niedziela, 13 grudnia 2020

Za wszelką cenę IV

 

ZA WSZELKĄ CENĘ
IV


Do sali treningowej szła z duszą na ramieniu. Sama myśl, że znów zobaczy Raj’a i Edgara sprawiała, że było jej niedobrze. A jeszcze musiała z nimi rozmawiać.  I być miła. Zachowywać się, jak gdyby nigdy nic. I to uwierało ją najbardziej. Nie znosiła obłudy, była zdania, że sprawiedliwość zawsze powinna zwyciężać. Teraz zaś, znalazła się w samym środku dramatu, bez szczęśliwego zakończenia, w którym zło zatriumfuje.
- Świat ssie – mruknęła do siebie, otwierając drzwi i przywołując na twarz uśmiech. Oby się tylko niczym nie zdradzić.
- Clary!
Ledwie przekroczyła próg, już dopadł do niej Jace. Był tak podekscytowany, że w normalnych okolicznościach, uznałaby to za bardzo urocze. Tak urocze, że aż niemoralne. Jednak teraz, gdy wiedziała wszystko, nie potrafiła widzieć, w jego radości, nic dobrego. W ogóle zaczęła krytyczniej oceniać Jace'a. To chyba nawet dobrze. Miłość nie powinna być ślepa.
- Cześć. – Uśmiechnęła się, miała nadzieję, promiennie.
Chłopak chciał ją przytulić, ale się zawahał.
- Gdzie masz strój bojowy? Zaraz wychodzicie!
- Właśnie… - Zaczęła szarpać rękaw swetra patrząc gdzieś w bok. Nie mogła znaleźć w sobie dość siły, by spojrzeć na blondyna. – Jeśli o to chodzi…
- Co jest młoda?
Nagle obok nich zmaterializowała się reszta Łowców. Raj i Edgar byli już gotowi. W pełnym rynsztunku, z serafickimi ostrzami, sztyletami i całą resztą broni wyglądali tak profesjonalnie, że choć to irracjonalne, chciała z nimi iść. Uczyć się od najlepszych.  Nagle lepiej zrozumiała Isabelle i Jace’a. Oni widzieli tylko tę stronę medalu. Łowców, od których bił profesjonalizm. Nie mieli pojęcia o potworach, kryjących się pod zbroją Nefilim.
- No, młoda? – powtórzył Raj. – Jeszcze nie gotowa? Trzeba było powiedzieć, że potrzebujesz więcej czasu. Domyślam się, że wy, kobiety, tak macie – roześmiał się, za co Izzy sprzedała mu przyjacielskiego kuksańca w bok. A on nie pozostał jej dłużny. Clary zrobiło się niedobrze.
- Spokojnie. Poczekamy na ciebie. – Do rozmowy włączył się Edgar. – A teraz zmykaj.
- Ale… ale… - Zaczęła się jąkać. Bliskość, tej dwójki, wydawała się jej niewłaściwa. Miała ochotę napluć im w twarz. Ale obiecała Alecowi. – Chodzi o to, że… - Rękaw swetra był już tak rozciągnięty, że śmiało mógł konkurować z tymi, w szafie Alexandra. – Nie idę z wami.
Jeśli myślała, że nagle zaczną na nią krzyczeć, to się pomyliła. Wszyscy zamilkli i tylko cztery pary oczu wpatrywały się w nią z niedowierzaniem i niezrozumieniem. Zupełnie, jakby przyznała się właśnie, do jakiejś haniebnej zbrodni.
Pierwszy, z szoku, otrząsnął się Jace.
- To Alec, prawda? Alec ci coś nagadał? Nastraszył cię? – Chłopak wyglądał, jakby gotował się od środka.
- Jace! – Starała się go uspokoić. – To nie tak!
Ale on już jej nie słuchał. Mrucząc pod nosem coś, co brzmiało, jak przekleństwa, wybiegł z sali. Clary stała, nie wiedząc, co teraz zrobić. Spojrzała na Izzy, dziewczyna szybko odwróciła wzrok. Czyżby była na nią zła? Nie miała jednak czasu się nad tym zastanawiać. Dotarło do niej, że Jace pobiegł do Aleca! W stanie mogącym zakończyć się jedynie bójką.
- Izzy! – Złapała przyjaciółkę za ramię. – Chodź! Musimy go zatrzymać! Jace, na pewno, chce zrobić krzywdę Alecowi! – A on na to nie zasłużył. Nie od Jace’a! Nie po ty, co zrobił!
Ale dziewczyna ani drgnęła. Ze wzrokiem wbitym w podłogę mruknęła tylko
- Już dawno mu się należało.
 
Wychodził właśnie ze zbrojowni, z nowym kompletem wzmocnionych runicznie strzał. Po rozmowie z Clary, potrzebował jakiegoś zajęcia, by nie pogrążyć się w rozpaczy. Czegoś, co zajęłoby jego umysł, nie pozwalając zboczyć z, raz obranej, ścieżki. Padło na przygotowanie ekwipunku do misji. Robił to tak wiele razy, że niektóre czynności wykonywał na autopilocie, ale na większości musiał się skupiać. Od tego zależało bezpieczeństwo Jace’a i Izzy. Nie mógł pozwolić sobie na najmniejszy błąd.
Poza tym, dzięki temu, mógł udawać, że ten dzień nie różnił się niczym od poprzedniego. I jeszcze wcześniejszego. Że cały jego świat nadal był, w tym samym miejscu.
Okazało się, że nie na długo.
Zamykał drzwi, kiedy coś uderzyło go w ramię, z taką mocą, że poleciał na podłogę. Syknął z bólu.
- Gadaj! Co jej powiedziałeś?!
Jakiś cień przesłonił światło.
- Jace? – Starał się połączyć wątki, ale jego umysł wciąż pracował na spowolnionych obrotach.
- Co jej powiedziałeś?!
Czyjeś silne ramiona złapały go za przód koszulki i dźwignęły z ziemi. A potem przydusiły do ściany. Momentalnie całe powietrze uleciało mu z płuc. A kolejnego oddechu nie mógł nabrać, kiedy spojrzał w wykrzywioną nienawiścią twarz Jace’a. Jego, zwykle starannie ułożone włosy, były teraz rozwiane, na policzkach i szyi widniały czerwone plamy. Wywinął wargi odsłaniając zęby, przez co upodobnił się do dzikiego zwierza. Jednak najgorsze były oczy. Pełne nieskrywanej nienawiści. Jace nigdy nie patrzył tak na niego. W ogóle tak nie patrzył! Zrobiło mu się zimno.
- Co jej powiedziałeś?!
- Komu?
- Clary, idioto! – Znów uderzył Alekiem o ścianę. Chłopak, w ogóle się nie bronił, co jeszcze bardziej rozwścieczyło Waylanda. – Zrezygnowała z misji i wiem, że to twoja sprawka!
Alec, co dziwne, poczuł ulgę. Więc jednak Clary go posłuchała. Do tej pory miał wątpliwości, czy to zrobi.
- I czego się głupio śmiejesz?!
Dopiero teraz uświadomił sobie, że faktycznie się uśmiechał. Co pogłębiło wściekłość Jace’a.
- Groziłeś mojej dziewczynie i z tego rżysz?!
- Jace… To nie tak… - zaczął i urwał nie bardzo wiedząc, co powiedzieć dalej. Prawdy nie mógł a żadnego kłamstwa sobie nie przygotował.
- A jak?! – Wayland, co rusz nim potrząsał. – Jak?! Co jej powiedziałeś?!
Alec czuł ból rozchodzący się po kręgosłupie i moszczący sobie miejsce u podstawy czaszki. Zaczynał mieć wszystkiego dość.
- Nie twój interes – wycharczał. Jeśli przyjdzie mu bić się z bratem, to trudno. Mógł się nawet podłożyć, byleby tylko Jace nie ciągnął tematu. Niestety nie przewidział furii swojego parabatai.
- Nie mój?! – Jace niemal wypluł te słowa, odrywając jednocześnie Aleca od ściany. I rzucając go na podłogę. Nim chłopak zdążył zdać sobie sprawę ze zmiany swojego położenia, Jace już siedział na nim okrakiem, unieruchamiając ręce i nogi młodego Łowcy.
- A mi się wydaje, że jednak mój! – Wymierzył pierwszy cios. Trafił w szczękę. Z pękniętej wargi polała się krew, ochlapując obu chłopców. Alec jęknął. – Nie wystarczyło ci, że nad nami masz władzę?! – Uderzył znowu. Teraz podbił bratu oko. – Musiałeś się jeszcze popisać przed Clary?! – Bił już na oślep, nie przejmując się tym, jaką krzywdę wyrządza swojemu parabatai. – Ona i tak się ciebie boi!
Alec starał się wyrwać, ale Jace trzymał go mocno, zupełnie jakby faktycznie był wrogiem. Kiedy spadł pierwszy cios, pojął, że brat naprawdę go za takiego uważał. Że widział w nim – Alecu – wroga. Zaczął szamotać się jeszcze intensywniej, ale prawy sierpowy, w brzuch, pozbawił go animuszu. Zrobiło mu się niedobrze. Znieruchomiał przyjmując, z pokorą, kolejne dawki bólu, jakimi raczył go Jace. Ani przez moment nie pomyślał, by walczyć z bratem na poważnie. By zrobić mu krzywdę. Nie. Już wolał, żeby to on robił ją jemu. Zniesie to. Jak zawsze.
Po jakimś czasie ciosy zaczęły słabnąć. Alec czuł jak z nosa i ust cieknie mu krew. Miał też chyba wybity ząb, a od uderzenia w żołądek nadal go mdliło. W uszach słyszał szum krwi, przyćmiewający wszystkie inne dźwięki. A mimo to, dotarł do niego, pełen pogardy, głos Jace’a.
- Spójrz na mnie!
Zrobił to. Jedynym sprawnym okiem. Drugie spuchło, tak bardzo, że nie dało się go otworzyć.
- Brzydzę się tobą. – Kiedy Jace mówił z jego ust leciały kropelki śliny i upadały na obitą twarz Aleca. – Jesteś obrzydliwy! Żałuję, że zostaliśmy parabatai!
Alec dopiero teraz zaczął pojmować, czym jest prawdziwy ból. Wszystko, co przeżył do tej pory było niczym, w porównaniu z uczuciem, jakie wypełniło go po usłyszeniu tych kilku zdań. Nagle zniknęły wszelkie rany i obrażenia, przeszłość została wymazana. Czas zmienił swój bieg i zaczął, od nowa, wciąż i wciąż, powtarzać ten jeden urywek z historii.
Brzydzę się tobą.
Jesteś obrzydliwy.
Żałuję, że zostaliśmy parabatai.
Gdyby świat się teraz skończył, Alec nie odczułby różnicy, bo jego własny, tak przez niego chroniony, właśnie runął.
Brzydzę się tobą.
Jesteś obrzydliwy.
Żałuję, że zostaliśmy parabatai.
- Alec! Alec! Alec! Słyszysz mnie? Alec!
Zamrugał kilka razy i rzeczywistość znów ruszyła. Ze zdziwieniem odkrył, że nie leżał już na podłodze, tylko opierał się o ścianę a obok niego klęczała…
- Izzy? – zapytał głupio. Świat wariował, więc czemu jego ukochana siostrzyczka miałaby tu być?
- Dzięki Razielowi! – Dziewczyna odetchnęła z ulgą. – Już się bałam, że nie działają.
Dopiero teraz zobaczył, że siostra kreśliła mu na przedramieniu runy. Chciał wyrwać rękę, ale był za słaby.
- Zostaw – poprosił.
- Zgłupiałeś? – Izzy nie miała zamiaru słuchać majaczącego brata. – Jace prawie cię zakatował. Bez kilku iratze będziesz dochodził do siebie tygodniami!
Z tym, że on nie chciał dojść do siebie. Czy to teraz, czy za kilka tygodni.
Brzydzę się tobą.
Jesteś obrzydliwy.
Żałuję, że zostaliśmy parabatai.
- Jace…
- Właśnie Clary go opieprza. I nie wyrywaj się!
Bardzo starała się być władcza i wyniosła, jak to ona, ale widok brata w takim stanie, łamał jej serce. Tym bardziej, kiedy uświadamiała sobie, kto był za to odpowiedzialny. Skóra jej cierpła na myśl, że była o włos od nieposłuchania Clary. Gdyby wtedy uniosła się dumą… Była niemal pewna, że jeden z jej braci, zabiłby drugiego.
 
- Już dawno mu się należało.
Clary spojrzała na Izzy, jakby ta walnęła właśnie największą głupotę świata.
- Co?
- Już dawno mu się należało – powtórzyła Isabelle. – Poza tym chłopaki powinni, w końcu, wyjaśnić między sobą kilka rzeczy. Dadzą sobie nawzajem po mordach i wszystko wróci do normy. Prężcież sama tego chciałaś.
Normalnie zgodziłaby się z Izzy, w całej rozciągłości. Przecież sama zasugerowała, żeby chłopaki wyjaśnili sprawy „po męsku” i między sobą. Wiedziała, że ingerowanie w kłótnie pomiędzy rodzeństwem, nigdy nie jest dobrym pomysłem. Pamiętała Simona sprzeczającego się z Becky. Zawsze powtarzał, że to sprawa pomiędzy nim a siostrą i nawet jej status najlepszej przyjaciółki nie uprawnia do wtrącania się.
Jednak teraz sprawy wyglądały inaczej. Alec był, w zbyt dużej, rozsypce psychicznej, by jeszcze znieść pretensje Jace’a. Poza tym nawet gdyby „dawali sobie po mordach”, do samej Apokalipsy, nic nie zostałoby wyjaśnione. I nic nie wróciłoby do normy. Alec nigdy nie powie bratu prawdy.
- Jak uważasz. – Clary wzruszyła ramionami. – Ja idę. Mam złe przeczucia.
Izzy jęknęła widząc, jak przyjaciółka wybiega z sali. Ruszyła za nią, rzucając jeszcze Raj’owi przepraszający uśmiech.
- Sorry, chłopaki! Kryzys rodzinny!
Dogoniła Clary na korytarzu. Dziewczyna wyglądała na, co najmniej przestraszoną, rozglądała się dookoła, w poszukiwaniu Jace'a. A im dłużej nie mogła go znaleźć, tym jej strach narastał.
- Spokojnie. – Izzy położył przyjaciółce dłoń na ramieniu. – Już się tak nie denerwuj. – Szły teraz w kierunku zbrojowni. – Wszystko będzie dobrze, oni już nie raz się kłócili.
Ale nie w takich okolicznościach, chciała krzyknąć Clary, lecz ugryzła się w język. Inaczej musiałaby tłumaczyć, o jakie okoliczności jej chodziło.  A złożyła Alecowi obietnicę. Dlatego zamiast tego powiedziała:
- Wiem. Znaczy domyślam się – poprawiła szybko. – Rodzeństwo musi się kłócić. To chyba jakiś odgórny przykaz, czy coś…
Izzy zachichotała.
- Coś w ten deseń. Ale ten sam przykaz mówi, że rodzeństwo musi się też godzić, więc… - urwała, gdy tuż przed nimi pojawiła się scena, jak z najgorszego koszmaru.
Jace siedział okrakiem na Alecu i okładał go pięściami. Brunet, w ogóle, się nie bronił, gdy jego twarz była zmieniana w krwawa miazgę.
Isabelle Lightwood była wyszkoloną Nocną Łowczynią z refleksem przewyższającym ludzki. Widziała na własne oczy tyle okropieństw, że nic na świecie nie powinno nią wstrząsnąć. A mimo to… Stała jak sparaliżowana, niezdolna choćby krzykiem spróbować rozdzielić braci. To Clary, przez szesnaście lat żyjąca, jako Przyziemna, nie straciła głowy.
- JACE! – wrzasnęła najgłośniej, jak tylko potrafiła. Chłopak znieruchomiał. Zdezorientowany spojrzał na swoje ręce, wciąż uniesione do ciosów, a potem na brata. Zbladł, gdy dotarło do niego, co zrobił.
- Alec! – krzyknął schodząc z chłopaka. – Alec! Ja… Nie chciałem! Alec!
Dopiero krzyk Jace’a pozwolił Izzy otrząsnąć się ze stuporu, w jaki wpadła. Niewiele myśląc odepchnęła blondyna, tak mocno, że ten upadł na podłogę i zajęła bratem. Musiała oprzeć Aleca o ścianę, bo sam nie mógł utrzymać się w pozycji siedzącej. Zaczęła rysować na jego ciele runy. Przeciwbólowe, lecznice, tamujące krwawienie… Tylko profesjonalne wyszkolenie sprawiło, że ręce się jej nie trzęsły. No i może jeszcze fakt, że udawała, iż rany Aleca powstały w bitwie. Podczas normalnego patrolu.
 
Jace był w szoku. Pamiętał, że wybiegł z sali z zamiarem przywalenia Alecowi.  Jednak, gdy tylko zobaczył brata, skumulowane w nim złość oraz żal wybuchły z nową, nieznaną do tej pory mocą. Przestał się kontrolować. Zaczął bić Aleca, nawet do końca nie zdając sobie z tego sprawy. Był jak w amoku. Dopiero krzyk Clary go otrzeźwił i przywrócił rzeczywistości. Rzeczywistości, która w jednej sekundzie, zwaliła się na niego, jak stado demonów. Przed sobą miał obitą do krwi, zmasakrowaną wręcz, twarz brata.
Zaczął coś mówić, przepraszać… Bo przecież nie tak miało być.
Ktoś go odepchnął. Izzy… To dobrze. Ona wiedziała, co zrobić, jak zająć się Alekiem. Za to on stanął, twarzą w twarz, z Clary.
- Ja… - zaczął i zaraz poczuł uderzenie w twarz. Niezbyt silne, Clary nadal bliżej było do Przyziemnej niż Nocnej Łowczyni, a mimo to odczuł ten cios całym sobą. Jakby dziewczyna zaatakowała jego ciało i dusze.
- Clary… - zaczął znowu, ale przerwała mu.
- Zamknij się! – Ze zdziwieniem stwierdził, że po jej policzkach płynęły łzy. – Coś ty sobie myślał?! Jak mogłeś?! Czy ty, w ogóle, wiesz, co zrobiłeś?!
Wiedział. Aż za dobrze. Zaatakował swojego brata. Nie! Więcej! Gorzej! Zaatakował swojego parabatai! Człowieka będącego częścią jego duszy! I dlaczego? Przez jakąś głupią misję?! Urażoną dumę?
- Ja…
Clary, jakby w ogóle go nie słuchała.
- Nie! Nie myślałeś! – krzyczała dalej. – Pobiłeś własnego brata! Na to nie ma usprawiedliwienia!
- W sumie…
Ktoś odezwał się za ich plecami. Cała trójka momentalnie odwróciła się w stronę przybysza. Tylko Alec wciąż wpatrywał się w przestrzeń.
- Jakby się zastanowić, to znalazłoby się kilka sytuacji, w których uderzenie brata byłoby usprawiedliwione.  – Edgar patrzył na młodych Łowców, z nieodgadnionym wyrazem twarzy. – Na przykład opętanie. Albo sprzymierzenie się ze zdeprawowanymi Podziemnymi.
- Kradzież Kielicha Anioła – podpowiedział usłużnie Raj. – Swoją drogą, Isabelle, kiedy mówiłaś o kryzysie rodzinnym myślałem, że chodzi raczej o podebrane ciuchy a nie walkę do pierwszego utraconego zęba. W tej kwestii wygrywa chyba Jace…
- Zamknij się Raj! – powiedziała Izzy, wracając do rysowania run na ciele Aleca. – To nie jest śmieszne.
- Masz rację – zgodził się Edgar. – To jest tragiczne. Łowcy nie powinni walczyć ze sobą, tylko z demonami. Zawiodłem się na tobie Jace.
Chłopak spuścił głowę. I bez połajanki ze strony idola, czuł się jak śmieć.
Clary bardzo musiała nad sobą panować, żeby nie wybuchnąć i nie krzyknąć czegoś, czego Alec, by jej nie wybaczył. Patrzenie na tę dwójkę, gdy tak stali, całym ciałem manifestując swoją wyższość i pogardę dla młodych Nefilim, sprawiało jej autentyczny ból. Jace zrobił coś niewybaczalnego, to prawda. Ale to oni ponosili za wszystko odpowiedzialność. Ich sumienia obciążone były większymi zbrodniami. Takimi, dla których nie było wybaczenia. Im dłużej o tym myślała, tym trudniej jej było nad sobą panować. Uratował ją alarm.
Powietrze przeszył pisk a umieszczone w ścianach lampy zabłysły na czerwono.
- Demony – westchnął Raj. – No nic. Trzeba iść zarobić na chleb. Chodź, Edgar! – Ruszył ku wyjściu.
Drugi mężczyzna obrzucił jeszcze jednym, uważnym spojrzeniem cała czwórkę. Najdłużej zatrzymał się przy Clary. Dziewczynę przeszedł dreszcz.
- Na pewno nie chcesz z nami iść?
- Na pewno!
Wzruszył ramionami.
- Trudno. – Wzruszył ramionami i podążył za partnerem.
Alarm przyniósł jeszcze jeden skutek. Otrzeźwił Jace’a.
- My… Chyba też powinniśmy iść.
Izzy prychnął niczym rozłoszczona kotka. Albo jak wkurzony Church. Ale zaczęła się podnosić.
- Ty zostajesz! – zastrzegła widząc, że Alec próbuje pójść w jej ślady. – W tym stanie na niewiele nam się przydasz. Poza tym nie chcę cały czas oglądać się przez ramie i sprawdzać, czy Jace’owi znowu nie odwala.
Żaden z braci nie skomentował słów siostry. Alec posłusznie usiadł z powrotem na ziemi. Chyba nawet z ulgą, zaś Jace, po raz kolejny, spuścił głowę.
- Chodź, Clary! – Pociągnęła przyjaciółkę za ramię. – To… - Wskazała wokół. – Wyjaśnimy, kiedy już uratujemy świat. Idziemy, Jace!
- Mhm…
 
Alec siedział na korytarzu jeszcze długo po tym, jak kroki na korytarzu ucichły. Wiedział, że powinien pójść do pokoju i zmienić zakrwawione ubranie. Oraz narysować sobie kilka run, na wypadek gdyby rodzeństwo potrzebowała wsparcia. W ogóle to powinien iść z nimi. Bez względu na to, jak mógłby się zachować Jace. Bez względu na własne obrażenia. Był najstarszy, powinien się nimi opiekować. Tak, jak to tej pory. Powinien…
Dużo było tego, co powinien. Problem w tym, że nic z tego nie chciał. Nie chciał wstawać, przebierać się, rysować run. Miał dość opieki nad rodzeństwem, jeśli w zamian otrzymywał ciosy w twarz i nienawiść.
Brzydzę się tobą.
Jesteś obrzydliwy.
Żałuję, że zostaliśmy parabatai.
Poczuł, jak po policzkach zaczęły płynąć mu łzy. Nie miał siły z nimi walczyć, zresztą nie miało to najmniejszego sensu. I tak już sie złamał i upokorzył przed każdym, kogo znał. Niech płyną. A jeśli ktoś go zobaczy? Gorzej już i tak nie mogło być.
Ten świat powinien zniknąć. Albo to on powinien zniknąć ze świata.
Znajoma beznadzieja zaczęła oplatać jego umysł. Chęć zakończenia wszystkiego rosła z każdą chwilą a on wiedział, że tym razem trudniej mu będzie nad nią zapanować. Tym razem, prawdopodobnie ulegnie. Chyba, że… jego kotwica go powstrzyma. Z trudem dźwignął się na nogi i poszedł do pokoju. Do komody. Do szuflady. Ku wiecznemu spokojowi. Gdzie nie ma bolesnej przeszłości, pełnej nienawiści teraźniejszości i niepewnej przyszłości.
Ale najpierw telefon. Bo może nadal istniało coś, o co warto zawalczyć?
 
- Magnus? – zapytał, gdy coś trzasnęło w słuchawce.
- A kogo innego się spodziewałeś, mój Aniele? – Wystarczyło samo brzmienie głosu Czarownika, by palce kurczowo zaciśnięte na buteleczce się rozluźniły.
- Nikogo. Zawsze chcę słyszeć tylko ciebie.
Magnus wydał z siebie dawek przypominający komiksowe „awwww”. Alec niemal widział serduszka unoszące się nad głową Czarownika.
- Uroczy, jak zawsze – skonstatował Bane. – Ale, groszku pachnący, stało się coś?
Wiedział, że powinien powiedzieć Magnusowi, o wszystkim. Poczynając od wykorzystywania przez Raj’a i Edgara, przez żal rodzeństwa, aż po dzisiejsze starcie z Jace’em. Powinien, ale nie chciał. Wolał by relacja z Magnusem była pozbawiona nieprzyjemnych części jego życia. Już i tak Czarownik, zbyt wiele razy, pomagał mu uporać się z dręczącymi go demonami. Nie mógł żądać więcej. Dlatego skłamał.
- Nie. Po prostu chciałem usłyszeć twój głos.
- To bardzo słodkie, ale wiesz… - W głosie Magnusa pobrzmiewało wahanie, a serce Aleca stanęło. – Wybrałeś niezbyt odpowiedni moment. Mam właśnie mały problem z demonem…
- Potrzebujesz pomocy? – Niemal bezwiednie zaczął szukać po pokoju łuku.
- Nie! – Magnus zaśmiał się w typowy dla siebie sposób. Serce Aleca ścisnęło się, z żalu, że nie mógł go teraz zobaczyć. – To nic, do czego trzeba by fatygować Dzieci Anioła. Jeden, w pełni wyspecjalizowany Czarownik, wystarczy.
- Acha. – Tylko, że Alec chciał być fatygowany! Chciał znaleźć się przy Magnusie i mu pomagać! Nagle poczuł się niepotrzebny. Dotarło do niego, że Magnus potrafił sobie radzić bez niego, że był tylko dodatkiem do życia Czarownika. Dodatkiem może i miłym, ale nie niezbędnym do funkcjonowania. Nie był kotwicą Magnusa. A przynajmniej nie w takim sensie, jak Magnus był jego. – Rozumiem.
- Chyba nie jesteś na mnie zły?
- Nie! – zapewnił szybko. – Rozumiem.
- To się cieszę! – W głosie Czarownika słuchać było ulgę. – Ale pamiętasz o naszej jutrzejszej randce?
- Pamiętam. – Jutro miało nigdy nie nastąpić.
- To wspaniale! Do jutra! Kocham cie! Hej! Nie zaśluzowywuj mi podłogi!
Połączenie zostało zerwane. Alec odłożył komórkę i odkorkował buteleczkę. Już miał wypić zawartość, kiedy się zawahał. To było zbyt proste i dawało szansę na uratowanie. Sięgnął po stelę.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz