czwartek, 16 lipca 2015

Wszystkie drogi prowadzą do...



Tytuł: Wszystkie drogi prowadzą do…
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: yaoi
Para: ZoroxSanji
Ograniczenia wiekowe: +18
Info/Uwagi: Brak.





WSZYSTKIE DROGI PROWADZĄ DO...



Słońce świeciło jasno na nieboskłonie, czyste niebo nie przesłaniała ani jedna chmurka, morskie fale leniwie kołysały okrętem a szczęśliwa załoga Słomianego Kapelusza cieszyła się nowym nabytkiem w postaci super hiper wypasionego statku. Przynajmniej tak określał swoje dzieło Franky – cieśla i zarówno kolejny członek tej dziwnej kompanii. Sunny Go, bo tak został ochrzczony okręt, ku ogólnej rozpaczy swojego konstruktora, był jedyny w swoim rodzaju. Próżno szukać na wodach całego Grand Line, drugiego takiego dzieła. Dlatego żaden z załogantów, poza oczywiście samym twórcą, nie rozgryzł swojego nowego domu w pełni. Wciąż pozostawały ukryte tajemnice, których Franky im nie wyjawił, chcąc ich zaskoczyć, bądź po prostu o nich zapominając, lub uznając za nieistotne. Dlatego zawsze można było natknąć się na kolejną dziwną, bądź wspaniałą rzecz…
-Wynoś się stąd ty pieprzony zboczeńcu!
Albo po prostu się zgubić.
Zoro podrapał się po uchu, pewny, że wrzask Nami uszkodził mu bębenki. I czego ta wiedźma się drze? Przecież nie nakrył jej w bieliźnie, albo o zgrozo, nago! Wyjął palec z ucha i uśmiechnął się z zadowoleniem. Jednak słyszał. Najlepszym dowodem na to była coraz bardziej boląca od krzyków głowa, w którą otrzymywał ciosy od wkurzonej kobiety.
Może i wrzask nawigatorki nie uszkodził mu słuchu, ale z całą pewnością przyciągnął do korytarza kolejną niepożądaną osobę.
Sanji biegł ile sił w nogach, a wąska strużka krwi płynęła mu z nosa i skapywała wprost na świeżo wyprasowaną błękitna koszulę. Oczywiście kierowała nim wewnętrzna potrzeba uratowania damy w opałach. Ale Nami krzyczała coś o zboczeńcu… Jeśli przy okazji będzie mógł, chociaż zerknąć na to cudowne ciało, to nie pogardzi. Gdy w końcu dodarł na miejsce jego oczom ukazał się następujący obrazek: wściekła Nami okładała pięściami Zoro, który stał jak gdyby nigdy nic, ziewając tylko od czasu do czasu.
-Ty gówniany glonie! – Chciał go kopnąć, ale jego atak od razu został sparowany jedną z katan zielonowłosego. – Coś ty zrobił Nami-san?!
-Nic – szermierz wzruszył ramionami.
-Jak to nic! – Do dyskusji wtrąciła się sama zainteresowana. – Wparowałeś do mojej kajuty jak gdyby nigdy nic, akurat, kiedy się przebierałam! – Przestała już bić zielonowłosego, ale jej mina jasno dawała do zrozumienia, że jest gotowa zacząć na nowo w każdej chwili.
Zaraz, zaraz… czy to Marimo widziało przepiękne ciało Nami-san?! Bez ubrania?! Jego świat legł w gruzach.
-Przecież byłaś ubrana – schował miecz do pochwy i wyglądało na to, że ma zamiar się ulotnić, zanim ta dyskusja rozgorzeje na dobre.
Odetchnął z ulgą. Przynajmniej tyle.
-A gdybym nie była?!
-Ale byłaś! Nie ma sensu gdybać!
-Nie zwracaj się tym tonem do damy! Ty gówniany szermierzu! – Znów kop, lecz tym razem, zamiast sparować zielonowłosy najzwyczajniej w świecie zrobił unik, czym tylko jeszcze bardziej rozdrażnił kucharza gotowego do bitki w każdej chwili.
-A tak w ogóle – dotarło do niej, że wyzywanie Zoro od zboczeńców mijało się z celem. Równie dobrze mogłaby posądzić Luffiego o tego typu zamiary. Przecież ta dwójka jest całkowicie aseksualna! Czego niestety nie można powiedzieć o innych członkach załogi. – Sanji-kun, krew ci leci.
Jednak myślenie o Nami-san w jej obecności było złym pomysłem. Czerwony jak burak i zawstydzony do granic możliwości wytarł lecącą posokę, rzucając jeszcze wściekłe spojrzenia w stronę Zoro. Ot, tak dla zasady. Zaraz, zaraz… czy mu się zdaje, że szermierz patrzy na niego… Lubieżnie? Nie! Na pewno nie! Pewnie po prostu znowu chce go wkurzyć.
-Dobra, wracając do tematu, czego szukałeś w damskiej kajucie, Zoro?!
-Niczego.
-Więc, po jaką cholerą tam wszedłeś, ty niedorobiona główko kapusty! – Nie daruje mu faktu, iż to właśnie on prawie zobaczył nagą Nami-san.
-Szukałem kibla.
W jednej chwili, zarówno, nawigatorka jak i kucharz zaliczyli bliskie spotkanie z podłogą. Jednak teraz wszystko było jasne. Zoro się po prostu zgubił. Tak jak robił to… zawsze! A odkąd dostali Sunnyego było tylko gorzej! Szermierz notorycznie spóźniał się na posiłki, nie mogąc odnaleźć drogi do jadalni, poproszony o przyniesienie konkretnej rzeczy z konkretnego pomieszczenia znikał na długie godziny, poczym zawsze odnajdywał się w przeciwległej części statku niż miał się udać. A jakby tego było mało, raz zdarzyło mu się zabłądzić pod pokładem, przez co przegapił walkę z Marynarką i gdy oni męczyli się walcząc i ryzykując życie on spokojnie sprawdzał stan zapasów sake. A teraz jeszcze to najście. To robiło się męczące!
-To zupełnie w inną stronę sieroto! – Znów uderzyła mężczyznę w głowę. – Sanji-kun… Proszę, zaprowadź go do łazienki. Nie chcę ryzykować, że znowu właduje nam się do pokoju bez pytania. – Zatrzepotała rzęsami najpowabniej jak tylko umiała. Wiedziała, że blondyn nie oprze się temu spojrzeniu. Zresztą mogła się na niego spojrzeć jak na psią kupę a i tak zrobiłby wszystko, o co by go poprosiła.
-Ależ oczywiście, Nami-san! – Złapał szermierza za kołnierz i pociągnął w odpowiednim kierunku. – Idziemy Glonie!
Zoro chciał odpowiedzieć jakąś uszczypliwością, ale pełny pęcherz odbierał mu zdolność myślenia. Ignorował go tak długo jak tylko się dało, ale jeśli zaraz nie dorwie się do łazienki… W końcu jego modły zostały wysłuchane, chociaż może nie w takiej formie jakby sobie tego życzył, bowiem Sanji dosłownie wrzucił go do ubikacji, tak, że nogą zaczepił o sedes i o mało nie wywinął orła. Czuł jak woda przelewa się w jego żołądku, zrobiło się naprawdę niebezpiecznie.
-Mam nadzieję, że zapamiętałeś drogę –wiedział, że to po prostu niemożliwe. – Zrób, co masz zrobić i chodź do jadalni. Zaraz będzie obiad!

-On to znowu zrobił! Rozumiesz Franky!
Cieśla podniósł wzrok znak kupki śrubek, których przeznaczenie było owiane tajemnicą dla wszystkich poza cyborgiem właśnie i spojrzał na swoją towarzyszkę spod przeciwsłonecznych okularów.
-Nie rozumiem – zawsze był dość bezpośredni i szczery. I miał gdzieś czy inni uznają go za głupka czy geniusza. – Kto? I co?
-Zoro! Znów się zgubił! – Powiedziała to takim tonem, jakby to było, co najmniej oczywiste.
-Masz jakieś wąty do mojego suuuuper projektu?! – Był gotów do kłótni.
-Nie. To nie wina twoich ciesielskich zdolności tylko samego Zoro! On się wszędzie gubi!
-Czyli jest po prostu idiotą. Ale czego oczekujesz ode mnie w związku z tym? Mam go prowadzać na smyczy?
-Nie. Ale masz mi dać wszystkie plany statku!
-Po, co ci one?
-Narysuję temu głupkowi mapę! Bo przysięgam! Jeśli jeszcze raz mi się wpakuje do kajuty to zagryzę! Wsadzę mu te katany prosto w dupę! I to wszystkie trzy na raz!
Franky widząc, w jakim stanie jest rudowłosa, grzecznie wstał i poszedł po plany, jednocześnie odnotowując, by nie nadepnąć jej na odcisk. Nigdy!

-Masz!
Damska uderzyła go prosto w pierś, wyrywając tym samym z popołudniowej drzemki. Niechętnie otworzył jedno oko i od razu napotkał wściekłe spojrzenie Nami. Widać kobieta nadal gniewała się za ten wypadek z toaletą, Ale no przecież każdemu może się zdarzyć! Ten statek był naprawdę wielki! Dopiero po chwili zauważył papier leżący na jego klatce piersiowej.
-Co to? – Spytał podejrzliwie, mając w pamięci wszystkie okazje, kiedy dał się nawigatorce zrobić w jajo, powiększając swój mityczny dług. – Weksel?
-Nie – była zdziwiona, tym, iż szermierz zna tak trudne słowa. – Mapa.
-Mapa?
-Tak mapa! Czy ja do cholery mówię niewyraźnie?
-Ale, czego mapa? – Rozłożył kartkę i zaczął ją studiować.
On jest idiotą!
-Naszego statku – wyjęła mu papier z rąk, obróciła o sto osiemdziesiąt stopni i oddała mężczyźnie. – Żebyś się znowu nie zgubił!
On się nie gubi! On wybiera dłuższą drogę! Albo to rzeczywistość się nastawia się przeciw niemu zmieniając położenie miejsc, do których chce dotrzeć. Ale dla świętego spokoju schował kartkę do kieszeni, nie chciał tracić czasu na niepotrzebne dyskusje z kobietą. Po wszystkim zamknął oczy dając do zrozumienia, że rozmowa skończona, i że Nami może sobie iść męczyć kogoś innego.

Miarowy stukot, będący zagadką dla znacznej części załogi rozchodził się po całym statku.
-Czyżby Luffy znowu zaczął rozrabiać – zastawiał się głośno Usopp podnosząc wzrok znad swojej ulepszanej właśnie procy.
-Jestwem tuftwaj! – Oburzony takim oskarżeniem kapitan wyłonił się spomiędzy drzewek pomarańczy wciąż mając pełne usta owoców.
-No to pewnie Zoro…
-Nie – przerwał mu Sanji. Kucharz właśnie wyłonił się z kuchni w jednej ręce trzymając zapalonego papierosa, w drugiej zaś tacę z kolorowymi, smacznie wyglądającymi, drinkami. – Ten idiota śpi w kuchni śliniąc cały stół!
Strzelcowi skończyły się pomysły odnośnie źródła hałasu, więc zamilkł i wrócił do pracy udając, że wcale go to nie obchodzi.
Za to na pewno obchodziło Frankiego! Cyborg aż poczerwieniał ze złości i ruszył w stronę, z której dochodził ten paskudny stukot a z całej jego postawy emanował rządza mordu. Ktoś ośmielił się niszczyć jego statek! Niech go tylko dorwie! Pożałuje dnia, w którym matka wydała go na ten ziemski padół!
Pozostali, wyłączając śpiącego Zoro i wciąż wcinającego pomarańcze Luffiego, ruszyli za cyborgiem. Nawet Usopp przestał udawać brak zainteresowania, co zresztą średnio mu wychodziło.
Dziwny dźwięk dochodził z pobliża ładowni, gdy w końcu tak dotarli, zobaczyli coś, czego nie spodziewali się ujrzeć w tym życiu. Otóż Nami, kobieta, której życiową pasją, poza rysowaniem map i powiększaniem swoich funduszy na każdy możliwy sposób, było miganie się od pracy fizycznej właśnie z niezwykłą pasją machała młotkiem przybijając koślawą strzałkę do ściany. Na strzałce wyryty był napis „ŁADOWNIA”. W dodatku nawigatorka cały czas mruczała pod nosem coś, co brzmiało jak groźby lub uroki.
-I niech teraz ten kretyn spróbuje się zgubić! Zatłukę własnymi rękami! Jak debil nie umie czytać mapy to spróbujemy inaczej!
I w tym momencie wszystko stało się jasne. Jak widać orientacja w terenie, a raczej jej brak, jaką mógł poszczycić się szermierz Słomianych Kapeluszy, znów w jakiś sposób naraziła się rudowłosej. Ale jakoś nikt, włączając w to Sanjiego, nie miał ochoty poznać szczegółów tej historii. Dlatego, najciszej jak tylko się dało, wycofali się z pomieszczenia i wrócili do swoich zwykłych zajęć. Nawet Franky dał kobiecie wolną rękę, pomny tego, co wydarzyło się, gdy Nami poprosiła o plany Sunnyego.

Gdzie on zostawił tą chustę? Pamiętał, że jeszcze rano miał ją, jak zwykle zawiązaną na ramieniu. Zawsze tego pilnował… Potem, przy śniadaniu, Luffy mu ją podwędził i zaczął się wygłupiać, za co oczywiście sprzedał mu solidny cios w ten gumowy łeb… No tak! Chusta została w kuchni! I teraz będzie musiał po nią iść! To takie uciążliwie… A mógłby się przespać… Przez chwilę kalkulował czy nie zaczekać z tym do obiadu, w końcu wtedy i tak będzie musiał się tam pójść… Ale bez tej chusty czuł się, dziwnie. Nigdy na dłużej się z nią nie rozstawał… No nic, trzeba się pofatygować. Tylko w którą stronę była jadalnia? Całkowicie ignorując poprzyczepiane na całym statku przez Nami strzałki ruszył tak, gdzie podpowiadał mu instynkt. Oczywiście oddalając się tym samym od jadalni i idąc z zupełnie przeciwnym kierunku.

Tak… Tutaj nikt mu nie będzie przeszkadzał. Ładownia to idealne miejsce aby pobyć przez chwilę sam na sam… Usiadł na jednej z zalegających w całym pomieszczeniu skrzyń, poczym zaczął manipulować przy pasku. Wprost nie mógł uwierzyć, że to robi! Będzie się masturbował! Podczas gdy jego towarzysze są gdzieś wyżej i pewnie nieźle się bawią. Nie chciał tego… To znaczy chciał! Ostatnimi czasy nękające go napięcie seksualne sięgało zenitu! Zwłaszcza, że wpłynęli w strefę lenią i Nami-san wraz z Robin-chwan, potrafiły całymi dniami wylegiwać się na leżaku, w tych swoich skąpych strojach kąpielowych.
Na samo wspomnienie obfitych kobiecych piersi jego penis zareagował nad wyraz żwawo napierając na materiał bokserek. Zsunął spodnie do kostek, a zaraz za nimi zjechała czarna bielizna. Członek był już niemal w pełnym wzwodzie. Nie czekając dłużej zaczął poruszać ręką w górę i dół, cicho jęcząc. Wiedział, że może sobie na to pozwolić. Nikt z załogi go nie usłyszy.

Chyba jednak pomylił drogę. Nie pamiętał by korytarz prowadzący do jadalni był taki ciemny. To gdzie on jest w takim razie? Po drodze mijał jedną z tych śmiesznych strzałeczek, ale nie miał najmniejszego zamiaru się wracać. Zwłaszcza, że już widział drzwi! Zza których dochodziły jakieś dziwne jęki. Zaintrygowany przyspieszył kroku i niewiele myśląc nacisnął klamkę…

Było mu tak dobrze… Szybciej! Szybciej! Zaraz dojdzie! Wtem drzwi do ładowni skrzypnęły oznajmiając czyjeś przybycie. Zamarł gapiąc się osobę stojącą w progu. Pewien, że nikt nie będzie mu przeszkadzał nie pokusił się o przekręcenie zamka, ani na wybranie bardziej ukrytego miejsca. I właśnie przez to siedział teraz, nagi od pasa w dół, ze swoją starczącą męskością w ręku przed… Zoro! Gorzej być nie mogło!

Przed nim, na jednej ze skrzyń siedział Sanji… Sanji z interesem na wierzchu! Uśmiechnął się, poczym lubieżnie oblizał wargi. Widać dzisiaj szczęście mu sprzyja! Może i to nie była jadalnia, może i nie znajdzie tu swojej chusty, co wcale nie oznaczało, że nie będzie przyjemnie. Zamknął drzwi, pomny tego by przekręcić zamek, czego kucharz wcześniej nie zrobił. I za co był mu wdzięczny.
-Cóż to? Zabawiamy się sami ze sobą – nie mógł sobie darować tej odrobiny złośliwości, mimo rosnącego w nim pożądania. Od miesięcy marzył o takim obrocie spraw.
-Spierdalaj! – Chciał wstać i skopać tego głupiego glona, ale opuszczone spodnie i nabrzmiały penis skutecznie uniemożliwiały mu ruchy. Dodatkowo na widok szermierza, jego członek zaczął pulsować jeszcze intensywniej.
-Spokojnie – usłyszał zmysłowy szept zielonowłosego tuż przy uchu. – Pomogę ci – strącił mu dłoń z penisa. – Jest przyjemniej kiedy ktoś robi to za ciebie…
Nim zdążył zareagować, Zoro włożył sobie jego przyrodzenie do ust i zaczął na przemian lizać i ssać. Językiem badał strukturę, pieszcząc go delikatnie, acz zdecydowanie, Takie połączenie działało na Sanjiego jak najlepszy afrodyzjak. Po chwili w ustach szermierza znalazły się jego jądra a dłoń nadal pracowała nad żądnym dotyku penisie. Przyjemność falami rozchodziła się całym jego ciele, odbierając chęć do walki i każąc żądać więcej.
-Tak, Zoro! Tak! – Nie mógł się powstrzymać, gdy kciuk kochanka miarowo naciskał na główkę, która zdążyła się już pokryć białą substancją, zapowiadającą koniec zabawy. Ale nie chciał jeszcze tego kończyć.
-Zo… ro… ja…
Uciszył go pocałunkiem jednocześnie zabierając rękę z przyrodzenia, co spowodowało u kucharza jęk zawodu. Jednak zaraz potem zaczął jęczeć z rozkoszy, gdy wprawne ręce Roronoy odnalazły drogę do jego klatki piersiowej i zaczęły ściskać sutki. W dodatku jak on cudownie całował! Język Zoro był chyba wszędzie, przejeżdżał mu po zębach, wargach, spenetrował wnętrze, a gdy kucharz chciał odpowiedzieć pieszczotą na pieszczotę, złapał jego język w żeby i zaczął ssać. W końcu oderwali się od siebie.
-Uspokoiłeś się trochę?
Pokiwał głową niezdolny odpowiedzieć.
-To dobrze. Nie możemy pozwolić, by to był koniec – zaczął całować szyję blondyna. – Zbyt długo na to czekałem.
Schodził z pocałunkami, coraz niżej i niżej, po drodze rozpinając przeszkodę w postaci koszuli kuka. Gdy dotarł językiem, do stwardniałych sutków, Sanji znów jęknął.
-Mam je ssać?
-Tak!
Ach! Cóż za piękny głos! I jak mu nie ulec? Zaczął kręcić kółka i na przemian podgryzać wrażliwe miejsca, pomagając sobie od czasu do czasu rękami i wsłuchując się w seksowne jęki swojego partnera.
-Zoro…
-Tak?
-Chcę jeszcze raz… - jak on mógł to powiedzieć? To takie nieprzyzwoite! Jak może prosić faceta żeby…
-Co jeszcze raz? – Doskonale wiedział do czego zmierza Sanji, ale chciał to od niego usłyszeć? – Co mam zrobić? – Wydyszał mu prosto w kark.
Pieprzyć to!
-Obciągnij mi!
-Chcesz tego?
-Ta…
To było niesamowite! Czuł wyraźniej jak członek pulsuje mu w gorących ustach szermierza, jak ten co jakich czas zahacza zębami o główkę, lub ssie ją z niezwykłą pasją. Chciał więcej i więcej! Chwycił Roronoę za włosy i zaczął przesuwać jego głową w dogodnym dla siebie tempie, jęcząc przy tym zmysłowo.
Sanji był dość brutalny, chwilami dławił się czując jego penisa niemal w samym gardle, ale nie wiedzieć czemu podobało mu się to. Pozwolił kucharzowi nadawać tempo zabawie. Czas na jego dominację przyjdzie później.
W końcu blondyn znieruchomiał a usta Zoro wypełniły się białą substancją. Zlizał wszystko, co do ostatniej kropelki, dokładnie oczyszczając wiotkiego już penisa.
-Smaczny jesteś – uśmiechnął się, próbującego złapać oddech partnera. Zaczerwienione policzki, łzy w kącikach oczu i ten rozanielony wzrok. Cóż za seksowna postawa! Poczuł jak spodnie zaczynają robić się coraz ciaśniejsze. On też potrzebował opieki.
-Zoro… - zamknął mu usta pocałunkiem. Przez chwilę ich języki lawirowały w jakimś dziwnym, tylko im znanym tańcu. Sanji wyraźnie czuł w ustach Zoro swój własny smak i nie wiedzieć czemu podniecało go to. Co więcej, chciał sprawdzić jak smakuje szermierz. Po omacku, wzrok nadal mając utkwionym w tych przepięknych czarnych tęczówkach, zaczął szukać rozporka zielonowłosego.
Wiedział, do czego Sanji zmierza i był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Nie będzie musiał go zmuszać Naprowadził blondyna na wypukłość swoich spodni i aż jęknął, gdy ten ścisnął nabrzmiałego penisa. Nawet przez materiał to było przyjemne.
-Chcesz go? – Spytał mu wprost do ucha, poczym polizał muszelkę wywołując tym samym ciarki u blondyna.
-Taaak!
-To weź go sobie – odsunął się na kilka kroków i czekał. Nawet to było podniecające.
Sanji zdjął swoje spodnie odrzucając je gdzieś w kąt. Potem zrzucił krawat i koszulę. Już całkiem nagi podszedł do Zoro i klęknął przed szermierzem, tak by mieć jego krocze tuż przed twarzą. Zębami rozpiął rozporek partnera, dłonią przesunął po materiale zielonych bokserek. Słyszał jak Zoro jęczy i nakręcało go to jeszcze bardziej, czuł jak znów staje się twardy.
-Przestań się bawić i weź się do roboty! – To było przyjemne, ale był zbyt podniecony by czekać! – Liż go!
-Jesteśmy niecierpliwi – mimo wszystko go posłuchał. Chciał w końcu poczuć ten cudowny smak. Skąd wiedział, że cudowny? Bo przecież to Zoro! Obciągnął spodnie zielonowłosego, poczym wsadził sobie jego penisa do ust. Szermierz był duży! Ogromny!
Sanji zaczął jeździć językiem po całej długości członka, kręcąc kółka wokół główki, a ręką drażniąc jądra. Słyszał jak Zoro jęczy i nakręcało go to jeszcze bardziej, wolną rękę sięgnął do swojego penisa, który znów był w pełnym wzwodzie i zaczął się zaspokajać.
Taki Sanji był cholernie podniecający! Nie przypuszczał, że z kucharza taki perwers! Nie dość, że mu obciąga to jeszcze się masturbuje w tym samym czasie! Chyba za dużo sobie ta durna brewka wyobraża. Bezpardonowo odsunął kucharza od siebie.
-Wystarczy. Czas na coś poważniejszego.
-O czym… - przerwał czując jak coś wdziera się w jego wnętrze. – Zoro! Co ro… Aaaaa!
Za szybko. Za szybko dołożył drugi palec do odbytu kuka. Nie chciał przecież zrobić mu krzywdy.
-Przepraszam – polizał go po karku. – Od teraz będę delikatniejszy.
Poruszał palcami rozszerzając wąskie wnętrze i szukając jednocześnie tego punku. Chciał wynagrodzić kochankowi tą chwilę bólu. Słysząc jęk rozkoszy wiedział, że trafił idealnie. Zadowolony z siebie zaczął uderzać rytmicznie w punkt P Sanjiego i kiedy ten niemal wił mu się z rozkoszy tuż po nogami, bez ostrzeżenia włożył trzeci palec.
Ból mieszający się z przyjemnością… Nigdy nie czuł czegoś takiego. Palce Zoro w jego tyłku... Nie wiedzieć czemu to było przyjemne… I chyba wiedział do czego szermierz zmierza. Wtem poczuł jak nagle TAM robi się dziwnie luźno, a zaraz potem coś mokrego i ciepłego wdziera się do jego wnętrza.
Zoro delikatnie wsunął język do odbytu kucharza i zaczął nim poruszać, jednocześnie znów drażniąc jądra kochanka. Gdy stwierdził, że ten jest już wystarczająco przygotowany przyłożył swojego penisa do wejścia blondyna.
-Nie, Zoro! Zaczekaj!
Czy on jest głupi?! Chce teraz przerwać?
-Nie mogę czekać!
-Ale… Ja chcę cię widzieć!
To jedno zdanie sprawiło, że zatrzymał się w bezruchu ze starczącym przyrodzeniem w dłoni.
-Co?
Zamiast odpowiedzieć, Sanji ułożył się na plecach rozkładając nogi najszerzej jak tylko mógł i unosząc lekko biodra.
-Chcę widzieć twoją twarz, gdy będziesz we mnie – Zoro wyglądał wprost przezabawnie ale wiedział, że nie powinien się śmiać, mogłoby to skończyć się dość boleśnie. Zresztą był zbyt napalony. – No chodź tu do mnie! Ja też nie mogę czekać!
Nie trzeba było mu tego dwa razy powtarzać. Ściągnął spodnie i niemal rzucił się na blondyna. Wszedł w kucharza jednym płynnym ruchem i nawet nie czekając aż ten się przyzwyczai zaczął się ruszać.
Bolało! A jednocześnie było tak cholernie przyjemne! Znów czuł rytmiczne uderzenia w swoją prostatę i każde takie uderzenia sprawiało mu nieopisaną rozkosz.
-Ach… Zoro… Ach… Tak! Szybciej! Mocniej! Mocniej Zoro!
Kucharz był jaki seksowny! A jakie wspaniałe jęki wydawał…
-Mocniej!
Nie przerywając ruchów biodrami schylił się by pocałować blondyna, ich palce splotły się w uścisku.
-Dobrze ci?
Odpowiedź wylała się z penisa Sanjiego wprost na ich klatki piersiowe, w postaci białej substancji.
Zoro zrobił jeszcze kilka ruchów, poczym przycisnął kochanka do siebie i też doszedł spuszczając się w środku kuka. Zaraz potem wyjął swojego penisa i opadł na deski głośno dysząc.
Czuł się cudownie, a jeszcze to ciepło oblewające jego wnętrze… Jak dobrze, że Zoro skończył w nim…
-Zoro… - żadnej odpowiedzi. – Zoro! – Podniósł się na łokciach i zobaczył, że jego partner śpi, wciąż nagi od pasa w dół, z męskością oblepioną resztkami białego płynu. Nagle w jego głowie zrodził się dość perwersyjny pomysł. Ułożył się między udami szermierza i zaczął go lizać. Tak jak myślał, Zoro smakował wspaniale!
-Zboczeniec.
-Czyli nie spałeś glonie jeden!
-Spałem, ale ktoś mnie obudził – uśmiechnął się wrednie. – Chcesz powtórkę?
Chciał i nie chciał To był najlepszy seks, jaki kiedykolwiek mu się przydarzył. Z drugiej jednak strony tyłek bolał go niemiłosiernie.
-Kiedyś na pewno – położył się na zielonowłosym wtulając głowę w zagłębienie jego ramienia.
-Trzymam cię za słowo, Sanji…
Jak pięknie brzmi jego imię brzmi w ustach tego idioty… Z tą myślą zasnął.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz