niedziela, 31 stycznia 2021

Utracona niewinność 2

 

UTRACONA NIEWINNOŚĆ
2


- I co powiedziała Clary, kiedy wyjaśniłeś jej, w czym rzecz? – spytał Alec, gdy Jace usadowił się już w samochodzie i zapiął pasy, (co wymusił na nim niemal siłą). – Była bardzo zła? – Włączył się do ruchu, w duchu prosząc o jakiś wypadek. Może nie śmiertelny – jego życie nie było idealne, lecz innego nie miał i, siłą rzeczy, się przywiązał, – ale wystarczająco poważny, by bez wyrzutów sumienia, iść na L4.
- Nieeee… - Z tonu głosu brata, Alec od razu wywnioskował, że Jace kłamie. – Muszę tylko, jak to wszystko się skończy, pomalować salon, na fuksjowo… Pierwszy raz słyszę o takim kolorze, więc nie wiem czy sobie ze mnie, po prostu, nie zażartowała… Z drugiej strony, kobiety mają tyle tych nazw kolorów… Pamiętasz, jaką aferę Izzy nam zrobiła, bo stłukliśmy jej karminowy lakier a odkupiliśmy czerwony?
Alec pamiętał. Chociaż wolałby zapomnieć. Ich siostra bywała straszna.
- A! I muszę pozwolić Clary wybrać imię dla dziecka. Spokojnie! – krzyknął widzą minę brata. – Clary jeszcze nie jest w ciąży! W ogóle, na razie, żadnej ciąży nie planujemy – uściślił. – Chcemy poczekać.
- Twoja pierwsza mądra decyzja w życiu – stwierdził Alec, jednocześnie zastanawiając się, co by było, gdyby wjechał w, zbliżające się ku nim, drzewo.
- Myślałem, że pierwszą było spierdolenie od rodziców. Uważaj! Drzewo! Chcesz nas zabić?!
- Zależy, z której strony na to patrzeć. – Cholera, przejrzał go. – Porzuciłeś kierowanie międzynarodową korporacją, dla możliwości ochraniania dwóch gwiazdeczek porno. – O! Tir! A może by tak…
- Ale przynajmniej sam decyduję, jakie gacie włożę rano. Kurwa! Alec! Nie widzisz tego tira?! Może lepiej ja poprowadzę?
 
Jakimś cudem na miejsce dojechali w jednym, trochę tylko poobijanym, kawałku. I to pomimo tego, że Alec nie wpuścił Jace’a za kierownicę.
- Mówiłem ci już, jak bardzo nie chcę tego robić? – spytał Alec, gdy przekroczyli próg magazynu, który firma Santiago Company Films przerobiła na studio filmowe.
- W ciągu ostatnich czterdziestu minut? Jakieś dwieście razy.
- To powtórzę dwieście pierwszy. Nie chcę tu być!
- Nie pękaj. – Brat poklepał go po ramieniu. – Nie będzie tak źle.
Pierwszym, co uderzyło ich, gdy weszli do środka, wcale nie był widok roznegliżowanych ciał, (chociaż tych było całkiem sporo, z pięćdziesiąt lekko licząc; nie żeby Alec to robił), tylko zimno.
- Kurwa! – mruknął Jace zapinając skórzaną kurtkę aż po samą brodę. Alec poszedł w jego ślady. – Co tu tak zimno? Na ogrzewanie ich nie stać?
- Stać. – Nie wiadomo kiedy, tuż obok nich, wyrosła dziewczyna o urodzie Azjatki, z niebieskimi pasemkami w czarnych włosach. – Tylko tak łatwiej o sterczące sutki a ludzi to kręci. – Uśmiechnęła się, jakby powiedziała właśnie najnormalniejszą rzecz na świecie. – Jestem Lily Cheng. – Wyciągnęła ku nim dłoń, którą zszokowany Jace uścisnął niemal bezwiednie. – Asystentka Raphaela. A wy musicie być nowymi ochroniarzami! Niezłe z was ciacha. Może, po wszystkim, skusicie się na jakąś małą rólkę?
- Tak – przytaknął blondyn, z trudem przełykając ślinę. Nie uważał się z osobę pruderyjną, ale bezpośredniość tej dziewczyny trochę wytrącała go z równowagi. Spojrzał na brata. Alec, cały czerwony, wyglądał jakby połknął język. I to na dobre. Raczej się dzisiaj nie odezwie. Dobrze, jeśli odzyska mowę jeszcze w tym miesiącu. Chociaż to może i lepiej. Przynajmniej go nie opierdoli. Niestety, tym samym cały ciężar konwersacji spadł na niego. Szkoda, bo chciał zobaczyć starcie Santiago kontra Lightwood, to byłoby epickie. Ta dwójka była siebie warta. – To znaczy tak, jesteśmy ochroniarzami. Za role… Dziękujemy. Jace Herondale i Alec Lightwood – przedstawił ich. – Czy możemy rozmawiać z panem Santiago?
Lily wyglądała na zawiedzioną jego odmową, ale gdy tylko wspomniał o Hiszpanie jej twarz rozjaśnił uśmiech tak szeroki, że Jace był niemal pewien, iż dziewczyna zwichnie sobie szczękę.
- Jasne!
Jak można okazywać taki entuzjazm, na myśl o spotkaniu z tym gburem, pomyślał Jace. On sam żałował, że nie wziął rano czegoś na uspokojenie.
- Już idę po szefa! – Odwróciła się na pięcie i dosłownie wpadła na stojącego, tuż przed nią, Raphaela. – O cześć, szefie!
Mężczyzna obrzucił ją spojrzeniem, od którego krowy zaczynały dawać zsiadłe mleko. Uśmiech dziewczyny, jeśli to możliwe, jeszcze się poszerzył.  Jace, który kiedyś, dla szpanu, przed naprawdę ładną laską (czasy sprzed Clary i ustatkowanego życia narzeczonego), przeczytał dwa rozdziały z podręcznika do psychologii, zdiagnozował w tym zachowaniu, Syndrom Sztokholmski.
- Spóźniliście się. – Raphael zignorował asystentkę, która absolutnie nie poczuła się urażona, i od razu zwrócił się do ochroniarzy.
Jace poczuł, jak żołądek zaciska mu się w supeł. Nie znosił tego kolesia. I jeszcze nie mógł mu odpyskować, bo faktycznie zjawili się po czasie. A wszystko przez to, że Alec, za wszelką cenę, starał się ich zamordować. Ale cóż… To trochę też jego wina. Dał bratu prowadzić. Jednak nie przeprosi tego wypierdka! Niech sobie nie myśli, że…
- Przepraszamy. – Ku jego absolutnemu zdumieniu, odezwał się Alec. – Korki.
- Mam nadzieję, że do wypełniania swoich obowiązków, podchodzicie poważniej, niż do punktualności.
Nie! Zaraz mu jebnie! Tą podkładką trzymaną przez Lily.
- Może być pan tego pewien. – Znów z pomocą przyszedł mu Alec. Na bracie zjadliwe komentarze Hiszpana zdawały się nie robić wrażenia, co Santiago przyjął z pewnym zdziwieniem, ale też podziwem.
- Pewność będę miał, jeśli moi aktorzy dożyją do czasu złapania przez policję tego psychola.
- Zrobimy, co w naszej mocy, żeby tak się stało. A teraz czy możemy poznać… - Alec zawahał się. Pierwszy raz podczas całej rozmowy.
Raphael uniósł brwi, jakby czekając, co mężczyzna powie i czy będzie musiał, ponownie, wygłaszać swój wywód na temat miejsca porno w ludzkim życiu.
- Naszych bezpośrednich klientów? – dokończył Alec, tym samym wzbijając się na wyżyny taktu. Nawet Santiago nie miał, jak tego skomentować. Dlatego tylko prychnął.
- Chodźcie. – Obrócił się i już chciał ruszyć przed siebie, gdy dopadł do niego chudy, czarnoskóry mężczyzna, z masą dredów, ubrany jedynie w długi, czarny szlafrok. Alec odwrócił wzrok. Jace zrobił to samo. Oglądanie półnagich facetów nie leżało w jego sferze zainteresowań.
- Raphael! – jęknął mężczyzna niemal uwieszając się marynarki Santiago.
- Czego Elliott? – Gdyby wzrok mógł zabijać, Elliott byłby martwy, w mniej niż sekundę.
- To nie fair!
- To, że ciągle cię tu trzymam? Masz rację.
- Nie – wyjęczał mężczyzna, jakby nie dotarł do niego sens słów przełożonego a nie zgodził się, dla samej zasady. – Dlaczego to zawsze Tessa dostaje trójkąty?! Ja też chcę!
Jace usłyszał, jak Alec się krztusi. Poklepał brata po plecach, pomagając mu ponownie złapać oddech. Pomyślał, że to wszystko wcale nie było takim dobrym pomysłem. Jeszcze mu brat na zawał zejdzie. A innego nie miał.
Tymczasem Elliott dalej jęczał uwieszony Raphaela.
- Dlaczego ona?! Co ma, czego ja nie?!
- Cycki – podpowiedziała usłużnie Lily. Jace znów musiał klepnąć Aleca w plecy.
Raphael wyglądał, jakby miał wszystkiego dość i najchętniej powystrzelałby połowę ludzkości. A drugą połowę zamknął zakneblowaną w jakichś ciemnych lochach, bez możliwości ich opuszczenia.
- Dobra – powiedział w końcu. – Tessa! – zwrócił się do brunetki, która, choć urodę posiadała raczej przeciętną, emanowała jakimś dziwnym magnetyzmem. Jace stwierdził, że chętnie zobaczyłby ją w akcji. A zaraz potem sprzedał sobie mentalnego plaskacza. Miał przecież narzeczoną! Nie wolno mu było myśleć, w ten sposób, o innych kobietach!
- Tak? – Tessa podeszła do nich. Na szczęście wciąż była w pełni ubrana, bo tym razem Alec mógłby zacząć hiperwentylować.
- Masz dzisiaj wolne – powiedział Raphael. – Twoją rolę przejmie Elliott.
Nie zrobiło to na niej jakiegoś większego wrażenia.
- Dobrze. – Wzruszyła ramionami. – Ale jutro mam przyjść normalnie, tak? – upewniła się. – Gramy Dumę i uprzedzenie! – Jej twarz przybrała rozmarzony wyraz. 
- Tak, tak. – Hiszpan zbył ją machnięciem ręki. – Zadowolony? – zwrócił się do Elliotta. Ten naburmuszył się, jak dziecko.
- Chciałem z dwoma kobietami. Will jest przerażający a Jem… - urwał widząc minę Raphaela. – Ale jak to mówią, jak się nie ma, co się lubi… Lecę się przygotować! – Pobiegł w swoją stronę a oni, wreszcie, mogli ruszyć ku swojemu zleceniu.
Kiedy szli Alec starał się nie rozglądać na boki. Wystarczająco wiele zobaczył, gdy tylko weszli. Wszędzie kręcili się mniej, lub bardziej rozebrani ludzie. Niektórzy, tak jak Elliott, mieli na sobie szlafroki, jednak spora część… nie ubrała nic! I stali tak, zupełnie nadzy, nie przejmując się niczym.
Alec miał ochotę zapaść się pod ziemię, zwłaszcza gdy mijali jedną ze scenografii, do złudzenia przypominającą kuchnię, w domu na przedmieściach. Tak stereotypową, jakby przeniesiono ją wprost z katalogu Ikei. Na blacie kuchennego stołu siedział nagi mężczyzna. Całkiem przystojny, umięśniony. Pomiędzy jego rozłożonymi nogami klęczał drugi i… rytmicznie poruszał głową. Alec wciągnął ze świstem powietrze. Takich widoków właśnie obawiał się najbardziej. Nagie kobiety nie robiły na nim wrażenia, chociaż czuł się przy nich nieswojo. Według Aleca, nagim w otoczeniu innych osób można było być tylko w czterech przypadkach. Pierwszy: dopiero się urodziłeś i nie bardzo masz wpływ na wszystko wokół. Drugi: właśnie umarłeś, więc jest ci wszystko jedno. Trzeci: uprawiasz seks z miłością swojego życia, (co dla Aleca pozostawało poza zasięgiem). I czwarty: u lekarza przy, na przykład, badaniu prostaty. Tak więc kobiety peszyły, ale nie siały wybitnego spustoszenia w alecowej głowie. Natomiast nadzy mężczyźni… Tu sprawy się komplikowały i zaczynało piekło młodego Lightwooda. Alec, bowiem, był gejem. Takim wciąż w szafie, w której urządził sobie przytulną norkę, ze wszystkimi możliwymi wygodami, nie mając zamiaru z niej wyjść do samej Apokalipsy. Albo i dłużej, gdyby okazało się, że po wszystkim, jakiś świat jeszcze odważyłby się istnieć.
Ze swojego skrzywienia zdał sobie sprawę w liceum. Wtedy to odwrócił się od całego świata, budując wokół siebie mur i poprzysięgając sobie, że jego zboczenie nie ujrzy światła dziennego. Nie akceptował siebie, ale nauczył się żyć z tą nieakceptacją. Wystarczyło unikać pokus. Takich jak na przykład filmy pornograficzne. Gdyby zdecydował się jakiś obejrzeć musiałby wybrać ten z wątkiem homoseksualnym. A to by oznaczało, że przynajmniej częściowo, pogodził się z tym, czym był. A to nieprawda.
Wtem, siedzący na blacie mężczyzna zacisnął mocno wargi i… doszedł wprost na twarz kompana. Alec musiał przyznać, że go to podnieciło. Dobrze, że zawsze nosił szerokie spodnie.
- Kręcicie tu też gej porno? – spytał z nieskrywaną odrazą Jace a Alec poczuł, jak całe podniecenie z niego ulatuje. Brat może i nie głosił haseł „Jebać pedałów”, na każdym kroku, ale daleki był od tolerancji względem kochających inaczej. Gdyby Alec przyznał się do bycia gejem, straciłby go. A tego by nie przeżył. Wolał już utracić część siebie. Zwłaszcza tę zepsutą część.
Santiago nawet się nie zatrzymał, tylko przez ramię rzucił Jace’owi pełne dezaprobaty spojrzenie.
- Doprawdy, panie Herondale, poziom pana dedukcji wprost oszałamia. Mam nadzieję, że nie będzie pan potrzebował pomocy w znalezieniu toalety.
Chociaż bardzo chciał pozostać wiernym bratu i przyjacielowi w jednej osobie, Alec musiał przyznać, że Hiszpan, w swojej złośliwości, miał trochę racji. Przecież to było wiadome odkąd spotkali Elliotta. Jace czasem naprawdę wolno kojarzył fakty.
Herondale już chciał odpowiedzieć coś zjadliwego, ale powietrze przeszył dźwięk, który nawet jemu zamknął usta.
- Oh! Tak! Taaak!
Doszli do kolejnego planu filmowego. Ten wyglądał, jak wysokiej klasy pokój hotelowy. Taki, w którym trzeba wybulić trzycyfrową sumę, by spędzić w nim, choć jedną noc. Alec widywał takie w filmach. No dobra. Raz w takim spał, gdy rodzice zabrali go na jakąś przeraźliwie nudną konferencję. Tam jednak nie było aż tak wielkiego łoża, po podłodze nie walała się pusta butelka szamana (zapewne rekwizyt) a jakaś para nie uprawiała seksu w złotej pościeli (znaczy miał nadzieję, że nie; wolał myśleć, że rodzice robili to tylko trzy razy, po jednym na każde ze spłodzonych dzieci).
- O tak! – Kobieta ujeżdżająca rozłożonego w pościeli mężczyznę, jęknęła z rozkoszy. Alecowi, po plecach, przeszedł dreszcz. To było zbyt surrealistyczne. Właśnie patrzył, jak jakaś obca para uprawiała seks, samemu pozostając smutnym prawiczkiem. I chociaż bardzo chciał, nie mógł oderwać wzroku od kobiety. Była piękna, nawet on musiał to przyznać. Wysoka (pozycja, w której się znajdowała trochę zaburzała ocenę wzrostu, ale z kurduplem na pewno nie mieli do czynienia), szczupła, o jasnej skórze pozbawionej jakichkolwiek skaz. Długie blond włosy opadały kaskadami na wygięte w łuk plecy, a jędrne piersi podskakiwały w rytm jej ruchów. Spod zmrużonych powiek patrzyły na świat piękne zielone oczy.
- Głębiej – jęknęła, a na jej biodrach znalazły się silne męskie dłonie, w kolorze karmelu. Alec usilnie starał się nie patrzeć na resztę ciała mężczyzny.
- O…
- O nie! – Powietrze przeszył krzyk nienależący do żadnego z kochanków, wybijając z rytmu zarówno ich, jak i resztę zgromadzonych. Alec otrząsnął się niczym pies po wyjściu z wody. Jace podszedł do niego i ścisnął mu ramię.
- To było… Intensywne – powiedział a Alec tylko kiwnął głową. Sam nie ująłby tego lepiej.
- Co znowu?! – warknęła kobieta i, wciąż siedząc na mężczyźnie, odwróciła się do właściciela głosu.
Alec zrobił to samo. Tak po prawdzie zrobiłby wszystko, byle tylko nie patrzeć na nagich aktorów. Szczególnie tego płci męskiej.
- To – powiedział wysoki mężczyzna o oliwkowej skórze, białych, niczym mleko włosach i oczach ciskających gromy, – że jesteś beznadziejna. Moja własna matka zrobiłaby to lepiej, a ona uprawiała seks tylko raz w życiu. Bo inaczej to grzech. – Jego wargi wygięły się w drwiącym uśmieszku, gdy kobieta zerwała się z łóżka i, zupełnie nie przejmując się swoją nagością, podeszła do niego.
- Słuchaj Fell! – Dźgnęła go wymalowanym na czerwono tipsem prosto w pierś. – Takie…
- On ma rację – powiedział Raphael stając przy mężczyźnie i mierząc kobietę wzrokiem, jaki zwykle Alec rezerwował dla Jace’a, gdy ten zeżarł ostatni kawałek pizzy, bez pytania o zgodę. – Tak możesz jęczeć po pracy, gdy zapraszasz do łóżka jakiś amatorów. A nie na moim filmie. – W ogóle nie przejmował się furią na twarzy blondynki. – A ty, Bane, nie byłeś lepszy.
Z łóżka dało się słyszeć jękniecie.
- Nie kwękaj. Nie za to ci płacę! Za leżenie, jak kłoda zresztą też nie. I wstań z tego łóżka, jak do ciebie mówię!
- Ale stąd wszystko świetnie słyszę!
Na twarzy Raphaela nie drgnął nawet jeden mięsień. Mimo to Alec wyczuł, że mężczyzna zbliżał sie do skraju swojej wytrzymałości.
- Wstawaj! Albo następne trzy filmy grasz z Arabellą!
- Nie! Ona śmierdzi rybą! – Bane zaczął wygrzebywać się z pościeli. – Jak jakaś syrena! – W końcu udało mu się wyswobodzić i, podobnie jak jego towarzyszka wcześniej, nieskrępowany nagością stanął obok Raphaela. Ten zmierzył go złym wzrokiem.
- Ubierz się.
Mężczyzna uśmiechnął się drwiąco.
- A co? Zawstydzam cię?
- Nie. Ale jak złapiesz zapalenie pęcherza, będziemy musieli przełożyć zdjęcia, o co najmniej tydzień a i tak gonią nas terminy.
Bane prychnął, ale posłusznie podszedł do stojącego nieopodal krzesła i zdjął z niego złoty, jedwabny szlafrok. Na nogi wzuł puchate żółte kapcie z króliczymi ogonkami.
- Weź też mój! – krzyknęła za nim blondynka. Udał, że nie słyszy.
Alec przyglądał się tej scenie z myślą, że jeśli zaraz nie zemdleje, to będzie istny cud. Bo Bane był… Oh! Idealny! Wysoki, wyższy nawet od niego, (co od zawsze stanowiło skrywany fetysz Aleca), muskularny, z idealnie wyrobionymi WSZYSTKIMI mięśniami. A jego penis… Alecowi zabrakło tchu. To było… COŚ! I to w najlepszym tego słowa znaczeniu. Co prawda Alec nie miał w tej kwestii za dużego porównania (do tej pory, poza swoim własnym widział tylko członka Maxa, gdy ten był niemowlęciem, co zupełnie się nie liczyło i nie powinno być uwzględniane w kategoriach nagości! Alec nie był pedofilem!), jednak mógłby się założyć, że Bane znacznie zawyżał nowojorską średnią. Poza tym mężczyzna był tam… ogolony na zero! Przez co penis wydawał się jeszcze większy!
Żeby nie wyszło, że gapi się tam gdzie nie powinien przeniósł wzrok na twarz mężczyzny. I umarł. A potem zmartwychwstał. Tylko po to, by zaraz znów umrzeć. Tak przystojnego człowieka Alec jeszcze nie widział (a wychowywał się z Jace’em i Isabelle, która miała słabość do ładnych chłopców). Pociągła twarz o azjatyckich rysach, wąskie usta, bez przerwy wygięte jakby w szyderczym grymasie, kruczoczarne włosy, które pomimo intensywnych przeżyć, wciąż pozostawały idealnie ułożone (przeszło mu przez myśl, by zapytać Raphaela jakiego lakieru używają i sprezentować go Izzy pod choinkę). A do tego te oczy! Zielono-złote z pionowymi źrenicami. Alec był niemal pewien, że to nie soczewki. To wszystko sprawiało, że Bane stanowił żywe uosobienie piękna i gdyby Alec nie był na bakier ze swoją orientacją, zakochałby się od razu. A tak, ledwo się zauroczył, natychmiast spychając rodzące się uczucie, w najgłębsze odmęty umysłu.
- A ci to, kto? – spytała kobieta wkładając szlafrok. Po, który sama musiała pójść. Za co posłała Bane’owi spojrzenie pełne pogardy. Zupełnie się tym nie przejął zajęty podziwianiem swoich POMALOWANYCH paznokci. – Nowy nabytek? – Zmierzyła obu wzrokiem. – Całkiem słodziutcy. Dostanę z nimi jakąś rólkę?
Jace wciągnął ze świstem powietrze a Alec poczerwieniał po same koniuszki uszu.
- I jacy niewinni! – Zaśmiała się. – Koniecznie chcę jednego z nich!
- I dostaniesz – powiedział Raphael, zupełnie obojętny na to, jak to zabrzmiało. – Ale nie w tym sensie. Chociaż, jak się tam dogadacie, to mnie to wisi. To wasi nowi ochroniarze. I tym razem zróbcie wszystko żeby nie uciekli z krzykiem i pozwem o zakaz zbliżania się. To jedyna agencja ochrony w mieście, która jeszcze nie zablokowała mojego numeru. Tak, Camille, to się tyczy też ciebie! Wiem, że to głównie Bane siada na psychikę, ale tobie dużo nie brakuje.
Kobieta wydęła kształtne wargi.
- To nie było miłe.
- Nie miało być. Płacę ci, nie muszę być miły. Oto wasi klienci – zwrócił się od Jace’a i Aleca. – Dogadajcie się między sobą, co i jak. Mnie to wali. Byle tylko twa dwójka – wskazał na aktorów – zjawiała się, co rano w pracy i dożyła złapania tego debila. A jeśli, w międzyczasie, będziecie ich wiązać, kneblować i zamykać w szafie, to tym lepiej dla mnie. Nie narobią szkód. I nie musicie się przejmować śladami, mamy świetną charakteryzatorkę. Ja muszę iść. – Spojrzał na zegarek. – Lily!
Alec mógłby przysiąc, że dziewczyna dosłownie wyrosła spod ziemi, tuż za Raphaelem.
- Tak szefie? – Zachowywała się, jak pies, który zrobi wszystko, byle tylko właściciel podrapał go za uchem.
- Co z tym spotkaniem z księgowym?
- Powiedział, że może pan dzwonić o każdej porze dnia i nocy. – Uśmiechnęła się drapieżnie a Alecowi przypomniały się wszystkie filmy o wampirach, jakie widział w życiu.
- No to chodźmy – zadecydował Raphael. – Mam z nim do obgadania kilka rzeczy.
- Nie znam kolesia – Jace nachylił się ku Alecowi i wyszeptał mu wprost do ucha, tak by inni nie słyszeli, – ale już mi go szkoda.
Alec pokiwał głową na znak, że się zgadza. Zdążył dodać Raphaela Santiago do listy osób, z którymi nie chciałby mieć na pieńku.
Kiedy zostali sami, bez czujnego, wszystkowidzącego oka Hiszpana, do Aleca dotarło, że Bane i Camille wpatrywali się w swoich nowych ochroniarzy, jakby oceniali towar w sklepie. Nie było to zbyt komfortowe przeżycie. Tym bardziej, że widząc minę kobiety, niemal czuł przyklejoną do czoła kartkę z napisem WYPRZEDAŻ.
Jace, któremu spojrzenia innych ludzi nigdy nie przeszkadzały a wręcz działały pobudzająco, (ale też nikt nigdy nie patrzył na niego, jak na chodzące rozczarowanie) postanowił, że czas zabłysnąć. Tym bardziej, że w pobliżu nie było irytującego Santiago mogącego podciąć mu skrzydła.
- Nazywam się…
- Nieważne. – Machnęła ręką Camille. – Mnie to nie obchodzi a Magnus i tak nie zapamięta, i jakoś cię przechrzci. Nie jesteś w jego typie – dodała, jakby to miało wyjaśnić wszystko. Choć tak naprawdę tylko zagmatwało. Bo Jace, przecież, był w typie każdego! – I nie podniecaj się tak dzieciaku. Lepsi od ciebie już tu byli. Wszyscy zrezygnowali. – Wydęła wargi. – Wam – spojrzała na Aleca, który nagle zapragnął by ziemia pod nim się rozstąpiła i go pochłonęła – też nie wróżę długiej kariery.
Jace wypuścił powietrze przez nos, co było oznaką, że panuje nad sobą ostatkiem sił.
- Jeszcze się przekonamy, panno…
- Belcourt – przedstawiła się, ale w żaden inny sposób nie skomentowała słów mężczyzny. Zamiast tego wzięła się za organizacje pracy. – Was jest dwóch i nas jest dwoje. Najprostszy wniosek? Każdy dostaje swojego prywatnego ochroniarza. Przynajmniej do czasu, aż nie podwiniecie ogonów pod siebie i nie spieprzycie na wieś, hodować lamy. Czy robić coś równie niedorzecznego. Co ty na to, Magnusie?
Bane, do tej pory przysłuchujący się wszystkiemu z bezpiecznej odległości, podszedł do nich, z rękami luźno zwisającymi wzdłuż ciała. W jego ruchach było tyle gracji i pewności siebie, że Alecowi zrobiło się dziwnie. Nawet Jace, który był chodzącym samozadowoleniem, nie roztaczał takiej aury, pełnej akceptacji samego siebie.   A mimo to… Alec wyczuł w tym nutkę fałszu. Jakby mężczyzna miał jakiś kompleks, o którym nikt z postronnych nie wiedział. Tylko, na Anioła!, jaki kompleks mógł mieć ten chodzący ideał?!
- W sumie może być – stwierdził stając na tyle blisko, by nie musieć krzyczeć, ale wystarczająco daleko, żeby Camille nie mogła go dotknąć bez ruszania się z miejsca. To wydało się Alecowi dziwne. Przecież przed chwilą uprawiali gorący seks… Na samo wspomnienie jego policzki przybrały czerwoną barwę. – Ale od razu mówię, że zaklepuję tego ślicznego chłopca.
Jace przewrócił oczami i zrezygnowany poczłapał do Magnusa. Który wyglądał jakby ktoś go obraził.
- Nie mówiłem o tobie, Roszpunko! – Naburmuszył się. – Mówiłem o NIM! – Ostentacyjnie wskazał palcem na Aleca.
 Mężczyzna prawie udławił się własną śliną. I nie on jeden. Jace też wyglądał, jakby nie mógł otrząsnąć się z ciężkiego szoku. Tylko na Camille wybór Magnusa nie zrobił wrażenia.
- Cóż… Tego się spodziewałam. To w końcu twój typ. Czyli zostaliśmy na siebie skazani panie Niewystarczająco Ładny Dla Magnusa Bane’a. Myślę, że będziemy się razem całkiem nieźle bawić.
Świat Jace’a stanął na głowie. A potem wykonał potrójne salto w tył. To był pierwszy raz, gdy ktoś, mając wybór, świadomie zdecydował się na Aleca zamiast niego! I to jeszcze tak ostentacyjnie! Nie żeby bycie w kręgu zainteresować Bane’a było jego marzeniem, ale tu chodziło o honor! I porządek wszechświata! No i co miała znaczyć ta Roszpunka?!
Zatopiony we własnym nieszczęściu, w ogóle nie zarejestrował słów Camille. Dlatego w obronie jego praworządności stanął Alec.
- Jace ma narzeczoną.
- Oh! Ale mi to nie przeszkadza. – Camille lubieżnie oblizała wargi.
- Oczywiście – prychnął Bane. – Tobie nic nie przeszkadza we władowaniu się komuś do łóżka.
Belcourt zaśmiała się dźwięcznie.
- Dalej masz mi za złe tę sprawę z Rosjaninem?
- W sumie to nie. Borys, to naprawdę fajny facet. I fakt, świetny w łóżku.
Policzki kobiety poczerwieniały, choć i tak daleko jej było do Aleca, który niemal płonął z zażenowania. Naprawdę nie chciał słuchać takich rzeczy. Camille wyłapała jego stan i postanowiła uderzyć w Magnusa z tej strony.
- Wstydliwy ochroniarz ci się trafił. Nie będziesz miał z niego pożytku. Jeśli wiesz, o czym mówię. – Ponownie oblizała wargi.
- Żebyś się nie zdziwiła.
To przesądzone. Dzisiaj Alec się zabije. Ale najpierw zamorduje brata, za wpakowanie go w takie gówno. Tylko jeszcze musi zdecydować, jak to zrobi. Tak żeby, nawet w zaświatach, Jace wszystko pamiętał.
- W takich chwilach cieszę się, że wziąłem tę robotę. – Wszyscy aż podskoczyli, gdy do rozmowy włączył się ktoś nowy. – Chyba zrezygnuje z kablówki. Tu mam kabaret na żywo.
- Fell! – Camille obróciła się na pięcie i obrzuciła mężczyznę spojrzeniem godnym złej czarownicy z bajek. Chociaż nie. Po zobaczeniu czegoś takiego dzieci mogłyby mieć traumę. – Nie masz czegoś do zrobienia? Na przykład dobrze szefowi?
- Raphael lubi mieć stały plan dnia. Loda robię mu o trzynastej. – Nawet powieka mu nie drgnęła. – Ale raz mam scenę do nakręcenia, więc wracaj do łóżka! I tym razem daj coś z siebie, albo idź kręcić amatorskie porno z kolegami. Trochę ich masz, na początek jak znalazł.
Camille prychnęła niczym wściekła kotka, ale zaczęła się rozbierać. Wiedziała, kto w wytwórni podpisuje czeki. A o tym, kto mu włazi do łóżka, krążyły plotki.
- Ty też, Bane!
- Sorry Ragnor. – Magnus wzruszył ramionami. – Ale mi opadł – powiedział z rozbrajającym uśmiechem. Na który Fell pozostał tak samo nieczuły, jak na złośliwości Camille.
- To sobie popatrz na tego swojego ślicznego chłopca. Od razu ci stanie.
Magnus, oblizawszy wargi, spełnił sugestię Fella. Naraz Alec zapragnął mieć na sobie spodnie narciarskie, grubą zimową kurkę, tak puchatą, jak to tylko możliwe i czapkę uszankę. Albo worek po ziemniakach. Lub mnisi habit. Wszystko, co tylko zakryłoby go przed wzrokiem Bane’a i uczyniło obiektem całkowicie aseksualnym. Bo pomysł zdał egzamin i Magnus był gotowy do dalszej pracy.
- Zamorduję cię Jace. Przysięgam, że zrobię sobie, z twojej dupy, tarczę strzelniczą!

poniedziałek, 25 stycznia 2021

Utracona niewinność 1

 
Kilka informacji na początek.
Cała moja wiedza, na temat porno-biznesu, pochodzi z jednej z książek Jima Butchera oraz kilku znalezionych w necie strzępków informacji. Nigdy się tym nie interesowałam, dlatego, jeśli ktoś wie więcej to, z góry, przepraszam za wszystkie błędy.
Tekst jest raczej humorystyczny, pisany „na luźno”, więc na pewno posunę się do kilku (kilkunastu ;)) wyolbrzymień. Postacie mogą zostać nieco przerysowane, jednak staram się, z całych sił, zachować ich charaktery (może poza Jace’em, ale jego nie lubię i nie potrafię się wczuć w jego postać).
Nie bijcie!
A przynajmniej nie za mocno.
 
 
Tytuł: Utracona niewinność
Liczba rozdziałów: ??
Gatunek: yaoi, romans, komedia
Para: Magnus Bane x Alexander Lightwood
Seria: Dary Anioła, Shadowhunters
Ograniczenia wiekowe: +18
Info/Uwagi: Pewnego dnia, do biura agencji ochrony Shadowhunters, przychodzi znany producent filmów dla dorosłych – Raphael Santiago – z dość niecodziennym zleceniem. Dwójka jego aktorów: Magnus Bane i Camille Berlcourt, jest w niebezpieczeństwie. Ktoś grozi im śmiercią. Jace Herondale – szef agencji – motywowany wizją komornika, decyduje się przyjąć ofertę. I tak, razem ze swoim przyszywanym bratem, Alexandrem Lightwoodem, zostają ochroniarzami dwóch gwiazd porno. Co samo w sobie brzmi, jak przepis na katastrofę, jednak sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, gdy na światło dzienne wychodzi głęboko skrywany sekret Aleca. 


 

UTRACONA NIEWINNOŚĆ
1


Jace patrzył na siedzącego przed sobą mężczyznę i zastanawiał się, czy aby na pewno wszystko dobrze usłyszał. Albo czy ktoś nie robi sobie z niego jaj. No bo, jak to możliwe, żeby ten facet, wyglądający na góra piętnaście lat!, był tym, za kogo się podawał?!
- I, co pan na to, panie Herondale?
Jace odkaszlnął żeby zyskać na czasie, ale nic to nie dało. Nadal nie wiedział, co zrobić. Dlaczego, do kurwy nędzy, ten dziwak, musiał przyjść akurat w dzień, gdy Alec zjawiał się później?! On by wiedział, co zrobić. Potrafił rozmawiać z takimi freakami.
Widząc, że klient zaczyna się niecierpliwić, postanowił iść na żywioł. Może i tym razem uratuje go, jego słynny, urok osobisty.
- A więc, panie Santiago…
- Nie zaczyna się zdania od „a więc” – przerwał mu Hiszpan. – Bardzo proszę, by w rozmowie ze mną, zachował pan, choć podstawy poprawności językowej.
Jace zgrzytnął zębami.
- Zrobię, co w mojej mocy.
- Czyli nie za dużo.
Powinien teraz wstać i wypierdolić tego kolesia za drzwi. Najlepiej bez ich otwierania. Wiedział jednak, że nie może tego zrobić. Z kilku powodów. Po pierwsze: naprawdę potrzebował tego zlecenia. Czy też raczej, pieniędzy z niego. Po drugie: chwila triumfu, nad tym bezczelnym facetem, skutkowałaby utratą narzeczonej oraz wspólnika i brata w jednej osobie. Clary, już jakiś czas temu zapowiedziała, że jeśli jeszcze raz zachowa się, jak dupek, względem klienta, ona zrywa zaręczyny. Alec zaś dodał, do słowotoku przyszłej szwagierki informację, że w takiej sytuacji, on odejdzie z firmy. Oczywiście oboje tylko się zgrywali. Prędzej czy później (raczej prędzej, Jace wciąż wierzył w swój urok osobisty, nawet jeżeli pewien Hiszpan był na niego odporny), wybaczyliby mu. Ale awantura byłaby potężna. Jak to mówią: nie zna Piekło większej furii, niż wkurzona kobieta. Czy jakoś tak. A Alec czasem zachowywał się, jak baba. Taka z wiecznym stanem napięcia przedmiesiączkowego.
Dlatego zacisnął zęby i udawał, że nie usłyszał ostatniej uwagi mężczyzny.
- Dobrze panie Santiago, wracając do meritum. – Nie zaszkodzi zaznaczyć, że zna trochę trudnych słów. – Jest pan…
- Producentem filmów dla dorosłych – wszedł mu w słowo mężczyzna. Powiedział to takim tonem, jakby był przyzwyczajony do wyjaśniania tej kwestii każdemu, po kilka razy.
- I chce pan żebyśmy ochraniali dwójkę pana… aktorów – zawahał się przy tym słowie, na co Santiago groźnie zmarszczył brwi. – Bo ktoś grozi im śmiercią, tak?
Hiszpan wzniósł oczy ku niebu, jakby licząc, że spłynie na niego łaska pańska. Albo przynajmniej cierpliwość w ilościach hurtowych.
- Dios… Ja wiem, że mięśnie – wskazał na bicepsy malujące się pod opiętą koszulką Jace’a – rzadko idą w parze z inteligencją, ale przyswojenie dwóch faktów, chyba nie jest jakimś szczególnym wysiłkiem intelektualnym. Jeśli, co pół godziny, będę musiał panu przypominać, po co pana zatrudniłem, to chyba mija się z celem. – Chciał wstać, ale Jace powstrzymał go ruchem ręki. Choć, tak naprawdę, sam chętnie pomógłby mu się wydostać z biura. Oknem. Powstrzymywało go tylko wspomnienie słodkiego uśmiechu ukochanej.
- Przepraszam – bąknął. – To po prostu… Dość niecodziennie zlecenie – wyjaśnił nieporadnie.
- Ochrona ludzi? – Sztucznie zdziwił się Santiago. – Myślałem, że tym właśnie zajmują się firmy ochroniarskie.
- Niezupełnie. – Do tej pory zdarzyło im się strzec jakiegoś magazynu, nadzorować przekazanie pieniędzy pomiędzy drobnym przedsiębiorcą i bankiem (przynajmniej Jace wmawiał sobie, że ten dziwny facet był pracownikiem banku; dzięki temu spał spokojnie) oraz towarzyszyć miłej staruszce przy deponowaniu oszczędności życia na wysokoprocentowej lokacie. Za to ostatnie zlecenie nie wzięli zapłaty. Chyba żeby liczyć pół blachy ciasta z kremem. Alec był zachwycony. Jak widać agencji ochrony Shadowhunters nie wiodło się najlepiej. Dlatego, tym bardziej, nie mógł sobie pozwolić na stratę tego klienta. Nawet jeśli wiązało się z tym przełknięcie własnej dumy.
- Chodziło mi raczej o… charakter pracy ochranianych osób.
Santiago ponownie wzniósł oczy ku niebu.
- Dios! Znowu to samo!
Jace wolał nie wiedzieć, co znaczy „znowu”.
- Wszyscy zachowują się, jak cnotki, które robiły to tylko pod kołdrą przy zgaszonym świetle – ciągnął Hiszpan. – Nie powie mi pan, że nigdy nie obejrzał żadnego filmu pornograficznego. – Zmierzył Jace’a takim spojrzeniem, że Herondale miał wrażenie, iż Santiago doskonale wie, nie tylko, że w ogóle oglądał, ale także co i w jakich ilościach. Nagle zapragnął się tłumaczyć. Że jest w końcu facetem! Że ma swoje potrzeby! A posiadanie narzeczonej wcale tych potrzeb nie umniejsza!
Mężczyzna pokiwał głową. Mina Jace’a musiała mu powiedzieć wszystko, co chciał wiedzieć.  Herondale poczuł się obnażony, jak jeszcze nigdy w życiu.
- Widzi pan. – W głosie Santiago pobrzmiewało zadowolenie. – Każdy korzysta z dorobku moich aktorów, jednocześnie nimi gardząc. – Skrzyżował ręce na piersi. – Gdyby przyszedł do pana reżyser normalnych – to słowo wymówił z kpiną – filmów, nie miałby pan obiekcji przed wzięciem tej sprawy, prawda?
Jace pomyślał o kredycie, zbliżającym się weselu i marnej przyszłości Shadowhunters, jeśli wkrótce się na czymś nie wybiją.
- Teraz też nie mam – zapewnił i zrobił, co mógł żeby zabrzmiało to szczerze.
Santiago nie wyglądał na zdziwionego, raczej na zrezygnowanego. Jakby powtarzał się jakiś schemat, w którym brał udział już zbyt wiele razy.
- Przejdźmy zatem do omawiania szczegółów.
 
- Mamy nowe zlecenie – oznajmił Jace, gdy tylko Alec wszedł do biura.
Brwi mężczyzny poszybowały w górę, ale zaraz wrócił jego typowy, beznamiętny wyraz twarzy. Postawił przed przyjacielem kubek z kawą na wynos i usiadł przy własnym biurku. Dopiero wtedy spytał:
- Jakie? Znów magazyn? – U każdego innego człowieka zabrzmiałoby to, jak kpina. Jednak, od Aleca, bił tylko profesjonalizm. I za to Jace go kochał. No i za kilka innych rzeczy, które teraz nie były ważne.
- Nieeee… - powiedział przeciągając litery i niemal rzucił się na kubek z kawą. To mogło mu dać minutę, lub dwie, nim rozpęta się piekło.
- A co? – Alec zaczynał czuć niepokój. Znał Jace’a, jak zły szeląg, zdecydowanie lepiej niż blondyn myślał. Dlatego dokładnie wiedział, że przyjaciel zrobił coś czego obaj, albo głównie Alec, to zawsze był on, pożałują. – Jace?
Mężczyzna westchnął.
- Zanim cokolwiek powiesz, zanim zaczniesz na mnie wrzeszczeć pamiętaj, że obaj mamy kredyty do spłaty! A ja niedługo się żenię!
Teraz Alec nie miał już wątpliwości. Było źle.
- Po pierwsze. – Wyciągnął z szuflady małą antystresową piłeczkę. Ściskanie jej, trochę pomagało ukoić, zszargane Jace’em, nerwy. A, w najgorszym razie, mógł nią rzucić w brata. – Ja nie krzyczę tylko patrzę z rozczarowaniem.
- To jest gorsze – burknął Jace i sięgnął po kawę. Może zdąży całą wypić i Alec nie wyleje jej mu na głowę.
- Po drugie. – Mężczyzna go zignorował. – Ja nie ma problemu ze spłatą swojego kredytu.
- No tak. Ty i ta twoja druga praca. – W duchu zazdrościł przyjacielowi tej całej alecowej roztropności. Jego brat, przyszywany, ale jednak brat, nie czekał na gwiazdkę z nieba (jak zrobił to on; nie oszukujmy się, liczenie że dopiero, co założona agencja będzie przynosiła horrendalne zyski, było naiwne). Tylko, od razu, po odcięciu strumyczka pieniędzy rodziców (a tym samym ich ciągłej kontroli) znalazł zajęcie, które nie dość, że pozwalało mu zarobić godziwe (jak na standardy zwykłych ludzi a nie rozpieszczonych gówniarzy jakimi, do tej pory, byli) pieniądze, to jeszcze wiązało się z jego pasją – łucznictwem. Alec, który trenował od ósmego roku życia, w wieku dwudziestu lat został instruktorem w sekcji dziecięcej. I był w tym naprawdę dobry. Jego podopieczni wygrywali zawody, zdobywali nagrody, a co najważniejsze – ubóstwiali swojego nauczyciela. Nie raz i nie dwa Alec wrócił do domu obładowany czekoladkami, rysunkami i innymi przejawami dziecięcego uwielbienia. Jace był dumny z brata, chociaż nigdy mu tego nie powiedział.
- Po trzecie. – Znów go zignorował. Był przyzwyczajony do tego rodzaju przytyków. – Nikt ci nie każe robić wesela na trzysta osób. Większości z nich nawet nie znasz! – Niemal krzyknął, ale zaraz machnął ręką. Doskonale wiedział, o co chodziło Jace’owi. Chciał udowodnić wszystkim, w tym sobie, że nawet bez wsparcia rodziców, jest w stanie dać Clary niezapomniane wesele. Z tym, że dziewczyna wcale nie chciała wielkiej fety. Zdecydowanie bardziej doceniała fakt ograniczenia kontaktów z przyszłymi teściami. Ale Jace, jak to Jace, gdy sobie coś ubzdurał, żadna siła nie mogła go zmusić do zmiany zdania.
- Skończyłeś już? – burknął blondyn. Wałkowali ten temat już tyle razy, że dostawał mdłości na samą myśl o kolejnej rozmowie.
- Tak. – Alec miłosiernie odpuścił dwa ostatnie punkty ze swojej listy. – Wal. W co nas, tym razem, wpakowałeś.
I Jace zaczął mówić. A im dłużej to robił, tym bardziej czerwony stawał się Alec. W pewnym momencie Jace myślał nawet, że brat dostał jakiegoś krwotoku wewnętrznego, albo wylewu. Ale skoro nie padł na ziemię w konwulsjach to chyba nie było aż tak źle, prawda? Dlatego kontynuował, zdeterminowany, by powiedzieć wszystko na raz. Jak ze zrywaniem plastra. Cały ból, w jednym ruchu.
Kiedy skończył Alec długo milczał. Oddychał tylko szybko i głęboko, jakby chciał nabrać powietrza na zapas. Jace wiedział, co to znaczy. Instynktownie skulił się w sobie, oczekując ciosu. I się go doczekał, szybciej niż myślał. Antystresowa piłeczka przecięła powietrze z prędkością pistoletowej kuli i ugodziła Jace’a prosto w czoło. Herondale jęknął i zaczął rozmasowywać obolałe miejsce. To cholerne łucznictwo naprawdę wyrobiło u Aleca cela.
Tymczasem brunet wstał z krzesła i zaczął pakować swoje rzeczy.
- Nie. Ma. Mowy. Jak chcesz się zajmować taki sprawami, rób to sam. Ja się wypisuje!
Ostatni raz Jace widział Aleca tak wzburzonego podczas kłótni z rodzicami, gdy oznajmił, że ma dość grania roli idealnego syna i on się z całej tej szopki wypisuje. A jak chcą go za to odciąć od wszystkich funduszy, to droga wolna. Miejsca do spania, na dworcu, jest sporo. I on woli bawić się w bezdomnego niż, po raz kolejny, ulec ich jakimś głupim pomysłom (Jace tak naprawdę nie wiedział, o co dokładnie poszło, ale to musiała być naprawdę wielka rzecz, skoro Alec się zbuntował). Po czym trzasnął drzwiami i tyle go widzieli. Nikt go nie zatrzymywał. Robert i Maryse byli pewni, że pierworodny wróci, góra po tygodniu, z podkulonym ogonem. Jace też tak myślał, w końcu byli paniczykami z dobrego domu, którym pod nos, podstawiano wszystko czego chcieli. I tylko Isabelle twierdziła, że Alec sobie poradzi a oni już go nie zobaczą. Chyba, że na jego warunkach. Jak się okazało to właśnie ona miała rację. Nie dość, że Alec niemal od razu znalazł pracę, to jeszcze zaskoczył wszystkich wynajmując dwupokojowe mieszkanie. Skąd miał na to pieniądze, Jace nie wiedział, ale był bratu niezwykle wdzięczny kiedy, nieco ponad rok później, prosił go o azyl.
Po odejściu Aleca to z niego próbowano zrobić „idealnego pierworodnego”, chociaż z rodziną Lightwood nie łączyły go żadne więzy krwi. Robert jednak uznał, że lepiej postawić na adoptowanego syna niż rodzoną córkę, tak jakby dziewczyna nie nadawała się do prowadzenia firmy. Jace wiedział, że to nieprawda. Izzy, gdyby tylko dano jej szansę, zakosiłaby wszystkich. Ale kłótnia z Robertem przypominała kopanie się z koniem, więc milczał. Przynajmniej dopóki nie odczuł, co naprawdę oznacza „bycie spadkobiercą”. Pełen podziwu dla Aleca, że wytrzymał w tym cyrku tak długo, spakował manatki i poszedł żebrać u brata o kawałek podłogi. Alec – jak zawsze – nie odmówił mu pomocy. Mieszkał u niego dopóki nie stanął na nogi. Trochę chwiejnie, agencja wciąż nie przynosiła znaczących zysków, ale jednak.
Teraz miał szansę się wybić i nie chciał żeby pruderyjna natura Aleca mu to uniemożliwiła.
- No weź! – Podszedł do brata i złapał go za ramię, tym samym uniemożliwiając dalsze pakowanie. – To na pewnie brzmi gorzej, niż będzie w rzeczywistości.
Alec spojrzał na niego z tą swoją miną pod tytułem „kpisz czy o drogę pytasz?”.
- Mamy ochraniać dwójkę aktorów porno – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Zarówno podczas pracy. – Niemal zakrztusił się tym słowem. – Jak i prywatnie. To nie brzmi tylko źle! To przepis na katastrofę!
Jace, który zaczynał oswajać się z myślą, kim byli ich klienci, wzruszył ramionami.
- No weź – powtórzył. – To po prostu… aktorzy. Nie można nimi gardzić tylko dlatego, że grają w tym w czym grają. – Nieświadomie zaczął przytaczać argumenty Santiago. – Przecież każdy ogląda porno! – krzyknął dla nadania swoim słowom większej ekspresji. A twarz Aleca poczerwieniała jeszcze bardziej, choć Jace mógłby przysiąc, że to niemożliwe. W dodatku mężczyzna spuścił wzrok na swoje buty a palce, zaciśnięte na pasku torby, zbielały z wysiłku. Jace, od zawsze uważał, że z Aleca można czytać, jak z otwartej księgi a on potrafił to najlepiej. Teraz jednak nie byłe pewien, czy dobrze odczytał znaki. – Alec? – zaczął i urwał nie wiedząc, co powiedzieć dalej. To było niezręczne. Bracia nie powinni rozmawiać na takie tematy! A przynajmniej nie na trzeźwo!
- Nie kreci mnie to, dobra?! – krzyknął Alec, wciąż nie patrząc na brata. – I nie drąż! Ta rozmowa nigdy nie miała miejsca, jasne?!
Takie rozwiązanie było mu na rękę, więc kiwnął głową. Jednak świadomość, że Alec był do tego stopnia niewinny… Znaczy wiedział, że brat nigdy nie spotykał się z dziewczynami i zapewne, pomimo swoich dwudziestu trzech lat, nadal pozostawał prawiczkiem, ale że nawet porno pozostawało poza jego kręgiem zainteresować?! To wydawało się już chore.
Ciekawe czy robił sobie kiedyś dobrze, pomyślał. I od razu sprzedał sobie mentalnego plaskacza. Nie będzie o tym myślał! Ani teraz, ani nigdy!
- Dobra! To może nie każdy, ale znaczna część populacji, już tak! – Wrócił do pierwotnego tematu. W końcu to chodziło o ich następne zlecenie a nie życie seksualne Aleca (nie żeby jakiś istniało, jak się okazało). – Poza tym, słuchaj. Ktoś grozi tym ludziom! Naprawdę chcesz ich zostawić bez ochrony, tylko przez to, czym się zajmują? Będziesz aż takim chujem?!
Alec westchnął. Jace wiedział, jak go podejść.
- Dobra. – Odłożył torbę. – Ale będziesz mi coś winien.