ZA WSZELKĄ CENĘ
III
Aleca
obudził ból w karku. Chłopak, z trudem, otworzył oczy i powiódł zaspanym spojrzeniem,
po pomieszczeniu. Pierwsza konkluzja była taka, że nie znajdował się w swoim
pokoju.
-
Co do… - mruknął masując zesztywniałe mięśnie i starając się zrozumieć otaczającą
go rzeczywistość. Jednak mózg nie chciał z nim współpracować, domagając się
snu. Dużej ilości snu. Może nawet wiecznego snu.
-
Weź się w garść, Alec! – nakazał sobie i przekupił mózg obiecując mu potężną
dawkę kofeiny. To podziałało, bo nagle strzępki wspomnień zaczęły układać się w
zgrabną całość. Razem z Izzy, Jace’em i Clary wrócili z misji, gdzieś koło
drugiej nad ranem. Wykończeni, brudni i trochę poturbowani. A, co
najważniejsze, pokłóceni. Znowu poszło o Raj’a i Edgara.
Alec
jęknął. Akurat, o tym wolał nie pamiętać. Najchętniej w ogóle nie poruszałby
tego tematu, ale Jace ewidentnie szukał powodu do kłótni. A Alec, jak ostatni
idiota, dał się wmanewrować w waylandową zagrywkę. I tak, od słowa do słowa
przyznał, że wolałby, by Clary nie szła na misję ze starszymi Łowcami. Więcej
Jace’owi nie trzeba było. Zaczął się maraton żalów i pretensji, do którego
wkrótce dołączyła Izzy. A z dwójką wkurzonego rodzeństwa, Alec nie mógł się
mierzyć. Dlatego odpuścił licząc, że jeśli teraz, Jace i Isabelle, się na nim
wyżyją, wszystko wróci do normy. Pomylił się. Jego uległość jeszcze bardziej
rozwścieczyła młodego Waylanda, który w szale powiedział kilka słów za dużo. Co
wyprowadziło z równowago nawet Clary, do tej pory biernie przyglądającą się
całemu zajściu. Jej uwaga trochę przystopowała Jace’a, ale stosunki między nim
a bratem pozostały napięte. Nie poprawiła ich nawet wspólna walka z rojem
demonów. Do Instytutu wrócili pokłóceni. Pozostała trójka poszła od razu spać,
Alec zaś, wciąż pamiętając reprymendę matki, udał się do biblioteki uzupełnić
raporty. Gdzie, w końcu, zmorzył go sen.
Chłopak
przejrzał walające się po biurku papiery. Na szczęście, nim jego ciało padło,
zdołał uzupełnić prawie wszystko. Jeszcze tylko kilka podpisów i gotowe.
Zadowolony, przynajmniej na tyle, na ile mógł być, w zaistniałej sytuacji,
zebrał raporty i ruszył do gabinetu matki. Szczęśliwie dla niego, nikogo w nim nie
zastał. Uznawszy to za całkiem niezły początek dnia, położył papiery na biurku
i skierował się w stronę kuchni, by posilić mózg, obiecaną wcześniej, kofeiną.
Już
na korytarzu doszły do niego śmiechy i wzajemne pokrzykiwania. Skrzywił się.
Najchętniej by uciekł, żeby uniknąć niezręcznej sytuacji, jednak potrzeba kawy
była silniejsza, niż komfort psychiczny. Wziął dwa głębokie wdechy i wszedł do
kuchni.
Gdyby
wiedział, kogo tam zastanie, żadna kawa by go nie skusiła.
-
…eść… - mruknął pod nosem, kierując się w stronę ekspresu. Za wszelką cenę
starał się ignorować ludzi dookoła. Oraz to, że wraz z jego pojawieniem się, wszelkie
rozmowy ucichły. Chciał tylko wziąć kawę i sobie pójść, zniknąć wszystkim z
oczu. Byleby przetrwać do jutra, kiedy to ramiona Magnusa staną się jego twierdzą
a ściany loftu Czarownika odgrodzą od, całego złego, świata. Jeszcze jeden
dzień. Wytrzyma. Co by się nie działo wytrzyma. Byle do jutra.
-
Ktoś tu się chyba nie wyspał. – Drgnął słysząc głos Raj’a. – No weź, Alec! Nie
naburmuszaj się!
Nie
wiedział, kiedy mężczyzna znalazł się obok i znów objął go ramieniem. O mało
nie upuścił kubka. Raj tylko zaśmiał się cicho, po czym szepnął mu do ucha, tak
by inni nie słyszeli.
-
Nadal na ciebie działam, co? Zawsze to lubiłeś…
Wtedy
Alec nie wytrzymał. Wyszarpnął się z uścisku Raj’a rozlewając przy okazji kawę.
-
Zostaw mnie! – krzyknął dumny z tego, że głos mu nie zadrżał.
-
Dobrze, już dobrze! – Raj uniósł ręce w obronnym geście, jednocześnie całym
sobą eksponując rozbawienie. Jakby wybuch Aleca był niczym więcej, jak
tupnięciem nóżką nieznośnego czterolatka. – Nie unoś się tak. Wystarczyło
powiedzieć, że nie chcesz przytulasków! – Pokręcił głową z udawanym zawodem i
wrócił do stołu. Wybrał miejsce obok Jace’a, który przyglądał się swojemu parabatai z rządzą mordu w złotych
oczach. – Jak wy z nim wytrzymujecie?
-Ostatnio
coraz ciężej – mruknął blondyn. – Alec przechodzi spóźniony okres nastoletniego
buntu.
-
Właśnie widzę.
Alec
miał swoje zdanie na temat tego, kto przechodzi wspomniany bunt, ale postanowił
zachować to dla siebie. Wywiązałaby się, z tego kolejna kłótnia a na to
naprawdę nie miał ochoty. Tym bardziej, że wciąż czuł na sobie zapach perfum
Raj’a. Chciało mu się od tego rzygać. Musiał szybko wziąć prysznic, bo inaczej
nie przetrwa tego dnia. Tak bardzo potrzebował teraz Magnusa i jego perfum, o
zapachu drzewa sandałowego.
Żeby,
jak najszybciej móc zniknąć z kuchni, zajął się robieniem kawy świadom, że Jace
nadal go obgadywał.
-
A odkąd poznał tego swojego Czarownika jest jeszcze gorzej. – Wayland rzucił
bratu wyzywające spojrzenie. Dobrze wiedział, że Alec niechętnie rozpowiadał o
swoim romansie. Nie żeby się wstydził, ten etap miał już za sobą, ale nadal
uważał, że jego życie uczuciowe to jego sprawa. A innym nic do tego. I zwykle
Jace się z nim zgadzał. Zwykle. Dzisiaj chciał jak najbardziej dokuczyć bratu.
-
O! – Edgar wziął łyk kawy. – Czyli nasz mały Alexandre lubi chłopców… Kto by pomyślał.
– Obrzucił Aleca takim spojrzeniem, że Clary zrobiło się nieprzyjemnie.
Przeszedł ją dreszcz. Co dziwne, Izzy też.
Isabelle
mogła być zła na brata. Mogła mieć do niego żal, dokuczać mu, ale jeśli ktoś
zamierzał skrzywdzić jej ukochanego Aleca, pierwsza stawała w jego obronie. Nieważne,
kto stał po drugiej stronie barykady. Nawet jej zauroczenie z dzieciństwa, nie
miało szans wygrać z siostrzaną miłością.
-
A to jakiś problem? – rzuciła niby neutralnym tonem, ale Clary ponownie
przeszedł dreszcz.
-
Oczywiście, że nie. – Edgar zabłysnął uśmiechem, od którego kobietom miękły
kolana. – Po prostu… nie spodziewałem się. Alec… Cóż… - Wzruszył ramionami. –
Nie wygląda na geja.
-
A jak, według ciebie, wygląda gej? – Dziewczyna nie poddała się urokowi
skierowanego, w jej stronę, uśmiechu. Pierwszy raz dotarło do niej, że w tym
mężczyźnie było coś, co mogło budzić niechęć.
-
Jak Magnus. – Zamiast Edgara odpowiedział Jace. I nagle w kuchni zrobiło się
cicho.
Alec
miał ochotę umrzeć tu i teraz. Wciąż dusił go zapach Raj’a, niechciane
wspomnienia napływały falami a na domiar wszystkiego Jace wyciągnął sprawę z
jego homoseksualizmem. Przy ludziach, przed którymi najbardziej chciał to
ukryć. Pierwszy raz w życiu miał ochotę zajebać bratu. Nie zwyczajnie uderzyć,
tylko zajebać właśnie. Ale nie mógł się ruszyć. Był niczym wmurowany w ziemię i
tylko ręce mu się trzęsły. Nie pomogło zaciskanie ich na kubku. Jedyne, co
uzyskał, to rozlana kawa.
Paraliż
ustąpił dopiero, kiedy Jace wplątał, w całą sprawę, Magnusa. Zawrzał w nim
gniew. Jego mogli obrażać. Czepiać się go, czy wyżywać się na nim. Może i zasłużył
na kilka ostrych słów. Nie był bratem doskonałym. Ale Magnus? Czarownik nie raz
i nie dwa im pomógł. Za darmo! Ratował ich z najróżniejszych opresji. Wiele mu
zawdzięczali. A sam Alec nawet życie. Niezliczoną ilość razy. Więc jak Jace, w
ogóle, mógł…
-
Odczep się od Magnusa! – Odstawił kubek i zacisnął dłonie w pięści. Teraz mógł zwalić
ich drżenie na targający nim gniew.
Jace
sam wiedział, że powiedział za dużo. Że to, co było pomiędzy nim a Alekiem,
dotyczyło tylko ich dwóch. Wciąganie w to Bane’a było ciosem poniżej pasa. Tym
bardziej, biorąc pod uwagę, ile zawdzięczali Czarownikowi. I pewnie by nawet
przeprosił, gdyby Alec się nie odezwał. Bo wtedy, w nim, odezwała się zraniona
duma.
-
No pewnie! – warknął. – Ty możesz czepiać się wszystkich, ale niech ktoś spróbuje
coś powiedzieć na twojego faceta! Obraza majestatu! – Wyrzucił ręce w górę. –
Co?! Magnus jest nietykalny?
-
Tak! – Ku zdumieniu wszystkich, odezwała się Clary. Jace spojrzał na nią jakby
dopiero teraz uświadomił sobie jej istnienie.
-
Clary…
-
Zamknij się Jace! Nie wtrącam się w twoje sprawy z Alekiem, bo uważam, że
powinniście załatwić to sami. Chociaż, prawdę mówiąc, wolałabym żebyście, jak
normalni faceci, dali sobie po mordach i żeby wszystko wróciło do normy… Nie
przerywaj mi! – krzyknęła widząc, że Jace otwierał usta.
Tak
rozzłoszczonej dziewczyny, Alec jeszcze nie widział. Jace chyba też nie, bo
grzecznie położył uszy po sobie i czekał na dalszą część reprymendy.
-
Tak jak mówiłam – kontynuowała Clary. – Między was dwóch się nie mieszam. Ale
nie będę stała bezczynnie, gdy próbujesz, w wasze kłótnie, wciągać Magnusa. On
nie jest stroną w tym konflikcie. Nie masz powodów żeby wycierać sobie nim
gębę! Już zapomniałeś ile mu zawdzięczamy?!
-
Nie… I nie miałem nic złego na myśli…
-
Może i nie miałeś. – Wzięła się pod boki. – Ale tak to zabrzmiało!
-
Przepraszam… - Jace spuścił głowę.
Reszta
zebranych była w szoku. Sprowadzenie do parteru Jace’a Waylanda było nie lada
wyczynem. I chyba nikomu, do tej pory, się to nie udało.
-
Wow! – Pierwszy odezwał się Raj. – Muszę przyznać, że masz dziewczyno
charakterek. Brawo! Już nie mogę się doczekać naszej wspólnej misji!
Alec
drgnął słysząc te słowa. Podczas tyrady Clary prawie zapomniał o swoich
problemach. Teraz wróciły ze zdwojoną mocą.
-
Co? Clary idzie z… - Widać było, że zwrócenie się bezpośrednio do Raj’a i
Edgara wiele go kosztowało. – Wami? – dokończył nieomal wypluwając to słowo.
-
Tak. – Edgar uśmiechnął się szeroko. – Dzisiaj wieczorem. I myślę, że to będzie
bardzo owocna misja. – Puścił dziewczynie oczko.
Alec
poczuł, jak zalewa go nowa fala wspomnień. Dobrze wiedział, co według Edgara
oznaczała „owocna misja”. I jeszcze to perskie oczko. Znał ten gest lepiej, niż
by chciał. Do niego też… Za każdym razem… I później…
Ból
w piersi nieco go otrzeźwił. Z trudem zarejestrował fakt, że przestał oddychać.
Teraz łapał duże hausty powietrza, przenosząc spojrzenie z Edgara na Raj’a i
Clary. Nie! To nie mogło się dziać! Nie znowu!
-
Ale… - zaczął, jednak przerwał mu Jace.
-
Nie ma żadnego, „ale” Alec. To już ustalone, mama klepnęła zgodę. Tym razem nic
nie możesz zrobić. Nam odebrałeś naszą szansę, nie pozwolę ci zmarnować też tej
Clary. Wychodzimy! – Pociągnął dziewczynę za rękę a ta posłusznie wstała.
Wiedziała, że jeśli tego nie zrobi Jace zostanie w kuchni i dojdzie do jeszcze
większego zaognienia konfliktu. Lepiej poczekać aż emocje trochę opadną. –
Izzy?
-
Też idę. – Podniosła się. – Wiesz, co Alec? Myślałam, że jesteś trochę lepszy –
rzuciła przez ramię i wyszła z kuchni.
Alec
stał i patrzył na drzwi, za którymi zniknęło jego rodzeństwo. Rodzeństwo, które
starał się chronić za wszelka cenę. Co dostał w zamian? Nienawiść i żal. Czy
oni naprawdę nie rozumieli? Czy faktycznie dali się oszukać i winą, za całe zło,
obarczali jego? A może mieli rację? Może była w tym jego wina? Przecież bez
powodu TO się nie działo.
Wtem
poczuł czyjś gorący oddech na karku. Zadrżał. Bynajmniej nie z przyjemności.
-
No i zostaliśmy sami. – Edgar pochylał się ku niemu tak, że usta mężczyzny
niemal muskały jego ucho. Serce Aleca zaczęło bić jak szalone. – Całkiem
fortunny zbieg okoliczności, nie uważasz? – Położył dłoń na udzie chłopaka.
Alec
poczuł, jak pod powiekami zbierają mu się łzy. Dlaczego to się znowu działo?!
-
Nie… - wyszeptał. – Proszę…
-
O co prosisz? – Dłoń mężczyzny zawędrowała na wewnętrzną stronę ud, kciuk raz
po raz trącał rozporek. Alec drżał.
-
Zabierz… - Walczył ze strachem i łzami. Przecież nie zrobią tego tutaj, w
kuchni. Gdzie, w każdej chwili, ktoś mógł wejść.
-
Ale dlaczego? – Teraz, dla odmiany, bawił się guzikiem jego spodni. – Przecież
to lubisz. Jace cie wydał.
-
Poza tym – nie wiadomo skąd, obok nich, pojawił się Raj, – twoja mina, kiedy
dowiedziałeś się, że zabieramy na misję, tę małą Clarissę… - Wsunął ręce pod
koszulkę Aleca i zaczął pieścić mięśnie brzucha. – To była zazdrość, prawda?
Byłeś o nas zazdrosny? – Lekko ugryzł chłopaka w ucho.
Tego
Alec już nie wytrzymał. I chociaż tysiące razy obiecywał sobie, że tego nie
zrobi, że zachowa, chociaż ten jeden, bastion niezdobyty przez nich, w końcu
uległ. Rozpłakał się.
Obaj
mężczyźni spojrzeli na niego, z obrzydzeniem, po czym odsunęli się.
-
Wiesz? Jesteś żałosny! – Edgar splunął chłopakowi pod nogi. – Sprawiasz, że
wszystkiego mi się odechciewa! Nocny Łowca a ryczy, jak baba! Żadna krzywda ci
się nie stała! Czemu się mażesz?!
A
Alec nie mógł się uspokoić. Łkał nie przejmując się ani mężczyznami, ani tym,
że wygląda jak kupka nieszczęścia, ani tym, że złamał swoją najważniejszą
obietnicę. Płakał, jak jeszcze nigdy w życiu. Jakby wszelkie tamy puściły i,
wraz ze łzami, wylewały się z niego żal, wstyd i strach nagromadzone przez
lata.
-
Żałosny – powtórzy Edgar. – Na szczęście, dzisiejszą noc, spędzimy z uroczą
Clarissą. Chodź Raj! A ty… Ogarnij się.
Raj,
już miał ruszyć za przyjacielem, ale w ostatniej chwili rozmyślił się.
-
Idź. Zaraz cię dogonię – rzucił i podszedł do Aleca. – On ma rację. Ogarnij
się. Bo może, po misji, będę miał ochotę na małą powtórkę. A twoja dupcia –
złapał chłopaka za pośladki, – podoba mi się bardziej niż tej małej. Do
zobaczenia później! – Pocałował chłopaka w policzek i wyszedł.
Nie
pamiętał drogi do pokoju. Ani tego, co działo się później. W ogóle ostatnie godziny
były, dla niego, jedną wielką dziurą we wspomnieniach. Zupełnie, jakby z
nadmiaru bodźców, jego mózg się wyłączył, żeby ocalić właściciela. I tylko temu
przypisywał fakt, że jeszcze żył. Po tym, co zdarzyło się w kuchni, nie poszedł
od razu do szuflady i…
Usiadł
gwałtownie na łóżku, wiedziony chęcią naprawienia swojego błędu. Jak mógł
myśleć, że to się kiedyś skończy? Że świat ma mu do zaoferowania coś więcej niż
cierpienie? Że może być szczęśliwy? Przecież gdyby Magnus… Myśl o Czarowniku
zabolała. Gdyby Magnus wiedział o tym…
Nigdy nawet by na niego nie spojrzał. Poza tym, czy miał prawo robić sobie z
Bane’a kotwicę i, w ten sposób uzależnić, go od siebie? Co, jeśli mężczyzna
dowie się, jak wielką rolę spełniał w jego życiu? Czy nie poczuje się
przytłoczony? Uzna, że to, dla niego, za dużo? I wcale nie chce być niańką dla
uszkodzonego Nefilim?
Nie
chciał znać odpowiedzi na te wszystkie pytania. Korzystając z faktu, że jeszcze
nie do końca się ocknął i najgorsze wspomnienia nie powróciły, ruszył do
komody. Musiał to zrobić. Później będzie jeszcze ciężej. Zresztą musiał zdążyć,
nim Raj wróci z misji. Choć nie wszystko pamiętał, to obietnica mężczyzny
utkwiła pod czaszką, niczym drzazga w palcu.
Gdy
tylko wrócą, jego koszmar…
Zatrzymał
się wpół kroku.
Misja!
Misja,
na którą zabierają Clary!
Żeby
zrobić jej to samo, co jemu! Nie miał, co do tego żadnych wątpliwości. Osunął
się na podłogę. To samo, co jemu… Skrzywdzą ją. A Jace mu tego nie wybaczy! Bo
dowie się, że Alec wiedział. Wszystkie te lata poświęcenia pójdą na marne.
Podciągnął kolana pod brodę i objął je ramionami. Znów drżał. Clary… Jace… On
sam… Tysiące myśli kłębiło mu się w głowie. Nie wiedział, co zrobić. Jeśli
pozwoli dziewczynie iść… Nawet nie chciał o tym myśleć. Sama świadomość, że
ktoś kogo zna, mógłby cierpieć tak samo, jak on, paraliżowała. Nie chciał, by
ją to spotkało! Ale jak miał ją ochronić? Nie zabroni jej, przecież iść! Nie
miał takiej władzy! Nie zmusi. Jego pełnoletniość wytrącała mu z ręki argument,
którym chronił Jace’a i Izzy. Teraz nie miał już nic. Poza prawdą.
Ale
czy mógł ją wyznać obcej dziewczynie?
A,
czy mógł tego nie zrobić?
Czy
wtedy byłby godzien miłości Magnusa?
Magnusa,
który powiedział mu kiedyś, że wierzy, iż cokolwiek by się działo, on – Alec –
postąpi właściwie.
Magnusa,
który lubił Clary.
Poniósł
się gwałtownie.
Za
te wszystkie razy, kiedy Czarownik stanowił dla niego kotwice w rzeczywistości,
był mu coś winien. Potarł zapuchnięte, od płaczu, oczy i pobiegł do pokoju
Clary. Tuż przed drzwiami zawahał się, jednak tylko na ułamek sekundy. Nie
stchórzy! Nie teraz! Zapukał. Wydawało mu się, że minęły godziny, lecz Clary
otworzyła zaledwie po kilku sekundach. Jakby, na kogoś, czekała.
Oby
to nie był Jace, pomyślał.
-
Alec? – Dziewczyna obrzuciła go uważnym spojrzeniem. – Stało się coś? Płakałeś?
– To było dla niej niepojęte, a jednak zapuchnięte oczy chłopak odbijały się od
bladej twarzy. W dodatku, chyba, dostrzegła też ślady łez.
-
Mogę wejść? – Zignorował oba pytania.
Zawahała
się. Niby spodziewała się tej wizyty. Jace ostrzegł ją, że Alec może próbować
wybić jej z głowy dzisiejszą misję, więc nie powinna, w ogóle, z nim rozmawiać.
Przygotowała sobie nawet mowę, na spławienie Lightwoood’a, ale teraz miała
wątpliwości. Stał przed nią, nie ten dumny Nocny Łowca, którego poznała niedawno,
i którego trochę się bała, a zagubiony chłopiec, gotowy rozsypać się przy
najmniejszym niepowodzeniu. To na pewno nie była sztuczka. Nikt, a już w
szczególności Alec, nie potrafił tak grać.
-
Jasne – zdecydowała wreszcie i odsunęła się, żeby wpuścić chłopaka.
Tym
razem to on się zawahał, by w końcu wejść. Stanął na środku pokoju i rozejrzał
się niepewnie. Clary nie zdążyła jeszcze urządzić sypialni po swojemu, ale
zaznaczyła swoją obecność. Wszędzie walały się kredki, czyste i zarysowane
kartki. Alec dostrzegł nawet pudełko farb. Łóżko było zasłane a na nim leżał,
gotowy do włożenia, strój bojowy. Na krześle obok pyszniło się serafickie
ostrze i stela. Clary szykowała się na misję. Na którą nie mógł jej pozwolić.
-
Alec..
-
Nie możesz!
-
Słucham? – To nie był Alec, jakiego znała.
-
Nie możesz pójść na patrol z Raj’em i Edgarem! – wyrzucił z siebie jednym
tchem, nawet na nią nie patrząc.
Westchnęła.
Czyli Jace miał rację.
-
Słuchaj, Alec! – Wzięła się pod boki, by wyglądać, choć trochę groźnie. Co dało
raczej komiczny efekt, biorąc pod uwagę, że sięgała mu ledwie do piersi. – Nie
wiem, co uroiło się w tej twojej głowie, ale nie masz prawa mi rozkazywać!
Mówić, co mogę, a czego nie mogę! I tak pójdę na, ten cholerny patrol, czy ci
się to podoba, czy nie! – Im dłużej mówiła, tym bardziej Alec kulił się w
sobie. Jak nie on. Jakby jakiś ciężar przygniatał go do ziemi a jej słowa
raniły.
Gdzie
się podział tamten chłopak, który rzucił mną o ścianę, pomyślała. I nagle
pożałowała swojego wybuchu. Posłuchała się Jace’a, zamiast wierzyć własnej
intuicji! Bo coś jej mówiło, że Alec nie trzymał rodzeństwa z dala od Raj’a i
Edgara, bez powodu. I nie chodziło tu o chęć wywyższenia się.
Przedłużające
się milczenie, ze strony chłopaka, zaniepokoiło ją.
-
Alec?
-
Wiem, że nie mogę ci rozkazywać – odezwał się wreszcie. – Wiem też, czy może
raczej domyślam się, co powiedział ci Jace. – Uśmiechnął się smutno. – Ale ty naprawdę
nie możesz z nimi iść.
Zastanowiła
się. Co powinna teraz powiedzieć? Jace zacząłby wrzeszczeć. Izzy się kłócić.
Ona nie chciała żadnej z tych rzeczy. Nie, kiedy Alec patrzył na nią z takim
bólem w oczach.
-
Dlaczego? – spytała cicho.
Drgnął
zaskoczony. Chyba spodziewał się kłótni.
-
Bo… bo… - Zaczął się jąkać, jednocześnie wyłamując palce. – Bo… Oni cię
skrzywdzą! – wydusił z siebie w końcu.
Zamrugała
zdziwiona. Nie tego się spodziewała.
-
Skrzywdzą? Znaczy pozwolą żeby jakiś demon mnie zranił? – To by się zgadzało ze
słowami Jace’a, jakoby Alec na każdej misji był ranny.
Chłopak potrząsnął głową a w jego oczach
błysnęły łzy.
-
Nie… Oni… Cię skrzywdzą… - Wziął głęboki oddech. – Tak jak krzywdzili mnie. –
Po jego policzkach popłynęły łzy, ale chyba nawet tego nie zauważył.
Do
Clary zaczynało docierać, o czym mówił Alec, jednak jej mózg bronił się przed
tą wiedzą. Nie chciał jej zaakceptować.
Była zbyt straszna. Z drugiej strony musiała wiedzieć. Upewnić się.
-
Alec… - Głos jej drżał. Chciała podejść do chłopaka, ale bała się, że go spłoszy.
– Alec… czy oni…
-
Gwałcili mnie! – krzyknął tak głośno, że aż podskoczyła. – Na każdej cholernej
misji! Najpierw zabijaliśmy demony a potem… - urwał i zaczął spazmatycznie
łapać powietrze. Dalej płakał, a do tego zaczął się trząść.
Clary
nie miała pojęcia, co zrobić. Nigdy była w takiej sytuacji, nie potrafiła sobie
radzić z atakami paniki! Podejrzewała, że Alec pierwszy raz powiedział głośno,
co mu się przydarzało, dlatego reakcja była jeszcze gwałtowniejsza.
Widząc,
jak chłopak odpływał w nieświadomość zareagowała instynktownie. Podeszła do
niego i mocno objęła w pasie. Wiedziała, że to mógł być błąd, że Alec mógł nie
życzyć sobie dotyku, ale mimo to zaryzykowała. I dobrze zrobiła. Chłopak objął
ją ramionami, wtulając twarz w jej włosy, jakby instynktownie szukał ciepła
drugiej osoby. Ścisnęła go jeszcze mocniej.
-
Ciii… - zaczęła szeptać. – Nie musisz nic mówić. – Proszę, nic nie mów, dodała
w myślach. Już i tak usłyszała zbyt wiele. Może i nie przepadała za Alekiem,
ale świadomość, że krzywdzono go w ten sposób i to jeszcze, kiedy był
dzieckiem, bolała. Nikt nie zasługiwał na coś takiego! – Ciii…. Cicho…
Ale
Alec zdawał sie jej nie słyszeć. Zupełnie jakby puściły wszelkie tamy, jakie
zbudował wokół tego sekretu, przez lata. I teraz już nie miał wyboru. Musiał
powiedzieć wszystko.
-
Potem – podjął, gdy już mógł oddychać, - zaciągali mnie do jakiejś ciemnej
uliczki i… robili wszystko, co tylko przyszło im do głowy.
Clary
czuła jak ręce chłopaka zaciskają się wokół niej, jeszcze mocniej. I chociaż to
bolało, sama wzmocniła uścisk.
-
Mówili… Że jeśli komuś powiem, rozgłoszą wszędzie, że moi rodzice byli w Kręgu.
Wtedy nie miałem pojęcia, że i tak wszyscy wiedzą. Poza tym… nawet gdybym
spróbował coś powiedzieć… Nikt by mi nie uwierzył. Byłoby słowo przeciwko
słowu. Dzieciak popleczników Valentine’a kontra wschodzące gwiazdy Clave… -
zaśmiał się gorzko. – Kto by mi uwierzył?
-
Twoi rodzice? – Spróbowała.
Poczuła
jak pokręcił głową.
-
Nie. Im też nie mogłem powiedzieć. Raj… Twierdził, że mają na nich haka. Że
jeśli tylko Robert albo Maryse zaczną im bruździć, on się postara, by obdarto
ich z run. A potem zrobi wszystko, by zaopiekować się Jace’em i Isabelle.
Znów
zaczął spazmatycznie łapać powietrze, jakby sama myśl, że rodzeństwo mogłoby przechodzić
przez to samo, co on wywoływała nowy atak paniki.
-
Nie mogłem na to pozwolić! Musiałem ich chronić!
-Rozumiem.
– Zaczęła gładzić go po plecach. Sama miała ochotę się rozpłakać. Nagle
zobaczyła Aleca w zupełnie innym świetle. To był człowiek, który dla swojej rodziny,
zrobiłby wszystko. Dotarło do niej, dlaczego od początku traktował ją, jak
wroga. Była obca. A, do tej pory, obcy tylko go krzywdzili.
-
Musiałem… Trzymać ich z daleka. Chronić…
-
Rozumiem – powtórzyła. – I ochroniłeś. – Ale, za jaką cenę, pomyślała. Jace i
Izzy niemal znienawidzili brata, który poświęcił dla nich wszystko. – Jesteś
bohaterem, Alec.
-
Nie! – Pokręcił głową. – Jestem cholernym tchórzem! Żałosnym…
-Przestań!
– krzyknęła i odsunęła zaskoczonego chłopaka na długość ramienia. – Spójrz na mnie
– poprosiła.
Zrobił
to. Jego niebieskie oczy, były teraz niemal granatowe i zaczerwienione od
płaczu. Łzy wyżłobiły ścieżki na bladych policzkach. Pogładziła jeden z nich.
-
Jesteś bohaterem, Alec – powiedziała z mocą. – Ochroniłeś Jace’a, Izzy i teraz
mnie. Prawda? Bo mi… Mnie… - Nagle przeszedł ją dreszcz.
-
Tak. – Pokiwał głową. – Powiedzieli mi. Myśleli, że nie odważę się, cię
ostrzec.
-
Ale się pomylili. – Posłała mu blady uśmiech. – Dziękuję.
Alec
odwzajemnił gest i znów zaczął płakać. Tym razem chyba z ulgi. Dziewczyna
poczuła, że i w jej oczach ponownie zbierają się łzy. Pozwoliła im płynąć.
-
Clary?
-
Tak?
Nie
patrzył na nią, wzrok miał wbity w podłogę.
-
Możesz… Możesz mnie jeszcze raz przytulić?
Bez
słowa go objęła i przyciągnęła do siebie. Ona też tego potrzebowała.
Stali
wtuleni w siebie blisko pół godziny. W tym czasie Alec zaczął się uspokajać,
Clary zaś – przeciwnie. Zupełnie jakby dopiero teraz jej mózg przetrawił wszystkie
otrzymane informacje. I groza całej sytuacji uderzyła ją z podwójną mocą.
Nagle, z pełną wyrazistością dotarło do niej, co przeżywał Alec a czego sama
mogła zostać częścią. Co mogło się jej przydarzyć gdyby posłuchała Jace’a,
gdyby dała się wplątać w tę spiralę wzajemnych pretensji i kłamstw. Zrozumiała
też, jak bardzo poświęcił się dla niej Alec, choć wcale nie miał ku temu
powodów. Do tej pory była mu raczej wrzodem na dupie, a mimo to… Zaczęła się
trząść. I wtedy usłyszała ciche:
-
Przepraszam.
Zaskoczona
uniosła głowę i spojrzała w zmartwioną twarz Aleca.
-
Za co? – To nie mieściło jej się w głowie. Ten chłopak, któremu zawdzięczała
tak wiele, ją przepraszał! To raczej ona powinna paść przed nim na kolana i
błagać o wybaczenie za każdą głupotę, jaką zrobiła.
-
Nie powinienem ci o tym mówić. – Odsunął ją od siebie. – To pewnie za dużo dla
ciebie.
-
Alec! Stop! – przerwała mu. – Nie masz mnie, za co przepraszać! – Zmusiła go,
by na nią spojrzał. – Gdybyś tego nie zrobił, ja… - Chrząknęła, bo nagle
poczuła suchość w gardle. – Ja… Poszłabym z nimi na tę pierdoloną misje! I…
Ach…. Nawet nie chcę o tym myśleć! Powinnam ci podziękować.
-
Nie! – Tym razem to on jej przerwał. – Nie dziękuj. Po prostu obiecaj, że z
nimi nie pójdziesz.
Skinęła
głową.
-
Przyrzekam.
-
I… - zawahał się. – Obiecaj, że nikomu nie powiesz. O tym. – Zakreślił w
powietrzu krąg dłonią. – To nie może wyjść pomiędzy nas dwoje.
Spojrzała
na niego nic nie rozumiejąc. Naiwnie zakładała, że po tym, jak powiedział jej
prawdę, przyzna się też Izzy i Jace’owi. A także Maryse i Robertowi. Wywoła
lawinę, która pogrzebie Raj’a wraz z Edgarem i obaj poniosą odpowiedzialność za
swoje czyny. Ani przez moment nie pomyślała, że Alec, nadal będzie chciał
trzymać wszystko w sekrecie.
-
Dlaczego? – spytała. – Dlaczego nie chcesz żeby ponieśli karę?
Westchnął.
-
Bo to już bez znaczenia. Jestem dorosły i nie pozwolę im na więcej. – Starał
się nie pamiętać o obietnicy Raj’a. – Nie pozwolę – powtórzył z mocą. – Jace’a
i Isabelle nie tkną. Już nie. Są zbyt silni, zbyt dobrzy. – Nawet teraz, kiedy
mówił o rodzeństwie, jego twarz przybierała błogi wyraz. Jak on musiał ich
kochać! – A ciebie – kontynuował – ostrzegłem. Nie ma sensu robić nic więcej.
-
A inni? – spytała. Dla niej jasnym było, że gdzieś tam żyli „inni”. Reszta
ofiar, tak samo zastraszona, jak Alec. Skrzywdzona w ten sam sposób. I jeśli
czegoś nie zrobią, tych „innych” będzie przybywać. A oni będą ich mieli na
sumieniu. – Alec…
-
Nie obchodzą mnie inni! – krzyknął, z trudem hamując łzy. – Nie mogę się
martwić o wszystkich! – Głos mu się załamał. – Po prostu nie mogę!
Po
trochu go rozumiała. Stał przed nią zniszczony, przez życie chłopiec, który
poświęcił wszystko – własne ciało i duszę – dla rodziny, nie otrzymując w
zamian praktycznie nic. Całe życie martwił się o brata i siostrę. Dla innych
tego zmartwienia po prostu zabrakło. Czy mogła go za to winić? Postanowiła
odpuścić. Przynajmniej na razie. Później wróci do tematu, gdy Alec trochę
ochłonie. Nie mogła pozwolić, by takie bestie chodziły wolno.
-
Dobrze – zgodziła się. – Nikomu nie powiem, obiecuję.
-
Dziękuję.
Nastała
cisza.
-
Alec?
-
Tak?
-
Jesteś wspaniałym człowiekiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz