poniedziałek, 28 lutego 2022

Wróć do nas 14

 

WRÓĆ DO NAS
14


Zimne fale obmywały mu stopy. Woda miała ten przyjemny dla oka odcień purpury jaki nadawało jej zachodzące słońce. Pod wpływem impulsu wszedł głębiej. Teraz woda sięgała mu do łydek mocząc jednocześnie materiał jeansów.
Oderwał wzrok od kołyszących się na falach rozbłysków światła i spojrzał na mokre spodnie. Z jakiegoś powodu wydało mu się to znamienne. Wiedział, że będą nad oceanem. Wiedział, że wejdzie do wody. A mimo to nie potrafił zmusić się by założyć szorty. Albo chociaż koszulkę z krótkim rękawem i teraz wręcz gotował się w swoim ukochanym swetrze. Więc czy naprawdę był gotowy na to co zamierzał zrobić?
- Alexandrze? – Usłyszał głos Magnusa.
Czarownik stał z tyłu, w bezpiecznej odległości i Alec wiedział, że nie podejdzie, dopóki sam go o to nie poprosi.
- Nic mi nie jest – odpowiedział nie odwracając się i zrobił jeszcze kilka kroków. Teraz woda sięgała mu do ud a rozpryski fal moczyły sweter. Nadal nie czuł się na siłach by go zdjąć.
 
Kiedy poprosił Magnusa by ten zabrał go gdzieś daleko, z dala od Instytutu myślał, że to wszystko będzie jakieś takie… łatwiejsze. Że może, z dala od miejsca, w którym spotkało go tak wiele złego, uda mu się jakoś poskładać własny umysł do kupy i znajdzie w sobie wystarczająco determinacji by zrobić kolejny krok. Bo przecież nie miał powodów by kryć się w pokoju. Wyjaśnił sprawę z ojcem. Pogodził się z Jace’em, więc prawdę mówiąc nic nie stało na przeszkodzie by na nowo stał się prawdziwym Nocnym Łowcą. No może jeszcze tylko zdrowie, które wciąż kulało, ale Catarina była zdania, że drobny wysiłek fizyczny, teraz może tylko pomóc.
Nie miał więc wymówki. A mimo to nie potrafił się przemóc. Nie z lenistwa. Miał już dość leżenia w łóżku, brakowało mu treningów, uczucia zmęczenia po całym dniu wymachiwania tą czy inną bronią, satysfakcji po udanym polowaniu… Był Nocnym Łowcą i wszystko to stanowiło część niego. Ale myśl, że miałby stanąć twarzą w twarz z Jace’em i pokazać przed nim swoją słabość… Przecież teraz, w stanie w jakim się znajdował, pokonałby go nawet Max.
Poza tym nie wiedział, jak poradziłby sobie z taką masą ludzi wokół.
Zatopiony we własnych myślach nie zauważył kolejnej fali. Ta była dużo większa niż wcześniejsze i gdy w niego uderzyła zachwiał się. Przez moment starał się jeszcze utrzymać równowagę, co w jego obecnym stanie i w grząskim gruncie mokrego piasku okazało się zadaniem ponad siły. Upadł na tyłek pozwalając by kolejna fala zakryła go całkowicie. Woda wdarła mu się do otwartych ust i nosa wypychając z płuc resztki powietrza. Przez chwilę ogarnęła go panika, że się utopi. Nagle desperacko zapragnął żyć.
Wtedy czyjeś silne ramiona podniosły go z dna i wyciągnęły na powierzchnię. Otrzymał kilka silnych uderzeń w plecy, które pomogły pozbyć się wody z płuc. Z ulgą zaciągnął się świeżym morskim powietrzem. Czuł jakby z każdym wdechem wstępowało w niego nowe życie. Upajał się tym uczuciem.
- Alec! Kochanie! Wszystko dobrze? Proszę! Powiedz coś!
Przez szum w uszach dotarły do niego rozpaczliwe nawoływania Magnusa i dopiero wtedy zrozumiał, że to Czarownik wyciągnął go z dna. Jeśli miał być szczery to w przenośni i dosłownie.
- Nic mi nie jest – wycharczał, bo gardło miał obolałe. – Przepraszam.
Spojrzał w oczy mężczyzny, z których wyzierała czysta rozpacz. Z jakiegoś powodu jego słowa nie przyniosły ukochanemu ulgi.
 
Widząc Aleca znikającego pod wodą nawiedziło go upiorne deja vu. Znów był chłopcem, którego ojczym próbował utopić. Z tą różnicą, że tym razem utopionym miał zostać jego ukochany.
Zareagował całkiem irracjonalnie. Zamiast użyć magii pobiegł do miejsca, gdzie zniknął Łowca, nawet nie zdając sobie sprawy z przeszkadzających mu fal i używając całej dostępnej sobie siły, dźwignął chłopaka ku górze. Nieco zbyt gwałtownie, bo obaj zachwiali się niebezpiecznie, czego walczący o oddech Alec najwyraźniej nawet nie zauważył.
Wciąż nie pamiętając, że przecież ma magię, jedną ręką walił chłopaka w plecy a drugą ocierał mu wodę z twarzy. W końcu Alec zaczął oddychać. Wciąż jednak zdawał się być myślami gdzieś daleko a Magnus czuł jak jego, odbudowywany przez ostatnie tygodnie, świat właśnie się wali. Nawet nie wiedział co mówił do chłopaka. Chciał tylko by Alec się odezwał. Żeby potwierdził, że nic mu nie jest. Że wszystko w porządku.
- Nic mi nie jest. – W końcu usłyszał jego głos. – Przepraszam.
Fala ulgi zalała Magnusa. Przyciągnął Aleca do piersi na chwile zapominając o jego awersji do dotyku.
- Nigdy więcej – wyszeptał. – Nie strasz mnie tak nigdy więcej!
 
W pierwszym odruchu Alec chciał się wyszarpnąć i odskoczyć, ale nogi miał jak z waty. Poza tym był coś winien Magnusowi. Dlatego zmusił się, żeby zostać w ramionach Czarownika. Po krótkiej chwili zaczynał odczuwać płynącą z tego przyjemność i ani się spostrzegł sam wtulał się w swojego chłopaka, tak intensywnie jakby miał to być ich ostatni raz.
- Obiecuję – wyszeptał.
 
- Co tak śmierdzi? – zapytał Max pociągając nosem. Naprawdę miał nadzieje, że powodem odczuwanego przez niego smrodu nie były jajka użyte do jego francuskich tostów.
- Owsianka dla Aleca – odpowiedziała Maryse nie przestając mieszać w garnku z breją, która bardziej przypominała coś co mogłaby, w szale twórczym, stworzyć Izzy niż owsiankę. Przynajmniej zdaniem reszty zebranych. Z Isabelle włącznie. – I nie śmierdzi tylko pachnie specyficznie.
- To jest właśnie eufemizm do „śmierdzi” – stwierdziła Isabelle jednocześnie potrząsając kartonem by sprawdzić, czy było w nim mleko. Było.
Trzeba uczciwie przyznać, że odkąd Maryse Lightwood przypomniała sobie, że ma dzieci, w Instytucie nowojorskim nastąpiło wiele zmian. Jedną z nich była lodówka zawsze pełna dziwnych zdrowych rzeczy. Drugą – wspólne śniadania, które może i nie stały się normą, w końcu trudno o coś takiego przy nieregularnym życiu Nocnych Łowców, ale występowały dość często by zaczęli traktować je jako stały element egzystencji. Coś jak urodziny albo święta.
- Na szczęście smakuje lepiej niż pachnie.
Wszyscy, jak na komendę, odwrócili się do drzwi, w których stał Alec. Chłopak miał na sobie przyduży szary dres i wyglądał na nieco zakłopotanego. Jakby nie wiedział, czy ma prawo wejść do środka. Pozostali także nie mieli pojęcia jak się zachować. Widok Aleca na progu kuchni był czymś od czego odwykli. Teraz kojarzył im się on raczej z własnym pokojem. I łóżkiem.
Tym który zareagował jako pierwszy był Max.
- Alec! – krzyknął radośnie i już zaczął przestawiać własne krzesło tak by brat mógł usiąść obok. Wywołało to efekt domina, bo od razu Izzy musiała się nieco przesunąć, tym samym spychając Jace’a na Clary. Dziewczyna odsunęła się, choć niechętnie, co zauważyli wszyscy zebrani.
- Chodź! – Max pomachał ręką do brata a ten uśmiechnął się do niego w odpowiedzi i zajął wskazane mu miejsce. Momentalnie też się spiął. Odwykł od tego, że ma tylu ludzi tak blisko siebie. Nie pomagała świadomość kim byli ci ludzie. Potrzebował chwili na uspokojenie. Którą to chwilę mu dano. Nikt na niego nie naciskał. Po prostu wszyscy zajęli się swoimi sprawami a on mógł powoli wsiąkać w atmosferę.
- Proszę.
W pewnym momencie pojawiła się przed nim miska z owsianką. Maryse na chwilę przystanęła i zrobiła gest jakby chciała pogłaskać go po głowie jednak zawahała się w ostatnim momencie. Alec uśmiechnął się do niej zachęcająco i już po chwili szczupłe palce matki wplątały się w jego włosy.
- Niedługo trzeba będzie je przyciąć – stwierdziła. – Nawet jeśli taka długość ci odpowiada to lepiej, żeby nie wpadały ci do oczu – dodała asekuracyjnie. Trudno jej było przestawić się z wydawania rozkazów na dawanie rad.
Alec odgarnął grzywkę na bok.
- Chyba masz rację – powiedział i lekko się zarumienił. Wygląd był tym czemu zwykle i tak nie poświęcał zbyt wiele uwagi a ostatnio w ogóle przestał go interesować. Przynajmniej od momentu, gdy był w stanie brać prysznic i przestał czuć smród własnego potu.
- Mogę się tym zająć – zaoferowała od razu Izzy. – Powiedz tylko kiedy.
Uśmiechnął się do niej z wdzięcznością.
- Na pewno się zgłoszę. Daj mi tylko trochę czasu.
Pokiwała ze zrozumieniem głową i zabrała się za jedzenie. Alec ze zdumieniem stwierdził, że wpatrywał się w jej kanapki z lekką zazdrością. Przyzwyczaił się już do ciągłego braku apetytu i traktowania jedzenia jako bolesnej konieczności. Dlatego nie przeszkadzała mu papkowata owsianka, którą przepisała mu Catarina. Teraz zaś poczuł, że chętnie zjadłby coś innego. W żołądku zaś poczuł znajomą pustkę.
Bojąc się, że zaraz jego brzuch wyda nieprzyzwoity odgłos, który jeszcze bardziej skupi na nim uwagę rodziny, zabrał się za jedzenie. I po raz pierwszy poczuł prawdziwy bezsmak serwowanej mu potrawy. Skrzywił się, ale jadł dalej. Ostatecznie sam był sobie winny. Na własne życzenie rozwalił sobie żołądek. Tylko wtedy myślał, że ten żołądek nie będzie mu już do niczego potrzebny.
Wtem Jace wstał od stołu i podszedł do kuchenki, na której wciąż stał garnek z owsianką. Pod czujnym okiem wszystkich zebranych nałożył sobie szczodrą porcję po czym wrócił do stołu. Gdzie, jakby nic się nie stało, zaczął jeść. Momentalnie się skrzywił i jasnym było, że podjęta przed chwilą decyzja ugryzła go właśnie w dupę, ale twardo przełknął.
- To faktycznie smakuje lepiej niż pachnie – stwierdził wypiwszy całą szklankę wody. – Chociaż niewiele.
Nikt nie był w stanie powstrzymać się od śmiechu. Nawet jeśli był to raczej nerwowy chichot.
 
Po skończonym posiłku, gdy trwały twarde negocjacje na temat tego kto zmywa, Max przysunął się nieco bliżej Aleca. Obaj byli zwolnieni z domowych obowiązków co skwapliwie wykorzystywali. Max, bo akurat tego typu dorosłe sprawy nijak go nie interesowały. Alec – ponieważ naprawdę nienawidził zmywać. Nawet jeśli do tej pory robił to regularnie biorąc na siebie dyżury zarówno Jace’a jak i Isabelle. Teraz, obudzona w nim nutka egoizmu, pozwoliła mu siedzieć cicho i patrzeć jak jego parabatai, przegrawszy dyskusję, wdziewa fartuszek i z miną skazańca chwyta za gąbkę.
- Alec?
- Tak – zapytał wracając spojrzeniem do młodszego z braci.
- Potrenujesz ze mną?
Gdzieś w głębi duszy obawiał się tego pytania. Nawet jeśli wiedział, że Max wolał trenować z Jace’em.
- Nie wiem czy… - zaczął, ale brat mu przerwał.
- Nie musisz nic robić. Tylko chodź ze mną. Tata też będzie – konspiracyjnie zniżył głos i Alec poczuł bijącą od chłopca nutkę niepokoju.
- Boisz się taty? – spytał szeptem, tak by reszta ich nie słyszała.
- Trochę – przyznał niechętnie Max uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Czułbym się lepiej gdybyś poszedł ze mną.
- A nie wolałbyś…
- Chcę ciebie – oświadczył stanowczo Max.
Poczuł, jak coś ściska go za gardło.
- Dobrze.
 
Robert Lightwood nie był przygotowany na to, że w sali treningowej zastanie wszystkich swoich synów. Co prawda tylko Max i Jace trenowali, czy też raczej przeprowadzali rozgrzewkę a Alec jedynie siedział pod ścianą, ale tak czy inaczej widok ten wywołał w mężczyźnie sprzeczne odczucia. Ogólnie, odkąd wrócił do Instytutu, nie czuł się tu swobodnie. Zaszło zbyt wiele zmian, z którymi nie mógł się pogodzić. Dlatego starał się omijać wspólne śniadania. Na razie nikt mu jeszcze tego nie wypomniał, ale wiedział, że to jedynie kwestia czasu.
Maryse też się zmieniła. I również nie był pewien czy ta zmiana mu odpowiada. Wydawało mu się, że za bardzo cacka się z ich dziećmi. A potem przypomniał sobie Aleca szlochającego w jego objęciach i jakiś uparty głos w głowie mówił mu, że gdyby to cackanie pojawiło się wcześniej, ta scena nie miałaby miejsca.
Ale miała. Tak jak wszystko co do niej doprowadziło. A on musiał poradzić sobie z konsekwencjami.
- Dobrze się czujesz? – zagadnął Aleca nie chcąc przerywać rozgrzewki pozostałych synów.
- W miarę – odpowiedział chłopak co dla niego samego było sukcesem. Nie czuł się już w obowiązku udawania, że wszystko z nim w porządku. Nawet przed ojcem. – Max prosił mnie żebym z nim przyszedł.
- On cię kocha – stwierdził Robert opierając się plecami o ścianę.
- Ja też go kocham.
Na chwilę zapadła cisza, bo żaden z nich nie wiedział co miałby jeszcze powiedzieć. Milczenie między nimi nie było może komfortowe, ale daleko mu było do tego co dzielili kiedyś, gdy Alec bał się każdego słowa, jakie mogło paść z ust ojca. A Robert doskonale o tym wiedząc, specjalnie milczał jeszcze bardziej gnębiąc syna. Teraz było mu za to wstyd i najchętniej coś by powiedział. Problem w tym, że nie wiedział co.
Z pomocą przyszedł mu Max, który skończywszy rozgrzewkę podbiegł do nich.
- Cześć tato! – krzyknął bez krzty zadyszki pomimo kilkunastu kółek wokół sali, które wymusił na nim Jace.
- Cześć. – Robert zmierzwił włosy syna. – Gotowy na trening?
Chłopiec z entuzjazmem pokiwał głową, jednak zerkał przy tym z ukosa na Aleca. Brat uśmiechnął się do niego pokrzepiająco co zdawało się wystarczyć, bo Max już zaczął ciągnąć ojca w stronę stojaka z bronią paplając coś o mieczu.
- Młody ma zdecydowanie zbyt wiele energii – stwierdził Jace siadając obok Aleca. Zrobił to jednak w dość bezpiecznej odległości.
- A ty nie powinieneś trenować?
Blondyn wzruszył ramionami.
- Ostatnio zbyt wiele trenowałem a za mało rozmawiałem z moim parabatai. Trzeba wyrównać proporcje – stwierdził i dopiero po chwili dotarło do niego co właśnie palnął. – Przepraszam, Alec! Nie miałem nic złego na myśli! Nie mam ci nic za złe!
Zaczął machać rękami w jakiś nieskoordynowany sposób co wywołało u Aleca napad śmiechu. Jace znieruchomiał i wpatrzył się w brata jak w jakiś cud natury.
- Już zapomniałem, jak brzmi twój śmiech – powiedział i zaraz zakrył usta dłonią. Alec znów się roześmiał.
- Ja też dopiero się do niego przyzwyczajam.
Jace nie miał pojęcia co na to odpowiedzieć, czy też raczej co powiedzieć w ogóle. Dlatego zamilkł. Nie na długo, bo zaraz odezwał się Alec.
- Ja za to ani nie rozmawiałem ze swoim parabatai ani nie trenowałem – stwierdził wstając. Zachwiał się przy tym i musiał złapać się ściany. – Mam dużo więcej do nadrobienia.
Blondyn spojrzał na brata z pewnym przestrachem.
- Chcesz trenować? – zapytał z niedowierzaniem. Jakoś nie wyobrażał sobie Aleca wymachującego jakąkolwiek bronią czy choćby dzierżącego łuk.
- Myślę, że trening to za duże słowo, ale chętnie zrobię kilka kółek wokół sali. Spacerem – dodał widząc minę Jace’a. – Pójdziesz ze mną?
Propozycja wiele go kosztowała. Miał wrażenie, że w ten sposób całkowicie odsłania się przed bratem. Pokazuje pełnię własnej niemocy. A pomimo rozmowy jaką odbyli wciąż nie był do końca przekonany czy Jace nie będzie chciał z niego zrezygnować, gdy tylko ją pozna.
Złote oczy młodego Łowcy rozbłysły.
- Pewnie!
Poderwał się na równe nogi i poszło mu zdecydowanie lepiej niż Alecowi. Czego chłopak po prostu nie mógł nie zauważyć.
- Idziemy? – zapytał i w odpowiedzi dostał entuzjastyczne kiwnięcie głową.
Ruszyli. Co nie uszło uwagi Maxa. Chłopiec spojrzał na nich szeroko otwartymi oczami. Jasnym było, że wystraszył się, iż zostawiają go samego z ojcem. Alec posłał mu uspokajający uśmiech i zrobił palcem wskazującym małe kółko w powietrzu. Max zrozumiał, bo uniósł kciuk a strach zniknął z jego twarzy.
Robert udawał, że niczego nie widzi.
 
Gdy oddalili się wystarczająco daleko by nie być słyszanym Alec zadał pytanie nurtujące go właściwie od dnia rozmowy z Jace’em.
- Clary była na ciebie zła za tę randkę? – spytał.
Oczywiście w międzyczasie zdarzało mu się rozmawiać z dziewczyną, ale jakoś jej nigdy nie odważył się zapytać.
Jace wzruszył ramionami.
- Początkowo tak. Nawet bardzo.
Aż jęknął w duchu na wspomnienie zielonych oczu dziewczyny ciskających ku niemu gromy.
- I trochę jej się nie dziwię.
Alec skulił się w sobie co Jace od razu zauważył.
- Nie chodzi o ciebie! – zapewnił szybko. – Po prostu z SMS-a, który jej wysłałem nic nie dało się wyczytać. Okazuje się, że lepiej patrzeć na klawiaturę, kiedy coś się pisze – zachichotał nerwowo. – Clary po prostu nie wiedziała, dlaczego nie przyszedłem. I nie spodobało jej się bycie wystawioną.
- Trudno, żeby tak – mruknął Alec, któremu zaczynało brakować tchu. A nie przeszli nawet jeszcze jednej trzeciej sali.
- No tak – zgodził się chłopak. – Ale później jej wszystko wyjaśniłem. Zaraz po tym jak dostałem plaskacza w ryj. – Pomasował policzek, który nagle zapiekł dawnym bólem. – Ale że mi się należało nie protestowałem.
- Przez grzeczność nie zaprzeczę.
Jace miał ochotę sprzedać bratu sójkę w bok, ale widział, że tamten i tak ledwo przebierał nogami więc zrezygnował.
- Kiedy Clary dowiedziała się, że chodziło o ciebie cała złość jej przeszła. Ona… Czuje się twoją dłużniczką.
Alec nie odpowiedział. To nie był temat, który chciał poruszać. Nie w najbliższej przyszłości. Poza tym ewentualny dług to tylko sprawa pomiędzy nim a Clary.
Jace zrozumiał przekaz i nie drążył dalej.
- Następnego dnia zabrałem ją do Taki – powiedział zamiast tego. Alec zastanowił się czy kiedyś znajdzie w sobie dość sił, by zaprosić na randkę Magnusa.
 
Nie doszli nawet do połowy pierwszego kółka, gdy Alec musiał przystanąć i złapać oddech. Było mu wstyd, ale i tak to zrobił. Dawny on wolałby raczej paść na twarz niż przyznać się do słabości, więc chyba wszystko szło ku dobremu. Poza tym Jace wcale nie patrzył na niego jak na nic niewartego słabeusza. Wręcz przeciwnie. W oczach brata błyszczał podziw. Ten prawdziwy. Nieudawany. Alec potrafił je rozróżnić.
Wznowili marsz.
Nim dotarli do miejsca, z którego wyruszyli, przystanków było jeszcze dwa. No trzy, jeśli liczyć ten moment, gdy Alec się potknął a Jace musiał go przytrzymać.
- Nieźle jak na pierwszy raz – stwierdził blondyn pomagając bratu usiąść na podłodze. On sam wyglądał czysto i świeżo, podczas gdy Alec ociekał potem i jedyne o czym marzył to prysznic. Nie miał nawet siły nic odburknąć. Czego zresztą robić nie chciał, bo… sam tak uważał. Co było dość dziwne, bo jednocześnie odczuwał dumę i wstyd. Czasami wolał te czasy, gdy nie dopuszczał do siebie zbyt wielu uczuć. Ale tylko czasami.
- Jak chcesz możemy ćwiczyć codziennie. Razem – zaproponował nieśmiało Jace przestępując jednocześnie z nogi na nogę. Alec nie pamiętał by kiedykolwiek widział brata w takim stanie. A już szczególnie jeśli chodziło o niego.
- Chętnie – zgodził się. To dobry początek. Wielu rzeczy. – A teraz pomóż mi wstać. Pokibicujemy Maxowi.
Wskazał brodą ustawione pod przeciwległą ścianą tarcze, do których ich najmłodszy brat rzucał nożami. Trafiał zwykle cztery na sześć rzutów, co było całkiem dobrym wynikiem, jednak widząc minę towarzyszącego chłopcu Roberta, mężczyzna liczył na więcej.
Jace momentalnie zrozumiał co Alec miał na myśli. Chwycił wyciągniętą ku niemu dłoń i jednym szarpnięciem poderwał brata z podłogi. Zrobił to nieco zbyt gwałtownie i Alec nie zdążył złapać równowagi. Poleciał na Jace’a, na co ten nie był przygotowany. Instynkt Nocnego Łowcy zawiódł i już po chwili obaj leżeli na ziemi.
Blondyn czuł, jak palą go policzki a łokieć Aleca wżyna się w jakiś na pewno ważny organ wewnętrzny.
- Nie o to mi chodziło – stwierdził Alec staczając się z brata i rozkładając na podłodze. Zimna powierzchnia mile chłodziła rozgrzane, oblepione potem plecy.
- Przepraszam – bąknął Jace. Było mu cholernie głupio. Chciał pomóc a wyszło jak zwykle. Ale dlaczego? Przecież nigdy nie był tak niezdarny!
- W porządku. – Z niejakim trudem Alec dźwignął się do siadu i zobaczył, że Jace wciąż leżał obok zakrywając twarz rękoma. – Tylko teraz już na pewno będę potrzebował twojej pomocy, żeby wstać – powiedział i trącił stopą udo blondyna.
- Zaraz. Najpierw muszĘ pozbierać własne ego do kupy.
- W takim razie może ja pomogę.
Nawet nie zauważyli, kiedy Max z ojcem przerwali trening i do nich podeszli. Robert właśnie pochylał się nad Alekiem wyciągając ku niemi dłoń. Chłopak chwycił ją zawahawszy się tylko na ułamek sekundy. Mimo wszystko ojciec nadal budził w nim lęk i wciąż obawiał się, że go zawiedzie.
- Tobie też pomóc? – zapytał Robert Jace’a, kiedy Alec już bezpiecznie stał na własnych nogach.
Chłopak chciał coś odwarknąć o swoim ego, które dopiero składał do kupy, ale uznał, że nie wyglądałoby to dobrze, zwłaszcza gdy wszystkiemu przysłuchiwał się Alec. Dla brata mógł poświęcić swoją dumę.
- Poproszę.
Sam wyciągnął rękę, którą Robert chwycił bez żadnej gracji.
- Skończyliście się już wydurniać?
Ku zdumieniu Aleca ojciec nie patrzył na niego. Adresatem niezbyt uprzejmie zadanego pytania był Jace. Blondyn też wyglądał na zaskoczonego. Do tej pory wszelkie wyskoki uchodziły mu płazem. A teraz, w dodatku, to była zwykła nieuwaga.
- Tak – mruknął.
- To dobrze. Max musi dokończyć trening.
Spojrzał na najmłodszego syna takim wzrokiem, że wszystkim zrobiło się zimno a Alec nie zdołał zdusić w sobie jęku. To chyba otrzeźwiło Roberta, bo jego twarz momentalnie złagodniała. Nie bardzo, ale przynajmniej nie przypominał już wściekłego despoty.
- Muszę przyznać, że idzie mu coraz lepiej.
Komplement wyszedł całkiem naturalnie, co jeszcze bardziej ich zdziwiło.
- Chodź Max. – Robert otoczył syna ramieniem i pociągnął w stronę tarcz. – A wy jak chcecie możecie popatrzeć. – Odwrócił się jeszcze do pozostałych chłopców.
Ci spojrzeli na siebie nie bardzo rozumiejąc co właśnie zaszło. To wszystko tak bardzo odbiegało od ich dotychczasowego życia, że Jace aż musiał się uszczypnąć.
- Nie, nie śpię – stwierdził.
- Za to ja chyba tak – odparł Alec i ruszył za ojcem. Krok miał trochę nierówny, więc Jace szybko znalazł się tuż przy nim. Tak na wszelki wypadek.
 
Max nieco speszył się mając dodatkową widownię. Niby wiedział, że wcześniej bracia też go obserwowali, ale co innego patrzenie z drugiego końca sali a co innego stanie tuż obok.
Z nerwów nie był w stanie trafić w pierwszych czterech rzutach co wyraźnie rozwścieczyło ojca. A on zdenerwował się jeszcze bardziej. Wtedy właśnie poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. To Alec pochylał się nad nim, zdecydowanie zbyt spory ciężar własnego ciała opierając na chłopcu. Max zagryzł zęby, nie zamierzał w żaden sposób się skarżyć. Nie, kiedy Alexander dotknął go z własnej woli.
- Spokojnie, Max – Alec uśmiechnął się do brata i wyjął z jego dłoni nóż. Chłopiec ze zdumieniem odkrył, że jego palce lekko się trzęsą. – Nerwy to ostatnie rzecz jaka jest ci potrzebna. Weź kilka głębokich wdechów.
Czuł się co najmniej nie na miejscu. To Jace był tym, który lepiej radził sobie z nożami. Oraz wszystkim innym. Jednak tu nie chodziło o technikę. Tę Max miał opanowaną do perfekcji. Problem stanowiły uczucia. Te same, z którymi zmagał się Alec niemal każdego dnia. Jace ich nie rozumiał. Nigdy nie doświadczył chwili zwątpienia, jego pewność siebie na to nie pozwalała. A gdy, jakimś cudem coś mu nie wychodziło, nikt nie patrzył na niego jakby właśnie pogrzebał wszelkie nadzieje wszystkich Łowców. Dlatego nie potrafił pomóc.
- Musisz być pewny, że trafisz – zwrócił się znowu do brata, kątem oka spoglądając na ojca. Z jego miny nie dało się nic wyczytać, co dziwnym sposobem podniosło Alexandra na duchu. Przynajmniej nie patrzył na nich (niego) z tą swoją pogardą.
Udzielił Maxowi jeszcze kilku rad po czym oddał mu nóż, który ten zważył w dłoni. Tym razem trzymał broń dużo pewniej. Wycelował i rzucił. Ostrze wbiło się w sam środek tarczy a chłopiec aż krzyknął z radości.
- Tak!
Niewiele myśląc obrócił się na pięcie i przylgnął całym swoim chudym ciałkiem do brata.
- Dzięki Alec!
Łowca, z najwyższym zdumieniem, odkrył, że wcale nie ma ochoty się odsuwać. Niezgrabnie poklepał Maxa po ramieniu.
 
Pukanie wyrwało go z płytkiej drzemki w jaką zapadł zaraz po powrocie z treningu. Nie miał pojęcia, że zwykły spacer może tak zmęczyć. Ale, o dziwo, poza wyczerpaniem nic mu nie dolegało. Więcej. Poczuł się… Głodny? A to chyba dobrze.
Pukanie powtórzyło się tym razem nieco bardziej spanikowane.
- Proszę – krzyknął przecierając oczy.
Do pokoju weszła, czy też może raczej wpadła, Izzy. I choć z całych sił starała się udawać, że wszystko w porządku a ona wcale nie panikuje bez potrzeby, oczy miała rozbiegane jakby chciała zobaczyć wszystko na raz. Poczucie winy ukłuło Aleca wprost w sumienie. Domyślał się czego szukała siostra i co mogła pomyśleć, gdy nie odpowiadał.
- Spałeś? – zapytała dziewczyna widząc jego podpuchnięte oczy. Nawet w jej głosie czaiła się panika.
- Tak… Pospacerowaliśmy trochę z Jace’em i chyba przeliczyłem własne siły.
Otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła. By zaraz znów otworzyć.
- Nie chciałam cię obudzić. Przepraszam…
Nie był głupi. Wiedział, że w pierwszym odruchu Izzy chciała mu sprzedać połajankę na temat jego niefrasobliwości. Był jej wdzięczny za to, że się powstrzymała.
- Nic nie szkodzi – zapewnił. – Stało się coś?
Z pełną podejrzliwości miną spoglądał na naręcze ciuchów jakie dzierżyła jego siostra. Na szczęście, w nawale materiału, dostrzegł kilka sukienek, więc nie były one przeznaczone dla niego.
- Chciałam żebyś mi pomógł wybrać co ubrać na randkę z Simonem.
Alec chyba nigdy nie widział by Izzy czerwieniła się na wspomnienie o jakimś chłopcu. Aż do dzisiaj.
- Postanowiłaś dać mu szansę? – Naprawdę szczerze się ucieszył. Simon wydawał się odpowiedni dla Isabelle. Stanowił idealne przeciwieństwo jej wybuchowej natury. I zdawał się być miły.
- Tak. – Ponownie się zaczerwieniła i Alec zrozumiał, co Magnus miał na myśli nazywając go słodkim. Jeśli choć w małym stopniu przypominał Izzy, nie było w tym nic dziwnego. Ani niestosownego. – To co? Pomożesz? – Uniosła w górę przyniesione przez siebie ubrania w taki sposób, że wypadł spod nich koronkowy stanik. Ona się tym nie przejęła za to Alec poczuł, jak zaczynają go piec policzki a w gardle zasycha.
- Pod warunkiem, że to – wskazał na element bielizny – nie będzie częścią wyboru!
Isabelle przewróciła oczami.
- Dobra. Bieliznę wybiorę sama. I nie! Nie zamierzam mu jej pokazywać na pierwszej randce! – zastrzegła widząc jego minę. – Ale naprawdę nie wiesz, ile może zmienić dobry stanik! Albo jego brak – Puściła mu oczko a Alec opadł na łóżko i schował twarz w dłoniach.
- Nie wiem, nie chcę wiedzieć, nie muszę wiedzieć i będę udawał, że ty też o tym nie wiesz!
Rozbawił ją tym.
- Ale z sukienką pomożesz? – zapytała siadając obok niego na łóżku. Pomiędzy nimi znalazły się przyniesione przez nią fatałaszki. – Albo spodniami. Jeszcze nie zdecydowałam.
- Pomogę.
Oboje wiedzieli, że jego pomoc była tu zbędna. A nawet więcej. Zdecydowanie niepożądana. Ale to był sposób Izzy na zbliżenie się do niego. I to Alecowi wystarczyło.
 
- Jak ty to sobie wyobrażasz?!
Maryse ze spokojem obserwowała męża, który rzucał się od jednej ściany sypialni do drugiej. Wyglądał i zachowywał się jak dzikie zwierzę uwięzione w klatce i próbujące się z niej wydostać. Nawet ryczał podobnie, ale na kobiecie jego ryki już dawno przestały robić wrażenie.
- Normalnie – odpowiedziała zakładając nogę na nogę. Czym jeszcze bardziej rozwścieczyła Roberta.
- To Czarownik! Podziemny! – wrzasnął tak, że gdyby nie narysowana wcześniej przez Maryse runa ciszy na drzwiach, w pokoju zapewne zjawiłyby się wszystkie ich dzieci. Uzbrojone po zęby i przekonane, iż do Instytutu wdarł się jakiś demon.
- A także chłopak naszego syna – zaakcentowała trzy ostatnie słowa.
Robert przystanął i spojrzał na żonę wzrokiem, który w równej mierze wyrażał zgrozę co pogardę.
- Jak możesz mówić to z takim spokojem? – zapytał.
- Bo to prawda. Czy tego chcesz Robercie czy nie, nasz syn jest gejem i spotyka się z Czarownikiem. Jest też dzieckiem, które spotkała niewyobrażalna krzywda, na którą my pozwoliliśmy. Więc jeśli nie chcemy całkiem stracić Alexandra, musimy zacząć go akceptować takim jakim jest. Wyjdzie to na dobre nam wszystkim. Zresztą… – Uśmiechnęła się ironicznie. – Czy to nie ty prosiłeś Magnusa, żeby kochał Aleca?
Robert wyglądał na wściekłego. Tak jakby przemowa żony wzbudziła w nim nowe pokłady agresji.
- Mówiłem też, że tego nie rozumiem i nie akceptuję! Jeśli faktycznie muszą się kochać to niech się przynajmniej z tym nie afiszują! Jak to będzie wyglądało w oczach pozostałych Łowców?!
Nie dała mu w twarz tylko dlatego, że jeszcze niedawno sama myślała w ten sposób i potrzebowała pomocy w przestawieniu priorytetów.
- Masz na myśli tych samych Łowców, którzy z premedytacją ukrywali pedofili? Na ich zdaniu ci zależy?
Zacisnął pięści i Maryse była niemal pewna, że mąż mógłby ją w tym momencie uderzyć. Nie dała jednak nic po sobie poznać. Ciągnęła dalej.
- Nie było cię tu…
- Chroniłem Aleca!
- Nie przerywaj mi! Nie mówię, że to, co robiłeś nie było ważne! Do końca życia będę ci za to wdzięczna, co nie zmienia faktu, że tu cię nie było! Nie widziałeś jak Alec wymiotował pod siebie! Nie pozwalał się dotknąć a każde słowo, każdy gest mógł wywołać u niego atak paniki! Drżeliśmy ze strachu przed zostawianiem go samego! Byliśmy pewni, że gdy tylko nadarzy się okazja, spróbuje ponownie!
Głos jej się załamał na wspomnienie tamtych strasznych dni.
- Nie było cię tu i nie widziałeś, jak wszystko to znosił Magnus! Ten jeden Podziemny, którymi oboje tak gardziliśmy, miał dla naszego syna więcej wyrozumiałości i miłości niż my wszyscy razem wzięci. Nie widziałeś jak miłość do Alexandra zabijała go z każdym dniem!  A mimo to nie poddał się! Jestem pewna, że gdyby nie on, Alec nigdy nawet nie podjąłby walki, żeby do nas wrócić.
Umilkła i wbiła wzrok we własne buty. Mogła udawać przed mężem, ale tak naprawdę nie była do końca pewna swojej decyzji. Nadal uwierało ją odebrane przez nią wychowanie.
- Ja też wolałabym, żeby Alec był normal… - ugryzła się w język. Jeśli naprawdę chciała dotrzeć do syna i być matką na jaką zasługiwał musiała zmienić swoją definicję normalności. – Heteroseksualny – powiedziała i od razu wydało jej się to jakieś sztuczne. Pożałowała, że nie można cofać wypowiedzianych słów. – Ale nie jest. A my, tak czy inaczej, musimy go kochać. I to nie tylko dlatego, że jest naszym dzieckiem. Zwyczajnie na to zasługuje!
Robert milczał. Tylko dlatego, że nie miał pojęcia co powiedzieć. W jego głowie walczyły ze sobą dwie sprzeczne opinie. Ta, wedle której Maryse miała rację oraz ta, odbierająca jej ją całkowicie.
- Dlatego ty rób co chcesz, ale ja zdania nie zmienię!
Czy mu się zdawało, czy jego żona naprawdę tupnęła nogą?
 
- Jeszcze jedno?
Alec nabrał haust powietrza po czym wolno je wypuścił. Dopiero wtedy jego płuca zaczęły pracować na tyle by mógł wydobyć z nich choćby jedno słowo.
- Nie.
Ponownie zrobił tę sztuczkę z oddychaniem, którą, notabene, pokazał mu ojciec.
- Myślę, że dwa to na razie mój limit.
Robert pokiwał głową ze zrozumieniem i pomógł synowi usiąść.
Początkowo to Jace towarzyszył Alecowi na spacerach a Robert szkolił Maxa. Z czasem jednak chłopiec zaczynał domagać się zmiany. Nie jakoś nachalnie, ale każdy widział to tęskne spojrzenie jakim wodził za blondynem. W końcu Alexander nie wytrzymał i sam odesłał Jace’a. Naprawdę nie spodziewał się, że ojciec zajmie jego miejsce. Niby faktycznie obiecał mu, że kiedyś razem potrenują, ale chłopak widział to raczej gdzieś w dalekiej przyszłości, gdzie jego trening naprawdę będzie można nazwać treningiem.
Pierwszego dnia, w towarzystwie ojca czuł się spięty i uważał na każdy swój krok. Co nie uchroniło go przed potknięciem. Byłby upadł, gdyby Robert nie zareagował w porę. Złapał go za ramię i pomógł na nowo złapać równowagę. Nie powiedział przy tym ani słowa. Nijak nie dał po sobie poznać, że Alec właśnie go zawiódł. Nawet to milczenie wydawało się chłopakowi inne.
- Przepraszam – bąknął patrząc w ziemie i tylko kątem oka spoglądając na mężczyznę. Nie znalazł w sobie odwagi, by spojrzeć ojcu prosto w twarz.
- Nie masz za co.
Odpowiedź niemal zwaliła go z nóg. Ponownie.
- Idziemy dalej, czy chcesz odpocząć?
Z szoku nie potrafił wydobyć z siebie głosu, więc tylko pokiwał głową, co ostatecznie nie było odpowiedzią, z której Robert cokolwiek by zrozumiał. Uświadomiwszy to sobie, Alec zaczął iść. A ojciec tuż przy nim. Nadal milczący, ale teraz chłopak czuł bijące od niego dziwne ciepło. Mogło mu się tylko zdawać, choć wolałby nie.
 
Potem osoba towarzysząca Alecowi zmieniała się. Czasem był to nawet Max i wtedy Łowca szczególnie uważał. Mógł dojrzeć do proszenia o pomoc, ale nadal czuł się nieswojo, gdy opoką dla niego miał być dziewięciolatek. Nawet dziewięciolatek z najlepszymi intencjami.
Raz czy dwa towarzyszył mu Magnus. Wtedy jednak z sali treningowej znikał Robert. Nikt tego nie komentował. Wszyscy wiedzieli, że ta dwójka może i zakopała topór wojenny, ale z całą pewnością nie wyzbyła się całej wzajemnej niechęci. I to pomimo tak górnolotnych słów rzuconych przez Roberta, gdy Alec leżał nieprzytomny.
Sam Alec obserwował te potyczki z boku, jakby wcale go nie dotyczyły. Jednocześnie starał się zrozumieć co znaczy dla niego ta wzajemna niechęć. I tu, jego własne uczucia go zdziwiły. Dotarło do niego, że go to nie obchodzi. Czy też może inaczej. Nie obchodziło go, że ojciec nie akceptował Magnusa jako jego chłopaka. Był za to zły, że nie okazywał mu szacunku jako człowiekowi. A Czarownik przecież na niego zasłużył. I to nie tylko dlatego, że uratował mu życie. Od stuleci pomagał tym, którzy tej pomocy potrzebowali. Nie zwracał przy tym uwagi na ich pochodzenie. Więc dlaczego ojciec uparł się, żeby widzieć w Magnusie jedynie dziecko demona? Przecież rodziców się nie wybiera. Gdyby tak było, on sam wybrałby zdecydowanie inaczej.
 
Ciążyło mu to, ale nie czuł się jeszcze na siłach by poruszyć ten temat w rozmowie z ojcem. Wątpił też, by Robert, w nowej sytuacji, odnajdywał się na tyle dobrze, by go podjąć. Jak się okazało, nie znał swojego ojca zbyt dobrze.
- Alexandrze – zaczął i od razu odkaszlnął. – Alec…
Brzmiał jakby walczył sam ze sobą. Nie patrzył też na syna; udawał, że całą jego uwagę przykuwa Max, dla zabawy, siłujący się z Jace’em na rękę. Obaj mieli niezły ubaw udając, iż chłopiec ma jakiekolwiek szanse. Gdyby na miejscu blondyna znajdował się Alexander może faktycznie by tak było. Dlatego też Łowca ani myślał coś takiego proponować. Co prawda jego ego nie było tak wywindowane w kosmos jak Jace’a, ale jakąś tam godność miał. I zamierzał ją zachować. A przynajmniej tak sobie wmawiał udając, że nie pamięta, jak wymiotował pod siebie podczas gdy najbliżsi musieli to sprzątać.
Cisza ze strony Roberta trwała wystarczająco długo by Alec doszedł do wniosku, że ojciec zmienił zdanie i postanowił nic nie mówić. Nie byłby to pierwszy raz, gdy mężczyzna zaczynał jakiś temat i w trakcie uświadamiał sobie swoją niegotowość na niego. Alexander zbyt dobrze znał ten stan by próbować naciskać wtedy na ojca. Zwyczajnie udawał wtedy, że żadna rozmowa nie miała miejsca.
Teraz też chciał tak zrobić. Już nawet otwierał usta, żeby rzucić jakiś luźny komentarz dotyczący postępów Maxa, kiedy Robert go zaskoczył.
- Alec… Ja… Twoja matka… my… - plątał się niczym wyrwany do odpowiedzi uczeń, który nigdy wcześniej nawet nie otworzył podręcznika.
Takiego ojca Alec nie znał. I poważnie się zastanawiał czy chciał poznać.
- My… - Chyba ostatecznie zdecydował się na formę osobową. – ZapraszamyMagnusanaobiad – powiedział na jednym wydechu tak zniekształcając słowa, że Alec potrzebował chwili by je zrozumieć. A potem następnej by przekonać samego siebie, że to nie żart.
Zapraszamy Magnusa na obiad.
Jeśli śnił to nie chciał się budzić.
 
Magnus miał bardzo złe wspomnienia, jeśli chodziło o oficjalne zaproszenia ze strony Nocnych Łowców. Ostatnio skończyło się na tym, że cała dotykana przez niego zastawa została wyrzucona na śmietnik. Dlatego teraz, obracając w dłoniach ognistą wiadomość od Maryse Lightwood, mimowolnie zastanawiał się jakimi zapasami w tej dziedzinie mógł się pochwalić Instytut nowojorski. A także czy powinien z tego zaproszenia skorzystać. Okej, jego stosunki z Maryse uległy znaczącej poprawie, ale wymagało to sporo pracy obu stron. Robert zaś… to zupełnie inna bajka. Nie mógł odmówić mężczyźnie starań w odbudowę relacji z Alekiem, lecz wciąż, gołym okiem widać było, że nie pogodził się nie tylko z orientacją syna, ale też jego doborem partnera. Robert nadal, w głębi duszy, gardził Podziemnymi. A teraz on miałby zjeść z nim obiad? Zrobić coś z czego jeszcze nie tak dawno z Alekiem żartowali? Wtedy żaden z nich nawet nie podejrzewał, że taka możliwość mogła stać się opcją.
Jeszcze raz przeczytał tekst napisany starannym pismem Maryse Lightwood. Ciągle zawierał to samo. Zaproszenie na niedzielny obiad. Bardziej topornego wyciągnięcia ręki na zgodę nie potrafił sobie wyobrazić. Czy powinien się zgodzić? Korciło go by zapytać o zdanie przyjaciół, jednak z góry wiedział jaka będzie ich odpowiedź. Zarówno Catarina jak i Ragnor będą mu odradzać udział w tej imprezie. A on chciał pójść, choćby z ciekawości. Mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, z czym zgodzić się nie mógł. Był w Piekle i póki co pierwszy stopień stanowiły nadmierne ambicje.
Poza tym był jeszcze Alec. Czy wiedział o zamiarach rodziców? I co ważniejsze… Czy chciał, żeby Magnus przyszedł?
Wtem jego telefon rozbrzmiał charakterystyczną melodyjką. Uśmiechnął się pod nosem, najwyraźniej ściągnął ukochanego myślami.
- Cześć kochanie – niemal zaświergotał do słuchawki tylko dlatego, że wiedział jaką radość sprawi tym chłopakowi.
- Cześć.
Już po głosie potrafił stwierdzić, że twarz Aleca pokryta była czerwienią. Niestety, może i był egocentrykiem, potrafił jednak przyznać się do tego, że rumieniec jego chłopaka nie był tylko jego zasługą.
- Dostałeś już zaproszenie mamy…
Trudno było wywnioskować czy Alec pytał czy oznajmiał. Mimo wszystko Magnus postanowił potwierdzić.
- Tak.
W słuchawce zapadło milczenie przerywane jedynie nieco przyspieszonym oddechem chłopaka.
- Wszystko dobrze, Alexandrze? – Naprawdę nie chciał by ukochany właśnie teraz dostał ataku paniki.
Odpowiedź nadeszła po chwili.
- Tak…
Magnus zaczął się modlić by słyszane przez niego charczenie było wynikiem zakłóceń na linii.
- Po prostu nie spodziewałem się, że wpadną na taki pomysł… I szczerze mówiąc nie wiem jak się z tym czuję.
To tak jak ja, pomyślał Magnus. Na razie jednak owe myśli postanowił zachować dla siebie.
- Nie zrozum mnie źle – ciągnął Alec. – Tu nie chodzi o ciebie. Po prostu to nie jest coś do czego przywykłem. Ani nawet coś o czym marzyłem – wyznał. – Nigdy nie wierzyłem, że mama… - celowo nie wspomniał o ojcu. – Przekona się do mojej orientacji. Ani tym bardziej do ciebie. Nie mogę przestać myśleć, że to jakiś podstęp…
Umilkł a Magnusowi zrobiło się zwyczajnie smutno. Tyle pracowali nad samooceną Alexandra a ten wciąż nie potrafił uwierzyć w dobry gest swojej matki. Nigdy nawet by nie pomyślał, że przyjdzie mu bronić Maryse Lightwood, ale teraz chyba właśnie nadszedł ten moment.
- Wątpię w to. Twoja matka stara się zmienić Alexandrze. I cóż… muszę powiedzieć, że robi to w sposób niekonwencjonalny dla Nefilim, ale intencje ma raczej dobre.
Po drugiej stronie znów nastała cisza. Tym razem oddech Aleca był dużo mniej słyszalny. Magnus liczył, że to dlatego, iż chłopak odsunął od siebie atak paniki a nie telefon.
- Czyli masz zamiar przyjść?
Usłyszał wreszcie pytanie, w którym mieszało się ze sobą tak wiele uczuć, że nie potrafił ich wszystkich nawet zliczyć.
- A chcesz, żebym przyszedł? – odpowiedział pytaniem.
Tym razem cisza trwała zdecydowanie dłużej niż dwie poprzednie razem wzięte. Magnus czekał jak na szpilkach. W końcu usłyszał cichą, niemal nieśmiałą odpowiedź.
- Tak.
I już wiedział co zrobi. Niezależnie od wiążących się z tym konsekwencji.
- W takim razie przyjdę.
 
Miał wrażenie, że wygląda jak idiota. I wcale nie chodziło o nowy zielony garnitur wyszywany złotą nicią, tak by podkreślał jego oczy. Nie. Ta akurat część rzeczywistości miała się jak najlepiej. Chodziło raczej o to, że stał jak ostatni debil pod drzwiami Instytutu nowojorskiego i czekał na wpuszczenie. Znaczy czekałby, gdyby zapukał. Na co zdobyć się nie mógł. Do tej pory, odpowiadając na wezwania Nefilim, po prostu wparowywał do środka, jak do siebie, za nic mając zniesmaczone spojrzenia Dzieci Anioła. Teraz najchętniej zrobiłby tak samo z tym, że nie został zaproszony do Instytutu jako Czarownik a jako oficjalny chłopak syna szefowej… Co nawet brzmiało koszmarnie nadęcie. Tak czy inaczej, w tej sytuacji należało zapukać. W czym przeszkadzały mu wspomnienia setek lat wzajemnej niechęci na linii Podziemni – Nocni Łowcy. I nawet miłość do Aleca nie pozwoliła mu się przełamać.
Nie wiadomo jak długo by tak stał bijąc się z myślami, gdyby drzwi nie otworzyły się same z siebie. To znaczy nie do końca same z siebie. Pomógł im Alec ubrany, jak na niego, odświętnie. W spodnie od garnituru i błękitną koszulę. Zrobił też coś z włosami, bo choć wciąż były za długie to przynajmniej grzywka nie wpadała mu do oczu. Uśmiechał się przy tym nieśmiało, jakby nie wierzył, że to wszystko działo się naprawdę.
- Cześć skarbie. – Uśmiechnął się Czarownik, który nagle pozbył się wszystkich wątpliwości. Błysk jaki zobaczył w oczach ukochanego był wart wszystkich możliwych poświęceń. – Wyglądasz wspaniale!
Alec zarumienił się po same koniuszki uszu.
- Nie tak jak ty…
Nieśmiało zlustrował Magnusa wzrokiem. I była w tym wzroku nutka pożądania, która cieszyła Magnusa. Oznaczała ona bowiem, że chłopak miał jeszcze szanse wyjść na prostą i cieszyć się cielesnością. Kiedyś. A on poczeka. Tyle ile będzie trzeba.
- Dziękuję. Ale to kwestia subiektywnej opinii. – Puścił mu oczko. Rumieniec na policzkach Alexandra nabrał intensywności.
Chłopak szybko umknął spojrzeniem. Co nie znaczy, że nie zerkał co jakiś czas na Czarownika.
- Zobaczysz, jak odstawiła się Izzy… A Jace nawet ubrał krawat…
W tym momencie Magnus naprawdę nie miał pojęcia co czuć. Fakt, że wszyscy Łowcy tak bardzo przejęli się tym obiadem jednocześnie go cieszył i przerażał. Alec wyglądał jakby myślał dokładnie tak samo, co nieco podnosiło mężczyznę na duchu.
Przez chwilę miał ochotę złapać chłopaka w pasie, wyczarować Portal gdzieś na drugi koniec świata i odciąć się całkowicie od Świata Cieni. Wiedział jednak, że tak nie można. W tym związku, teraz, to on musiał być tym odważnym, który robi pierwszy krok.
- W takim razie może nie każmy im czekać? – zaproponował i wyciągnął ku chłopakowi rękę.
Alexander przyglądał jej się przez moment po czym chwycił ją z niezwykłą, jak na siebie, stanowczością.
- Chodźmy – powiedział i pocałował Magnusa w policzek.
Ruszyli. Ku nowej przyszłości.
 
 
 KONIEC