środa, 30 grudnia 2015

Dostrzeżony IV

DOSTRZEŻONY 

Rozdział IV

Dla kucharza nie ma gorszego dźwięku niż odgłos garnka zderzającego się z podłogą. A właśnie taki hałas dało się słyszeć w kuchni Domu Opieki im. Brata Zeno. To i wiązankę niezbyt wyrafinowanych przekleństw.
-O rzesz ty w dupę kopana mać!
Sanji ze złością kopnął garnek powodując wgłębienie w emalii i zaczął ścierać rozlany po całych kafelkach wywar. Czuł na sobie badawcze spojrzenie pozostałych wolontariuszy i etatowych kucharek. Nic dziwnego, dziś nie był sobą: poza wypadkiem sprzed chwili zdążył już złamać drewnianą łyżkę i zaciąć się w palec podczas krojenia warzyw. Teraz kciuk piekł go niemiłosiernie, a spod prowizorycznego opatrunku zaczynała sączyć się krew.
-Kurwa!
-Stary? Co jest z tobą? – Zapytał Gin również zasuwający ze ścierą. – Nie poznaję cię.
-Nie wiem – tyle, że wiedział. Wciąż nie mógł otrząsnąć się z szoku spowodowanego widokiem zielonowłosego.
Zoro.
Ma na imię Zoro.
-Idź się lepiej przewietrzyć, bo jak na razie robisz nam więcej kłopotów niż… – czarnowłosy wskazał brodą Apis. Dziewczynka z pasją mieszała coś w ogromnej misce i, choć sama była od stóp do głów umazana brunatna cieczą, większych strat dookoła niej nie było. – Ja to dokończę – dodał dobrodusznie.
-Dzięki – z ulgą pozwolił przyjacielowi przejąć pałeczkę przy sprzątaniu i ruszył w stronę wyjścia. Obaj, Gin i Sanji doskonale wiedzieli, co tak naprawdę oznacza dla blondyna „przewietrzyć się”. Tyle samo, co: „zajaraj sobie, tylko tak żeby cię nie przyłapano”.
Stojąc za fasadą budynku wyjął z kieszeni paczkę fajek, następnie, upewniając się, że w pobliżu nie kręci się nikt z dyrekcji, zapalił. Gdy uspokajająca nikotyna rozlała się falą w jego ciele, poczuł się trochę lepiej. Ale tylko troszeczkę. Zniknęła cała frustracja i poczucie winy, za bałagan, jakiego narobił w kuchni, a pozostał tylko obraz nieznajomego.
Zoro.
Ma na imię Zoro.
Bezwiednie spojrzał na, pustą teraz, ławkę.  
-Kopsnij szluga, kolego.
Omal nie podskoczył słysząc czyjś ciężki, zachrypnięty głos, tuż przy uchu.
-Dadan! Przez ciebie kiedyś dostanę zawału!
-Pierdu, pierdu. Daj tego papierosa, bo Domino dowie się…
-Nie kończ – podał jej paczkę. Wspomniana Domino była szefową pracujących w Domu pielęgniarek i straszną służbistką. Większą nawet niż Gin. Gdyby odkryła, że Sanji popala załatwiłaby mu zakaz zbliżania się do ośrodka, na co najmniej pięćset metrów.
-Dzięki! – Kobieta zaciągnęła się dymem. Nigdy, nawet w czasach młodości, nie należała do piękności, a starość jeszcze tylko sobie z niej zakpiła. Spora tusza, marchewkowo rude włosy, które nie utraciły koloru nawet pomimo upływu lat, i wydatna szczęka robiły z niej raczej monstrum w spódnicy, niż zacną starszą damę. Jeśli wierzyć plotkom Curly Dadan szefowała kiedyś jednemu z motocyklowych gangów, których nie brakowało na ulicach Tokio. A Sanji nie miał żadnych podstaw do tego, by w to nie wierzyć.
-Co to za rumor w kuchni? – Zainteresowała się nagle. – Składacie kogoś w ofierze bogu piekarnika? – Zaśmiała się z własnego żartu.
-Mieliśmy drobne problemy – za nic się nie przyzna, że to on nawalił. – Ale już jest spoko. Obiad będzie o czasie – znów spojrzał na ławkę.
Dadan podążyła za wzrokiem towarzysza.
-Wypatrujesz naszego księcia? – Zgasiła papierosa wyciągając jednocześnie rękę po następnego.
-Księcia? – Blondyn był tak zaskoczony, że nawet nie zareagował na to czyste pasożytnictwo.
-Ano księcia. Jak myślisz, jaka tu jest średnia wieku? Każdy poniżej pięćdziesiątki, kto ma własne zęby i nie taszczy przez sobą brzucha wielkości Nebraski mógłby zostać okrzyknięty Misterem Uniwersum! – Na twarzy kobiety pojawił się lubieżny uśmiech, na widok, którego Sanji machinalnie zadrżał. – Zwłaszcza takie ciacho… Widziałeś, jaki on ma kaloryfer?
Orientacja kucharza była faktem powszechnie znanym, wszak on sam nie uważał, że ma się czegokolwiek wstydzić. Niestety wiele z pensjonariuszek, jak na przykład Dadan, uznały, iż skoro blondyn leci na chłopaków, to mogą z nim obgadywać atrakcyjność poszczególnych mężczyzn. I tak, nie raz i nie dwa, Sanji wbrew swej woli słuchał psalmów pochwalnych na temat gwiazd kina czy sceny. Samemu musząc, o zgrozo, wyrazić opinię. Ale przecież kobiecie nie odmówi, to jego powinność, jako dżentelmena. Tym razem jednak, cała konwersacja była mu na rękę. Może dowie się czegoś więcej na temat… Zoro.
-Nie miałem okazji – przydeptał papierosa obcasem a niedopałek schował do kieszeni, tak by zatuszować wszelkie ślady popełnionego przestępstwa.  – Dadan… A co z nim właściwie jest? – Staruszka uwielbiała plotki, więc jeśli potrzebował wydębić jakieś informacje, to tylko od niej.
Z kobiety jakby uszło powietrze. Ugasiła na wpół spalonego papierosa a resztę schowała do kieszeni obszernych spodni w kratę. Przez dłuższy czas milczała lustrując wzór, w jaki układała się brukowa kostka na chodniku otaczającym budynek. Wzrok miała skupiony jakby widziała go po raz pierwszy. Odezwała się, gdy blondyn był już gotów powtórzyć pytanie.
-Wiesz – przeniosła spojrzenie na niebo. – To historia o tyle tragiczna, co banalna. Jest sobie facet, na zewnątrz wzór wszelkich cnót, uwielbiany szef, świetny kompan, kochający mąż, troskliwy ojciec… Nic tylko wystawić pomnik i czcić na wieki wieków – skrzywiła się jakby samo opowiadanie o tym napawało ją odrazą. – Ale za zamkniętymi drzwiami, gdzie już nie musi przed nikim grać, wychodzi z niego bestia. Regularnie, wspomagany alkoholem, tłucze żonę i syna. I tak rok za rokiem pielęgnuje swoje dwie twarze. Aż w końcu przesadza. Tak naprawdę nie wiem, jak to wyglądało, może młody nareszcie mu się postawił, albo ten wypił za dużo… Grunt, że stracił nad sobą panowanie i gdyby nie sąsiedzi zaalarmowani hałasem z chłopaka nie byłoby, co zbierać. Z tego, co słyszałam Zoro trafił do szpitala z połamanymi żebrami, krwotokiem wewnętrznym, uszkodzonym kręgosłupem i popękanymi kośćmi czaszki. Podobno wyglądało to tak jakby ojciec chwycił go za głowę i zaczął walić nią o betonową posadzkę. W szpitalu lekarze orzekli, że obrażenia mózgu są na tyle poważne, że nie wiadomo czy przeżyje… Przeżył, ale nie widzi. Nie jestem doktorem i nie znam się na tym, ale podobno to przez to, że tyle razy oberwał od ojca po łbie. Innymi słowy chłopak jest ślepy, bo jego stary to kawał skurwysyna!
Sanji widział wyraźnie jak kobieta zaciska pięści a paznokcie wbijają się w jej skórę pozostawiając czerwone półksiężyce na delikatnym obszarze dłoni. Sam też czuł narastającą w nim, z każdą minutą, wściekłość.
-Jakby tego było mało, uszkodzenie kręgosłupa również okazało się dotkliwe. Zoro musi codziennie chodzić na rehabilitację, żeby odzyskać pełną władzę w ciele. Ale – cień uśmiechu przemknął po jej twarzy – doktor Hiluluk mówi, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Przynajmniej tyle – westchnęła. – Daj jeszcze jedną fajkę.
Podał jej pudełko czując, że sam też musi zapalić, bo inaczej zwariuje.
-Dobra – starał się by jego głos brzmiał normalnie, lecz nie udało mu się oszukać Dadan. – Jednak czegoś w tym nie rozumiem. Dlaczego on jest tutaj? Skoro twierdzisz, że wróci do sprawności, przynajmniej ruchowej, a ślepota, z tego, co mi wiadomo, dyskwalifikuje człowieka do samodzielnej egzystencji – za wszelką cenę starał się zwalczyć uporczywy głos w głowie, przypominający mu, że rozmawiają o człowieku, którego spotkał niespełna dwie godziny temu. Póki podmiot rozmowy pozostawał anonimowy łatwiej było mu to wszystko zaakceptować.
-Tak mówi Hiluluk – spojrzała na papierosa jakby dziwiąc się, że została tylko połowa. – Ale na to potrzeba czasu, nie? I na to żeby chłopak nauczył się na nowo egzystować w tym gównianym świecie też – wydmuchawszy dym, podała mu wykończonego papierosa.
-I, co w związku z tym? – Wiedząc, że z Dadan nie ma, co dyskutować schował niedopałek tam gdzie wcześniej swój. – Bo nie bardzo rozumiem.
-A to, że mamusi naszego księcia nie chce się czekać. Byłam przy tym jak przywiozła tu młodego i uwierz mi, gdyby nie fakt, że obok stała dyrektorka, kobiecina trafiłaby stąd prosto na ostry dyżur!
Sanji jeszcze nigdy nie widział staruszki tak wściekłej, nawet wtedy, gdy zabrakło dla niej jabłek w karmelu podczas bożonarodzeniowego przyjęcia. Teraz naprawdę wyglądała na byłą członkinię gangu.
-Ta stara pizda – blondyn nie chciał dyskutować z tym, kto tu był stary, więc był cicho. – Wyobraź sobie, twierdzi, że już wystarczająco nacierpiała się przez mężczyzn i nie ma siły zajmować się niepełnosprawnym dzieckiem! Że musi w końcu zacząć myśleć o sobie! I jeszcze miała czelność stwierdzić, cytuję, „iż wierzy w pozytywny wpływ tej placówki na jej syna”! Rozumiesz to?! Rozumiesz to, kurwa?!
Nie rozumiał, ni cholery! Nagle nawet papierosy przestały mu smakować i pojawiła się nieodparta wręcz chęć żeby się napić. Zalać w trupa, żeby być dokładnym. Mimo iż zazwyczaj stronił od alkoholu, to teraz poprzysiągł sobie, że wracając do domu zajedzie po butelkę wódki. Wszystko byleby nie myśleć o tym, co przed chwilą usłyszał, a bez czego mógłby się spokojnie obejść. Ale słuchał dalej, chyba jest masochistą.
Dadan, chyba nie bardzo przejmowała się tym, czy towarzysz się jej przysłuchuje, bo nawet przy braku odpowiedzi z jego strony kontynuowała swój monolog, widocznie chciała się wygadać.
-I gada to wszystko, kurwa jedna, gdy chłopak stoi obok! I słucha! A potem zostawiła go jak gdyby nigdy nic. Jedno krótkie „do widzenia” i już jej nie ma! Nic dziwnego, że młody zamknął się w sobie. Odkąd tu jest nie wypowiedział ani słowa – głos jej się załamał. Sanji nie po raz pierwszy doszedł do wniosku, że pod tą gruba warstwą tłuszczu i szorstkim obyciem, kryje się naprawdę dobre serce. – Nie mam dzieci, za co szczerze dziękuję niebiosom, ale… Nie wyobrażam sobie, żebym mogła kiedykolwiek potraktować tak własnego bachora! Przecież to byłaby krew z mojej krwi… Dobra! – Krzyknęła nagle. – My tu gady gadu, a mnie zaczyna cisnąć! Jeszcze chwila i zleję się w spodnie! Starość nie radość – odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę budynku. Towarzyszyło jej przy tym charakterystyczne pociągnie nosem, które kazało blondynowi twierdzić, że powód nagłego zniknięcia staruszki był zgoła inny niż wizyta w toalecie.
On sam także czuł pod powiekami palące łzy, lecz nie pozwolił im płynąć. Dlaczego tak się czuje? Dlaczego jest mu tak cholernie smutno? Dlaczego współczuje temu zielonowłosemu palantowi? Przecież los jest niesprawiedliwy, zrozumiał to już będąc w podstawówce, gdy inne dzieci zajadały się wspaniałymi bento, a on nie miał w plecaku nawet suchej kromki chleba. W domu zaś, nie czekał na niego wymarzony obiad, tylko ojciec, pochylony nad stertą papierów, z ołówkiem w ręku.
Wtem poczuł jak coś spływa mu po twarzy. To łzy znalazły ujście i teraz żłobiły bruzdy na jego policzkach.
Płakał, płakał nad człowiekiem, którego w ogóle nie znał.

Do końca dnia postanowił nie zbliżać się do kuchni, emocje urządziły sobie park rozrywki w jego głowie, czego skutkiem było popadanie przez niego ze skrajności w skrajność. Co z kolei oznaczało, że spapranie kolejnej rzeczy jest jeszcze bardziej prawdopodobne. Dlatego przeistoczył się w kelnera, serwując pensjonariuszom dzisiejszy deser, na który składał się budyń z sosem czekoladowym. Nic wykwintnego, aczkolwiek szybkiego do przyrządzenia. Tylko Dadan była niepocieszona, po cichu liczyła, że ostały się jakieś resztki ze „Słodkiego Czwartku”.
-Smacznego Tsuru-san – ukłonił się jednocześnie stawiając przed kobietą pełny pucharek.
-Dziękuję, jak zwykle wygląda wyśmienicie – kobieta uśmiechnęła się biorąc do ręki długą srebrną łyżkę. – Proszę przekazać szefowi kuchni moje najszczersze wyrazy uznania.
-Nie omieszkam przekazać Ginowi pochwał – skłonił się ponownie, niczym najprawdziwszy rasowy kelner. On i Tsuru-san, czasem żartowali sobie w ten sposób, udając, że są w prawdziwej restauracji. Staruszka, która w swoim życiu zwiedziła już wiele jadłodajni, jak je nazywała, lepszy i gorszych, wielokrotnie dzieliła się z blondynem własnymi spostrzeżeniami, na temat obsługi w najlepszych z nich. Sanji miał zamiar to wykorzystać, gdy tylko przejmie Baratie.
-Sanji?
-Tak? – Spytał niezbyt przytomnie. Cały czas starał się znaleźć w tłumie Zoro, co biorąc pod uwagę jego włosy nie powinno być trudnym zadaniem. Choć bardzo się starał, nie mógł przestać o nim myśleć. Gdy w końcu go dostrzegł, młody mężczyzna właśnie wychodził z jadalni, podtrzymywany przez jedną z pielęgniarek. Tą samą, która zajęła się nim wcześniej. Najwyraźniej postanowił darować sobie deser.
-Mogę mieć do ciebie prośbę? – Tsuru-san taktownie udała, że nie widziała zachowania wolontariusza.
-Dla pięknej damy zrobię wszystko – ujął jej dłoń, poczym złożył na niej krótki, szarmancki pocałunek.
Kobieta skomentowała to zachowanie uśmiechem.
-Bawidamek z ciebie. Narobisz sobie przez to kłopotów, zobaczysz! Ale to lepiej dla mnie – w jej oczach pojawił się złowieszczy błysk. – Wiesz… w przyszłym tygodniu przyjadą odwiedzić mnie wnuki i chciałabym poczęstować je czymś słodkim…
Zaczynał podejrzewać, o co chodzi, ale wychowany na dżentelmena nie śmiał przerwać kobiecie.
-Więc tak się zastanawiałam… czy mógłbyś mi upiec jakieś pyszne ciasteczka?  Takie, o które dzieciaki będą się zabijać?
Pomyślał o spoczywającym w szufladzie biurka przepisie, którego jeszcze nie miał okazji wypróbować. To była wręcz idealna okazja! W dodatku zajmie czymś umysł i może nawiedzająca go zieleń w końcu zniknie. A i do imprezy, na której ma olśnić Lawa jest jeszcze trochę czasu…
-Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem!

Sanji zatrzymał samochód przed całodobowym marketem. Uczucie przygnębienia wciąż go nie opuszczało, a z racji tego, że właśnie spędził sobotnie popołudnie na słuchaniu o rzeczach, o których wolałby nie wiedzieć, postanowił spełnić swój wcześniejszy zamiar. Jutro pewnie tego pożałuje, ale teraz to raczej nie miało znaczenia. Przeliczył pieniądze. Jak będzie miał szczęście to starczy mu nawet na dwie flaszki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz