poniedziałek, 21 grudnia 2020

Za wszelką cenę VI

 

 

ZA WSZELKĄ CENĘ
VI
 
 

- To moja wina.
Wszyscy drgnęli zaskoczeni tym, że ktoś odważył się przerwać ciszę.
- Co masz na myśli? – zapytała Maryse przenoszą wzrok z bladej, dziwnie nieruchomej twarzy syna, na Magnusa.
Ten, nawet na nią nie spojrzał. Dalej gładził Aleca po dłoni. Wątek podjął dopiero kilka minut później.
- Dzwonił dzisiaj do mnie… - Głos mu się rwał zupełnie, jakby wspomnienie rozmowy było zbyt bolesne. – Byłem zajęty! Nie mogłem rozmawiać… A powinienem! Powinienem wyczuć, że coś jest nie w porządku! Gdybym…
- Nie! – Stanowczo przerwał mu Jace. – To nie twoja wina, raczej moja.  – Skulił się chowając głowę w ramionach. – Pobiłem go dzisiaj… Zrobiłem coś niewybaczalnego. Podniosłem rękę na mojego parabatai.
W pokoju ponownie nastała cisza, przerywana jedynie ciężkim oddechem Aleca.
- Obaj się mylicie. – Ku zaskoczeniu wszystkich odezwał się Robert.- To, o czym mówicie to… jednorazowa sytuacje, a ta Czarow… - urwał. – Catarina – poprawił się szybko – twierdzi, że Alec przygotowywał się do tego – westchnął. Nigdy nie pomyślał, że przyjdzie mu rozmawiać o potencjalnym samobójstwie własnego dziecka. Gdy dowiedział się, że Maryse jest w ciąży, był najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. A kiedy Alec się urodził i pierwszy raz wziął go na ręce poczuł, że jedyne, czego teraz pragnie to, to by ta mała istotka w jego ramionach, była szczęśliwa. Teraz, po latach, zastanawiał się, gdzie się podział tamten facet, gotowy spalić cały świat, a na powstałych zgliszczach wybudować nowy, byleby tylko jego dzieci zaznały szczęścia. Kiedy stał się tyranem, odgradzającym się od rodziny? Niszczącym własne dzieci?
- To nie wy zawiniliście – podjął patrząc to na Magnusa, to na Jace’a . – Śmiem twierdzić, że to dzięki wam Alec walczył, tak długo. Dziękuję.
Magnus zamrugał kilka razy. Chyba rozpacz i magiczne wyczerpania rzuciły mu się na mózg.
- Tak, Magnusie. – Robert, jakby widząc, że jego słowa nie w pełni dotarły do Czarownika, wstał z krzesła, podszedł do niego i poklepał po plecach. Trochę niewprawnie, ale bez tej dziwnej sztywności, która charakteryzowała Nocnych Łowców, w kontaktach z Podziemnymi. Dziękuję.
Nie wiedział, co powiedzieć, więc milczał. Powinien docenić jakoś gest Roberta, ale nie potrafił. Wołałby dalej być przez niego pogardzanym i nie musieć przechodzić przez to piekło.
- Mój mąż ma rację. – Do rozmowy włączyła się Maryse. – To nie wasza wina, lecz nasza. – Spojrzała mężowi w oczy. – Zawiedliśmy, jako rodzice. Isabelle, Jace… Przepraszam.
- Ja też – powiedział Robert.
Oświadczenie rodziców było tak niespodziewanie, że ani Izzy ani Jace, nie wiedzieli, co powiedzieć. Popatrzyli po sobie, w nadziei, że to drugie na coś wpadnie.
- To Aleca musicie przeprosić – powiedziała wreszcie Izzy.
- I zrobimy to, kochanie. Obiecuje. – Maryse klęknęła przy, siedzącej na podłodze, córce i objęła ją ramieniem. – Obiecuję.
 
Clary czuła się, jak intruz, obserwując tę scenę. Wiedziała, że powinna wyjść, jednak powstrzymywało ją przed tym wspomnienie rozmowy z Alekiem. Ona podobnie, jak wszyscy w pokoju, czuła się winna. I nie chodziło tylko o to, że Alec ją ostrzegł wywołując dawne demony, które koniec końców go złamały. Czuła się winna względem całej reszty. Każdy z nich się obwiniał, szukał w sobie czegoś, co pchnęło Aleca do ostateczności. A ona wiedziała, że żadne z nich nie było winne. Że prawdziwi sprawcy tragedii siedzieli kilka pomieszczeń dalej, bezkarni, bez wyrzutów sumienia. Zastanawiała się czy w tych okolicznościach przysięga, jaką złożyła Alecowi, nadal miała rację bytu. Czy powinna powiedzieć im o wszystkim i, tym samym, uratować ich oraz Aleca? Bo nawet, gdy chłopak się obudzi, nikt nie będzie w stanie mu pomóc, nie znając prawdy. Ani rodzice, ani rodzeństwo, ani nawet Magnus, z całą swoją magią i miłością, wręcz emanującą z niego. Póki nie będą wiedzieli, z czym walczą nie będą mogli wygrać. Może i na jakiś czas pomogą Alecowi, ale co z tego, jeśli wystarczy jedna wizyta znienawidzonych Łowców, nieszczęśliwy zbieg okoliczności, by tragedia się powtórzyła? Żeby żyć Alec musiał zmierzyć się z własnymi demonami, z pomocą wszystkich, którym na nim zależało. A żeby taka walka, w ogóle miała sens, prawda musiała wyjść na jaw.
Postanowiła, że powie. Nawet, jeśli Alec miałby ją za to znienawidzić. Była mu to winna.
- Słuchajcie – zaczęła i umilkła, gdy wszyscy wbili w nią wzrok. – Ja… Muszę wam coś powiedzieć.
- Clary… - Jace chciał coś powiedzieć, ale przerwał mu Robert.
- To chyba nie najlepszy moment, nie uważasz?
Zacisnęła pięści.
- Chodzi o Aleca…
- Och, Clary… - Isabelle wyzwoliła się z objęć matki i podeszła do przyjaciółki. – Nie zamartwiaj się. To nie twoja wina. Wiem, że Alec…
- Nie! – weszła jej w słowo. – To nie moja wina. Ani wasza! – Spojrzała po zebranych.
- Co masz na myśli? – spytał Magnus. Chociaż jego kocie oczy niemal przewiercały ją na wylot, ani na moment nie przestał gładzić dłoni ukochanego.
- To… To wszystko wina Raj’a i Edgara! – Teraz już nie mogła się wycofać.
- Co mas zna myśli? – powtórzył Czarownik a po jego skórze przeskoczyły niebieskie wyładowania magii.
Pozostali też zdawali się czekać na wyjaśnienia. Więc zaczęła mówić. Szybko i nieskładnie. Czasem musiał przerwać, bo dusił ją płacz, chwilami po prostu brakowało jej powietrza, albo musiała się uspokoić, gdy jakaś część opowieści była zbyt bolesna. Nieważne jednak ile razy przerywała, nikt się nie odezwał. Wszyscy, bez słowa, czekali na koniec opowieści. Tylko powietrze robiło się coraz cięższe od wzbierającej w powietrzu magii.
Kiedy umilkła na dobre policzki miała mokre od łez, sumienie zaś dużo lżejsze. Czego nie można było powiedzieć o pozostałych, widziała to w ich twarzach. Widziała, że rzeczywistość wdarła się do ich umysłów czyniąc w nich spustoszenie. Nie chcieli jej zaakceptować. Była zbyt straszna. Zbyt przerażająca. Zbyt mroczna, by można było w niej dalej żyć.
- Zabije ich! – Magnus wstał gwałtownie a pomiędzy jego palcami przelatywały błękitne iskry. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach magii. – Zabije! – Ruszył w stronę drzwi, kiedy niespodziewanie, drogę zagrodził mu Robert Lightwood. – Rusz się – warknął Czarownik głosem tak zimnym, jakby skumulowało się w nim całe zło, jakie widział przez wieki.
Robert ani drgnął, co jeszcze bardziej zdenerwowało Magnusa.
- Rusz. Się – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Albo to ja ruszę ciebie. – W jego dłoni pojawiła się kula energii. Wszyscy wstrzymali oddech, nikt nie wątpił, że Czarownik, w swoim obecnym stanie, byłby gotów spełnić groźbę.
- I, co potem? – zapytał Robert, siląc się na spokój.
- Potem… Zabiję tamtą dwójkę. Będą błagać o litość. Urządzę im takie piekło, którego nie powstydziłby się żaden z Wielkich Demonów. – Głos Magnusa drżał. Magia falowało, jakby za wszelką cenę starała się wydostać na wolność.
- I, co potem? – zapytał ponownie Robert. – Zabijesz ich i, co później?
Magnus zamrugał. Clary coś mówiło, że nie brał pod uwagę żadnego „później”, czy „potem”. Zupełnie, jakby świat miał się zakończyć wraz ze śmiercią Raj’a i Edgara.
- Nie wiesz? – Robert skrzyżował ręce na piersi. – To ja ci powiem. – Widać było, że ze wszystkich sił usiłował zachować spokój. Albo przynajmniej udawać człowieka, który taki spokój zachowuje. Jednak pod źle założoną maską, szalały emocje, łatwe do odczytania, nawet dla niewprawnego oka. Strach. Nienawiść. Ból. Żal. – Wpadnie tu cały oddział Nocnych Łowców. Możesz z nimi walczyć, ale nawet ty, w końcu, opadniesz z sił. Tym bardziej, że wiele ci nie zostało, prawda?
Magnus milczał.
- Kiedy padniesz zabiorą cię do Alicante na proces. Chociaż nie… - Udał, że się zastanawia. – Zgładzą cię bez procesu, na miejscu. Będziesz tylko Podziemnym, który złamał Porozumienie. Czarownikiem, który ośmielił się podnieść plugawą rękę na Dzieci Anioła!
- Ty… - Magnus zacisnął pięści. Magia zaczęła buczeć.
- Ale przecież… - Do rozmowy włączył się Jace.  – Jeśli im powiemy… Że… - Głos mu się załamał.
- To nic nie zmieni – warknął Robert. – Nie rozumiecie? Będzie dwóch martwych, zamordowanych przez Czarownika, Nocnych Łowców. Jednych z najlepszych! Kontra słowa dzieciaków, znanych z pakowania się w tarapaty i dwóch skompromitowanych Nefilim. Byłych członków Kręgu! Nikt nam nie uwierzy! W tej kwestii Alec miał rację… - Czuć było ból w jego głosie, gdy wymawiał imię syna.
- Nie obchodzi mnie to! – Magnus wręcz dyszał z tłumionej wciekłości. – W dupie mam czy mi uwierzą, czy nie! Zabije ich i niech robią ze mną, co chcą! Zemszczę się za Aleca i jeśli trzeba zapłacę za to życiem! Więc zejdź mi z drogi!
- W porządku. – Robert cofnął się o krok, by pozwolić Czarownikowi wyjść z pokoju. – Jeśli chcesz iść, proszę bardzo, nie będę cię więcej zatrzymywał. Może po tylu wiekach nie zależy ci już na życiu. Ale zanim pójdziesz… Odpowiedz mi na jedno pytanie.
Magnus stanął z dłonią na klamce. Nie otworzył drzwi za pomocą magii. Może chciał zachować jej jak najwięcej na zbliżające się starcie. Albo bał się, że nie zapanuje nad nią.
- Powiedz mi… Magnusie… - Robert nie patrzył na Czarownika, wzrok miał utkwiony w Alecu. – Co poczuje mój syn, gdy się obudzi a ja będę musiał mu powiedzieć, że jego chłopak nie żyje? Bo poszedł się mścić? Będę musiał mu uświadomić, że tajemnica, której strzegł, całe poświecenie… Doprowadziły do twojej śmierci. Jak myślisz? Da radę się po tym podnieść?
Ramiona Magnusa opadły a cała sylwetka, jakby ugięła się pod ciężarem słów Roberta. Nagle, w jednej chwili, z żądnego zemsty, gotowego na wszystko Czarownika, stał się zwykłym mężczyzną pokonanym przez ból.
Długo walczył ze sobą. Wreszcie puścił klamkę i wrócił na swoje miejsce, przy łóżku Aleca. Pogłaskał chłopaka po policzku. W ten jeden, prosty gest włożył tyle miłości, że Clary coś ścisnęło za serce. I chyba nie tylko ją. Izzy, wciąż siedząca obok, westchnęła jakby powstrzymując szloch.
- Nie zrozum mnie źle – kontynuował Robert, tym razem utkwiwszy wzrok w Magnusie. Czarownik wytrzymał to spojrzenie. – Nie… Nie rozumiem tego. – Mężczyzna zrobił wymowny gest ręką, jasno dając do zrozumienia, że mówił o związku Czarownika z Nocnym Łowcą. – I, jeśli mam być szczery, nie akceptuję.
Magnus wiedział, że powinien się wściec, ale nie miał na to siły. Był zmęczony. Wypluty z emocji. Chciał tylko siedzieć i trzymać Aleca za rękę.
- Tato! – Izzy stanęła przy Robercie. Na zmianę to zaciskała to rozwierała pięści zupełnie, jakby powstrzymywała się przed uderzeniem ojca. – Jak możesz?! I to teraz?! – Gdzieś uleciał cały szacunek, jaki dzisiaj do niego poczuła.
- Mówię, co myślę, Isabelle.  Kłamstwa już dość krzywd wyrządziły naszej rodzinie. – Pogłaskał syna po włosach. – Nie rozumiem tego i nie akceptuję – powtórzył. – Ale nie jestem ślepy. Widzę, że mój syn cie kocha. – Ponownie zwrócił się do Magnusa. – A ty kochasz jego. Takiej miłości nie można udawać. I to właśnie je Alec będzie potrzebował najbardziej. Dla syna jestem gotowy na wszystko. Dlatego proszę… Trwaj przy Alecu. Bądź przy nim i kochaj go. Tak mocno, by znów chciał żyć.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz