DOSTRZEŻONY
Rozdział IX
Był idiotą. Tylko tak to można nazwać. Zgodnie z obietnicą
przyjechał wcześniej, jednak zapomniał, że rano Zoro ma rehabilitację. Siedział
więc, jak ostatni dureń, na tej przeklętej ławeczce wyłamując sobie z nerwów
palce i wymyślając coraz bardziej obelżywe określenia swojego zachowania. Zagrał,
vabank, ale teraz ta decyzja wydała mu się głupia i podjęta zbyt pochopnie. Nie
powinien naciskać na zielonowłosego, tylko wręcz przeciwnie. Dać mu więcej
czasu. W końcu mężczyzna nie jedno w życiu przeszedł, więc może różnie reagować
na przyjazne odruchy ze strony innych.
Na szczęście pogoda się poprawiła. Słońce świeciło jak szalone
grzejąc wszystko i wszystkich, a jedyną pamiątką po wczorajszej ulewie była
unosząca się w powietrzu wilgoć. Uchroniło go to przed pytającymi spojrzeniami
pozostałych pensjonariuszy. Tutaj przynajmniej mógł psioczyć pod nosem do woli.
Miał tylko nadzieję, że nieprzewidywalność, za którą szanował jesień, nie da
dziś o sobie znać i te nieliczne obłoki na błękitnym niebie nie są zapowiedzią
kolejnego oberwania chmury. Jego parasolka nadal grzecznie spoczywała w stojaku
przy drzwiach.
Kiedy przejrzał już wszystkie portale społecznościowe, na których
założył sobie konto z tego czy innego powodu, i miał ochotę rąbnąć komórką o
ziemię na horyzoncie zamajaczyły się dwie sylwetki. Jedna wyraźnie opierała się
o drugą, a z całej postawy biło zmęczenie.
Zoro klapnął ciężko na ławkę łapiąc powietrze wielkimi haustami.
Towarzysząca mu pielęgniarka powitała Sanjiego w typowy dla siebie sposób,
czyli obrzucając go spojrzeniem, które zazwyczaj zarezerwowane jest dla
wyjątkowo obrzydliwych robali. On jak zwykle udał, że tego nie widzi, choć ta
cicha wojna pomiędzy nimi zaczynała go męczyć. Nie miał jednak pojęcia, jak przekonać
kobietę, że wcale nie zamierza krzywdzić zielonowłosego.
-Wszystko w porządku, Zoro? – Pielęgniarka klęknęła przy
mężczyźnie nakrywając jego dłoń swoją.
Kiwnął głową, wciąż pracując nad ustabilizowaniem oddechu.
Kropelki potu zrosiły mu czoło i uformowały wąską stróżkę nad górną wargą.
-Na pewno? – Upewniła się i znów dostała twierdzącą
odpowiedź. – Nie chcesz się położyć?
Zawsze śpisz po rehabilitacji – mówiąc to zerkała w stronę blondyna jakby
oskarżając go o taki stan rzeczy.
Wcale nie musiała tego robić. Sanji i tak czuł się podle. Tym
bardziej, że jakaś cząstka jego duszy ucieszyła się na widok zielonowłosego,
który wyglądał… Wow! Zniknął gdzieś ten jego nieśmiertelny szlafrok i wystająca
spod niego piżama. W zamian Zoro ubrał się… normalnie! W trampki, czarne
spodnie i obcisłą białą koszulkę, która idealnie opinała jego ciało,
uwydatniając każdy idealnie wyrzeźbiony mięsień. Na ramiona miał narzuconą
szarą bluzę.
Sanji patrzył jak urzeczony. Nigdy nawet by nie pomyślał, że
Zoro jest taki… przypakowany. Razem z tą obserwacją przyszła refleksja: jak
ktoś taki mógł dawać się regularnie tłuc ojcu? Przecież te mięśnie na pewno nie
są tylko na pokaz i zielonowłosy musi mieć, a przynajmniej musiał, niezłą
krzepę. Mógł się bronić, więc dlaczego? Zaraz jednak zdał sobie sprawę, że nie jemu
to oceniać. Wychowywanie się w takiej rodzinie musiało nieźle nadszarpnąć
psychikę mężczyzny. On sam, jako dzieciak, nie raz i nie dwa poczuł na tyłku
ciężką rękę Zeffa. I pomimo ogarniającej go wściekłości, ani przez chwilę nie
pomyślał, że ojciec robi coś niewłaściwego. Zgodnie z dziecięcą, gównianą
logiką, uznał, że skoro tak zachował się dorosły, to jest w porządku. Na tym
właśnie polega przekleństwo bycia dzieckiem. Twój światopogląd kształtują inni
i tak naprawdę mogą z tobą zrobić, co tylko chcą. Mają możliwość wtłuczenia ci
do głowy każdego gówna, jakie tylko będzie im na rękę. A Zoro miał pecha
trafiając na człowieka, który miał wypaczone postrzeganie świata.
Zatopiony we własnych, niewesołych myślach, nawet nie zauważył,
kiedy zniknęła pielęgniarka a oni zostali sami. Pacnął się dłonią w czoło.
-Zamyśliłem się, przepraszam! Cześć!
Nie uzyskał odpowiedzi, ale teraz mu to nie przeszkadzało.
Dostał to, czego chciał, w momencie, gdy Zoro pojawił się na horyzoncie. Nie
mógł oprzeć się wrażeniu, że to ubranie to odpowiedź na jego wczorajszą
prowokację.
-Świetne ciuchy – pochwalił.
Dałby głowę, że Zoro się zarumienił, ale może to tylko gra
cieni.
Bolało go całe ciało. Każdy mięsień dawał o sobie znać palącym
bólem. Czuł się jakby go rozczłonkowano, kawałki włożono do ognia a potem wciąż
tlące się części poskładano z powrotem. Poczym kazano mu przebiec maraton. Hililuk
dał mu dzisiaj popalić za wszystkie czasy. Na nic zdały się jęki i zagrywanie
wargi aż do krwi. Rehabilitant był nieprzejednany. Wciąż powtarzał, że to dla
jego dobra. Miał w głębokim poważaniu takie dobro. Po tym wszystkim najchętniej
położyłby się do łóżka i odpłynął w objęcia Morfeusza. Ale przecież Sanji
obiecał, że przyjdzie dziś wcześniej, gdyby to zignorował kucharz pewnie nigdy więcej
by się nie pojawił. Nie wiedział, czy zmiana ubrania zostanie odebrana przez
Sanjiego zgodnie z jego intencjami, wiec kiedy z ust towarzysza padł komplement
poczuł jak na policzki wpełza mi zdradziecki rumieniec.
-Hej! W porządku? – Sanji z niepokojem patrzył jak ciało
zielonowłosego coraz bardziej osuwa się na ławce. Tak jakby nawet siedzenie
było dla niego zbyt dużym wysiłkiem. – Chcesz wrócić do pokoju?
Nic nie było w porządki, i tak! Chciał wrócić, walnąć się na
łóżko i nie wstawać z niego do końca świata. Mimo to pokręcił głową. W tym
momencie bardziej niż odpoczynku pragnął być przy Sanjim i słuchać tego jego męskiego głosu. Na początku,
gdy zjawił się na ławce i nie usłyszał tego zwyczajowego „cześć” wystraszył
się, że kucharz spełnił swoją groźbę szybciej i już się nigdy nie pojawi. Nawet
delikatny zapach nikotyny, jakim przepełnione było powietrze, wziął za wytwór
swojej wyobraźni. Dlatego usłyszawszy to krótkie powitanie, jego serce niemal
eksplodowało ze szczęścia. I dlatego nie chciał stąd odchodzić.
Zaskoczył go. I to nawet nie samą decyzją, lecz tym, że w końcu
mu odpowiedział! Po tylu dniach, godzinach spędzonych na głupawej gadce
nareszcie się doczekał! Chyba nic wspanialszego nie mogło go dzisiaj spotkać. Uradowany
zaczął swój zwyczajny monolog.
Dochodził właśnie do najlepszej części żartu, jaki wycięli
Usoppowi podczas wakacyjnego wypadu pod namiot, gdy coś ciężkiego opadło na
jego ramię a do uszu doszło ciche pochrapywanie.
-Zoro? – Spojrzał zdziwiony na w stronę mężczyzny, który… zasnął
z głową oparta o jego bark. – Jestem aż tak nudny? – Zaśmiał się, ale ani przez
chwilę nie poczuł się urażony. Teraz miał idealną sposobność by przyjrzeć się
twarzy zielonowłosego. Biła z niej niezwykła moc i determinacja. Zoro był
silny. Nie jedno przeszedł w swoim życiu, mimo to się nie poddał. Sanji nie
miał wątpliwości, że to wycofanie jest chwilowe i wkrótce mężczyzna pokaże, na
co go tak naprawdę stać. Podziwiał go. On sam najprawdopodobniej by się załamał
gdyby nagle oślepł. Wiązałoby się to przecież niezaprzeczalnie z niemożnością
robienia tego, co kochał. Gotowania.
-Ciekawe, co ty utraciłeś, Zoro? – Pogłaskał mężczyznę po
włosach, które okazały się być nadspodziewanie miękkie. Ten poruszył się
niespokojnie. – Niewygodnie ci, co? – Mając nadzieje, że nie obudzi tym młodego
pensjonariusza wziął go na plecy z zamiarem przeniesienia do łóżka.
Obudził się z przeświadczeniem, że stało się coś złego, jednak
za żadne skarby świata nie mógł skojarzyć, co to było. Zegar na szafce nocnej
wybił pełną godzinę, gdy on starał się oddzielić jawę od snu. Coś jakaś nie do
końca uformowana myśl, wciąż obijała się w jego głowie pragnąc wydostać się na
powierzchnię. Jakaś groźba… Sanji!
Gwałtowność, z jaką usiadł na łóżku dała się we znaki zmęczonym
mięśniom, którym z całą pewnością takie traktowanie się nie spodobało.
Błyskawica bólu przeszyła całe jego ciało. Jęknął ponownie opadając na poduszki
i ukrywając twarz w dłoniach. Dał dupy.
-Mam dość!
Zdziwiony podniósł wzrok znad notatek, które właśnie próbował
wykuć na pamięć, po to by spotach się twarzą w twarz ze wściekłą Nami.
-Co się stało?
-Od rana szczerzysz się jak głupi! Gadaj, o co chodzi, bo
zwariuje!
-Naćpał się koleś to i siedzi z bananem na ryju. Nic w tym
dziwnego – mruknął Ace cały czas bazgrząc coś w swoim notatniku. – A teraz z
łaski swojej bądź przez chwilę cicho! Zaraz mam koło i jeśli go nie zaliczę to
nie chce być w swojej skórze! – Chyba pierwszy raz od początku semestru był
poważny. – Powiedzcie mi, kto normalny robi kolokwium w październiku?! No, kto?!
To chyba jest zakazane przez jakieś prawa studenta czy coś… - wyglądał jakby
zaraz miał się rozpłakać, ale nie uzyskawszy ani grama współczucia ze strony
przyjaciół ponownie pochylił się nad notatkami – Dobra… czyli jak to połączymy…
- reszta jego wypowiedzi była już typowo chemicznym bełkotem, którym rudowłosa
wcale nie miała zamiaru się przejmować. Wcześniejszą częścią też nie żeby być
szczerym. Zastanawiała się raczej, czy nie przyrżnąć brunetowi za wtrącanie się
do rozmowy.
Tymczasem Sanji machinalnie zakrył usta dłonią. Faktycznie, od
wczoraj humor mu dopisywał, ale nie miał pojęcia, że tak się z tym obnosi.
-Mów! – Popędziła go Nami rezygnując tym samym z konfrontacji z
Ace’em. Też przecież była studentką, a nic nie łączy akurat tej grupy
społecznej jak popijawy i egzaminy. Dlatego ponownie przeniosła swoje
zainteresowanie na blondyna.
-O nic nie chodzi…
-Nie kł… Już wiem! – Wykrzyknęła tonem jakby właśnie odkryła, co
najmniej jak pozbyć się głodu na świecie. Ace tylko mocniej wcisnął kapelusz na
uszy. Pewnie, gdyby były jakieś wolne stoliki to by się przesiadł. I gdyby nie
fakt, iż znajomi z roku pałali do niego rządzą zemsty za zniszczone
laboratorium. – Wiesz już jak poderwać Lawa, prawda?
Na samo wspomnienie imienia bruneta skrzywił się, a jego żołądek
wywinął fikołka.
-Nie… - zaczął ostrożnie. Musi w końcu uświadomić Nami, że jego
światopogląd w kwestii „fajnych facetów” uległ modyfikacji. Inaczej ciągle
będzie wysłuchiwał takich komentarzy, bądź, co gorsza, rudowłosa sama weźmie
sprawy w swoje ręce. – On… mnie już nie interesuje.
-Co? Ale jak? Dlaczego?
Za nic na świecie nie przyznałby się do tej fatalnej nocy a
jakiś powód podać musi. Nie miał, więc innego wyjścia jak tylko uciec się do
kłamstwa.
-Cóż… Słyszałem nieciekawe plotki na jego temat…
Teraz to ją zdziwił. Sanji nie należał do tego typu ludzi,
którzy oceniają innych na podstawie jakiś mało sprawdzonych pogłosek.
-Wiesz, że nie powinno się słuchać plotek? – By zakryć
konsternację sięgnęła do torby po pomarańczę.
-Wiem, jednak prawdziwość tych nie chciałby sprawdzać na własnej
skórze. Wolę odpuścić.
-Ale na imprezę idziesz?
Impreza! Na śmierć o niej zapomniał! A przecież zostało tylko
kilka dni!
-Tak, idę – nie może przecież się nie pojawić. To oznaczałoby
towarzyski ostracyzm, a wielkimi krokami zbliżała się sesja, czego wkuwający
Ace był najlepszym przykładem.
-To super! Już się nie mogę doczekać twojego kostiumu.
Pamięć blondyna pracowała na pełnych obrotach. Zabrał z domu ten
strój kelnera czy nie? Cholera!
-A ty Ace? Za kogo się przebierzesz? – Zawsze przecież może użyć
prześcieradła. Duch to kostium uniwersalny a jemu w żadnym razie nie zależało
na wygranej.
-Za śmieciarza! – Warknął wściekły, że ciągle ktoś mu
przeszkadza. – W takim tempie muszę zacząć się przyzwyczajać, bo to może być
mój typowy uniform.
-No już nie marudź – stwierdziła pogodnie Nami. Ona sama należała
do tego elitarnego grona studentów, którzy nigdy nie poznali znaczenia słowa
„poprawka” na własnej skórze. Sanji wolał, by fakt jak jej się to udało,
pozostał słodką tajemnicą jego byłej dziewczyny.
-Cześć ludzie!
Ace tylko jękną i schował notatki do torby. Pieprzyć to. Co ma
być to będzie.
-Yo!
Powitanie było skierowane do Usoppa i Kayi, którzy już zajmowali
miejsca przy stoliku.
-Patrzcie, co mam! – Długonosy, zadowolony z siebie, wymachiwał
nad głową jakąś książką.
Sanji, ledwie dostrzegł napis Stephen King na grzbiecie i już wiedział, że jego przyszłość wcale
nie maluje się w różowych barwach.
-Kurwa mać! – Spojrzał na opasły tom wystający ze schowka. Jak
nic dał się wrobić. Nienawidził horrorów wszelkiej maści. Jako dzieciak po
kryjomu obejrzał Krąg i od tego czasu
unikał straszydeł, nie ważne czy to pisanych czy filmowych. Był nawet okres w
jego życiu, gdy kategorycznie odmawiał brania udziału w chodzeni po domach na
Halloween bojąc się przebrań innych dzieci. Nawet, jeśli była to jedyna okazja,
by zdobyć trochę słodyczy. Strach był silniejszy. A teraz stał się posiadaczem
książki autorstwa największego mistrza grozy, o jakim słyszał. Napawało go to
wątpliwą przyjemnością. Ale cóż było robić? Owa lektura, która zdawała się cały
czas na niego patrzeć i naśmiewać się z jego przerażenia, robiła ostatnimi
czasy furorę na uczelni, chodziły też plotki, iż tegoroczna impreza ma być wzorowana
właśnie na niej. Nie bez znaczenia był trwający właśnie szał na wampiry w
każdej możliwej postaci. Większość studentów zaznajomiła się już z jej treścią,
włączając w to Nami, Ace’a i, o dziwo, Usoppa. Długonosy dał się poznać jako
tchórz numer jeden, kiedyś urządzili sobie wieczór filmowy i jednym z punktów
programów była Gnijąca Panna Młoda
(panie wybierały, rzecz jasna), podczas której brunet albo co chwila musiał do łazienki,
albo chował twarz w poduszkę. Dlatego tym bardziej trudno było im uwierzyć w
jego bliższe spotkanie z dziełem Kinga. Ale Kaya potwierdziła każde słowo
swojego chłopaka. A ta dziewczyna nie potrafiła kłamać. Ego Sanjiego w tym
momencie dostało nieźle po dupie. Sam się sobie dziwiąc, poprosił Usoppa o
pożyczenie książki. I teraz zastanowił się jak to rozegrać. Przeczytanie
streszczenia nie wchodziło w rachubę.
Chyba, że… Do głowy przyszedł mu pewien pomysł. Być może uda mu się upiec dwie
pieczenie na jednym ogniu.
-Hej Zoro!
Zaskoczenie na twarzy zielonowłosego zbiło go z tropu.
-O, co chodzi? Stało się coś?
Przyszedł! Naprawdę przyszedł. Był gotów dać sobie głowę uciąć,
że Sanji obraził się za jego wczorajszy występ i już więcej się nie zjawi.
Powoli oswajał się z tą myślą, ale „na wszelki wypadek” znów ubrał się
normalnie.
-Stało się coś?
Nie mógł go wiecznie ignorować, ale udzielenie odpowiedzi wciąż
było ponad jego siły.
-Lepiej się już czujesz? – Był skonsternowany. Czyżby Zoro
myślał, że dzisiaj nie przyjdzie? Ale dlaczego? Przecież wczoraj… No tak! Wszystko
stało się jasne, a na twarzy zagościł mu szeroki uśmiech. – Słuchaj… Kumpel
pożyczył mi książkę… Dobra, nie będę owijał w bawełnę! Jak jej nie przeczytam
Usopp, opowiadałem ci o nim, będzie się ze mnie naśmiewał do samej śmierci.
Problem w tym, że to horror i boje się, że prędzej wyląduje w szpitalu z zawałem…
Wiec tak sobie pomyślałam… tylko się nie śmiej!
Że może czytałbym na głos przy tobie, co? Wtedy to raczej nie powinno
być takie straszne… Nie masz nic przeciwko?
Nie miał. Nie mógł też pohamować uśmiechu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz