środa, 30 grudnia 2015

Dostrzeżony V

DOSTRZEŻONY

Rozdział V

Zastanawiał się właśnie nad wyborem odpowiedniego trunku. Na początku, co prawda, planował kupić wódkę, ale żeby być szczerym nigdy nie pałał do czystej szczególną miłością. Jakoś mu nie smakowała a na robienie drinków nie miał zbytniej ochoty. Wino zaś, choć nawet jego ulubione nie kopało tak mocno jak by sobie tego życzył. Natomiast whisky, wybór najlepszy ze wszystkich, było po prostu zbyt drogie jak na jego kieszeń.
Stał, więc jak ostatni menel przed półką z alkoholami prowadząc wewnętrzną walkę, gdy niespodziewanie ktoś walnął go w place z całej siły. Tylko szczęśliwy traf, i nierozpakowana paleta, uchroniły blondyna przed bliskim spotkaniem z masą butelek. Pomyślał, że to już dzisiaj drugi raz. Za trzecim chyba nie będzie miał tyle szczęścia.
Niczym rozjuszony lew spojrzał na swojego oprawcę, a gdy ich spojrzenia się spotkały nie wiedział, czy się śmiać czy płakać.
-Ace? – Zapytał niedowierzając.
-A któżby inny?! – Brunet uśmiechał się sie jak głupi, musiał mieć nieźle w czubie skoro o tej godzinie paradował w samych krótkich spodenkach i gołą klatą. Kowbojski kapelusz, z którym praktycznie się nie rozstawał był zabawnie przekrzywiony, odsłaniając większą część głowy właściciela.
-Co ty tu robisz? – Pamiętał doskonale, że przyjaciel mieszka w akademiku, a ten znajdował się w zupełnie innej części miasta.
-Przyszedłem po zapasy – wciąż chichocząc zgarnął z półki trzy butelki najtańszej wódki. – Impreza jest! – Wrzasnął mu do ucha. – Impreza!
Sanji poczuł się zażenowany. Nieliczni, o tej porze, klienci obrzucali ich pogardliwymi spojrzeniami. Jedna czy dwie osoby prychnęły mamrocząc coś o „pokoleniu alkoholików”.
-A ty, co? – Zainteresował się nagle Ace. – Będziesz pił w samotności?
„A żebyś wiedział” pomyślał blondyn, ale za nic w świecie nie powiedziałby tego głośno. Wciąż był zdziwiony tym jak przyjaciel dużo o nim wie i jak łatwo potrafi go rozgryźć.
-Nie. Tsuru-san prosiła mnie żebym jej upiekł jej ciasteczka i teraz uzupełniam składniki.
Brunet pokiwał tylko głową na znak, że zrozumienie. Kiedy ma się dwa promile krwi w alkoholu wszystko ma jakiś sens. No prawie wszystko.
-Stary! – Ace jęknął, gdy dotarł do niego sens słów wypowiedzianych przez Sanjiego. – Nie mów mi, że w sobotni wieczór, będziesz bawił się w cukiernika! Jesteśmy młodzi! Bawmy się! – Zgarnął jeszcze jedną butelkę wódki, a po chwili zastanowienia wziął też colę. – To dla Frankiego – wyjaśnił. – A ty – chwycił przyjaciela za rękę – idziesz ze mną! Czas szaaaaaleć! – Wrzasnął na cały sklep.
-Ty tam! – Kasjer wyglądał na wściekłego. – Ciszej tam! Bo zawołam policję!
Po takiej groźbie, Portagas, który wciąż pamiętał swoje ostatnie spotkanie ze stróżami prawa, potulnie umilkł i ruszył do kasy. Slalomem, ale na szczęście udało mu się niczego nie zniszczyć.
Sanji, po krótkim namyśle, poszedł za nim. Może faktycznie lepiej będzie jak się trochę zabawi. W końcu upijanie się na smutno, w samotności, to prosta droga do alkoholizmu. A jeden nałóg my wystarczy. Pomagając Ace’owi pakować zakupy, przezornie zaopatrzył się w zapasową paczkę fajek.
-To, kto robi tą imprezę? – Spytał, gdy obaj znaleźli się na zewnątrz i mroźne powietrze zdołało, choć w niewielkim stopniu, otrzeźwić bruneta.
-Nie wiem – wyznał rozglądając się nerwowo jakby niepewny, w którą stronę ma się udać. – Ale i tak jest zajebiście.
-Taaa… na pewno – mruknął Sanji idąc za przyjacielem. Mógł teraz bez problemu podziwiać jego plecy. Prawda była taka, że Ace go pociągał i to już od dawna. Wiedział, że i on nie jest mu obojętny. Raz nawet omal nie wylądowali razem w łóżku. To nic, że obaj byli pijani w trzy dupy, wtedy do głosu doszły głęboko skrywane instynkty. W porę się jednak opamiętali, to zniszczyłoby ich przyjaźń, a tego żaden nie chciał. Lecieli na siebie, to prawda. Ale wiedzieli też, że poza seksem nie byliby w stanie dać sobie nic więcej. Przyjaciele – tak, kochankowie – najprawdopodobniej tak, ale partnerzy – zdecydowanie nie. Dlatego postanowili do tego więcej nie wracać. Co nie przeszkadzało Sanjiemu fantazjować o brunecie. Zwłaszcza podczas samotnych wieczorów, pod prysznicem.
Gdy dotarli na miejsce oczom Sanjiego ukazał się dwupiętrowy dom jednorodzinny. W oknach paliło się światło a żywa muzyka, do złudzenia przypominająca walenie widelcami o blachę falistą, rozbrzmiała na całą okolicę. Brak policji, oznaczał, że albo sąsiedzi byli bardzo tolerancyjnymi ludźmi, albo po prostu nie było ich w domach.
Blondyn zdążył po drodze zrobić rozeznanie i wyszło mu, iż żaden z jego przyjaciół nie mieszka w tych okolicach. Więc imprezę musiał organizować ktoś ze środowiska Ace’a. Ale, biorąc pod uwagę wcześniejsze zachowanie bruneta, mógł też podejrzewać, że chłopak po prostu wbił się komuś do domu niezaproszony. Po Ace’sie można było spodziewać się wszystkiego.
Tymczasem brunet nie bawiąc się w żadne konwenanse, bez pukania wparował do środka, od progu wrzeszcząc:
-Posiłki przybyły!
Spotkało się to z nagłym okrzykiem radości a do tymczasowego kuriera od razu doskoczyła różowowłosa dziewczyna wyrywając mu butelkę. Po torze jej ruchów można było stwierdzić, że trzeźwość zostawiła dawno za sobą. Odkręciła korek poczym, nie zaważając na nic, od razu przyłożyła ją do ust i pociągnęła spory łyk.
-Ha! Ale kopie! – Otarła twarz z wyrazem błogiego zadowolenia.
-Bonney! – Przy dziewczynie znalazł się rudowłosy chłopak o drapieżnym wyglądzie i… uszminkowanych ustach! – Wszyscy chcą pić!
-Zamknij się Kid! – Nie pozwoliła odebrać sobie zdobyczy. – Zresztą to nie twój kolor, kotku.
-Zakład, to zakład, nie? – Odebrał butelki od Ace’a i postawił je na stole. – Impreza!
-Kid – brunet klepnął mężczyznę w ramię.  –Przyprowadziłem kumpla – wskazał na Sanjiego, kulącego się tuż przy wejściu. – Czy…
Rudowłosy przerwał machnięciem ręki, dając tym samym do zrozumienia, że póki jest alkohol ma głęboko w dupie, kto zabawia się w jego domu.

Impreza rozkręcała się w najlepsze. Bonney, jak się okazało dziewczyna gospodarza, zdążyła zrobić striptiz na stole przy ogólnej radości męskiej części balangowiczów. Ace pożarł większą część przekąsek, więc znów został wygnany do sklepu po uzupełnienie zapasów. Wychodząc marudził, że impreza przechodzi mu koło nosa.
Zdecydowanej części zgromadzony Sanji nawet nie kojarzył, ale znalazło się też kilka znajomych twarzy. Na przykład Nico Robin – jedyna osoba, jaką znał, która studiowała dwa kierunki na raz – historię i archeologię. Blondyn zawsze był pod wrażeniem inteligencji, kryjącej się w tym drobnym ciele, niezwykle uroczej brunetki. W dodatku Robin była też najlepiej poinformowana osobą na uczelni. Nic dziwnego, w końcu udzielała się w samorządzie studenckim a wśród jej zadań leżał dialog studentów z władzami uczelni i wykładowcami. Poza tym Robin potrafiła słuchać, więc zdarzało jej się wyłapać to i owo z banalnej, niekiedy rozmowy. Chwile razem pogawędzili. Kobieta sprzedała mu najnowszą plotkę, za kogo w tym roku profesor Akagami Shanks – jedna z najbarwniejszych postaci wśród grona pedagogicznego – ma zamiar przebrać się w tym roku na Halloween.
-A myślałem, że nic nie przebije tego ciasteczka z zeszłego roku – stwierdził Sanji delektując się drinkiem. Shanks kilka lat temu stracił w wypadku samochodowym lewe ramię, ale nie stracił przy tym ducha. Wręcz przeciwnie wciąż naigrywał się ze swojej ułomności, zamieniając ją na autu. Na poprzednim balu wystąpił w stroju ludka z piernika, któremu ktoś ogryzł rękę. Teraz, jeśli wierzyć informacjom Robin, profesor chciał się przebrać za jednorękiego bandytę.
Robin wkrótce zniknęła tłumacząc się listą lektur do ogarnięcia na poniedziałek, a Sanji nadal pijąc, dalej szukał znajomości. Gdy zostawał sam, w głowie tłukły mu się słowa Dadan, a przed oczami, co rusz pojawiła się zielona czupryna. Wizje nie chciały ustąpić nawet po kolejnych dawkach alkoholu.
Wkrótce odnalazł Frankiego. Okazało się, że niebieskowłosy studiuje razem z gospodarzem na tym samym kierunku i to on wkręcił na imprezę Ace’a. Który, z kolei przyprowadził Sanjiego. Niestety Franky nie był najlepszym kompanem do rozmów, bo gdy tylko muzyka rozbrzmiała na nowo, ruszył tańczyć przekonany, że jest królem parkietu. Blondyn został sam, a wypity wcześniej alkohol skutecznie uniemożliw mu opuszczenie kanapy. Przymknął oczy rozkoszując się cudownym szumem w głowie, który zapewni mu jutro rozmowę przez wielki biały telefon. Wtem poczuł jak materiał unosi się i ktoś siada obok. Uchylił powieki, ale zaraz je zamknął. Nie! To niemożliwe! Zdecydowanie za dużo wypił. Znów otworzył oczy, ale towarzysz nie zniknął. Co więcej, patrzył w jego stronę z zainteresowaniem. Sanji czuł się przewiercany na wylot, ale nie było to złe uczucie.
-Hej – mruknął.
-Hej – głos siedzącego obok mężczyzny był głęboki, lekko zachrypnięty. Na sam jego dźwięk blondynowi zrobiło się ciasno między nogami.
-Widzę, że też się nudzisz.
-Raczej liczę ile jeszcze mogę wypić, żeby jutrzejszy kac mnie nie zabił. Sanji Black – podał mu rękę.
-Trafalgar Law – brunet uścisnął nie mając pojęcia jak dotyk jego skóry działa na nowopoznanego.
„Wiem! Kurwa wiem jak się nazywasz, co studiujesz i że nigdy nie masz ze sobą kanapek, bo nie znosisz chleba!” chciał wykrzyczeć to wszystko mu prosto w twarz, ale aż tak pijany nie był.
-Jak się tu znalazłeś? – Spytał zamiast tego.
-Mieszkam tu – Law pokręcił szklanką, kostki lodu uderzyły o siebie z cichym brzdękiem a bursztynowy płyn obmył ścianki pozostawiając na nich drobne krople, cudownie odbijające przygaszone światło. – Razem z tymi debilami – wskazał na Kida i Bonney. Chłopak poprawiał właśnie makijaż, dziewczyna zaś szukała stanika, zakrywając się swoją białą koszulką. – A ty? Nie kojarzę cię z poprzednich imprez – przyjrzał mu się uważniej. – A taką twarz na pewno by zapamiętał.
Blondynowi momentalnie zrobiło się gorąco. Trafalgar z całą pewności go podrywał! Może nie będzie musiał czekać aż do Halloween! Dopijając drinka, na dobre wyrzucił z głowy zielone myśli.
-Ten kretyn mnie przyprowadził – pokazał palcem Ace’a wyczyniającego na parkiecie, coś, co w jego mniemaniu miało być tańcem. Gorzej ruszał się tylko Franky.
-Będę musiał mu podziękować.
Te słowa spowodowały, że blondyn zrobił się cały czerwony. Miał tylko nadzieje, że kiepskie oświetlenie ukryje rodzącego się na jego obliczu buraka.
-Co studiujesz? – Spytał niby od niechcenia Law, dalej gapiąc się na szklankę whisky.
-Gastronomię. A ty? – Postanowił grać głupka. Przecież się nie przyzna, że od trzech miesięcy nałogowo zbiera o nim informację.
-W takim razie musisz wiedzieć jak uszczęśliwić człowieka.  – Uśmiechnął się, Sanji mógłby przysiąc, lubieżnie. – Ja studiuję medycynę.
-To trudny kierunek – coraz trudniej było mu nadążyć za tokiem tej rozmowy. Wypity alkohol i bliskość tego człowieka sprawiały, że kręciło mu się w głowie, a jego penis coraz natarczywiej domagał się uwagi.
-Niby tak – zgodził się brunet. – Ale dzięki temu – dopił swojego drinka – ludzkie ciało nie ma przede mną żadnych tajemnic – wyszeptał mu wprost do ucha.
To było zbyt wiele! Odsunął się gwałtownie od rozmówcy. Gdyby tego nie zrobił, rzuciłby się na niego żądając dzikiego seksu. I nawet pozostali imprezowicze by mu nie przeszkadzali.
-Idę po drinka – mruknął. – Przynieść ci coś? – Z drugiej strony nie chciał, żeby Law poczuł się urażony.
-Dzięki. Nie przepadam za wódką. Wolę whisky –wskazał na pusta szklankę.
-Ja też – zgodził się blondyn.
-W taki razie – Trafalgar wstał – może napijesz się ze mną? Mam w pokoju schowaną butelkę na specjalne okazje…
Czuł jego oddech na swoim karku. Dłużej nie mógł ignorować rodzącego się pożądania.
-Chętnie – wymruczał. – Chętnie się z tobą… napiję – oblizał wargi. Niech sobie ten studencina nie myśli, że tylko on może prowokować.
Nie powiedziawszy ani słowa Law zaciągnął Sanjiego w stronę schodów a potem na górę. Niemal wepchnął go do pierwszego otwartego pokoju. Wewnątrz panowały nieprzeniknione ciemności, tak, że blondyn ledwie mógł zobaczyć czubek własnego nosa. Nie wiedzieć, czemu podnieciło go to jeszcze bardziej. A odgłos przekręcanego zamka tylko spotęgował to uczucie.
-Z colą i lodem? – Jak widać Law chciał do końca grać w swoją grę. Po chwili Sanji usłyszał skrzypienie otwieranych drzwiczek a potem brzdęk szklanek uderzających o siebie. Najwidoczniej brunet nie potrzebował wzroku, by bezproblemowo poruszać się po pokoju. Dziwnym trafem skojarzyło mu się to z Zoro i cały dobry humor trafił szlag.
-Daj spokój – po omacku dotarł do bruneta i wyjął mu butelkę z ręki. – Obaj wiemy, po co tu jesteśmy… - wymruczał przejeżdżając palcem po torsie towarzysza. – Chcę się pieprzyć. Z tobą. Tu i teraz.
Law zaśmiał się.
-Od razu wiedziałeś, że niegrzeczny z ciebie chłopczyk – wbił się w usta blondyna, od razu wpychając cały język do środka. – I jak widać nie pomyliłem się – rzucił chłopaka na łóżko. – Zobaczysz, sprawię, że to będzie niezapomniana noc…

Stracił poczucie czasu i rzeczywistości. Nie wiedział gdzie się znajduje. Czuł tylko gorące pocałunki na całym ciele i wszędobylskie ręce badające każdy skrawek jego skóry. Z czasem pieszczoty stały się coraz brutalniejsze. Pojękiwał to z przyjemności, to z przyjemności.
-Law… Zwolnij…
-Nie mam zamiaru… Przygotuj się… Zaraz będzie najlepsze!
-Nie… Jeszcze nie…
To działo się zbyt szybko.
-Aghhhhh…
Ból a potem czysta rozkosz. Rozpłynął się w ocenie namiętności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz