sobota, 15 września 2018

Decyzje


Tytuł: Decyzje
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: yaoi, dramat
Para: Law x Zoro, wspomniane Kid x Law
Anime: One Piece
Ograniczenia wiekowe: Brak
Info/Uwagi: Czasem, od jednej naszej decyzji, zależy całe życie drugiego człowieka.  

 DECYZJE


- I jak to wygląda?
- Tak samo chujowo jak dziesięć minut temu. – Law obrzucił wchodzącego lekarza niechętnym spojrzeniem, po czym odłożył, oglądane przed chwilą zdjęcie RTG, na biurko. – Pacjent gotowy?
- Prawie. Zaraz będziesz mógł się pobawić. – Kid podszedł do kolegi i, dla odmiany, teraz on zaczął wpatrywać się w zdjęcie. – Kurwa! Takiej chujni to ja dawno nie widziałem. Poskładanie tego zajmie nam kilka godzin.
- Nam? – Law rzucił mu pytające spojrzenie, na które Kid odpowiedział drwiną.
- Wybacz. – Skłonił się teatralnie. – Tobie, o guru, duchowy przywódco całego zafajdanego personelu, tego zapomnianego przez rząd i fundusze, szpitala. Ja jestem przecież zwykłym anestezjologiem i jedyne, co robię, to czuwam, żeby ci pacjent nagle nie zszedł, podczas gdy ty szpanujesz umiejętnościami. I w dupie masz całą resztę.
Law westchnął. Współpracował z Kidem od kilku lat i świetnie zdawał sobie sprawę z tego, jak złośliwym i sarkastycznym człowiekiem potrafił był Eustass. Zwłaszcza, jeśli rzeczywistość nie współgrała z jego wyobrażeniami. Co zdarzało się nad wyraz często.
- O co ci chodzi? – Skrzyżował ręce na ramionach i z uwagą przyjrzał się współpracownikowi. Nie żeby jakoś specjalnie go to obchodziło, ale wolał wejść na salę operacyjną w jak najbardziej neutralnej atmosferze. Zbyt duże napięcie, między lekarzami, nie wróżyło dobrze zabiegom, a za chwilę czekała ich wielogodzinna, skomplikowana operacja, od której może nie zależało życie, ale na pewno, sprawność człowieka.
- O to – warknął Kid, – że przez ciebie znów spędzimy, w tym zafajdanych gównie, cały dzień, odpierdalając, wyjebany w kosmos, poziom nadgodzin.
- Przeze mnie?
- Przez ciebie i tego idiotę, który prawie dał się rozsmarować na asfalcie – doprecyzował Kid.
Law znów westchnął.
- Możesz mi wyjaśnić, jaka jest w tym wszystkim moja rola? O ile wiem, nie wykorzystałem żadnej z moich magicznych mocy, żeby zepchnąć tego kolesia z drogi.
Kid prychnął.
- Nie próbuj być sarkastyczny, Trafalgar, bo ci to nie wychodzi. Podobnie jak ogarnianie relacji międzyludzkich. I nawet ten twój nowy facet, nie jest w stanie ci w tym pomóc.
Law wyobraził sobie, że chwyta Kida za gardło i ściska tak mocno i długo, aż z mężczyzny ulatuje życie. To pomogło mu uspokoić się na tyle, by naprawdę nie rzucić się na Eustass’a, na co, akurat teraz, nie mógł sobie pozwolić.
- Swoją drogą, to naprawdę nie wiem, w czym on jest lepszy ode mnie…
- W łóżku – wycedził, przez zaciśnięte zęby Law, momentalnie żałując wypowiedzenia tych słów. Ale Kid już tak na niego działał. Budził w nim pierwotne instynkty, które powinny zostać ukryte. Nie mógł jednak, nie uśmiechnąć się w duchu, widząc minę Eustass’a. Mężczyzna z trudem hamował wściekłość i teraz on wyglądał jakby marzył o zamordowaniu Lawa.
- Pieprz się Trafalgar!
- O to możesz być spokojny. Jak tylko stąd wyjdę…
- Czyli nie za szybko. – Kid uśmiechnął się z wyższością a Law zaklął w duchu. Faktycznie, w najbliższym czasie, nie opuszczą murów szpitala. Po prostu nie było szans, by skończyli o normalnej porze. Znów zaklął. Że też akurat dzisiaj, kiedy jemu naprawdę zależało na wyjściu o czasie. Umówił się po pracy z Zoro i chociaż wiedział, że Roronoa nie będzie miał pretensji, jeśli znowu, odwoła ich randkę to, tym razem, jemu zależało bardziej. Mieli, bowiem oglądać mieszkania. Law poczuł, jak po plecach, przebiega mu dreszcz zarówno podniecenia jak i strachu. Tak. Zdecydowali się zamieszkać razem. On i Zoro. Razem… Jak to dziwnie brzmiało… Jeszcze z nikim nie dotarł do tego etapu związku, jeszcze nikt z nim nie wytrzymał tak długo. Nikt z takim zrozumieniem nie przyjmował kolejnych odwołanych spotkań, niepojawiania się na randkach, bez żadnego uprzedzenia, czy też zrywania się w połowie kolacji, bo akurat gdzieś wydarzył się wypadek, a pozostali lekarze byli poza zasięgiem. Nawet Kid, choć znał, od środka, zasady rządzące służbą zdrowia, nie potrafił tego wszystkiego zrozumieć. Nazywał Lawa pracoholikiem i w końcu uznał, że nie po drodze mu, z żyjącym wyłącznie pracą, Trafalgarem. Wtedy Law przeżył coś w rodzaju załamania. Bo skoro inny lekarz nie był w stanie pogodzić się z jego tempem pracy, to czy ktokolwiek będzie?
Roronoa miał być tymczasowym lekiem na jego chandrę, czymś, co pozwoliłoby mu odreagować to wszystko. Doskonale wywiązał się ze swojej roli, a nawet zrobił coś więcej. Na nowo obudził nadzieje Trafalgara na „żyli długo i szczęśliwie”. Czy też może raczej na „nie umrzesz sam, a twoich zwłok nie odnajdą sąsiedzi, kiedy już zaczniesz cuchnąć”. Zrobił to tak niepozornie, że Law sam nie był pewien, kiedy się zakochał. A trafiło go naprawdę mocno. Teraz nie wyobrażał sobie życia bez Zoro. Zoro, który nigdy nie robił mu awantur dotyczących jego pracy, Zoro, który wszystkie spóźnienia, wcześniejsze wyjścia, czy też zwykły brak czasu komentował jednym zdaniem „służba nie drużba”, czasem dodając do tego krótki pocałunek. Zoro, który miał najlepszy tyłek w całej Japonii, i który w łóżku… Nie, zdecydowanie nie powinien teraz o tym myśleć.
Doskonale wiedział, że podejście Roronoy, w dużej mierze, wiązało się z jego własną pracą. Wszak policjanci również, nierzadko, byli stawiani pod ścianą czasu, a wyjście po odbębnieniu ośmiu godzin, bywało marzeniem ściętej głowy. Więc nie tylko Law odwoływał randki, czy też zasypiał już na początku wspólnego oglądania filmu, gdy jakimś cudem, obaj mieli wolny wieczór. Jednak, na dłuższą metę, taki związek był męczący i Law wiedział, że te krótkie chwile, bycia po prostu razem, zwyczajnie nie wystarczą. Zoro chyba też zdawał sobie z tego sprawę, bo zaproponował wspólne zamieszkanie. Wtedy więcej byłoby tego Razem. Kiedy przedstawiał swój pomysł Lawowi był tak zawstydzony i uroczo nieporadny, że Trafalgarowi, do tej pory, robiło się dziwnie ciepło w środku, kiedy o tym myślał. Za to, gdy dotarł do niego sens całego planu, poczuł, że… też tego chce. Że ma dość samodzielnego życia, jakie wiódł od śmierci Corazona i chce, w końcu, być z kimś, tak poprawnie.
Teraz pozostawało tylko znaleźć mieszkanie pasujące im obu. Bo Law mieszkał za daleko od komisariatu, zaś z domu Zoro, do szpitala można było się dostać tylko jedną, wiecznie zakorkowaną, drogą. Musieli, więc znaleźć złoty środek i mieli to zrobić właśnie dzisiaj. Właśnie - mieli. Niestety, jak to w życiu lekarza bywa, rzeczywistość postanowiła dać o sobie znać i sprowadzić na blok operacyjny faceta z tak pokiereszowaną ręką, że na łataniu jej miał spędzić nie tylko swój dyżur, ale też kilka godzin dyżuru swojego zmiennika. Już nawet napisał sms-a do Zoro, że z dzisiejszego wyjścia nici. I chociaż miał ochotę wyć z wściekłości, nic nie mógł na to poradzić.
- Ale wiesz, że można to zrobić inaczej?
Kid złapał go za ramię, gdy już wychodził z sali.
- O czym ty pieprzysz? – Wyrwał mu się, całym sobą powstrzymując się przed przypierdoleniem w ten uśmiechnięty ryj Eustass’a.
- O tym żebyś przestał bawić się w Boga i zrobił to, co każdy inny chirurg na twoim miejscu. –  Kid uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Zamiast spędzać godziny na składaniu tego – wskazał zdjęcie leżące na biurku, – co i tak pewnie nic nie da, obetnij tę cholerną rękę. Wszyscy na tym zyskamy. Ty zdążysz na swoją głupią randkę a ja… - umilkł, gdy noga Trafalgara trafiła go w brzuch. Aż się zgiął z trudem łapiąc oddech.
- Zamknij się! Jeszcze jedno słowo i idę do ordynatora! – Law czuł jak wszystko w nim aż się gotuje. Gdyby okoliczności były inne, dołożyłby Kidowi mocniej. Teraz jednak nie miał na to czasu. Musiał ratować czyjeś zdrowie. Nawet za cenę własnego szczęścia.
- Przemyśl to jeszcze! – krzyknął za nim Kid, kiedy Trafalgar już wyszedł z pokoju.

Słowa Eustass’a huczały mu w głowie przez całą drogę do sali operacyjnej, a potem jeszcze podczas przygotowań do zabiegu. I choć starał się je odpędzić, one wracały. I to tym głośniejsze i bardziej natarczywe, im dłużej przyglądał się swojemu zespołowi. Zewsząd otaczały go zmęczone, poszarzałe twarze ludzi, którzy nie wierzyli w sens misji, jakiej mieli się właśnie podjąć. Law wiedział, że uważają jego decyzję za głupią, może nawet samolubną. Bo jeżeli faktycznie złoży facetowi tę rękę, to i tak szanse na powrót do pełnej sprawności wynosiły jakieś trzydzieści procent. I jeśli teraz zdecydowałby się na amputację przyjęliby tę decyzję z ulgą. A gdyby doszło do procesu, wszyscy stanęliby za nim murem, zeznając w sądzie, że było to najlepsze możliwe wyjście.
Law zastanowił się przez chwilę. Co, w takiej sytuacji, zrobiłby jego ojciec? Odpowiedź była prosta. Walczyłby do końca. Z jakiegoś powodu ta myśl wywołała u Trafalgara gniew. Kochał ojca, podziwiał go, a jego śmierć była dla niego ciosem. Jednak… Pamiętał swoje dzieciństwo. Ten odwieczny brak czasu, kradzenie krótkich chwil z rodzicami. Nawet to, że zainteresował się medycyną wywołane było, po prostu, chęcią spędzania z nimi więcej czasu. Myślał, że w ten sposób awansuje w ich hierarchii. Niestety, to zawsze pacjenci byli na samym szczycie. I teraz on powtarzał ten schemat. Stawiając innych nawet ponad sobą. Ponad własnym szczęściem. Czy faktycznie tak powinno być? Czy on już nie zasługuje na chwile radości? Na trochę zdrowego egoizmu?
- I jak pacjent? – zapytał wchodząc do sali.
- Ustabilizowany, możesz zaczynać. – Po Kidzie nie było widać najmniejszych śladów wcześniejszej kłótni. Jak zwykle profesjonalizm aż bił od niego i Law wiedział, że nawet, jeśli nie wierzył w sens tej operacji zrobi wszystko, by pacjent przeżył.
Law stanął przed stołem operacyjnym i skupił wzrok na odsłoniętej ręce. Teraz widział tylko ją. Reszta ciała pacjenta się dla niego nie liczyła. Nie wiedział nawet jak wyglądał mężczyzna, którego właśnie miał zacząć kroić. Ile miał lat, jak się nazywał… Nic, ponad to, co było mu niezbędne. Robił tak od zawsze. Odcinał się od osoby na stole tak mocno jak to tylko było możliwe. W ten sposób, podczas operacji, nie czuł się odpowiedzialny za ludzkie życie. Miał przed sobą, po prostu, kawał mięcha, który trzeba doprowadzić do stanu użytkowności i pozszywać. Co samo w sobie bywało ciężkim zadaniem. Dodatkowe obciążenie psychiki, nijak by mu w nim nie pomogło.
Wziął głęboki oddech. Czas zaczynać.
- Skalpel – powiedział i narzędzie niemal magicznie pojawiła się w jego dłoni.
Pochylił się nad pacjentem i… poczuł się dziwnie. Zwykle, w takiej sytuacji, odczuwał swego rodzaju podniecenie i radość z czekającego go wyzwania. Tym razem zamiast tego ogarnęło go znużenie i żal. Żal, że następne godziny spędzi na tej sali, naprawiając coś, co niekoniecznie naprawić się da. Żal, że zamiast oglądać z Zoro mieszkania i debatować, które najlepiej spełnia ich wymagania, będzie ciął, łączył, zszywał… Żal, że znów wróci do domu zbyt skonany, by spędzić ze swoim facetem normalny wieczór.
Czy naprawdę tak musiało być? Czy faktycznie musiał poświęcać swoje szczęście dla dobra ogółu? Czy nie mógł pozwolić sobie na jeden jedyny przejaw egoizmu?
Uniósł wzrok i skrzyżował spojrzenie z Kidem. Oczy Eustass’a mówiły dokładnie to samo, co ich właściciel, w pokoju lekarskim.
Jeśli miał za sobą Kida, nikt nie podważy jego decyzji. Wszyscy, za bardzo, bali się rudowłosego, niestabilnego emocjonalnie, lekarza.
Tylko ten jeden raz… Tylko dzisiaj…
- Zmiana planów – oznajmił odkładając skalpel. – Amputujemy.
Albo mu się zdawało, albo na twarzach członków zespołu wykwitła ulga. No może tylko Bepo spojrzał na niego z naganą. Nic jednak nie powiedział, posłusznie przestawiając się na nowe tory, jakimi miała potoczyć się operacja.

Jakąś godzinę później było już po wszystkim. Całość nieznacznie się przedłużyła i Law, z tego powodu, był na siebie zły. Mógł to zrobić szybciej, ale wciąż tak samo dokładnie. To nie była najlepsza operacja w jego życiu i miał zamiar szybko o niej zapomnieć. Nawet nie wspomni Zoro o zabiegu, choć zwykle starał się, przynajmniej minimalnie, nakreślić mężczyźnie swój dzień pracy. Tym razem tego nie zrobi. Zachowa prawdę dla siebie.
- Jednak masz jaja Trafalgar! – Poczuł jak ktoś uderza go w plecy. – Nie myślałem, że to zrobisz!
Zmiął w ustach przekleństwo widząc uśmiechniętą twarz Kida. Który najwidoczniej źle odebrał jego minę, bo uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Spoko. Nikt cię sądem straszyć nie będzie. Trochę się pozmienia w karcie i będziesz kryty z każdej strony.
Law zamarł.
- Ani. Mi. Się. Waż – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Ta amputacja miała wskazania medyczne!
- Tak? – Kid uniósł brwi i zrobił minę niewiniątka. – Jemu też to powiesz? – Wskazał na kogoś za plecami Trafalgara uśmiechając się przy tym wrednie.
Ten odwrócił się pewien, że zaraz przyjdzie mu tłumaczyć się przed ordynatorem. Zamiast tego zobaczył, jak Bepo, wraz z jeszcze jednym lekarzem, przewozili operowanego, przed chwilą, pacjenta na salę. Minęła dosłownie chwila, nim cała trójka zniknęła za rogiem, ale Law i tak zdążył przyjrzeć się mężczyźnie na łóżku. Jego ogorzałej od słońca twarzy, mocnym rysom, kwadratowej szczęce, bliźnie przecinającej lewe oko, oraz zielonym włosom, przez które, tak naprawdę, dwa lata temu zwrócił na niego uwagę.
- Nie… - wyszeptał czując jak serce łomocze mu w piersi, zupełnie jakby chciało wyskoczyć. – Nie… nie… nie…