poniedziałek, 31 stycznia 2022

Wróć do nas 12

 

WRÓĆ DO NAS
12


Jace zważył w ręku łuk. Broń wydawała mu się dziwnie ciężka. Do tego stopnia, że nie był w stanie unieść jej by wystrzelić choćby jedną strzałę. Zresztą podejrzewał, że i tak by nie trafił. Nie, używając tego łuku. Ten należał do Aleca. I dlatego Jace go wziął, czego właśnie żałował. Bo tęsknota za bratem rozgorzała w nim z mocą jakiej do tej pory nawet nie podejrzewał. Nie myślał, że można tak bardzo tęsknić za kimś, kto znajdował się trzy pokoje dalej. Nie myślał też, że kiedykolwiek przyjdzie mu tęsknić za Alekiem właśnie. Odkąd pojawił się u Lightwoodów brat wydawał się integralną częścią jego życia. Dopiero śmierć mogłaby ich rozdzielić, ale jej Jace nie brał pod uwagę. Był przecież doskonałym Nocnym Łowcą, najlepszym w swoim pokoleniu. I gdyby sytuacja tego wymagała, ochroniłby Aleca.
Westchnął i opuścił łuk. Okazało się, że to jednak on potrzebował ochrony. I to przez lata. A odpłacił za nią w najbardziej niewdzięczny sposób jaki był tylko możliwy. I, być może, zapłacił największą cenę. Swojego parabatai.
- Jakoś nigdy nie potrafiłem przekonać się do łuku.
Niemal podskoczył słysząc głos ojca. Nie zarejestrował, kiedy Robert wszedł do sali. Znak, że było z nim gorzej niż podejrzewał. Tym bardziej, że starszy z Łowców wcale nie próbował ukryć swojej obecności. Nie narysował żadnej z run, która pomogłaby mu podkraść się do chłopaka. Po prostu wszedł a Jace go przegapił.
- Chyba dlatego nie potrafiłem pogodzić się z wyborem Aleca.
Mężczyzna podszedł do syna udając, że nie widzi jego zmieszania. Ani słowem też nie skomentował braku czujności blondyna. Dla Jace’a to nie była żadna nowość. Jeśli on miał gorszy dzień i coś mu nie szło, zarówno Robert jak i Maryse machali na to ręką. Byli pewni, że nawet mimo chwilowego braku formy, w chwili próby, poradzi sobie ze wszystkim. Alec za to nie mógł cieszyć się takim zaufaniem. Od niego wymagano pełnej gotowości. Nie był geniuszem tak jak przyszywany brat i brak naturalnych predyspozycji musiał nadrabiać wyczerpującym, nieustannym treningiem.
- Wiedziałem, że wystarczy kilka lat i będzie w tym lepszy ode mnie.
Robert uniósł łuk i przyjąwszy postawę zaczął celować. Na razie na sucho, bez strzał. Lecz nawet w tak czysto teoretycznej pozie można było dostrzec, że mężczyzna nie czuł się swobodnie z wybraną bronią. Stał zbyt sztywno i w niczym nie przypominał Aleca, dla którego łuk zdawał się być przedłużeniem ramienia.
- Przerażało mnie to – ciągnął Robert pomimo braku odzewu ze strony syna. – Każdy ojciec marzy o tym by jego dzieci go prześcignęły. Były lepsze niż on. A mnie to przerażało.
- Ale ze mnie byłeś dumny – po raz pierwszy odezwał się Jace.
Robert pokręcił głową i opuścił łuk.
- Ty byłeś geniuszem. To coś więcej niż prześcignięcie mistrza. Byłeś genetycznie przystosowany by odnieść sukces. A poza tym… - zawahał się. – Nie byłeś mój.
Jace postarał się zignorować ukłucie w sercu. Wiedział o czym mówił Robert. I nie miało to nic wspólnego z miłością.
- Dlatego tyle wymagałeś od Aleca? By ciągle miał świadomość, że cię nie dogonił?
Patrzył jak Robert delikatnie odkłada łuk, jakby jednym gwałtowniejszym ruchem mógł go zniszczyć. Chyba pierwszy raz mężczyzna odnosił się z takim pietyzmem do rzeczy należącej do Aleca.
Upewniwszy się, że broń leży bezpiecznie, z jakiegoś powodu Łowca wziął do ręki strzałę i zaczął umieszczać na niej runy. Kilka razy otwierał usta jakby chciał odpowiedzieć na pytanie syna, lecz zaraz je zamykał. Jace czekał cierpliwie. To była najdłuższa interakcja z kimś z rodziny, wyłączając Maxa, od tygodni i naprawdę nie chciał zrazić do siebie ojca zbytnią gorączkowością. Poza tym nawet stanie w ciszy było miłe, jeśli nie wiązało się z niemym wyrzutem czy rozczarowaniem. Odnosił wrażenie, że Robert go nie winił za to, co stało się Alecowi. Nawet jeśli czuł, że powinien.
Mężczyzna odezwał się dopiero skończywszy przygotowywać piątą strzałę.
- Wtedy tak o tym nie myślałem. A może starałem się nie myśleć… Teraz… wydaje mi się, że masz rację. Chciałem, żeby Alec wierzył, że jest ode mnie gorszy. Dlatego, jak ognia, unikałem szkolenia go. Czy któregokolwiek z was. Zostawiając to innym… - urwał, ale nie musiał kończyć. Obaj, ojciec i syn, pomyśleli o tym samym. Niechęć Roberta do pokazania słabości zaowocowała całym tym koszmarem.
- Pewnie mnie za to nienawidzisz…
Jace z zaskoczenia aż otworzył usta. Nie spodziewał się nigdy usłyszeć podobnych słów ze strony ojca. Teraz musiał się zastanowić, czy obrazowały one rzeczywistość.
Mógł być wściekły na Roberta za wiele rzeczy. To jak latami traktował Aleca kładło się cieniem na ich relacjach. A mimo to… Mimo wszystkich tych okropieństw jakich ze strony rodzica doświadczył brat, Jace nie potrafił znienawidzić Roberta. W końcu ten człowiek dał mu dom, gdy wielce prawdopodobne było, że wyląduje na ulicy. Ani przez moment nie rozważał trafienia w spiralę adopcyjną Nefilim. Już wolałby żyć na ulicy aż do osiągnięcia pełnoletności. Wtedy po prostu wybrałby sobie jakiś Instytut i tam zacząłby dorosłe życie. Nie musiał jednak tego robić, bo Robert Lightwood postawił się żonie i pomimo posiadania trójki dzieci postanowił zająć się także czwartym. Poza tym dla niego ojciec zawsze był…, jeśli nie dobry to chociaż poprawny. A to i tak więcej niż dostał od swojego biologicznego rodziciela. Czy raczej tego, który się za niego podawał.
- Nie – powiedział po prostu i mógł niemal przysiąc, że widział jak z barków Roberta spadał ogromny ciężar.
Przez chwilę obaj stali w ciszy nie wiedząc jak ją przerwać i co właściwie dalej powinni robić. Żaden nie był przyzwyczajony do obecności tego drugiego. W dodatku Jace nie wierzył, że mógł spędzać czas z kimkolwiek z rodziny, tak normalnie. Przynajmniej do czasu aż Alec podejmie decyzję co dalej z nimi.
Jego wzrok padł na dwa długie kije do ćwiczeń. Ciało aż rwało się do walki więc nie namyślając się długo zapytał:
- Co powiesz na mały sparring?
 
Po ponad godzinie intensywnego sparringu Robert ledwie był w stanie utrzymać się na nogach. Za to Jace promieniał szczęściem. Już niemal zapomniał jak to jest mieć z kim trenować. Do tego stopnia, że kilka razy wziął zbyt mocny zamach przez co ojciec nakładał sobie właśnie trzecie iratze na ramię.
- Przepraszam – bąknął chłopak raczej z obowiązku niż faktycznej skruchy.
Mężczyzna machnął zdrową ręką.
- Nigdy nie przepraszaj za swoje umiejętności. – Poruszył zranionym barkiem. I aż się skrzywił. Nawet pomimo zastosowania run bolało jak diabli. – Musze przyznać, że jesteś dużo lepszy niż myślałem. Albo to ja zestarzałem się bardziej niż chciałbym się do tego przyznać.
Jace taktownie postanowił milczeć. Wymuszona izolacja dała mu czas by pomyślał nad sobą. I nawet zaczął pracować nad swoim charakterem. To znaczy, że w niektórych sytuacjach potrafił trzymać gębę na kłódkę. Chciałby, żeby Robert też to umiał. Bo następne słowa ojca bardzo mu się nie spodobały.
- Ty i Alec… Nie rozmawiacie ze sobą…
Trudno było orzec, czy Łowca stwierdził fakt czy też może zadał pytanie. Na wszelki wypadek Jace postanowił doprecyzować całą sytuację.
- Alec ze mną nie rozmawia. Nie chce mnie widzieć.
Zamknął oczy, bo nagle poczuł napływające do nich łzy. A ostatnim czego chciał to rozpłakać się przy ojcu. Ten mężczyzna nie tolerował żadnych słabości i nawet jemu takie mazgajstwo nie uszłoby płazem. A nie chciał tracić jedynego sprzymierzeńca w Instytucie.
Robert zamyślił się głęboko. Cała sytuacja aż za bardzo przypominała mu jego osobiste doświadczenia, ale naprawdę nie chciał teraz wracać do tego wszystkiego myślami. Chociaż może czas najwyższy odłożyć na bok własną wygodę i zacząć być ojcem jakiego sam nigdy nie miał?
- Wiesz… Ja kiedyś też straciłem kontakt ze swoim parabatai. Sam wyrzuciłem go ze swojego życia…
Jace oczywiście znał tę historię. Michael Wayland, jego domniemamy ojciec, oraz Robert byli parabatai. Potem coś ich poróżniło i Lightwood opuścił przyjaciela. Jak się okazało – na dobre. Do tej opowieści życie nie napisało szczęśliwego zakończenia. Wayland umarł a jego najlepszy przyjaciel nawet o tym nie wiedział. Czy Robert próbował go przygotować na to, że z nim i Alekiem będzie tak samo?
- I muszę przyznać, że to druga najgorsza decyzja jaką podjąłem w życiu.
Chłopak nie musiał pytać jaka była pierwsza. Doskonale to wiedział. Wpuszczenie Raja i Edgara do Instytutu.
- Nie ma dnia, żebym nie żałował i nie wyrzucał sobie swojej głupoty. Dlatego Jace… - Niespodziewanie położył chłopakowi rękę na ramieniu. Tylko profesjonalne wyszkolenie Nocnego Łowcy pozwoliło Jace’owi nie podskoczyć. Z jakiegoś powodu bał się, że Robert go uderzy. – Proszę… Nie pozwól Alecowi popełnić mojego błędu. Walcz o niego.
Blondyna zatkało. Po raz pierwszy ktoś zasugerował mu, że może zrobić coś poza siedzeniem i czekaniem aż Alec sam zdecyduje się z nim porozmawiać. Co dziwne on też nigdy na to nie wpadł. A może i wpadł tylko instynktownie spychał te myśli w odmęty umysłu pewny, że próba wpłynięcia na Aleca tylko pogorszy sprawę? Albo zwyczajnie nie chciał pogodzić się ze świadomością, iż tym razem to on miał być tym, który pierwszy wyciągnie rękę na zgodę? Nie potrafił być ze sobą na tyle szczery by znaleźć odpowiedź na to pytanie.
- Jak? – zapytał zduszonym, łamiącym się głosem. – On nie chce mnie widzieć… Myślę, że rozważa nawet jak zerwać naszą więź…
- A ja myślę… – Robert złapał syna za podbródek i zmusił by na niego spojrzał. W oczach mężczyzny czaił się jakiś dziwny upór. Oraz coś czego Jace nie potrafił nazwać. – Że według niego ty myślisz tak o nim.
Odpowiedź była zbyt skomplikowana by Jace początkowo ją zrozumiał. A kiedy dotarł do niego sens, nie potrafił w niego uwierzyć. To przecież niedorzeczne. Dlaczego Alec miałby…
- Trudno mi o tym mówić – ciągnął dalej Robert jednocześnie puszczając chłopaka.
Straciwszy podporę Jace o mało nie osunął się na podłogę, jednak lata wyszkolenia zrobiły swoje. Nawet w takiej sytuacji starszy Łowca nie mógł powstrzymać dumy z syna. Idealny Nefilim.
- Bo to w sporej mierze moja wina, ale Alec ma bardzo niską samoocenę. A niemal przez całe życie pragnął twojej akceptacji. Więc czy to naprawdę takie dziwne, że kiedy zrobił coś społecznie uważanego za domenę tchórzy i słabeuszy obawia się twojego potępienia?
Według Jace’a odpowiedź była prosta. Jak najbardziej. Ale psychika Aleca nie była prosta.
- On podświadomie stawia się w roli ofiary. Cały czas był pewien, że ja naprawdę szukam zabójcy. Do głowy mu nie przyszło, że mógłbym postawić go ponad sprawy Clave. Teraz, jestem pewien, sytuacja wygląda podobnie. Alec odmawia widzenia się z tobą, bo boi się usłyszeć, jak bardzo cię zawiódł. On nie chce skrzywdzić ciebie. On chce chronić siebie.
 
Jace długo myślał nad słowami ojca. I z każdą minutą zaczynały one nabierać coraz więcej sensu. To było tak bardzo w stylu Aleca, że sam się sobie dziwił, że nie wpadł na to wcześniej. Najwyraźniej pozwolił by poczucie winy i niechęć wszystkich dookoła zaburzyły mu obraz sytuacji. A może, po prostu, wziął pod uwagę jak on by się zachował w tej sytuacji, zapominając, że ma do czynienia z Alekiem? Najbardziej niepewną i najlepszą osobą na ziemi.
W tym momencie czuł jak bardzo skrewił. Szanując prośbę Aleca niejako sam napędzał toczące chłopaka niepewności. Może gdyby zadecydował raz jeden się postawić, Alec szybciej by do nich wrócił?
Teraz postanowił naprawić swój błąd. Tylko jak to zrobić? Przecież nie wejdzie po prostu do pokoju brata i nie zażąda rozmowy. Coś takiego nie wchodziło w grę. Musiał sam zachęcić Aleca do rozmowy z nim. Dać mu sygnał, że wcale nie czuje się rozczarowany jego zachowaniem i naprawdę mu na nim zależy. Był w końcu jego parabatai.
Naraz, z rozmachem, uderzył się otwartą dłonią w czoło. No przecież! To było takie proste. Szybko znalazł jakiś kawałek papieru i upewniwszy się, że nie jest to coś niestosownego, zaczął pisać. A później wysłał ognistą wiadomość.
 
Wiadomość zaskoczyła Aleca. Odwykł od tej formy komunikacji. Ostatnio używał wyłącznie telefonu. I to tylko do kontaktów z Magnusem, wszyscy inni po prostu przychodzili do jego pokoju. Dlatego ze sporym niepokojem wziął wiadomość do ręki i sprawdził od kogo pochodzi. Widząc znajome pismo wypuścił kartkę czując jak krew zaczyna zamarzać mu w żyłach.
Jace.
Chciałby móc powiedzieć, że w ogóle nie myślał o bracie, ale byłoby to perfidne kłamstwo. Udawało mu się odpędzać myśli o blondynie tylko kiedy ktoś z nim był. I to jedynie dlatego, że usilnie starał się zachować nietkniętą swoją przestrzeń osobistą. Natomiast kiedy zostawał sam… Myśli o bracie, wspomnienie tego jak rzucił mu w twarz najboleśniejsze ze wszystkich możliwych słów, atakowały go niczym wataha wilków. Nawet w nocy nie był całkiem bezpieczny. Koszmary o Jassie nawiedzały go z zadziwiającą regularnością. Zwykle po tym jak udało mu się zrobić jakiś znaczący krok w stronę normalności. Budził się wtedy zlany potem, na skraju paniki. Nikomu się do tego nie przyznał. Nie tyle dlatego, że nie chciał wyjść na histeryka a dlatego by nikt nie próbował wyżywać się na Jassie. Znał swoją siostrę i wiedział, że byłaby do tego zdolna. Podobnie jak Magnus. Choć ukochany starał się maskować, wiedział o wzajemnej niechęci Czarownika i Łowcy. Nie potrafił pojąć jej genezy, ale podejrzewał, że miała ona wiele wspólnego z ich pierwszym spotkaniem. Podczas którego Jace był dupkiem. I to takim konkretnym. Nigdy jednak nie skarcił za to brata. Nie potrafił.
Podobnie jak teraz nie potrafił nawet spojrzeć na otrzymaną wiadomość, nie mówiąc już o przeczytaniu jej. Co takiego mógł chcieć od niego Jace, że zignorował jedyną naprawdę poważną prośbę jaką miał do niego kiedykolwiek?
Poczuł, jak zaczyna mu brakować powietrza a wizja na brzegach powoli zachodziła czernią. Zbliżał się atak paniki. Serce biło szybkim nierównym tempem, gdy sięgał po telefon. Przez chwilę wahał się do kogo zadzwonić, ale ostatecznie dokonał wyboru dyktowanego przez rozum a nie serce.
- Catarina? – tylko tyle udało mu się wydusić przez ściśnięte gardło. Zrobił to ostatnim haustem powietrza jaki pozostał mu w płucach. Kolejnego nie był w stanie nabrać. Nim usłyszał odpowiedź Czarownicy pochłonęła go ciemność.
 
Catarina z uwagą przypatrywała się Alecowi zwiniętemu w kłębek na jej kanapie. Chłopak był owinięty w swój ulubiony koc a w rękach trzymał kubek z ziołową herbatą i nawet nie narzekał na jej smak. Wyglądał tak cholernie krucho.
Alec zadzwonił do niej, kiedy była w pracy. Urwanie się wymagało nie lada tłumaczeń a także zastosowania kilku pomniejszych czarów. Nic dziwnego, że poczuła gniew. Ale także strach. Alec już dawno nie dzwonił do niej podczas ataku paniki. Na Lilith! Dawno żadnego nie miał. Więc dlaczego teraz, gdy wszystko wskazywało na to, że idzie ku dobremu wykonał taki krok wstecz?
Czarami uspokoiła chłopaka po czym zabrała go do siebie, wcześniej oczywiście informując Maryse i Roberta. Nie chciała wzbudzać paniki w Instytucie nagłym zniknięciem Łowcy. Choć i tak o mało do niego nie doszło. Najwidoczniej Robert nie zdawał sobie sprawy z „sesji terapeutycznych” jakie miał jego syn z Czarownicą. Na szczęście zdołał się uspokoić nim zrobił lub powiedział coś wyjątkowo głupiego. Duża w tym była zasługa Maryse, która niezbyt dyskretnie kopnęła męża w kostkę, gdy ten otwierał usta a jego twarz poczerwieniała od gniewu.
- Lepiej? – zapytała Czarownica.
Chłopak bez przekonania pokiwał głową, po czym upił łyk herbaty. Jego twarz pozostawała pusta. Dziwne. Nawet w najgorszym okresie krzywił się podczas picia. Czarownica zastanawiała się jak ma do niego podejść by się przed nią ponownie otworzył.
- Przepraszam – bąknął Alec wyrywając kobietę z transu. – Przeszkodziłem ci…
Nie było sensu zaprzeczać. Wciąż miała na sobie pielęgniarski uniform. Machnęła ręką z nonszalancją, której nie czuła.
- Nie przepraszaj. Po prostu powiedz co się stało.
Na końcu języka miała pytanie czy jego stan miał coś wspólnego z ojcem, ale ostatecznie udało jej się go nie wypowiedzieć. Poniekąd zdawała sobie sprawę ze skomplikowanych relacji łączących Alexandra i Roberta a to za sprawą Magnusa, który czasem zwierzał jej się, gdy sam już nie był w stanie wytrzymać. Nie wiedziała jednak czy chłopak wiedział i chciał by jego sprawy rodzinne Czarownik wynosił dalej. Najlepiej więc było udawać, że o niczym nie miała pojęcia.
Alec upił łyk herbaty po to by zyskać na czasie. Ewidentnie był na siebie zły. I chyba nawet rozczarowany sobą. Tym, że zaprzepaścił tak wiele pracy jaką inni włożyli w jego powrót do zdrowia.
Catarina zaczęła się zastanawiać, kiedy nauczyła się tak dobrze czytać Nocnego Łowcę. Ale to chyba jednak nie miało znaczenia. Ważniejsze było to, czy tym razem uda jej się mu pomóc.
- Alec – zaczęła delikatnie. – Cokolwiek wywołało u ciebie atak miałeś do niego prawo. Nie musisz się obwiniać. I to wcale nie znaczy, że się cofasz. Te ataki mogą ci towarzyszyć do końca życia. – To była brutalna prawda, ale ktoś musiał ją powiedzieć. – Najważniejsze, żebyś umiał radzić sobie po nich. Dlatego proszę, porozmawiaj ze mną.
Chłopak jakby jeszcze bardziej zapadł się w sobie. A mimo to w jego oczach pojawił się dziwny stalowy błysk. Jakby podjął jakąś decyzję.
- Jace – powiedział w końcu.
To imię mogło znaczyć wszystko i nic. Jace był jedyną osobą, z którą Alexander nie zamienił słowa od momentu wybudzenia się ze śpiączki. I Cat wiedziała, dlaczego. Nie był jeszcze gotowy zmierzyć się ze zdaniem parabatai na swój temat. Tylko co blondyn miał wspólnego z atakiem paniki? Próbował się narzucać? A może Alec zaczął myśleć o nim zbyt intensywnie?
- A dokładniej? – zapytała najmilszym tonem na jaki było ją stać.
Nie wiedzieć czemu chłopak oblał się rumieńcem.
- Nie masz się czego wstydzić. – Naprawdę za dobrze potrafiła już odczytywać tego dzieciaka. – Jeśli to cię zdenerwowało to na pewno nie było głupie.
Alec przygryzł wargę. Catarina znała go lepiej niżby chciał. Nie wiedział, kiedy dopuścił kobietę tak blisko siebie. Nawet Magnusowi zajęło więcej czasu zrozumienie go i jego nastrojów.
- Jace… - Imię brata sprawiało mu niemal fizyczny ból. – On… wysłał mi ognistą wiadomość.
Znając opowieści o młodym Łowcy nawet nie mogła się domyślać treści listu. Chłopak był tak nieprzewidywalny, że jakakolwiek próba rozgryzienia jego charakteru mogła skończyć się bólem głowy.
- I co w niej było? – zapytała zamiast snuć fantastyczne teorie.
Pokręcił głową.
- Nie wiem. Nie odważyłem się sprawdzić.
Gdy tylko to powiedział od razu poczuł się jak ostatni tchórz. Ścisnął kubek z herbatą tak mocno, że Catarina zaczęła obawiać się, że naczynie wkrótce pęknie. Za pomocą magii wyjęła je z rąk chłopaka po czym zmierzyła Łowcę uważnym spojrzeniem. Mogła zrozumieć jego zachowanie. I wcale nie uważała, że był to wyraz słabości. Tylko jak przekonać do tego samego zainteresowanego?
- Myślę, że powinieneś to przeczytać.
Odmruknął coś niewyraźnie.
- Alec?
- Boję się – wyszeptał na granicy słyszalności. – A jeśli on… w tym liście daje mi znać, że nie chce mieć ze mną już nic wspólnego? Póki trzymałem go na dystans mogłem mieć nadzieję… Teraz…
- Teraz musisz zmierzyć się z rzeczywistością – weszła mu w słowo. Osobiście nie wierzyła by Jace Herondale był w stanie odseparować się od brata mimo to postanowiła zachować swoje zdanie dla siebie.
- Wiem – przytaknął. – Ale i tak się boję – powtórzył.
Ku jego zdumieniu kobieta uśmiechnęła się do niego.
- To normalne. Zawsze boimy się czekających nas trudności. Ale pamiętaj, że nie jesteś sam. Masz ludzi, którzy pomogą ci przejść przez te drogę.
Machnęła ręką i na stoliku pojawiła się ognista wiadomość od Jace’a. Alec głośno przełknął ślinę. Wiedział, że nadszedł czas zmierzyć się z najgorszym koszmarem, od chwili przebudzenia i stwierdzenia, że Magnus wciąż go chciał. Myśl o Czarowniku nieco uspokoiła skołatane nerwy.
- Mogłabyś zadzwonić po Magnusa? – poprosił.
 
Czarownik zjawił się w ciągu pięciu minut od telefonu. Wyglądał nieco mniej reprezentatywnie niż zwykle, ale Alec i tak potrafił docenić luźniejszy krój jeansów swojego chłopaka. A także obszerną koszulkę bez rękawów, dzięki której mógł podziwiać jego idealne bicepsy.
Uderzyło go, że znów zaczynał patrzeć na Magnusa jak na mężczyznę i podziwiać jego fizyczne aspekty. Odkrycie było nagłe, ale nie nieprzyjemne.
- Zostawię was – oznajmiła Catarina po wyjaśnieniu przyjacielowi całej sytuacji. Zdawała sobie sprawę, że w tym momencie troje to już tłok.
Nim wyszła Magnus rzucił jej jeszcze spojrzenie pod tytułem „jesteś pewna, że to dobry pomysł?”. Nie miał, jak zadać tego pytania głośno, skoro w pokoju znajdował się Alec; chłopak i tak wyglądał zbyt niepewnie, żeby mężczyzna mógł przelać na niego własne wątpliwości.
Najchętniej trzasnęłaby go w ten wymalowany łeb, ale powstrzymała ją obecność Alexandra. Pokiwała więc tylko uspokajająco głową i wyszła z pokoju. Alec pożegnał ją bezgłośnym „dziękuję”. Uśmiechnęła się do niego.
Zostali sami. Alec wciąż siedział na kanapie opatulony w koc, Magnus zaś krążył nerwowo po pokoju co jakiś czas wpatrując się w wiadomość, która nadal leżała na stoliku. Gdyby jakimś cudem Jace Herondale stanął teraz przed nim najprawdopodobniej nie potrafiłby się powstrzymać i zamieniłby chłopaka w żabę. A zaraz potem wysłał zaklęciem priorytetowym wprost do Francji na jakieś zawody szefów kuchni.
W końcu stanął, bo zaczynało mu się kręcić w głowie. Alec odetchnął z ulgą. Jego percepcja również nie pozostała bez szwanku w związku z marszem Czarownika.
- Jak się teraz czujesz? – zapytał Magnus przystając przy kanapie. Chciał usiąść obok chłopaka, ale obawiał się jego reakcji.
- Trochę zmęczony – oznajmił Alec. – I cholernie zdenerwowany.
To akurat można było stwierdzić po sposobie w jaki wyłamywał sobie palce. Magnus bardzo chciał chwycić dłonie chłopaka i złożyć na nich co najmniej dziesięć pocałunków. Po jednym na każdy palec. Niestety, jeszcze długo nie będzie mu to dane.
- Więc może… - zaczął, ale Alec przerwał mu ruchem głowy.
- Nie… Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale chcę to zrobić.
Jego słowa nijak nie pasowały do spojrzenia jakie utkwił w wiadomości. Gdyby miał choć trochę zdolności magicznych list stanąłby w płomieniach.
- Pomożesz mi? – zapytał cicho jakby bojąc się, że Magnus postanowi zostawić go z tym wszystkim samego.
- Oczywiście! – krzyknął Czarownik i w naturalnym odruchu usiadł na kanapie zapominając na chwilę o potrzebie przestrzeni Aleca. Chłopak wzdrygnął się bardziej zaskoczony nagłym ruchem niż przestraszony naruszoną strefą komfortu.
- Pamiętaj, że jestem przy tobie i zawsze będę, jeśli tylko będziesz mnie potrzebował.
Alec posłał mu jeden z tych szczerych pięknych uśmiechów, które Magnus tak ubóstwiał.
- Kocham cię – powiedział chłopak.
- A ja kocham ciebie. – Wyciągnął rękę, którą Alexander ujął po dłuższym wahaniu.
Magnus ostrożnie wzniósł ich złączone dłonie do ust ani na moment nie spuszczając wzroku z chłopaka. Ten nerwowo przełknął ślinę a na jego czole pojawiły się kropelki potu. Czarownik zatrzymał się; Alec pokręcił głową po czym wykonał gest mówiący, że mężczyzna może iść dalej.
- Na pewno? – upewnił się Czarownik.
Ich ręce były na tyle blisko twarzy Magnusa, że ciepłe powietrze z jego ust musnęło je delikatnie. Przez ciało Aleca przebiegł dreszcz. I to wcale nie nieprzyjemny.
- Tak – wychrypiał, bo w gardle nagle miał zupełnie sucho.
Nawet uzyskawszy pozwolenie Magnus działał powoli, cały czas bacznie obserwując chłopaka. W końcu palce Aleca, od jego ust, dzielił ledwie milimetr. Wtedy właśnie pozwolił sobie na czystą radość z dotyku. Na czubku każdego palca Alexandra złożył pocałunek delikatny niczym muśnięcie skrzydeł motyla.
Skończywszy opuścił ich ręce na kanapę i poluzował nieco uścisk, tak by Alec mógł zabrać rękę, gdyby tylko chciał.
Nie chciał.
W momencie, gdy Czarownik przestał go ściskać Łowca sam zacisnął palce na dłoni ukochanego jakby bojąc się, że inaczej tamten zniknie. Magnus zaczął kciukiem gładzić kostki chłopaka.
- Jestem tu – bezbłędnie odgadł jego strach. – Nigdzie się nie wybieram.
Alec pokiwał głową. Wiedział to. Mimo wszystko nie potrafił puścić Magnusa. Co biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze nie tak dawno nie potrafił go dotknąć było dość niezwykłe. I wypełniało go nadzieją.
- Kocham cię – powiedział tylko dlatego, że lubił to robić. I uwielbiał wyraz twarzy Magnusa zaraz po takiej deklaracji.
- A ja kocham ciebie – zapewnił Czarownik.
Tak mógłby zakończyć ten dzień. Wspólnym wyznaniem miłości i przekroczeniem kolejnej granicy. Kolejnym krokiem na drodze do wyzdrowienia.
Ale to nie ten krok miał dzisiaj wykonać.
- Podasz mi list? – zapytał marszcząc czoło.
Magnus zdusił w sobie jęk zawodu. Miał nadzieję, że Alec zapomniał o wiadomości od Złotowłosej. Albo przynajmniej zmienił zdanie. Niestety. Po raz kolejny okazało się, że Alexander był lepszym człowiekiem niż on.
- Oczywiście.
Pstryknął palcami i wiadomość zawisła przed twarzą Łowcy. Ten wziął głęboki oddech, chwycił list i… zamknął oczy. Właściwie to zacisnął je tak mocno, że Magnusa rozbolały powieki.
- Skarbie…
- Daj mi chwilę…
Zaczął bezgłośnie poruszać ustami. Dopiero po chwili Czarownik zorientował się, że chłopak… liczy. Od jednego do dziesięciu. Skończywszy wziął jeszcze jeden oddech i jednocześnie otworzył oczy oraz wiadomość.
Chwilę czytał a z jego twarzy nie dało się nic wyczytać. Magnus miał przemożną ochotę wyrwać kartkę z rąk ukochanego i samemu zagłębić się w lekturze. Na szczęście zdołał się powstrzymać. Przynajmniej na razie.
 
Wpatrywał się w słowa nie do końca rozumiejąc ich sens. Wiedział co czytał. Znał tekst na pamięć od lat. I od lat też go nie słyszał.
Nie nalegaj na mnie, abym cię opuścił i odszedł od ciebie
albowiem dokąd ty pójdziesz i ja pójdę
gdzie ty zamieszkasz i ja zamieszkam
lud twój - lud mój,
a Bóg twój - Bóg mój,
Gdzie ty umrzesz, tam i ja umrę, i tam pochowany będę
Niech mi uczyni Pan, cokolwiek zechce,
a jednak tylko śmierć odłączy mnie od ciebie.
Tak nam dopomóż Aniele!
Przysięga parabatai.
Jace przysłał mu tekst przysięgi parabatai.
Miał w głowie mętlik. Co to mogło oznaczać? Nie wyglądało na to, by brat sugerował mu zerwanie więzi. Tekst był napisany schludnie z dbałością o szczegóły, co znowu było tak niepodobne do Jace’a i zdradzało, że naprawdę mu zależy. Czyżby brat przypominał mu, że wciąż są parabatai? I, że zamierza trzymać się złożonej przysięgi?
- Alec? Kochanie?
Niemal spadł z kanapy, gdy Magnus ścisnął jego dłoń. Szybko wyrwał rękę z uścisku mężczyzny i przycisnął ją do piersi wraz z listem. W jego oczach pojawiła się panika. Zupełnie zapomniał o Czarowniku tuż obok i dodatkowy bodziec uznał za próbę ataku. Teraz było mu głupio. Przecież sam zdecydował się na trzymanie za rękę.
- Przepraszam…
- Przepraszam…
Powiedzieli to jednocześnie. Jednocześnie też spojrzeli sobie w oczy. Alec był pewien, że w kocich tęczówkach Czarownika zobaczy żal, może nawet złość. Zamiast tego mężczyzna patrzył na niego z poczuciem winy.
- Przepraszam – powtórzył. – Zamyśliłem się i zapomniałem, że to ty – zaczął się usprawiedliwiać.
Magnus miał ochotę uderzyć głową w ścianę. I to zarówno swoją jak i Jace’a Herondale’a.
- To ja przepraszam, kochanie. – Użył magii by odgarnąć zabłąkany kosmyk z czoła chłopaka. – Powinienem być ostrożniejszy.
- To nie twoja wina – nie ustawał Łowca. – I proszę, nie kłóćmy się o to… - Zabrzmiał żałośnie, ale nie miał siły się tym przejmować. I chyba tylko z tego powodu Magnus postanowił odpuścić.
- Co napisał Jace? – zapytał zamiast dalej ciągnąć wątek, którego Alec sobie nie życzył.
Chłopak jeszcze raz spojrzał na wiadomość.
- Chyba muszę z nim porozmawiać.
 
Jace miał wrażenie, że jeszcze trochę i wychodzi sobie dziurę w dywanie. Albo przynajmniej zedrze obcasy bojowych butów. A mimo to nie potrafił usiedzieć w miejscu. Cały czas jego myśli krążyły wokół Aleca i ognistej wiadomości jaką wczoraj wysłał bratu. Z racjonalnego punktu widzenia zdawał sobie sprawę, że to mogło być dla Aleca za szybko. Brat niemal na pewno potrzebował więcej czasu by sobie wszystko przemyśleć. Był przecież… Alekiem. Tym, który działa zgodnie z planem. Nawet własne samobójstwo zaplanował krok po kroku.
Jace jęknął. Nie o tym chciał myśleć.
Tak. Racjonalnie milczenie Aleca miało sens. Emocjonalnie? Ni chuja. Przynajmniej zdaniem gwałtownej natury Jace’a. Chłopak nie przyznałby się do tego nawet na torturach, ale wysyłając wiadomość liczył, że brat zjawi się na progu jego pokoju w ciągu maksymalnie kwadransa i ze łzami w oczach rzuci mu się w ramiona. A on oczywiście go przytuli, przeprosi i wszystko co złe między nimi zostanie zapomniane.
Jace zawsze miał bujną wyobraźnię.
 
Ente tego dnia kółko przerwało mu pukanie do drzwi. Niemal potknął się o własne nogi, gdy z prędkością dostępną tylko Nocnemu Łowcy zmienił kierunek i pognał otworzyć. Całym sobą liczył, że po drugiej stronie znajdował się Alec, więc kiedy zobaczył Clary na jego twarzy początkowo pojawił się wyraz zawodu. Który dziewczyna, niestety, dostrzegła.
- Coś nie tak? – zapytała biorąc się pod boki by wyglądać groźniej. Samolubnie myślała, że gdy tylko Jace ją zobaczy nie będzie w stanie powstrzymać okrzyku radości. A w jego złotych oczach pojawią się iskierki szczęścia. 
- Nie – zaprzeczył szybko. – Cieszę się, że cię widzę. – Nawet jeśli była to prawda, nie potrafił pozbawić swojego głosu nutki niepewności. I tego rozczarowania, które wciąż czuł tylko dlatego, że Clary nie była Alekiem.
- Ale spodziewałeś się kogoś innego – dziewczyna nie dawała za wygraną i Jace po prostu musiał ulec.
- Liczyłem, że to Alec… - przyznał i od razu zrobiło mu się głupio. Zaczął się też bać czy dziewczyna nie zacznie się dopytywać dlaczegóż to miał nadzieję zobaczyć brata przed własnymi drzwiami. Intuicja podpowiadała mu, że nikt z mieszkańców Instytutu nie byłby zadowolony z wysłanej przez niego wiadomości.
- No to się rozczarowałeś – mruknęła ewidentnie zła.
- Ale to miłe rozczarowanie – powiedział szybko jednocześnie się uśmiechając, bo skoro Clary przemogła się na tyle by do niego przyjść to może miał szansę na naprawę stosunków z dziewczyną?
Jej twarz pojaśniała. Nieznacznie, jednak Jace był wyczulony na każdą, nawet najsubtelniejszą zmianę i dostrzegł to od razu.
- Naprawdę tak myślisz?
Pokiwał głową cały czas się uśmiechając.
- Nawet jeśli przyszłam cię opierdolić?
Oczywiście brał taką możliwość pod uwagę.
- Nawet – przytaknął. – Zawsze miło cię widzieć.
Teraz twarz dziewczyny pokryła się rumieńcem w niczym nieustępującym temu, charakterystycznemu dla Aleca i Jace’a coś ścisnęło w dołku. Naprawdę tęsknił za bratem.
- W takim razie możesz się na mnie pogapić jutro o dziewiętnastej w Taki – zakomunikowała Clary po czym obróciła się na pięcie i zniknęła za załomem korytarza. Jace dopiero po dłuższej chwili zdał sobie sprawę, że właśnie został zaproszony na randkę. O mało nie wrzasnął z radości.
 
- Jesteś pewny, że chcesz to zrobić?
Alec spojrzał Czarownikowi w oczy po czym pokręcił głową.
- Nie. Nawet nie wiem czy chcę a co dopiero mówić o pewności – wyznał szarpiąc za luźną nitkę swetra. – Ale wiem, że musze to zrobić. Nawet jeśli się boję.
Magnus westchnął i podszedł do chłopaka. Rozłożył ramiona dając Alecowi wybór, z którego ten skrzętnie skorzystał. Po chwilowym wahaniu przytulił się do mężczyzny i położył głowę na jego piersi wsłuchując się w bicie serca.
- Obejmij mnie – poprosił choć sam miał ręce mocno przyciśnięte do boków.
Magnus spełnił prośbę i nawet zaczął się lekko kołysać wiedząc, że ten ruch uspokajał Aleca.
- Mogę cię pocałować? – spytał. – W głowę?
Odpowiedziało mu niewyraźne mruknięcie, w którym Czarownik rozpoznawał już zgodę. Musnął wargami włosy chłopaka wdychając jednocześnie zapach jego szamponu. Czy też raczej własnego szamponu, bo Alec ostatnio poprosił go o podzielenie się zapasami. Mężczyzna uznał to za spory krok naprzód i sprezentował ukochanemu cały zestaw przyborów toaletowych w ilościach jakie mogłyby starczyć na dobrych dziesięć lat i to przy intensywnym używaniu. Przez pięcioosobową rodzinę ze skłonnościami do pedanterii. W zamian został nagrodzony krótkim wybuchem radości. Było warto.
- Może jednak daj sobie trochę czasu? – zaproponował.
Alec pokręcił głową. Przynajmniej na tyle na ile mógł nie odrywając głowy od piersi Czarownika.
- Czekałem już wystarczająco długo – powiedział z dziwną determinacją. – Ale mam prośbę…
- Wszystko co zechcesz. Nawet z opcją zamienienia Jace’a w skrzynkę pocztową.
Chłopak parsknął urywanym śmiechem. Chyba bardziej z nerwów niż faktycznego rozbawienia, ale Magnusowi to nie przeszkadzało. Ten śmiech też lubił.
- Nie… Chciałem cię prosić, żebyś tu na mnie poczekał… Wiem, że nieważne jak potoczy się ta rozmowa będę cię później potrzebował – wyznał.
Magnus o mało nie udławił się własnym językiem. Tak bardzo pragnął znów stać się częścią życia Alexandra. Kimś na kim chłopak mógłby i chciałby polegać. A teraz to się działo. I nie zamierzał tego spierdolić.
- Oczywiście.