środa, 2 grudnia 2020

Za wszelką cenę I

Tytuł: Za wszelką cenę
Liczba rozdziałów: 7
Gatunek: yaoi, dramat, romans
Para: Magnus Bane x Alexander Lightwood
Seria: Dary Anioła, Shadowhunters
Ograniczenia wiekowe: Brak
Info/Uwagi: Alec, by chronić swoje rodzeństwo, gotów jest poświęcić wszystko.

Krótkie, ale ważne, ostrzeżenie. Całe opowiadanie jest w stylu Cas, czyli powstało tylko po to, by autorka mogła pomęczyć Aleca ;). Bo Cas lubi pastwić się nad ulubionymi bohaterami i robić im krzywdę. Więc, gdyby komuś, jednak, chciało się to przeczytać, czujcie się ostrzeżeni. 



ZA WSZELKĄ CENĘ 
I

Poranek płynął leniwie, a Nocni Łowcy, wymęczeni po całonocnych atrakcjach, jakie zapewniły im hordy demonów, zbuntowane wampiry i wilkołaki na haju, pragnęli tylko dwóch rzeczy. Kawy i świętego spokoju.
- Mam dość! – Izzy opadła na krzesło z głośnym jękiem, a jej pudrowo różowy kubek uderzył o blat z taką siłą, że o mało się nie rozpadł.
- Nie rozlewaj. – Alec zmierzył siostrę nieprzychylnym spojrzeniem.
- Co?
- Nie rozlewaj – powtórzył chłopak i wskazał na plamę od kawy, wokół jej kubka.
Izzy zastanowiła się, czy ma ochotę i siłę na kłótnie z Alekiem i, w końcu, stwierdziła, że nie. Dlatego grzecznie sięgnęła po chusteczkę i wytarła blat. Na twarzy Aleca pojawił się uśmiech.
No proszę, jak niektórym mało do szczęścia potrzeba, pomyślała.
- To zawsze tak wygląda? – Niespodziewanie dla wszystkich, odezwała się Clary.
- Ale, co? – Jace spojrzał na dziewczynę z błyskiem w oku.  – Kłótnie Aleca i Izzy?  Zwykle jest gorzej. Isabelle lubi rzucać butami.
- Okej. Dobrze wiedzieć. – Clary spojrzała niepewnie na Izzy. Łowczyni odpowiedziała jej uśmiechem, jakiego nie powstydziłby się żaden wampir.  – Ale chodziło mi raczej o demony… - Nie bardzo potrafiła wyartykułować gnębiące ją myśli. Była Nocnym Łowcą od niedawna, więc wszystko wciąż było dla niej nowe, niezwykłe i jakby nie do ogarnięcia. – Jest ich tak dużo…
- Zaczęło pojawiać się więcej, odkąd ty się zjawiłaś. – Alec naprawdę nie chciał powiedzieć tego takim tonem. To miała być, po prostu, luźna uwaga. Ale był zmęczony, niewyspany i z zaległymi raportami wiszącymi nad głową. W takich warunkach nie potrafił w kontakty międzyludzkie jeszcze bardziej niż zazwyczaj.
- Alec! – Krzyk Jace’a był niczym świśnięcie toporem.
- Co?
- Jak możesz…
- Och, przymknij się, Jace! – Na pomoc bratu przyszła Isabelle. – Robisz się przewrażliwiony. Przecież Alec nie powiedział nic złego.
- Jak to nie? – obruszył się blondyn. – Znowu czepia się Clary.
- Nie czepia się. – Izzy zaczynała mieć dość tej całej dramy. Faktycznie, na początku, Alec nie zachowywał się w stosunku do Clary, w porządku. I wtedy Jace mógł się wkurwiać. Ale, od jakiegoś czasu, Alec przystopował i nawet starał się poprawić swoje stosunki z rudowłosą. Problem w tym, że kontakty z ludźmi były piętą achillesową jej starszego brata, więc czasem chlapnął coś, co nie zabrzmiało tak, jak powinno. Najlepszy przykład mieli przed chwilą. Ale Jace znał Aleca, jak własną kieszeń i powinien dostrzec starania brata, zamiast oburzać się i obruszać. Co dziwne, to Clary zdawała się mieć więcej wyrozumiałości dla Aleca i puszczała, mimo uszu, popełniane przez niego faux pas.
- Tylko stwierdza fakty. Sam musisz przyznać, że odkąd Clary – posłała dziewczynie uśmiech – do nas dołączyła, demonów jest jakby więcej.
- Ale…
- Wcale nie miałem na myśli tego, że to wina Clary. – Do rozmowy włączył się Alec. – Jeśli tak to odebrałaś, to przepraszam – zwrócił się do dziewczyny.
- Co? Nie! – Zamachała rękami w dość nieskoordynowany sposób. Wciąż nie przywykła do Alec, który nie warczał na nią przy byle okazji i nie rzucał w jej stronę zabójczych spojrzeń. – W porządku. Rozumiem, co miałeś na myśli. Nie gniewam się. – Uśmiechnęła się uspokajająco w kierunku Jace’a. Jej też się wydawało, że chłopak przesadzał.
Pomimo powszechnych zapewnień, Jace nie był przekonany, co do niewinności Aleca i chciał dać temu wyraz, ale przeszkodziło mu pojawienie się w kuchni Maryse.
- Co tu się dzieje? – Obrzuciła swoje dzieci, i Clary, pytającym spojrzeniem.
- Śniadanie. – Izzy nagle bardzo zainteresowała się swoim kubkiem. Podobnie, jak pozostali.
- Trochę monotematyczne to śniadanie. – Kobieta wymownie spojrzała na stół, przy którym siedzieli. Poza kawą nie było na nim nic, co mogliby spożyć, bez szkody dla organizmu. – Naprawdę powinniście się lepiej odżywiać.
Izzy już miała, na końcu języka, ciętą ripostę na temat obowiązków matek wobec dzieci i ich śniadań, jednak jeden celny kopniak pod stołem, ze strony Aleca, skutecznie ją uciszył. Dla bezpieczeństwa wzięła kolejny łyk kawy. W pewnym momencie, upomnienia brata, mogłyby nie wystarczyć.
- No nic. – Maryse wzięła się pod boki. – Jesteście już prawie dorośli. Wiecie, co robicie.
W domyśle, chciałabym żebyście wiedzieli. Zrozumieli to wszyscy. Łącznie z Clary.
- A skoro już o pracy mowa…
Alec mocniej ścisnął kubek. On nie zauważył analogii, ale matka na pewno, w jakiś pokręcony sposób, powiązała tę rozmowę z obowiązkami Nocnego Łowcy.
- Alexandrze, gdzie są raporty?
Wiedział. Wszechświat go nienawidził.
- Jak tylko wypiję kawę, zajmę się nimi… - Nim skończył mówić wiedział, że coś poszło nie tak.
- Możesz pić kawę i wypełniać raporty. – Głos Maryse zrobił się lodowaty. – Poza tym powinieneś to zrobić zaraz po misji.
Nie było sensu tłumaczyć, że zwyczajnie nie miał siły. Tylko jeszcze bardziej wkurzyłby matkę.
- Już idę. – Zaczął się podnosić. To będzie ciężki dzień, pomyślał.
Maryse pokiwała z aprobatą głową. Alexander był dobrym dzieckiem. Tylko należało nim pokierować. Jej rodzice tego nie zrobili i jak to się skończyło? Postanowiła, że swoje dzieci uchroni przed popełnieniem jej błędów. I trwała w tym postanowieniu, nawet jeśli, czasem serce jej pękało, gdy odsuwali się od niej. Jednak ich szczęście i przyszłość były ważniejsze niż ona.
- A jak już przy misjach jesteśmy…
Cała czwórka jęknęła cierpiętniczo.
- Mamo! – Izzy uderzyła w płaczliwy ton. – Nie mów, że jest kolejna! Ja… My…
- Spokojnie. – Kobieta uścisnęła ramię córki. – Właśnie chciałam powiedzieć, że wiem, jak ciężko ostatnio pracowaliście. Zdaję sobie sprawę ze zwiększonej ilości demonów, dlatego, żeby was odciążyć, poprosiłam Clave o wsparcie.
Isabelle zastanowiła się, kiedy ostatni raz miała ochotę przytulić matkę. Dawno. Bardzo dawno temu.
- I co? I co? – Może, wreszcie, się wyśpi!
- Właśnie dostałam odpowiedź. Przyślą nam kilku Łowców do pomocy. W tym… - zawiesiła na chwilę głos wiedząc, jaką radość sprawi dzieciom kolejna wiadomość. – Raj’a i Edgara!
Jej dalsze słowa utonęły w trzasku tłuczonej porcelany. Wszyscy spojrzeli na Aleca, który wbijał przerażone spojrzenie w rozbity kubek.
- Alexandrze! – Maryse wydała z siebie krzyk pełen oburzenia. Nocni Łowcy się tak nie zachowują! – Natychmiast to posprzątaj! I idź wypełnić raporty!
Alec, bez słowa, pokiwał głową i zaczął zbierać skorupy. Jace patrzył na niego, uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Aż tak cieszysz się z wizyty dawnych znajomych? – spytał.
Nie dostał odpowiedzi. Clary jednak mogłaby przysiąc, że ramionami Aleca wstrząsnął dreszcz.
 
- Kim oni właściwie są? – spytała wreszcie Clary, zmęczona słuchaniem peanów pochwalnych na temat dwójki, nieznanych jej, Łowców.
- No wiesz… - zaczęła Isabelle a jej twarz przybrała rozmarzony wyraz. – To…
- Elita elit – wszedł siostrze w słowo, Jace. – Prawie jak ja! – Wypiął dumnie pierś.
- Ty jesteś utrapieniem elit – zgasił go Alec. – I czy naprawdę musicie rozmawiać o tym właśnie tu? Staram się pracować.
Siedzieli w bibliotece, jedynym wspólnym pomieszczeniu Instytutu, gdzie fotele nie groziły trwałym kalectwem. A otaczające ich zewsząd książki stanowiły niezłe alibi dla nicnierobienia. Wystarczyło wziąć taką jedną, położyć przed sobą i, gdy tylko ktoś otwierał drzwi, niby to zagłębić się w lekturze. Albo, dla lepszego efektu, obłożyć się książkami dookoła. Tak, jak zrobiła to Isabelle. Clary, chociaż nie była z siebie dumna, też odgrodziła się od świata i treningu, pierwszy tomem Leksykonu demonów, dla opornych. Tylko Alec wykorzystywał pomieszczenie, mniej więcej, z jego przeznaczeniem. Wciąż ślęczał nad zaległymi raportami a, prowadzone nad jego głową, rozmowy wcale mu w tym nie pomagały.
- Sztywniak jesteś, wiesz? – prychnął Jace.
- Też byś był, gdyby to ciebie się czepiali za brak raportów.
Jace spojrzał na Aleca z wyższością.
- O nie, mój drogi! Ja! – Przyłożył palec wskazujący do nosa Aleca, ale szybko cofnął rękę. Chłopak wyglądał jakby miał mu go odgryźć. Razem z kawałkiem przedramienia. – Korzystając z mojego niewątpliwego uroku osobistego, wymigałbym się od tego! – krzyknął uradowany. – Nie czuję, kiedy rymuję! Zaprawdę powiadam wam, jestem człowiekiem wielu talentów!
- O tak! Z pewnością! – Głos Aleca ociekał sarkazmem. – To może znajdź w sobie jeszcze jeden. Znikanie z miejsc, w których przeszkadzasz.
- Ranisz mnie przyjacielu! A ja cię miałem za brata!
Clary przysłuchiwała się tej kłótni z mieszanymi uczuciami. Niby była już świadkiem przekomarzań Jace’a i Aleca. A nawet ich regularnych kłótni. Jednak dzisiaj coś było inaczej. Alec był inny. Nawet nie potrafiła dobrze uchwycić a, co dopiero, nazwać tej zmiany, lecz ona tam była. Niewidoczna dla Jace’a i Isabelle. Ale czy na pewno niewidoczna?
- Izzy? – Pochyliła się w stronę przyjaciółki.
- No?
- Czy Alec… - Zastanowiła się. – Nie wydaje ci się dzisiaj jakiś inny?
Isabelle przyjrzała się bratu. Czy Alec był inny niż zwykle? Na pewno bardziej spięty i podenerwowany, ale trudno mu się dziwić. Tyle się ostatnio wydarzyło… Clary, Valentine, jego związek z Magnusem, (któremu szczerze kibicowała) a teraz jeszcze te demony. Nic dziwnego, że zjadał go stres. Może, gdyby Jace nie był ostatnio, takim dupkiem, sytuacja wyglądałaby inaczej. Alec mógłby się wyładować w sali treningowej. Jednak Jace odmawiał wspólnych treningów z bratem.
- Trochę – przyznała z ociąganiem. Było jej głupio, że Clary dostrzegła zmianę w Alecu, a ona – rodzona siostra – nie. – Ale to pewnie tylko brak snu. – Nie wiedziała, czy próbowała pocieszyć przyjaciółkę czy siebie. – Jak przyjadą nowi Łowcy, w końcu trochę odetchnie i będzie zrzędliwy, jak zwykle. – Mrugnęła do niej porozumiewawczo.
Clary pokiwała głową na znak, że zgadza się z Izzy. Co wcale nie było prawdą. Podejrzewała, że w sprawie Aleca chodzi o coś więcej, niż tylko zmęczenie. Nie wiedziała, skąd brało jej się to przekonanie. Przecież nie znała Aleca zbyt dobrze, a Izzy była mu najbliższą – po Jassie – osobą. Jednak, jakiś głos z tyłu głowy, piszczał ostrzegawczo.
Tymczasem chłopcy nadal się kłócili. I nie była to przyjacielska przepychanka.
- Kurwa, Jace! Weź zejdź ze mnie! – Alec wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć. Jace podobnie. – O co ci chodzi?! Ciągle się czepiasz!
- To już wiesz, jakie to uczucie!
- O co ci chodzi, kurwa?! – powtórzył pytanie.
- Naprawdę jesteś głupi!
Alec już miał coś na to odpowiedzieć, ale przeszkodziła mu Isabelle, strzelając z bicza
- Dość! Zamknąć się! Obaj!
Posłusznie umilkli, łypiąc tylko jeden na drugiego, jakby wyrządzili sobie nawzajem jakąś niewybaczalną krzywdę.
- Wiem, że wszyscy mamy dosyć wszystkiego, ale to nie oznacza, że macie sobie skakać do gardeł. Przecież się kochacie!
Słysząc to Jace prychnął.
- Może i go kocham, co jednak ostatnio zostało poddane w wątpliwość. – Rzucił bratu wyzywające spojrzenie. Które zostało zignorowane. – Ale to nie zmienia faktu, że to pacan!
Izzy popatrzyła na Jace’a z politowaniem.
- I naprawdę, dopiero teraz, to zauważyłeś?
- Dzięki Izzy – rzucił Alec. – Nie ma jak solidarność rodzeństwa. Naprawdę można na ciebie liczyć!
Dziewczyna wzruszyła ramionami, jakby mówiąc, „co zrobisz, nic nie zrobisz”.
- Ale ty też jesteś pacanem, Jace – kontynuowała Izzy. – Dlatego tak świetnie do siebie, z Alekiem, pasujecie. Razem macie jeden mózg na spółkę.
Tym razem prychnęli obaj. I to był ich cały komentarz do wywodu siostry. Nagle, w bibliotece, nastała cisza. Ale nie z rodzaju tych kojących, gdy człowiek może pobyć na spokojnie sam ze sobą. Nie. Ta cisza była ciężka, jakby wisiało w niej tysiąc niewypowiedzianych słów, wzajemnych pretensji i oszczerstw. Ta cisza bolała. I Clary nie mogła jej znieść. Za bardzo przypominała jej te wszystkie kłótnie z mamą, gdy wykrzyczawszy sobie wszystko, a nawet dużo więcej, milkły w poczuciu winy. Myślenie o mamie było teraz zbyt bolesne, dlatego postanowiła przerwać ciszę, a wraz z nią napływ wspomnień.
- Więc… - zaczęła niepewna, co powinna powiedzieć teraz. – Kim są ci Łowcy, o który mówiliście wcześniej? Raj i… Edgar?Postanowiła wrócić do pierwotnego tematu. Wydał jej się najbezpieczniejszy. O tym, jak bardzo się pomyliła, poinformowało ją zachowanie Aleca.
Chłopak wstał, tak gwałtownie, że krzesło, na którym do tej pory siedział zakołysało się i tylko niezbadane prawa fizyki uchroniły je przed upadkiem.
- Mam dość! – oświadczył zbierając niewypełnione raporty.
- A tobie, co znowu? – Izzy spojrzała na brata ze zdziwieniem.
- Wyobraź sobie, że nie mam ochoty wysłuchiwać pieśni pochwalnych na temat tej dwójki! – Ruszył do wyjścia.
- Alec, po prostu, nie chce, żeby wyszło na jaw, że na każdej misji z Raj’em i Edgarem dawał dupy! – Jace siedział z rękoma skrzyżowanymi na piersi i miną mówiącą, „co mi zrobisz?”. Jakby wyzywał brata na pojedynek. Ostatnią rozgrywkę mającą, na zawsze, ustalić, kto, w ich drużynie, był samcem alfa.
Ale Alec tego nie widział. Zamarł z ręką na klamce, uparcie wpatrując się w drzwi. Jakby spojrzenie w stronę rodzeństwa zbyt wiele go kosztowało. Clary, kątem oka, dostrzegła, że dłoń młodego Łowcy drży i nie spodobało jej się to. Widywała u Aleca już chyba wszystkie emocje: od nienawiści do czystej radości. Jednak chłopak nigdy nie stracił nad sobą kontroli. No może raz, gdy ją uderzył. Ale to było inne, od tego, na co właśnie patrzyła.
- Co powiedziałeś? – Alec starł się by głos mu nie zadrżał. Chciał być chłodny i opanowany, nie mógł sobie pozwolić na błąd. Nie teraz. Nie po tylu latach starań.
- To, co słyszałeś. – Jace wiedział, że ranił Aleca, ale jakoś mu to nie przeszkadzało. Więcej! Chciał to robić! Za wszystkie krzywdy, jakich, z jego strony, doznała Clary! – Dawałeś dupy! Myślałeś, że nie wiem?! Jesteśmy parabatai! – W jego ustach zabrzmiało to jak obelga. – Czuję twój ból!  I wiem, że zawsze, na każdej akcji, do której rwałeś się, jak pojebany, olewając mnie i Izzy, dawałeś dupy! Zawsze Raj albo Edgar musieli cię ratować a potem kryć przed mamą! Mówili mi! Mówili, że nie jesteś dobrym Nocnym Łowcą! Że woleliby mnie albo Isabelle na misjach! Ale nie! To zawsze musiałeś być TY! Jesteś najstarszy, więc to tobie…
- Jace! – Głos Isabelle przeciął powietrze niczym bicz. – Wystarczy!
- Nie, Izzy! – sprzeciwił się. – Nie wystarczy. Trzeba to, wreszcie powiedzieć! Nie mów, że też nie masz do niego żalu. Że nie pomstowałaś, kiedy Raj, po raz kolejny, zabrał na misję jego, a nie ciebie! Powiedz! Wtedy może odpuszczę.
Dziewczyna spuściła wzrok. Jace trafił w jej czuły punkt. Faktycznie sprawa Raj’a i Edgara kładła się cieniem na jej relacje z bratem. Wciąż miała mu za złe, jak się wtedy zachowywał. Czego ją pozbawił.
 
Łowcy, od dnia narodzin, wiedzieli, co będą robić w życiu. Dosłownie rodzili się tylko w jednym celu: zabijać demony. Nic, więc dziwnego, że wychowywani w poczuciu obowiązku, wobec świata, chcieli zacząć, jak najszybciej. Zwłaszcza, jeśli krew Nefilim szła w parze z wybuchowym charakterem. A tak było w przypadku Isabelle Lightwood i Jace’a Waylanda. Oboje nie mogli się doczekać, by samodzielnie siekać demony i, choć na chwilę, wyrwać się z Instytutu. Niestety, jako nieletni, o samodzielnych misjach mogli tylko pomarzyć. Potrzebowali doświadczonych opiekunów. Kogoś, kto zechce nadstawić za nich głowę „w razie czego”.  Dlatego pojawienie się dwójki Nocnych Łowców zarówno Jace jak i Isabelle uznali za dar od Anioła. Nareszcie! Nareszcie będą mogli się wykazać! Ekscytowali się niczym dzieci, którymi przecież byli. Niestety ich radość trwała krótko. A cios, który pogrzebał wszelkie nadzieje, nadszedł z, najmniej oczekiwanej, strony.
Alec, jako najstarszy z rodzeństwa, został oddelegowany do pierwszej misji, pod przewodnictwem Raj’a. I tak zachłysnął się władzą oraz możliwościami, jakie dawały akcje z dorosłymi Nefilim, że… Postanowił nie dzielić się tym doświadczeniem z rodzeństwem. Najzwyczajniej w świecie, odsunął ich od obiecanych misji, co rusz przedstawiając Maryse powody, dla których to on, a nie Jace lub Izzy, powinien w nich uczestniczyć. Że niby pierwszy osiągnie pełnoletniość i zacznie chodzić na samodzielne patrole, więc potrzebuje najwięcej doświadczenia. Które potem oczywiście przekaże rodzeństwu. Ale, póki co, to on jest najważniejszy. A Maryse, która miała już gotowy plan kariery syna, zgadzała się z każdym jego argumentem. W efekcie ich wspólnych knowań ani Izzy ani Jace, nigdy nie poszli na misje z Raj’em czy Edgarem. Czy to podczas ich pierwszej wizyty w Instytucie, czy którejkolwiek z kolejnych. Gdy tylko mężczyźni się pojawiali, Alec przyczepiał się do nich niczym rzep do psiego ogona i zaraz zaczynał urabiać matkę.
To nie był dobry czas dla rodzeństwa Lightwood i Wayland. Przez pewien czas Izzy dosłownie nienawidziła starszego brata. To wtedy odsunęli się od siebie, utracili wzajemne zaufanie, które dopiero niedawno, zaczęli odbudowywać. I choć, z upływem lat, Izzy zdołała jakoś, sama przed sobą, usprawiedliwić zachowanie brata, to część żalu w niej pozostała. Było, nie było, Alec pozbawił jej jakiejś części życia Nocnego Łowcy. Dlatego teraz, chociaż bardzo chciała, nie mogła zaprzeczyć. Nie mogła bronić brata.
- Widzisz! – triumfował Jace. – To ciągle boli. A on – wskazał na Aleca, wciąż stojącego przed drzwiami, – nawet nie wykorzystał danej mu szansy. Zawsze…
- Jace… - Głos Aleca był cichy, a mimo to niósł za sobą jakąś nieznaną moc. – Gówno wiesz. – Wyszedł z biblioteki trzaskając drzwiami. Jak nie on.
 
Nogi miał jak z ołowiu. Musiał się skupiać na każdym kroku, by nie upaść i całkiem się nie rozkleić. Słowa brata wirowały mu w głowie, przeplatając się ze wspomnieniami, które miał nadzieję, pogrzebał już dawno temu. Wystarczyło jednak samo napomknięcie o Raj’u i Edgarze a jego ciało reagowało samo, spinając się, jakby w oczekiwaniu na ból, niezmiennie towarzyszący mu podczas wizyt Łowców. Jednak wspomnienia były dużo gorsze. To one sprawiały, że z trudem łapał oddech, pot perlił mu się na czole a oczy pełne były łez. Najchętniej pozwoliłby im płynąć. Może to przyniosłoby ukojenie. Ale nie mógł. Nocni Łowcy nie płakali. Poza tym płacz byłby oznaką słabości. Tego, że go złamali. A on obiecał sobie, że to się nigdy nie stanie. Mogli odebrać mu miłość rodzeństwa, dumę i szacunek do samego siebie, ale nie dadzą rady go złamać. Jako człowiek mógł już nie znaczyć nic, lecz wciąż pozostawał Nocnym Łowcą. Przez lata tylko ta świadomość trzymała go przy życiu. A teraz miał jeszcze coś. Czy może kogoś. Przynajmniej do czasu, aż prawda nie wyjdzie na jaw.
Nie wiedział, jak udało mu się dotrzeć do pokoju. Gdy tylko zatrzasnął drzwi, opuściły go wszystkie siły. Osunął się na podłogę a niewypełnione raporty poszybowały na wszystkie strony. Kolejna mała kropla, która napełniała jego prywatną czarę goryczy. Ostatnio tych kropli było tak wiele… Głównie za sprawą Jace’a, który jakby zapomniał, kim dla siebie byli. Jakby za punkt honoru wziął sobie zniszczenie Aleca. I prawie mu się to udało. Przed całkowitym rozsypaniem chłopaka broniła jedna rzecz. Miłość. Gdyby nie ona… Z pewną tęsknotą pomyślał o buteleczce schowane w szufladzie komody, jednak zaraz, jakby bojąc się własnych myśli, potrząsnął głową.
- Nie! Nie, Alec! Nie możesz… - szeptał sam do siebie, jednocześnie sięgając po komórkę. Jedna rozmowa. Tyle mu trzeba żeby przeżyć kolejny dzień. Jeden na jeden.
Pierwszy sygnał.
Drugi.
Trzeci.
Alec wstał i chwiejąc się ruszył w stronę komody.
Czwarty.
Już sięgał do szuflady.
- Co tam, groszku pachnący? – W słuchawce odezwał się znany mu głos. Pełen miłości i czystej radości życia.
- Nic – wychrypiał przez ściśnięte gardło jednocześnie odsuwając się od komody. Był uratowany. Znowu. – Po prostu chciałem cię usłyszeć.
Magnus wydał z siebie dźwięk zarezerwowany głównie dla małych dziewczynek, gdy zobaczą szczeniaczka.
- Jesteś słodki! Mówił ci to już ktoś?
Alec poczuł, że się rumieni.
- Ty. Chyba tysiąc razy.
- Och, Alexandrze… - Tym razem Bane starał się udawać oburzonego. – Zrobiłem to zaledwie trzysta dwadzieścia osiem razy!
- Liczyłeś? – Chłopak zachichotał siadając na łóżku. Jak to możliwe, że zaledwie kilka, nic nieznaczących, zdań potrafiło, tak bardzo, poprawić mu humor?
- Nie – przyznał Magnus. – Strzelałem. Pysiu.
- Jesteś niemożliwy!
- To twoja wina, pysiu.
- Pysiu? Nie ma mowy! – Alec pokręcił głową, chociaż Czarownik i tak nie mógł tego widzieć.
- Małpko?
- Nie!
- Karmelku?
- To chyba bardziej pasuje do ciebie – mruknął Alec przypominając sobie karnację mężczyzny. Przeszył go miły dreszcz.
- W sumie… - Można było wyczuć, że Magnus się nad czymś zastanawiał. – Nie obraziłbym się gdybyś, od czasu do czasu, nazwał mnie jakoś pieszczotliwie.
Alec poczuł, jak pieką go uszy na samą myśl, że miałby mówić do Magnus w ten sposób. Znów nie mógł złapać oddechu. Naprawdę był beznadziejny w związki.
- Ale oczywiście nie musisz! – zapewnił szybko Czarownik rozumiejąc, ze był o krok od spłoszenia chłopaka. Musiał się powstrzymywać. Rozmowa z Alekiem była trochę jak stąpanie po cienkim lodzie. To, co Magnusowi wydawało się niewinnym flirtem, w oczach chłopaka urastało do granicy, nie do przejścia. Magnus nie miał nic przeciwko temu. Lubił wyzwania. – To, jak wymawiasz moje imię, bardzo mi się podoba.
- Magnus…
- O! O tym właśnie mówiłem! Jeszcze raz, misiu!
- Magnus…
- O tak!
- Magnus!
 - Teraz przechodzimy w ostrzejsze tony? Podoba mi się!
Alec westchnął.
- Dasz mi, w końcu, coś powiedzieć?
- Wszystko, co zechcesz, pyśku. Chociaż nie polecam konstantynopolitańćzykowianeczka. To bardzo długie i trudne słowo. No i nie brzmi w ogóle seksownie. Aluminium też niektórym daje się we znaki…
- Magnus, proszę… - Alec kochał tego szurniętego Czarownika. Całym sercem i duszą. Ale czasem rozmowy z nim były prawdziwą próbą cierpliwości.
- Dobrze, już dobrze. – Magnus roześmiał się. – Słucham. Co takiego chcesz mi powiedzieć?
- Ja… Tęsknię za tobą.
Magnusa zatkało. A nie zdarzało mu się to za często. Jednak Alexander, tym swoim uroczym, prostolinijnym sposobem bycia, potrafił sprawić, że wszystkie słowa, we wszystkich znanych mu językach, po prostu znikały z jego głowy. Tak jakby nigdy ich tam nie było.
Co ten chłopak ze mną robi, pomyślał, gdy wróciła mu zdolność do wyrażania myśli i uczuć.
- Ja za tobą też, kwiatuszku. Ale wiesz, że wystarczy słowo i masz gotowy Portal?
W tym momencie nie marzył o niczym więcej, jak tylko silne ramiona Magnusa oplatające go w talii i ciepły oddech Czarownika, na karku. To był jego raj. Tylko tam, okropna rzeczywistość, nie mogła go dorwać w swoje łapy. Niestety. Był Nocnym Łowcą. Najpierw obowiązki, a dopiero później, (jeśli przeżyje) przyjemności.
- Wiem… Ale…
- Tak, tak – przerwał mu Magnus. Z jakiegoś powodu nie chciał, by to Alec wypowiedział te słowa. – Masz obowiązki. – Skrzywił się i choć Alexander nie mógł go teraz widzieć, to wiedział, że chłopak domyślił się jego miny. – Podziwiam was, Nefilim. Że wam się tak chce.
- To nie tak… - Próbował się bronić, ale jakoś nie znalazł argumentów.
- Wiem, wiem… - rzekł ugodowo Magnus. – I rozumiem. – Ni cholery nie rozumiał. – Ale odbijemy to sobie! – zastrzegł.
Słysząc te słowa Alec uśmiechnął się do siebie.
- Może nawet wcześniej niż myślisz.
- O! Teraz to mnie zaintrygowałeś Alexandrze. – Magnus zaczął chodzić po pokoju. Wizja rychłego zobaczenia się z Alekiem, nie pozwalała mu usiedzieć w miejscu.
- Matka wezwała wsparcie. Może uda mi się urwać, choć dzień wolnego.
- Byłoby wspaniale, słoneczko! – Chociaż wolałby coś pewniejszego od „może”, to i tak się cieszył. Jeśli chodziło o tego chłopaka, nawet perspektywa spotkania, działała pobudzająco.
Tak. To byłoby wspaniałe, zgodził się z nim Alec, ale nie powiedział tego głośno.
- Magnus?
- Tak, pączusiu?
- Kocham cię… Karmelku…
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz