poniedziałek, 25 października 2021

Kłótnia

 

Tytuł: Kłótnia
Liczba rozdziałów: One Shot
Gatunek: romans
Para: Malec
Seria: Shadowhunters
Ograniczenia wiekowe: Brak
Info/Uwagi: Alec dowiaduje się, że Magnus go oszukał.

Opowiadanie bazuje na wydarzeniach z serialu, ale postacie wyglądają jak w książce (bo mam słabość do Aleca z niebieskimi oczami ;)).

UWAGA: Następuje śmierć postaci. 



KŁÓTNIA


- Miałeś zamiar mi kiedyś powiedzieć?!
Magnus patrzył na, ogarniętego wściekłością, męża. Alec usta miał zaciśnięte w wąską, niemal białą, kreskę. Ręce skrzyżował na piersi, jakby w ten sposób odgradzał się od partnera a jego, łagodne zazwyczaj, oczy ciskały gromy. Normalnie Czarownik uznałby to za mega seksowne, jednak teraz gniew Aleca skierowany był w jego stronę a on nie miał pojęcia, co takiego zrobił, żeby na niego zasłużyć.
- O czym? – Spróbował podejść do mężczyzny, ale ten cofnął się o krok. Zabolało.
- Nie wiem! – Alec wyrzucił ręce w powietrze. – Może o tym, że ukradłeś mi stelę, żeby Jace mógł zabrać Kielich Anioła z Instytutu, przez co Valentine niemal wygrał wojnę?!
Magnus jęknął. Od lat wiedział, że ta sprawa, ostatecznie, ugryzie go w dupę. Nie było dnia, żeby nie żałował, że dał się na to namówić. I nie usprawiedliwiała go złość, jaką czuł wtedy na Alexandra. Pozwolił, żeby ten cholerny blondyn, go zmanipulował. Miał za swoje.
- Skąd wiesz? – spytał opuszczając ramiona.
- Nieważne – odburknął Alec i nagle, jakby uleciała z niego cała złość. Został tylko przeraźliwy smutek, który był dla Magnusa niemal, jak bolesny policzek. Wolałby, żeby Alec wciąż był wściekły. Patrzenie na lśniące od powstrzymywanych łez, niebieskie oczy, które przecież tak bardzo kochał, wyrywało, w jego sercu, dziurę. Nigdy nie chciał skrzywdzić Alexandra a i tak to zrobił. Był beznadziejny.
- Alexandrze. – Wyciągnął ku ukochanemu rękę, ale Łowca ponownie się cofnął.
- W dodatku zrobiłeś to, już po tym, jak powiedziałem, że ci ufam! – Alec brzmiał teraz, niczym zranione zwierzę. – Widocznie moje zaufanie, nic dla ciebie nie znaczyło!
Magnus przygryzł policzek od środka, żeby nie jęknąć. Niewiele miał na swoją obronę. Wtedy, w ogóle nie myślał o tamtym poranku, gdy Alexander zdradził wszystko, w co wierzył i głośno stwierdził, że ufa Czarownikowi. Podziemnemu. Może, gdyby nie kierowała nim zraniona duma, nie staliby tu teraz a ta rozmowa nie miałaby miejsca? Niestety, tego nigdy się nie dowie.
- Wiesz, co jest najgorsze? – ciągnął dalej Alec. Jego głos drżał, jakby mężczyzna był na granicy płaczu. – Że nie zrobiłeś tego, bo myślałeś, iż postępujesz słusznie. To potrafiłbym zrozumieć. Wtedy… - urwał żeby wziąć głębszy oddech i zapanować nad sobą. – Wtedy wszyscy podejmowaliśmy złe decyzje. Głupie decyzje. Ja też nie jestem bez winy i zdaję sobie z tego sprawę. Ale ty… - Spojrzał Magnusowi prosto w oczy. – Ty, najzwyczajniej w świecie, się sprzedałeś. Sprzedałeś moje zaufanie za trochę złota.
Nie trochę i nie tylko złota, chciał powiedzieć Magnus, ale w porę ugryzł się w język. To nie byłby najlepszy ruch, z jego strony.
- Alexandrze… - Już nie próbował podchodzić. – Wiem, że postąpiłem źle i nawet nie wiesz, jak bardzo tego żałuję. – To była prawda. Ten jeden uczynek prześladował go w koszmarach. Był niczym cień spowijający jego małżeństwo, za każdym razem, gdy Alec mówił „ufam ci”, „wiem, że mnie nie zawiedziesz”. Zawsze wtedy miał wrażenie, że ponownie okłamuje męża. Dlatego nawet trochę się cieszył z tego, że prawda wyszła na jaw. Wreszcie mógł zrzucić kamień z serca. Oczywiście pod warunkiem, że zdoła przekonać Aleca, by ten mu wybaczył.
- Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał cicho Alexander.
- Teraz już sam nie wiem. – Pokręcił głową. – To był naprawdę dziwny czas. Powrót Valentine’a przywołał wiele nieprzyjemnych wspomnień. – Zadrżał, jednak na Alecu nie zrobiło to większego wrażenia. – Byłem na ciebie zły…
- Bo nie dawałem się tak łatwo poderwać, jak twoje ex? – wszedł mu w słowo Łowca a Magnus, żeby nie wybuchnąć, musiał wziąć kilka głębszych oddechów. Alec, kiedy chciał, potrafił wbić całkiem bolesne szpile.
- Bo nie chciałeś przyjąć do wiadomości, że między nami coś było – sprostował. – Odpychałeś mnie na każdym kroku.
Alec przygryzł wargę. Magnus nie wiedział do końca, co ten gest oznaczał, ale widząc, że mężczyzna nie ma zamiaru skomentować jego słów, podjął wątek.
- Poza tym, wtedy argumenty Jace’a i Isabelle wydawały się sensowne.
- Izzy też brała w tym udział? – jęknął Łowca a Czarownik mógłby przysiąc, że ukochany wygląda, jakby dostał cios prosto w serce.
- Tak – wyszeptał, chociaż wiedział, że to jeszcze bardziej zrani mężczyznę. – Razem z Jace’em wymyśliła cały ten plan.
Alec miał wrażenie, że cały świat wali mu się na głowę. Trzy najważniejsze osoby w jego życiu spiskowały, za jego plecami, żeby go upokorzyć. Bo to on ukrył wtedy Kielich i był za niego odpowiedzialny. Kiedy zniknął część Łowców uznała, że to jego wina, co gdy został szefem Instytutu, przysporzyło mu nie lada problemów.
Czuł się zdradzony. Może gdyby, zaraz po pokonaniu Valentine’a, którekolwiek z nich przyznałoby się do wszystkiego, to tak by nie bolało. Zdołałby przejść, z tym do porządku dziennego. Tak, jak powiedział wcześniej Magnusowi – wszyscy podejmowali złe decyzje. On i jego oświadczyny były tego najlepszym przykładem. Niestety, cała trójka milczała, jak zaklęta. Przez te wszystkie lata udawali, że nic się nie stało. I to chyba bolało najbardziej.
Zaniepokojony przedłużającym się milczeniem męża, Magnus podjął kolejną próbę zbliżenia się do mężczyzny. Tym razem Łowca się nie odsunął, jednak gdy tylko poczuł na ramionach ciężar dłoni ukochanego zadrżał i je zrzucił.
- Alec…
- Nie! – przerwał mu. – Ja… Potrzebuję czasu. – Obrócił się na pięcie i, trzaskając drzwiami, wyszedł z mieszkania.
Magnus został sam, ze swoim poczuciem winy. W pierwszym odruchu chciał pobiec za ukochanym, ale do głosu doszedł rozsądek. Alexander potrzebował czasu żeby to wszystko przetrawić, poukładać w głowie nowo zdobyte informacje. Kiedy ochłonie – wróci i wszystko sobie wyjaśnią. Będzie dobrze. Przetrwali gorsze zawieruchy, w tym knowania Asmodeusza. Jeden błąd i to popełniony, nim oficjalnie stali się parą, nie może przekreślić tych wszystkich wspólnych chwil.
Tak sobie powtarzał, próbując zagłuszyć ten cichy głosik, szepczący mu wprost do ucha najczarniejsze scenariusze. Bo większość z nich kończyła się rozwodem a tego, by nie przeżył. Już wiedział, jak to jest stracić Aleca i wiedział, że drugi raz by go zniszczył.
Żeby do końca nie oszaleć postanowił się na czymś wyładować. No może nie do końca na czymś, tylko na kimś. Sprawcy całego zamieszania. Chwycił telefon i wybrał numer.
- Słucham? – Głos Jace’a Herondale’a był zmęczony jakby mężczyzna nie spał od kilku dni. Magnus w ogóle się tym nie przejął.
- Jak mogłeś mu powiedzieć?! – wrzasnął. Niemal widział, jak Łowca podskakuje na ten dźwięk.
- Komu?! Co?! Magnus?! – Jace był kompletnie skołowany. Nie dość, że sprawy Instytutu coraz bardziej go przytłaczały, od dwóch tygodni nie mógł się porządnie wyspać, to jeszcze teraz, w środku nocy, (bo mieli noc, prawda?), budził go telefon od wkurwionego Czarownika. Uratował świat, do cholery! Czy nie należała mu się za to jakaś taryfa ulgowa?!
Magnus westchnął. Żyjąc w Alicante, z dala od irytującego blondyna, zdążył zapomnieć, jak bardzo Jace był niekumaty.
- Dlaczego powiedziałeś Alecowi o steli? – powtórzył swoje pytanie nieco bardziej zrozumiale, tak żeby nawet taki idiota, jak Herondale zrozumiał. Niestety, raczej mu się to nie udało, bo po drugiej stronie nastała cisza. – Jace?
Alec, stela, Alec, stela, Alec, stela… Jace próbował połączyć te dwa słowa i dopasować je do wściekłości Magnusa. Szło mu raczej opornie. Trzy elementy za nic nie chciały złączyć się w całość. Olśnienie spłynęło na niego dopiero po dłuższej chwili. Ale kiedy już nadeszło, zrobiło to z subtelnością szarżującego demona. Aż jęknął.
- Jace!
- Nic mu nie mówiłem! – zastrzegł szybko bojąc się wywołać jeszcze gorszy gniew Czarownika. Nie był pewien, czy dzieląca ich odległość stanowiła wystarczającą ochronę, przed jego magią. – Przysięgam! Nawet nie wiedziałem, że wie! Ale to by tłumaczyło, dlaczego nie odbiera moich telefonów… Magnus? – W odpowiedzi usłyszał tylko odgłos zrywanego połączenia.
Wściekły Magnus cisnął komórką przez cały pokój. Tylko szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że nie wylądowała na panelach, co mogłoby zakończyć się jej śmiercią, a w posłaniu Prezesa. Obudzony tym kot, zdawał się być rozczarowany zachowaniem właściciela. Miauknął demonstrując owe rozczarowanie, jednak Czarownik go olał. Był zbyt wkurzony żeby znosić jeszcze narzekania rozpieszczonego zwierzaka.
Jeśli nie Jace powiedział Alecowi o wszystkim, to kto? Kogo powinien poczęstować zabójczą dawką magii?
Przeczesał palcami włosy. Musiał przestać o tym myśleć, bo oszaleje. Tylko jak, skoro wszystkie inne tematy wyparowały mu z głowy? Może zadzwoni do Cat? Nie, przyjaciółka na pewno zjedzie go z góry na dół, a nie potrzebował dodatkowego dokarmiania swoich wyrzutów sumienia. Dlatego postanowił zrobić coś, co zawsze przynosiło mu, choć niewielką, ulgę.
Otworzył portal, a kiedy przez niego przeszedł, znalazł się tuż przed drzwiami jednego z lubianych przez siebie barów. Roztropnie wybrał ten, do którego nigdy nie zabrał Aleca. W sumie sam nie wiedział, dlaczego. Może zostawił sobie furtkę, na takie właśnie okazje? Postanowił o tym nie myśleć. Popchnął drzwi.
 
Do domu wrócił nad ranem. I od razu, pomimo stanu silnego upojenia alkoholowego, zauważył, że coś było nie tak. Buty Aleca nie stały na wycieraczce. Wiedziony złym przeczuciem ruszył do sypialni. Łóżko pozostało nietknięte, poza wgniecioną poduszką, na której musiał wylegiwać się Prezes Miau. Alexander nie wrócił do domu. Magnus przełknął ślinę, strach sprawił, że niemal kompletnie wytrzeźwiał, co tylko spotęgowało jego niepokój.
Na drżących nogach skierował się do szafy. Jeśli jego podejrzenia okażą się słuszne…
Odetchnął z ulgą. Nic nie zginęło, wszystkie ubrania Aleca były na swoim miejscu. Nieco, ale tylko nieco, uspokojony ruszył na poszukiwania telefonu. Może Alec do niego dzwonił? Może próbował ostrzec, że nie wróci do domu? Wiedział przecież, jak bardzo Magnus by się denerwował…
Niestety. Chociaż komórka oznajmiała, że ma sześć nieodebranych połączeń, żadne nie było od Alexandra. Dwa razy dzwonił Jace, cztery – Isabelle. Z pełną premedytacją ignorując blondyna, wybrał numer Łowczyni.
- No nareszcie! – Usłyszał zamiast powitania. – Gdzie ty się szwędasz?!
- Topię smutki i poczucie winy w wysokoprocentowym alkoholu – odparł szczerze. Izzy i tak wyczuje, że pił.
Dziewczyna prychnęła.
- Bardzo dojrzałe zachowanie. Godne czterystuletniego Czarownika.
Magnus nie odpowiedział, nie chciał się kłócić. Izzy także postanowiła nie ciągnąć tematu. Miała inny, ważniejszy, który należało poruszyć.
- Skąd Alec wie?
- Dzwonił do ciebie? – spytał Magnus z nadzieją. Bał się o męża. Odkąd zobaczył go na gzymsie własnego balkonu zawsze, gdy ukochany znikał mu na dłużej z pola widzenia, jego serce nawiedzał strach, że postanowił jednak skoczyć. Zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo irracjonalne to było, jednak nie potrafił z tym walczyć.
- Jace dzwonił. Alec nie odbiera moich telefonów. – Isabelle, niechcący, pogłębiła obawy Czarownika. – Skąd wie? – powtórzyła pytanie.
Magnus najchętniej by się rozłączył żeby ponownie cisnąć telefonem, ale nie mógł zrobić tego Izzy.
- Nie wiem – przyznał. A po krótkiej chwili dodał. – Nie wrócił do domu. Boję się o niego. – Naprawdę nie chciał zabrzmieć, jak przestraszony, użalający się nad sobą dzieciak, ale kiedy chodziło o Alexandra, rzadko udawało mu się powstrzymać emocje.
Isabelle dobrze o tym wiedziała, dlatego darowała sobie, cisnące jej się na usta złośliwości.
- Nic mu nie będzie Magnusie. Alec potrafi o siebie zadbać. A kiedy coś go gryzie musi pobyć sam, żeby wszystko na spokojnie przemyśleć.
Albo zrobić sobie krzywdę, z dala od ludzkich oczu, chciał powiedzieć Magnus, jednak ostatecznie tego nie zrobił. Nie miał pojęcia ile, tak naprawdę, Izzy wiedziała o Alecu. A nie chciał, w żaden sposób zdradzić męża. Alec miał prawo do tajemnic przed siostrą; Izzy nie musiała wiedzieć o tym, jak jej brat radził sobie z traumą. Magnus zadrżał. Wciąż pamiętał wieczór, gdy po śmierci Jocelyn znalazł Łowcę na własnym dachu, z pokrwawionymi dłońmi. Nigdy z nikim nie podzielił się tą historią i teraz też nie zamierzał.
- Wróci, jak już będzie miał jasno w głowie – ciągnęła Izzy. – W wtedy wszystko sobie wyjaśnimy. Ja, Jace ty i Alec. Przetrwamy to. – W jej głosie pobrzmiewała stalowa nuta, zupełnie jakby nie brała pod uwagę innej możliwości. Magnus zazdrościł jej tej wiary. On był przerażony.
- Masz rację. – Starał się, by Izzy nie wyczuła jego wahania. – Ale gdyby Alec się z tobą skontaktował, daj mi znać.
- Masz moje słowo – obiecała.
 
Przez cały dzień Magnus nie zrobił nic pożytecznego. Na zmianę chodził po mieszkaniu, sprawdzał telefon i pił miksturę na kaca. Kiedy wybiła godzina powrotu Aleca z pracy, nerwy miał tak napięte, że aż bolało. A z każdym ruchem wskazówek zegara, to napięcie jeszcze wzrastało niemal doprowadzając go do obłędu.
Po godzinie, kiedy przy zdrowych zmysłach trzymał go tylko wypracowany przez stulecia upór, chwycił za telefon i wybrał numer męża.
Abonent czasowo niedostępny, prosimy spróbować później…
- Chrzanić to! – Zdjął wiszący na wieszaku wiśniowy płaszcz i wybiegł z mieszkania. Miał gdzieś fakt, iż nie zdążył się pomalować a włosy sterczały mu, na wszystkie strony i nawet przy dużej dozie dobrych chęci, nie można było tego nazwać twórczym nieładem, z którego słynął. Oraz to, że prawdopodobnie narobi Alecowi wstydu, gdy wparuje do gabinetu Inkwizytora, niczym zazdrosny nastolatek. Tego ostatniego to nawet trochę chciał, bo zaniepokojenie, z wolna ustępowało miejsca wkurzeniu. Mogli się pokłócić, nawet najlepszym małżeństwom się to zdarzało, ale przez to Alec nie dostawał nagle przyzwolenia żeby sobie, ot tak znikać i doprowadzać go do zawału.
 
Zamaszystym gestem otworzył drzwi.
- Alexandrze Gideonie… - urwał uświadamiając sobie, że mówi do pustego pokoju. Aleca nie było w biurze. Zanim zdążył wściec się (albo zdenerwować – jeszcze nie zdecydował) bardziej, usłyszał za plecami znajomy głos.
- Magnus?
Odwrócił się i stanął twarzą w twarz z osobą, która mogła mu nieco pomóc.
- Cześć Luke – rzucił żeby nie wyjść na kompletnego chama i prostaka. – Gdzie Alec?
Garroway zamrugał zaskoczony.
- Myślałem, że ty mi powiesz. Nie pojawił się dzisiaj w pracy i w ogóle nie dał żadnego znaku życia.
Magnus poczuł, jak grunt osuwa mu się spod nóg. Luke coś jeszcze mówił, ale on już tego nie słyszał. Nie był w stanie. W głowie miał mętlik, przez który, bodźce z zewnątrz, nie mogły się przebić.
Nieważne, jak bardzo by się pokłócili, albo jak zraniony byłby Alec, nigdy nie porzuciłby swoich obowiązków. Pozycja Inkwizytora zbyt wiele dla niego znaczyła, nie zniknąłby ot tak, tylko żeby zrobić mu na złość. Coś musiało się Alecowi stać. A on był za to odpowiedzialny.
Niewiele myśląc, zdjął z palca obrączkę i rzucił na nią zaklęcie śledzące. Niewiele to dało.
- Cholera! – zaklął próbując kolejny raz. I jeszcze jeden. Z tym samym skutkiem. Nie mógł namierzyć Aleca. Miał ochotę wyć z bezsilności.
Luke, na początku, przypatrywał się Czarownikowi bez słowa. Czuł w kościach, że kiedy się odezwie zostanie wplątany w coś, w czym nie chciałby uczestniczyć. Jednak, po piątym z rzędu, przekleństwie nie potrafił już udawać, że go nie było. Poza tym zaczynał odczuwać też coś na kształt niepokoju.
- Co się stało?
Magnus spojrzał na niego szklistymi oczami, co wcale nie spodobało się Łowcy. Znał mężczyznę od dawna i wiedział, że niewiele rzeczy było w stanie doprowadzić go do płaczu.
- Alec zaginął. – Jego głos się łamał, bez względu na to, jak bardzo próbował temu zapobiec. Zaciskał palce na obrączce tak mocno, że metal niemal przebijał skórę. Ale to dobrze. Ból nieco otrzeźwiał i pomagał się skoncentrować. Pozwalał nie odpłynąć do krainy koszmarów. Dlatego, kiedy Luke bez słowa wyciągnął ku niemu dłoń, podał mu obrączkę.  Nie wierzył, by śledzenie Nocnego Łowcy okazało się skuteczniejsze od śledzenia Czarownika, ale tonący brzytwy się chwyta.
Z zapartym tchem patrzył, jak Luke rysuje odpowiednie runy i stara się skoncentrować. Po drugiej próbie namierzenia Aleca, mężczyzna wyraźnie zbladł.
- Musimy zawiadomić Konsula i rozpocząć poszukiwania.
Magnus pokiwał głową i wziął kilka głębokich oddechów. Musiał się uspokoić. To nie był czas na panikę. W ten sposób tylko zaszkodzi Alecowi.
- Ty idź do Konsula a ja zawiadomię Nowy Jork. Może Jace da radę go znaleźć dzięki więzi parabatai.
 
- Nie martw się Izzy. Znajdziemy go. – Simon, z całych sił, starał się pocieszyć ukochaną. – Zresztą, gdyby coś mu się stało, Jace by o tym wiedział, prawda?
Łowczyni, bez przekonania, pokiwała głową. Pomimo logicznych argumentów swojego chłopaka nie potrafiła pozbyć się złych przeczuć. Alec nie zniknąłby ot tak, bez przyczyny. Był najbardziej obowiązkową osobą, jaką dane jej było poznać. Na Anioła! Niemal wziął ślub z osobą, której nie kochał, tylko po to by wypełnić jakiś niedorzeczny obowiązek!
Szelest liści wyrwał ją z zamyślenia. Potknęła się na wystającym konarze i o mało nie skręciła kostki. Przemierzanie lasów wokół Alicante, nawet z runem nocnego widzenia, nie było łatwe.
- W porządku? – Dotarł do niej głos Jace’a. Samego brata zobaczyła dopiero po chwili. Był blady, wzrok miał rozbiegany a na jego czole perlił się pot.
- I co? – spytała zamiast odpowiedzieć.
Herondale pokręcił głową. Poszukiwania poprzez runę parabatai też nic nie dały. Był wściekły, kontaktował się nawet z Żelaznymi Siostrami, żeby podarowały mu kawałek adamantu, jednak spotkał się z odmową. Oraz ostrym sprzeciwem ze strony niemal każdego, komu powiedział o swoim pomyśle. Ale miał to w nosie. Jeśli Alec mógł tak ryzykować, to on tym bardziej. To znaczy mógłby, gdyby tylko dano mu taką okazje.
Jeżeli wcześniej Izzy się bała, to teraz była autentycznie przerażona. Podobnie, jak Magnus, który stał obok i zaciskał pięści, w bezsilnym wyrazie złości.
- Magnusie… - Simon podszedł do mężczyzny. – Naprawdę nie ma żadnego zaklęcia… - urwał widząc minę Czarownika. Miał wrażenie, że jeszcze jedno słowo a zostanie z niego kupka popiołu.
- Rzuciłem już wszystkie, jakie tylko przyszły mi do głowy – warknął Magnus. – Bez rezultatu. Poprosiłem nawet Lorenzo i Catarinę o pomoc. Też nic nie wskórali. Zupełnie jakby coś blokowało naszą magie w tym zakresie. – Spojrzał na swoje dłonie. Jeśli liczył, że tam znajdzie odpowiedź to się przeliczył. – Kurwa mać! – Uderzył pięściami o uda.
W tym samym momencie powietrze przeszyło upiorne wycie wilka.
- To Maia! – krzyknął Simon i pognał w stronę, z której dobiegał głos przyjaciółki. Reszta, natychmiast, ruszyła za nim, ale nawet Nocni Łowcy pokryci runami, nie byli w stanie mierzyć się z wampirzą szybkością i Lewis szybko zostawił ich w tyle. A oni Magnusa. Czarownik został sam pośrodku lasu, ale nie dbał o to. Teraz liczyło się tylko dotarcie do Mai.
Biegł nie zważając na wystające korzenie oraz gałęzie chlastające go po twarzy, raniące niemal do krwi. Serce boleśnie obijało mu się o żebra a w uszach słyszał szum. Jego ciało nie było przyzwyczajone do takiego wysiłku fizycznego. Sytuacji nie poprawiał także, zżerający go od środka, strach. Czy też może raczej paraliżujący lęk, który za wszelką cenę starał się go zatrzymać w miejscu. Musiał użyć całej siły woli, by mu się przeciwstawić.
Na miejsce dotarł, jako ostatni a to, co tam zobaczył niemal odebrało mu rozum.
Pośrodku wypalonego w ziemi pentagramu leżał Alexander. Oczy miał szeroko otwarte a twarz zamarłą bardziej w wyrazie szoku aniżeli przerażenia. Ktoś zerwał mu koszulę, jej marne strzępki wisiały na ramionach i wokół nadgarstków. Jednak klatka piersiowa była odsłonięta i nic nie zasłaniało dziury w miejscu, gdzie powinno bić serce Łowcy. Jej poszarpane krawędzie zdobiła zastygła krew, która jeszcze kilka godzin temu, spływała po brzuchu mężczyzny i wsiąkała w poplamione jeansy. Teraz zaschnięte, niemal czarne stróżki zasłaniały wycięty na bladej skórze napis.
Magnus przełknął ślinę i ruszył przed siebie. Chociaż wiedział, co widzi, jego umysł nie chciał tego zaakceptować. Uczepił się jakiejś złudnej nadziei, że jeśli dotknie Alexandra, potrząśnie nim, ten nagle się poruszy i stwierdzi, że to tylko żart. Kara za okłamanie go.
- Nie! – Isabelle chciała go powstrzymać. Jej prawa dłoń była cała poparzona, jakby włożyła ją w ognisko. – Tam jest jakaś bariera!
Nie słuchał jej. Musiał dotknąć Alexandra. A jeśli przy tym zginie? Cóż… Jego życie i tak straciło sens.
Bez cienia strachu przekroczył granicę pentagramu a powietrze przeszyło ciche syknięcie. W tym samym momencie, Jace upadł na kolana i zgięty w pół zaczął wyć z bólu. Zaklęcie blokujące runę parabatai zostało przerwane.
Magnus nie słyszał ani krzyków Łowcy ani zamieszania, jakie wybuchło, po przekroczeniu przez niego bariery. W uszach znów miał tylko szum a przed oczami Alexandra.
Opadł na kolana tuż przy ukochanym i drżącą ręką dotknął jego policzka. Był lodowaty. Pozbawiony jakiejkolwiek iskry życia.
- Alec? – wyszeptał. – Skarbie? – Chwycił jego dłoń. Też była zimna. Sztywna. Obca. To już nie była dłoń Alexandra, którą tak często trzymał we własnej. W ogóle Alexandra już tu nie było. Pozostała po nim pusta skorupa. Ciało pozbawione duszy.
- Kto ci to zrobił kochanie? – zapytał cicho, niemal na granicy szeptu. Niestety Alec nie mógł mu odpowiedzieć.
- Magnus? – Drgnął, gdy ktoś dotknął jego ramienia. Wrócił niejako do rzeczywistości i zobaczył, że wokół ciała Aleca zgromadzili się wszyscy, łącznie z Maią i Simonem. To właśnie Lewis go zaczepił.  Miał ochotę zmienić wampira w żabę, ale wiedział, że nie starczy mu na to sił. Nie był nawet pewien czy ma ich wystarczająco, by wstać.
- Co? – wycharczał przez zaciśnięte gardło. Starał się nie patrzeć na zapłakaną Izzy i wykrzywioną w bólu twarz Jace’a.
Simon, bez słowa, wskazał na oczyszczony z krwi brzuch Aleca. Wyryte na nim litery były teraz dobrze widoczne i Magnus, bez problemu, mógł odczytać napis, jaki zostawił morderca. Z każdym poznanym słowem obejmowało go coraz dotkliwsze zimno. Kiedy skończył miał wrażenie, że ciało, w którym się znajduje, nie należy do niego. Chciał wyć, krzyczeć, płakać, zniszczyć wszystko wokół. Zamiast tego mógł tylko klęczeć i tępo wpatrywać się w napis.
Myślałeś, że tak łatwo się mnie pozbędziesz, synu?

 

 

poniedziałek, 18 października 2021

Rower

Tytuł: Rower
Liczba rozdziałów: One Shot
Gatunek: romans
Para: Malec
Seria: Shadowhunters
Ograniczenia wiekowe: Brak
Info/Uwagi: Historia pewnego prezentu

 


 ROWER

 

- Chcę rower!
Magnus podniósł wzrok znad czytanej właśnie księgi zaklęć i spojrzał na syna. Max trzymał ręce na biodrach a jego granatowe oczy patrzyły na świat z całą determinacją, na jaką stać siedmiolatka. Przypominał teraz Aleca bardziej niż Magnus chciałby przyznać. Tym bardziej, że mąż patrzył na niego w ten sposób, zawsze, gdy się sprzeczali i Alexander chciał przeforsować swoje zdanie.
- Słucham? – spytał zastanawiając się jednocześnie, czy to już ten etap, gdy dzieci przestają być uroczymi urwisami a stają się utrapieniem rodziców.
- Chcę rower – powtórzył Max. Głośno i wyraźnie. – Na urodziny – uściślił.
- Jaki rower? – Odłożył książkę i pochylił się, tak by móc patrzeć synowi prosto w oczy.
Max bardzo starał się być poważny, ale kąciki jego ust, bez przerwy szybowały do góry, oczy zaś błyszczały z podekscytowania. Jakby sama myśl o rowerze mogła go uszczęśliwić I Magnus już wiedział, że co by się nie działo, kupią młodemu ten rower.
- Taki ładny! Błyszczący! Niebieski! Widziałem go, kiedy poszliśmy z ciocią Clary na huśtawki! Papo, proszę! – Złożył ręce, jak do modlitwy i Magnus musiał bardzo się postarać, żeby nie parsknąć śmiechem i nie obiecać malcowi wszystkiego, czego ten sobie tylko zamarzy. Już dawno postanowili z Alekiem, że wszelkie decyzje dotyczące wychowania, podejmują wspólnie. Tyczyło się to również prezentów. Nie miał ochoty na ciche dni albo miesięczną abstynencję seksualną.
- Muszę porozmawiać z tatą – powiedział i Max już wiedział, że nic więcej nie ugra. Powłócząc nogami wrócił do swojego pokoju. Magnus odprowadził go wzrokiem pełnym miłości. Początkowo miał wątpliwości czy nadaje się na ojca, czy jest gotów wziąć na siebie tak wielką odpowiedzialność. Teraz nie wyobrażał sobie życia, bez tego małego urwisa. Kolejna wspaniała rzecz, którą zawdzięczał Alecowi.
 
- Rower? – Alec patrzył na Magnusa z pewną dozą nieufności. Max poszedł już spać (trzeci raz; liczyli, że tym razem, na dobre), więc oni mogli usiąść i opowiedzieć sobie nawzajem o minionym dniu. To była ich mała tradycja, z której nie rezygnowali nawet jeśli któryś z nich padał na twarz ze zmęczenia. Nie chcieli, żeby powstał między nimi mur. Wiedzieli, jak wiele szkód może wyrządzić kilka niedopowiedzeń i przemilczanych spraw.
- To chyba nie taki głupi pomysł – powiedział Magnus podając mężowi kieliszek z winem. – Na pewno lepszy niż mini topór, który znalazł pod choinką.
Alec zakrztusił się alkoholem i Czarownik musiał poklepać go po plecach.
- Mieliśmy do tego nie wracać – burknął, kiedy już mógł złapać oddech. – Poza tym Jace już dostał nauczkę i przyrzekł, że każdy kolejny prezent będzie z nami konsultował.
- I tak mu nie wierzę – stwierdził Magnus a Alec mógł tylko przewrócić oczami. Dlaczego dwóch z trzech najważniejszych, w jego życiu mężczyzn, nie potrafiło się dogadać? – Wracając do tematu. Co o tym myślisz?
- O rowerze? – upewnił się, a kiedy Magnus potwierdził skinieniem głowy, wzruszył ramionami. – W sumie to nie wiem.
Czarownik uniósł brwi w niemym pytaniu.
- To znaczy, nie bardzo rozumiem samą prośbę. Nigdy nie miałem roweru. Izzy i Jace też nie. Ani Max. – Przez jego twarz przebiegł cień, jak zawsze, gdy wspominał o zmarłym bracie. Magnus położył mu dłoń na ramieniu. W nagrodę dostał nieśmiały uśmiech. Jeden z tych, które tak uwielbiał.
- Ja też nie – przyznał, czym wywołał u męża nie lada zdumienie. – No co? To, że żyje czterysta lat, nie oznacza, że próbowałem swoich sił, w każdej dyscyplinie sportu, jaka się tylko nawinęła!
Alec nie wydawał się być usatysfakcjonowany takim wytłumaczeniem.
- Mam rozumieć, że latałeś balonem po Paryżu, razem z królową Wiktorią, ale nigdy nie nauczyłeś się jeździć na rowerze?
Magnus skrzywił się. To nie była jego ulubiona przygoda. Zawsze, gdy wracał do niej myślami, kończyło się to koszmarnym bólem głowy.
- Tak. Dokładnie to masz rozumieć – burknął.
Nie wiedzieć czemu twarz Aleca rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Co?
- Nic. – Cmoknął go w policzek. – Po prostu cieszę się, że wciąż mogę być częścią czegoś nowego w twoim życiu.
Magnus poczuł, jak zalewa go fala dziwnej tkliwości.
- Wszystko, co związane z tobą, jest nowe i wspaniałe. – Pocałował go. To miał być szybki całus w usta, ale nie wiadomo, kiedy i jakim sposobem, przekształcił się w pełen pasji, pełnoprawny pocałunek.
- To, co z tym rowerem? – zapytał Magnus, kiedy oderwali się od siebie. Chciał ustalić chociaż tę jedną rzecz, nim posuną się dalej i zapomną o całym świecie.
- Chyba nie mamy wyjścia. – Usta Aleca znalazły się na odsłoniętej szyi męża. – Nie chcemy przecież, żeby nasz syn wyrósł na takiego ignoranta, jak jego ojcowie.
Zabierał się właśnie do robienia malinki na obojczyku ukochanego, kiedy zza drzwi dało się słyszeć zduszone „Tak!”.
- MAX!
- DO ŁÓŻKA!
 
Simon, z niepokojem, patrzył to na swój wiekowy, poobijany rower, to na stojącego obok Czarownika.
- Nie jestem pewien, czy to, aby na pewno dobry pomysł – wyraził swoją opinie, za co dostał w ucho, od Clary. – Ała! Za co?!
- Za pesymizm – stwierdziła dziewczyna i bardzo z siebie zadowolona, zwróciła się do Magnusa.
- Jesteś pewien?
- Hej! – Zaprotestował Simon, ale zaraz umilkł pod naporem spojrzeń przyjaciółki i Czarownika.
- Oczywiście biszkopciku. – Magnus posłał Łowczyni swój firmowy uśmiech. – Jeśli mam uczyć Maxa, sam muszę umieć jeździć.
Simon miał na końcu języka stwierdzenie, że to wcale nie jest wymagane, ale ostatecznie postanowił się nie odzywać. Nie dość, że ucho nadal go bolało, to jeszcze Magnus mógł mu zrobić dużo gorsze rzeczy. Naprawdę nie chciał spędzić reszty życia jako żaba. Isabelle nigdy więcej by go nie pocałowała. A jej pocałunków potrzebował bardziej niż tlenu.
- No to zaczynajmy. – Podał Czarownikowi rower.
Ten, posiłkując się całą swoją wiedzą, zdobytą podczas kilkugodzinnego obserwowania ludzi w parku, przerzucił nogę przez ramę i usadowił tyłek na siodełku. Wystarczyła chwila, żeby przekonał się, że to nie będzie jego ulubione zajęcie.
Widząc minę przyjaciela, Clary roześmiała się głośno.
- Kto by pomyślał, że taki z ciebie francuski piesek!
W odpowiedzi Magnus pokazał jej język a Simon wzniósł oczy ku niebu. Żałował, że Czarownik nie zabrał ze sobą Aleca. On potrafiłby utemperować te dwójkę. Albo nawet wybić Magnusowi ten głupi pomysł z głowy. Kto to widział, żeby w wieku czterystu lat uczyć się jeździć na rowerze?!
- Skończyliście? – spytał. – Jak się spóźnię na trening, Jace nie da mi żyć.
- Spokojnie. – Clary położyła dłoń na ramieniu swojego parabatai. – Powiem mu, że wykonywałeś tajną misję o kluczowym znaczeniu, dla utrzymania dobrych stosunków z Podziemnymi. – Błysnęła białymi zębami. Simon musiał przyznać, że Clary nie miała sobie równych, jeśli chodziło o manipulację faktami tak, żeby wyszło na jej. No może Magnus byłby w stanie ją pokonać, ale on miał więcej doświadczenia.
- Jesteś gotowy Magnusie? – spytał ignorując dziewczynę. I tak go przegada, więc po co strzępić język?
Czarownik gorliwie pokiwał głową. W sumie to nie mógł się już doczekać. Dawno nie uczył się czegoś nowego i czuł, w związku z tym, dziwną ekscytację.
Poprawił swój idealny tyłek na siodełku (nadal było cholernie niewygodne) i tak, jak mu wcześniej pokazywał Simon, odepchnął się od ziemi. Rower ruszył do przodu, niestety, bez jakiejkolwiek kontroli ze strony Magnusa. Czarownik trzymał się kurczowo kierownicy, która pomimo jego wysiłków, skręcała co chwila w prawo, bądź w lewo. W dodatku postawienie stóp na pedałach okazało się zadaniem ponad jego siły. Za każdym razem, gdy już myślał, że dobrze wycelował, ten przeklęty plastik się obracał i uderzał do w łydkę lub kostkę. Jakby tego było mało, grawitacja sobie o nim przypomniała i zaczęła ciągnąć go w dół, a on nic nie mógł na to poradzić. Nie minęła minuta a Magnus Bane, Wysoki Czarownik Brooklynu, syn samego Księcia Piekieł, bohater Mrocznej Wojny, leżał na ziemi przygnieciony starym rowerem i wyrzucał z siebie przekleństwa w każdym znanym sobie języku.
- Wszystko w porządku? – Clary pomogła mężczyźnie podnieść się z ziemi. – Cały jesteś?
Magnus zdusił w sobie chęć ciśnięcia kulą ognia w leżący rower i posłał Łowcom wrogie spojrzenie.
- Jeśli piśniecie komukolwiek choć słówko o tym, co tu się właśnie wydarzyło przysięgam, że wykorzystam całą dostępną sobie magię, żeby zamienić wasze życie w piekło.
Simon przełknął głośno ślinę. W przeciwieństwie do Clary, wziął tę groźbę całkiem na poważnie. Rudowłosa zaś udała, że sznuruje usta, ale oczy jej się śmiały.
- Mówię poważnie biszkopciku. Jeśli nabiorę choćby cień podejrzenia, że Jace wie…
- Nie powiem mu! Przysięgam na Razjela! – Położyła dłoń na sercu. – Usatysfakcjonowany?
- Mniej więcej.
- Czy ty masz jakąś paranoję? – Dziewczyna przyjrzała mu się uważniej.
Magnus, zamiast odpowiedzieć, pstryknął palcami. Z jego dłoni posypało się kilka przerażająco jasnych, brokatowych iskier.
- Nie po oczach!
Zarówno Simon, jak i Clary zasłonili twarze rękoma.
Kiedy już odzyskali zdolność normalnego widzenia, Łowczyni nie siląc się na delikatność, pchnęła rower w stronę Magnusa.
- Wsiadaj.
Czarownik wzniósł oczy ku niebu, ale wykonał polecenie.
- Tym razem postaraj się szybciej złapać równowagę.
Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Następna próba także zakończyła się twardym lądowaniem ze strony Magnusa. Podobnie, jak dwie kolejne. Dopiero przy piątej, gdy kolana miał już zdarte do krwi a markowe spodnie nadawały się tylko do śmieci, udało mu się wykonać coś, co przy dużej dozie dobrych chęci, można było nazwać jazdą. Niestety, po przebyciu jakichś dziesięciu metrów, Czarownik zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia, jak się hamuje. A to głupie drzewo nie chciało usunąć się z drogi.
- Może na dzisiaj starczy? – spytał Simon widząc błękitne iskry skaczące po palcach Magnusa
- Chyba masz rację. – Ku jego zdumieniu, Czarownik się z nim zgodził. – Ale tylko na dzisiaj. Nauczę się jeździć na tym cholerstwie! – Zabrzmiało to niczym groźba.
 
Przed powrotem do domu Magnus musiał doprowadzić się do stanu użytkowalności publicznej. Jednym prostym zaklęciem wyleczył wszystkie skaleczenia i otarcia. Następnie pozbył się pokrywającego go w, znacznym stopniu, drogowego pyłu. W końcu zostało mu tylko ubranie, ale nim postanowił się nie kłopotać. Ostatecznie to doskonała okazja do zakupów, nieprawdaż?
 
Jak zwykle, przy wyborze ubrań, stracił poczucie czasu i do domu wrócił spóźniony. Miał nadzieję, że bukiet róż uratuje go przed gniewem Alexandra a nowy samochodzik – Maxa. Wiedział, że to przekupstwo i rozpieszczanie w jednym, ale postanowił się tym nie przejmować. Przynajmniej do momentu, w którym Alec zwróci mu na to uwagę. To zabawne, jak bardzo zależało mu na zdaniu męża. Nigdy, przez całe życie, nie przeszło mu przez myśl, że swoje decyzje będzie opierał na zdaniu innej osoby. Nawet z Camille nie potrafił się na to zdobyć i, i tak, robił co chciał.
Może cały myk polegał na tym, że Alec wcale tego od niego nie oczekiwał? Nigdy nie chciał go zmienić. Brał Magnusa takim, jakim był. I za to Magnus go kochał.  Za to i za ten sześciopak na brzuchu.
- Wróciłem! – krzyknął w progu zdejmując buty i starając się nie zgnieść bukietu.
- Papa! – Z salonu wybiegł Max i rzucił się na ojca niczym torpeda. Tylko dzięki małej pomocy magii żaden z nich nie wylądował na tyłku a kwiaty nie zakończyły swojego żywota przedwcześnie.
- Cześć. – Poczochrał włosy syna. – Co to jest? – spytał wskazując kilka papierowych drobinek, które utknęły w granatowych kosmykach.
- Konfetti. – W przedpokoju zjawił się Alec. On również pokryty był papierem. – Na urodziny Maxa. – Łowca ręce miał skrzyżowane na piersi i Magnus już wiedział, że mąż był zły. – Spóźniłeś się.
Zrobił skruszoną minę.
- Przepraszam – bąknął.
- Mogłeś chociaż zadzwonić. Martwiłem się. – W głosie Aleca, poza złością, dało się też wyczuć strach i troskę. Magnusa zalała fala tkliwości. Alexander nie był zły, bo się spóźnił, tylko dlatego, że nie dał znać, iż to zrobi.
- Przepraszam – powtórzył i podszedł do męża. – To się więcej nie powtórzy. – Podał mu kwiaty.
Na policzkach Aleca pojawiły się rumieńce, jak zawsze, gdy Magnus wykonywał jakiś czuły gest w jego stronę.
- Mam nadzieję – szepnął po czym pocałował ukochanego. Całus był krótki i szybki (ciężko się wczuć mając za świadka nadpobudliwego prawie siedmiolatka), ale dla Magnusa i tak idealny. Bo z Alekiem.
- A dla mnie coś masz? – spytał chłopiec ciągnąc nogawkę jego nowych spodni.
Uśmiechając się chytrze Magnus sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął z niej zabawkę, którą podał chłopcu. Max wydał z siebie radosny pisk.
- Dziękuje papo!
Pognał do swojego pokoju, żeby sprawdzić, jak nowy samochodzik będzie się prezentował w otoczeniu pozostałych. Na które zaczynało brakować już miejsca.
Magnus wziął głęboki wdech i dopiero wtedy spojrzał na męża. Źle wyliczył z tymi kwiatami, trzeba było zacząć od prezentu dla Maxa.
- Przepraszam – powtórzył trzeci raz tego popołudnia a Alec westchnął.
- Sprzątasz w salonie – oświadczył. – Bez użycia magii.
Czarownikowi nieco zrzedła mina.
- Muszę cię ostrzec, że Max bardzo się wczuł w robienie konfetti. – Poszedł wstawić kwiaty do wody.
 
- Nie wiem czy ten rower to taki dobry pomysł – powiedział Magnus, kiedy szykowali się do snu.
Alec popatrzył na niego sceptycznie.
- Trochę za późno na wątpliwości, nie uważasz? – W końcu rower stał już w skarbcu Instytutu, jednym z niewielu miejsc, do których Max wciąż nie potrafił się dostać. – Zresztą jeszcze wczoraj byłeś zachwycony.
Magnus westchnął ciężko i usiadł na łóżku, obok męża. Materac ugiął się pod jego ciężarem a deski zaskrzypiały nieprzyjemnie. Biedny mebel musiał naprawdę sporo przejść w swoim krótkim życiu.
- A co, jeśli Max nie będzie potrafił na nim jeździć? – Bał się o syna. Chciał, żeby jego życie obfitowało jedynie w dobre momenty. A zarycie twarzą w piach, z całą pewnością się do nich nie zaliczało. Wiedział z własnego doświadczenia.
W odpowiedzi Alec roześmiał się serdecznie.
- Max? Mam ci przypomnieć, co ostatnio wyczyniał w sali treningowej?
Magnus musiał przyznać mężowi trochę racji. Ich syn był w głównej mierze wychowywany przez Nocnych Łowców. A chociaż ci potrafili kochać gwałtownie i mocno niczym ogień (Alexander stanowił najlepszy przykład) to byli przecież wojownikami stworzonymi do walki ze złem. I już od wczesnego dzieciństwa szkolono ich w tej walce. A Max zapatrzony w ojca i wujka, nie chciał być gorszy. Tak długo marudził aż w końcu pozwolili mu uczestniczyć w zajęciach. I okazało się, że wcale tak bardzo nie odstawał od grupy. W niektórych dyscyplinach był nawet lepszy od Nefilim czystej krwi. Największym zaskoczeniem jednak okazały się głosy twierdzące, że Max powinien iść do Akademii. To byłby precedens przebijający nawet małżeństwo Nocnego Łowcy i Czarownika. Alec i Magnus mieli w tej kwestii mieszane uczucia. Na szczęście na podjęcie ostatecznej decyzji mieli jeszcze kilka lat.
- No właśnie – ciągnął Alec widząc minę męża. – Nie musisz się martwić. Max da sobie radę. A teraz chodź.
Pociągnął go na łóżko i sprawił, że Magnus zapomniał o wszystkich wątpliwościach. Oraz całym świecie.
 
- Jesteś… - zaczął Simon, ale widząc minę Czarownika ugryzł się w język.
- Dlaczego tak ci na tym zależy? – Clary chyba mniej bała się gniewu Magnusa. Albo zwyczajnie, jej instynkt samozachowawczy był uszkodzony. Simon skłaniał się ku drugiej opcji.
Czarownik oderwał wzrok od roweru, na który patrzył ze źle skrywaną nienawiścią i spojrzał dziewczynie prosto w oczy. Clary przeżyła swego rodzaju deja vu. Widywała już takie spojrzenie. U Luke’a, gdy ten, na przykład, chwalił jej prace.
- Dla Maxa – powiedział mężczyzna. – On ciągle wierzy, że jego rodzice są najlepsi i potrafią wszystko.
- Wychowuje go Nocny Łowca i Czarownik – wszedł mu w słowo Simon. – Wcale się młodemu nie dziwię. Ja, do pewnego momentu, też uważałem, że mój tata jest najlepszy a inni mogą, co najwyżej, mu buty czyścić. – Przetarł oczy rękawem, żeby odgonić cisnące mu się do nich łzy. Nie chciał wyjść na mięczaka.
- No właśnie. – Magnus wcale nie uważał, że chwila słabości chłopaka była czymś złym. Wręcz przeciwnie. Cieszył go fakt, iż Simon, nawet po ceremonii Wstąpienia, nadal, w dużej mierze, pozostawał Przyziemnym. Nigdy nie powiedział tego głośno, zwłaszcza przy Alecu, ale uważał, że wielu Łowców za bardzo wypiera się emocji.  – Max ma tak samo. Nie chcę, żeby się rozczarował przez taką głupotę. Nadal chcę być dla niego najlepszym ojcem na świecie. Oczywiście zaraz po Alecu. – Uśmiechnął się miękko. – Jego nigdy nie przebije.
- Przecież Max nadal będzie cię kochał. – Clary nie bardzo rozumiała pobudki przyjaciela. – Nawet jeśli wywalisz się przed nim na twarz.
Simon i Magnus spojrzeli po sobie. Z ich min Łowczyni wywnioskowała, że rozumieją coś, co dla niej pozostawała nieuchwytne. Potwierdziły to następne słowa jej parabatai.
- Wybacz Clary, ale ty tego nie zrozumiesz.
- Niby dlaczego? – Wzięła się pod boki, żeby wyglądać jak najgroźniej, jednak jej gniew, pierwszy raz, nie zrobił na przyjacielu żadnego wrażenia.
- Bo to sprawa między ojcami a synami. Chodź Magnusie. Mamy mało czasu.
Czarownik posłał Clary uśmiech, którego nijak nie potrafiła odszyfrować, po czym chwycił rower. Tym razem był o wiele lepiej przygotowany. Miał na sobie stare zmechacone spodnie od dresu oraz rozciągnięty podkoszulek, który kiedyś, o ile dobrze pamiętał, był ciemnozielony, teraz zaś – brudno-bury. Obie rzeczy podkradł mężowi w zamian zostawiając obcisłe niebieskie dresy i jasnoczerwoną koszulkę. O dwa numery mniejszą niż zwykle wybierał Alec. Wiedział, że czeka go za to nie lada awantura, ale był na nią gotowy. Oprócz kwiatów miał zamiar kupić także czekoladki. No i się nie spóźni.
- Zaczynajmy – zadecydował.
 
Alec patrzył na biegające dzieci z mieszaniną strachu i radości. Z jednej strony był zachwycony, że Max ma tylu przyjaciół i to wśród wszystkich możliwych ras! Dlatego w mieszkaniu pełno było Nocnych Łowców, faerie, wilkołaków a nawet kilku Przyziemnych z Widzeniem. Brakowało tylko wampirów, ale naprawdę trudno znaleźć wampirze dziecko. I chwała Aniołowi za to. Nie wyobrażał sobie męki przez jaką taka istota musiałaby przechodzić. Przez całą wieczność mieć siedem lat…
Z drugiej – taka ilość trochę go przerażała. Wiedział, że był to lęk czysto irracjonalny, w końcu czasy się zmieniły i przyjaźń pomiędzy Nocnym Łowcą a Podziemnym nie była niczym niezwykłym. Stanowiła akceptowalny przez wszystkich element rzeczywistości. Alec uważał, że to wspaniałe a mimo to nie potrafił przejść z tym do porządku dziennego. Cały czas towarzyszył mu lęk, że zaraz coś się zepsuje i wszystkie jego wysiłki pójdą na marne. A najbardziej ucierpi przy tym Max.
- Nawet tak nie myśl – usłyszał przy uchu a zaraz potem poczuł jak czyjeś silne ręce obejmują go w pasie. Do jego nozdrzy dotarł zapach drzewa sandałowego.
- To znaczy jak? – spytał opierając się plecami o pierś męża. Sapnął, gdy obejmujące go ramiona zacisnęły się mocniej.
- W swoim stylu – odparł Magnus. – To nie sen. Naprawdę doprowadziłeś do pokoju i nikt oraz nic tego nie zmieni. – Pocałował ukochanego w policzek.
Chociaż słowa Magnusa nie rozwiały całkiem jego obaw, to sprawiły, że mógł, chociaż na chwilę, je od siebie odepchnąć. W idealnym momencie, bo zaraz, tuż przed nimi, pojawił się Max. Ciemnogranatowe włosy chłopca sterczały na wszystkie strony, koszula, do ubrania której zmusił go Magnus, wyszła mu ze spodni (poplamionych na różowo – prawdopodobnie oranżadą) a w jednej ze skarpetek zrobiła się dziura. Magnus jęknął widząc stan, w jakim znajdował się jego syn. Dlaczego akurat w tej kwestii Max musiał przypominać Aleca?
Chłopiec, nie zdając sobie sprawy z tego, do jakiego stanu doprowadził rodzica, przywołał na twarz swój najbardziej niewinny uśmiech.
- Tatusiu… Papo… Kiedy będzie tort?
- Niedługo kochanie. – Alec poczochrał włosy syna. – Ciocia Clary już po niego pojechała.
- Z wujkiem? – Chciał wiedzieć chłopiec.
- Tak. Z wujkiem Jace’em – potwierdził Magnus a jego brwi poszybowały do góry. Co ten maluch kombinował?
Tymczasem Max westchnął ciężko i opuścił ramionka w geście zdesperowanego dorosłego. Co było niewysłowienie urocze.
- Trochę poczekamy – oznajmił chłopiec odrywając się do stojącej tuż obok Miny. Magnus dopiero wtedy ją zauważył. Zaczął się zastanawiać czy to jego nieuwaga, czy przejaw magicznych mocy dziewczynki. Zapamiętał, żeby porozmawiać o tym później z Tessą. – Wujek Jace zawsze gubi się w drodze z cukierni.
Magnus niemal słyszał jak Alec zgrzyta zębami. Najwidoczniej pod pojęciami „Jace” oraz „cukiernia” kryła się jakaś historia, którą bardzo pragnął usłyszeć. Już chciał zapytać o nią Aleca, ale podeszła do nich Maryse i rozmowa zeszła na zupełnie inne tory.
 
Tort zjawił się jakieś pół godziny później. Zapewne dzięki Clary, która miała minę jakby najchętniej rozszarpałaby swojego męża, ale szkoda jej manicure na tak krwawy czyn. Jace za to przypominał skarconego za niewinność szczeniaka. Nikt jednak nie przejął się jego smutnymi oczkami i trzęsącą się dolną wargą.
Kiedy dzieci usłyszały słowo „tort” zapanowało istne szaleństwo i bezprawie. Dobrze, że wśród zgromadzonych znajdowali się Czarownicy, którzy potrafili zdusić każdy bunt w zarodku. Albo przynajmniej odwrócić uwagę małoletnich, na tyle długo, by doszli oni do wniosku, że było to ich pomysłem.
 
Kiedy poziom cukru we krwi wszystkich zgromadzonych oscylował już w granicach dawki śmiertelnej przyszła pora na prezenty. Tego momentu Magnus i Alec bali się najbardziej. Na szczęście Max wziął sobie ich nauki do serca i grzecznie dziękował za każdy prezent, nie robiąc przy tym scen. Nawet jeśli obdarowujący nie do końca trafił w jego gust. Z drugiej strony takiej sytuacji chyba nie było. Max dostał całą masę książek, które pochłaniał w ilościach hurtowych, komiksów (miłością do nich – ku rozpaczy Jace’a – zaraził go Simon), kilka zabawek z serii „zrób to sam” oraz coś, co sprawiło, że młodemu zaświeciły się oczy. A Magnus o mało nie wywołał nowej wojny pomiędzy Czarownikami a Nocnymi Łowcami. I to takiej na śmierć i życie. Po sam kres istnienia Piekła.
- Dziękuję wujku Jace! – krzyczał uradowany Max oglądając, z nabożną czcią… zestaw noży do rzucania.
Małżonkowie wymienili spojrzenia. Jace’a czekało kilka naprawdę nieprzyjemnych dni. A może i tygodni, jeśli Magnus pozwoli dojść do głosu tej wrednej części swojej natury.
Kiedy Max wyciągnął jeden z noży z pochwy a stal błysnęła w sztucznym świetle żarówek, Alec uznał, że czas najwyższy na ich prezent. Delikatnie klepnął męża w ramię, żeby go o tym poinformować i jednocześnie odciągnąć jego myśli od planów zemsty. Po cichu liczył, że tego wieczora nie usłyszy nieśmiertelnego „a nie mówiłem?”.
Wyrwany z zamyślenia Magnus najpierw zamrugał, jakby rzeczywistość zaskoczyła go samym faktem istnienia a potem uśmiechnął się udając, że wcale nie przypominał sobie właśnie czaru na magiczny trądzik.
Aleca zwykle męczyły niesnaski pomiędzy jego mężem a bratem i starał się wszystkie kłótnie dusić w zarodku. Nawet takie, o których druga strona nie miała pojęcia, bo nigdy nie dane im było się narodzić i eskalować. Jednak dzisiaj postanowił zostawić sytuację samej sobie. Niech Jace wypije piwo, którego sam nawarzył. Przecież obiecał!
- Mógłbyś? – zapytał wskazując na Maxa. Chłopiec oglądał kolejny nóż. Mali Łowcy otoczyli go półkolem i patrzyli z zazdrością na prezent. Im nie wolno było ruszać jeszcze żadnej broni, nawet na treningu dostawali atrapy.
Magnus, który oczami wyobraźni widział już całe morze poobcinanych palców, uszu, i innych części ciała mogących mieć kontakt z nożami, machnął ręką i na środku salonu pojawił się niebieski dziecięcy rowerek obwiązany złotą wstążką.
Max wydał z siebie pełen zachwytu pisk i porzuciwszy noże pobiegł oglądać prezent. Korzystając z okazji, Alec, z szybkością godną Nocnego Łowcy, chwycił zapomnianą na moment broń i wcisnął ją w ręce zaskoczonej Maryse. Tylko jej mógł zaufać na tyle, by wierzyć, że pod koniec dnia noże nie trafią z powrotem do Maxa. Oczywiście zamierzał oddać je synowi, ale dopiero gdy ten skończy, powiedzmy… dwadzieścia pięć lat. Albo pięćdziesiąt. W końcu Max był Czarownikiem a oni dorastali nieco wolniej (lub, w niektórych przypadkach, wcale – jeśli ktoś chciał poznać zdanie Ragnora w tej kwestii). Nieco uspokojony podszedł do syna, który z wypiekami na twarzy oglądał rower.
- I jak ci się podoba? – Kucnął przy dziecku.
- Jest super! – krzyknął. – Dziękuję! – Rzucił się Alecowi na szyję i dał mu głośnego buziaka w policzek. Co było miłe, bo od jakiegoś czasu Max uważał, że jest już za duży na publiczne okazywanie uczuć rodzicom.
- A ja dostanę buziaka? – zapytał ze śmiechem Magnus na co chłopiec energicznie pokiwał głową i rzucił się na ojca. Czarownik podniósł syna do góry tak by ten mógł objąć go za szyję i złożyć nie jeden a dwa mokre buziaki na gładko ogolonych policzkach.
- Dziękuje papo!
Zaraz potem zaczął się wyrywać. Przecież nie skończył jeszcze oglądać roweru!
Alec przyglądał się tej scenie czując jak wypełnia go miłość do tej dwójki oraz radość, iż ich ma. Nigdy nawet nie podejrzewał, że jego życie tak się ułoży. Nie liczył na takie szczęście. Prawdę mówiąc to, będąc jeszcze nastolatkiem, nie liczył na nic, poza ewentualną śmiercią na jednej z misji. Teraz, nareszcie, z nadzieją patrzył w przyszłość.
Zachwyt nad własną egzystencją przerwała mu Clary.
- A gdzie boczne kółka?
- Co? – Zamrugał wyrwany z zamyślenia i zaskoczony pytaniem, które jego zdaniem, nie miało sensu.
- Boczne kółka – powtórzyła. – Żeby Max nie wywrócił się przy pierwszej próbie. Tak się uczy dzieci…
Powiedziała to w złą godzinę, bo chłopiec właśnie wsiadł na rower i spróbował przejechać się na nim po pokoju. Tylko refleks i magiczne zdolności Magnusa sprawiły, że chłopiec nie zarył twarzą o dywan.
W oczach Maxa zalśniły łzy. Widząc to Alec pognał do syna, całkiem ignorując przyjaciółkę. Clary nie miała mu tego za złe, znała ten rodzaj paniki malujący się na twarzy Alexandra. Głównie dzięki Luke’owi, który przez większą część jej dzieciństwa sprawiał wrażenie człowieka, który nie potrafi zrobić innej miny. Była naprawdę strasznym dzieckiem. Miała nadzieję, że Bóg jej za to nie pokaże, gdy wyda na świat własne potomstwo.
Max patrzył na rower ze łzami w oczach.
- Jest popsuty! – oświadczył głosem tak pełnym rozpaczy, że Alec jednocześnie miał ochotę się roześmiać i ścisnęło go w dołku. Dziwne uczucie. Rodzicielstwo było ich pełne.
- Nieprawda. – Klęknął obok syna i zaczął gładzić go po włosach. – Po prostu musisz nauczyć się na nim jeździć.
Chłopiec spojrzał na ojca szeroko otwartymi oczami.
- Nauczyć? – Jak każde dziecko podchodził do tego procesu dość nieufnie. Rzadko kiedy „nauka” oznaczała coś przyjemnego. Chyba że chodziło o salę treningową, ale to był zupełnie inny rodzaj „nauki”. – Papo? – poszukał ratunku u drugiego rodzica.
Magnus nigdy nie czuł się dobrze z tym, że czegoś synowi zabraniał (chyba że chodziło o zabawę ostrymi przedmiotami… lub jego kosmetykami) albo niszczył przekonanie co do cudowności świata (ten dzień, kiedy musiał mu uświadomić, że chmury nie są z waty cukrowej uważał za najgorszy w całej historii swojego rodzicielstwa. I niech się schowa, odporna na czary, grypa żołądkowa). Dlatego teraz, nim jeszcze w ogóle się odezwał, poczuł jak ściska go w dołku.
- Tak kochanie. – Pogłaskał malca po włosach. – Jazdy na rowerze trzeba się nauczyć. Jeśli chcesz możemy jutro się tym zająć. Wszyscy razem.
Max zastanowił się przez chwilę. Po rozważeniu wszystkich za i przeciw ostatecznie chyba uznał, że dodatkowy czas spędzony z rodzicami wart jest czegoś takiego jak „nauka”, bo jego buzię rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Obiecujesz? – spytał jeszcze. Tak dla zasady.
- Oczywiście! – Położył dłoń na sercu. – Na całą moją kolekcję kosmetyków.
Chłopiec przewrócił oczami i spojrzał na Aleca z miną mówiącą „Papa znowu się wydurnia”. Łowca roześmiał się serdecznie po czym pocałował syna w policzek.
- Ja też przyrzekam. Na wszystkie moje swetry.
Max ponownie przewrócił oczami. Teraz jego mina jasno mówiła „Moi rodzice to głupki, ale i tak ich kocham”.
Uspokojony obietnicami, które może i nie były do końca poważne, ale na pewno szczere, wyswobodził się z objęć Aleca i pognał do dzieci. To w końcu były jego urodziny!
Alec obserwował syna z mieszaniną dumy i pewnego podziwu. On, będąc w jego wieku, po takiej deklaracji ze strony ojca, straciłby całą chęć na zabawę. Zaszyłby się gdzieś w kącie i bez przerwy zadręczał myślami, jak to się jutro zbłaźni i jak bardzo Robert będzie na niego zły. Poczuł znajome zimno, jak zawsze, gdy myślał o ojcu. Robert Lightwood zmarł nim zdążyli ostatecznie się pogodzić i… Czyjaś dłoń wylądowała na jego ramieniu. Uśmiechnął się. Jak zawsze wystarczył sam dotyk Magnusa, by odegnać złe myśli.
- Kocham cię, wiesz?
- Wiem. – Czarownik uśmiechnął się. – Ja ciebie też.
 
Magnus miał ochotę wynaleźć zaklęcie do podróży w czasie. I to tylko po to, żeby móc kopnąć samego siebie, z przeszłości, w dupę. Albo przynajmniej zakneblować i zmusić do ponownego przemyślenia słów, które chciał rzucić sobie, ot tak. No… Jednego słowa. Wszyscy. Okazało się bowiem, że niektórzy wzięli to słowo za bardzo do siebie. No może nie niektórzy a jedynie chodzący takt i subtelność – Jace Herondale. Ale to wystarczyło, by cała polana, na której Max miał uczyć się jeździć zapełniła się ludźmi. Clary musiała pilnować czy miłość jej życia nie wywoła wojny albo nie skłóci rodziny na najbliższe kilkanaście lat. Znała zdolności Jace’a i wcale nie uważała tego za niemożliwe.
Dla wsparcia psychicznego zaciągnęła ze sobą Simona. Magnus odnosił czasem wrażenie, że Łowcy, gdyby tylko wszechświat im pozwolił, zabieraliby swoich parabatai nawet do łazienki, żeby w razie czego, mogli im podać papier. Albo trzymali za rączkę podczas wyjątkowo trudnego posiedzenia na porcelanowym tronie.
Tak czy inaczej Simon tu był. A skoro pojawił się on to nie mogło zabraknąć także Izzy. Tu akurat Czarownik oskarżał miłość. I jakoś nie potrafił się gniewać na dziewczynę. W końcu sam bardzo niechętnie rozstawał się z Alekiem.
Na szczęście Max był zachwycony tym całym cyrkiem. Jako najmłodsze, no dobrze – jedyne, dziecko w rodzinie przywykł do bycia w centrum zainteresowania i bardzo to lubił. Zwłaszcza, kiedy mógł się popisać jakąś nową umiejętnością. Co dzisiaj, niestety, nie miało miejsca. Bo pomimo usilnych prób i starań Max nie potrafił przyswoić zasad jazdy na rowerze. To, że nie miał jeszcze pozdzieranych kolan było tylko i wyłącznie zasługą Aleca i Magnusa, którzy zawsze łapali go w odpowiednim momencie.
Po dziesiątej próbie Max był totalnie zniechęcony do jakichkolwiek działań i jedyne na co miał ochotę to kopnąć rower i wrócić do domu, żeby pobawić się samochodzikami. Widząc zbliżający się kryzys Alec klęknął przy synu i zaczął go pocieszać opowieściami z własnego dzieciństwa, kiedy to sam nie potrafił sobie z czymś poradzić. Magnus podejrzewał, że niektóre z nich, jeśli nie większość, były mocno podkoloryzowane. Jakoś nie chciało mu się wierzyć, że ośmioletnia Izzy potrafiła pokonać, o dwa lata starszego, brata w zapasach. Ale co on tam wie o skomplikowanych relacjach między rodzeństwem? Max powoli zaczynał się uspokajać a na jego zapłakanej buzi czaiło się nawet coś na kształt uśmiechu. I wtedy właśnie odezwał się Jace. Jak zwykle nie poprzedzając swoich słów jakąkolwiek myślą.
- To nie może być aż takie trudne.
Magnus miał ochotę go zamordować a szczątki rzucić demonom na pożarcie. I nie tylko on, Clary miała minę jakby zastanawiała się nad rozstaniem i, być może nawet, zmianą orientacji, żeby na pewno nie mieć z blondynem już nigdy nic wspólnego. W ręku Isabelle błysnął bicz. I nawet Simon posłał przyjacielowi nienawistne spojrzenie. Które nijak nie mogło się jednak równać z wściekłością w oczach Aleca. Gdyby wzrok potrafił zabijać albo przynajmniej trwale okaleczać, Jace resztę swojego życia spędziłby jako przykute do łóżka śliniące się i robiące pod siebie, warzywko.
- Słuchaj Jace… - wycedził Alec przez zaciśnięte zęby. – Jeśli nie masz nic mądrego do powiedzenia, to trzymaj tę swoją przeklętą jadaczkę zamkniętą. Dobrze ci radzę.
Herondale rozejrzał się dookoła. Jego mina jasno mówiła, że nie ma pojęcia, dlaczego wszyscy zgromadzeni są na niego tak wściekli.
- Ale to naprawdę nie wydaje się być trudne – obstawał przy swoim.
Max rozpłakał się na dobre a Izzy, nie przejmując się konsekwencjami, kopnęła brata w zgięcie kolana, tak że ten wylądował na ziemi jęcząc z bólu. Chciała poprawić jeszcze ciosem w głowę, ale Simon, w ostatniej chwili, ją przed tym powstrzymał. Dziecko nie powinno być świadkiem przemocy w rodzinie. To może źle wpłynąć na jego psychikę.
Tymczasem Alecowi i Magnusowi jakoś udało się uspokoić syna.
- Wujek Jace gada takie głupoty tylko dlatego, że sam nigdy nie jeździł – tłumaczył Alexander ocierając policzki chłopca. – Założę się, że gdyby tylko spróbował, wywaliłby się już na starcie – zapewnił pomny tego, że Maxowi udało się, za pierwszym razem, przejechać cały metr.
Chłopiec zachichotał wyobrażając sobie tę konkretną scenę. Za to Jace, który poradził już sobie z bólem, wstał i wyglądał na dotkniętego do żywego.
- Nieprawda! – krzyknął tonem małego dziecka. Któremu rodzice wmawiają jakąś upokarzającą przypadłość. Na przykład spanie z misiem albo, co gorsze, moczenie się w nocy.
Magnus spojrzał na Clary. Za co ty go kochasz?, pytały jego oczy. Odpowiedziało mu wzruszenie ramion.
- Przekonajmy się – powiedział Czarownik i pstryknął palcami. Nagle, tuż obok, zmaterializował się stary rower Simona. Ten sam, na którym Magnus uczył się jeździć.
Jace patrzył na wehikuł z pewną dozą nieufności.
- Zaczarowałeś go! – oświadczył niby pewnie, ale głos mu drżał.
- Nie zniżyłbym się do czegoś takiego! – Oczywiście przeszło mu to przez myśl, ale ostatecznie zrezygnował. Co nie znaczy, że nie miał zamiaru wrócić do tej koncepcji, gdyby okazało się, że Jace faktycznie nieźle radzi sobie z jazdą na rowerze. Honor honorem, ale szczęście syna było priorytetem.
Jace jeszcze dłuższą chwilę przyglądał się rowerowi, ale czując na sobie ponaglający wzrok pozostałych, w tym Maxa, chwycił za kierownicę. Zgrabnym ruchem przerzucił nogę przez ramę i usadowił się na siodełku. Podobnie, jak Magnusa kilka dni wcześniej, zdziwiła go jego niewygoda, lecz nie dał tego po sobie poznać. Miał w końcu swoją dumę. Zamiast tego zadarł wyniośle podbródek i pojechał… Cały metr, nim grawitacja się o niego upomniała a zmysł równowagi uznał, że przydadzą mu się wakacje. Teraz, natychmiast. Starał się jeszcze manewrować kierownicą, ale ostatecznie i tak wylądował na ziemi. Z pedałem wbijającym mu się boleśnie w nerkę.
Pierwszym, który zareagował na taki rozwój wypadków był Max (reszta chyba do końca nie wierzyła, że doskonale wyszkolony anielski wojownik nie poradzi sobie z jazdą na rowerze). Chłopiec zaczął się śmiać tak bardzo, że po policzkach pociekły mu łzy. I chociaż Alec z Magnusem starali się mu wpajać, że nie należy cieszyć się z krzywdy innych, tym razem nie zareagowali. Jace sobie zwyczajnie zasłużył. Podobnie myślała Clary, która dołączyła do Maxa w jego wybuchu wesołości. Zaraz po niej to samo zrobił Magnus A później – Alec. Tylko Simon się nie śmiał. Nie dlatego, iż uważał to za niewłaściwe. On zwyczajnie bał się zemsty Jace’a.
- Bardzo kur… kurczaki śmieszne – wysapał Herondale, kiedy udało mu się wygramolić spod roweru.
- No przecież to nie może być takie trudne – Alec przypomniał mu jego własne słowa.
Jace chciał się jakoś odgryźć z tym, że każda wymyślona przez niego riposta zawierała przynajmniej dwa wulgaryzmy. A wciąż pamiętał zaklęcie splątania języka, jakie rzucił na niego Magnus, kiedy ostatni raz przeklął przy Maxie. Dlatego teraz postanowił zostawić to bez komentarza.
- Jeszcze raz – oświadczył a wszyscy zgodnie pokiwali głowami. Zapowiadał się niezły kabaret.
 
Druga próba zakończyła się jeszcze szybciej niż pierwsza. Spowodowane to było tym, iż Jace, doznawszy ujmy na honorze, którą to należało natychmiast zmyć i przekuć w kolejny spektakularny sukces, nie zauważył, że podczas upadku przednie koło lekko się wygięło. W takiej sytuacji nawet prawdziwy sportowiec miałby problemy z utrzymaniem równowagi. A co dopiero taki, który zaczynał swoją przygodę z kolarstwem i całe jego doświadczenie opierało się na jednym upadku. Dlatego Jace, ledwie ruszył, już leżał na ziemi. Czemu ponownie towarzyszyły wybuchy wesołości. Tym razem nawet Simon lekko się uśmiechnął.
Zachęcony niepowodzeniami wujka Max, postanowił spróbować ponownie. Postawił sobie za cel nauczyć się jeździć szybciej od niego. Gdyby mu się udało miałby co opowiadać w Instytucie przez najbliższy miesiąc! Wszyscy by go podziwiali!
Z nową energią sięgnął po rower. Kolejna próba nie poszła mu lepiej niż poprzednie, ale nie zniechęciło go to. W końcu wujkowi, któremu papa magicznie naprawił rower, też się nie udało. Upadł i obił sobie pupę, co akurat było bardzo śmieszne. Odepchnął przytrzymującą go rękę papy i spróbował ponownie. Tym razem udało mu się dojechać aż do tamtego wielkiego drzewa, nim któryś z rodziców musiał go ratować. Sukces dodał mu skrzydeł.
 
- Wyczarować ci poduszkę? – zapytał, ze sztuczną troską w głosie, Magnus.
Gdyby pytanie zadał ktoś inny Jace odpowiedziałby coś zjadliwego, jednak skoro pytającym był Czarownik, mężczyzna tylko zagryzł zęby, pokręcił głową i wrócił do masowania obolałego tyłka.
- Chyba nie będziesz miała z niego pożytku dziś wieczorem – uznał Magnus zwracając się do Clary.
Dziewczyna pokręciła głową. Rude włosy zalśniły w promieniach zachodzącego słońca.
- Kilka iratze i będzie jak nowy. Sam się zgłosił na nocny dyżur, nie będę za niego świeciła oczami.
Z ziemi, na której ponownie wylądował Jace, dało się słyszeć jęk. Zarówno Łowczyni, jak i Czarownik z premedytacją go zignorowali.
- Max radzi sobie coraz lepiej – oznajmiła Clary, jakby nic im nie przerwało.
Magnus, z dumą, spojrzał na syna. Idea współzawodnictwa dobrze wpłynęła na chłopca i pozwoliła mu sięgnąć po coś, co do tej pory było czystą abstrakcją. Teraz Max śmigał na rowerze z pewnością kogoś, kto w siodełku niemalże się urodził. Czasem zdarzały mu się jeszcze problemy z hamowaniem, ale i w tym był coraz lepszy. Podczas gdy rekord Jace’a wynosił dokładnie sześć metrów i trzydzieści centymetrów (komisyjne liczenie miało miejsce na wniosek głównego zainteresowanego).
-  Żyjesz? – zapytał Alec pochylając się nad bratem, który w wyrazie niemego protestu rozłożył się na ziemi i ani myślał z niej wstawać.
- Nie. Umarłem i teraz rozmawiasz z zombie.
- Jesteś bardzo wygadany, jak na zombie.
- No to z duchem.
- Zbyt materialny. – Kopnął brata w kostkę. – I za bardzo czerwony. Duchy z reguły są blade.
- Staram się ustanowić nową modę.
Nim Alec zdążył coś na to odpowiedzieć do mężczyzn podjechał Max anonsując swoje przybycie głośnym dźwiękiem dzwonka.
- Wujku Jace! A ja już umiem! – Zsiadł z roweru i pochylił się nad mężczyzną. Jego buzię rozjaśniał szeroki uśmiech.
- Brawo młody. – Uniósł w górę zaciśniętą pięść, tak by chłopiec mógł ją stuknąć swoją – dużo mniejszą piąstką.
- A ty? – Usiadł obok. Teraz, kiedy już wygrał zawody chciał, żeby wujek nauczył się jeździć. Na pewno zabierałby go na dalekie rowerowe wycieczki.
- Ja? – Nadzieja w oczach bratanka kłuła nieprzyjemnie. – Ja… Na razie robię sobie wolne. – Usta Maxa wygięły się w podkówkę. – Żeby twój tata mógł spróbować.
Spojrzenie wielkich granatowych oczu, wypełnionych aż po brzegi nadzieją, spoczęło na Alecu. W sumie tata byłby jeszcze lepszy niż wujek.
Alec nawet się nie zdziwił takim obrotem sprawy. Po prawdzie to czekał i zastanawiał się, w jaki sposób Jace wplącze go w całą tę kabałę.
- Spróbujesz tatusiu? – Max uczepił się nogi ojca. Oczami wyobraźni już widział ich na jakiejś wspólnej wycieczce.
- Oczywiście kochanie. – Pogłaskał chłopca po głowie.
Ten uszczęśliwiony niemal do granic możliwości puścił jego nogę i poszedł podnieść rower, na którym szkolił się Jace. Jakimś cudem mu się to udało, chociaż wehikuł był dla niego zdecydowanie za ciężki a ponadto przypominał obraz nędzy i rozpaczy. Wygięta kierownica, scentrowane przednie koło, tylna opona przebita a do tego wszystkiego, wygięta rama. Ostatni upadek Jace’a musiał być naprawdę spektakularny. Alec pożałował, że zajęty synem, tego nie widział. Musiał porozmawiać później z Izzy. Siostra, na pewno, nagrała wszystko telefonem.
- Mags… - zwrócił się do męża odbierając od syna rower. – Mógłbyś?
Czarownik zrobił skomplikowany gest dłonią i już po chwili rower wyglądał jeszcze lepiej niż na początku całej przygody.
- A ty, ciociu, spróbujesz? – Max zwrócił się do Izzy, która już szykowała się na kolejną dawkę rozrywki.
- Kochanie. Te buty – wskazała na dziesięciocentymetrowe szpilki – nie nadają się do jazdy na rowerze.
- Acha. Szkoda – stwierdził chłopiec i skupił całą uwagę na ojcu.
Jakoś nikt z zebranych nie odważył się wspomnieć, że w podobnych szpilkach Izzy jest w stanie biegać po dachach i walczyć z demonami. Ponadto wśród nich znajdował się Wysoki Czarownik Brooklynu i wystarczyło jedno pstryknięcie palcami, by na nogach Łowczyni pojawiły się zwykłe trampki. Doszło do jakiegoś zbiorowego zaćmienia umysłu.
Tymczasem Alec siedział już na rowerze i szykował się do swojej pierwszej próby. Magnus za to walczył ze sobą. Nie wiedział, czy ma pozwolić ukochanemu upaść czy może uratować go za pomocą magii. Co byłoby większą ujmą na honorze Nefilim?
- No to próbujemy – stwierdził Alec i się odepchnął. Wszyscy, którzy liczyli na spektakularnego orła poczuli niemały zawód, bowiem Alexander… Jechał! Trochę niepewnie i przez pierwszych kilka metrów kręcił kierownicą jak wariat, ale wciąż zachowywał równowagę. Wkrótce jednak załapał w czym rzecz i radził sobie niczym kolarz z wieloletnim doświadczeniem.
- Kurwa, nie wierzę! – krzyknął Jace, którego ego szykowało się właśnie, żeby popełnić samobójstwo.
Magnus postanowił puścić mimo uszu rzucone w chwili wzburzenia przekleństwo. Jace i tak dostał dzisiaj za swoje.
- Brawo, kochanie! – krzyknął i zaczął klaskać.
Najbardziej, z takiego obrotu sprawy, cieszył się Max. Uśmiechnięty od ucha do ucha pognał po swój rower i wkrótce zataczał kółka razem z tatą. Magnus postanowił dołączyć do rodziny. Fakt, iż dobije tym Jace’a stanowił miły dodatek do radości, jaką spodziewał się wywołać. Pstryknął palcami przywołując rower, który kupił dla siebie kilka dni temu i posyłając znaczące spojrzenie w stronę Simona oraz Clary, popedałował do swoich mężczyzn.
Pożegnało go pełne niedowierzania „kurwa mać” ze strony Jace’a.