środa, 30 grudnia 2015

Dostrzeżony IX

DOSTRZEŻONY

Rozdział IX


Był idiotą. Tylko tak to można nazwać. Zgodnie z obietnicą przyjechał wcześniej, jednak zapomniał, że rano Zoro ma rehabilitację. Siedział więc, jak ostatni dureń, na tej przeklętej ławeczce wyłamując sobie z nerwów palce i wymyślając coraz bardziej obelżywe określenia swojego zachowania. Zagrał, vabank, ale teraz ta decyzja wydała mu się głupia i podjęta zbyt pochopnie. Nie powinien naciskać na zielonowłosego, tylko wręcz przeciwnie. Dać mu więcej czasu. W końcu mężczyzna nie jedno w życiu przeszedł, więc może różnie reagować na przyjazne odruchy ze strony innych.

Na szczęście pogoda się poprawiła. Słońce świeciło jak szalone grzejąc wszystko i wszystkich, a jedyną pamiątką po wczorajszej ulewie była unosząca się w powietrzu wilgoć. Uchroniło go to przed pytającymi spojrzeniami pozostałych pensjonariuszy. Tutaj przynajmniej mógł psioczyć pod nosem do woli. Miał tylko nadzieję, że nieprzewidywalność, za którą szanował jesień, nie da dziś o sobie znać i te nieliczne obłoki na błękitnym niebie nie są zapowiedzią kolejnego oberwania chmury. Jego parasolka nadal grzecznie spoczywała w stojaku przy drzwiach.

Kiedy przejrzał już wszystkie portale społecznościowe, na których założył sobie konto z tego czy innego powodu, i miał ochotę rąbnąć komórką o ziemię na horyzoncie zamajaczyły się dwie sylwetki. Jedna wyraźnie opierała się o drugą, a z całej postawy biło zmęczenie.



Zoro klapnął ciężko na ławkę łapiąc powietrze wielkimi haustami. Towarzysząca mu pielęgniarka powitała Sanjiego w typowy dla siebie sposób, czyli obrzucając go spojrzeniem, które zazwyczaj zarezerwowane jest dla wyjątkowo obrzydliwych robali. On jak zwykle udał, że tego nie widzi, choć ta cicha wojna pomiędzy nimi zaczynała go męczyć. Nie miał jednak pojęcia, jak przekonać kobietę, że wcale nie zamierza krzywdzić zielonowłosego.

-Wszystko w porządku, Zoro? – Pielęgniarka klęknęła przy mężczyźnie nakrywając jego dłoń swoją.

Kiwnął głową, wciąż pracując nad ustabilizowaniem oddechu. Kropelki potu zrosiły mu czoło i uformowały wąską stróżkę nad górną wargą.

-Na pewno? – Upewniła się i znów dostała twierdzącą odpowiedź.  – Nie chcesz się położyć? Zawsze śpisz po rehabilitacji – mówiąc to zerkała w stronę blondyna jakby oskarżając go o taki stan rzeczy.

Wcale nie musiała tego robić. Sanji i tak czuł się podle. Tym bardziej, że jakaś cząstka jego duszy ucieszyła się na widok zielonowłosego, który wyglądał… Wow! Zniknął gdzieś ten jego nieśmiertelny szlafrok i wystająca spod niego piżama. W zamian Zoro ubrał się… normalnie! W trampki, czarne spodnie i obcisłą białą koszulkę, która idealnie opinała jego ciało, uwydatniając każdy idealnie wyrzeźbiony mięsień. Na ramiona miał narzuconą szarą bluzę.

Sanji patrzył jak urzeczony. Nigdy nawet by nie pomyślał, że Zoro jest taki… przypakowany. Razem z tą obserwacją przyszła refleksja: jak ktoś taki mógł dawać się regularnie tłuc ojcu? Przecież te mięśnie na pewno nie są tylko na pokaz i zielonowłosy musi mieć, a przynajmniej musiał, niezłą krzepę. Mógł się bronić, więc dlaczego? Zaraz jednak zdał sobie sprawę, że nie jemu to oceniać. Wychowywanie się w takiej rodzinie musiało nieźle nadszarpnąć psychikę mężczyzny. On sam, jako dzieciak, nie raz i nie dwa poczuł na tyłku ciężką rękę Zeffa. I pomimo ogarniającej go wściekłości, ani przez chwilę nie pomyślał, że ojciec robi coś niewłaściwego. Zgodnie z dziecięcą, gównianą logiką, uznał, że skoro tak zachował się dorosły, to jest w porządku. Na tym właśnie polega przekleństwo bycia dzieckiem. Twój światopogląd kształtują inni i tak naprawdę mogą z tobą zrobić, co tylko chcą. Mają możliwość wtłuczenia ci do głowy każdego gówna, jakie tylko będzie im na rękę. A Zoro miał pecha trafiając na człowieka, który miał wypaczone postrzeganie świata.

Zatopiony we własnych, niewesołych myślach, nawet nie zauważył, kiedy zniknęła pielęgniarka a oni zostali sami. Pacnął się dłonią w czoło.

-Zamyśliłem się, przepraszam! Cześć!

Nie uzyskał odpowiedzi, ale teraz mu to nie przeszkadzało. Dostał to, czego chciał, w momencie, gdy Zoro pojawił się na horyzoncie. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to ubranie to odpowiedź na jego wczorajszą prowokację.

-Świetne ciuchy – pochwalił.

Dałby głowę, że Zoro się zarumienił, ale może to tylko gra cieni.



Bolało go całe ciało. Każdy mięsień dawał o sobie znać palącym bólem. Czuł się jakby go rozczłonkowano, kawałki włożono do ognia a potem wciąż tlące się części poskładano z powrotem. Poczym kazano mu przebiec maraton. Hililuk dał mu dzisiaj popalić za wszystkie czasy. Na nic zdały się jęki i zagrywanie wargi aż do krwi. Rehabilitant był nieprzejednany. Wciąż powtarzał, że to dla jego dobra. Miał w głębokim poważaniu takie dobro. Po tym wszystkim najchętniej położyłby się do łóżka i odpłynął w objęcia Morfeusza. Ale przecież Sanji obiecał, że przyjdzie dziś wcześniej, gdyby to zignorował kucharz pewnie nigdy więcej by się nie pojawił. Nie wiedział, czy zmiana ubrania zostanie odebrana przez Sanjiego zgodnie z jego intencjami, wiec kiedy z ust towarzysza padł komplement poczuł jak na policzki wpełza mi zdradziecki rumieniec.



-Hej! W porządku? – Sanji z niepokojem patrzył jak ciało zielonowłosego coraz bardziej osuwa się na ławce. Tak jakby nawet siedzenie było dla niego zbyt dużym wysiłkiem. – Chcesz wrócić do pokoju?



Nic nie było w porządki, i tak! Chciał wrócić, walnąć się na łóżko i nie wstawać z niego do końca świata. Mimo to pokręcił głową. W tym momencie bardziej niż odpoczynku pragnął być przy Sanjim  i słuchać tego jego męskiego głosu. Na początku, gdy zjawił się na ławce i nie usłyszał tego zwyczajowego „cześć” wystraszył się, że kucharz spełnił swoją groźbę szybciej i już się nigdy nie pojawi. Nawet delikatny zapach nikotyny, jakim przepełnione było powietrze, wziął za wytwór swojej wyobraźni. Dlatego usłyszawszy to krótkie powitanie, jego serce niemal eksplodowało ze szczęścia. I dlatego nie chciał stąd odchodzić.



Zaskoczył go. I to nawet nie samą decyzją, lecz tym, że w końcu mu odpowiedział! Po tylu dniach, godzinach spędzonych na głupawej gadce nareszcie się doczekał! Chyba nic wspanialszego nie mogło go dzisiaj spotkać. Uradowany zaczął swój zwyczajny monolog.

Dochodził właśnie do najlepszej części żartu, jaki wycięli Usoppowi podczas wakacyjnego wypadu pod namiot, gdy coś ciężkiego opadło na jego ramię a do uszu doszło ciche pochrapywanie.

-Zoro? – Spojrzał zdziwiony na w stronę mężczyzny, który… zasnął z głową oparta o jego bark. – Jestem aż tak nudny? – Zaśmiał się, ale ani przez chwilę nie poczuł się urażony. Teraz miał idealną sposobność by przyjrzeć się twarzy zielonowłosego. Biła z niej niezwykła moc i determinacja. Zoro był silny. Nie jedno przeszedł w swoim życiu, mimo to się nie poddał. Sanji nie miał wątpliwości, że to wycofanie jest chwilowe i wkrótce mężczyzna pokaże, na co go tak naprawdę stać. Podziwiał go. On sam najprawdopodobniej by się załamał gdyby nagle oślepł. Wiązałoby się to przecież niezaprzeczalnie z niemożnością robienia tego, co kochał. Gotowania.

-Ciekawe, co ty utraciłeś, Zoro? – Pogłaskał mężczyznę po włosach, które okazały się być nadspodziewanie miękkie. Ten poruszył się niespokojnie. – Niewygodnie ci, co? – Mając nadzieje, że nie obudzi tym młodego pensjonariusza wziął go na plecy z zamiarem przeniesienia do łóżka.



Obudził się z przeświadczeniem, że stało się coś złego, jednak za żadne skarby świata nie mógł skojarzyć, co to było. Zegar na szafce nocnej wybił pełną godzinę, gdy on starał się oddzielić jawę od snu. Coś jakaś nie do końca uformowana myśl, wciąż obijała się w jego głowie pragnąc wydostać się na powierzchnię. Jakaś groźba… Sanji!

Gwałtowność, z jaką usiadł na łóżku dała się we znaki zmęczonym mięśniom, którym z całą pewnością takie traktowanie się nie spodobało. Błyskawica bólu przeszyła całe jego ciało. Jęknął ponownie opadając na poduszki i ukrywając twarz w dłoniach. Dał dupy.



-Mam dość!

Zdziwiony podniósł wzrok znad notatek, które właśnie próbował wykuć na pamięć, po to by spotach się twarzą w twarz ze wściekłą Nami.

-Co się stało?

-Od rana szczerzysz się jak głupi! Gadaj, o co chodzi, bo zwariuje!

-Naćpał się koleś to i siedzi z bananem na ryju. Nic w tym dziwnego – mruknął Ace cały czas bazgrząc coś w swoim notatniku. – A teraz z łaski swojej bądź przez chwilę cicho! Zaraz mam koło i jeśli go nie zaliczę to nie chce być w swojej skórze! – Chyba pierwszy raz od początku semestru był poważny. – Powiedzcie mi, kto normalny robi kolokwium w październiku?! No, kto?! To chyba jest zakazane przez jakieś prawa studenta czy coś… - wyglądał jakby zaraz miał się rozpłakać, ale nie uzyskawszy ani grama współczucia ze strony przyjaciół ponownie pochylił się nad notatkami – Dobra… czyli jak to połączymy… - reszta jego wypowiedzi była już typowo chemicznym bełkotem, którym rudowłosa wcale nie miała zamiaru się przejmować. Wcześniejszą częścią też nie żeby być szczerym. Zastanawiała się raczej, czy nie przyrżnąć brunetowi za wtrącanie się do rozmowy.

Tymczasem Sanji machinalnie zakrył usta dłonią. Faktycznie, od wczoraj humor mu dopisywał, ale nie miał pojęcia, że tak się z tym obnosi.

-Mów! – Popędziła go Nami rezygnując tym samym z konfrontacji z Ace’em. Też przecież była studentką, a nic nie łączy akurat tej grupy społecznej jak popijawy i egzaminy. Dlatego ponownie przeniosła swoje zainteresowanie na blondyna.

-O nic nie chodzi…

-Nie kł… Już wiem! – Wykrzyknęła tonem jakby właśnie odkryła, co najmniej jak pozbyć się głodu na świecie. Ace tylko mocniej wcisnął kapelusz na uszy. Pewnie, gdyby były jakieś wolne stoliki to by się przesiadł. I gdyby nie fakt, iż znajomi z roku pałali do niego rządzą zemsty za zniszczone laboratorium. – Wiesz już jak poderwać Lawa, prawda?

Na samo wspomnienie imienia bruneta skrzywił się, a jego żołądek wywinął fikołka.

-Nie… - zaczął ostrożnie. Musi w końcu uświadomić Nami, że jego światopogląd w kwestii „fajnych facetów” uległ modyfikacji. Inaczej ciągle będzie wysłuchiwał takich komentarzy, bądź, co gorsza, rudowłosa sama weźmie sprawy w swoje ręce. – On… mnie już nie interesuje.

-Co? Ale jak? Dlaczego?

Za nic na świecie nie przyznałby się do tej fatalnej nocy a jakiś powód podać musi. Nie miał, więc innego wyjścia jak tylko uciec się do kłamstwa.

-Cóż… Słyszałem nieciekawe plotki na jego temat…

Teraz to ją zdziwił. Sanji nie należał do tego typu ludzi, którzy oceniają innych na podstawie jakiś mało sprawdzonych pogłosek.

-Wiesz, że nie powinno się słuchać plotek? – By zakryć konsternację sięgnęła do torby po pomarańczę.

-Wiem, jednak prawdziwość tych nie chciałby sprawdzać na własnej skórze. Wolę odpuścić.

-Ale na imprezę idziesz?

Impreza! Na śmierć o niej zapomniał! A przecież zostało tylko kilka dni!

-Tak, idę – nie może przecież się nie pojawić. To oznaczałoby towarzyski ostracyzm, a wielkimi krokami zbliżała się sesja, czego wkuwający Ace był najlepszym przykładem.

-To super! Już się nie mogę doczekać twojego kostiumu.

Pamięć blondyna pracowała na pełnych obrotach. Zabrał z domu ten strój kelnera czy nie? Cholera!

-A ty Ace? Za kogo się przebierzesz? – Zawsze przecież może użyć prześcieradła. Duch to kostium uniwersalny a jemu w żadnym razie nie zależało na wygranej.

-Za śmieciarza! – Warknął wściekły, że ciągle ktoś mu przeszkadza. – W takim tempie muszę zacząć się przyzwyczajać, bo to może być mój typowy uniform.

-No już nie marudź – stwierdziła pogodnie Nami. Ona sama należała do tego elitarnego grona studentów, którzy nigdy nie poznali znaczenia słowa „poprawka” na własnej skórze. Sanji wolał, by fakt jak jej się to udało, pozostał słodką tajemnicą jego byłej dziewczyny.

-Cześć ludzie!

Ace tylko jękną i schował notatki do torby. Pieprzyć to. Co ma być to będzie.

-Yo!

Powitanie było skierowane do Usoppa i Kayi, którzy już zajmowali miejsca przy stoliku.

-Patrzcie, co mam! – Długonosy, zadowolony z siebie, wymachiwał nad głową jakąś książką.

Sanji, ledwie dostrzegł napis Stephen King na grzbiecie i już wiedział, że jego przyszłość wcale nie maluje się w różowych barwach.



-Kurwa mać! – Spojrzał na opasły tom wystający ze schowka. Jak nic dał się wrobić. Nienawidził horrorów wszelkiej maści. Jako dzieciak po kryjomu obejrzał Krąg i od tego czasu unikał straszydeł, nie ważne czy to pisanych czy filmowych. Był nawet okres w jego życiu, gdy kategorycznie odmawiał brania udziału w chodzeni po domach na Halloween bojąc się przebrań innych dzieci. Nawet, jeśli była to jedyna okazja, by zdobyć trochę słodyczy. Strach był silniejszy. A teraz stał się posiadaczem książki autorstwa największego mistrza grozy, o jakim słyszał. Napawało go to wątpliwą przyjemnością. Ale cóż było robić? Owa lektura, która zdawała się cały czas na niego patrzeć i naśmiewać się z jego przerażenia, robiła ostatnimi czasy furorę na uczelni, chodziły też plotki, iż tegoroczna impreza ma być wzorowana właśnie na niej. Nie bez znaczenia był trwający właśnie szał na wampiry w każdej możliwej postaci. Większość studentów zaznajomiła się już z jej treścią, włączając w to Nami, Ace’a i, o dziwo, Usoppa. Długonosy dał się poznać jako tchórz numer jeden, kiedyś urządzili sobie wieczór filmowy i jednym z punktów programów była Gnijąca Panna Młoda (panie wybierały, rzecz jasna), podczas której brunet albo co chwila musiał do łazienki, albo chował twarz w poduszkę. Dlatego tym bardziej trudno było im uwierzyć w jego bliższe spotkanie z dziełem Kinga. Ale Kaya potwierdziła każde słowo swojego chłopaka. A ta dziewczyna nie potrafiła kłamać. Ego Sanjiego w tym momencie dostało nieźle po dupie. Sam się sobie dziwiąc, poprosił Usoppa o pożyczenie książki. I teraz zastanowił się jak to rozegrać. Przeczytanie streszczenia nie wchodziło w  rachubę. Chyba, że… Do głowy przyszedł mu pewien pomysł. Być może uda mu się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.

-Hej Zoro!

Zaskoczenie na twarzy zielonowłosego zbiło go z tropu.

-O, co chodzi? Stało się coś?



Przyszedł! Naprawdę przyszedł. Był gotów dać sobie głowę uciąć, że Sanji obraził się za jego wczorajszy występ i już więcej się nie zjawi. Powoli oswajał się z tą myślą, ale „na wszelki wypadek” znów ubrał się normalnie.

-Stało się coś?

Nie mógł go wiecznie ignorować, ale udzielenie odpowiedzi wciąż było ponad jego siły.



-Lepiej się już czujesz? – Był skonsternowany. Czyżby Zoro myślał, że dzisiaj nie przyjdzie? Ale dlaczego? Przecież wczoraj… No tak! Wszystko stało się jasne, a na twarzy zagościł mu szeroki uśmiech. – Słuchaj… Kumpel pożyczył mi książkę… Dobra, nie będę owijał w bawełnę! Jak jej nie przeczytam Usopp, opowiadałem ci o nim, będzie się ze mnie naśmiewał do samej śmierci. Problem w tym, że to horror i boje się, że prędzej wyląduje w szpitalu z zawałem… Wiec tak sobie pomyślałam… tylko się nie śmiej!  Że może czytałbym na głos przy tobie, co? Wtedy to raczej nie powinno być takie straszne… Nie masz nic przeciwko?



Nie miał. Nie mógł też pohamować uśmiechu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz