DOSTRZEŻONY
Rozdział IV
Dla
kucharza nie ma gorszego dźwięku niż odgłos garnka zderzającego się z podłogą.
A właśnie taki hałas dało się słyszeć w kuchni Domu Opieki im. Brata Zeno. To i
wiązankę niezbyt wyrafinowanych przekleństw.
-O
rzesz ty w dupę kopana mać!
Sanji
ze złością kopnął garnek powodując wgłębienie w emalii i zaczął ścierać rozlany
po całych kafelkach wywar. Czuł na sobie badawcze spojrzenie pozostałych
wolontariuszy i etatowych kucharek. Nic dziwnego, dziś nie był sobą: poza
wypadkiem sprzed chwili zdążył już złamać drewnianą łyżkę i zaciąć się w palec
podczas krojenia warzyw. Teraz kciuk piekł go niemiłosiernie, a spod
prowizorycznego opatrunku zaczynała sączyć się krew.
-Kurwa!
-Stary?
Co jest z tobą? – Zapytał Gin również zasuwający ze ścierą. – Nie poznaję cię.
-Nie
wiem – tyle, że wiedział. Wciąż nie mógł otrząsnąć się z szoku spowodowanego
widokiem zielonowłosego.
Zoro.
Ma na imię Zoro.
-Idź
się lepiej przewietrzyć, bo jak na razie robisz nam więcej kłopotów niż… –
czarnowłosy wskazał brodą Apis. Dziewczynka z pasją mieszała coś w ogromnej
misce i, choć sama była od stóp do głów umazana brunatna cieczą, większych
strat dookoła niej nie było. – Ja to dokończę – dodał dobrodusznie.
-Dzięki
– z ulgą pozwolił przyjacielowi przejąć pałeczkę przy sprzątaniu i ruszył w
stronę wyjścia. Obaj, Gin i Sanji doskonale wiedzieli, co tak naprawdę oznacza
dla blondyna „przewietrzyć się”. Tyle samo, co: „zajaraj sobie, tylko tak żeby
cię nie przyłapano”.
Stojąc
za fasadą budynku wyjął z kieszeni paczkę fajek, następnie, upewniając się, że
w pobliżu nie kręci się nikt z dyrekcji, zapalił. Gdy uspokajająca nikotyna rozlała
się falą w jego ciele, poczuł się trochę lepiej. Ale tylko troszeczkę. Zniknęła
cała frustracja i poczucie winy, za bałagan, jakiego narobił w kuchni, a pozostał
tylko obraz nieznajomego.
Zoro.
Ma na imię Zoro.
Bezwiednie
spojrzał na, pustą teraz, ławkę.
-Kopsnij
szluga, kolego.
Omal
nie podskoczył słysząc czyjś ciężki, zachrypnięty głos, tuż przy uchu.
-Dadan!
Przez ciebie kiedyś dostanę zawału!
-Pierdu,
pierdu. Daj tego papierosa, bo Domino dowie się…
-Nie
kończ – podał jej paczkę. Wspomniana Domino była szefową pracujących w Domu
pielęgniarek i straszną służbistką. Większą nawet niż Gin. Gdyby odkryła, że
Sanji popala załatwiłaby mu zakaz zbliżania się do ośrodka, na co najmniej
pięćset metrów.
-Dzięki!
– Kobieta zaciągnęła się dymem. Nigdy, nawet w czasach młodości, nie należała
do piękności, a starość jeszcze tylko sobie z niej zakpiła. Spora tusza,
marchewkowo rude włosy, które nie utraciły koloru nawet pomimo upływu lat, i
wydatna szczęka robiły z niej raczej monstrum w spódnicy, niż zacną starszą
damę. Jeśli wierzyć plotkom Curly Dadan szefowała kiedyś jednemu z
motocyklowych gangów, których nie brakowało na ulicach Tokio. A Sanji nie miał
żadnych podstaw do tego, by w to nie wierzyć.
-Co
to za rumor w kuchni? – Zainteresowała się nagle. – Składacie kogoś w ofierze
bogu piekarnika? – Zaśmiała się z własnego żartu.
-Mieliśmy
drobne problemy – za nic się nie przyzna, że to on nawalił. – Ale już jest
spoko. Obiad będzie o czasie – znów spojrzał na ławkę.
Dadan
podążyła za wzrokiem towarzysza.
-Wypatrujesz
naszego księcia? – Zgasiła papierosa wyciągając jednocześnie rękę po
następnego.
-Księcia?
– Blondyn był tak zaskoczony, że nawet nie zareagował na to czyste
pasożytnictwo.
-Ano
księcia. Jak myślisz, jaka tu jest średnia wieku? Każdy poniżej pięćdziesiątki,
kto ma własne zęby i nie taszczy przez sobą brzucha wielkości Nebraski mógłby zostać
okrzyknięty Misterem Uniwersum! – Na twarzy kobiety pojawił się lubieżny
uśmiech, na widok, którego Sanji machinalnie zadrżał. – Zwłaszcza takie ciacho…
Widziałeś, jaki on ma kaloryfer?
Orientacja
kucharza była faktem powszechnie znanym, wszak on sam nie uważał, że ma się
czegokolwiek wstydzić. Niestety wiele z pensjonariuszek, jak na przykład Dadan,
uznały, iż skoro blondyn leci na chłopaków, to mogą z nim obgadywać atrakcyjność
poszczególnych mężczyzn. I tak, nie raz i nie dwa, Sanji wbrew swej woli
słuchał psalmów pochwalnych na temat gwiazd kina czy sceny. Samemu musząc, o
zgrozo, wyrazić opinię. Ale przecież kobiecie nie odmówi, to jego powinność,
jako dżentelmena. Tym razem jednak, cała konwersacja była mu na rękę. Może
dowie się czegoś więcej na temat… Zoro.
-Nie
miałem okazji – przydeptał papierosa obcasem a niedopałek schował do kieszeni,
tak by zatuszować wszelkie ślady popełnionego przestępstwa. – Dadan… A co z nim właściwie jest? – Staruszka
uwielbiała plotki, więc jeśli potrzebował wydębić jakieś informacje, to tylko od
niej.
Z
kobiety jakby uszło powietrze. Ugasiła na wpół spalonego papierosa a resztę
schowała do kieszeni obszernych spodni w kratę. Przez dłuższy czas milczała
lustrując wzór, w jaki układała się brukowa kostka na chodniku otaczającym
budynek. Wzrok miała skupiony jakby widziała go po raz pierwszy. Odezwała się,
gdy blondyn był już gotów powtórzyć pytanie.
-Wiesz
– przeniosła spojrzenie na niebo. – To historia o tyle tragiczna, co banalna. Jest
sobie facet, na zewnątrz wzór wszelkich cnót, uwielbiany szef, świetny kompan,
kochający mąż, troskliwy ojciec… Nic tylko wystawić pomnik i czcić na wieki
wieków – skrzywiła się jakby samo opowiadanie o tym napawało ją odrazą. – Ale
za zamkniętymi drzwiami, gdzie już nie musi przed nikim grać, wychodzi z niego
bestia. Regularnie, wspomagany alkoholem, tłucze żonę i syna. I tak rok za
rokiem pielęgnuje swoje dwie twarze. Aż w końcu przesadza. Tak naprawdę nie
wiem, jak to wyglądało, może młody nareszcie mu się postawił, albo ten wypił za
dużo… Grunt, że stracił nad sobą panowanie i gdyby nie sąsiedzi zaalarmowani
hałasem z chłopaka nie byłoby, co zbierać. Z tego, co słyszałam Zoro trafił do
szpitala z połamanymi żebrami, krwotokiem wewnętrznym, uszkodzonym kręgosłupem
i popękanymi kośćmi czaszki. Podobno wyglądało to tak jakby ojciec chwycił go
za głowę i zaczął walić nią o betonową posadzkę. W szpitalu lekarze orzekli, że
obrażenia mózgu są na tyle poważne, że nie wiadomo czy przeżyje… Przeżył, ale
nie widzi. Nie jestem doktorem i nie znam się na tym, ale podobno to przez to,
że tyle razy oberwał od ojca po łbie. Innymi słowy chłopak jest ślepy, bo jego
stary to kawał skurwysyna!
Sanji
widział wyraźnie jak kobieta zaciska pięści a paznokcie wbijają się w jej skórę
pozostawiając czerwone półksiężyce na delikatnym obszarze dłoni. Sam też czuł
narastającą w nim, z każdą minutą, wściekłość.
-Jakby
tego było mało, uszkodzenie kręgosłupa również okazało się dotkliwe. Zoro musi codziennie
chodzić na rehabilitację, żeby odzyskać pełną władzę w ciele. Ale – cień
uśmiechu przemknął po jej twarzy – doktor Hiluluk mówi, że wszystko idzie w
dobrym kierunku. Przynajmniej tyle – westchnęła. – Daj jeszcze jedną fajkę.
Podał
jej pudełko czując, że sam też musi zapalić, bo inaczej zwariuje.
-Dobra
– starał się by jego głos brzmiał normalnie, lecz nie udało mu się oszukać
Dadan. – Jednak czegoś w tym nie rozumiem. Dlaczego on jest tutaj? Skoro
twierdzisz, że wróci do sprawności, przynajmniej ruchowej, a ślepota, z tego,
co mi wiadomo, dyskwalifikuje człowieka do samodzielnej egzystencji – za
wszelką cenę starał się zwalczyć uporczywy głos w głowie, przypominający mu, że
rozmawiają o człowieku, którego spotkał niespełna dwie godziny temu. Póki
podmiot rozmowy pozostawał anonimowy łatwiej było mu to wszystko zaakceptować.
-Tak
mówi Hiluluk – spojrzała na papierosa jakby dziwiąc się, że została tylko
połowa. – Ale na to potrzeba czasu, nie? I na to żeby chłopak nauczył się na nowo
egzystować w tym gównianym świecie też – wydmuchawszy dym, podała mu
wykończonego papierosa.
-I,
co w związku z tym? – Wiedząc, że z Dadan nie ma, co dyskutować schował
niedopałek tam gdzie wcześniej swój. – Bo nie bardzo rozumiem.
-A
to, że mamusi naszego księcia nie chce się czekać. Byłam przy tym jak
przywiozła tu młodego i uwierz mi, gdyby nie fakt, że obok stała dyrektorka,
kobiecina trafiłaby stąd prosto na ostry dyżur!
Sanji
jeszcze nigdy nie widział staruszki tak wściekłej, nawet wtedy, gdy zabrakło
dla niej jabłek w karmelu podczas bożonarodzeniowego przyjęcia. Teraz naprawdę
wyglądała na byłą członkinię gangu.
-Ta
stara pizda – blondyn nie chciał dyskutować z tym, kto tu był stary, więc był
cicho. – Wyobraź sobie, twierdzi, że już wystarczająco nacierpiała się przez
mężczyzn i nie ma siły zajmować się niepełnosprawnym dzieckiem! Że musi w końcu
zacząć myśleć o sobie! I jeszcze miała czelność stwierdzić, cytuję, „iż wierzy
w pozytywny wpływ tej placówki na jej syna”! Rozumiesz to?! Rozumiesz to,
kurwa?!
Nie
rozumiał, ni cholery! Nagle nawet papierosy przestały mu smakować i pojawiła się
nieodparta wręcz chęć żeby się napić. Zalać w trupa, żeby być dokładnym. Mimo
iż zazwyczaj stronił od alkoholu, to teraz poprzysiągł sobie, że wracając do
domu zajedzie po butelkę wódki. Wszystko byleby nie myśleć o tym, co przed
chwilą usłyszał, a bez czego mógłby się spokojnie obejść. Ale słuchał dalej,
chyba jest masochistą.
Dadan,
chyba nie bardzo przejmowała się tym, czy towarzysz się jej przysłuchuje, bo
nawet przy braku odpowiedzi z jego strony kontynuowała swój monolog, widocznie
chciała się wygadać.
-I
gada to wszystko, kurwa jedna, gdy chłopak stoi obok! I słucha! A potem
zostawiła go jak gdyby nigdy nic. Jedno krótkie „do widzenia” i już jej nie ma!
Nic dziwnego, że młody zamknął się w sobie. Odkąd tu jest nie wypowiedział ani
słowa – głos jej się załamał. Sanji nie po raz pierwszy doszedł do wniosku, że
pod tą gruba warstwą tłuszczu i szorstkim obyciem, kryje się naprawdę dobre
serce. – Nie mam dzieci, za co szczerze dziękuję niebiosom, ale… Nie wyobrażam
sobie, żebym mogła kiedykolwiek potraktować tak własnego bachora! Przecież to
byłaby krew z mojej krwi… Dobra! – Krzyknęła nagle. – My tu gady gadu, a mnie
zaczyna cisnąć! Jeszcze chwila i zleję się w spodnie! Starość nie radość –
odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę budynku. Towarzyszyło jej przy tym
charakterystyczne pociągnie nosem, które kazało blondynowi twierdzić, że powód
nagłego zniknięcia staruszki był zgoła inny niż wizyta w toalecie.
On
sam także czuł pod powiekami palące łzy, lecz nie pozwolił im płynąć. Dlaczego
tak się czuje? Dlaczego jest mu tak cholernie smutno? Dlaczego współczuje temu
zielonowłosemu palantowi? Przecież los jest niesprawiedliwy, zrozumiał to już
będąc w podstawówce, gdy inne dzieci zajadały się wspaniałymi bento, a on nie miał
w plecaku nawet suchej kromki chleba. W domu zaś, nie czekał na niego wymarzony
obiad, tylko ojciec, pochylony nad stertą papierów, z ołówkiem w ręku.
Wtem
poczuł jak coś spływa mu po twarzy. To łzy znalazły ujście i teraz żłobiły
bruzdy na jego policzkach.
Płakał,
płakał nad człowiekiem, którego w ogóle nie znał.
Do
końca dnia postanowił nie zbliżać się do kuchni, emocje urządziły sobie park
rozrywki w jego głowie, czego skutkiem było popadanie przez niego ze skrajności
w skrajność. Co z kolei oznaczało, że spapranie kolejnej rzeczy jest jeszcze
bardziej prawdopodobne. Dlatego przeistoczył się w kelnera, serwując
pensjonariuszom dzisiejszy deser, na który składał się budyń z sosem czekoladowym.
Nic wykwintnego, aczkolwiek szybkiego do przyrządzenia. Tylko Dadan była
niepocieszona, po cichu liczyła, że ostały się jakieś resztki ze „Słodkiego
Czwartku”.
-Smacznego
Tsuru-san – ukłonił się jednocześnie stawiając przed kobietą pełny pucharek.
-Dziękuję,
jak zwykle wygląda wyśmienicie – kobieta uśmiechnęła się biorąc do ręki długą
srebrną łyżkę. – Proszę przekazać szefowi kuchni moje najszczersze wyrazy
uznania.
-Nie
omieszkam przekazać Ginowi pochwał – skłonił się ponownie, niczym
najprawdziwszy rasowy kelner. On i Tsuru-san, czasem żartowali sobie w ten
sposób, udając, że są w prawdziwej restauracji. Staruszka, która w swoim życiu
zwiedziła już wiele jadłodajni, jak je nazywała, lepszy i gorszych,
wielokrotnie dzieliła się z blondynem własnymi spostrzeżeniami, na temat
obsługi w najlepszych z nich. Sanji miał zamiar to wykorzystać, gdy tylko
przejmie Baratie.
-Sanji?
-Tak?
– Spytał niezbyt przytomnie. Cały czas starał się znaleźć w tłumie Zoro, co
biorąc pod uwagę jego włosy nie powinno być trudnym zadaniem. Choć bardzo się starał,
nie mógł przestać o nim myśleć. Gdy w końcu go dostrzegł, młody mężczyzna właśnie
wychodził z jadalni, podtrzymywany przez jedną z pielęgniarek. Tą samą, która
zajęła się nim wcześniej. Najwyraźniej postanowił darować sobie deser.
-Mogę
mieć do ciebie prośbę? – Tsuru-san taktownie udała, że nie widziała zachowania
wolontariusza.
-Dla
pięknej damy zrobię wszystko – ujął jej dłoń, poczym złożył na niej krótki,
szarmancki pocałunek.
Kobieta
skomentowała to zachowanie uśmiechem.
-Bawidamek
z ciebie. Narobisz sobie przez to kłopotów, zobaczysz! Ale to lepiej dla mnie –
w jej oczach pojawił się złowieszczy błysk. – Wiesz… w przyszłym tygodniu przyjadą
odwiedzić mnie wnuki i chciałabym poczęstować je czymś słodkim…
Zaczynał
podejrzewać, o co chodzi, ale wychowany na dżentelmena nie śmiał przerwać
kobiecie.
-Więc
tak się zastanawiałam… czy mógłbyś mi upiec jakieś pyszne ciasteczka? Takie, o które dzieciaki będą się zabijać?
Pomyślał
o spoczywającym w szufladzie biurka przepisie, którego jeszcze nie miał okazji
wypróbować. To była wręcz idealna okazja! W dodatku zajmie czymś umysł i może
nawiedzająca go zieleń w końcu zniknie. A i do imprezy, na której ma olśnić
Lawa jest jeszcze trochę czasu…
-Twoje
życzenie jest dla mnie rozkazem!
Sanji
zatrzymał samochód przed całodobowym marketem. Uczucie przygnębienia wciąż go
nie opuszczało, a z racji tego, że właśnie spędził sobotnie popołudnie na
słuchaniu o rzeczach, o których wolałby nie wiedzieć, postanowił spełnić swój
wcześniejszy zamiar. Jutro pewnie tego pożałuje, ale teraz to raczej nie miało
znaczenia. Przeliczył pieniądze. Jak będzie miał szczęście to starczy mu nawet
na dwie flaszki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz