DOSTRZEŻONY
Rozdział V
Zastanawiał
się właśnie nad wyborem odpowiedniego trunku. Na początku, co prawda, planował
kupić wódkę, ale żeby być szczerym nigdy nie pałał do czystej szczególną
miłością. Jakoś mu nie smakowała a na robienie drinków nie miał zbytniej
ochoty. Wino zaś, choć nawet jego ulubione nie kopało tak mocno jak by sobie
tego życzył. Natomiast whisky, wybór najlepszy ze wszystkich, było po prostu
zbyt drogie jak na jego kieszeń.
Stał,
więc jak ostatni menel przed półką z alkoholami prowadząc wewnętrzną walkę, gdy
niespodziewanie ktoś walnął go w place z całej siły. Tylko szczęśliwy traf, i
nierozpakowana paleta, uchroniły blondyna przed bliskim spotkaniem z masą
butelek. Pomyślał, że to już dzisiaj drugi raz. Za trzecim chyba nie będzie
miał tyle szczęścia.
Niczym
rozjuszony lew spojrzał na swojego oprawcę, a gdy ich spojrzenia się spotkały
nie wiedział, czy się śmiać czy płakać.
-Ace?
– Zapytał niedowierzając.
-A
któżby inny?! – Brunet uśmiechał się sie jak głupi, musiał mieć nieźle w czubie
skoro o tej godzinie paradował w samych krótkich spodenkach i gołą klatą.
Kowbojski kapelusz, z którym praktycznie się nie rozstawał był zabawnie
przekrzywiony, odsłaniając większą część głowy właściciela.
-Co
ty tu robisz? – Pamiętał doskonale, że przyjaciel mieszka w akademiku, a ten
znajdował się w zupełnie innej części miasta.
-Przyszedłem
po zapasy – wciąż chichocząc zgarnął z półki trzy butelki najtańszej wódki. –
Impreza jest! – Wrzasnął mu do ucha. – Impreza!
Sanji
poczuł się zażenowany. Nieliczni, o tej porze, klienci obrzucali ich
pogardliwymi spojrzeniami. Jedna czy dwie osoby prychnęły mamrocząc coś o
„pokoleniu alkoholików”.
-A
ty, co? – Zainteresował się nagle Ace. – Będziesz pił w samotności?
„A
żebyś wiedział” pomyślał blondyn, ale za nic w świecie nie powiedziałby tego
głośno. Wciąż był zdziwiony tym jak przyjaciel dużo o nim wie i jak łatwo
potrafi go rozgryźć.
-Nie.
Tsuru-san prosiła mnie żebym jej upiekł jej ciasteczka i teraz uzupełniam
składniki.
Brunet
pokiwał tylko głową na znak, że zrozumienie. Kiedy ma się dwa promile krwi w
alkoholu wszystko ma jakiś sens. No prawie wszystko.
-Stary!
– Ace jęknął, gdy dotarł do niego sens słów wypowiedzianych przez Sanjiego. –
Nie mów mi, że w sobotni wieczór, będziesz bawił się w cukiernika! Jesteśmy
młodzi! Bawmy się! – Zgarnął jeszcze jedną butelkę wódki, a po chwili
zastanowienia wziął też colę. – To dla Frankiego – wyjaśnił. – A ty – chwycił
przyjaciela za rękę – idziesz ze mną! Czas szaaaaaleć! – Wrzasnął na cały
sklep.
-Ty
tam! – Kasjer wyglądał na wściekłego. – Ciszej tam! Bo zawołam policję!
Po
takiej groźbie, Portagas, który wciąż pamiętał swoje ostatnie spotkanie ze stróżami
prawa, potulnie umilkł i ruszył do kasy. Slalomem, ale na szczęście udało mu
się niczego nie zniszczyć.
Sanji,
po krótkim namyśle, poszedł za nim. Może faktycznie lepiej będzie jak się
trochę zabawi. W końcu upijanie się na smutno, w samotności, to prosta droga do
alkoholizmu. A jeden nałóg my wystarczy. Pomagając Ace’owi pakować zakupy,
przezornie zaopatrzył się w zapasową paczkę fajek.
-To,
kto robi tą imprezę? – Spytał, gdy obaj znaleźli się na zewnątrz i mroźne
powietrze zdołało, choć w niewielkim stopniu, otrzeźwić bruneta.
-Nie
wiem – wyznał rozglądając się nerwowo jakby niepewny, w którą stronę ma się
udać. – Ale i tak jest zajebiście.
-Taaa…
na pewno – mruknął Sanji idąc za przyjacielem. Mógł teraz bez problemu
podziwiać jego plecy. Prawda była taka, że Ace go pociągał i to już od dawna.
Wiedział, że i on nie jest mu obojętny. Raz nawet omal nie wylądowali razem w
łóżku. To nic, że obaj byli pijani w trzy dupy, wtedy do głosu doszły głęboko
skrywane instynkty. W porę się jednak opamiętali, to zniszczyłoby ich przyjaźń,
a tego żaden nie chciał. Lecieli na siebie, to prawda. Ale wiedzieli też, że
poza seksem nie byliby w stanie dać sobie nic więcej. Przyjaciele – tak,
kochankowie – najprawdopodobniej tak, ale partnerzy – zdecydowanie nie. Dlatego
postanowili do tego więcej nie wracać. Co nie przeszkadzało Sanjiemu
fantazjować o brunecie. Zwłaszcza podczas samotnych wieczorów, pod prysznicem.
Gdy
dotarli na miejsce oczom Sanjiego ukazał się dwupiętrowy dom jednorodzinny. W oknach
paliło się światło a żywa muzyka, do złudzenia przypominająca walenie widelcami
o blachę falistą, rozbrzmiała na całą okolicę. Brak policji, oznaczał, że albo
sąsiedzi byli bardzo tolerancyjnymi ludźmi, albo po prostu nie było ich w
domach.
Blondyn
zdążył po drodze zrobić rozeznanie i wyszło mu, iż żaden z jego przyjaciół nie
mieszka w tych okolicach. Więc imprezę musiał organizować ktoś ze środowiska
Ace’a. Ale, biorąc pod uwagę wcześniejsze zachowanie bruneta, mógł też
podejrzewać, że chłopak po prostu wbił się komuś do domu niezaproszony. Po
Ace’sie można było spodziewać się wszystkiego.
Tymczasem
brunet nie bawiąc się w żadne konwenanse, bez pukania wparował do środka, od
progu wrzeszcząc:
-Posiłki
przybyły!
Spotkało
się to z nagłym okrzykiem radości a do tymczasowego kuriera od razu doskoczyła
różowowłosa dziewczyna wyrywając mu butelkę. Po torze jej ruchów można było
stwierdzić, że trzeźwość zostawiła dawno za sobą. Odkręciła korek poczym, nie
zaważając na nic, od razu przyłożyła ją do ust i pociągnęła spory łyk.
-Ha!
Ale kopie! – Otarła twarz z wyrazem błogiego zadowolenia.
-Bonney!
– Przy dziewczynie znalazł się rudowłosy chłopak o drapieżnym wyglądzie i… uszminkowanych
ustach! – Wszyscy chcą pić!
-Zamknij
się Kid! – Nie pozwoliła odebrać sobie zdobyczy. – Zresztą to nie twój kolor,
kotku.
-Zakład,
to zakład, nie? – Odebrał butelki od Ace’a i postawił je na stole. – Impreza!
-Kid
– brunet klepnął mężczyznę w ramię.
–Przyprowadziłem kumpla – wskazał na Sanjiego, kulącego się tuż przy
wejściu. – Czy…
Rudowłosy
przerwał machnięciem ręki, dając tym samym do zrozumienia, że póki jest alkohol
ma głęboko w dupie, kto zabawia się w jego domu.
Impreza
rozkręcała się w najlepsze. Bonney, jak się okazało dziewczyna gospodarza,
zdążyła zrobić striptiz na stole przy ogólnej radości męskiej części
balangowiczów. Ace pożarł większą część przekąsek, więc znów został wygnany do
sklepu po uzupełnienie zapasów. Wychodząc marudził, że impreza przechodzi mu
koło nosa.
Zdecydowanej
części zgromadzony Sanji nawet nie kojarzył, ale znalazło się też kilka
znajomych twarzy. Na przykład Nico Robin – jedyna osoba, jaką znał, która
studiowała dwa kierunki na raz – historię i archeologię. Blondyn zawsze był pod
wrażeniem inteligencji, kryjącej się w tym drobnym ciele, niezwykle uroczej
brunetki. W dodatku Robin była też najlepiej poinformowana osobą na uczelni.
Nic dziwnego, w końcu udzielała się w samorządzie studenckim a wśród jej zadań
leżał dialog studentów z władzami uczelni i wykładowcami. Poza tym Robin
potrafiła słuchać, więc zdarzało jej się wyłapać to i owo z banalnej, niekiedy
rozmowy. Chwile razem pogawędzili. Kobieta sprzedała mu najnowszą plotkę, za
kogo w tym roku profesor Akagami Shanks – jedna z najbarwniejszych postaci
wśród grona pedagogicznego – ma zamiar przebrać się w tym roku na Halloween.
-A
myślałem, że nic nie przebije tego ciasteczka z zeszłego roku – stwierdził
Sanji delektując się drinkiem. Shanks kilka lat temu stracił w wypadku
samochodowym lewe ramię, ale nie stracił przy tym ducha. Wręcz przeciwnie wciąż
naigrywał się ze swojej ułomności, zamieniając ją na autu. Na poprzednim balu wystąpił
w stroju ludka z piernika, któremu ktoś ogryzł rękę. Teraz, jeśli wierzyć
informacjom Robin, profesor chciał się przebrać za jednorękiego bandytę.
Robin
wkrótce zniknęła tłumacząc się listą lektur do ogarnięcia na poniedziałek, a
Sanji nadal pijąc, dalej szukał znajomości. Gdy zostawał sam, w głowie tłukły
mu się słowa Dadan, a przed oczami, co rusz pojawiła się zielona czupryna.
Wizje nie chciały ustąpić nawet po kolejnych dawkach alkoholu.
Wkrótce
odnalazł Frankiego. Okazało się, że niebieskowłosy studiuje razem z gospodarzem
na tym samym kierunku i to on wkręcił na imprezę Ace’a. Który, z kolei
przyprowadził Sanjiego. Niestety Franky nie był najlepszym kompanem do rozmów,
bo gdy tylko muzyka rozbrzmiała na nowo, ruszył tańczyć przekonany, że jest
królem parkietu. Blondyn został sam, a wypity wcześniej alkohol skutecznie
uniemożliw mu opuszczenie kanapy. Przymknął oczy rozkoszując się cudownym
szumem w głowie, który zapewni mu jutro rozmowę przez wielki biały telefon.
Wtem poczuł jak materiał unosi się i ktoś siada obok. Uchylił powieki, ale
zaraz je zamknął. Nie! To niemożliwe! Zdecydowanie za dużo wypił. Znów otworzył
oczy, ale towarzysz nie zniknął. Co więcej, patrzył w jego stronę z zainteresowaniem.
Sanji czuł się przewiercany na wylot, ale nie było to złe uczucie.
-Hej
– mruknął.
-Hej
– głos siedzącego obok mężczyzny był głęboki, lekko zachrypnięty. Na sam jego
dźwięk blondynowi zrobiło się ciasno między nogami.
-Widzę,
że też się nudzisz.
-Raczej
liczę ile jeszcze mogę wypić, żeby jutrzejszy kac mnie nie zabił. Sanji Black –
podał mu rękę.
-Trafalgar
Law – brunet uścisnął nie mając pojęcia jak dotyk jego skóry działa na
nowopoznanego.
„Wiem!
Kurwa wiem jak się nazywasz, co studiujesz i że nigdy nie masz ze sobą kanapek,
bo nie znosisz chleba!” chciał wykrzyczeć to wszystko mu prosto w twarz, ale aż
tak pijany nie był.
-Jak
się tu znalazłeś? – Spytał zamiast tego.
-Mieszkam
tu – Law pokręcił szklanką, kostki lodu uderzyły o siebie z cichym brzdękiem a
bursztynowy płyn obmył ścianki pozostawiając na nich drobne krople, cudownie odbijające
przygaszone światło. – Razem z tymi debilami – wskazał na Kida i Bonney.
Chłopak poprawiał właśnie makijaż, dziewczyna zaś szukała stanika, zakrywając
się swoją białą koszulką. – A ty? Nie kojarzę cię z poprzednich imprez –
przyjrzał mu się uważniej. – A taką twarz na pewno by zapamiętał.
Blondynowi
momentalnie zrobiło się gorąco. Trafalgar z całą pewności go podrywał! Może nie
będzie musiał czekać aż do Halloween! Dopijając drinka, na dobre wyrzucił z
głowy zielone myśli.
-Ten
kretyn mnie przyprowadził – pokazał palcem Ace’a wyczyniającego na parkiecie,
coś, co w jego mniemaniu miało być tańcem. Gorzej ruszał się tylko Franky.
-Będę
musiał mu podziękować.
Te
słowa spowodowały, że blondyn zrobił się cały czerwony. Miał tylko nadzieje, że
kiepskie oświetlenie ukryje rodzącego się na jego obliczu buraka.
-Co
studiujesz? – Spytał niby od niechcenia Law, dalej gapiąc się na szklankę whisky.
-Gastronomię.
A ty? – Postanowił grać głupka. Przecież się nie przyzna, że od trzech miesięcy
nałogowo zbiera o nim informację.
-W
takim razie musisz wiedzieć jak uszczęśliwić człowieka. – Uśmiechnął się, Sanji mógłby przysiąc,
lubieżnie. – Ja studiuję medycynę.
-To
trudny kierunek – coraz trudniej było mu nadążyć za tokiem tej rozmowy. Wypity
alkohol i bliskość tego człowieka sprawiały, że kręciło mu się w głowie, a jego
penis coraz natarczywiej domagał się uwagi.
-Niby
tak – zgodził się brunet. – Ale dzięki temu – dopił swojego drinka – ludzkie
ciało nie ma przede mną żadnych tajemnic – wyszeptał mu wprost do ucha.
To
było zbyt wiele! Odsunął się gwałtownie od rozmówcy. Gdyby tego nie zrobił,
rzuciłby się na niego żądając dzikiego seksu. I nawet pozostali imprezowicze by
mu nie przeszkadzali.
-Idę
po drinka – mruknął. – Przynieść ci coś? – Z drugiej strony nie chciał, żeby
Law poczuł się urażony.
-Dzięki.
Nie przepadam za wódką. Wolę whisky –wskazał na pusta szklankę.
-Ja
też – zgodził się blondyn.
-W
taki razie – Trafalgar wstał – może napijesz się ze mną? Mam w pokoju schowaną
butelkę na specjalne okazje…
Czuł
jego oddech na swoim karku. Dłużej nie mógł ignorować rodzącego się pożądania.
-Chętnie
– wymruczał. – Chętnie się z tobą… napiję – oblizał wargi. Niech sobie ten studencina
nie myśli, że tylko on może prowokować.
Nie
powiedziawszy ani słowa Law zaciągnął Sanjiego w stronę schodów a potem na
górę. Niemal wepchnął go do pierwszego otwartego pokoju. Wewnątrz panowały
nieprzeniknione ciemności, tak, że blondyn ledwie mógł zobaczyć czubek własnego
nosa. Nie wiedzieć, czemu podnieciło go to jeszcze bardziej. A odgłos
przekręcanego zamka tylko spotęgował to uczucie.
-Z
colą i lodem? – Jak widać Law chciał do końca grać w swoją grę. Po chwili Sanji
usłyszał skrzypienie otwieranych drzwiczek a potem brzdęk szklanek uderzających
o siebie. Najwidoczniej brunet nie potrzebował wzroku, by bezproblemowo
poruszać się po pokoju. Dziwnym trafem skojarzyło mu się to z Zoro i cały dobry
humor trafił szlag.
-Daj
spokój – po omacku dotarł do bruneta i wyjął mu butelkę z ręki. – Obaj wiemy,
po co tu jesteśmy… - wymruczał przejeżdżając palcem po torsie towarzysza. –
Chcę się pieprzyć. Z tobą. Tu i teraz.
Law
zaśmiał się.
-Od
razu wiedziałeś, że niegrzeczny z ciebie chłopczyk – wbił się w usta blondyna,
od razu wpychając cały język do środka. – I jak widać nie pomyliłem się –
rzucił chłopaka na łóżko. – Zobaczysz, sprawię, że to będzie niezapomniana noc…
Stracił
poczucie czasu i rzeczywistości. Nie wiedział gdzie się znajduje. Czuł tylko
gorące pocałunki na całym ciele i wszędobylskie ręce badające każdy skrawek
jego skóry. Z czasem pieszczoty stały się coraz brutalniejsze. Pojękiwał to z
przyjemności, to z przyjemności.
-Law…
Zwolnij…
-Nie
mam zamiaru… Przygotuj się… Zaraz będzie najlepsze!
-Nie…
Jeszcze nie…
To
działo się zbyt szybko.
-Aghhhhh…
Ból
a potem czysta rozkosz. Rozpłynął się w ocenie namiętności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz