poniedziałek, 28 grudnia 2020

Za wszelką cenę VII

 

ZA WSZELKĄ CENĘ
VII


Siedział przy łóżku Aleca, kciukiem gładząc dłoń chłopaka i wsłuchując się w jego płytki oddech. Czuł się… Pusty. Jakby wszystkie emocje z niego wyparowały. Nawet dramatyczne oświadczenie Roberta, nie zrobiło na nim wrażenia. Zupełnie jakby, bez Aleca u boku, stracił umiejętność odczuwania emocji.
- Oddycha już lepiej, prawda? – Izzy podeszła do brata i, gestem pełnym czułości, zwilżyła mu spierzchnięte usta, mokrym kawałkiem ręcznika.
On o tym nie pomyślał! Co z niego był za chłopak?!
Próbował wykrzesać w sobie poczucie winy, żal, złość… Na próżno.
- Powinieneś się położyć. – Nie wiadomo, kiedy dziewczyna znalazła się przy nim i trzymała dłonie na jego ramionach. – Ledwo siedzisz.
Pokręcił głową.
- On nie może zostać sam.
- Ja tu będę. Po mnie dyżur ma mama, potem Jace i na końcu Clary. Alec nie będzie sam. – Nie wspomniała o Robercie. I dobrze. Dla Magnusa był to temat tabu.
Znów pokręcił głową.
- Ja nie mogę zostać sam. – Wiedział o tym.  Wiedział, że jeśli nikogo obok niego nie będzie, zrobi głupstwo. Pytanie tylko, jakiego formatu.
- To połóż się tutaj. – Izzy nie widziała problemu. – Zaraz zorganizujemy jakiś materac, koce… Nie będzie to posłanie marzeń, ale przynajmniej będziesz blisko. Może być?
- Tak – zgodził się. I tak był przekonany, że nie zaśnie, ale… Jeśli Isabelle miała poczuć się od tego lepiej… Już dawno zauważył, że dziewczyna łatwiej radziła sobie ze stresem, gdy miała, co robić. Dlatego teraz pozwolił jej przygotować sobie prowizoryczne łóżko.
- Jak chcesz się umyć, to tam jest łazienka. – Wskazała na drzwi po prawej.
Wiedział o tym. Zmywał w niej krew Aleca z dłoni.
- Dzięki. Ale chyba nie mam na to siły.
Pokiwała ze zrozumieniem głową.
- A chcesz… - Zawahała się. – Jakąś inną piżamę? Alec… Alec na pewno by się nie obraził.
Mógłby jednym pstryknięciem wyczarować sobie własną piżamę, ale myśl, że miałby włożyć coś pachnącego Alekiem zapaliła w nim iskierkę emocji.
Kiwnął głową a Izzy zaczęła przekopywać szafki. W końcu podała mu złożoną piżamę. Jasnobłękitną w małe brązowe misie unoszące się na białych chmurkach. Jeszcze wczoraj, by go to rozbawiło i poprawiło humor, na resztę dnia. Teraz nie czuł nawet śladu tych emocji.
- Dostał ją ode mnie – wyjaśniła Izzy chyba tylko po to, by coś mówić. Taki milczący Magnus ją przerażał. Przez to jeszcze bardziej odczuwała grozę wszystkiego, co się wydarzyło. Do tej pory Czarownik był dla nich ostoją, filarem, na którym mogli się oprzeć. Nawet, kiedy się bał – żartował, przez co świat i problemy nie wydawały się tak straszne. Chciała żeby tamten Magnus powrócił. Dlatego wyjęła akurat tę piżamę.  – Zakłada ją zawsze, gdy chce mi poprawić humor. Albo przegra zakład. – No dalej, Magnusie! Uśmiechnij się! Proszę!
Czarownik jednak pozostał obojętny. Wziął od dziewczyny ubranie, dziękując skinieniem głowy, po czym udał się do łazienki. Nie chciało mu się strzępić magii na przebranie.
 
- Wiesz… - zaczęła Izzy, gdy Magnus leżał już w prowizorycznym łóżku. Nawet nie próbował zasnąć, tylko gapił się w sufit. – Przepraszam za mojego ojca.
- Nie musisz. Powiedział prawdę. I uratował mi życie. – Dla niego samego, jego życie przestało znaczyć cokolwiek. Nagle te czterysta lat zostało przekreślone, jakby wszystko, co przeżył przestało się liczyć. Jeśli, oczywiście, liczyło się kiedykolwiek. Jednak Robert Lightwood mógł mieć rację. Dla Aleca jego życie mogło mieć znaczenie. I tylko z tego powodu postanowił się go trzymać, za wszelką cenę.
- Wiem… To znaczy… Ale… - Izzy nie bardzo wiedziała, jak ubrać w słowa myśli kłębiące się w jej głowie. – To, co powiedział było okropne!
- Ale prawdziwe – przerwał jej. – Dobrze o tym wiesz. Nieważne, co zrobili oni, ja…
- Nie o to mi chodziło – weszła mu w słowo. – O tym w ogóle nie chce myśleć, ani tym bardziej, rozmawiać. Nie teraz… Chodziło mi o to, że on… że tata… tak jakby… przerzucił całą odpowiedzialność za życie Aleca, na ciebie. A to nie fair!
- Co masz na myśli? – przekręcił się tak, że zamiast w sufit, patrzył na dziewczynę.
- To, jak poprosił cię, żebyś kochał Aleca..
- Nie musiał mnie o to prosić! – Niespodziewanie dla samego siebie, wybuchnął. Zupełnie, jakby pozostały w nim jeszcze jakieś emocje.
- Wiem o tym – przytaknęła. – Kochasz go bez wglądu na wszystko i wszystkich. Jak wariat. Powiem ci, że chciałbym spotkać kogoś, kto pokochałby mnie tak, jak ty jego. Albo on ciebie. Bo on też cie kocha. Wiesz o tym, prawda?
Przytaknął. Ani na chwilę nie zwątpił w miłość Alexandra. Po prostu czasem miłość nie wystarcza, by utrzymać nas na powierzchni.
- Ojciec też to wie, dlatego powiedział, co powiedział. Uznał ciebie jedynym odpowiedzialnym za życie Aleca.
- Nie mam nic przeciwko – zapewnił. – Zrobię, co w mojej mocy, a nawet więcej, by Alec znów chciał żyć. – Usiadł na łóżku, czując jak pierś przygniatał mu dziwny ciężar. Jego emocje wracały. Jednak niekoniecznie te, których chciał.
- Wiem. – Wstała z krzesła i usiadła obok niego. Chwyciła jego dłoń w swoje smukłe ręce, po czym delikatnie ścisnęła. – Ale to nie tylko twoja rola, Magnusie. Tę bitwę musimy stoczyć wszyscy. Ty, ja, Jace, rodzice a nawet Clary. Wszyscy musimy pokazać Alecowi, że go kochamy. Dać mu siłę, by chciał żyć. Bez względu na to, jak bardzo mój ojciec chciałby uciec od odpowiedzialności ona go dopadnie. A ja… Chciałabym żebyś wiedział, że od samego początku będę stała u twojego boku. Razem uratujemy mojego brata.
Na taką deklarację nie było dobrej odpowiedzi. Dlatego tylko objął dziewczynę i mocno przytulił.
 
- Wiesz, że oni nie żyją? – zapytał Jace zapinając Alecowi guziki piżamy.
Magnus wielokrotnie powtarzał, że może to zrobić za pomocą magii, ale chłopak tylko prychał. Miał dość bezczynnego siedzenia, sytuacji, w której nic od niego nie zależało, więc jeśli jedynym sposobem, w jaki mógł pomóc bratu, było mycie go i przebieranie, to chciał to robić.
Magnus, rozumiejąc bezsilność młodego Łowcy pozwalał mu na to, nawet za bardzo się nie kłócąc. Chyba jeszcze nigdy Jace i Czarownik nie byli tak zgodni, jak w tym małym, ciasnym pokoju.
- Oni? – Uniósł brew. W Instytucie nowojorskim nie używało się tych imion. – To pewna informacja? – Powinien czuć radość. Sprawiedliwości stało się zadość. Zbrodniarze ponieśli karę. Z tym, że zdaniem Magnusa, nieadekwatną do popełnionych zbrodni. Powinni cierpieć latami tak, jak cierpiał Alexander.
- Bardziej pewna już nie może być. – Jace skończył już mocować się z guzikami. Teraz okrywał brata kołdrą.  – W nocy znaleziono ich ciała. Najwidoczniej poszli na rój demonów nieprzygotowani. I nie wezwali wsparcia. Podobno komunikatory wysiadły, czy coś… - Uśmiechnął się ze mściwą satysfakcją.
Magnus milczał przez chwilę, by w końcu zapytać.
- Robert?
- Na pewno – zgodził się Jace. – Obiecał, że się tym zajmie i to zrobił. Nie wiem, jak i nawet nie chcę wiedzieć. – Zamyślił się. Wychodziło na to, że Robert Lightwood miał większe wpływy niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Albo większe doświadczenie w łamaniu prawa. – Ale wiesz, co?
- Co?
- Jakoś nie jest mi z tego powodu lżej. Że to się tak skończyło… Że…
- Że nie cierpieli bardziej – wtrącił Magnus poprawiając Alecowi poduszkę. On – podobnie, jak Jace – miał dość bezczynności.
- Dokładnie – zgodził się chłopak. – Aż mnie skręca na myśl, że będą żegnani, jak bohaterowie. Że zapłoną dla nich stosy pogrzebowe. Że spoczną w Mieście Kości. Powinni być tego wszystkiego pozbawieni. Wszyscy powinni znać prawdę o nich! – Umilkł, jakby nie wiedząc, co mówić dalej. Bo już poruszali te wszystkie kwestie. Jace od razu chciał udać się do Idrisu, żeby przed całym Clave upokorzyć dawnych bohaterów. Powiedzieć wszystkim, co robili przez lata.
 
- Dobrze – odezwał się wtedy Robert. – Załóżmy, że udasz się do Idrisu i poinformujesz Clave o popełnieniu przestępstwa. Jak myślisz, co będzie dalej? Czy twoje słowa wystarczą do wydania wyroku? Czy może Clave zawoła na świadka Aleca? I każe mu opowiedzieć o wszystkim? Trzymając Miecz Anioła? Przed całą Radą? Przed wszystkimi, których zna?
Jace zamarł z na wpół otwartymi ustami. Tego, w ogóle nie brał pod uwagę.
 - Naprawdę by to zrobili?
- Mówimy o dwóch Łowcach, z nieposzlakowaną opinią i wspaniałymi wynikami – przypomniał mu. – Łowcach będących inspiracją dla młodych, wzorem do naśladowania. Przypomnij sobie, jak jeszcze niedawno, sam byłeś w nich zapatrzony.
To nie miał być przytyk. Jedynie przykład obrazujący rzeczywistość, w której tkwili. Mimo to Jace poczuł, jakby otrzymał od ojca policzek. W pełni zasłużony. Izzy chyba poczuła to samo, bo podeszła do niego, złapała za rękę i mocno ścisnęła. Obojgu było ciężko. Przez całe lata uwielbiali ludzi, którzy krzywdzili ich brata. Więcej! Wychwalali ich przed Alekiem! Jace, z ich powodu, POBIŁ Aleca. Poczucie winy dławiło tak, że ledwie mógł oddychać. Dlatego nie przerywał ojcu.
- Clave nie może sobie pozwolić, by jakikolwiek cień położył się na tak spektakularnej karierze. Dlatego doszłoby do procesu. Bo byliby pewni, że Alec kłamie. A Alec przeżyłby koszmar. Znowu. – Umilkł, jakby analizując własne słowa.
- Skoro ten Miecz jest taki wspaniały… - Niespodziewanie, nawet dla samego siebie, odezwał się Magnus. – Dlaczego Alec bał się powiedzieć o wszystkim wcześniej? Już po… - Głos mu się załamał. – Po pierwszym razie? – Znalazł w sobie siłę, by dokończyć.
Długo nikt mu nie odpowiadał. W końcu zrobiła to Maryse. Ostatnio chyba zyskała monopol na przerywanie ciszy.
- Był tylko dzieckiem, Magnusie. – Widać było, że ledwo nad sobą panowała. – Nie wiem, czy pamiętasz jeszcze, jak to jest, ale… Dzieci inaczej postrzegają świat. Wierzą dorosłym, nawet jeśli ci dorośli ich krzywdzą. – Zużyła całą siłę woli, by się nie rozpłakać. – Alec mógł im po prostu uwierzyć i nawet nie brać pod uwagę Miecza Anioła. A z wiekiem, gdy tego – słowo gwałt nie chciało jej przejść przez gardło – było więcej… Przyznanie się musiało być jeszcze trudniejsze. – Umilkła a po niej nie odezwał się już nikt.
 
- Wiesz, jakby się to skończyło – przypomniał mu Magnus.
- Wiem – zgodził się z nim Jace. – Pozostaje mi tylko cieszyć się tym małym zwycięstwem. I faktem, że nie muszę brać udziału w ceremonii pogrzebowej.
 
Obudził go czyjś cichy śpiew. Najpierw słyszał tylko melodię. Dobrze znaną. Potem przyszły słowa. Też znane. Ukochane. Kojarzące się z nielicznymi szczęśliwymi chwilami dzieciństwa. Jego mama śpiewała mu kołysankę, tę samą, która odstraszała mroki nocy.
Leżał zasłuchany w melodię, na razie odsuwając od siebie wszystkie myśli. Był tylko śpiew mamy. Niestety piosenka szybko się skończyła, a do niego, powoli, docierała rzeczywistość. Nie udało mu się. Był tak beznadziejny, że nawet zabić się nie potrafił, chociaż wszystko zaplanował. Teraz przyjdzie mu się zmierzyć ze światem jeszcze gorszym niż ten, który postanowił opuścić. Z pełnym rozczarowania spojrzeniem rodziców, pogardą Jace’a i Isabelle, współczująco-oceniającym wzrokiem Clary. I obrzydzeniem Magnusa. To ostatnie zabolało najbardziej. Aż jęknął. Zaraz na jego czole znalazła się czyjaś dłoń a do uszu dobiegł cichy szept.
- Już, Aniele. Jestem tu, nic ci nie grozi…
Magnus! Magnus tu był! Zwalczył w sobie nagłą potrzebę otworzenia oczu i rzucenia się w ramiona Czarownika. Nie mógł tego zrobić. Magnus, już na pewno, znał prawdę. Wiedział o wszystkim. Clary musiała… Musiała im powiedzieć. Pewnie chciała jakoś usprawiedliwić jego próbę samobójczą. Jednak, zamiast pomóc, wyrządziła mu jeszcze większą krzywdę. Teraz podwójnie będą się go brzydzić. Bo pozwolił na to, a potem nie dał sobie z tym rady. Tak nie postępują Nocni Łowcy. Nocni Łowcy walczą z przeciwnościami losu a nie się im poddają. Alec nie zasługiwał na to miano. To samo, na pewno, powiedzą rodzice, gdy zdecyduje się wreszcie, otworzyć oczy. Jace i Isabelle… Oni mogą w to nawet nie uwierzyć… Zwłaszcza Jace może uznać, że wymyślił całą historię, by odciągnąć Clary od misji.
Z jego oczu popłynęły łzy. Nie potrafił ich powstrzymać.
Ktoś starł je kciukiem.
- Nie płacz, kochanie…
Magnus!
Zakłuło go w piersi. Czarownik powiedział kiedyś, że bardzo pragnie być jego pierwszym, ale oczywiście poczeka aż Alec będzie na to gotowy. To było zaraz po tym, jak prawie posunęli się dalej. W ostatniej chwili Alec się wycofał. Powróciło do niego za dużo wspomnień. Wiedział, że z Magnusem byłoby inaczej, że mężczyzna nie zrobiłby nic wbrew jego woli. Poza tym, tak bardzo chciał oddać się Magnusowi. Cały. Wtedy poczułby, że do kogoś należy, że jest częścią czyjegoś życia. Chciał, ale nie mógł. Blokowała go własna psychika. Od tamtej pory zwodził Magnusa, ofiarowując mu tylko pocałunki.
Jak, po tym wszystkim, miałby spojrzeć Czarownikowi w oczy? Przecież Magnus, na pewno, się nim brzydził. Nim! Który przehandlował własne ciało za święty spokój i jeszcze bezczelnie kłamał mu w żywe oczy!
A może… Głupia iskierka nadziei nie chciała zgasnąć. To przez nią nie wypił całego jadu. Ostatni, jak się okazało kluczowy, łyk wylał na łóżko.
A może… Iskierka dalej się tliła.
Może Magnus zrozumie? Wybaczy mu? Sam miał wielu partnerów i partnerek… Może… Jeśli tak… jeśli miałby po swojej stronie Magnusa… Spróbowałby zawalczyć o swoje życie raz jeszcze. Z Magnusem u boku stawiłby czoła wszystkiemu i wszystkim. Rodzicom, Isabelle, Jace’owi, Clary… A nawet Raj’owi i Edgarowi. Ale do tego potrzebował Magnusa. Magnusa, który się nim nie brzydził. Nie gardził nim. Magnusa, który nadal go kochał.
Zebrawszy całą odwagę otworzył oczy.
Magnus siedział pochylony i głaskał go po dłoni. Delikatnie uścisnął palce mężczyzny a ten drgnął.
- Alec? – zapytał z cichą nadzieją.
- Mags…
To była ta chwila. Jedno spojrzenie, od którego zależało wszystko.
Mężczyzna spojrzał na niego a w jego cudownych kocich oczach, Alec dostrzegł bezgraniczną miłość, pomieszaną z troską.
Tak. Dla tego spojrzenie może zawalczyć…
Ale zobaczyć, to nie to samo, co poczuć.
Zaczął się podnosić. Musiał dotknąć mężczyzny, sprawdzić jeszcze jedną rzecz.
Magnus nie czekał, aż Alec usiądzie. Chwycił go w objęcia i przytulił mocno do piersi, niczym najdroższy skarb.
- Alec… Mój Alec… - szeptał przez łzy. – Nigdy więcej nie próbuj mnie zostawić, Aniele…
Alec już wiedział, że da radę.

_____________________________

I to by było na tyle...
Szczęśliwego Nowego Roku, czy coś...
 

poniedziałek, 21 grudnia 2020

Za wszelką cenę VI

 

 

ZA WSZELKĄ CENĘ
VI
 
 

- To moja wina.
Wszyscy drgnęli zaskoczeni tym, że ktoś odważył się przerwać ciszę.
- Co masz na myśli? – zapytała Maryse przenoszą wzrok z bladej, dziwnie nieruchomej twarzy syna, na Magnusa.
Ten, nawet na nią nie spojrzał. Dalej gładził Aleca po dłoni. Wątek podjął dopiero kilka minut później.
- Dzwonił dzisiaj do mnie… - Głos mu się rwał zupełnie, jakby wspomnienie rozmowy było zbyt bolesne. – Byłem zajęty! Nie mogłem rozmawiać… A powinienem! Powinienem wyczuć, że coś jest nie w porządku! Gdybym…
- Nie! – Stanowczo przerwał mu Jace. – To nie twoja wina, raczej moja.  – Skulił się chowając głowę w ramionach. – Pobiłem go dzisiaj… Zrobiłem coś niewybaczalnego. Podniosłem rękę na mojego parabatai.
W pokoju ponownie nastała cisza, przerywana jedynie ciężkim oddechem Aleca.
- Obaj się mylicie. – Ku zaskoczeniu wszystkich odezwał się Robert.- To, o czym mówicie to… jednorazowa sytuacje, a ta Czarow… - urwał. – Catarina – poprawił się szybko – twierdzi, że Alec przygotowywał się do tego – westchnął. Nigdy nie pomyślał, że przyjdzie mu rozmawiać o potencjalnym samobójstwie własnego dziecka. Gdy dowiedział się, że Maryse jest w ciąży, był najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. A kiedy Alec się urodził i pierwszy raz wziął go na ręce poczuł, że jedyne, czego teraz pragnie to, to by ta mała istotka w jego ramionach, była szczęśliwa. Teraz, po latach, zastanawiał się, gdzie się podział tamten facet, gotowy spalić cały świat, a na powstałych zgliszczach wybudować nowy, byleby tylko jego dzieci zaznały szczęścia. Kiedy stał się tyranem, odgradzającym się od rodziny? Niszczącym własne dzieci?
- To nie wy zawiniliście – podjął patrząc to na Magnusa, to na Jace’a . – Śmiem twierdzić, że to dzięki wam Alec walczył, tak długo. Dziękuję.
Magnus zamrugał kilka razy. Chyba rozpacz i magiczne wyczerpania rzuciły mu się na mózg.
- Tak, Magnusie. – Robert, jakby widząc, że jego słowa nie w pełni dotarły do Czarownika, wstał z krzesła, podszedł do niego i poklepał po plecach. Trochę niewprawnie, ale bez tej dziwnej sztywności, która charakteryzowała Nocnych Łowców, w kontaktach z Podziemnymi. Dziękuję.
Nie wiedział, co powiedzieć, więc milczał. Powinien docenić jakoś gest Roberta, ale nie potrafił. Wołałby dalej być przez niego pogardzanym i nie musieć przechodzić przez to piekło.
- Mój mąż ma rację. – Do rozmowy włączyła się Maryse. – To nie wasza wina, lecz nasza. – Spojrzała mężowi w oczy. – Zawiedliśmy, jako rodzice. Isabelle, Jace… Przepraszam.
- Ja też – powiedział Robert.
Oświadczenie rodziców było tak niespodziewanie, że ani Izzy ani Jace, nie wiedzieli, co powiedzieć. Popatrzyli po sobie, w nadziei, że to drugie na coś wpadnie.
- To Aleca musicie przeprosić – powiedziała wreszcie Izzy.
- I zrobimy to, kochanie. Obiecuje. – Maryse klęknęła przy, siedzącej na podłodze, córce i objęła ją ramieniem. – Obiecuję.
 
Clary czuła się, jak intruz, obserwując tę scenę. Wiedziała, że powinna wyjść, jednak powstrzymywało ją przed tym wspomnienie rozmowy z Alekiem. Ona podobnie, jak wszyscy w pokoju, czuła się winna. I nie chodziło tylko o to, że Alec ją ostrzegł wywołując dawne demony, które koniec końców go złamały. Czuła się winna względem całej reszty. Każdy z nich się obwiniał, szukał w sobie czegoś, co pchnęło Aleca do ostateczności. A ona wiedziała, że żadne z nich nie było winne. Że prawdziwi sprawcy tragedii siedzieli kilka pomieszczeń dalej, bezkarni, bez wyrzutów sumienia. Zastanawiała się czy w tych okolicznościach przysięga, jaką złożyła Alecowi, nadal miała rację bytu. Czy powinna powiedzieć im o wszystkim i, tym samym, uratować ich oraz Aleca? Bo nawet, gdy chłopak się obudzi, nikt nie będzie w stanie mu pomóc, nie znając prawdy. Ani rodzice, ani rodzeństwo, ani nawet Magnus, z całą swoją magią i miłością, wręcz emanującą z niego. Póki nie będą wiedzieli, z czym walczą nie będą mogli wygrać. Może i na jakiś czas pomogą Alecowi, ale co z tego, jeśli wystarczy jedna wizyta znienawidzonych Łowców, nieszczęśliwy zbieg okoliczności, by tragedia się powtórzyła? Żeby żyć Alec musiał zmierzyć się z własnymi demonami, z pomocą wszystkich, którym na nim zależało. A żeby taka walka, w ogóle miała sens, prawda musiała wyjść na jaw.
Postanowiła, że powie. Nawet, jeśli Alec miałby ją za to znienawidzić. Była mu to winna.
- Słuchajcie – zaczęła i umilkła, gdy wszyscy wbili w nią wzrok. – Ja… Muszę wam coś powiedzieć.
- Clary… - Jace chciał coś powiedzieć, ale przerwał mu Robert.
- To chyba nie najlepszy moment, nie uważasz?
Zacisnęła pięści.
- Chodzi o Aleca…
- Och, Clary… - Isabelle wyzwoliła się z objęć matki i podeszła do przyjaciółki. – Nie zamartwiaj się. To nie twoja wina. Wiem, że Alec…
- Nie! – weszła jej w słowo. – To nie moja wina. Ani wasza! – Spojrzała po zebranych.
- Co masz na myśli? – spytał Magnus. Chociaż jego kocie oczy niemal przewiercały ją na wylot, ani na moment nie przestał gładzić dłoni ukochanego.
- To… To wszystko wina Raj’a i Edgara! – Teraz już nie mogła się wycofać.
- Co mas zna myśli? – powtórzył Czarownik a po jego skórze przeskoczyły niebieskie wyładowania magii.
Pozostali też zdawali się czekać na wyjaśnienia. Więc zaczęła mówić. Szybko i nieskładnie. Czasem musiał przerwać, bo dusił ją płacz, chwilami po prostu brakowało jej powietrza, albo musiała się uspokoić, gdy jakaś część opowieści była zbyt bolesna. Nieważne jednak ile razy przerywała, nikt się nie odezwał. Wszyscy, bez słowa, czekali na koniec opowieści. Tylko powietrze robiło się coraz cięższe od wzbierającej w powietrzu magii.
Kiedy umilkła na dobre policzki miała mokre od łez, sumienie zaś dużo lżejsze. Czego nie można było powiedzieć o pozostałych, widziała to w ich twarzach. Widziała, że rzeczywistość wdarła się do ich umysłów czyniąc w nich spustoszenie. Nie chcieli jej zaakceptować. Była zbyt straszna. Zbyt przerażająca. Zbyt mroczna, by można było w niej dalej żyć.
- Zabije ich! – Magnus wstał gwałtownie a pomiędzy jego palcami przelatywały błękitne iskry. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach magii. – Zabije! – Ruszył w stronę drzwi, kiedy niespodziewanie, drogę zagrodził mu Robert Lightwood. – Rusz się – warknął Czarownik głosem tak zimnym, jakby skumulowało się w nim całe zło, jakie widział przez wieki.
Robert ani drgnął, co jeszcze bardziej zdenerwowało Magnusa.
- Rusz. Się – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Albo to ja ruszę ciebie. – W jego dłoni pojawiła się kula energii. Wszyscy wstrzymali oddech, nikt nie wątpił, że Czarownik, w swoim obecnym stanie, byłby gotów spełnić groźbę.
- I, co potem? – zapytał Robert, siląc się na spokój.
- Potem… Zabiję tamtą dwójkę. Będą błagać o litość. Urządzę im takie piekło, którego nie powstydziłby się żaden z Wielkich Demonów. – Głos Magnusa drżał. Magia falowało, jakby za wszelką cenę starała się wydostać na wolność.
- I, co potem? – zapytał ponownie Robert. – Zabijesz ich i, co później?
Magnus zamrugał. Clary coś mówiło, że nie brał pod uwagę żadnego „później”, czy „potem”. Zupełnie, jakby świat miał się zakończyć wraz ze śmiercią Raj’a i Edgara.
- Nie wiesz? – Robert skrzyżował ręce na piersi. – To ja ci powiem. – Widać było, że ze wszystkich sił usiłował zachować spokój. Albo przynajmniej udawać człowieka, który taki spokój zachowuje. Jednak pod źle założoną maską, szalały emocje, łatwe do odczytania, nawet dla niewprawnego oka. Strach. Nienawiść. Ból. Żal. – Wpadnie tu cały oddział Nocnych Łowców. Możesz z nimi walczyć, ale nawet ty, w końcu, opadniesz z sił. Tym bardziej, że wiele ci nie zostało, prawda?
Magnus milczał.
- Kiedy padniesz zabiorą cię do Alicante na proces. Chociaż nie… - Udał, że się zastanawia. – Zgładzą cię bez procesu, na miejscu. Będziesz tylko Podziemnym, który złamał Porozumienie. Czarownikiem, który ośmielił się podnieść plugawą rękę na Dzieci Anioła!
- Ty… - Magnus zacisnął pięści. Magia zaczęła buczeć.
- Ale przecież… - Do rozmowy włączył się Jace.  – Jeśli im powiemy… Że… - Głos mu się załamał.
- To nic nie zmieni – warknął Robert. – Nie rozumiecie? Będzie dwóch martwych, zamordowanych przez Czarownika, Nocnych Łowców. Jednych z najlepszych! Kontra słowa dzieciaków, znanych z pakowania się w tarapaty i dwóch skompromitowanych Nefilim. Byłych członków Kręgu! Nikt nam nie uwierzy! W tej kwestii Alec miał rację… - Czuć było ból w jego głosie, gdy wymawiał imię syna.
- Nie obchodzi mnie to! – Magnus wręcz dyszał z tłumionej wciekłości. – W dupie mam czy mi uwierzą, czy nie! Zabije ich i niech robią ze mną, co chcą! Zemszczę się za Aleca i jeśli trzeba zapłacę za to życiem! Więc zejdź mi z drogi!
- W porządku. – Robert cofnął się o krok, by pozwolić Czarownikowi wyjść z pokoju. – Jeśli chcesz iść, proszę bardzo, nie będę cię więcej zatrzymywał. Może po tylu wiekach nie zależy ci już na życiu. Ale zanim pójdziesz… Odpowiedz mi na jedno pytanie.
Magnus stanął z dłonią na klamce. Nie otworzył drzwi za pomocą magii. Może chciał zachować jej jak najwięcej na zbliżające się starcie. Albo bał się, że nie zapanuje nad nią.
- Powiedz mi… Magnusie… - Robert nie patrzył na Czarownika, wzrok miał utkwiony w Alecu. – Co poczuje mój syn, gdy się obudzi a ja będę musiał mu powiedzieć, że jego chłopak nie żyje? Bo poszedł się mścić? Będę musiał mu uświadomić, że tajemnica, której strzegł, całe poświecenie… Doprowadziły do twojej śmierci. Jak myślisz? Da radę się po tym podnieść?
Ramiona Magnusa opadły a cała sylwetka, jakby ugięła się pod ciężarem słów Roberta. Nagle, w jednej chwili, z żądnego zemsty, gotowego na wszystko Czarownika, stał się zwykłym mężczyzną pokonanym przez ból.
Długo walczył ze sobą. Wreszcie puścił klamkę i wrócił na swoje miejsce, przy łóżku Aleca. Pogłaskał chłopaka po policzku. W ten jeden, prosty gest włożył tyle miłości, że Clary coś ścisnęło za serce. I chyba nie tylko ją. Izzy, wciąż siedząca obok, westchnęła jakby powstrzymując szloch.
- Nie zrozum mnie źle – kontynuował Robert, tym razem utkwiwszy wzrok w Magnusie. Czarownik wytrzymał to spojrzenie. – Nie… Nie rozumiem tego. – Mężczyzna zrobił wymowny gest ręką, jasno dając do zrozumienia, że mówił o związku Czarownika z Nocnym Łowcą. – I, jeśli mam być szczery, nie akceptuję.
Magnus wiedział, że powinien się wściec, ale nie miał na to siły. Był zmęczony. Wypluty z emocji. Chciał tylko siedzieć i trzymać Aleca za rękę.
- Tato! – Izzy stanęła przy Robercie. Na zmianę to zaciskała to rozwierała pięści zupełnie, jakby powstrzymywała się przed uderzeniem ojca. – Jak możesz?! I to teraz?! – Gdzieś uleciał cały szacunek, jaki dzisiaj do niego poczuła.
- Mówię, co myślę, Isabelle.  Kłamstwa już dość krzywd wyrządziły naszej rodzinie. – Pogłaskał syna po włosach. – Nie rozumiem tego i nie akceptuję – powtórzył. – Ale nie jestem ślepy. Widzę, że mój syn cie kocha. – Ponownie zwrócił się do Magnusa. – A ty kochasz jego. Takiej miłości nie można udawać. I to właśnie je Alec będzie potrzebował najbardziej. Dla syna jestem gotowy na wszystko. Dlatego proszę… Trwaj przy Alecu. Bądź przy nim i kochaj go. Tak mocno, by znów chciał żyć.