poniedziałek, 22 lutego 2021

Utracona niewinność 4

 

 

UTRACONA NIEWINNOŚĆ
4


- Mówię ci, Alec, to jakiś koszmar! – Jace przejechał dłonią po włosach. Złote kosmyki, nawet po tak brutalnym zabiegu, wyglądały olśniewająco. Alec trochę mu tego zazdrościł. On nieważnie, co by zrobił i tak wyglądał, jakby zamiast grzebienia użył poduszki. – Nie dość, że Clary jest na mnie ściekła za to, że mieszkam z Belcourt…
Alec zamrugał zaskoczony. Clary nie należała raczej do ludzi zazdrosnych, o cokolwiek lub kogokolwiek. A tym bardziej o Jace’a, który prędzej ogoliłby się na łyso, niż pomyślalby o zdradzie. Tego nie można było mu odmówić.
- Przecież mówiłeś jej, na czym polega zlecenie – przerwał bratu.
- No tak – przyznał Jace. – Trochę pomarudziła, ale w końcu się z tym pogodziła, mówiłem ci. Będę musiał pomalować salon. No i wszystko było załatwione. Do czasu. – W jego głosie słychać było rezygnację. – Aż nie zobaczyła Camille. – Pokręcił głową chcąc wyrzucić to wspomnienie z pamięci. – Przywiozła mi wieczorem ciuchy, a ta tutaj. – Wskazał na Camille zawzięcie pracującą ustami przy kroczu Bane’a. Znów dostali wspólną scenę, więc Jace i Alec mogli porozmawiać i powymieniać się wrażeniami, z pierwszego dnia pracy. To znaczy Jace mógł się wyżalić. Alec tylko słuchał, ze wszystkich sił starając się patrzeć wszędzie, tylko nie na aktorów. Bo chybaby eksplodował. Zwłaszcza po tym, co stało się rano. – Wparowała do przedpokoju. – Jace, jak gdyby nigdy nic, kontynuował wątek. – W samych stringach! I to takich prześwitujących! Bez stanika! Wyobrażasz to sobie?!
W sumie mógłby spróbować, ale nie chciał. Jego zdrowie psychiczne, i tak, było ostatnio mocno nadszarpywane. A to dopiero początek.
- Kiedy Clary zobaczyła cycki Belcourt myślałem, że rozszarpie najpierw ją, a potem mnie! Ale jakoś się opanowała i tylko przywaliła mi torbą w brzuch.
To akurat Alec mógł sobie wyobrazić. I nawet się uśmiechnąć, choć akurat tego wołał nie robić. Ego brata prawdopodobnie by tego nie wytrzymało. Clary miała charakterek.
- Później zadzwoniła i zrobiła mi taką jazdę, że połowę z tego, co powiedziała można podciągnąć pod groźby karalne! Powiedziała, że za mnie wyjdzie tylko po to, żeby móc się rozwieść!
Tutaj Alec już nie wytrzymał. Parsknął śmiechem. Jace się naburmuszył.
- Ty się brachu nie śmiej, bo to dopiero początek! Zamiast uspokajać narzeczoną i mówić jej, że zdecydowanie kręci mnie miseczka A…
- Tego nie musiałem i nie chciałem wiedzieć.
Jace zgromił go wzrokiem.
- Za to ja musiałem obszukać trzech kolesi, którzy przyszli na „konsumpcję znajomości” – zrobił z palców z cudzysłów – z panną Belcourt! Trzech! Rozumiesz to?! JEDNEGO wieczoru! Pierwszy był oburzony i mało nie dał mi w zęby.  Drugi chyba mnie podrywał. A trzeci uznał to za świetną grę wstępną i zapytał czy jestem wolny w przyszłym tygodniu bo, cytuję, „organizuje orgię i chciałby czymś zaskoczyć gości”. Kurwa, Alec! Ci ludzie są chorzy! Nie dziwię się, że ktoś, w końcu, nie wytrzymał i chce ich kropnąć!
- Jace!
Blondyn uniósł dłonie w obronnym geście.
- Nie mówię, że popieram, tylko że rozumiem. A jak tam u ciebie?
Alec zarumienił się po same koniuszki uszu..
- Dobrze – bąknął. – Jedliśmy chińszczyznę. – Wrócił myślami do poprzedniego wieczoru. 
 
Wyszedł z pokoju akurat, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Bane brał właśnie prysznic, więc Alec mógł, bez robienia z siebie debila, odebrać zamówione jedzenie. Trochę pokłócił się o nie z Magnusem. Mężczyzna chciał coś z jakiejś wykwintnej restauracji (Najlepiej tej francuskiej! Uwielbiam ją!) i Alec musiał mu, dość brutalnie, wytłumaczyć, (od czego jest internet i zdjęcia trupów), że w obecnej sytuacji musi bardzo uważać na to skąd zamawia jedzenie. A najlepiej gotować sam. Ta sugestia o mało nie doprowadziła Magnusa do zawału. Dlatego, już bez szemrania, zgodził się na chińszczyznę, z baru przyjaciela ojczyma Clary (wytłumaczenie tej zawiłości zabrało Alecowi pięć minut życia). Alec jadł w Jade Wolf kilka razy i musiał przyznać, że nie tylko było smacznie, ale ponadto człowiek miał komfort psychiczny, bo nie musiał się martwić niespodziewanymi dodatkami w jedzeniu. Typu arszenik. Albo ślina wkurzonego kucharza, czy kurz z podłogi (osobiście nie wierzył w regułę pięciu sekund).
Nakładał właśnie jedzenie na talerze, gdy do kuchni wszedł Bane. Alec, z sercem w gardle, podniósł wzrok na mężczyznę. I oniemiał. Magnus wyglądał zwyczajnie. To znaczy nadal był nieziemsko przystojny, ale nie przypominał już boga seksu. Miał na sobie ciepłą granatową piżamę w małe białe kotwiczki i czarny jedwabny szlafrok. Zmył makijaż, przez co jego twarz nabrała młodzieńczego wyrazu a, wciąż wilgotne, włosy opadały swobodnie na ramiona. Alec pomyślał, że jeśli tamtego Magnusa pożądał (musiał się wreszcie do tego przyznać; Bane go pociągał, choć bardzo nie chciał żeby tak było), to w tym mógłby się zakochać. Tak zwyczajnie pięknym, swobodnym… STOP! Nie masz prawa Alec, pamiętasz?
- Kolacja. – Podał jeden talerz Magnusowi. Ze smutkiem dostrzegł, że mężczyzna nie zdjął soczewek. Szkoda. Naprawdę podobały mu się te kocie oczy.
Bane przyjął naczynie i z przesadnym sceptycyzmem przyjrzał się jego zawartości.
- To na pewno jadalne? – Bacznie obserwował Aleca. To, jak zareaguje, widząc go w domowej odsłonie. Sam nie wiedział, czemu się na to zdecydował. Jeszcze żadnemu z ochraniarzy nie pokazał się w piżamie (znaczy takiej zwyczajnej, którą można dostać w każdym markecie a nie w sex shopie), bez makijażu i z nieułożonymi włosami. Zawsze się pilnował. A dziś, gdy wyszedł spod prysznica, pomyślał, że ma ochotę odkryć karty. Może nie wszystkie, z soczewek nie zrezygnował, i zobaczyć jak zareaguje Alec. No i kurwa mać, zareagował. Tak, jak Magnus nigdy by się nie spodziewać! Spojrzeniem pełnym zachwytu! Zupełnie jakby niebłyszcząca wersja Magnusa Bane’a spodobała mu się jeszcze bardziej. Nie potrafił tego zrozumieć. Do tej pory, widząc go bez makijażu i perfekcyjnej fryzury, ludzie wydawali się być raczej zawiedzeni. Jakby to już nie był on. Nawet Camille nie akceptowała jego domowej wersji. NIE! Nie będzie teraz o niej myślał.
- Bo nie wygląda. – Musiał skupić się na czymś innym. Jedzenie wydawało się dobrym wyborem.
- Nie marudź – fuknął Alec wracając do swojego talerza. – To naprawdę dobre. – Na dowód nabrał trochę makaronu i wsadził go sobie do ust.
Magnus poszedł za jego przykładem i musiał przyznać, że mężczyzna miał rację.
- Okej. Zwracam honor.
 
Ze snu wyrwał go dźwięk budzika. Z trudem zwlekł się z łóżka i, wciąż pozostając gdzieś na granicy rzeczywistości, zaczął się rozbierać. W nocy długo nie mógł zasnąć, choć teraz nie bardzo pamiętał, dlaczego. Najlepszy dowód na to, że nie przespał swoich zwyczajowych siedmiu godzin. Zawsze, gdy tego nie zrobił miał problemy z percepcją wobec rzeczywistości. No i, co zdecydowanie gorsze, wyglądał jak zombie. I to takie, które wstało z grobu już jakiś czas temu. Miał nadzieję, że zimny prysznic jakoś pomoże mu dojść do siebie i odzyskać kontakt ze światem. Bo naprawdę nie miał nastroju na wysłuchiwanie hiszpańskich przekleństw, padających z ust Raphaela.
Już był jedną nogą w łazience, kiedy pewna myśl przebiła się do, wciąż otumanionego, umysłu. Prezes! Musiał nakarmić Prezesa. Wczoraj tego nie zrobił, bo… Bo coś. Jakieś ważne coś… Teraz zwierzak zapewne umierał z głodu. Nie przejmując się szukaniem szlafroka, ruszył do kuchni tak, jak go stworzyła Matka Natura.
 
Alec bardzo mało spał tej nocy. Ilekroć zamykał oczy, w jego głowie pojawiał się Bane. Za każdym razem nagi i w kuszącej pozie. Po takim spektaklu, jego ciało domagało się uwagi ze strony właściciela, oraz rozładowania jednego z pierwotnych instynktów. Nic dziwnego, że rano był tak wykończony, iż nawet obsługa ekspresu stanowiła dla niego wyzwanie. Gapił się na przebrzydłe urządzenie, które, za cholerę, nie chciało współpracować i przeklinał w duchu dzień, gdy jego rodzie postanowili uprawiać seks. Co, w konsekwencji, doprowadziło do jego pojawienia się na świecie. Serio? Nie mogli sobie kupić psa? Albo jeszcze lepiej tamagotchi (skazywanie jakiejkolwiek żywej istoty, na kontakt z jego rodzicami wydawał mu się barbarzyństwem)? Musieli mieć dziecko?!
Kiedy zastanawiał się, czy można pozwać rodziców za sprowadzenie go na ten świat, drzwi do sypialni Bane’a otworzyły się i z pokoju wypłynął, (bo on nie wyszedł; to, co robił ten mężczyzna nie można było nazwać zwykłym chodzeniem – on płynął w powietrzu) sam Magnus. Goły! Całkowicie. Zniknęła gdzieś urocza piżama, którą miał na sobie wczoraj, a w jej miejsce nie pojawiło się nic. Alec poczuł, jak staje mu serce (i nie tylko). Upuścił trzymany w ręku kubek, który upadł akurat na kafelki, przez co stracił ucho (dobrze, że wybrał ten najbrzydszy, bez żadnego napisu).
- Ma… - Zaschło mu w ustach. – Magnus… - wycharczał przez ściśnięte gardło, nie mogąc oderwać wzroku od mężczyzny. Od tego boskiego, w każdym aspekcie, ciała. – Czy… Czy… Mógłbyś się ubrać?! – Wcale nie brzmiał jakby tego chciał. Jednak jego głos pozwolił Bane’owi całkiem się obudzić i na nowo nawiązać kontakt z rzeczywistością.
Kiedy resztki snu zniknęły a on pojął, co właśnie zrobił, miał ochotę przywalić sobie w twarz. Nie żeby miał problem z chodzeniem nago po mieszkaniu, ale… Spojrzał na Aleca. Mężczyzna był czerwony, jak piwonia, od nasady włosów, po sam dekolt spranej szarej koszulki. W dodatku trzęsły mu się ręce. A przód zmechaconych dresowych spodni zdobiło spore wybrzuszenie. Cholera! Naprawdę psuł tego dzieciaka (tak właściwie to ile Alexander miał lat? Musiał się dowiedzieć!). Chociaż jego ego zostało połechtane reakcją Aleca, naprawdę nie chciał jej wywołać (chyba pierwszy raz w życiu). Alexander był wspaniały taki, jaki był – czysty i niewinny. Sprowadzenie go na złą drogę byłoby tym grzechem, którego by sobie nie wybaczył. Ale przecież miał narzuconą rolę i musiał ją grać. Bez względu na wszystko.
- Przecież widzę, że ci się to podoba. – Wskazał na jego krocze. Alec usiadł gwałtownie, zasłaniając się ścierką. Czym wywołał u Magnusa wybuch śmiechu. – No i czego się wstydzisz? To normalna ludzka reakcja. – Podszedł do lodówki i zaczął w niej grzebać szukając puszki z kocim żarciem.
- Wcale nie normalna – burknął Alec wpatrzony w sufit. – A przynajmniej nie w tej sytuacji.
Czyli tu był pies pogrzebany. Alec nie pogodził się z faktem, że leci na facetów. To stąd, przynajmniej po części, brała się ta jego nieśmiałość.
- A gdybym miał cycki, sytuacja byłaby inna? – spytał namierzając w końcu tuńczyka w sosie. – Po pracy musimy iść na zakupy. Prezesowi kończy się żarcie.
Alec, który po pytaniu Bane’a niemal zleciał z krzesła, teraz otrząsnął się, szczęśliwy ze zmiany tematu.
- Komu? – spytał.
- Prezesowi Miau. Mojemu kotu – wyjaśnił Magnus. – Dziwne, że ta mała cholera jeszcze się nie pojawiła.
Jak na zawołanie do kuchni wbiegł kot. Mały, biały z szarymi pręgami na grzbiecie. Miaucząc przeraźliwie niemal zderzył się z nogą Bane’a i zaraz zaczął się o nią obcierać. Ogon miał wyprostowany i raz po raz smyrał nim… Alec wrócił do kontemplacji sufitu. To był naprawdę ładny sufit.
- Dobra – stwierdził Bane, gdy Prezes zajął się jedzeniem. – Rzeczy najważniejsze załatwione. To ja idę pod prysznic a ty możesz zrobić nam kawę. Tylko postaraj się nie stłuc więcej kubków.
Alec odprowadził Magnusa wzrokiem. Cholera! Ten tyłek wart był grzechu.
A utraty rodziny? Jedynej, jaka chce cię jeszcze znać?, zapytał cichy głosik w jego głowie. I Alec musiał przyznać, że żadne ciało, nawet takie godne greckiego herosa, nie zadośćuczyni mu utraty Jace’a lub Isabelle. Myśli o rodzeństwie sprawiły, że erekcja trochę opadła a on mógł zająć się kawą. Nauczony przykrym doświadczeniem zostawił ekspres w spokoju i po prostu nastawił czajnik. Gdy ten zaczął gwizdać do Aleca coś dotarło. Bane nie miał soczewek. Stracił możliwość spojrzenia w te niezwykłe oczy.
 
- Jesteś bardzo milczący Alexandrze – powiedział Magnus, kiedy przemierzali sklepowe alejki w poszukiwaniu jedzenia dla Prezesa. Trochę błądzili, bo w tym supermarkecie Magnus był pierwszy raz a Alec nigdy nie kupował kociej karmy. Lightwood uparł się, żeby nie jechać do ulubionego sklepu Bane’a. W ogóle zrobił mężczyźnie wykład, że niebezpiecznie dla niego, Magnusa znaczy, jest teraz pojawianie się dwa razy z rzędu, w tym samym miejscu. I najlepiej żeby zmienił wszystkie swoje nawyki.
- Jak, na przykład, paradowanie po domu nago? – Poruszył sugestywnie brwiami. Alec wciągnął ze świstem powietrze.
- Ten w pierwszej kolejności. – Udał, że bardzo zaintrygowała go półka z makaronami. Na chybił trafił wybrał dwa opakowania.
Magnus czuł się… dziwnie. Ostatni raz na wspólnych zakupach, znaczy takich zwyczajnych, spożywczych typu jajka, mąka, cukier, był… Nawet nie pamiętał. To było zupełnie nowe doświadczenie. Kupować z kimś coś, co razem zużyją. Nawet, kiedy był z Camille niczego takiego nie doświadczył. Wtedy zamawiali, po prostu, niezbędne produkty w internecie a stołowali się w restauracjach (Camille nie zniżyłaby się do czegoś takiego, jak gotowanie a Magnus talentu kulinarnego nie miał za grosz). Dlatego Alexander wybierający makaron był dla niego, jak czysta magia.
- Jeśli trzeba będzie uciekać z mieszkania, to bardzo skomplikuje sprawę.
No i magia się ulotniła. A do Magnusa dotarło, dość brutalnie zresztą, że Alexander był wynajętym ochroniarzem. A nie kimś, kto wybrał jego towarzystwo z własnej, nieprzymuszonej woli. I za takie rzeczy, jak wspólne zakupy, zwyczajnie mu płacą. Zresztą, jak w ogóle mógł pomyśleć, że oni, razem… Alexander to porządny, poukładany facet (no dobra, znał go nieco ponad dobę, ale na pewno tak było! Alec wyglądał na kogoś, kto ma plan nawet na pójście do toalety!). W życiu, z własnej woli, nie zadawałby się z gwiazdą porno. I niech sobie Raphael pieprzy te farmazony. On doskonale wiedział, że jego zawód jest tylko trochę mnie pogardzany niż prostytutki. Nie żeby mu to przeszkadzało. Ale Alecowi, na pewno. Nie ważne, jak bardzo by go pociągał, nie mógł liczyć na nic. Nawet na niezobowiązujący seks. Nie z kimś, kto własną orientację traktował, jak karę za grzechy, które popełnił w poprzednim życiu.
- Którą bierzemy?
Nawet się nie zorientował, że dotarli do właściwej alejki.
- Z tuńczykiem, łososiem i wołowiną. – Zapakował odpowiednie puszki do koszyka. – Miau je uwielbia.
 
O tym, że Magnus nie kłamał, przekonał się, gdy tylko postawił zakupy w kuchni. Nagle, nie wiadomo skąd, pojawił się Prezes i zaczął dobierać się do reklamówki, jakby wieczko puszki jego ulubionego przysmaku, nie stanowiło dla niego żadnej przeszkody. Robił to z pełnym zaangażowaniem, na jakie stać dwukilogramowego kota. Kiedy zaczął gryźć zawleczkę Alec roześmiał się serdecznie. A serce Magnusa zrobiło fikołka. Albo, od razu, trzy. Bo twarz mężczyzny całkowicie zmieniała się podczas śmiechu. Jakby rozjaśniał ją wewnętrzny blask. Na dodatek, w policzkach robiły mu się cudne dołeczki! A w niebieskich oczach zaczynały migotać psotne iskierki. Magnus zapragnął zachować ten widok na zawsze. Żeby ukryć swoją fascynację, chrząknął.
- Długo jeszcze będziesz mi się nad kotem znęcał?
 
- Nie przeszkadza ci to?
- Ale, że spacer? – Magnus nie zrozumiał pytania. – Jako ktoś, kto nawykł do wożenia swojego perfekcyjnego tyłka samochodem, muszę przyznać, że taki sposób lokomocji jest… orzeźwiający. – Wciągnął głośno powietrze i zaraz zaczął ostentacyjnie kaszleć. – Chociaż wołałbym uprawiać go gdzieś, gdzie liczy się stężenie spalin w powietrzu a nie stężenie powietrza w spalinach.
Alec docenił żart uśmiechając się samymi kącikami ust. Magnus pomyślał, jakby to było, go teraz pocałować? Albo złapać za rękę? Duża dłoń Lightwooda wydawała się idealna, by wsunąć w nią własną i spleść ich palce razem. Już nawet nie karcił się za te myśli. Przyjął po prostu do wiadomości, że Alexander wywoływał w nim pragnienia, które myślał, że pogrzebał dawno temu. Razem z tymi o prawdziwej miłości.
- Nie. – Alec pokręcił głową. Starał się nie patrzeć na Magnusa, który wyglądał niezwykle ponętnie w żółtym siatkowanym T-shircie i jasnoniebieskich spodniach z dziurami. Ciekawe, jakby to było go teraz pocałować?, zastanowił się. Już nawet nie miał siły walczyć z tymi myślami. Musiał przyznać, sam przed sobą, że Bane go pociągał. Obudził w nim te pragnienia, które myślał, że pogrzebał wraz z końcem okresu dorastania. – Chodziło mi raczej o… - zawahał się. – To, co miało miejsce dzisiaj w pracy – uściślił.
Magnus długo zastanawiał się, o czym mówił Alec. Dzisiejszy dzień był wyjątkowo nudny. Tylko jedna scena z … Aaaa! Spłynęło na niego olśnienie.
- Chodzi ci o seks z mężczyzną? – spytał, czym sprawił, że Alec o mało nie rzucił się pod najbliższe auto.
- Cicho! Nie tak głośno! – syknął i rozejrzał się dookoła w obawie, że ktoś mógłby uznać, iż wspomnianym mężczyzną mógł być on.
- Ale dlaczego? – Magnus nie rozumiał tej paranoi. Co innego pozostawanie w szafie, a co innego unikanie w ogóle tematu, nawet na neutralnym gruncie.
- Bo… bo… Nieważne. – Machnął ręką. Jak wytłumaczyć komuś, kto najwidoczniej nie miał za grosz wstydu, że dla niektórych seks był tematem tabu? A seks z mężczyzną zbrodnią niemal tak wielką, jak ojcobójstwo? – To przeszkadza ci to, czy nie?
Ten chłopak był uroczy! I jeszcze bardziej niewinny, niż Magnus zakładał.
- Gdyby przeszkadzało to bym tego nie robił. – Wzruszył ramionami. – Raphael to może i dupek, ale nikogo nie zmusza do robienia rzeczy, niezgodnych z jego preferencjami.
Alec zastanowił się głęboko.
- Ale przecież ty i Camille… No… - Mężczyzna ewidentnie czuł się zagubiony.
Magnus aż przystanął.
- Ale wiesz, że można lecieć zarówno na kobiety, jak i mężczyzn? Zresztą od samego początku nie ukrywałem, że mi się podobasz, nic ci wtedy nie zaświtało?
Alec zarumienił się.
- Myślałem, że się zgrywasz. Że to było częścią jakiegoś dziwnego żartu, którego nie skumałem… Zwłaszcza, że byłeś z Camille, gdy… No ten…
- Tak, pamiętam. – uratował go. Nie był pewien, czy powinien czuć się urażony tokiem myślenia Alexandra, czy rozczulony jego niewinnością. – Nie żartowałem. Jestem otwartym biseksualistą.
Mina Aleca świadczyła, że pierwszy raz słyszał to słowo.
- Serio? – Teraz już wiedział, że nie mógł się na niego gniewać. – Gdzieś ty się chował?!
- Z dala od tego wszystkiego. – Mężczyzna zrobił nieokreślony ruch ręką. Magnus nie wiedział czy chodziło mu o wszystkie możliwe kwestie seksualne, normalne życie czy po prostu tę dzielnicę. Skłaniał się ku pierwszej opcji.
- Dlatego, że jesteś gejem? – I tego nie akceptujesz, chciał dodać, ale kątem oka dostrzegł, że coś złego działo się z Alexandrem.
Dla niego to było zwykłe pytanie. Nigdy nikogo nie oceniał przez pryzmat orientacji. Za to Alec wyglądał jakby Bane dał mu w twarz. Momentalnie zbladł, (co było trudne przy jego jasnej karnacji, więc mimo wszystko, Magnus był pod wrażeniem). Dłonie to zaciskały się w pięści, to rozwierały a niebieskie oczy zaszły mgłą. Był o krok od ataku paniki. Jeśli Magnus miał jeszcze jakieś wątpliwości, to właśnie się one rozwiały. Był idiotą.
- Skąd… - Z trudem przełknął ślinę przez ściśnięte gardło. – Skąd wiesz?
- Choćby stąd, że ci staje na mój widok.
Alec jęknął. Magnus chciał zrobić to samo. Naprawdę TO powiedział?! W takiej sytuacji?!
- Ale to przecież nic złego.
- Wręcz przeciwnie. – Wyraz twarzy Aleca zmienił się. Teraz był dziwnie nieustępliwy. – Ale nie mówmy o tym. W ogóle zapomnijmy, że ta rozmowa miała miejsce! – powiedział z mocą, której Magnus się po nim spodziewał. Nie w tym momencie. – I… - Teraz wróciło zawahanie. – Nie mów Jace’owi. Proszę…
Kilka puzzli wskoczyło na swoje miejsce. Czyli to Złotowłosa była jednym z czynników generujących wstyd Aleca. W tej chwili znielubił mężczyznę jeszcze bardziej.
- W porządku. – Wzruszył ramionami, niby obojętnie, chociaż odczuwał coś pomiędzy smutkiem a złością. Nie lubił, kiedy ludzie byli nieakceptowani tylko za to, jacy się urodzili. – To w końcu nie moja sprawa. – Niestety. To była walka Aleca. I mężczyzna musiał stoczyć ją sam. Albo poddać się, jak robił to przez ostatnie lata.
Smutek jednak przeważył.

 

niedziela, 14 lutego 2021

Walę Tynki

 Hej :). 
Tym razem, nietypowo w niedzielę, ale chciałam się wstrzelić w datę ;). 

 

Tytuł: Walę Tynki
Liczba rozdziałów: One Shot
Gatunek: yaoi, romans, komedia
Para: Magnus Bane x Alexander Lightwood
Seria: Dary Anioła, Shadowhunters
Ograniczenia wiekowe: Brak
Info/Uwagi: Pierwsze Walentynki Maleca


WALĘ TYNKI

 

Alec, od kilku dni, z niepokojem przyglądał się siostrze. Izzy była niezwykle pobudzona, nawet jak na nią. Ciągle się uśmiechała i bez szemrania wykonywała jego polecenia. A to zwiastowało kłopoty. Ostatni raz, kiedy się tak zachowywała musiał ją kryć, bo zaszyła się na trzy dni, z nowym chłopakiem, z dala od Instytutu. Ale teraz chodziła z Simonem. A ten, chociaż kochał Isabelle, jak wariat i zwykle zgadzał się na jej, nawet najbardziej szalone pomysły, na coś takiego by nie poszedł. Simon bał się Aleca. Alec lubił Simona.
W dodatku, Izzy zdecydowanie zbyt często przynajmniej, jak na jego gust, posyłała mu jedno z tych swoich spojrzeń mówiących „a ja wiem”. Które, gdy byli dziećmi, nie raz i nie dwa zmusiło Aleca do wyjawienia jakiejś wstydliwej tajemnicy. Na przykład, kto zjadł wszystkie ciasteczka (on), co się stało z ulubionym wazonem mamy (stłukł się podczas wypadku z łukiem), dlaczego koszula taty ma dziury, (w coś trzeba było ubrać tego manekina do ćwiczeń; nagi wyglądał trochę strasznie). Uodpornił się na nie dopiero, gdy odkrył swoje homoseksualne skłonności. Wtedy ukrywanie prawdy stało się celem nadrzędnym jego istnienia i nie mógł pozwolić, by nawet najbardziej wymowne spojrzenie Izzy, zmusiło go do jej wyjawienia. Isabelle długo nie mogła się pogodzić z faktem, że jej brat przestał być tak skory do zwierzeń i schował się przed nią i, przed całym światem, za szczelnym murem. W końcu jednak dała spokój. Zbyt wiele razy odbiła się od tego muru. Teraz jednak jej spojrzenia powróciły i Alec naprawdę nie wiedział, co mogło się za tym kryć. Ale miał zdecydowanie złe przeczucia. Mimo wszystko, postanowił na razie ignorować całą sytuację licząc, że sama się jakoś rozwiąże, a on nie oberwie rykoszetem.
Niestety życie to nie koncert życzeń.
 
Siedzieli w bibliotece, co u Aleca było normą – tu najwygodniej wypełniało mu się raporty, u Izzy i Jace’a – świętem narodowym. Już to powinno dać mu do myślenia. Naiwnie założył jednak, że rodzeństwo chowa się przed matką i kolejną falą obowiązków.
- Nie! No nie wytrzymam! – Izzy odrzuciła na bok książkę, którą od pół godziny udawała, że czyta. Alec spojrzał na tytuł. Demony w kanałach. Co musisz o nich wiedzieć. Uśmiechnął się do siebie. Dla Izzy najgorszymi kreaturami, jakie mogła spotkać w kanałach były szczury. Odkąd pamiętał brzydziła się tymi stworzeniami tak bardzo, że przekupywała Churcha, by na nie polował. Jednak kot, jak to kot, miał gdzieś przekupstwo i robił, co chciał. Czasem, gdy Izzy go wkurzyła (na przykład, niechcący, nadepnęła na ogon) pod drzwiami jej pokoju pojawiały się wyjątkowo dorodne szczurze truchła. Alec mógł to potwierdzić z całą stanowczością, bo to właśnie on musiał usuwać podrzucane przez Churcha „prezenty”, jeśli chcieli, by Izzy w ogóle wyszła z pokoju. Dziewczyna nie ufała w tej kwestii Jace’owi. I trochę się jej nie dziwił. Kochał brata, ale z ręką na sercu musiał przyznać, że zdarzało mu się wpadać na naprawdę głupie pomysły.
- Czego nie wytrzymasz? – spytał, choć wiedział, że tego pożałuje. Czasem podejmował cholernie złe decyzje.
Siostra popatrzyła na niego z ukosa, jakby coś analizując. Nagle poczuł się bardzo, ale to bardzo oceniany.
- Z tobą.
Zamrugał.
- Co ze mną?
- Z tobą nie wytrzymam! – krzyknęła Izzy. – Od tygodnia dają ci znaki! Sugeruję, że możesz mnie zapytać! Że ci pomogę! A ty nic! Zamknąłeś się w sobie i jeszcze trzasnąłeś drzwiami! Jak… Jak… Jak… - szukała odpowiednich słów. – Jak ślimak! O!
Zamrugał ponownie. Nic nie zrozumiał z wywodu siostry. Jakie znaki? Chodziło o te głupie uśmieszki? Spojrzenia, które źle zinterpretował? No i w czym miałaby mu pomóc? Przecież ostatnio, Aniołowi niech będą dzięki, nie miał żadnych problemów. Przynajmniej żadnych, o których by wiedział, bo najwidoczniej siostra miała inne zdanie na ten temat. No i pozostała jeszcze kwestia porównania go do ślimaka. Alec nie znosił ślimaków.
- Okej… - zaczął nie bardzo wiedząc, co powiedzieć dalej. Którą kwestię poruszyć, by jeszcze bardziej nie wkurzyć siostry. Wkurzona Isabelle stanowiła niebezpieczeństwo dla wszystkich i wszystkiego wokół. Rzucił proszące spojrzenie w stronę Jace’a, ale jego brat – zdrajca jeden – już nawet nie udawał, że czyta tylko jawnie przysłuchiwał się ich rozmowie, z szatańskim uśmiechem na anielskiej twarzy.  On wiedział, dotarło do Aleca. On, cholera jasna, wiedział o czym mówiła Izzy! Wyglądało na to, że jedyną niezorientowaną osobą w pomieszczeniu, był on sam. I chyba, od tego należałoby zacząć.
- A w czym miałabyś mi pomóc?
Jace parsknął a Izzy wyglądała jakby miała przed sobą idiotę. Czystego rasowego idiotę.
- Z prezentem dla Magnusa – powiedziała takim tonem, jakby to była najoczywistsza z oczywistości.
A Alec dalej nic nie kumał.
- Dlaczego miałbym mu cokolwiek kupować? – Znaczy nawet taki laik, w kwestii związków, jak on wiedział, że będąc razem dwie osoby czasem dawały sobie prezenty. Na przykład on dostał od Magnusa ten fajny ekspres do kawy. Chociaż to może nie był do końca prezent dla niego, a pewien kompromis pomiędzy jego sumieniem a ich wspólnym uzależnieniem od kofeiny. Tak czy inaczej on też sprezentował Magnusowi kilka drobiazgów. Jak ten talizman z Tokio, na przykład. Tylko, dlaczego Izzy miałyby obchodzić prezenty, które między sobą wymieniali? Jak do tej pory nie wtrącała się w ten aspekt jego związku, (chociaż w każdy inny, nawet najbardziej intymny, potrafiła wścibić nos). Dlaczego więc teraz? Nie zaoferowała nawet pomocy, gdy głowił się nad prezentem urodzinowym dla Czarownika! A wtedy każda pomoc była na wagę złota!
Isabelle jęknęła. Jej rodzony brat – Alexander Gideon Lightwood – był idiotą. Jak oni mogli mieć te same geny?
- Bo, pojutrze, są Walentynki – powiedziała tonem, jakim zwykle ostrzega się małe dziecko przed dotykaniem gorącego czajnika.
- Walę tynki? – Brwi Aleca podjechały do góry. – Chodzi o coś z remontem*? Bo dalej nie łapię…
Przerwał mu wybuch śmiechu. Jace śmiał sie tak głośno i głęboko, że prawie się tym śmiechem udławił. Przez chwilę Alec nawet mu tego życzył, ale potem przypomniał sobie, że są parabatai, więc miłosiernie poklepał brata po plecach, by ten mógł odzyskać oddech.
- Jesteś najlepszy! – Jace ocierał łzy, które pociekły mu po policzkach. – Wiedziałem, że to będzie dobre, ale nie wiedziałem, że aż tak!
Izzy zdecydowanie nie podzielała entuzjazmu brata. Za to wyglądała jakby miała ochotę komuś przyłożyć. Najlepiej, by ten ktoś był z rodziny.
- W-A-L-E-N-T-Y-N-K-I – przeliterowała siląc się na spokój, co w jej przypadku, oznaczało cedzenie każdej litery przez zaciśnięte zęby. I trzymanie rąk z dala od bicza i, równie zabójczych, szpilek. – Przyziemne Święto Zakochanych.
No to przynajmniej w jednej kwestii Alec miał jasność. Święto, o którym mówiła Isabelle pozostawało dla niego zagadką, bo nigdy nie interesował się kulturą Przyziemnych. Z drugiej strony Izzy i Jace też nie. I nie przypominał sobie, by kiedykolwiek w przeszłości, Isabelle przeżywała tak te całe Walentynki, Walę tynki, czy jak to się tam nazywało.
- A ty skąd o tym wiesz? – zapytał podejrzliwie.
- Od Clary. – Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. – Wyjaśniła mi dokładnie, co i jak.
No tak. Tego akurat Alec mógł się spodziewać. Clary. Ta dziewczyna oznaczała tylko kłopoty. Jak nie Kielich Anioła i Valentine czy nieznane runy, to jakieś przyziemne głupoty. Spojrzał na brata. Tu nawet nie musiał otwierać ust, Jace doskonale wiedział, o co chciał go zapytać. W końcu byli parabatai.  
- Mi powiedział Simon. Chyba chciał mieć pewność, że Clary będzie miała idealne Walentynki. Jakby każdy dzień spędzony ze mną nie był idealny.
Alec postanowił, że na następne urodziny sprezentuje bratu słownik. I zupełnym przypadkiem zaznaczy w nim słowo „skromność”. Obawiał się jednak, że takie subtelne aluzje nie trafią do Jace’a. Że do niego nie trafiłby nawet cios zadany dwunastotomową encyklopedią.
- Ale kim bym był, gdybym nie podnosił sobie poprzeczki zajebistości? – perorował dalej blondyn i Alec nabrał pewności, że chęć pośmiania się z niego, nie była głównym celem Jace’a. Chłopak uparcie trzymał się Izzy, żeby trafić na odpowiedni moment do pochwalenia się swoim planem spędzenia tych nieszczęsnych Walentynek. Cokolwiek to, do cholery, było! Bo Alec dalej nie wiedział. Mógłby spróbować przerwać Jace’owi i dopytać Izzy, ale po pierwsze: przerwanie Jace’owi, gdy ten wpadł w tryb pochwalnego monologu, nad samym sobą, graniczyło z cudem. Mógł tego dokonać tylko alarm zwiastujący atak demonów. A i to nie zawsze. Alec pamiętał, że kiedyś Jace kontynuował swój wywód nawet podczas walki. Przez co on sam miał więcej pracy. Bo rozgadany Jace, to nieuważny Jace. Blondyn, wtedy o mało trzy razy nie stracił ucha i tylko alecowe strzały uchroniły go przed dewastacją urody.
A po drugie; trochę obawiał się tego, czego mógłby się od siostry dowiedzieć. Z jakiegoś irracjonalnego powodu Walentynki budziły w nim lęk.
Skupił się na słowach brata, licząc, że choć trochę rozjaśni mu to sytuacje.
- Najpierw idziemy do galerii sztuki, mają tam teraz wystawę ulubionego malarza Clary. Potem na lodowisko. Clary uwielbia jeździć na łyżwach! Mam też rezerwację w jej ulubionej restauracji. Poprosiłem obsługę o dodatkowe świece na stoliku. Wiecie – lekceważąco machnął ręką – robią klimat. Jak będziemy wracać dam jej prezent. Te nowe pastele, o których tak marzyła. A do tego standard – pluszowego misia z serduszkiem i napisem I love you. – Umilkł i spojrzał na rodzeństwo z miną zadowolonego z siebie palanta, jak nazwała ją kiedyś Izzy. Oznaczało to, że Jace oczekiwał ochów, achów, gratulacji i pełnych zachwytu zapewnień o własnej świetności. Nie doczekał się jednak.
- I sam to wszystko wymyśliłeś? – zapytała Isabelle krzyżując ręce na piersiach i unosząc w geście niedowierzania swoje idealnie zrobione brwi.
Jace lekko się zarumienił, ale nie wyszedł z roli. Miał w tym zbyt dużą praktykę.
- Śmiesz wątpić? – Skopiował gest siostry i wyszło mu tak samo perfekcyjnie, jak jej. Alec poczuł, że nie pasuje do tego towarzystwa. Że to nie Jace jest adoptowany, tylko on. Rodzice znaleźli go w kapuście. Na pewno.
- Przecież, do niedawna, nie wiedziałeś, co to jest galeria sztuki! – Izzy nie miała zamiaru dać się zwieść. – I w życiu nie jeździłeś na łyżwach! Poza tym, skąd wiesz, jaka jest ulubiona restauracja Clary? Na pewno ci nie powiedziała, a jak powiedziała, to nie załapałeś, bo znasz tylko Taki i Jade Wolf! – Bombardowała Jace’a kolejnymi argumentami. Ten, choć udawał, że go to wcale nie rusza, zaczął nerwowo trzeć brodę. Alec znał ten gest, lepiej niż własne drapanie się po policzku. Jace zaraz skapituluje, ale do końca będzie obstawał, że stało się to na jego warunkach.
- No… Może Simon mi trochę pomógł – wyznał.
- Trochę? – spytała Izzy z powątpiewaniem.
- Trochę. – Jace nie zamierzał ustąpić. – Pomysł z misiem był mój.
Na te słowa Isabelle wzniosła oczy ku niebu i Alec mógłby przysiąc, że usłyszał, jak wyszeptała „za co Raziel pokarał mnie takimi braćmi?!”. Chłopak, od ręki, mógł podać przynajmniej trzy powody, ale wolał się nie odzywać. Izzy wchodziła właśnie w tryb wkurwienia i jeśli będzie miał szczęście, oberwie się tylko Jace’owi. Jeśli nie – trafi go rykoszet. Postanowił pomóc szczęściu, tak bardzo jak to tylko było możliwe. Innymi słowy udawał, że go tu wcale nie było.
- Mogłam się domyślić, że najbardziej zjebana, kiczowata i ogólnie, w bardzo złym guście, część całego planu, jest twojego autorstwa!
- Ale to przecież tradycja! – Nie wiadomo czy Jace był bardziej oburzony krytyką siostry, czy przerażony myślą, że Clary mogła mieć podobne zdanie do Izzy.
Dziewczyna prychnęła tak głośno, że leżący na regale Church podniósł łeb i zastrzygł uszami. Nie usłyszawszy żadnych innych niebezpiecznych odgłosów, poszedł dalej spać.
- Akurat ty powinieneś wiedzieć, że niektóre tradycje są zjebane! – Wyrzuciła ręce w górę. – Mam tylko nadzieję, że nie nagadałeś nic Simonowi!  Bo, jak mnie uszczęśliwi – zrobiła w powietrzu cudzysłów – jakąś tandetną maskotką, skopie mu dupę i na następną randkę będzie musiał poczekać do lata. A potem zabiorę się za ciebie!
Oczy Jace’a dziwnie rozbłysły. Widząc to Alec sięgnął po komórkę i wystukał krótkiego sms-a.
 
Nie wiem, co Jace ci powiedział, albo, co powie, ale Izzy NIE CHCE dostać pluszaka.
 
Lubił Simona, przynajmniej na tyle, na ile można lubić chłopaka swojej siostry. Jednak Lewis wydawał się najporządniejszym z kolesi, z którymi prowadzała się Isabelle. Dlatego nie chciał żeby oberwało mu się za niewinność i głupie pomysły Jace’a. Poza tym widział, jak bardzo Izzy zależało na tej randce i na samym Simonie. Mogła udawać, że nie, ale Alec znał siostrę. Wiedział, że wiele sobie obiecywała po tych całych Walentynkach. Jeśli mógł przyczynić się jakoś, by te oczekiwania miały odzwierciedlenie w rzeczywistości to był szczęśliwy.
Jego telefon piknął sygnalizując nadejście nowej wiadomości. Od Simona.
 
Dzięki.
 
I jeden z tych głupich uśmieszków, do których stosowania Alec nie mógł się przekonać. Magnus też upychał je niemal do każdego sms-a. Razem z całą masą serduszek. Co akurat było urocze.
Jace i Izzy przestali się już kłócić. Oczywiście sprzeczka nic nowego nie wniosła. Jace obstawał przy swoim i zapowiedział, że choćby się waliło i paliło, a Clary miałaby uczulenie na kurz, on da jej tego cholernego misia! A ona będzie zachwycona! Izzy stwierdziła, że owszem, dziewczyna będzie. Ale udawała zachwyconą, bo wie, jak kruche ego ma Jace. Czym zasłużyła sobie na foch stulecia. Czyli taki na dwadzieścia minut. Mimo wszystko Jace nie potrafił się długo gniewać na Isabelle. Żaden z nich nie potrafił.
W ciszy, jaka nastała, do Izzy wrócił temat pierwotny, od którego wszystko się zaczęło. Przywołała na twarz swój firmowy uśmiech i zwróciła się do brata. Tym razem rodzonego.
- Tak wiec Alec…
- Okej, załapałem – przerwał jej. – W Walentynki chodzi się na randki i daje sobie prezenty. Czym to się różni od, bo ja wiem, każdego innego dnia?
Izzy jęknęła.
- Bo to są Walentynki!
Alec, wyraźnie nieprzekonany siłą argumentu, uniósł do góry brew. Isabelle zawsze podziwiała to u brata. Tylko Alec potrafił unieść JEDNĄ brew.
- Dobra, dobra – powiedziała, nim zdążył otworzyć usta. – Może inaczej. Walentynki to taki… - Zamyśliła się. – Symbol! Można chodzić na randki, obdarowywać się prezentami i kochać przez trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku. Plus minus. To prawda. Ale czternasty lutego ma w sobie jakąś specyficzną aurę. Odczuwasz tę miłość… no… specyficznie!
- Oczywiście – prychnął Alec. – Skoro wszystkie pary wyłażą wtedy z nor, to wszędzie muszą być tłumy, jak cholera. – Aż zatrząsł się na tę myśl.
- Wiesz, co? – Izzy załamała ręce. – Masz wrażliwość przeciętnego demona. Co ten Magnus w tobie widzi?
- Zajebisty tyłek – podpowiedział Jace, za co został zgromiony wzorkiem zarówno przez brata, jak i przez siostrę. – Dobra. Już się nie odzywam. Chociaż musicie przyznać, że tyłek Aleca jest niczego sobie…
- JACE! – ryknęli oboje.
- Dobra! Już naprawdę się nie odzywam. – Udał, że zasznurowuje sobie usta.
Bywały momenty, takie jak ten teraz, żeby nie szukać daleko, gdy Isabelle zastanawiała się, spod jakiego kamienia wypełzł Jace. Ten chłopak miał w sobie zero taktu, zero przyzwoitości i ego, które zapewniłoby mu szybką i w miarę bezbolesną śmierć, gdyby zdecydował się z niego skoczyć. A przy tym pozostawał niezaprzeczalnie uroczy. I to była jego największa wada.
- Okej – zwróciła się do Aleca, który prawdopodobnie zajmował kamień, obok Jace’a. W takich chwilach miała wrażenie, że jest jedyną normalną osobą w tej rodzinie. Bez większych skrzywień na psychice. Wiedziała, że bracia mieliby inne zdanie na ten temat, ale idiotów słuchać nie zamierzała. – To jeszcze z innej strony. Walentynki to jedyny dzień w roku, kiedy pary mogą publicznie okazywać sobie uczucia i wszyscy będą uważali to za urocze. Nikt nie będzie się krzywo patrzył.
Alec skrzyżował ręce a na jego twarzy pojawił się specyficzny grymas.  Izzy znała tę minę i od razu dotarło do niej, że swoim argumentem trafiła, jak kulą w płot.
- Chciałbym ci przypomnieć – powiedział brunet, niby spokojnym tonem, jednak Isabelle wyczuwała czający się, tuż pod powierzchnią, smutek i żal, – że jestem gejem. Publiczne okazywanie przeze mnie uczuć, mojemu chłopakowi, zawsze będzie się wiązało z krzywymi spojrzeniami, niewybrednymi komentarzami i jawną niechęcią. Nieważne czy w Walentynki, Dzień Niepodległości czy zwykły czwartek!
Kiedy skończył miał łzy w oczach, a Izzy zrobiło się naprawdę głupio. Alec długo zmagał się z akceptacją własnej seksualności. Nie mógł pogodzić się z tym, że był inny. Dopiero przy Magnusie pozwolił sobie, zaakceptować siebie w pełni.  Gdyby Czarownik nie stanął na jego drodze, zapewne do dziś, ukrywałby się przed światem. I chociaż sam ze sobą się pogodził, to wciąż bolała go ludzka krytyka. Złość za to kim był, a na co przecież nie miał wpływu. Nienawiść, bo ośmielał się kochać nieodpowiednią osobę. Izzy wierzyła, że z czasem Alec oduczy się patrzeć na innych, ale do tego prowadziła jeszcze daleka droga. I lepiej go było nie pospieszać. Dlatego postanowiła zgrabnie ominąć temat.
- Widzę, że do ciebie nic nie dociera, to spróbuję z argumentem ostatecznym. Ty! – Wycelowała w brata palec wskazujący, nieomal dźgając go w pierś pomalowanym na różowo paznokciem. – Możesz sobie nie kumać idei Walentynek. Uważać, że to święto jest głupie i nikomu niepotrzebne. Proszę bardzo. Ale… - zawiesiła dramatycznie głos. – Kochasz Magnusa!
Bezwiednie pokiwał głową, chociaż to nie było pytanie.
- Ha! – krzyknęła triumfalnie. – I tu jest pies pogrzebany!
- Dalej nie łapie. – Spojrzał na Jace’a, ale ten tylko bezradnie rozłożył ramiona. Chyba też zgubił wątek.
Izzy zastanowiła się czy przypadkiem głupota nie jest zaraźliwa. I czy nie spędziła dzisiaj za dużo czasu z braćmi.
- Chodzi mi o to, że Magnus na pewno kocha Walentynki! Mogę się założyć! To święto jest tak bardzo w jego stylu!
Słysząc te słowa Alec poczuł, że powinien się oburzyć i bronić dobrego imienia ukochanego.
- Przepraszam bardzo. Mój chłopak nie jest kiczowaty! – Wciąż dziwnie się czuł nazywając Magnusa swoim chłopakiem publicznie. Nawet, jeśli za ową publikę robili mu najbliżsi ludzie. Dlatego starał się sie robić to, jak najczęściej, by samemu oswoić się z brzmieniem tych słów.
- Ale jest bardzo ekspresyjny w wyrażaniu uczuć. – Dziewczyna wiedziała swoje. – A w Walentynki o uczucia właśnie chodzi!
- Skoro tak twierdzisz… - Nadal nie był przekonany, ale argumenty siostry pozbawiły go możliwości kłótni. Bo Magnus naprawdę był dość… żywiołowy. I za tą żywiołowość go kochał.
- Tak twierdzę! I mam rację! Więc rób za dobrego chłopaka i leć kupić prezent. I szykuj się na niezapomniane Walentynki! Bo randkę, na pewno, Magnus wziął na siebie. Nie wierzę, że pozostawił coś tak ważnego, w twojej gestii.
Kiwnął głową przerażony. Kilka puzzli wpasowało się we właściwe miejsce, niemal doprowadzając go do zawału.
Magnus faktycznie upierał się, by spotkali się czternastego lutego, ale wtedy nie widział w tym nic, ponad zwykły kaprys Czarownika. Teraz do niego dotarło, że jego chłopak naprawdę oczekiwał klasycznych Walentynek. A on nie miał pojęcia, co mu kupić! I jak się zachować.
- Prezent? – pisnął spanikowany i spojrzał na siostrę cielęcym wzrokiem, od dzieciństwa mówiącym pomóż mi, w ich prywatnym języku.
- Tak! Prezent, ciołku! – Rozbawiła ją panika brata.
- Ale ja nie wiem, co mu kupić! – jęknął Alec żałośnie. – Już z urodzinami miałem problem! Że o Gwiazdce nie wspomnę! – To prawda. Szukanie prezentu urodzinowego dla Magnusa było prawdziwą orką na ugorze. W końcu kupił piękne (przynajmniej według niego) spinki do mankietów z bursztynowym oczkiem. Miał nadzieję, że to zmobilizuje Magnusa do częstszego zakładania garniturów; wyglądał w nich zabójczo. Niestety Bane nie załapał aluzji i Alec nie mógł ponapawać się widokami. To znaczy mógł i to całkiem… gorącymi. Ale nie o tych myślał kupując prezent. Na Gwiazdkę zaś poleciał standardem. Ciepłe skarpety w świąteczne wzory. Magnusowi bardzo przypadły do gustu, bo nie zdejmował ich przez całe święta, magicznie dbając o ich czystość.
- Nie łam się. – Izzy podeszła do brata i położyła mu dłoń na ramieniu. – Razem coś wymyślimy. Przecież mówiłam, że ci pomogę. – Błysnęła białymi zębami.
Alec poczuł dwie rzeczy na raz. Pierwszą był napływ braterskich uczuć w stosunku do Isabelle. Po raz kolejny udowodniła, że na nią mógł liczyć w każdej sytuacji Drugą: wszechogarniająca panika. Bo szukanie prezentu z Izzy oznaczało ZAKUPY! I to nie takie, jak preferował. Wchodzisz, bierzesz, płacisz, wychodzisz. O nie! Tu w grę wchodziło kilkugodzinne szlajanie się po sklepach, czyli robienie czegoś, czego nie znosił. Zdusił w sobie jęknięcie, które tylko zdenerwowałoby Izzy, a nie chciał stracić sprzymierzeńca. Naprawdę potrzebował teraz pomocy.
- Jeśli chodzi o prezent to ja mogę pomóc. – Jace wyglądał, jakby tylko czekał, aż ten temat wypłynie. Całe jego ciało zdradzało napięcie i niemal podskakiwał na fotelu z podekscytowania.
Zarówno Alec, jak i Isabelle spojrzeli na niego z powątpiewaniem. Izzy dodatkowo z niechęcią.
- Jeśli mnie pamięć nie myli, to ty się już dzisiaj popisałeś na tym polu…
- Ty się po prostu nie znasz! – oburzył się Jace, który nadal nie przełknął gorzkich słów siostry. – Dziewczyny lubią maskotki. Zresztą – podniósł ostrzegawczo rękę widząc, że Izzy już otwierała usta, – tu chodzi o prezent Aleca. – Uśmiechnął się w taki sposób, że chłopakowi po plecach przeszedł dreszcz. Pomyślał, że naprawdę nie chce poznać pomysłu Jace’a. Jednakowoż zgłaszanie sprzeciwu nie miałoby najmniejszego sensu. Blondyn i tak zrobiłby to, co chciał. A chciał się podzielić tworem swojego, nieco uszkodzonego, umysłu. Dlatego Alec postanowił niepotrzebnie nie strzępić języka. Zacisnął tylko zęby. Tak na wszelki wypadek.
- Wiesz Alec… - Jace intensywnie szukał czegoś w torbie, której brunet wcześniej nie zauważył. – Skoro nie masz pomysłu na prezent, możesz polecieć klasyką klasyków!
- To znaczy? – spytał wbrew sobie.
- Zaraz. Niech ja to znajdę... Mam! Na Walentynki Walę w Tyłki**! – Z okrzykiem zwycięzcy wyciągnął z torby… Kilka opakowań prezerwatyw. Tęczowych. I to naprawdę tęczowych a nie zwyczajnie kolorowych. Alec mógł sie o tym przekonać naocznie, bo kiedy jego i Isabelle wbiło w podłogę a szok pozbawił zdolności komunikacyjnych, Jace, cały z siebie zadowolony, wyjął jedną prezerwatywę z opakowania i nadmuchał. Teraz, po bibliotece, turlał się, mniej lub bardziej samodzielnie, bardzo nieprzyzwoity balon, we wszystkich kolorach tęczy. Z małymi brokatowymi drobinkami. Dla Aleca to już było zdecydowanie za dużo.
- Izzy? Pójdziemy na te zakupy?
Dziewczyna, bez słowa, pokiwała głową i pospiesznie opuścili bibliotekę, nie zwracając uwagi na krzyczącego za nimi Jace’a.
- Hej! Wiecie ile ja się tego naszukałem?! Simon musiał mnie nauczyć obsługi internetu!
 
- I co ja mam zrobić Catarino? – Magnus chodził po salonie rwąc sobie włosy z głowy. Znaczy rwał czysto teoretycznie. Nie chciał przecież zniszczyć fryzury, nad którą pracował dobre dwie godziny! A która, swoją drogą, wyszła mu wprost fenomenalnie! Pstryknął sobie nawet pamiątkową fotkę. Przez chwilę myślał, czy nie podzielić się nią z Alekiem, ale koniec końców zrezygnował. Chłopak mógłby nie przeżyć tej dawki perfekcji. Zresztą wołał oglądać na żywo zachwyt Alexandra, nad własną osobą. – Co?! – jęknął tak żałośnie, że nawet Prezes Miau uchylił powieki i zlustrował właściciela typowo kocim spojrzeniem. Magnus po cichu liczył, że kryło się w nim współczucie dla jego losu, ale nie robił sobie zbytnich nadziei. Prawdopodobnie kot upewniał się po prostu, czy właściciel nie ma w planach szybkiego zejścia z tego świata, a co za tym idzie, czy w pobliżu będzie koś, kto potrafi otwierać puszki z żarciem.
Catarina patrzyła na obijającego się od ścian przyjaciela i uśmiechała się jednocześnie sącząc drinka. Mogła sobie na to pozwolić, w końcu miała wolne. Magnus uwielbiał dramatyzować. Z każdego, nawet najbardziej błahego problemu potrafił zrobić dramat w trzech aktach. Z epilogiem na dodatek. Jednak dawno nie widziała go aż tak zestresowanego. Musiało mu bardzo zależeć na tym chłopcu. I poniekąd trochę go rozumiała. Miała okazję poznać Aleca Lightwooda i musiała przyznać, że był… inny. Inny od dotychczasowych partnerów Magnusa. Inny od znanych jej Nefilim. Inny od… Praktycznie od wszystkich. I to była dobra „inność”. Poza tym kochał Magnusa i chronił go, co samo w sobie wystarczało, by Cat zapałała do niego sympatią. Dlatego teraz, zamiast opieprzyć Bane’a z góry na dół, za bycie najbardziej wkurzającą Drama Queen na kontynencie, dopiła drinka i westchnęła głośno.
- Po pierwsze, przestań tak łazić, bo albo ja albo ty dostaniemy kręćka. – Odstawiła szklankę.
Magnus, co dziwne, posłusznie stanął i zaczął wpatrywać się w kobietę z napięciem.
- Po drugie, przygotuj mi jeszcze jednego drinka.
Była pewna, że Bane albo ją zruga za bycie zupełnie niepomocną, albo pstryknie palcami i w jej ręku zmaterializuje się specjał pana domu. Kiedy więc Magnus opuścił ramiona i pokonany ruszył do barku, by własnoręcznie przygotować dla niej drinka, jej brwi podjechały tak wysoko, że niemal zetknęły się z linią włosów.
Widząc zdumienie przyjaciółki Magnus uśmiechnął się niepewnie.
- Alec nie lubi, kiedy kradnę różne rzeczy – wyjaśnił z prostotą a Catarina zrozumiała, że jest świadkiem czegoś doprawdy niezwykłego.
- Naprawdę cię wzięło? – spytała przyjmując szklankę z drinkiem.
W odpowiedzi Magnus uśmiechnął się do niej w sposób, jaki dawno u niego nie widziała. Ostatni raz chyba w Peru…
- Ja… - Podrapał się z zakłopotaniem po karku a Cat o mało nie zadławiła się napojem. Magnus Bane! Zakłopotany! Szkoda, że Ragnor nie mógł tego zobaczyć. Miałby używanie na następne kilka stuleci! – Ja… Naprawdę dawno czegoś takiego nie czułem – wyznał Bane, po czym opadł na fotel. – I naprawdę nie chce tego spieprzyć. A wszystko skazuje, że zrobię to koncertowo! Bo nie mam pomysłu na te cholerne Walentynki! – jęknął rozdzierająco i Catarina przypomniała sobie, że nawet zakochany Magnus na zawsze pozostanie Magnusem.
- Ale czym ty się przejmujesz? – Upiła łyk drinka. Najwyższa pora zacząć się znieczulać. – To przecież Nefilim, więc do tej pory pewnie nawet nie słyszał o Walentynkach.
- Ale teraz już wie – wtrącił Magnus. – Simon i Clary dość konsekwentnie przemycają fragmenty świata Przyziemnych do egzystencji Nocnych Łowców.
W sumie Catarina się temu nie dziwiła. Ciężko byłoby całkowicie odciąć się od dotychczasowego życia. Zwłaszcza nastolatkom.
- Dobra. No to już wie – zgodziła się. – Znaczy zna ogólne informacje, ale to nadal dla niego nieznany teren. Poza tym jesteś jego pierwszym chłopakiem. Ergo, to będą jego PIERWSZE Walentynki.
Jeśli myślała, że w ten sposób pocieszy przyjaciela, srodze się zawiodła. Magnus zaczął zawodzić coś tak niezrozumiale, że zaraz przestała słuchać i dwoma łykami dopiła drinka. Od razu dała znać gospodarzowi, że oczekuje kolejnego. Magnus wciąż marudząc (na pewno nie po angielsku, w międzyczasie musiał przejść na indonezyjski, co zdarzało mu się baaardzo rzadko) wstał i ponownie obsłużył ją, bez pomocy magii. Kobieta była w szoku. Co ten Nefilim zrobił z jej przyjacielem?! Nie mogła się zdecydować czy była to zmiana na lepsze czy gorsze.
- Nagadałeś się już? – spytała, gdy z trzeciego drinka została połowa. Powinna zmniejszyć tempo. – Jeśli tak, to powtórz się, z łaski swojej, po angielsku i w wersji mocno skróconej.
Magnus zamrugał kilka razy, jak człowiek obudzony z głębokiego snu. Dopiero teraz dotarło do niego, że cały monolog prowadził w swoim ojczystym języku. Już dawno nie zdarzyło mu się, do tego stopnia, stracić nad sobą kontroli. Westchnął. Taka piękna przemowa się zmarnowała…
Nalał sobie whisky jednocześnie przygotowując drinka dla Cat, później nie będzie mu się chciało wstawać.
- Chodzi o to, że – klapnął na fotel, uważając, by nie rozlać alkoholu – skoro to pierwsze Walentynki Aleca, ona na pewno myśli, że ja, jako ten bardziej doświadczony – Cat nie mogła nie usłyszeć dumy w jego głosie – wymyśle coś naprawdę spektakularnego!
Ona miała inne zdanie na ten temat. Nie znała, co prawda Aleca zbyt dobrze, ale chłopak nie wydawał się być kimś, kto oczekuje od ukochanego wielkich gestów. To raczej Magnus oczekiwał tego od samego siebie. Tak jakby przepych i bogactwo były wyznacznikiem uczuć. Takie podejście zaszczepiła w nim Camille, która uwielbiała być rozpieszczana prezentami i wielkopańskimi gestami. Chociaż, od ich rozstania minęło ponad sto lat, Magnus wciąż był pod wpływem tej harpii. Catarina miał nadzieję, że Alec Lightwood to zmieni i pokaże Magnusowi, że kochać można i skromnie.
- Myślę, że czymś naprawdę spektakularnym – położyła naciska na dwa ostatnie słowa – możesz go tylko zawstydzić. Sam mówiłeś, że on jest raczej z tych nieśmiałych.
Magnus nie wyglądał na przekonanego. Catarina widząc jego minę przewróciła oczami, od czego zakręciło jej się w głowie. Sygnał, że powinna przystopować z piciem.
- Dobra. Wiem, że nie byłbyś sobą, gdybyś poprzestał na czymś zwyczajnym. To może… - zastanowiła się. – Klasyka z nutką dekadencji? Kolacja w jakiejś dobrej restauracji? Znaczy bardzo dobrej. Drogiej restauracji. Niedostępnej dla maluczkich?
- Sztampa – burknął Bane.
- A coś bardziej romantycznego… Knajpa, w której byliście na pierwszej randce?
Magnus wydął pogardliwie usta, jakby nie mógł się zdecydować, czy przyjaciółka z niego kpi, czy naprawdę jest tak upośledzona w kwestii związków.
- Po pierwsze, kochana. – Uniósł do góry palec wskazujący. Jego paznokcie miały dzisiaj, przyjemny dla oka, błękitny kolor. Catarina nie mogła powstrzymać uśmiechu. Ostatnio Magnus często wybierał niebieskie dodatki. – To jest rozwiązanie na rocznicę. A po drugie… - W górę uniósł się środkowy palec. – Mają tam fatalną obsługę. – Skrzywił się na wspomnienie wilkołaka-kelnera, który ich wtedy obsługiwał.
Catarina westchnęła. Jeśli Magnus dalej będzie tak torpedował jej pomysły to da mu w zęby.
- A Paryż? Kolacja na wieży Eiffla? To chyba też romantyczne.
Bane pokiwał głową z miną, jakby miał się zaraz rozpłakać.
- Nawet bardzo. – Pociągnął nosem. – Tylko już sobie spaliłem ten pomysł! – zawył, jak ranny wilkołak. Prezes Miau uznał, że ma dość tej szopki i, z kocią gracją wyrażającą pełną pogardę, odmaszerował do sypialni, by okupować łóżko właściciela. Cat powiodła za nim tęsknym wzrokiem. Zazdrościła zwierzakowi. Mógł sobie pójść, kiedy chciał i Bane nie miał mu tego za złe.
- Dlaczego spaliłeś? – spytała, choć podejrzewała, że wywoła tym całą lawinę opowieści. A na to była zbyt trzeźwa.
- Bo zachciało mi się, jak ostatniemu debilowi, romantycznych wakacji w Europie! – krzyknął a Cat zapaliło się kilka lampek. Chyba była bardziej pijana niż myślała. Przecież to właśnie podczas tych wakacji poznała Aleca. Na szczęście Magnus był zbyt pochłonięty własnym nieszczęściem, by zwrócić uwagę na jej chwilową niedyspozycję umysłową.
- Spaliłem sobie i Paryż, i Wenecję, i Rzym! Co mi strzeliło do głowy?! Głupi, głupi, głupi ja! – Zaczął rytmicznie uderzać potylicą o oparcie fotela. Catarinie zrobiło się go szkoda.
- To nie czas na wyrzuty! – oświadczyła kategorycznie. – Co się stało, to się nie odstanie. Teraz musimy ci wymyślić super randkę. Dlatego… Polej!
Magnus zaczynał podejrzewać, że Catarina nie przyszła mu pomóc a napić się za darmo. Ale jeśli z tego picia miało urodzić się (nawet, jako produkt uboczny) rozwiązanie jego problemów, nie miał nic przeciwko. Dopił whisky i wstał żeby przygotować im kolejne porcje alkoholu.
 
Alec czuł się jakby trafił… nie, nie do Piekła. W Piekle już był i mógł stwierdzić, że jednak prezentowało się dużo gorzej. Ale do sennego koszmaru już jak najbardziej. Izzy zaciągnęła go do swojej ulubionej galerii handlowej i tam został zaatakowany przez… miłość. Znaczy jej najbardziej kiczowate atrybuty: girlandy z serduszkami we wszystkich kolorach tęczy, (chociaż przeważały te czerwone) oraz pucołowate kupidyny ze złotymi strzałami i łukami. Których odwzorowanie godziło w alecową dumę łucznika i sprawiało, że krwawiło mu serce. Nie omieszkał poinformować o tym Izzy, ale dziewczyna tylko prychnęła, całkiem nieczuła na cierpienia brata.
- Od czego zaczynamy? – spytał, gdy stało się jasne, że współczucia od niej nie uświadczy. Dlatego wolał mieć to już wszystko za sobą.
- Od odzieżowego.
Alec zamarł.
- Nie kupie Magnusowi nic do ubrania! – oznajmił kategorycznie. Sama myśl, że miałby się wstrzelić w nietypowy gust swojego chłopaka sprawiała, że po kręgosłupie przebiegał mu dreszcz.
- Oczywiście, że nie! – Izzy popatrzyła na niego, jak na idiotę. Nawet ona nie podjęłaby się takiego zadania. – Ale sobie powinieneś!
Jeśli tak dalej pójdzie to nie przeżyje tych zakupów. Zejdzie na zawał w jakiejś wypełnionej kiczem alejce. Jak nic.
- Sobie? – zapytał głupio, żywiąc jeszcze nadzieję, że być może się przesłyszał.
- TAK! SOBIE! – Isabelle zmiażdżyła tę nadzieję, nie siląc się na delikatność. – Nie powiesz mi chyba, że chcesz iść na walentynkową, swoją pierwszą walentynkową – podkreśliła – randkę, w jednym z tych okropnych swetrów?!
Zgodnie z prośbą nie powiedział. Ale Izzy i tak się domyśliła. Znała Aleca szesnaście lat. Potrafiła w nim czytać, jak w otwartej księdze.
- Na Anioła! Alec! Ja wiem, że ty masz alergię na ładne i niedziurawe ubrania, ale nie osłabiaj mnie! – Wyglądała, jakby zaraz miała się rozpłakać, ale Alec wiedział, że to tylko poza. Tak naprawdę minęło wiele lat, odkąd Izzy płakała. – Chociaż na jedną randkę w roku ubierz się, jak na Lightwooda przystało!
- To znaczy jak? – Nie przypominał sobie, żeby mieli jakiś rodzinny kodeks modowy.
Dziewczyna chciała przejechać dłonią po twarzy, ale w porę przypomniała sobie, że miała pełny makijaż, a przed nimi kilka godzin zakupów. Dlatego tylko westchnęła.
- Tak, że ludzie, patrząc na ciebie, nie będą chcieli rzucić ci kilku drobniaków, albo wskazać drogi do najbliższej noclegowni dla bezdomnych!
- Bardzo śmieszne Izzy. – Skrzyżował ręce na piersi.
- Nie miało być. Mówiłam poważnie, niektórzy bezdomni wyglądają lepiej niż ty!
- Magnus już się do tego przyzwyczaił – mruknął nie bardzo wiedząc, kogo chce przekonać: siebie czy siostrę. Bo podobną tyradą, co Isabelle, Bane raczył go przynajmniej raz na dwa tygodnie. Z tym, że Czarownik był trochę bardziej taktowny i próbował przekupstwa w postaci pocałunków. Do tej pory Alec się nie złamał. Ale same negocjacje lubił.
- Co nie znaczy, że nie będzie mu miło, kiedy pokażesz jak ci zależy. – Nie zamierzała ustąpić. – No chodź. – Pociągnęła go za ramię. – Nie będzie tak źle, obiecuję. A po wszystkim kupię ci kawę! Dużą!
Kawa ostatecznie przechyliła szalę zwycięstwa na stronę Isabelle i Alec dał się poprowadzić do znienawidzonego przez siebie sklepu. Co nie znaczy, że nie psioczył pod nosem. Tego układ nie regulował.
 
Nigdy nie ufać Isabelle. Powinien już dawno przyswoić sobie tę lekcję. Albo jeszcze lepiej, wytatuować gdzieś w widocznym miejscu. Może wtedy nie utknąłby w sklepie odzieżowym na dwie godziny, przymierzając z piętnaście koszul, dziesięć marynarek i osiem par spodni, nim Izzy, w końcu, zaakceptowała jego wygląd. I tak, wbrew sobie, został właścicielem kobaltowej koszuli, granatowej marynarki i opiętych czarnych spodni. Izzy chciała jeszcze ciaśniejsze, ale zgłosił stanowcze weto; wolał by to, co w tych spodniach miał, pozostawało całkiem niewidoczne dla ludzi wokół. Nawet, jeśli chodziło o zgrabny tyłek Lightowooda, jak to określiła Isabelle. Czym wywołała u niego całkiem dorodny rumieniec.
- Możemy już iść na konkretne zakupy? – spytał, gdy objuczony torbami (Izzy też sobie coś wybrała, choć naprawdę nie wiedział, kiedy) wygramolił się, wraz z siostrą, ze sklepu.
- Oczywiście! – Dziewczyna wydawała się być bardzo podekscytowana. Albo po prostu wciąż napędzała ją euforia związana z widokiem brata w modnych ciuchach. – Teraz misja „Magnus”! – Ruszyła przed siebie z entuzjazmem, którego on, żadną miarą nie potrafił z siebie wykrzesać.
 
- A czy czekoladki nie są kiczowate? – zapytał Alec obracając w dłoniach pudełko w kształcie serca, obwiązane złotą wstążką. – No wiesz… Jak maskotki?
- W żadnym razie! – Izzy nie miała, co do tego żadnych wątpliwości. – Czekoladki zjesz i od razu ci lepiej na sercu i duszy! Więc to prezent o zabarwieniu leczniczym. Idealny, można by powiedzieć. Bo każdego czasem łapie chandra, z którą tylko dobra czekolada potrafi sobie poradzić. A taki pluszak, co? Postawisz gdzieś na szafce żeby się na ciebie gapił? Tymi pustymi szklanymi oczami? – Wzdrygnęła się. – Od tego od razu robi się gorzej na sercu i duszy. Przeciwieństwo czekoladek.
Alec zaczynał podejrzewać skąd brała się niechęć siostry do maskotek. Wolał jednak nie ciągnąć tego tematu. Dla dobra swojego zdrowia psychicznego i wszystkich organów wewnętrznych, które mogłyby stać się celem ataku Izzy, gdyby powiedział o kilka słów za dużo.
- Skoro tak twierdzisz… - Pokiwał głową, jakby w pełni się zgadzał i schował pudełko z czekoladkami do koszyka. Jeśli Magnusowi nie będą smakowały, w najgorszym razie, zje je sam.
- Dobra! – Isabelle wzięła się pod boki. – To teraz po kwiaty i do jubilerskiego!
- Jesteś pewna, że kwiaty to dobry pomysł? –Alec wydawał się sceptyczny. – Tak, wiem! – Zamachał rękami widząc, że Isabelle już otwierała usta, żeby na niego nawrzeszczeć. – Walentynki bez kwiatów to nie Walentynki! – Powtórzyła mu to chyba ze sto razy. Przy pięćdziesiątym wystukał, po kryjomu, sms-a do Simona, żeby poinformować go o podejściu siostry. Jednocześnie zastrzegł, że Izzy ma alergię na tulipany. W odpowiedzi dostał obrazek z jakąś dziwną, szeroko uśmiechniętą postacią, której ni cholery nie kojarzył. Mógł się tylko domyślać, że to ta cała manga, o której chłopak czasem dyskutował z Clary.  – Ale czy naprawdę jesteś pewna, że kwiaty w Instytucie to dobry pomysł? Przecież Church zaraz je zeżre.
Zawahała się. Alec miał rację. Church pałał głęboką nienawiścią do wszelkiego rodzaju ciętych kwiatów i od razu, po dostrzeżeniu, rzucał się na nie z zębami, tak że efekt końcowy jego działań w niczym nie przypominał pierwotnej wersji. Co dziwne, jeśli jakiekolwiek zielsko, ozdobne czy użytkowe, rosło w ziemi, jak Bóg przykazał, kocur nawet nie patrzył w jego stronę.
- To może coś w doniczce? – zaproponowała. Co prawda nie było pewności czy Church poszedłby na takie ustępstwo, ale spróbować zawsze warto.
- Nie ma mowy! Nawet ja wiem, że to kicz!
- To może sztuczne? – zastanowiła się głęboko. – Tak! To jest to! Jedna sztuczna róża, nieśmiertelna, jak wasza miłość. – Aż klasnęła w dłonie z podekscytowania.
- Z tą nieśmiertelnością to bym nie przesadzał – burknął i odwrócił wzrok, jakby nagle zainteresowały go zwisające z sufitu kupidyny.
Isabelle zrozumiała, że to nie był jej najlepszy pomysł. Podeszła do brata i zmusiła, by na nią spojrzał. Jego niebieskie oczy pociemniały, niczym niebo przed burzą. Znała tę barwę.
- Dalej cię to dręczy? – zapytała miękko. W sumie nie mogła mu się dziwić. Nie miała pojęcia, jak ona zachowywałaby się w podobnej sytuacji.
- Oswajam się – mruknął ponownie uciekając wzrokiem.
- Alec! – Niemal tupnęła nogą. – Nie możesz tego tłamsić w sobie!
Przewrócił oczami wyraźnie zirytowany.
- Nie tłamszę. Przecież mówię, że się oswajam.
Postanowiła nie drążyć tematu. Przynajmniej na razie. To nie był ani czas ani miejsce na takie dyskusje. Zresztą, jeśli teraz zacznie z nim o tym rozmawiać, Alec wpadnie w tą swoją spiralę myśli i nie wydostanie się z niej przez najbliższy tydzień. Przegapiając Walentynki. A to miały być jego pierwsze! Jej zresztą też, ale ona miała za sobą kilka specjalnych randek, a Alec nie. Dlatego, tym bardziej, zależało jej by brat miał udane Walentynki. Zasłużył na to, tymi wszystkimi latami, gdy ukrywał się przed światem i nie dawał sobie szansy na miłość.
- Okej. Darujmy sobie kwiaty. – Machnęła ręką. – Ale tylko ze względu na Churcha! – zastrzegła. – Gdyby Magnus był zawiedziony, możesz mu wskazać innego. Może on, z tą swoją magią, utemperuje jakoś tego kocura.
- Myślę, że w jego przypadku, nie pomógłby sam Książę Piekła. – Alec uśmiechnął się blado. – Poza tym Magnus ma słabość do kotów. Prezes ma takie przywileje, o jakich ci się nawet nie śniło.
Brwi Izzy poszybowały do góry. Nie pomyślałaby, że Magnus Bane ma jakąkolwiek słabość. Poza jej bratem, oczywiście.
- Musisz mi kiedyś o tym opowiedzieć.
Atmosfera trochę się oczyściła i Izabelle stwierdziła, że czas najwyższy ruszyć do jubilera.
- Myślę, że jakiś ładny naszyjnik będzie dobrym pomysłem. Może w kształcie serduszka? Albo strzały, żeby się kojarzył z tobą?
Mówiła coś jeszcze, ale Alec już jej nie słuchał. Coś innego, bowiem przykuło jego uwagę. Żeby dostać się do kasy musieli przejść przez dział z maskotkami. Isabelle automatycznie przyspieszyła kroku, za to on szedł dalej swoim tempem, rozglądając się na boki, bardziej z przyzwyczajenia niż z autentycznej potrzeby poznania asortymentu sklepu. Wszystkie maskotki były do siebie podobne, robione jakby na jedno kopyto. Jakieś uśmiechnięte serduszka, diabełki, misie o krzywych pyszczkach. Właśnie zastanawiał się, którym z tych uroczych inaczej niedźwiadków, Jace chciał uszczęśliwić Clary, kiedy coś przykuło jego uwagę. Nagły błysk światła. Spojrzał w tamtą stronę i stanął, jak wryty. W głowie kołatała mu się jedna myśl. Izzy mnie zabije.
 
Isabelle okręciła się na pięcie. Wcięło jej brata. Był i go nie ma! A to przecież Alec! On nie znikał, tak sam z siebie. Gdyby chodziło o Jace’a sytuacja wyglądałaby inaczej. Ale Alexander?
- O nie, nie, nie… - Nagle dotarło do niej, gdzie najprawdopodobniej utkwił jej brat. Pędem pognała do znienawidzonej alejki.
- Alexandrze Gideonie Lightwood! Ani mi się waż! – krzyknęła, gdy go tylko zobaczyła. – Więcej wstydu nie zniosę! Jace wyczerpał cały limit, więc… - zamilkła, bo Alec patrzył na nią wzrokiem zbitego psa. W takiej odsłonie nie potrafiła się na niego gniewać. Ani niczego mu odmówić. Ale on nie musiał o tym wiedzieć, dlatego zatrzymała swoją wściekłą minę, chociaż jej serce topniało niczym wosk. Alec potrafił być taki uroczy…
- Ale on wygląda, jak Magnus!
Już pomijając ten wzrok szczeniaczka, nad którym chłopak ewidentnie nie panował (inaczej już dawno podporządkowałby sobie cały Instytut i pół Nowego Jorku), gniewanie się na Aleca, gdy wyglądał na zakochanego, zaskoczonego, zawstydzonego i rozmarzonego jednocześnie, było zwyczajnie niemożliwe. Tym bardziej, że wszystkie te emocje upchnięte były na twarzy nawykłej do maksymalnie dwóch min – zirytowanej i zrezygnowanej. Isabelle zastanawiała się, czy Alec będzie miał później zakwasy w mięśniach mimicznych.
- Posłuchaj braciszku – zaczęła łagodnie, nie nawykła do rozmów z Alekiem, gdy ten był w takim stanie. To trochę zaburzało jej światopogląd i sprawiało, że czuła się niepewnie. – Ja wiem, że jesteś zakochany i wszystko przypomina ci Magnusa, ale… - urwała, gdy Alec podstawił jej, niemal pod nos, schowaną za plecami, maskotkę.
To był kot. Smoliście czarny kot. Z futerkiem skrzącym się od wielobarwnego brokatu, wklejonego tak sprytnie, by nie opadał na wszystko wokół (w przeciwieństwie do tego, który preferował Magnus, skonstatowała Isabelle). Zwierzał miał wielkie zielono-złote oczy idealnie pasujące do tych Bane’a. A jakby tego było mało, ubrany był w srebrną cekinową kamizelkę, pod szyją zaś, miał zawiązaną burgundowi muszkę obszytą złotą nitką. Na końcu długiego czarnego ogona pysznił się mały dzwoneczek.
Ona nie była zakochana w Magnusie. A mimo to widziała w maskotce odzwierciedlenie Czarownika. To nie mogły być więc urojenia Aleca.
 - Wiesz… Chyba ten jeden raz mogę zrobić wyjątek i pozwolić ci to kupić. Tylko ani słowa Jace’owi!
 
- A! I nie zapomnij włożyć garnituru – powiedziała Catarina zapinając płaszcz. Co prawda Magnus kilkukrotnie proponował, że ją przenocuje, ale nie chciała. Wolała wrócić do siebie nawet, jeśli nie była pierwszej (a nawet drugiej) trzeźwości. Zresztą miała na rano do pracy.
- Garnituru? – Bane także nie przeszedłby badania przyziemnym alkomatem. Pewnie, dlatego nijak nie potrafił połączyć polecenia przyjaciółki z rzeczywistością.
- Tak. – Czarownica uśmiechnęła się. – Coś mi mówi, że ten twój chłopiec lubi cię w garniturach… - zawiesiła na chwilę głos. – Pomyśl o jego prezencie urodzinowym. Pa! – Posłała mu w powietrzu całusa i zniknęła za drzwiami.
Tymczasem otumanione alkoholem szare komórki Magnusa starały się pracować, choćby na normalnych obrotach. Niestety procenty wypite przez właściciela skutecznie im to utrudniały. Dlatego skojarzenie faktów zajęło im horrendalnie dużo czasu. Ale kiedy właściwe zapadki trafiły wreszcie na swoje miejsce, Magnus poczuł, jakby walnął w niego piorun. Był idiotą! Jak mógł tego nie rozgryźć wcześniej?! Nie zastanawiając się dłużej nad własną głupotą (to nigdy nie kończyło się dobrze; zwykle w grę wchodził alkohol i to w dużych ilościach, a tego akurat mu na dzisiaj wystarczy) i pognał do garderoby. Tylko po to by zaraz zahaczyć stopą o dywan i runąć, jak długi, na podłogę. Po rozmasowaniu bolącej szczęki (i sprawdzeniu stanu uzębienia – na szczęście w normie) uznał, że bezpieczniej będzie zająć się garderobą, gdy już wytrzeźwieje. Nie chciał straszyć Aleca widokiem własnej posiniaczonej gęby. Nie w Walentynki.
 
Gapił się w drzwi od dobrych pięciu minut, nie mogąc znaleźć w sobie odwagi, by zapukać. Teoretycznie nie musiał tego robić, miał klucze. Jednak takie wparowywanie do środka, zwłaszcza, kiedy umówieni byli na randkę, nie wydawało mu się właściwe. A już szczególnie w Walentynki. Cholera! Tyle się o nich nasłuchał, że sam zaczął traktować je, jako coś specjalnego. Może Izzy miała rację i faktycznie, coś w tym dniu było? Teraz, tym bardziej, nie chciał zjawiać się w mieszkaniu, bez zapowiedzi. Może Magnus coś szykował a on mu przerwie, niszcząc tym samym i niespodziankę i nastrój? Na Anioła! Nie stresował się tak nawet przed ich pierwszą randką!
Nie mogąc dłużej znieść napięcia, zapukał. Liczył, że Magnus go nie wyśmieje.
 
Czatował pod drzwiami, od dobrych dwudziestu minut. Zależało mu, by powitać Aleca kwiatami, gdy tylko chłopak przetoczy próg mieszkania. Teraz trochę żałował, że dał mu klucze. Gdyby tego nie zrobił, byłby w porę ostrzeżony. A ręka nie mdlałaby mu z wysiłku. Chyba czas zacząć chodzić na siłownię… Może razem z Alekiem?
Podskoczył zaskoczony, gdy powietrze przeszyło nieśmiałe pukanie. Zamrugał kilka razy. O tej porze i do tego DZISIAJ spodziewał się tylko Aleca. Czyżby jego Anioł czytał mu w myślach?! Wziął głęboki oddech, by nieco ukoić nerwy (to zabawne, denerwował się bardziej niż przed ich pierwszą randką… Bardziej niż przed jakąkolwiek pierwszą randką) i zamaszystym gestem otworzył drzwi.
- Szczęśliwych Walentynek, groszku! – Wystawił przed siebie wielki bukiet pięknych czerwonych róż, ale zrobił to tak niefortunnie, że trafił prosto w twarz Aleca***. – Wybacz! – Co to, do jasnej brokatowej panienki, miało być?! ON się tak nie zachowywał! Był Magnusem Bane’em! Królem podrywu! Kochankiem, który szkolił samego Casanovę! Nie przywalał kwiatami w twarz swoim chłopakom! Chyba, że w czasie kłótni… Ale to zupełnie, co innego! – Wybacz – powtórzył. – Nie tak to miało wyglądać.
- Domyślam się – powiedział Alec wyjmując z ust jeden czerwony płatek. – Czy to brokat?
Zmierzył uważnym spojrzeniem bukiet, teraz trochę zmaltretowany. Ku jego rozpaczy okazało się, że miał rację; róże mieniły się od brokatu.
- Dużo tego mam na sobie? – spytał, pamiętając, by zrobić w głowie przelicznik z magnusowego na ludzki.
Bane przyjrzał się chłopakowi. Cała twarz Aleca mieliła się srebrnymi drobinkami. Brokat osiadł też na brwiach i grzywce.
- Trochę – przyznał a Łowca jęknął. Doskonale wiedział, co u Magnusa znaczy „trochę”.
- Muszę do łazienki – zakomunikował tonem nieznoszącym sprzeciwu i wyszedł nie obdarowując mężczyzny, nawet jednym całusem. Magnus już chciał się za to obrazić, ale przypomniał sobie, że w sumie to mu się należało. Ciężko witać buziakiem kogoś, kto na dzień dobry, przywala ci kwiatami w twarz, bez wyraźnego powodu.
 
Kiedy zobaczył siebie w lustrze miał ochotę zawyć. Cały się świecił! Policzki, nos, usta… Nawet rzęsy! Wyglądał, jakby bawił się kosmetykami Magnusa! I robił to bardzo nieudolnie. Dobrze, że Izzy i Jace nie mogli go teraz zobaczyć. Mieliby ubaw do końca świata i jeden dzień dłużej.
Odkręcił wodę licząc, że przynajmniej część brokatu uda mu się zmyć w miarę bezboleśnie.
 
Czekając aż Alec wróci, Magnus starał się uratować, chociaż część bukietu. Rozwiązał wstążkę i oddzielał teraz kwiaty całkiem zniszczone, od tych, wciąż nadających się na prezent. Bądź, co bądź, były Walentynki! A Walentynki bez kwiatów, to nie Walentynki! Prezes Miau miał chyba podobne zdanie, bo dość żwawo zeskoczył z kanapy i zaczął pomagać właścicielowi. To znaczy brał w pyszczek każdą odrzuconą przez Magnusa różę i uciekał z nią na środek salonu, by tam pacnąć ją dwa razy łapą i wrócić po następną. W innych okolicznościach Czarownik uznałby to za urocze. Teraz jednak irytował go rosnący bałagan i zmniejszający się bukiet. Kiedy Alec wreszcie wrócił (wciąż błyszczał, trochę mniej, lecz wciąż za bardzo, jak na gust Łowcy a za mało, jak na gust Magnusa) Bane trzymał wiązankę zmniejszoną, o ponad połowę. Miał ochotę w coś przywalić. Może, dla odmiany, we własną twarz. Planował oczarować Aleca kwiatami a wyszło… Znaczy wyszła, katastrofa.
- Szczęśliwych Walentynek, kochanie – powiedział i podał chłopakowi to, co zostało z bukietu. Tym razem uważał, by nie trafić tam gdzie nie powinien.
- Dziękuję. – Alec wziął kwiaty i uśmiechnął się ciepło do Czarownika. Wiedział, że jego chłopak miał wyrzuty sumienia z powodu tego, co się stało. Magnus był perfekcjonistą i zawsze dążył, by wszystko przebiegło zgodnie z obmyślonym przez niego planem. A przywalenie w alecową twarz, na pewno nie zostało w tym planie ujęte. Chłopak nie miał, co do tego wątpliwości. – Są piękne. – Na wszelki wypadek trzymał kwiaty z dala od siebie. I tak za bardzo się błyszczał.
- Były – mruknął Magnus.
- Są – poprawił go Alec i podszedł bliżej do mężczyzny. Teraz dzieliła ich tylko odległość bukietu, wciąż kurczowo ściskanego przez Łowcę. – Dziękuję – powtórzył, po czym pocałował Czarownika. Czule i namiętnie. Tak, że pod Magnusem ugięły się kolana. – Niestety, ja nie mam dla ciebie kwiatów. Bałem się, że Church się do nich dorwie i je zeżre.
Magnus zachichotał. Pstryknął palcami i bukiet znalazł się na stoliku, od razu w wazonie.
- Wiem coś o tym. – Nareszcie mógł go przytulić. – Te musiałem chronić magią przed Prezesem. – Wtulił twarz we włosy Aleca. Pachniały drzewem sandałowym. Chłopak znów musiał podprowadzić mu szampon. Magnus nie miał nic przeciwko. – Zresztą ja nie potrzebuję kwiatów tylko ciebie. Zwłaszcza w takiej odsłonie. – Niechętnie odsunął się od chłopaka, jednak chęć dokładnego przyjrzenia się ukochanego zwyciężyła. – Alexandrze…
Łowca spłonął rumieńcem.
- Nic nie mów. To był pomysł Izzy. – Czuł się jak kretyn i idiota w jednym. Dlaczego dał się namówić na te ciuchy?!
- Ależ Alexandrze! – Magnus wydawał się być oburzony. – Czegoś takiego – wskazał na sylwetkę chłopaka – nie można pozostawić bez komentarza. Wyglądasz obłędnie! Chyba jestem winien Isabelle podziękowania. I to naprawdę konkretne!
- Ani mi się waż! – zastrzegł Alec. Jeszcze tego mu brakowało! Jeśli Magnus znalazłby jakiś sposób (a na pewno by znalazł, w końcu to Magnus), na podziękowanie Izzy za jego dzisiejszy strój, siostra nie dałaby mu spokoju po sam grób. A kto wie, czy w zaświatach też by go nie nękała. – Zresztą ty wyglądasz lepiej. – To była prawda. Dopiero teraz mógł lepiej przyjrzeć się ukochanemu i musiał przyznać, że… od razu zrobiło mu się gorąco a chęć randki gdzieś wyparowała. Chciał przejść do tego, co robi się już po randce. W dodatku te przeklęte spodnie zrobiły się jeszcze ciaśniejsze. Dlatego wolał swoje zwykłe ubrania, za duże o przynajmniej rozmiar. Magnus, bowiem miał na sobie GARNITUR!  Granatowy, w delikatne prążki, do tego czarną koszulę, w której rozpiął trzy górne guziki i… spinki od niego! Bane zawsze wyglądał fenomenalnie, przynajmniej zdaniem Aleca, ale w tym wydaniu szczególnie podobał się chłopakowi. Łowca zaczynał podejrzewać u siebie jakiś fetysz związany z garniturami. A przynajmniej z garniturami na Magnusie.
- Kwestia subiektywnej opinii. – Wzruszył ramionami Czarownik. – Poza tym, ty mnie w tej odsłonie, widujesz zdecydowani częściej, niż ja ciebie w czymś innym niż rozciągnięty sweter albo strój bojowy. Dlatego mój zachwyt jest bardziej na miejscu. – Podszedł do ukochanego i pocałował go. – Naprawdę jestem dłużnikiem Isabelle. Wyglądasz pięknie.
Alec nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Dlatego, wciąż się czerwieniąc pocałował Czarownika. Który nie miał nic przeciwko takiej zmianie tematu. Całowali się zapominając o niezbyt udanym rozpoczęciu randki, planach na jej dalszą część oraz o tym, że trwały Walentynki. Ich pierwsze. Zapomnieli o całym świecie. Liczyli się tylko oni. Tylko miękkie wargi, tak idealnie do siebie pasujące, ciepło drugiego ciała i czysta radość z bliskości najważniejszej osoby.
Dopiero, gdy Alec zaczął rozpinać mu koszulę, Magnus, wrócił do rzeczywistości. Nie mógł pozwolić, by wieczór pijaństwa z Catariną poszedł na marne. Przyjaciółka by mu tego nie darowała. Zwłaszcza po tym, jak odegrał przed nią całą tę dramę. Nie chciał też odbierać Alecowi randki. Pragnął, by za kilka, kilkanaście lat mogli z nostalgią wspominać swoje pierwsze Walentynki. A jeśli, już na początku, skończą w łóżku, nic z tego, co przygotował, się nie przyda.
Niechętnie złapał dłonie chłopaka i odsunął je od siebie. Alec jęknął. Magnus też chciał. Powstrzymała go jedynie świadomość, że ten wieczór i tak mógł się skończyć w ten sposób. Ale najpierw część romantyczna.
- Najpierw randka. – Po raz ostatni cmoknął Aleca, najpierw w usta a potem w nos.
- Łóżko to dobre miejsce na randkę – zaprotestował Łowca a Magnus zachichotał. Gdzie się podział tamten wystraszony chłopiec, który bał się każdego dotyku?
- Na zakończenie, jak najbardziej. – Puścił mu oko. – Ale wcześniej mam nieco inne plany. – Machnął ręką i przed nimi pojawił się Portal. – Mogę prosić? – Wyciągnął, ku chłopakowi dłoń a Alec złapał ją, chwytając wcześniej, niewiadomo kiedy, porzuconą kurkę i ozdobną torebkę w małe brokatowe serduszka.
Razem przeszli przez Portal.
 
Najpierw owionęła go delikatna morska bryza a zaraz potem poczuł, jak ciężkie bojowe buciory (uciekł z Instytutu, nim Izzy dorwała się do tej części jego garderoby) zapadają się w sypkim piasku.
- Plaża? – zapytał głupio.
- Pomyślałem, że to ci cię bardziej spodoba niż zatłoczona restauracja – wyjaśnił Magnus, lekko się rumieniąc a Aleca zalała fala czułości. Czym sobie zasłużył na takiego chłopaka? Magnus był dla niego za dobry!
- Dziękuję – wyszeptał wtulając się w bok Czarownika. Ten przygarnął go do siebie, w zaborczym geście.
- Dla ciebie wszystko. – Pocałował chłopaka w odsłonięty kawałek skóry, tuż za uchem. Alec pachniał… Nowymi ubraniami! Takimi prosto z wieszaka. Czyli miał rację; ten strój był nowy! Alec, specjalnie dla niego, był na zakupach! Zrobiło mu się ciepło na sercu. Doskonale wiedział, jak bardzo Łowca nie znosił kupować sobie ubrań. – Ale to jeszcze nie wszystko. – Pociągnął ukochanego za rękę. – Chodź. Restaurację, co prawda mogłem darować, ale dobrej kolacji? Nigdy! Zapraszam!
Zrobił teatralny ukłon i oczom Aleca ukazał się koc piknikowy rozmiarów małego boiska. Na razie pusty, ale gdy tylko Magnus klasnął w dłonie zaraz pojawiły się na nim różnej wielkości półmiski, talerze, patery z ciastem a nawet wypełniony lodem kubełek, w których chłodził się szampan. Alec westchnął z zachwytu.
- To… To… - Nie potrafił znaleźć słów, by wyrazić, jak bardzo spodobała mu się niespodzianka Magnusa. – Wspaniałe – dokończył nieporadnie. Chciał jakoś podkreślić swój zachwyt, ale był tylko Alekiem i gładkie słowa nie przychodziły mu łatwo. Dlatego zamiast mówić, pokazał. Przyciągnął Czarownika do siebie i pocałował namiętnie. Magnus oddał pocałunek i zaraz potem zachichotał. Do takiego Aleca mógł się przyzwyczaić.
- Cieszę się, że ci się podoba. – Pociągnął go na koc. – Długo nad tym myślałem. – Postanowił nie mówić o wkładzie Catariny. Jej nie ubędzie a on chętnie przyjmie wszystkie zachwyty na klatę.
Usiedli na kocu, uprzednio zdejmując buty. Alec czuł się dziwnie. Znaczy cudownie, wspaniale i szczęśliwie, ale jednak też dziwnie. Nigdy nie był na plaży. Nie prywatnie. Służbowo zdarzało mu się polować w takich miejscach, ale nic poza tym. Poza tym sam piknik… Do tej pory słyszał o nich tylko w opowieściach Izzy. Fakt, że teraz sam stał się bohaterem takiej opowieści trochę go uwierał. Jakby to nie pasowało do osoby Nocnego Łowcy.
Widząc, że ukochany się denerwuje, Magnus sięgnął po szampana. Może picie na pusty żołądek nie było dobrym pomysłem, ale wolał leczyć kaca niż pozwolić Alecowi zatracić się w myślach. Odkorkował butelkę z głośnym hukiem, po czym nalał alkoholu do dwóch, wyczarowanych naprędce, kieliszków.
- Najpierw poobserwujemy zachód słońca. – Podał jeden z nich Alecowi. – A potem zjemy romantyczną kolację przy świecach. Co ty na to?
- Brzmi, jak dobry plan. – Chłopak uśmiechnął się odpędzając jednocześnie, od siebie, wszystkie niepokojące myśli. Był z Magnusem i tylko to powinno się liczyć. – Za nas. – Wzniósł kieliszek do toastu.
- Za nas – zgodził się Magnus i w powietrze uniósł się brzdęk szkła.
 
Alec sączył szampana oparty o klatkę piersiową Magnusa i delektował się prywatnym pokazem, w wykonaniu Matki Natury. Było mu tak dobrze. Alkohol lekko szumiał w głowie, odpędzając wszystkie złe myśli, w plecy przyjemnie grzało znajome ciepło, wokół unosiła się woń drzewa sandałowego pomieszana z zapachem morskiej bryzy a on, po prostu, cieszył się tym wszystkim patrząc, jak słońce powoli niknie w oceanie. Podziwiał złoto-purpurowe refleksy migoczące na wodzie i myślał, że tak właśnie wygląda raj.
- Kocham cię – powiedział nagle i odwrócił się, by skraść zaskoczonemu Czarownikowi całusa.
- Ja ciebie też – odpowiedział Magnus obejmując chłopaka w pasie, by jeszcze wyraźniej czuć jego ciepło. Jego całego.
Wrócili do oglądania, czasem tylko przerywając, by się pocałować, albo zwyczajnie, spojrzeć sobie w oczy. Zarówno w tych niebieskich, jak i kocich migotały iskierki, niczym niezmąconego szczęścia.
 
Kiedy słońce już całkiem zniknęło za horyzontem i nastał półmrok, Magnus przerwał ciszę.
- A teraz, tak jak obiecałem, kolacja przy świecach. – Pstryknął palcami i powtykane wokół pochodnie rozbłysły żółto-pomarańczowym światłem. Momentalnie wszystko zrobiło się jeszcze bardziej magiczne.
Alec rozglądał się dookoła oczarowany. Miał wrażenie, że trafił do innego świata. Takiego lepszego, gdzie istniało tylko dobro. Magnus patrzył na szczęśliwą minę Aleca i czuł, jak sam puchnie z radości. Właśnie to chciał mu dać. Czyste szczęście. Gdyby to od niego zależało zrobiłby wszystko, by chłopak, już po sam skraj czasu, czuł tylko je. Wiedział jednak, że to niemożliwe. Starał się więc, by przynajmniej w jego obecności, Łowcę nic nie dręczyło.
- Do wyboru mamy homara, krewetki w sosie z mango, małże w białym winie, carpaccio z jelenia oraz – tu nieco się skrzywił – burgery z East Village. Wiem, że lubisz. – On sam nie przepadał, wolał bardziej wykwintne potrawy, ale czego się nie robi z miłości?
Alecowi aż zaświeciły się oczy a usta wypełniły śliną. Którą teraz głośno przełknął. I zaraz się zarumienił; nie chciał wyjść na jakiegoś łakomczucha, który myśli tylko o jedzeniu, ale… Na Anioła! Jak to wszystko pachniało! I jak wyglądało!
- Nie za dużo tego? – zapytał z wahaniem. Bo chociaż czuł, jak żołądek, na sam widok jedzenia, zasysa mu się z głodu, był pewien, że wszystkiego nie zdołają przejeść.
- Nie bój się, kochanie, nic się nie zmarnuje – zapewnił go Magnus. – A teraz powiedz „aaaa”. – Wyciągnął w stronę chłopaka rękę z kawałkiem homara. Alec, zaczerwieniony zarówno z podniecenia, jak i ze wstydu, dał się nakarmić. Niby przypadkiem przejeżdżając, samym końcem języka, po palcach Bane’a. Czarownika przeszedł dreszcz. Alexandre potrafił rzucać aluzje.
- Spokojnie, dojdziemy do tego. – Starał się wyglądać na opanowanego, ale w jego wnętrzu szalała burza. Co ten chłopak z nim wyprawiał?! Przecież powinien potrafić panować nad instynktami! Miał pięćset lat, do cholery! – Teraz jedz. – Podał mu kolejny kawałek. Tym razem Alec nie bawił się w subtelności. Złapał nadgarstek Magnusa, tym samym unieruchamiając dłoń mężczyzny i delikatnie possał każdy z palców. Tylko ćwiczona przez stulecia silna wola (a jednak trochę jej posiadał! Ha!) powstrzymała Magnusa przed rzuceniem się na chłopaka z zerwaniem z niego wszystkich (boskich, to trzeba przyznać) ubrań.
- Powiedziałem… - Głos mu się łamał, z trudem łapał powietrze a przełykanie śliny, na razie pozostawało poza jego zasięgiem. – Że do tego dojdziemy. Jedz! – Nauczony doświadczeniem, tym razem podał partnerowi talerz. On też miał swoje granice wytrzymałości. A chciał mieć pewność, że Alec coś zje. Chłopak był zdecydowanie zbyt wychudzony.
Alec niechętnie wziął talerz, nie był zachwycony rozwojem sytuacji. Nie przywykł do tego, że Magnus mu się opierał. Zwykle wystarczało rzucić jakąś, nawet mało zobowiązującą, aluzję dotyczącą wspólnych igraszek i zaraz lądowali w sypialni. A wkrótce potem – w raju. Jednak dziś, gdy był nakręcony, jak diabli (to przez ten cholerny garnitur! Działał lepiej niż najlepszy afrodyzjak) Magnus postanowił ćwiczyć się w sztuce silnej woli. Zaczął jeść. I chociaż wszystko było obłędnie pyszne, jemu czegoś brakowało.
Przy deserze, na który składały się truskawki z bitą śmietaną (Magnus musiał zbierać biały mus z nosa Łowcy, co było przeżyciem jednocześnie uroczym i podniecającym) oraz mus czekoladowy z malinami, do Aleca coś dotarło. Pisnął, czym wywołał u partnera pewną konsternację i rzucił się w stronę leżącej nieopodal kurtki. Czarownik obserwował poczynania chłopaka spod zmrużonych powiek; Alec bez przerwy go zaskakiwał. Nie zawsze, do końca, pozytywnie.
Po dłuższej chwili Alecowi udało się wyswobodzić z warstw skóry i materiału torebkę w serduszka. Czerwony, jak piwonia, na kolanach podszedł do Magnusa i podał mu prezent.
- Szczęśliwych Walentynek – wydukał. – Przepraszam, że dopiero teraz, ale… ale… - zaczął się jąkać. – Rozproszyłeś mnie! – zakończył oskarżycielsko.
Magnus zachichotał, zupełnie nieprzejęty wyrzutem. Nachylił się i pocałował chłopaka, jednocześnie wplatając palce w jego czarne włosy. W ten sposób starał się ukryć wzruszenie. Nie pomyślał nawet, że Alec będzie miał, dla niego coś, poza własną obecnością. W sumie, to tylko jej potrzebował.
- Dziękuję. – Chciał odłożyć torebkę, ale Alec mu nie pozwolił.
- Otwórz – rozkazał.
Magnus posłusznie zajrzał do środku. Czuł oznace podekscytowanie. Rzadko zdarzało mu się dostawać prezenty a naprawdę to lubił.
Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, był pluszowy kot. Wyjął go i zaczął oglądać z żywym zainteresowaniem. Im więcej szczegółów zwierzaka dostrzegał, tym jego uśmiech stawał się szerszy. Nigdy nie dostał maskotki a ta, w dodatku, była tak bardzo w jego stylu… Tylko Alec mógł wpaść na taki pomysł. Roześmiał się głośno, przepełniony czystym szczęściem.
- Jest świetny. – Przytulił pluszaka do piersi. – Dziękuję.
Alec odetchnął z ulgą. Bał się, że Magnus miał podobne podejście do maskotek, co Izzy. Na szczęście Czarownikowi, chyba naprawdę kot się spodobał, bo postawił go blisko siebie i co chwila zerkał w jego kierunku a złoto-zielone oczy błyszczały.
Drugą rzeczą, która wyłowił z torby były czekoladki. Za nie Alec zarobił całusa.
Na samym końcu światło dzienne ujrzało małe pudełeczko z logo firmy jubilerskiej. Kocie oczy rozbłysły chciwym pożądaniem. Magnus był sroką, uwielbiał wszystko, co się świeciło i nigdy się z tym nie krył. Można wręcz powiedzieć, że afiszował swój gust w każdej minucie życia. W dodatku biżuterię kochał niemal tak samo mocno, jak ubrania. Niecierpliwym gestem otworzył pudełko i aż jęknął z zachwytu. W środku, na czerwonym atłasie, leżał srebrny łańcuszek z przywieszką w kształcie serca, wysadzanego małymi brylancikami. Tak samo niebieskimi, jak oczy pewnego uroczego Nefilim. Magnus podejrzewał, że były to zwykłe cyrkonie. Aleca na pewno nie byłoby stać na prawdziwe kamienie szlachetne, zabijanie demonów nie stanowiło dochodowego interesu, ale nie miało to większego znaczenia. Naszyjnik był piękny. I jeszcze to serduszko – symbol miłości… najchętniej wyczarowałby cały deszcz serc, by podkreślić, jak bardzo się cieszy. Wiedział jednak, że Alecowi mogłoby się to nie spodobać. Dlatego tylko pocałował ukochanego. I tym razem nie było to byle cmoknięcie a pełnoprawny pocałunek. Głęboki, szczery i baaardzo namiętny.
- Jest piękny. Dziękuję – powiedział, gdy oderwali się od siebie. – Zapniesz mi? – Podał łańcuszek chłopakowi, jednocześnie odwracają się do niego tyłem. Alec zrobił, o co go poproszone, jednocześnie z czystej przekory, musnął kark Magnusa, samymi opuszkami palców. Czarownik zamruczał z aprobatą.
- Czy to znaczy, że ja też dostanę swój prezent? – zapytał Łowca muskając wargami ucho Czarownika. Podobała mu się taka pozycja; dawała naprawdę spore możliwości. Niestety Magnus chyba uważał inaczej, bo odsunął się i usiadł przodem do niego.
- Ależ oczywiście, groszku! – Zrobił skomplikowany gest dłonią i na kolanach Aleca znalazło się średniej wielkości pudełko zapakowane w czerwony błyszczący papier. Chłopak zdołał stłumić jęk zawodu; nie chciał sprawić Magnusowi przykrości, chociaż nie tego się spodziewał.
- Otwórz – poprosił mężczyzna, jakoś tak niepewnie.
Alec uniósł do góry brwi. Co Magnus znowu wymyślił? Zaczął rozdzierać opakowanie nie przejmując się zbytnio tym, gdzie leciały strzępki papieru. W końcu, jego oczom, ukazał się…
- Szuflada? – Zdecydowanie NIE TEGO się spodziewał. – Eeee… Dziękuję. – Nic innego nie przyszło mu do głowy.
- Oj Alec, Alec… - Magnus potarł czoło wiele mówiącym gestem. Chłopak zdecydowanie go rozczarował. Tylko Alec nie wiedział, czym. – To metafora. Oznacza – zaczął wyjaśniać widząc, że Łowca dalej nic nie rozumiał, – że zrobiłem ci miejsce w mojej garderobie. Możesz przynieść do mnie, na stałe, kilka tych swoich okropnych swetrów. Jeśli oczywiście chcesz – dodał cicho, bo nagle opuściła go cała odwaga. Kiedy na to wpadł, pomysł wydawał mu się idealny. Alec czasem narzekał, że po nocy w jego lofcie, nie miał co na siebie włożyć; a magnusowych rzeczy nie chciał (ciekawe, dlaczego?).  Dlatego wyodrębnienie dwóch półek i jednej szuflady, do osobistego użytku Łowcy, wydawało się być… właściwe. Teraz pomyślał jednak, że Alec mógł odnieść wrażenie, iż jest osaczany. Na siłę zmuszany do bycia z Magnusem. W końcu dał mu już klucze a teraz to…
Alec, jak urzeczony patrzył na szufladę. Magnus wydzielił część swojego mieszkania, tylko dla niego. Pozwolił mu się tam przenieść, na stałe. Chciał żeby Alec… Do oczu chłopaka napłynęły łzy.
- Jeżeli nie chcesz… - Widząc, że Alec zaraz się rozpłacze, Magnus zaczął nerwowo machać rękami, jakby to miało w czymkolwiek pomóc. – To nie…
- Oczywiście, że chcę! – Rzucił mu się na szyję. – Dziękuję! – Pocałował mężczyznę z jakąś dziwną pasją. – Dziękuję. Dziękuję – szeptał między pocałunkami, na które Bane z trudem nadążał odpowiadać. Alec całował go, jak szaleniec. Szybko, głęboko, jakby bojąc się, że czar chwili pryśnie i Czarownik mu ucieknie. Albo się rozmyśli. Magnus starał się go hamować; nie chciał by wszystko skończyło się zbyt szybko.
- Jestem tu – wyszeptał mu do ucha, gdy Alec oderwał się od niego, z trudem łapiąc powietrze. – I będę. Zwolnij. – Pogłaskał go po policzku.
Jednak Alec nie miał takiego zamiaru.
- Pragnę cię – powiedział z prostotą i zaczął rozpinać guziki koszuli Czarownika. Magnus zrozumiał, że nie ma szans, ani tym bardziej ochoty, walczyć z nieuniknionym. Będą się kochać, tu na plaży, w blasku świec.
Pstryknął placami i cała zastawa, łącznie z resztkami jedzenia, zniknęła. Teraz mieli koc tylko dla siebie.
- Chodź tu do mnie. – Pociągnął chłopaka w swoją stronę i obaj upadli, a piasek osunął się pod ich ciężarem tworząc całkiem przyjemne zagłębienie. Zachichotali i wrócili do całowania. Nagle Magnus poczuł, że coś wbija mu się w plecy niszcząc nastrój. Sięgnął i wyjął spod siebie kurtkę Aleca.
- Że też musisz wszędzie ją ze sobą targać. – Rzucił ubranie w bok, by im nie przeszkadzało. Ten ruch sprawił, że coś wypadło z wewnętrznej kieszeni prosto na twarz Magnusa. Coś bardzo kolorowego. Coś, co wyglądało, jak…
- ALEC! – krzyknął Czarownik siadając gwałtownie. Tym samym niemal zrzucił z siebie chłopaka.
- Co? – wysapał Łowca, który myślami wciąż był przy pasku Magnusa i ta dziwna przerwa wcale a wcale mu się nie podobała.
- Co?! – przedrzeźnił go Magnus. – To ja się pytam, CO TO JEST?! – Podniósł ów kolorowy przedmiot i podsunął go Alecowi pod nos. Całe pożądanie w jednej chwili opuściło ciało Łowcy.
- Jace – warknął patrząc na opakowanie prezerwatyw. To samo, które brat z taką dumą prezentował w bibliotece.
Jace… Magnusowi trochę ulżyło. Bo szczerze mówiąc widząc prezerwatywy wypadające z kurtki Aleca poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. W ich związku to on dbał o takie rzeczy i jeśli Alexander zaczynał sam z siebie nosić… Kurwa! Naprawdę się wystraszył, że chłopak go zdradza! I chociaż myśl była tak bardzo absurdalna, nijak nie potrafił wyrzucić jej z głowy. Dopiero imię Złotowłosej trochę go uspokoiło. Po nim mógł się spodziewać takich akcji.
- Jace? – Brwi Magnusa poszybowały w górę. – Chcesz powiedzieć…
- To jego pomysł na mój prezent dla ciebie – wyjaśnił Alec oblewając się rumieńcem. – Nie wiem, kiedy on to podłożył. Naprawdę! – Chociaż uprawiali z Magnusem seks regularnie, to rozmowa o nim, wciąż go zawstydzała. Nie potrafił przejść z tym do porządku dziennego. Tak samo, jak nie potrafił się zmusić, by samemu kupić prezerwatywy, o lubrykancie nie wspominając. Dlatego tymi sprawami zajmował się Magnus.
Czarownik chwilę trawił tę informację. Naprawdę nie lubił, kiedy obce osoby interesowały się jego sprawami łóżkowymi. Zawsze starał się im dać odpowiednią nauczkę.
- W sumie… - odezwał się się wreszcie. – Możemy zrobić z nich użytek. Szkoda, żeby się zmarnowały, prawda? – Puścił ukochanemu oczko.
 
Jace czuł się najszczęśliwszym facetem na ziemi. Randka udała się fenomenalnie; Clary była zachwycona (wbrew czarnowidztwu Isabelle) a teraz, całując się namiętnie, zbliżali się do jego pokoju. Wiedział, czym skończy się dzisiejszy wieczór i był na to przygotowany (zaopatrzył się w niezbędne akcesoria, przy okazji kupowania prezentu dla Aleca. Z tym, że te jego były zwyczajne).
- Zaczekaj. – Niechętnie oderwał się od Clary i zaczął majstrować przy zamku. Cholera! Po co zamykał drzwi?! Przecież nikt by mu nic nie ukradł! W końcu oporny metal ustąpił. Zapalił światło i skłonił się przed dziewczyną, naśladując podpatrzony gdzieś w telewizji, dworski ukłon. – Zapraszam.
Jednak Clary nie weszła. Stała w progu z szeroko otwartymi oczami i Jace’owi zdawało się, że próbowała nie parsknąć śmiechem. Otaczające dziewczynę podniecenie, wyparowało, tego był pewien. Nic nie rozumiejąc zerknął do pokoju. I zamarł z na wpół otwartymi ustami. Po całej sypialni walały się nadmuchane tęczowe prezerwatywy. Kilka latało w powietrzu, jakby napełniono je helem a ze trzy, czy cztery, dosłownie przyssały się od sufitu. W dodatku, w powietrzu migotał brokat. Tego już było za wiele.
- MAGNUS!

 

 

* Wiem, suchar Wybaczcie
** Tak, wiem. Drugi suchar Nie mogłam się powstrzymać
*** Zdaję sobie sprawę, że to prędzej Alec przywaliłby Magnusowi, ale uwielbiam wyobrażać sobie Czarownika, jako taką niezdarę, jeśli w grę wchodzi Alexander. W końcu, od miłości ludzie (i półdemony) głupieją ;).