Tytuł: Danie a’la Sanji
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: yaoi
Para: ZoroxSanji; SanjixZoro
Ograniczenia wiekowe: +18
Info/Uwagi: Sanji stara się urozmaicić swój seks z Zoro
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: yaoi
Para: ZoroxSanji; SanjixZoro
Ograniczenia wiekowe: +18
Info/Uwagi: Sanji stara się urozmaicić swój seks z Zoro
Danie a’la Sanji
Kołdra
zsunęła się z niego odsłaniając tym samym idealną klatkę piersiową, umięśniony
brzuch i zatrzymała się na biodrach, ku ogromnej rozpaczy leżącego obok
mężczyzny. Który postanowił trochę pomóc grawitacji. Chwycił róg materiału i
delikatnie pociągnął, za co od razu został zbesztany a jego dłoń zderzyła się
boleśnie z metalową zapalniczką.
-Zostaw! Dopiero, co skończyliśmy! – Sanji był wściekły. Nie patrząc na partnera sięgnął po paczkę fajek z zamiarem zapalenia jednej z nich. Siwy dym uniósł się ku górze i rozbijając się o drewniany strop stworzył coś na wzór mgły.
-No właśnie, skończyliśmy – Zoro nie dał się tak łatwo zbyć. Kiedy jedna prowokacja nie pomogła przeszedł na następnej. Teraz przesuwał otwartą dłonią po brzuchu kucharza, na którym wciąż perliły się kropelki potu. Pozostałość po ich wcześniejszych igraszkach. – To znaczy, że znów możemy zacząć… - silne palce poczęły schodzić coraz niżej i niżej, ale gdy tylko spotkały się z brzegiem kołdry natrafiły na przeszkodę w postaci dłoni blondyna.
-Nie, nie możemy – zgasił papierosa, choć zdążył go wypalić tylko w połowie. – Nie mam nastroju na więcej…
Zoro podniósł się na łokciach.
-Nie było ci dobrze?
-Przestań pieprzyć głupoty. Dobrze wiesz, że było cudownie.
-Więc, czemu? – Zielonowłosy nadal nie mógł tego zrozumieć. I nadal starał się dobrać do blondyna wprawiając go w coraz większe zniecierpliwienie.
-Po prostu nie mam ochoty – warknął zdenerwowany już nie na żarty, gdy dłoń szermierza musnęła wewnętrzną stronę jego ud.
Zoro popatrzył na niego dziwnie, poczym wzruszył ramionami i z powrotem przyciągnął ręce do siebie.
-Jak chcesz – obrócił się plecami do kochanka. Po chwili pokój wypełniło ciche chrapanie.
Tymczasem Sanji, pomimo zmęczenia, nie mógł zasnąć. Znerwicowany sięgnął po następnego papierosa. To wszystko było takie popierdolone! Tak naprawdę chciał się jeszcze raz pieprzyć z tym durnym glonem, ale… On i Zoro byli kochankami już od kilkunastu miesięcy i doskonale wiedział, czego może się spodziewać. Trochę pieszczot rękami a potem szybki numerek. I choć w tej kwestii umiejętności Roronoy nie ustępowały tym szermierskim i blondyn za każdym razem czuł się jakby uchylono mu kawałek nieba to… Zaczynało go to nudzić. Potrzebował jakiejś odmiany, chciał być czymś zaskoczony, tak by Zoro wykazał trochę… sam nie wiedział jak to nazwać… fantazji? Inwencji twórczej? Chyba tak. Jak na przykład teraz, mógł go przecież wziąć siłą, pokazać, kto naprawdę rządzi w tym związku, a zamiast tego zrezygnował i obecnie chrapał w najlepsze. Doprowadzając go do białej gorączki! Po raz drugi tego wieczoru zgasił papierosa i zamiast, jak zwykle, przytulić się do męskich pleców szermierza, ubrał się najciszej jak tylko mógł, co nie było łatwe zwarzywszy na fakt, iż jego ciało wciąż pamiętało każdy ruch zielonowłosego, i wyszedł z pokoju. Niemal od razu został otoczony przez morską bryzę. Słone powietrze trochę go otrzeźwiło, ale nie pozwoliło uwolnić się od niewesołych myśli, które jak bumerang wracały do jego umysłu, zupełnie jakby wykupiły sobie dożywotni abonament pod tą blond czupryną. Zrezygnowany oparł się o barierki utkwiwszy wzrok w morzu. Od dziecka ten wielki błękit go uspokajał i pozwalał znaleźć wyjście z każdej sytuacji, więc czemu nie teraz? Bo czuł, że jeśli czegoś nie zrobi jego związek z Zoro się rozpadnie A tego nie chciał. Mimo wszystko kochał go do szaleństwa, ale… Był przecież mężczyzną! Mężczyzną z potrzebami! Wiedział już, że zielonowłosy jest typowym prostolinijnym facetem i na pewno sam nie przejmie inicjatywy, co więcej nawet nie zauważy, że coś jest nie tak. Jemu przecież taki stan rzeczy odpowiadał. Musi, więc mu jakoś pomóc. Tylko jak na razie wszystkie jego wysiłki spełzały na niczym. Każda aluzja była komentowana uniesioną brwią i spojrzeniem pełnym niezrozumienia, zupełnie jakby opowiadał o fizyce jądrowej, a nie o na przykład wprowadzenia do ich życia erotycznego kilku zabawek… Wypróbował też wszystkie znane sobie naturalne afrodyzjaki, którymi karmił szermierza. Skończyło się na tym, że po chili, które notabene miało być ostatnią deską ratunku, Zoro nabawił się kłopotów żołądkowych i całą noc spędził w łazience popijając syropek od Choppera. I zaznajamiając się bliżej z muszlą klozetową. W takim wypadku o żadnych igraszkach nie mogło być nawet mowy. Na samo wspomnienie wymęczonego kochanka trawiły go absurdalne wyrzuty sumienia.
Frustracja wypełniała każdy skrawek jego ciała nie pozwalając myśleć o niczym innym jak tylko o seksie z Zoro. A właściwie o tym jak uczynić go bardziej nieprzewidywalnym, wyuzdanym i w ogóle pełnym perwersji… Jednakże nic nie przychodziło mu do głowy i gdy słońce zaczynało w końcu wychylać się zza horyzontu westchnął, zrezygnowany. Z braku lepszych pomysłów postanowił uciec się do sztuczki starej jak świat – abstynencji. Uznawszy, iż podjął najlepszą, w tej sytuacji decyzję, ruszył do kuchni przyszykować dla całej załogi śniadanie.
Trwał w swoim postanowieniu przez cały dzień dzielnie unikając szermierza i nie reagując na jego zaczepki, które ograniczały się głównie do pytań „masz ochotę?”. Był dzielny. Aż nastał wieczór. I wszystko się rypło. Oczywiście za sprawą zielonowłosego, któremu zachciało się przebierać akurat, gdy kucharz wszedł do pokoju. Na widok nagiego kochanka jego penis doszedł do wniosku, że jednak szybki numerek to fajna rzecz, wyłączając dyskusji głowę jednocześnie włączając główkę. Znów wylądowali razem w łóżku, ale tym razem zrezygnowany Sanji pozwolił na drugą rundę. I trzecią też.
Kończył właśnie wycierać ostatni talerz, gdy do kuchni wszedł Zoro. Jak zwykle zaspany i drapiący się po głowie niczym szympans. W takich momentach Sanji zawsze się zastanawiał, jakim cudem wciąż jest z tym tępym glonem. I dlaczego odpuścił dla niego takie laseczki jak Nami-san i Robin-chan.
Zielonowłosy, zupełnie nieświadomy faktu, jakie wątpliwości obudził w partnerze, rozglądał się na boki, jakby znalazł się w tym miejscu po raz pierwszy.
-Gdzie resztaaaaa – pozostała część zdania utonęła w potężnym ziewnięciu.
-Zeszli na ląd – wytarł ręce w wiszącą nieopodal ścierkę. – I nie wrócą do jutra. Gdybyś nie próbował przespać całego życia byłbyś na bieżąco – nie mógł sobie darować tej złośliwości.
-Jak trzeba to się budzę – burknął. Ta pieprzona brewka czasami tak działała mu na nerwy, że miał ochotę go poszlachtować a z pozostałych kawałków zrobić extra przynętę na królów mórz. – Na przykład na… -zaczął zbliżać się do kucharza.
Sanjiemu zaschło w gardle. Może w końcu się doczeka! Seks w kuchni… I to w środku dnia! Jego mały przyjaciel jasno dał do zrozumienia, co myśli o takim biegu wydarzeń.
-Na obiad – Zoro sięgnął po butelkę sake stojąca tuż obok zlewu i od razu się do niej przyssał. – Co dzisiaj jemy?
Te noże wyglądały tak kusząco… I były tak wspaniale ostre… Nic tylko wbić je w jakieś wodorosty.
-A, na co masz ochotę? – Powstrzymał żądzę mordu. Jest w końcu profesjonalistą!
Zoro podrapał się po policzku.
-Sushi.
-Zajekurwabiście!
Patrzył na szczątki tego, co jeszcze przed chwilą było jego ulubionym talerzem, na którym planował zaserwować Zoro obiad. Nie miał pojęcia, jakim cudem bezcenna porcelana zaliczyła bliskie spotkanie z podłogą, wiedział za to, że jest w dupie. Na żadnym innym talerzu przygotowane przez niego sushi nie prezentowałoby się tak pięknie, jak na tym właśnie rozbitym. A jak wiadomo samo podanie również ma wielki wpływ na smak potraw. Choć nadal pozostawało dla niego zagadką, czy to tępe Marimo zauważyłoby różnicę…
Sprzątał wymyślając sobie od najgorszych, gdy nagle, zupełnie niespodziewanie, doznał olśnienia. Talerz… sushi… Przecież to było oczywiste. Czym prędzej wyrzucił resztki zastawy do kosza i wbiegł z kuchni z zamiarem znalezienia Zoro. Nie musiał szukać daleko, szermierz drzemał w najlepsze, oparty o maszt.
-Hej! Glonie!
Zielonowłosy uchylił jedno oko.
-Czego kręcona brewko?! – Był wściekły, że ktoś przerywa mu drzemkę.
-Obiad za pół godziny! I nie waż pokazać mi się na oczy choćby minutę wcześniej! – Zatrzasnął drzwi nim przyjaciel zdążył choćby uchylić usta. Serce waliło mu jak oszalałe, gdy w pośpiechu rozwiązywał krawat.
Burczenie w brzuchu doprowadzało go do szewskiej pasji, mimo to powstrzymał się przed wparowaniem do kuchni. Jeśli Sanji mówi, za pół godziny, to choćby napadła na nich cała baza Marynarki to będzie pół godziny. Nie chciał też za bardzo denerwować kucharza, liczył na mały „deser” po obiedzie. Nie był przekonany jednak jak do tej sprawy podejdzie jego kochanek. Blondyn był dla niego chodzącą zagadką i nigdy do końca nie udało mu się do końca go rozgryźć. Zwłaszcza, jeśli chodzi o seks. Nie raz i nie dwa, miał ochotę coś zmienić w ich typowym układzie, ale… Zawsze tchórzył bojąc się, że Sanji źle to odbierze i nastaną czasy posuchy. A nie wytrzymałby nawet jednego dnia, bez zdobycia tego cudownego, bladego ciała.
Gdy w końcu minął wyznaczony czas, bezczelnie wszedł do kuchni, zupełnie jakby ani przez chwilę nie przejmował się zakazem.
-Oi, kuku! Gotowe? Umieram z głodu! – Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy był stół, przy którym zazwyczaj jadali posiłki, teraz ustawiony bokiem pod ścianą. I brak tej blondwłosej mendy. – Hej? Co ty odpierdzielasz?! – Dopiero po chwili dotarło do niego, co znajduje się w miejscu stołu… I ten widok sprawił, że cała krew, jaką w sobie posiadał spłynęła w dół napędzając jego małego przyjaciela. Penis niemal przewiercił mu ubranie chcąc jak najszybciej wydostać się z ciasnych spodni i zrobić porządek z… tym! Z Sanjim leżącym na gołej podłodze! Z Sanjim, który był kompletnie nagi! Z Sanjim, na którym ułożone były precyzyjnie najniezwyklejsze sushi, jakie Zoro kiedykolwiek widział. Zasłaniające, co prawda, niemal całe blade ciało, a w szczególności intymne miejsca, lecz ogólny efekt i tak był nadzwyczaj perwersyjny. Erotyzm wprost unosił się w powietrzu upajając obu mężczyzn.
W gardle mu zaschło i musiał przytrzymać się framugi, by nie upaść, bo nogi nagle zrobiły się jak z waty. W przeciwieństwie do członka, który z sekundy na sekundę twardniał coraz bardziej.
Sanji widząc, jakie wrażenie zrobił na zielonowłosym uśmiechnął się wrednie. To przeszło jego najśmielsze oczekiwania.
-Co tak stoisz – kpił, choć podniecenie i u niego zaczyna dawać się we znaki. Jednak, jeśli pozwoli swoim rządzą dojść do głosu zniszczy ten wspaniały efekt, nad którym tyle pracował. A jego cudowny plan weźmie w łeb! – Obiad czeka! Chcesz mnie wkurzyć? – Patrzył jak Zoro na chwiejnych nogach zbliża się do niego. Po dziwnym chodzie wnioskował, że mały, no może nie taki mały, przyjaciel szermierza jest już w pełnej gotowości, co tylko nakręciło go jeszcze bardziej. Użył całej siły woli, by powstrzymać własne ciało przed zdradzeniem stanu, w jakim aktualnie się znalazł. Miał tylko nadzieję, że kochanek podejmie grę, którą specjalnie dla nich wymyślił.
Zoro, po krótkiej wewnętrznej walce z samym sobą, podczas której przekonał jednak swoją zboczoną stronę, że lepiej będzie podjąć wyznanie blondyna a nie zrzucić z niego całe jedzenie i wziąć siłą, to, czego tak bardzo pragnął, klęknął tuż obok kochanka.
-Może – puścił mu oczko, jednocześnie perwersyjnie przesuwając wzrokiem po całym ciele mężczyzny najdłużej zatrzymując się w okolicach krocza, gdzie dumnie prezentowało się najwyższej jakości sashimi z dorodnego łososia. – Wygląda… - oblizał wargi niemal wprawiając tym jednym gestem kucharza w stan drżenia – Smakowicie – pochylił się nad blondynem tak jakby chciał go pocałować – w takim wypadku… nie mogę się – był już bardzo blisko jego ust – doczekać deseru – szybko zmienił kierunek i rozpoczął konsumpcję od fantazyjnie zwiniętego kawałka ośmiornicy ulokowanego na sutku kucharza. Ten tylko jęknął, gdy gorący oddech zielonowłosego omiótł jego ciało.
-Ty… - wydyszał – Idioto! Używaj… - przełknął ślinę widząc jak Zoro po raz kolejny obluzuje wargi zlizując z nich ziarenka ryżu. Och ile dałby, żeby te usta zajęły się czym innym niż jedzenie! – Sztućców! – krzyknął przywracając się do porządku. – Nie jesteś w buszu!
-Dobrze, dobrze – połknął swój pierwszy kęs poczym wziął do reki pałeczki leżące obok prawej dłoni blondyna. Niby przypadkiem musnął ją opuszkami palców. – Co by tu teraz… - Pochylił się nad umięśnionym ciałem w poszukiwaniu kolejnego smakowitego kąska. Kąska, który nacieszy podniebienie i oczy. Zaczynał się wkręcać w tę grę. Dodatkowo pomagał mu fakt, że Sanji, z każdą minutą coraz bardziej nad sobą nie panował. – Może to? – Dźgnął kawałek leżący na klatce piersiowej. – Nie… - błądził pałeczkami po skórze, od czasu do czasu przyciskając drewno mocniej, tak by powstały białe ślady. Z rozbawieniem patrzył jak włoski na nogach i rękach Sanjiego stają na baczność od tych drobnych gestów. – Chyba skusze się na kałamarnicę – mruknął i nim blondyn zdążył zareagować, lub choćby pojąć, co się dzieje, zniknął kawałek z jego brzucha odsłaniając mięśnie i pępek. – Cudowne – pochwalił.
Kucharz myślał, że zaraz oszaleje. Ten idiota pogrywał z nim na wszystkie możliwe sposoby i co gorsza bardzo mu się do podobało. Jego oddech stał się szybszy a na policzki wtargnął nieproszony rumieniec.
Tymczasem Zoro niby od niechcenia uderzał pałeczkami o bok kochanka zupełnie jakby wygrywał jakiś rytm. Kątem oka patrzył na wykwitającą czerwień i na sutek, który z całą pewnością był już sterczący i twardy.
-Jednak ośmiornica lepsza – znów się pochylił i wziął kawałek z drugiego sutka, używając tym razem rąk.
Jak on kocha go dręczyć! Gdy gorące palce dotknęły jego skóry był pewien, że ten żar go spali. Nic takiego się jednak nie stało. Trochę się uspokoiwszy chciał zrugać Zoro za niewłaściwe maniery. W końcu gra toczy się dalej, a on jest szefem kuchni.
-Gdzie z łapa… - urwał, bo zielonowłosy właśnie oblizywał swoje palce. Robił to z taką miną jakby miał przed twarzą coś zupełnie innego. Wsuwał je pomiędzy wargi, lizał przesuwając wzdłuż językiem, ssał opuszki… A to wszystko z przymkniętymi powiekami. Długo nie trwało nim zrobiły się całe mokre od śliny właściciela. Sanjiemu zaschło w ustach. Chciał by te palce znalazły drogę do jego wnętrza i przygotowały go na dalszą część. Jego modły nie zostały jednak wysłuchane. Szermierz ponownie chwycił za pałeczki i jakby nigdy nic wziął kolejny kawałek. Tym razem zjadł go normalnie, racząc się stojącą obok zieloną herbatą.
-Jesteś świetnym kucharzem, wiesz? Bardzo mi to smakuje…. Powinieneś – skubnął kawałek z uda blondyna – przygotowywać takie rzeczy częściej.
Wiedział, że powinien trzymać emocje na wodzy i nie pozwolić się wprawić w TEN stan, ale… Zoro był taki kuszący, gdy wisiał nad nim i wodził wzrokiem po jego nagim ciele… Gdy jakoś udało mu się pozbierać i opanować rosnące pożądanie, zielonowłosy, który chyba jakimś cudem zdołał odczytać wszystkie emocje, jakie rodziły się w kucharzu, odłożył pałeczki i przeciągnął się.
-Strasznie, tu gorąco, nie uważasz? – Spytał poczym jednym ruchem pozbawił się koszulki odsłaniając tym samym umięśnioną klatkę piersiową i ukośną bliznę, która zawsze działała na Sanjiego niczym najlepszy afrodyzjak. Już nie mógł hamować swojego podniecenia. Jego penis stanął na baczność. Było to nawet komiczne, bo na główce zatrzymał się kawałek łososia, który teraz dyndał bezczelnie, będąc zupełnie nie na miejscu. Choć Zoro miał inne zdanie na ten temat.
Widział jak Sanji się uspokaja i zdenerwowało go to. Chciał by blondyn cały czas walczył ze sobą, by odczuł na własnej skórze wszystkie aspekty tej perwersyjnej zabawy. Dlatego ścignął koszulkę, wiedział, że na efekty nie trzeba będzie długo czekać. Rzeczywistość przeszła jednak jego najśmielsze oczekiwania. Patrzył teraz jak urzeczony w męskość kochanka, a w głowie pojawił mu się niecny plan jak jeszcze bardziej dokuczyć blondynowi, doprowadzając go tym samym, na sam skraj.
-Sashimi! – Krzyknął jakby to było w tej chwili najważniejsze. – Uwielbiam je! A w szczególności – schylił się do ucha kucharza – z sosem sojowym – chwycił za miseczkę i przeniósł się nad tą część ciała mężczyzny, która jasno dawała do zrozumienia, czego pragnie jej właściciel. – Itadakimas! – Niby przypadkiem zadrżała mu ręką i większa część sosu wylała się na przyrodzenie Sanjiego, który tylko jęknął czując jak zimny płyn go oblepia.
-Niezdara ze mnie – z rozbawieniem oglądał całą plejadę emocji jaka przebiegła po twarzy przyjaciela. – Zmarnowałem taki dobry sos… Ale spokojnie, coś się jeszcze da uratować – mruknął i bezceremonialnie przejechał palcem po sterczącym penisie zbierając brunatną ciecz i wpakowując ją sobie, razem z kawałkiem ryby, do ust.
Gdy poczuł palce szermierza błądzący po jego trzonie nie był w stanie dłuższej utrzymać głosu na wodzy.
-Ach… wysapał i przymknął oczy czekając na więcej. Był pewien, że Zoro też zbliża się już do krawędzi własnej wytrzymałości i wreszcie przestanie nad sobą panować. Spotkał go jednak zawód. Zielonowłosy jakby nigdy nic dalej kontynuował posiłek od czasu do czasu zahaczając pałeczkami o wrażliwe punkty swojego „talerza”. Na każdy taka zaczepkę blondyn reagował westchnieniem a jego ciało tężało wyczekując kolejnej porcji przyjemności. Tymczasem szermierz jak szybko jak pobudzał instynkty kochanka, tak szybko przenosił swoje zainteresowanie w zupełnie inne miejsce, bądź zdawał się zupełnie ignorować jego potrzeby zamierając z pałeczkami w dłoni.
Gdy w końcu całe sushi zniknęło, a na ciele blondyna perliły się kropelki potu pomieszane z resztkami ryżu i plamami po sosie sojowym, który Zoro „niechcący” rozlał, blondyn nie czuł nic więcej poza ulgą i ogromnym podnieceniem. Jego członek już od dłuższego czasu był w pełnej gotowości i w związku z tym zaczynał odczuwać pewien dyskomfort.
-Ale się najadłem! – Zielonowłosy klapnął na podłogę z zadowoleniem wypuszczając z ust powietrze i jednocześnie masując się po brzuchu. – Jestem pełny!
-Cie…szę… - mówienie przychodziło mu z trudem – Że… Ci sma… kowało – jakimś cudem udało mu się sklecić w miarę sensowne zdanie.
Wtem mężczyzna się podniósł tak by znów jego usta znalazły się przy uchu blondyna.
-A wiesz, co lubię robić po dobrym posiłku? – Polizał muszelkę wywołując u partnera dreszcze. – Wylizać talerz…
Kiedy myślał, że osiągnął już najwyższy możliwy szczyt podniecenia, boleśnie uświadomiono mu, że nie jest nawet w połowie. Tym jednym zdaniem, Zoro wprowadził go niemal w stan upojenia pokazując, że w tej kwestii granice nie istnieją. A przynajmniej dla nich.
-I coś ci powiem – zaczął przesuwać się nad nagim ciałem Sanjiego omiatając je swoim gorącym oddechem i pobudzając jeszcze bardziej. – Będę – znalazł się tuż nad męskością kucharza – to – zahaczył wargami o główkę – robił – polizał jądra – bardzo – schodził coraz niżej, przy akompaniamencie odgłosów żalu blondyna – ale to bardzo – pogłaskał go po kolanie – dokładnie – zjechał do stóp poczym na każdej złożył pocałunek.
-Co ty… - umilkł, gdy Zoro zaczął ssać jego palce u nóg. Było w tym coś tak erotycznego, że nie sposób wyrazić to słowami. W życiu by nie podejrzewał, ze pieszczoty w tym miejscu przyprawią go o szybsze bicie serca. Przymknął oczy całkowicie oddając się przyjemności.
Tymczasem zielonowłosy nie próżnował. Naprzemian lizał, ssał i podgryzał palce kuka, by potem zacząć piąć się w górę pozostawiając za sobą wilgotny ślad języka. Gdy dotarł do uda prawej nogi położył swoją dłoń na wewnętrznej jego stronie, by w ten sam sposób zająć się lewą. Jego palce błądziły niebezpiecznie blisko penisa kochanka, by od czasu do czasu, delikatnie, niby przypadkiem zahaczyć o jądra. W tym samym czasie Sanji zagrywał wargi do krwi byle tylko znów nie wrzasnąć z rozkoszy. I zniecierpliwienia. Tak bardzo chciał by Zoro już go posiadł! Pragnął poczuć w sobie to ciało, które przecież zawsze dawało mu tyle przyjemności, które uwielbiał jak nic na świecie. A tymczasem szermierz najzwyczajniej w świecie się z nim bawił.
Chciał poznać każdy kawałek tego ciała, wyczuć każdy napięty mięsień, poznać tajemnicę tych nóg, które fascynowały go każdego dnia jednocześnie obezwładniając. Był od nich całkowicie uzależniony, zrobiłby wszystko, aby tylko ich dotknąć. Dobrze, że Sanji do tej pory nie odkrył jego tajemnicy.
Znów dotarł do uda i dołożył drugą dłoń, wzmacniając pieszczoty, jakimi raczył kochanka. W tej chwili jego twarz znajdowała się dokładnie naprzeciwko sterczącego penisa, nie wykonał jednak żadnego ruchu świadczącego, że ma zamiar się nim zająć.
Sanji poza falami przyjemności czuł coraz większe zniecierpliwienie. Chciał, by Zoro przestał go katować, gorący oddech szermierz i dłonie, raz po raz drażniące jego klejnoty, to było zdecydowanie za dużo. Nie kontrolując tego w pełni wypchnął biodra do przodu tak jakby chciał zmusić kochanka, by ten wziął go do ust. Aczkolwiek nie wziął pod uwagę refleksu jakim szczycił się zielonowłosy, który teraz chichocząc, odsunął się w odpowiednim momencie, przez co Sanji tylko nabawił się wstydu.
-Coś ty takie niecierpliwy? – Zaczął błądzić językiem po bladym brzuchu poznając z osobna każdy mięsień. – Jeszcze nie skończyłem sprzątać.
Lizał dalej wsłuchując się w cudowne jęki kochanka, sam czuł jak podniecenie w nim rośnie, ale nie chciał teraz przerywać zabawy.
-To… sprzątaj… - wydyszał – szybciej…
-Tak? – Przeniósł się na klatkę piersiowa i właśnie ssał jeden z sutków. – Jeśli chcesz… żeby szło mi… sprawniej… W takim razie – jego język w magiczny sposób znalazł się na szyi i szedł coraz wyżej aż trafił na ucho. – To powiedz mi – przygryzł płatek. – Gdzie jeszcze jest brudno.
-Ach… - zapach zielonowłosego go obezwładnił. A propozycja wywarła na nim piorunujące wrażenie. – Niżej – wysapał.
Znów znalazł się na szyi.
-Niżej…
Tym razem zajął się drugim sutkiem.
-Niżej…
Kręcił kółka wokół pępka.
-Niżej…
Trafił wprost na jego krocze.
-Tutaj…
-Masz rację – lubieżnie przeleciał językiem po swoich wargach. – Tu jest naprawdę brudno… - złapał za kształtny pośladek i mocno ścisnął zostawiając czerwony ślad. Sanji jęknął czekając na najlepsze. Zamiast jednak zająć się sterczącym penisem, Zoro po raz kolejny, tego popołudnia, go zadziwił. Zszedł jeszcze niżej i bez żadnego ostrzeżenia włożył język do jego otworu. Mieszanina tego ciepła i wilgoci jakie zaserwował mu kochanek w TAKIM miejscu… Nigdy nie czuł czegoś takiego… Chciał by ta chwila trwała wiecznie, jednocześnie będąc na siebie złym, że pokazuje temu gównianemu glonowi jak cudownie na niego działa.
Przez chwilę drażnił wrażliwe miejsce szybkimi ruchami, które doprowadzały blondyna do białej gorączki. By nie krzyczeć z całej siły zacisnął zęby na własnej dłoni niemal przegryzając skórę. Tymczasem, szermierz, chcąc wejść głębiej, założył sobie jedną z nóg kucharza na ramię. Teraz miał idealny widok na aktualny obiekt swojego zainteresowania, mógł nawet dostrzec jak pracują mięśnie, wciągając jego język raz po raz, jednocześnie nic sobie nie robiąc z prób kucharza, który wciąż starał się hamować. Zupełnie jakby posiadały własną wolę i dbały tylko o swoją przyjemność. Której nie zamierzał im żałować. Przez jakiś czas wsuwał i wysuwał język nawilżając spragnione dotyku mięśnie, podczas gdy dłońmi ugniatał pośladki. Nagle, zupełnie jakby tracąc ochotę na dalszą część tej perwersyjnej gry, położył Sanjiego z powrotem na ziemi a sam usiadł tuż obok.
-Wiesz, co? – Wytarł stróżkę śliny cieknącą mu po brodzie.
-Czego? – Gdy tylko jego ciało na nowo zacznie go słuchać zabije tę algę! Jak można skończyć w takim momencie? Pulsowanie w członku zmieniło się w lekki ból. Niech go w końcu przeleci! Wypieprzy najmocniej jak się da!
-Nie chce mi się już sprzątać – stwierdził głosem rozkapryszonego dziecka. – To jest nudneeee… - jęknął cały czas bacznie obserwując reakcję kuka. Który chyba pragnął go zamordować. – Chcę deser… - zaczął kiwać się na boki niczym znudzony pięciolatek.
-Co?! – To było tak… tak… nawet nie potrafił nazwać zachowania tego człowieka. Podniósł się na łokciach. – O czym ty…
-Chcę deser!
Zapomniał jak szybki jest Zoro. Znów leżał na ziemi, tym razem przygwożdżony masywnym ciałem kochanka.
-Deser, Sanji – polizał go po szyi. – Mam ochotę na… - dmuchnął w ucho kucharza obserwując z rozbawieniem jak ten drobny gest wywołuje gęsią skórkę u blondyna. – Loda.
Perwers! Czystej krwi perwesr! Jakim cudem, tak długo, udawało mu się ukrywać przed nim tą część swojej natury?
-To jak będzie – otarł się pośladkami o męskość kucharza. – Dostanę loda?
I jak mógłby mu teraz odmówić?
-Weź go sobie – na twarzy wykwitł mu złośliwy uśmiech. – Ale pod jednym warunkiem – zahaczył zębami o wargę zielonowłosego, który znów się nad nim pochylił.
-Tak? – Był ciekaw, co tym razem Sanji dla niego wymyślił Jak na razie ta gra była najlepszym, co spotkało go w całym dziewiętnastoletnim życiu.
-Masz zjeść wszystko… Co do kropelki… - mocniej ugryzł wargę. Kilka kropel krwi spłynęło mu wprost do gardła. – I…
-Miał być jeden warunek… - przerwał raz jeszcze podrażniając sterczącego penisa. Jak bardzo chciał go skosztować. Już teraz, natychmiast. Ale czekanie nadawało tylko daniu smaku. Zresztą uwielbiał się przekomarzać z tą pieprzoną brewką. No może pieprzoną dopiero za jakiś czas…
-Nie kłóć się… - zachowanie Zoro wcale nie pomagało mu wejść w rolę. Och jak bardzo chciał poczuć w sobie to ciało, dzięki któremu tyle razy sięgnął nieba. – Z kucharzem. Póki jesteśmy w kuchni – choć bardziej przypominało to już burdel, o czym obaj wiedzieli doskonale – to ja ustalam zasady! Czy – znudzony przemową Zoro właśnie kciukiem pocierał jego sutka – to jasne?
-Jak słońce – nie porzucił swojej aktualnej zabawki. – Więc… Co jeszcze mam zrobić, by dostać deser?
-Gdy skończysz – położył otwartą dłoń między nogami szermierza. Nawet przez materiał spodni czuł, że on też jest już twardy. Bo jakżeby inaczej. Nikogo, nawet przyszłego najlepszego szermierza na świecie, nie stać na aż taką samokontrolę. I tak wytrzymał już długo.
-Tak? – Zoro przeszył dreszcz. Wystarczająco trudno było mu kontrolować własne ciało, bez dodatkowych bodźców, a teraz, gdy ręka blondyna masowała jego przyrodzenie bał się, że nie będzie w stanie skończyć tego, co zaplanował. – Co… Mam… - starał się sie skupić, ale szło mu opornie. – Zrobić… Potem…?
Widząc jak ta delikatna pieszczota działa na zielonowłosego czuł dziką satysfakcję. Postanowił jeszcze trochę go pomęczyć, niech wie jak to jest, gdy ktoś się z tobą drażni i nie pozwala ci dostać tego, czego pragniesz.
-Masz – ścisnął w miejscu jąder – zapłacić za posiłek. I to porządnie – potarł kciukiem, tam gdzie, gdzie, według niego, powinna znajdować się główka. Trafił idealnie, o czym poinformował go przeciągły jęk spomiędzy rozchylonych warg Zoro. – A na koniec… Zostaw solidny napiwek wewnątrz talerza.
Czuł jak na policzki wkradają mu się rumieńce, ale nie mógł odgadnąć czy to z powodu słów tego zboczucha, czy z przyjemności, której epicentrum znajdowało się między jego nogami.
-Umowa stoi?
-Tak – w tej chwili zgodziłby się na wszystko. – Sanji… Mogę?
Zabrał rękę.
-Smacznego!
Miał teraz jeszcze większe problemy z poruszaniem, niż przed chwilą, mimo to ulokował się między nogami kochanka. Na początek koniuszkiem języka musnął główkę wprawiając w drżenie całe ciało kucharza, który tylko na to czekał. W końcu TA część jego ciała doczekała się należytej uwagi.
Zoro, któremu udało się jakoś zapanować nad własną chucią, postanowił się zemścić. Specjalnie wodził wargami, w zwolnionym tempie, po trzonie wciąż smakującym sojowym sosem. Od czasu do czasu zasysał się na skórze, lizał go badając każdy mięsień, każdemu kawałeczkowi poświęcając chwilę. Wiedział, że tak wolne ruchy doprowadzą blondyna do szaleństwa. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Całował właśnie jądra, gdy Sanji jęknął.
-Zoro!
-Tak? – Przesunął językiem po główce. Niezwykle wolno.
-Jedz szybciej – jak na razie przyspieszył tylko oddech kucharza.
-Ja lubię powoli – złożył pocałunek u nasady penisa. – Uwielbiam się delektować smakiem…
-Ale ten lód – pomimo tego, co mówił jego ruchy stały się trochę ostrzejsze, wywołując u kucharza w szybsze bicie serca. – Lepiej smakuje, gdy jesz… go… szybkooooo – słowa przerodziły się w jęki, gdy zielonowłosy w końcu włożył sobie jego przyrodzenie do ust zasysając się z całej siły na główce.
-Ty tu jesteś kucharzem – przerwał na chwilę. – Zaufam ci – powrócił do swojego deseru, na przemian ssąc i podgryzając. Ręką zaczął masować jadra w rytm krzyków kucharza, który bezwstydnie domagał się więcej i więcej.
-O tak! Tak! Jeszcze! Liż go! – Bezwiednie zaczął poruszać biodrami tym samym wpychając kochankowi swojego penisa wprost do gardła. Zoro nie oponował, pozwolił Sanjiemu nadawać rytm. Przecież chciał, by ten otrzymał od niego największą możliwą dawkę przyjemności.
Blondyn nie potrzebował dużo czasu, by osiągnąć spełnienie. W końcu od blisko godziny wciąż i wciąż był podniecany przez tą gloniastą kreaturę. Nic dziwnego, że zaledwie kilka ruchów wystarczyło by doszedł z okrzykiem zadowolenia, wyginając ciało w łuk i wystrzeliwując wprost w usta kochanka. Zoro zakrztusił się białą substancją, ale nie miał kucharzowi tego za złe. W końcu tego pragnął.
-Mmmm… - mruknął zlizując resztki spermy z wyrazem bezgranicznego zadowolenia. – Mój ulubiony.
Sanji, który wciąż nie doszedł do siebie po przeżytym chwilę wcześniej orgazmie uchylił tylko powieki, gdy zielonowłosy pocałował jego główkę.
-Sma… amakowało? – wydyszał, kiedy w końcu oddech, choć trochę mu się ustabilizował a świat przestał wirować od nadmiaru emocji.
-Jak zawsze – uśmiechnął się. – Robisz najlepsze desery na świecie – przeczesał palcami blond kosmyki.
-To wracaj do sprzątania – w głosie kuka słychać było zarówno pożądanie, jakim zapłonął na nowo, oraz władczą nutę. Cieszyło go, że teraz on jest górą. I choć raz już doszedł, wciąż było mu mało.
-Już? – Zoro perfekcyjnie udawał niepocieszonego. – Ale… No… - na długo jednak nie udało mu się wejść w rolę, bo i jego twarz pokryta była rumieńcem. Zapewne na myśl, co teraz będą robić.
-Żadne „ale” – uniósł biodra, tak by szermierz miał lepszy dostęp do niego. – Patrz, jaki bałagan zostawiłeś? Będziesz potrzebował specjalnych narzędzi, żeby się tym zająć – kusząco przygryzł dolną wargę, na co zielonowłosy machinalnie oblizał usta.
-Jak mus, to mus… - po raz kolejny wylądował między nogami kucharza bezczelnie wpatrując się w jego skarby. – Masz rację – włożył sobie od razu dwa palce do ust. – Tu potrzeba wyjątkowych metod…
Uznawszy, że jego dłoń jest gotowa, by spełnić swoje zadanie w stu procentach, wsadził najpierw jeden, a nie odczuwając zbytniego oporu, drugi palec w odbyt blondyna. Na co ten westchnął. Kochał to uczucie, gdy Zoro go przygotowywał. Zawsze był przy tym taki delikatny i robił wszystko, byleby tylko było mu dobrze. Nawet, jeśli później czekał ich brutalny seks. Rozluźnił więc mięśnie poddając się rozkoszy i pozwalając by szermierz zajął się nim w należyty sposób.
Tymczasem zielonowłosy dołożył trzeci palec. Wewnątrz blondyna nadal było mokro po jego wcześniejszym „sprzątaniu”, więc miał ułatwione zadanie. Wsuwał i wysuwał swoje członki z tego boskiego ciała jednocześnie je rozciągając, tak by sam miał później wystarczająco miejsca dla swojego skarbu. Raz czy dwa, z premedytacja zahaczył o prostatę kuka pełen dzikiej satysfakcji przyglądał się uniesieniu, w jakie wprawił kochanka. W końcu uznał, że ten jest już gotowy na najlepsze.
-Chyba wystarczy… Co o tym myślisz? Wystarczająco czysto?
W tej chwili myślał tylko o tym, żeby Zoro przestał się wygłupiać i w końcu wsadził mu go wsadził. Bo zaraz sam go zgwałci!
-Tak – wysypał. – A… teraz… płać!
-Za takie danie należy się sowity napiwek – musnął wargami jego usta, poczym, czym prędzej ściął z siebie spodnie, które od dłuższego czasu przeszkadzały mu niemiłosiernie. Członek, pozbawiony w końcu krępującego go materiału stał na baczność, pulsując niecierpliwie jakby domagał się by zrobić z niego użytek. A Zoro nie zamierzał kazać mu długo czekać. Jednym precyzyjnym ruchem znalazł się od razu cały w blondynie. Obaj wrzasnęli na całe gardło z obejmującej ich przyjemności. Blade, ciało nie miało przed nim żadnych tajemnic, brał je przecież tyle razy… Dlatego od razu uderzył w najczulszy punkt, doprowadzając kochanka niemal do szaleństwa. Zaczął się ruszać, wiedząc, że dalsza zwłoka tylko zdenerwuje blondyna a i on sam też chciał w końcu sobie ulżyć. Poruszał się szybko, raz po raz uderzając w prostatę. Sanji cudownie obejmował jego członka zasysając go za każdym razem z cichym plaśnięciem. W tym momencie byli niczym jedność. Pasowali do siebie idealnie i nawzajem dawali sobie maksimum przyjemności, Kucharz szermierzowi poprzez gorące, wilgotne wnętrze i zaciskanie się na jego penisie w tak genialnym rytmie, zielonowłosy natomiast przez ciągłą stymulację najwrażliwszego miejsca. I wypełnianie go aż po brzegi.
W pewnym momencie Sanji objął partnera w pasie nogami, pozwalając mu wejść jeszcze głębiej, co obaj skomentowali okrzykiem pełnym ekstazy.
-Tak – blondyn jęczał poddając się rytmowi jaki nadał całemu zdarzeniu kochanek. – Tak… Zoro! Mocniej! Jesteś cudowny.
To było niczym spełnienie marzeń. W końcu miał go w sobie. I to jeszcze, w jaki sposób! Ruchy zielonowłosego były idealne, uderzał w niego w genialnym tempie dokładnie tak jak lubił. Z każdym zagłębieniem męskości Zoro wewnątrz swojego odbytu, jego własny członek robił się coraz twardszy.
-O tak… Wspaniale… - jęczał oddając się przyjemności.
Zachęcany erotycznym głosem wciąż przyspieszał, a umysł zalewała mu fala rozkoszy. W końcu się jej poddał.
-Płacę! – Wydyszał wciąż będąc w Sanjim
Doszedł wewnątrz kuka jednocześnie wgryzając się w jego ramię.
Sanji, gdy tylko poczuł rozpływającą się w nim gorącą substancję sam osiągnął szczyt z imieniem kochanka na ustach, brudząc jednocześnie swoją klatkę piersiową.
-Zoroooooo…
Leżeli tak chwilę, starając się wrócić do rzeczywistości po magii, jakiej przed chwilą doświadczyli dzięki sobie nawzajem.
Pierwszy zmysły odzyskał Zoro.
-Czy… Taki… Napiwek wystarczy?
Wyszedł z Sanjiego a część spermy wylała się na deski, oblepiając też uda kucharza. Który nadal dyszał pogrążony w resztkach rozkoszy. Szermierz przyglądał mu się z fascynacją. I czymś jeszcze.
-O nie! – Krzyknął teatralnie, wpatrując się w klatkę piersiową kochanka, upstrzoną białymi plamami. – Znów nabrudziłem! Trzeba to sprzątnąć…
Do blondyna nie bardzo dochodziło, to, co miało właśnie miejsce. Chciał zadać jakieś pytanie, ale nic nie przychodziło mu go głowy. Dlatego jęcząc pozwolił ukochanemu zlizywać spermę ze swojego spoconego ciała. Po raz niewiadomo, który tego popołudnia ten wprawny język go pieścił i dawał kolejne dawki rozkoszy. Był w siódmym niebie, właśnie przeżył seks życia a ten glon nadal go rozpieszczał! Niemal bezwiednie położył rękę na głowie przyjaciela i zaczął przeczesywać zielone kosmyki. Jego kochanek zamruczał z rozkoszy.
-Musiało bardzo ci smakować…
-Oczywiście. Jesteś moim ulubionym daniem – dalej rozkoszował się lepką cieczą, a wydawane przy tym odgłosy jasno wskazywały na to, że nie tylko blondyn odczuwał w tym momencie satysfakcję.
W końcu Sanji znów był czysty i szermierz przemieścił się tak, by wisieć dokładnie nad twarzą blondyna.
-Dziękuję za posiłek – pocałował go w usta. – Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś mi go zaserwujesz – przejechał językiem po rozgrzanych wargach.
-Możesz być tego pewny – oddał pocałunek z większą zachłannością niż zrobił to Zoro. –Nie mogę pozwolić by moi współzałoganci chodzili głodni… I lubię, gdy smakuje im moja kuchnia – przejechał dłonią po klatce szermierza wprawiając go w drżenie.
-To… Cudownie… Bo… chcę byś był każdym moim daniem. Chcę jeść z ciebie każdego dnia – całował go po nagim ciele zostawiając krwiste malinki
- Ale pieprzysz glonie! – Speszył się.
- A to akurat zależy od obiadu – wyszczerzył się Zoro po uszy pogrążony w blondynie. - Przy takim… Zawsze!
-Jesteś niepoprawny! – Zaśmiał się czując jak jego członek jest szturchany przez przyrodzenie zielonowłosego.
-A czyja to wina? – Kucharz znów stawał się twardy, on zresztą też, dlatego wzmocnił swoje ruchy.
-Co sugerujesz? Że niby moja?
-Ty to powie… - nie dane mu było dokończyć, bo Sanji przewrócił go na plecy samemu siadając na nim okrakiem. – Chcesz jeszcze? Taki niegrzeczny jesteś? – Chciał go dotknąć, ale blondyn odepchnął jego dłoń ze złośliwym uśmieszkiem na ustach.
-Jakie jeszcze? – Spytał zaczynając ruszać swoim penisem, tak by drażnił męskość Zoro. – O ile wiem, jeszcze mi nie podziękowałeś, za obiad… - wziął do ręki jądra kochanka, nic jednak z nimi nie robiąc. Tylko trzymał. To podnieciło szermierza niemiłosiernie.
-Przecież powiedziałem…
-To za mało! – Ścisnął jądra, tak, że ten syknął z bólu. – Wiesz ile… przygotowywałem ten posiłek? – Przestał na chwilę pobudzać już i tak sterczącego członka partnera i pochylił się tuż nad jego uchem. – Coś mi się chyba za to należy… - liznął go po szyi.
-Hmmm… - udawał, że się zastanawia jednocześnie gładząc blondyna po plecach. – Może… - jego ręka zjechała aż do jędrnych pośladów i zahaczyła o otwór wciąż lepiący się od spermy, którą teraz miał rozsmarowaną po swoim podbrzuszu i nie wiedzieć, czemu podnieciło go to. Jak jasny gwint! – A co byś chciał? – Spytał wkładając palce do wnętrza kucharza, kolejna dawka białej substancji wydostała się na zewnątrz. – W ramach… podziękowań?
Ten pieprzony glon na za dużo sobie pozwala! Nie tak to miało wyglądać, ale to było takie cudowne… Czuł jak sperma spływa mu po udach a palce, bo zielonowłosy zdążył dołożyć drugi, baraszkują w jego wnętrzu, specjalnie omijając najwrażliwszy punkt. O nie! Tak się nie będą bawić!
-To! – Palcem wskazującym nacisnął na sterczącą główkę partnera, przez co szermierz cicho jęknął wyginając ciało w łuk. Zadowolony z efektu, Sanji, nie zabrał ręki, tylko wzmocnił nacisk jednocześnie poruszając penisem na boki niczym zabawką. To było nawet śmieszne a swój sposób. Członek zielonowłosego poruszał się teraz niczym bańka wstańka.
W życiu nie przeżył czegoś takiego. Choć pieszczota nie była zbyt bezpośrednia i tak czuł jak ciepło rozchodzi się z jego podbrzusza i powoli ogarnia całe ciało. By nie zwariować przymknął oczy, przed którymi i tak robiło mu się ciemno. Kolejny ruch kucharza sprawił, że musiał wyjąć z niego palce i przygryźć je aż do krwi. Inaczej wrzeszczałby wniebogłosy.
To jak Zoro reagował przechodziło jego najśmielsze oczekiwania, jeszcze nigdy nie doprowadził tej gównianej algi do takiej ekstazy. Inna sprawa, że tak naprawdę nigdy nie przejął inicjatywy. A teraz powoli zaczynał tego żałować.
-To jak będzie? –Spytał przejeżdżając paznokciem po całej długości penisa partnera. W miejscu gdzie wzmocnił nacisk powstały białe ślady. Zoro był już tak twardy, że każdy dotyk zamiast przyjemności sprawiał mu ból, lecz Sanjiego nakręcało to jeszcze bardziej. I choć sam, znów, czuł pewien dyskomfort, chęć „odwdzięczenia się” zielonowłosemu za zachowanie podczas „obiadu”, była silniejsza.
-Dostanę to, czego chcę? – Kciukiem pocierał jądra jednocześnie drugą ręką zjeżdżając do umięśnionych pośladków partnera. – Czy mam sobie znaleźć inną nagrodę… - rozchylił je i zaczął ocierać się opuszkami palców o jego wejście.
-Nie odważysz się –wysapał. To wszystko kręciło go jak jasna cholera, i choć w życiu by się do tego nie przyznał miał nadzieje, że Sanji jednak nie żartuje. Nigdy w ten sposób tego nie robili i… był po prostu ciekawy jak to jest… Być na dole… Zdominowany…
-Założymy się? – Nie planował tego, chciał go tylko podrażnić, ale z każdą chwilą, coraz bardziej i bardziej… pragnął, choć ten jeden raz znaleźć się na górze, zdominować i posiąść całkowicie swojego partnera. Uważnie obserwując twarz zielonowłosego włożył w jego otworów najpierw jeden, a zaraz potem drugi palec. Zoro przygryzł wargę aż do krwi, ale nie wykonał żadnego ruchu, by przeszkodzić kochankowi. Mimo to Sanji przerwał. To było dla niego zupełnie nowe doświadczenie i prawdę mówiąc bał się…
-Już zrezygnowałeś? – Gdy kuk wyjął z niego place poczuł się… rozczarowany! Ni mniej ni więcej tylko kurewsko rozczarowany! Musiał znaleźć sposób, by blondyn skończył to, co zaczął. – Wiedziałem, że ty jednak cienki…- uwał, gdy znów coś zaczęło poruszać się w jego odbycie. Tym razem poza przyjemnością poczuł lekki ból. Brak doświadczenia kucharza, był wyczuwalny aż nadto.
-Nigdy nie rezygnuję zanim nie dostanę tego, czego chcę – wysapał dokładając trzeci palec, jednocześnie uważał, by tym razem nie zrobić szermierzowi krzywdy. Poprzednio trochę się pospieszył.
-A, czego teraz pragniesz? Bo zdążyłem się pogubiććććć…- tak! Trafił dokładnie w TO miejsce! Sanji niewątpliwie miał do tego talent. Przyjemność sprawiła, że zgubił wątek. – Bo… Zaczynam… się… już… gubić… Achhhh… - czuł się cudownie – w twoich… zachciankach!
Udało mu się! Ekstaza malująca się na obliczu zielonowłosego wprawiła go w zachwyt i napędzała do dalszych ruchów. Zaczął wsuwać i wysuwać palce próbując znaleźć przy tym rytm, który najbardziej odpowiadałby Zoro. I chyba mu się to udało, bo z uchylonych ust poczęły wydostawać się dźwięki świadczące o doznawanej przyjemności. On sam też czuł się niemal spełniony, nigdy nawet by nie przypuszczał, że dawanie komuś rozkoszy, może przysporzyć tyle satysfakcji. Powoli zaczynał rozumieć stanowisko partnera.
-Teraz chcę tylko jednego…
-Mhmmm… - słuchał jednym uchem starając się w pełni skupić na ruchach blondyna. Wiedział, że robią to w ten sposób pierwszy i ostatni raz, dlatego tym bardziej chciał wycisnąć z tego tyle ile tylko się da. By to popołudnie zapisało się w pamięci ich obu, jako jeden z najpiękniejszych dni w życiu. A już na pewno, jako jeden z najbardziej zboczonych i wyuzdanych.
-Ciebie! – Kucharz ugryzł go w sutek, co tylko wzmocniło przeżywane doznania.
-To bierz – w oczach pojawiły mu się łzy. – Jestem cały twój… - Był też rozpalony do granic możliwości. Jeszcze chwila i dojdzie. Nim to nastąpi, chciał poczuć w sobie kucharza, niczego w tej chwili nie pragnął bardziej, jak być pieprzonym przez tą zboczoną brewkę.
Zszokowany patrzył jak Zoro podnosi się do siadu, jak całuje go w usta przejeżdżając językiem po podniebieniu, a zębami zahaczając o dolną wargę, jak zrzuca go z siebie, poczym…. Klęka wypinając tyłek w jego stronę.
-Bierz! – Może i w ten sposób stracił część swojej godności, ale… Niebiosa! To było tego warte… A najlepsze przecież dopiero przed nim! Przed nimi znaczy się.
Nie do końca docierało do niego, co tak naprawdę właśnie się dzieje, wiedział tylko, że musi włożyć swojego penisa w ten pięknie prezentujący się otwór. Niemal błagający o to, by się w niego zagłębić. Inaczej oszaleją obaj. Pozwolił przejąć kontrolę swoim instynktom i podszedł do klęczącego Zoro. Zaczął ocierać się swoim członkiem o wypięte pośladki. To było tak nierealne… Wciąż sam pełen był spermy szermierza, czuł jak wylewa się z niego przy każdym ruchu i wysycha na udach, a mimo to… miał właśnie przelecieć faceta, który przed chwilą wypieprzył jego! Który pieprzył go od kilku miesięcy! Większego afrodyzjaku nawet nie mógł sobie wyobrazić. Nie mogąc się dłużej powstrzymywać jednym silnym pchnięciem wszedł od razu cały w Zoro, na co szermierz zareagował krzykiem. I bynajmniej nie był to odgłos przyjemności. Stróżka krwi popłynęła mu po udzie. Sanji zamarł. Nie chciał zrobić kochankowi krzywdy, zwłaszcza, że zielonowłosy w stosunku do niego zawsze był delikatny.
-W porządku?
Pokiwał głową. Na początku zabolało, ale gdy jego ciało zaczynało przyzwyczajać się do członka kucharza z wolna przychodziła przyjemność.
-Zacznij… się… ruszać… - wychrypiał.
Niepewny poruszył biodrami, najdelikatniej jak mógł i widząc, że nie wywołuje to bólu na obliczu kochanka przyspieszył. Ciepło panujące we wnętrzu Roronoy sprawiało, że jego własne przyrodzenie niemal eksplodowało z przyjemności, a jęki szermierza, tylko podgrzewały i tak gorącą atmosferę. Zoro, bowiem dosłownie wrzeszczał z ekstazy, gdy Sanji za którymś razem trafił w końcu w jego prostatę.
-Tak! Mocniej! Szybciej!
Spełniał każdą jego zachciankę, z każdym uderzeniem tracąc kontakt z rzeczywistością i pogrążając się w rozkoszy. Było mu tak dobrze… Machinalnie wziął do ręki zaniedbanego członka partnera i zaczął pieścić go w rytm swoich ruchów.
Nie trwało długo, gdy jego penis zaczął pulsować, tym samym dając znać, że niedługo nastąpi spełnienie.
-Zoro… - wysapał cały czas pieszcząc szermierza, również będącego już na limicie.
-Skończ we mnie…
Nie musiał mu tego powtarzać. Blondyn zrobił jeszcze kilka pchnięć, poczym doszedł głośnym westchnieniem.
Czuł jak wypełnia go gorąca ciecz i to wystarczyło by i on osiągnął szczyt. Wytrysnął na bladą dłoń wciąż zaciśniętą na jego męskości.
Obaj padli na podłogę oblepieni potem i spermą. Dla obydwu było to całkiem nowe doświadczenie, kolejny krok cementujący ich pokręcony związek.
Nie wiedząc jak mają się zachować, przecież wszystkie standardy, do jakich przywykli właśnie poszły się rypać, leżeli na plecach tuż obok siebie splatając swoje dłonie.
-Czy… - pierwszy głos odzyskał Zoro – moje podziękowanie… usatysfakcjonowało najlepszego szefa kuchni?
-A żebyś wiedział – uniósł się na łokciach i pocałował zielonowłosego w usta. – Kocham cię – czuł, że właśnie teraz powinien to powiedzieć. – Nawet, jeśli jesteś głupią algą – ułożył głowę na jego klatce piersiowej.
-Też cię kocham – złożył na blond włosach krótki pocałunek. – Nawet, jeśli jesteś zboczoną durną brewką.
-Zostaw! Dopiero, co skończyliśmy! – Sanji był wściekły. Nie patrząc na partnera sięgnął po paczkę fajek z zamiarem zapalenia jednej z nich. Siwy dym uniósł się ku górze i rozbijając się o drewniany strop stworzył coś na wzór mgły.
-No właśnie, skończyliśmy – Zoro nie dał się tak łatwo zbyć. Kiedy jedna prowokacja nie pomogła przeszedł na następnej. Teraz przesuwał otwartą dłonią po brzuchu kucharza, na którym wciąż perliły się kropelki potu. Pozostałość po ich wcześniejszych igraszkach. – To znaczy, że znów możemy zacząć… - silne palce poczęły schodzić coraz niżej i niżej, ale gdy tylko spotkały się z brzegiem kołdry natrafiły na przeszkodę w postaci dłoni blondyna.
-Nie, nie możemy – zgasił papierosa, choć zdążył go wypalić tylko w połowie. – Nie mam nastroju na więcej…
Zoro podniósł się na łokciach.
-Nie było ci dobrze?
-Przestań pieprzyć głupoty. Dobrze wiesz, że było cudownie.
-Więc, czemu? – Zielonowłosy nadal nie mógł tego zrozumieć. I nadal starał się dobrać do blondyna wprawiając go w coraz większe zniecierpliwienie.
-Po prostu nie mam ochoty – warknął zdenerwowany już nie na żarty, gdy dłoń szermierza musnęła wewnętrzną stronę jego ud.
Zoro popatrzył na niego dziwnie, poczym wzruszył ramionami i z powrotem przyciągnął ręce do siebie.
-Jak chcesz – obrócił się plecami do kochanka. Po chwili pokój wypełniło ciche chrapanie.
Tymczasem Sanji, pomimo zmęczenia, nie mógł zasnąć. Znerwicowany sięgnął po następnego papierosa. To wszystko było takie popierdolone! Tak naprawdę chciał się jeszcze raz pieprzyć z tym durnym glonem, ale… On i Zoro byli kochankami już od kilkunastu miesięcy i doskonale wiedział, czego może się spodziewać. Trochę pieszczot rękami a potem szybki numerek. I choć w tej kwestii umiejętności Roronoy nie ustępowały tym szermierskim i blondyn za każdym razem czuł się jakby uchylono mu kawałek nieba to… Zaczynało go to nudzić. Potrzebował jakiejś odmiany, chciał być czymś zaskoczony, tak by Zoro wykazał trochę… sam nie wiedział jak to nazwać… fantazji? Inwencji twórczej? Chyba tak. Jak na przykład teraz, mógł go przecież wziąć siłą, pokazać, kto naprawdę rządzi w tym związku, a zamiast tego zrezygnował i obecnie chrapał w najlepsze. Doprowadzając go do białej gorączki! Po raz drugi tego wieczoru zgasił papierosa i zamiast, jak zwykle, przytulić się do męskich pleców szermierza, ubrał się najciszej jak tylko mógł, co nie było łatwe zwarzywszy na fakt, iż jego ciało wciąż pamiętało każdy ruch zielonowłosego, i wyszedł z pokoju. Niemal od razu został otoczony przez morską bryzę. Słone powietrze trochę go otrzeźwiło, ale nie pozwoliło uwolnić się od niewesołych myśli, które jak bumerang wracały do jego umysłu, zupełnie jakby wykupiły sobie dożywotni abonament pod tą blond czupryną. Zrezygnowany oparł się o barierki utkwiwszy wzrok w morzu. Od dziecka ten wielki błękit go uspokajał i pozwalał znaleźć wyjście z każdej sytuacji, więc czemu nie teraz? Bo czuł, że jeśli czegoś nie zrobi jego związek z Zoro się rozpadnie A tego nie chciał. Mimo wszystko kochał go do szaleństwa, ale… Był przecież mężczyzną! Mężczyzną z potrzebami! Wiedział już, że zielonowłosy jest typowym prostolinijnym facetem i na pewno sam nie przejmie inicjatywy, co więcej nawet nie zauważy, że coś jest nie tak. Jemu przecież taki stan rzeczy odpowiadał. Musi, więc mu jakoś pomóc. Tylko jak na razie wszystkie jego wysiłki spełzały na niczym. Każda aluzja była komentowana uniesioną brwią i spojrzeniem pełnym niezrozumienia, zupełnie jakby opowiadał o fizyce jądrowej, a nie o na przykład wprowadzenia do ich życia erotycznego kilku zabawek… Wypróbował też wszystkie znane sobie naturalne afrodyzjaki, którymi karmił szermierza. Skończyło się na tym, że po chili, które notabene miało być ostatnią deską ratunku, Zoro nabawił się kłopotów żołądkowych i całą noc spędził w łazience popijając syropek od Choppera. I zaznajamiając się bliżej z muszlą klozetową. W takim wypadku o żadnych igraszkach nie mogło być nawet mowy. Na samo wspomnienie wymęczonego kochanka trawiły go absurdalne wyrzuty sumienia.
Frustracja wypełniała każdy skrawek jego ciała nie pozwalając myśleć o niczym innym jak tylko o seksie z Zoro. A właściwie o tym jak uczynić go bardziej nieprzewidywalnym, wyuzdanym i w ogóle pełnym perwersji… Jednakże nic nie przychodziło mu do głowy i gdy słońce zaczynało w końcu wychylać się zza horyzontu westchnął, zrezygnowany. Z braku lepszych pomysłów postanowił uciec się do sztuczki starej jak świat – abstynencji. Uznawszy, iż podjął najlepszą, w tej sytuacji decyzję, ruszył do kuchni przyszykować dla całej załogi śniadanie.
Trwał w swoim postanowieniu przez cały dzień dzielnie unikając szermierza i nie reagując na jego zaczepki, które ograniczały się głównie do pytań „masz ochotę?”. Był dzielny. Aż nastał wieczór. I wszystko się rypło. Oczywiście za sprawą zielonowłosego, któremu zachciało się przebierać akurat, gdy kucharz wszedł do pokoju. Na widok nagiego kochanka jego penis doszedł do wniosku, że jednak szybki numerek to fajna rzecz, wyłączając dyskusji głowę jednocześnie włączając główkę. Znów wylądowali razem w łóżku, ale tym razem zrezygnowany Sanji pozwolił na drugą rundę. I trzecią też.
Kończył właśnie wycierać ostatni talerz, gdy do kuchni wszedł Zoro. Jak zwykle zaspany i drapiący się po głowie niczym szympans. W takich momentach Sanji zawsze się zastanawiał, jakim cudem wciąż jest z tym tępym glonem. I dlaczego odpuścił dla niego takie laseczki jak Nami-san i Robin-chan.
Zielonowłosy, zupełnie nieświadomy faktu, jakie wątpliwości obudził w partnerze, rozglądał się na boki, jakby znalazł się w tym miejscu po raz pierwszy.
-Gdzie resztaaaaa – pozostała część zdania utonęła w potężnym ziewnięciu.
-Zeszli na ląd – wytarł ręce w wiszącą nieopodal ścierkę. – I nie wrócą do jutra. Gdybyś nie próbował przespać całego życia byłbyś na bieżąco – nie mógł sobie darować tej złośliwości.
-Jak trzeba to się budzę – burknął. Ta pieprzona brewka czasami tak działała mu na nerwy, że miał ochotę go poszlachtować a z pozostałych kawałków zrobić extra przynętę na królów mórz. – Na przykład na… -zaczął zbliżać się do kucharza.
Sanjiemu zaschło w gardle. Może w końcu się doczeka! Seks w kuchni… I to w środku dnia! Jego mały przyjaciel jasno dał do zrozumienia, co myśli o takim biegu wydarzeń.
-Na obiad – Zoro sięgnął po butelkę sake stojąca tuż obok zlewu i od razu się do niej przyssał. – Co dzisiaj jemy?
Te noże wyglądały tak kusząco… I były tak wspaniale ostre… Nic tylko wbić je w jakieś wodorosty.
-A, na co masz ochotę? – Powstrzymał żądzę mordu. Jest w końcu profesjonalistą!
Zoro podrapał się po policzku.
-Sushi.
-Zajekurwabiście!
Patrzył na szczątki tego, co jeszcze przed chwilą było jego ulubionym talerzem, na którym planował zaserwować Zoro obiad. Nie miał pojęcia, jakim cudem bezcenna porcelana zaliczyła bliskie spotkanie z podłogą, wiedział za to, że jest w dupie. Na żadnym innym talerzu przygotowane przez niego sushi nie prezentowałoby się tak pięknie, jak na tym właśnie rozbitym. A jak wiadomo samo podanie również ma wielki wpływ na smak potraw. Choć nadal pozostawało dla niego zagadką, czy to tępe Marimo zauważyłoby różnicę…
Sprzątał wymyślając sobie od najgorszych, gdy nagle, zupełnie niespodziewanie, doznał olśnienia. Talerz… sushi… Przecież to było oczywiste. Czym prędzej wyrzucił resztki zastawy do kosza i wbiegł z kuchni z zamiarem znalezienia Zoro. Nie musiał szukać daleko, szermierz drzemał w najlepsze, oparty o maszt.
-Hej! Glonie!
Zielonowłosy uchylił jedno oko.
-Czego kręcona brewko?! – Był wściekły, że ktoś przerywa mu drzemkę.
-Obiad za pół godziny! I nie waż pokazać mi się na oczy choćby minutę wcześniej! – Zatrzasnął drzwi nim przyjaciel zdążył choćby uchylić usta. Serce waliło mu jak oszalałe, gdy w pośpiechu rozwiązywał krawat.
Burczenie w brzuchu doprowadzało go do szewskiej pasji, mimo to powstrzymał się przed wparowaniem do kuchni. Jeśli Sanji mówi, za pół godziny, to choćby napadła na nich cała baza Marynarki to będzie pół godziny. Nie chciał też za bardzo denerwować kucharza, liczył na mały „deser” po obiedzie. Nie był przekonany jednak jak do tej sprawy podejdzie jego kochanek. Blondyn był dla niego chodzącą zagadką i nigdy do końca nie udało mu się do końca go rozgryźć. Zwłaszcza, jeśli chodzi o seks. Nie raz i nie dwa, miał ochotę coś zmienić w ich typowym układzie, ale… Zawsze tchórzył bojąc się, że Sanji źle to odbierze i nastaną czasy posuchy. A nie wytrzymałby nawet jednego dnia, bez zdobycia tego cudownego, bladego ciała.
Gdy w końcu minął wyznaczony czas, bezczelnie wszedł do kuchni, zupełnie jakby ani przez chwilę nie przejmował się zakazem.
-Oi, kuku! Gotowe? Umieram z głodu! – Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy był stół, przy którym zazwyczaj jadali posiłki, teraz ustawiony bokiem pod ścianą. I brak tej blondwłosej mendy. – Hej? Co ty odpierdzielasz?! – Dopiero po chwili dotarło do niego, co znajduje się w miejscu stołu… I ten widok sprawił, że cała krew, jaką w sobie posiadał spłynęła w dół napędzając jego małego przyjaciela. Penis niemal przewiercił mu ubranie chcąc jak najszybciej wydostać się z ciasnych spodni i zrobić porządek z… tym! Z Sanjim leżącym na gołej podłodze! Z Sanjim, który był kompletnie nagi! Z Sanjim, na którym ułożone były precyzyjnie najniezwyklejsze sushi, jakie Zoro kiedykolwiek widział. Zasłaniające, co prawda, niemal całe blade ciało, a w szczególności intymne miejsca, lecz ogólny efekt i tak był nadzwyczaj perwersyjny. Erotyzm wprost unosił się w powietrzu upajając obu mężczyzn.
W gardle mu zaschło i musiał przytrzymać się framugi, by nie upaść, bo nogi nagle zrobiły się jak z waty. W przeciwieństwie do członka, który z sekundy na sekundę twardniał coraz bardziej.
Sanji widząc, jakie wrażenie zrobił na zielonowłosym uśmiechnął się wrednie. To przeszło jego najśmielsze oczekiwania.
-Co tak stoisz – kpił, choć podniecenie i u niego zaczyna dawać się we znaki. Jednak, jeśli pozwoli swoim rządzą dojść do głosu zniszczy ten wspaniały efekt, nad którym tyle pracował. A jego cudowny plan weźmie w łeb! – Obiad czeka! Chcesz mnie wkurzyć? – Patrzył jak Zoro na chwiejnych nogach zbliża się do niego. Po dziwnym chodzie wnioskował, że mały, no może nie taki mały, przyjaciel szermierza jest już w pełnej gotowości, co tylko nakręciło go jeszcze bardziej. Użył całej siły woli, by powstrzymać własne ciało przed zdradzeniem stanu, w jakim aktualnie się znalazł. Miał tylko nadzieję, że kochanek podejmie grę, którą specjalnie dla nich wymyślił.
Zoro, po krótkiej wewnętrznej walce z samym sobą, podczas której przekonał jednak swoją zboczoną stronę, że lepiej będzie podjąć wyznanie blondyna a nie zrzucić z niego całe jedzenie i wziąć siłą, to, czego tak bardzo pragnął, klęknął tuż obok kochanka.
-Może – puścił mu oczko, jednocześnie perwersyjnie przesuwając wzrokiem po całym ciele mężczyzny najdłużej zatrzymując się w okolicach krocza, gdzie dumnie prezentowało się najwyższej jakości sashimi z dorodnego łososia. – Wygląda… - oblizał wargi niemal wprawiając tym jednym gestem kucharza w stan drżenia – Smakowicie – pochylił się nad blondynem tak jakby chciał go pocałować – w takim wypadku… nie mogę się – był już bardzo blisko jego ust – doczekać deseru – szybko zmienił kierunek i rozpoczął konsumpcję od fantazyjnie zwiniętego kawałka ośmiornicy ulokowanego na sutku kucharza. Ten tylko jęknął, gdy gorący oddech zielonowłosego omiótł jego ciało.
-Ty… - wydyszał – Idioto! Używaj… - przełknął ślinę widząc jak Zoro po raz kolejny obluzuje wargi zlizując z nich ziarenka ryżu. Och ile dałby, żeby te usta zajęły się czym innym niż jedzenie! – Sztućców! – krzyknął przywracając się do porządku. – Nie jesteś w buszu!
-Dobrze, dobrze – połknął swój pierwszy kęs poczym wziął do reki pałeczki leżące obok prawej dłoni blondyna. Niby przypadkiem musnął ją opuszkami palców. – Co by tu teraz… - Pochylił się nad umięśnionym ciałem w poszukiwaniu kolejnego smakowitego kąska. Kąska, który nacieszy podniebienie i oczy. Zaczynał się wkręcać w tę grę. Dodatkowo pomagał mu fakt, że Sanji, z każdą minutą coraz bardziej nad sobą nie panował. – Może to? – Dźgnął kawałek leżący na klatce piersiowej. – Nie… - błądził pałeczkami po skórze, od czasu do czasu przyciskając drewno mocniej, tak by powstały białe ślady. Z rozbawieniem patrzył jak włoski na nogach i rękach Sanjiego stają na baczność od tych drobnych gestów. – Chyba skusze się na kałamarnicę – mruknął i nim blondyn zdążył zareagować, lub choćby pojąć, co się dzieje, zniknął kawałek z jego brzucha odsłaniając mięśnie i pępek. – Cudowne – pochwalił.
Kucharz myślał, że zaraz oszaleje. Ten idiota pogrywał z nim na wszystkie możliwe sposoby i co gorsza bardzo mu się do podobało. Jego oddech stał się szybszy a na policzki wtargnął nieproszony rumieniec.
Tymczasem Zoro niby od niechcenia uderzał pałeczkami o bok kochanka zupełnie jakby wygrywał jakiś rytm. Kątem oka patrzył na wykwitającą czerwień i na sutek, który z całą pewnością był już sterczący i twardy.
-Jednak ośmiornica lepsza – znów się pochylił i wziął kawałek z drugiego sutka, używając tym razem rąk.
Jak on kocha go dręczyć! Gdy gorące palce dotknęły jego skóry był pewien, że ten żar go spali. Nic takiego się jednak nie stało. Trochę się uspokoiwszy chciał zrugać Zoro za niewłaściwe maniery. W końcu gra toczy się dalej, a on jest szefem kuchni.
-Gdzie z łapa… - urwał, bo zielonowłosy właśnie oblizywał swoje palce. Robił to z taką miną jakby miał przed twarzą coś zupełnie innego. Wsuwał je pomiędzy wargi, lizał przesuwając wzdłuż językiem, ssał opuszki… A to wszystko z przymkniętymi powiekami. Długo nie trwało nim zrobiły się całe mokre od śliny właściciela. Sanjiemu zaschło w ustach. Chciał by te palce znalazły drogę do jego wnętrza i przygotowały go na dalszą część. Jego modły nie zostały jednak wysłuchane. Szermierz ponownie chwycił za pałeczki i jakby nigdy nic wziął kolejny kawałek. Tym razem zjadł go normalnie, racząc się stojącą obok zieloną herbatą.
-Jesteś świetnym kucharzem, wiesz? Bardzo mi to smakuje…. Powinieneś – skubnął kawałek z uda blondyna – przygotowywać takie rzeczy częściej.
Wiedział, że powinien trzymać emocje na wodzy i nie pozwolić się wprawić w TEN stan, ale… Zoro był taki kuszący, gdy wisiał nad nim i wodził wzrokiem po jego nagim ciele… Gdy jakoś udało mu się pozbierać i opanować rosnące pożądanie, zielonowłosy, który chyba jakimś cudem zdołał odczytać wszystkie emocje, jakie rodziły się w kucharzu, odłożył pałeczki i przeciągnął się.
-Strasznie, tu gorąco, nie uważasz? – Spytał poczym jednym ruchem pozbawił się koszulki odsłaniając tym samym umięśnioną klatkę piersiową i ukośną bliznę, która zawsze działała na Sanjiego niczym najlepszy afrodyzjak. Już nie mógł hamować swojego podniecenia. Jego penis stanął na baczność. Było to nawet komiczne, bo na główce zatrzymał się kawałek łososia, który teraz dyndał bezczelnie, będąc zupełnie nie na miejscu. Choć Zoro miał inne zdanie na ten temat.
Widział jak Sanji się uspokaja i zdenerwowało go to. Chciał by blondyn cały czas walczył ze sobą, by odczuł na własnej skórze wszystkie aspekty tej perwersyjnej zabawy. Dlatego ścignął koszulkę, wiedział, że na efekty nie trzeba będzie długo czekać. Rzeczywistość przeszła jednak jego najśmielsze oczekiwania. Patrzył teraz jak urzeczony w męskość kochanka, a w głowie pojawił mu się niecny plan jak jeszcze bardziej dokuczyć blondynowi, doprowadzając go tym samym, na sam skraj.
-Sashimi! – Krzyknął jakby to było w tej chwili najważniejsze. – Uwielbiam je! A w szczególności – schylił się do ucha kucharza – z sosem sojowym – chwycił za miseczkę i przeniósł się nad tą część ciała mężczyzny, która jasno dawała do zrozumienia, czego pragnie jej właściciel. – Itadakimas! – Niby przypadkiem zadrżała mu ręką i większa część sosu wylała się na przyrodzenie Sanjiego, który tylko jęknął czując jak zimny płyn go oblepia.
-Niezdara ze mnie – z rozbawieniem oglądał całą plejadę emocji jaka przebiegła po twarzy przyjaciela. – Zmarnowałem taki dobry sos… Ale spokojnie, coś się jeszcze da uratować – mruknął i bezceremonialnie przejechał palcem po sterczącym penisie zbierając brunatną ciecz i wpakowując ją sobie, razem z kawałkiem ryby, do ust.
Gdy poczuł palce szermierza błądzący po jego trzonie nie był w stanie dłuższej utrzymać głosu na wodzy.
-Ach… wysapał i przymknął oczy czekając na więcej. Był pewien, że Zoro też zbliża się już do krawędzi własnej wytrzymałości i wreszcie przestanie nad sobą panować. Spotkał go jednak zawód. Zielonowłosy jakby nigdy nic dalej kontynuował posiłek od czasu do czasu zahaczając pałeczkami o wrażliwe punkty swojego „talerza”. Na każdy taka zaczepkę blondyn reagował westchnieniem a jego ciało tężało wyczekując kolejnej porcji przyjemności. Tymczasem szermierz jak szybko jak pobudzał instynkty kochanka, tak szybko przenosił swoje zainteresowanie w zupełnie inne miejsce, bądź zdawał się zupełnie ignorować jego potrzeby zamierając z pałeczkami w dłoni.
Gdy w końcu całe sushi zniknęło, a na ciele blondyna perliły się kropelki potu pomieszane z resztkami ryżu i plamami po sosie sojowym, który Zoro „niechcący” rozlał, blondyn nie czuł nic więcej poza ulgą i ogromnym podnieceniem. Jego członek już od dłuższego czasu był w pełnej gotowości i w związku z tym zaczynał odczuwać pewien dyskomfort.
-Ale się najadłem! – Zielonowłosy klapnął na podłogę z zadowoleniem wypuszczając z ust powietrze i jednocześnie masując się po brzuchu. – Jestem pełny!
-Cie…szę… - mówienie przychodziło mu z trudem – Że… Ci sma… kowało – jakimś cudem udało mu się sklecić w miarę sensowne zdanie.
Wtem mężczyzna się podniósł tak by znów jego usta znalazły się przy uchu blondyna.
-A wiesz, co lubię robić po dobrym posiłku? – Polizał muszelkę wywołując u partnera dreszcze. – Wylizać talerz…
Kiedy myślał, że osiągnął już najwyższy możliwy szczyt podniecenia, boleśnie uświadomiono mu, że nie jest nawet w połowie. Tym jednym zdaniem, Zoro wprowadził go niemal w stan upojenia pokazując, że w tej kwestii granice nie istnieją. A przynajmniej dla nich.
-I coś ci powiem – zaczął przesuwać się nad nagim ciałem Sanjiego omiatając je swoim gorącym oddechem i pobudzając jeszcze bardziej. – Będę – znalazł się tuż nad męskością kucharza – to – zahaczył wargami o główkę – robił – polizał jądra – bardzo – schodził coraz niżej, przy akompaniamencie odgłosów żalu blondyna – ale to bardzo – pogłaskał go po kolanie – dokładnie – zjechał do stóp poczym na każdej złożył pocałunek.
-Co ty… - umilkł, gdy Zoro zaczął ssać jego palce u nóg. Było w tym coś tak erotycznego, że nie sposób wyrazić to słowami. W życiu by nie podejrzewał, ze pieszczoty w tym miejscu przyprawią go o szybsze bicie serca. Przymknął oczy całkowicie oddając się przyjemności.
Tymczasem zielonowłosy nie próżnował. Naprzemian lizał, ssał i podgryzał palce kuka, by potem zacząć piąć się w górę pozostawiając za sobą wilgotny ślad języka. Gdy dotarł do uda prawej nogi położył swoją dłoń na wewnętrznej jego stronie, by w ten sam sposób zająć się lewą. Jego palce błądziły niebezpiecznie blisko penisa kochanka, by od czasu do czasu, delikatnie, niby przypadkiem zahaczyć o jądra. W tym samym czasie Sanji zagrywał wargi do krwi byle tylko znów nie wrzasnąć z rozkoszy. I zniecierpliwienia. Tak bardzo chciał by Zoro już go posiadł! Pragnął poczuć w sobie to ciało, które przecież zawsze dawało mu tyle przyjemności, które uwielbiał jak nic na świecie. A tymczasem szermierz najzwyczajniej w świecie się z nim bawił.
Chciał poznać każdy kawałek tego ciała, wyczuć każdy napięty mięsień, poznać tajemnicę tych nóg, które fascynowały go każdego dnia jednocześnie obezwładniając. Był od nich całkowicie uzależniony, zrobiłby wszystko, aby tylko ich dotknąć. Dobrze, że Sanji do tej pory nie odkrył jego tajemnicy.
Znów dotarł do uda i dołożył drugą dłoń, wzmacniając pieszczoty, jakimi raczył kochanka. W tej chwili jego twarz znajdowała się dokładnie naprzeciwko sterczącego penisa, nie wykonał jednak żadnego ruchu świadczącego, że ma zamiar się nim zająć.
Sanji poza falami przyjemności czuł coraz większe zniecierpliwienie. Chciał, by Zoro przestał go katować, gorący oddech szermierz i dłonie, raz po raz drażniące jego klejnoty, to było zdecydowanie za dużo. Nie kontrolując tego w pełni wypchnął biodra do przodu tak jakby chciał zmusić kochanka, by ten wziął go do ust. Aczkolwiek nie wziął pod uwagę refleksu jakim szczycił się zielonowłosy, który teraz chichocząc, odsunął się w odpowiednim momencie, przez co Sanji tylko nabawił się wstydu.
-Coś ty takie niecierpliwy? – Zaczął błądzić językiem po bladym brzuchu poznając z osobna każdy mięsień. – Jeszcze nie skończyłem sprzątać.
Lizał dalej wsłuchując się w cudowne jęki kochanka, sam czuł jak podniecenie w nim rośnie, ale nie chciał teraz przerywać zabawy.
-To… sprzątaj… - wydyszał – szybciej…
-Tak? – Przeniósł się na klatkę piersiowa i właśnie ssał jeden z sutków. – Jeśli chcesz… żeby szło mi… sprawniej… W takim razie – jego język w magiczny sposób znalazł się na szyi i szedł coraz wyżej aż trafił na ucho. – To powiedz mi – przygryzł płatek. – Gdzie jeszcze jest brudno.
-Ach… - zapach zielonowłosego go obezwładnił. A propozycja wywarła na nim piorunujące wrażenie. – Niżej – wysapał.
Znów znalazł się na szyi.
-Niżej…
Tym razem zajął się drugim sutkiem.
-Niżej…
Kręcił kółka wokół pępka.
-Niżej…
Trafił wprost na jego krocze.
-Tutaj…
-Masz rację – lubieżnie przeleciał językiem po swoich wargach. – Tu jest naprawdę brudno… - złapał za kształtny pośladek i mocno ścisnął zostawiając czerwony ślad. Sanji jęknął czekając na najlepsze. Zamiast jednak zająć się sterczącym penisem, Zoro po raz kolejny, tego popołudnia, go zadziwił. Zszedł jeszcze niżej i bez żadnego ostrzeżenia włożył język do jego otworu. Mieszanina tego ciepła i wilgoci jakie zaserwował mu kochanek w TAKIM miejscu… Nigdy nie czuł czegoś takiego… Chciał by ta chwila trwała wiecznie, jednocześnie będąc na siebie złym, że pokazuje temu gównianemu glonowi jak cudownie na niego działa.
Przez chwilę drażnił wrażliwe miejsce szybkimi ruchami, które doprowadzały blondyna do białej gorączki. By nie krzyczeć z całej siły zacisnął zęby na własnej dłoni niemal przegryzając skórę. Tymczasem, szermierz, chcąc wejść głębiej, założył sobie jedną z nóg kucharza na ramię. Teraz miał idealny widok na aktualny obiekt swojego zainteresowania, mógł nawet dostrzec jak pracują mięśnie, wciągając jego język raz po raz, jednocześnie nic sobie nie robiąc z prób kucharza, który wciąż starał się hamować. Zupełnie jakby posiadały własną wolę i dbały tylko o swoją przyjemność. Której nie zamierzał im żałować. Przez jakiś czas wsuwał i wysuwał język nawilżając spragnione dotyku mięśnie, podczas gdy dłońmi ugniatał pośladki. Nagle, zupełnie jakby tracąc ochotę na dalszą część tej perwersyjnej gry, położył Sanjiego z powrotem na ziemi a sam usiadł tuż obok.
-Wiesz, co? – Wytarł stróżkę śliny cieknącą mu po brodzie.
-Czego? – Gdy tylko jego ciało na nowo zacznie go słuchać zabije tę algę! Jak można skończyć w takim momencie? Pulsowanie w członku zmieniło się w lekki ból. Niech go w końcu przeleci! Wypieprzy najmocniej jak się da!
-Nie chce mi się już sprzątać – stwierdził głosem rozkapryszonego dziecka. – To jest nudneeee… - jęknął cały czas bacznie obserwując reakcję kuka. Który chyba pragnął go zamordować. – Chcę deser… - zaczął kiwać się na boki niczym znudzony pięciolatek.
-Co?! – To było tak… tak… nawet nie potrafił nazwać zachowania tego człowieka. Podniósł się na łokciach. – O czym ty…
-Chcę deser!
Zapomniał jak szybki jest Zoro. Znów leżał na ziemi, tym razem przygwożdżony masywnym ciałem kochanka.
-Deser, Sanji – polizał go po szyi. – Mam ochotę na… - dmuchnął w ucho kucharza obserwując z rozbawieniem jak ten drobny gest wywołuje gęsią skórkę u blondyna. – Loda.
Perwers! Czystej krwi perwesr! Jakim cudem, tak długo, udawało mu się ukrywać przed nim tą część swojej natury?
-To jak będzie – otarł się pośladkami o męskość kucharza. – Dostanę loda?
I jak mógłby mu teraz odmówić?
-Weź go sobie – na twarzy wykwitł mu złośliwy uśmiech. – Ale pod jednym warunkiem – zahaczył zębami o wargę zielonowłosego, który znów się nad nim pochylił.
-Tak? – Był ciekaw, co tym razem Sanji dla niego wymyślił Jak na razie ta gra była najlepszym, co spotkało go w całym dziewiętnastoletnim życiu.
-Masz zjeść wszystko… Co do kropelki… - mocniej ugryzł wargę. Kilka kropel krwi spłynęło mu wprost do gardła. – I…
-Miał być jeden warunek… - przerwał raz jeszcze podrażniając sterczącego penisa. Jak bardzo chciał go skosztować. Już teraz, natychmiast. Ale czekanie nadawało tylko daniu smaku. Zresztą uwielbiał się przekomarzać z tą pieprzoną brewką. No może pieprzoną dopiero za jakiś czas…
-Nie kłóć się… - zachowanie Zoro wcale nie pomagało mu wejść w rolę. Och jak bardzo chciał poczuć w sobie to ciało, dzięki któremu tyle razy sięgnął nieba. – Z kucharzem. Póki jesteśmy w kuchni – choć bardziej przypominało to już burdel, o czym obaj wiedzieli doskonale – to ja ustalam zasady! Czy – znudzony przemową Zoro właśnie kciukiem pocierał jego sutka – to jasne?
-Jak słońce – nie porzucił swojej aktualnej zabawki. – Więc… Co jeszcze mam zrobić, by dostać deser?
-Gdy skończysz – położył otwartą dłoń między nogami szermierza. Nawet przez materiał spodni czuł, że on też jest już twardy. Bo jakżeby inaczej. Nikogo, nawet przyszłego najlepszego szermierza na świecie, nie stać na aż taką samokontrolę. I tak wytrzymał już długo.
-Tak? – Zoro przeszył dreszcz. Wystarczająco trudno było mu kontrolować własne ciało, bez dodatkowych bodźców, a teraz, gdy ręka blondyna masowała jego przyrodzenie bał się, że nie będzie w stanie skończyć tego, co zaplanował. – Co… Mam… - starał się sie skupić, ale szło mu opornie. – Zrobić… Potem…?
Widząc jak ta delikatna pieszczota działa na zielonowłosego czuł dziką satysfakcję. Postanowił jeszcze trochę go pomęczyć, niech wie jak to jest, gdy ktoś się z tobą drażni i nie pozwala ci dostać tego, czego pragniesz.
-Masz – ścisnął w miejscu jąder – zapłacić za posiłek. I to porządnie – potarł kciukiem, tam gdzie, gdzie, według niego, powinna znajdować się główka. Trafił idealnie, o czym poinformował go przeciągły jęk spomiędzy rozchylonych warg Zoro. – A na koniec… Zostaw solidny napiwek wewnątrz talerza.
Czuł jak na policzki wkradają mu się rumieńce, ale nie mógł odgadnąć czy to z powodu słów tego zboczucha, czy z przyjemności, której epicentrum znajdowało się między jego nogami.
-Umowa stoi?
-Tak – w tej chwili zgodziłby się na wszystko. – Sanji… Mogę?
Zabrał rękę.
-Smacznego!
Miał teraz jeszcze większe problemy z poruszaniem, niż przed chwilą, mimo to ulokował się między nogami kochanka. Na początek koniuszkiem języka musnął główkę wprawiając w drżenie całe ciało kucharza, który tylko na to czekał. W końcu TA część jego ciała doczekała się należytej uwagi.
Zoro, któremu udało się jakoś zapanować nad własną chucią, postanowił się zemścić. Specjalnie wodził wargami, w zwolnionym tempie, po trzonie wciąż smakującym sojowym sosem. Od czasu do czasu zasysał się na skórze, lizał go badając każdy mięsień, każdemu kawałeczkowi poświęcając chwilę. Wiedział, że tak wolne ruchy doprowadzą blondyna do szaleństwa. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Całował właśnie jądra, gdy Sanji jęknął.
-Zoro!
-Tak? – Przesunął językiem po główce. Niezwykle wolno.
-Jedz szybciej – jak na razie przyspieszył tylko oddech kucharza.
-Ja lubię powoli – złożył pocałunek u nasady penisa. – Uwielbiam się delektować smakiem…
-Ale ten lód – pomimo tego, co mówił jego ruchy stały się trochę ostrzejsze, wywołując u kucharza w szybsze bicie serca. – Lepiej smakuje, gdy jesz… go… szybkooooo – słowa przerodziły się w jęki, gdy zielonowłosy w końcu włożył sobie jego przyrodzenie do ust zasysając się z całej siły na główce.
-Ty tu jesteś kucharzem – przerwał na chwilę. – Zaufam ci – powrócił do swojego deseru, na przemian ssąc i podgryzając. Ręką zaczął masować jadra w rytm krzyków kucharza, który bezwstydnie domagał się więcej i więcej.
-O tak! Tak! Jeszcze! Liż go! – Bezwiednie zaczął poruszać biodrami tym samym wpychając kochankowi swojego penisa wprost do gardła. Zoro nie oponował, pozwolił Sanjiemu nadawać rytm. Przecież chciał, by ten otrzymał od niego największą możliwą dawkę przyjemności.
Blondyn nie potrzebował dużo czasu, by osiągnąć spełnienie. W końcu od blisko godziny wciąż i wciąż był podniecany przez tą gloniastą kreaturę. Nic dziwnego, że zaledwie kilka ruchów wystarczyło by doszedł z okrzykiem zadowolenia, wyginając ciało w łuk i wystrzeliwując wprost w usta kochanka. Zoro zakrztusił się białą substancją, ale nie miał kucharzowi tego za złe. W końcu tego pragnął.
-Mmmm… - mruknął zlizując resztki spermy z wyrazem bezgranicznego zadowolenia. – Mój ulubiony.
Sanji, który wciąż nie doszedł do siebie po przeżytym chwilę wcześniej orgazmie uchylił tylko powieki, gdy zielonowłosy pocałował jego główkę.
-Sma… amakowało? – wydyszał, kiedy w końcu oddech, choć trochę mu się ustabilizował a świat przestał wirować od nadmiaru emocji.
-Jak zawsze – uśmiechnął się. – Robisz najlepsze desery na świecie – przeczesał palcami blond kosmyki.
-To wracaj do sprzątania – w głosie kuka słychać było zarówno pożądanie, jakim zapłonął na nowo, oraz władczą nutę. Cieszyło go, że teraz on jest górą. I choć raz już doszedł, wciąż było mu mało.
-Już? – Zoro perfekcyjnie udawał niepocieszonego. – Ale… No… - na długo jednak nie udało mu się wejść w rolę, bo i jego twarz pokryta była rumieńcem. Zapewne na myśl, co teraz będą robić.
-Żadne „ale” – uniósł biodra, tak by szermierz miał lepszy dostęp do niego. – Patrz, jaki bałagan zostawiłeś? Będziesz potrzebował specjalnych narzędzi, żeby się tym zająć – kusząco przygryzł dolną wargę, na co zielonowłosy machinalnie oblizał usta.
-Jak mus, to mus… - po raz kolejny wylądował między nogami kucharza bezczelnie wpatrując się w jego skarby. – Masz rację – włożył sobie od razu dwa palce do ust. – Tu potrzeba wyjątkowych metod…
Uznawszy, że jego dłoń jest gotowa, by spełnić swoje zadanie w stu procentach, wsadził najpierw jeden, a nie odczuwając zbytniego oporu, drugi palec w odbyt blondyna. Na co ten westchnął. Kochał to uczucie, gdy Zoro go przygotowywał. Zawsze był przy tym taki delikatny i robił wszystko, byleby tylko było mu dobrze. Nawet, jeśli później czekał ich brutalny seks. Rozluźnił więc mięśnie poddając się rozkoszy i pozwalając by szermierz zajął się nim w należyty sposób.
Tymczasem zielonowłosy dołożył trzeci palec. Wewnątrz blondyna nadal było mokro po jego wcześniejszym „sprzątaniu”, więc miał ułatwione zadanie. Wsuwał i wysuwał swoje członki z tego boskiego ciała jednocześnie je rozciągając, tak by sam miał później wystarczająco miejsca dla swojego skarbu. Raz czy dwa, z premedytacja zahaczył o prostatę kuka pełen dzikiej satysfakcji przyglądał się uniesieniu, w jakie wprawił kochanka. W końcu uznał, że ten jest już gotowy na najlepsze.
-Chyba wystarczy… Co o tym myślisz? Wystarczająco czysto?
W tej chwili myślał tylko o tym, żeby Zoro przestał się wygłupiać i w końcu wsadził mu go wsadził. Bo zaraz sam go zgwałci!
-Tak – wysypał. – A… teraz… płać!
-Za takie danie należy się sowity napiwek – musnął wargami jego usta, poczym, czym prędzej ściął z siebie spodnie, które od dłuższego czasu przeszkadzały mu niemiłosiernie. Członek, pozbawiony w końcu krępującego go materiału stał na baczność, pulsując niecierpliwie jakby domagał się by zrobić z niego użytek. A Zoro nie zamierzał kazać mu długo czekać. Jednym precyzyjnym ruchem znalazł się od razu cały w blondynie. Obaj wrzasnęli na całe gardło z obejmującej ich przyjemności. Blade, ciało nie miało przed nim żadnych tajemnic, brał je przecież tyle razy… Dlatego od razu uderzył w najczulszy punkt, doprowadzając kochanka niemal do szaleństwa. Zaczął się ruszać, wiedząc, że dalsza zwłoka tylko zdenerwuje blondyna a i on sam też chciał w końcu sobie ulżyć. Poruszał się szybko, raz po raz uderzając w prostatę. Sanji cudownie obejmował jego członka zasysając go za każdym razem z cichym plaśnięciem. W tym momencie byli niczym jedność. Pasowali do siebie idealnie i nawzajem dawali sobie maksimum przyjemności, Kucharz szermierzowi poprzez gorące, wilgotne wnętrze i zaciskanie się na jego penisie w tak genialnym rytmie, zielonowłosy natomiast przez ciągłą stymulację najwrażliwszego miejsca. I wypełnianie go aż po brzegi.
W pewnym momencie Sanji objął partnera w pasie nogami, pozwalając mu wejść jeszcze głębiej, co obaj skomentowali okrzykiem pełnym ekstazy.
-Tak – blondyn jęczał poddając się rytmowi jaki nadał całemu zdarzeniu kochanek. – Tak… Zoro! Mocniej! Jesteś cudowny.
To było niczym spełnienie marzeń. W końcu miał go w sobie. I to jeszcze, w jaki sposób! Ruchy zielonowłosego były idealne, uderzał w niego w genialnym tempie dokładnie tak jak lubił. Z każdym zagłębieniem męskości Zoro wewnątrz swojego odbytu, jego własny członek robił się coraz twardszy.
-O tak… Wspaniale… - jęczał oddając się przyjemności.
Zachęcany erotycznym głosem wciąż przyspieszał, a umysł zalewała mu fala rozkoszy. W końcu się jej poddał.
-Płacę! – Wydyszał wciąż będąc w Sanjim
Doszedł wewnątrz kuka jednocześnie wgryzając się w jego ramię.
Sanji, gdy tylko poczuł rozpływającą się w nim gorącą substancję sam osiągnął szczyt z imieniem kochanka na ustach, brudząc jednocześnie swoją klatkę piersiową.
-Zoroooooo…
Leżeli tak chwilę, starając się wrócić do rzeczywistości po magii, jakiej przed chwilą doświadczyli dzięki sobie nawzajem.
Pierwszy zmysły odzyskał Zoro.
-Czy… Taki… Napiwek wystarczy?
Wyszedł z Sanjiego a część spermy wylała się na deski, oblepiając też uda kucharza. Który nadal dyszał pogrążony w resztkach rozkoszy. Szermierz przyglądał mu się z fascynacją. I czymś jeszcze.
-O nie! – Krzyknął teatralnie, wpatrując się w klatkę piersiową kochanka, upstrzoną białymi plamami. – Znów nabrudziłem! Trzeba to sprzątnąć…
Do blondyna nie bardzo dochodziło, to, co miało właśnie miejsce. Chciał zadać jakieś pytanie, ale nic nie przychodziło mu go głowy. Dlatego jęcząc pozwolił ukochanemu zlizywać spermę ze swojego spoconego ciała. Po raz niewiadomo, który tego popołudnia ten wprawny język go pieścił i dawał kolejne dawki rozkoszy. Był w siódmym niebie, właśnie przeżył seks życia a ten glon nadal go rozpieszczał! Niemal bezwiednie położył rękę na głowie przyjaciela i zaczął przeczesywać zielone kosmyki. Jego kochanek zamruczał z rozkoszy.
-Musiało bardzo ci smakować…
-Oczywiście. Jesteś moim ulubionym daniem – dalej rozkoszował się lepką cieczą, a wydawane przy tym odgłosy jasno wskazywały na to, że nie tylko blondyn odczuwał w tym momencie satysfakcję.
W końcu Sanji znów był czysty i szermierz przemieścił się tak, by wisieć dokładnie nad twarzą blondyna.
-Dziękuję za posiłek – pocałował go w usta. – Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś mi go zaserwujesz – przejechał językiem po rozgrzanych wargach.
-Możesz być tego pewny – oddał pocałunek z większą zachłannością niż zrobił to Zoro. –Nie mogę pozwolić by moi współzałoganci chodzili głodni… I lubię, gdy smakuje im moja kuchnia – przejechał dłonią po klatce szermierza wprawiając go w drżenie.
-To… Cudownie… Bo… chcę byś był każdym moim daniem. Chcę jeść z ciebie każdego dnia – całował go po nagim ciele zostawiając krwiste malinki
- Ale pieprzysz glonie! – Speszył się.
- A to akurat zależy od obiadu – wyszczerzył się Zoro po uszy pogrążony w blondynie. - Przy takim… Zawsze!
-Jesteś niepoprawny! – Zaśmiał się czując jak jego członek jest szturchany przez przyrodzenie zielonowłosego.
-A czyja to wina? – Kucharz znów stawał się twardy, on zresztą też, dlatego wzmocnił swoje ruchy.
-Co sugerujesz? Że niby moja?
-Ty to powie… - nie dane mu było dokończyć, bo Sanji przewrócił go na plecy samemu siadając na nim okrakiem. – Chcesz jeszcze? Taki niegrzeczny jesteś? – Chciał go dotknąć, ale blondyn odepchnął jego dłoń ze złośliwym uśmieszkiem na ustach.
-Jakie jeszcze? – Spytał zaczynając ruszać swoim penisem, tak by drażnił męskość Zoro. – O ile wiem, jeszcze mi nie podziękowałeś, za obiad… - wziął do ręki jądra kochanka, nic jednak z nimi nie robiąc. Tylko trzymał. To podnieciło szermierza niemiłosiernie.
-Przecież powiedziałem…
-To za mało! – Ścisnął jądra, tak, że ten syknął z bólu. – Wiesz ile… przygotowywałem ten posiłek? – Przestał na chwilę pobudzać już i tak sterczącego członka partnera i pochylił się tuż nad jego uchem. – Coś mi się chyba za to należy… - liznął go po szyi.
-Hmmm… - udawał, że się zastanawia jednocześnie gładząc blondyna po plecach. – Może… - jego ręka zjechała aż do jędrnych pośladów i zahaczyła o otwór wciąż lepiący się od spermy, którą teraz miał rozsmarowaną po swoim podbrzuszu i nie wiedzieć, czemu podnieciło go to. Jak jasny gwint! – A co byś chciał? – Spytał wkładając palce do wnętrza kucharza, kolejna dawka białej substancji wydostała się na zewnątrz. – W ramach… podziękowań?
Ten pieprzony glon na za dużo sobie pozwala! Nie tak to miało wyglądać, ale to było takie cudowne… Czuł jak sperma spływa mu po udach a palce, bo zielonowłosy zdążył dołożyć drugi, baraszkują w jego wnętrzu, specjalnie omijając najwrażliwszy punkt. O nie! Tak się nie będą bawić!
-To! – Palcem wskazującym nacisnął na sterczącą główkę partnera, przez co szermierz cicho jęknął wyginając ciało w łuk. Zadowolony z efektu, Sanji, nie zabrał ręki, tylko wzmocnił nacisk jednocześnie poruszając penisem na boki niczym zabawką. To było nawet śmieszne a swój sposób. Członek zielonowłosego poruszał się teraz niczym bańka wstańka.
W życiu nie przeżył czegoś takiego. Choć pieszczota nie była zbyt bezpośrednia i tak czuł jak ciepło rozchodzi się z jego podbrzusza i powoli ogarnia całe ciało. By nie zwariować przymknął oczy, przed którymi i tak robiło mu się ciemno. Kolejny ruch kucharza sprawił, że musiał wyjąć z niego palce i przygryźć je aż do krwi. Inaczej wrzeszczałby wniebogłosy.
To jak Zoro reagował przechodziło jego najśmielsze oczekiwania, jeszcze nigdy nie doprowadził tej gównianej algi do takiej ekstazy. Inna sprawa, że tak naprawdę nigdy nie przejął inicjatywy. A teraz powoli zaczynał tego żałować.
-To jak będzie? –Spytał przejeżdżając paznokciem po całej długości penisa partnera. W miejscu gdzie wzmocnił nacisk powstały białe ślady. Zoro był już tak twardy, że każdy dotyk zamiast przyjemności sprawiał mu ból, lecz Sanjiego nakręcało to jeszcze bardziej. I choć sam, znów, czuł pewien dyskomfort, chęć „odwdzięczenia się” zielonowłosemu za zachowanie podczas „obiadu”, była silniejsza.
-Dostanę to, czego chcę? – Kciukiem pocierał jądra jednocześnie drugą ręką zjeżdżając do umięśnionych pośladków partnera. – Czy mam sobie znaleźć inną nagrodę… - rozchylił je i zaczął ocierać się opuszkami palców o jego wejście.
-Nie odważysz się –wysapał. To wszystko kręciło go jak jasna cholera, i choć w życiu by się do tego nie przyznał miał nadzieje, że Sanji jednak nie żartuje. Nigdy w ten sposób tego nie robili i… był po prostu ciekawy jak to jest… Być na dole… Zdominowany…
-Założymy się? – Nie planował tego, chciał go tylko podrażnić, ale z każdą chwilą, coraz bardziej i bardziej… pragnął, choć ten jeden raz znaleźć się na górze, zdominować i posiąść całkowicie swojego partnera. Uważnie obserwując twarz zielonowłosego włożył w jego otworów najpierw jeden, a zaraz potem drugi palec. Zoro przygryzł wargę aż do krwi, ale nie wykonał żadnego ruchu, by przeszkodzić kochankowi. Mimo to Sanji przerwał. To było dla niego zupełnie nowe doświadczenie i prawdę mówiąc bał się…
-Już zrezygnowałeś? – Gdy kuk wyjął z niego place poczuł się… rozczarowany! Ni mniej ni więcej tylko kurewsko rozczarowany! Musiał znaleźć sposób, by blondyn skończył to, co zaczął. – Wiedziałem, że ty jednak cienki…- uwał, gdy znów coś zaczęło poruszać się w jego odbycie. Tym razem poza przyjemnością poczuł lekki ból. Brak doświadczenia kucharza, był wyczuwalny aż nadto.
-Nigdy nie rezygnuję zanim nie dostanę tego, czego chcę – wysapał dokładając trzeci palec, jednocześnie uważał, by tym razem nie zrobić szermierzowi krzywdy. Poprzednio trochę się pospieszył.
-A, czego teraz pragniesz? Bo zdążyłem się pogubiććććć…- tak! Trafił dokładnie w TO miejsce! Sanji niewątpliwie miał do tego talent. Przyjemność sprawiła, że zgubił wątek. – Bo… Zaczynam… się… już… gubić… Achhhh… - czuł się cudownie – w twoich… zachciankach!
Udało mu się! Ekstaza malująca się na obliczu zielonowłosego wprawiła go w zachwyt i napędzała do dalszych ruchów. Zaczął wsuwać i wysuwać palce próbując znaleźć przy tym rytm, który najbardziej odpowiadałby Zoro. I chyba mu się to udało, bo z uchylonych ust poczęły wydostawać się dźwięki świadczące o doznawanej przyjemności. On sam też czuł się niemal spełniony, nigdy nawet by nie przypuszczał, że dawanie komuś rozkoszy, może przysporzyć tyle satysfakcji. Powoli zaczynał rozumieć stanowisko partnera.
-Teraz chcę tylko jednego…
-Mhmmm… - słuchał jednym uchem starając się w pełni skupić na ruchach blondyna. Wiedział, że robią to w ten sposób pierwszy i ostatni raz, dlatego tym bardziej chciał wycisnąć z tego tyle ile tylko się da. By to popołudnie zapisało się w pamięci ich obu, jako jeden z najpiękniejszych dni w życiu. A już na pewno, jako jeden z najbardziej zboczonych i wyuzdanych.
-Ciebie! – Kucharz ugryzł go w sutek, co tylko wzmocniło przeżywane doznania.
-To bierz – w oczach pojawiły mu się łzy. – Jestem cały twój… - Był też rozpalony do granic możliwości. Jeszcze chwila i dojdzie. Nim to nastąpi, chciał poczuć w sobie kucharza, niczego w tej chwili nie pragnął bardziej, jak być pieprzonym przez tą zboczoną brewkę.
Zszokowany patrzył jak Zoro podnosi się do siadu, jak całuje go w usta przejeżdżając językiem po podniebieniu, a zębami zahaczając o dolną wargę, jak zrzuca go z siebie, poczym…. Klęka wypinając tyłek w jego stronę.
-Bierz! – Może i w ten sposób stracił część swojej godności, ale… Niebiosa! To było tego warte… A najlepsze przecież dopiero przed nim! Przed nimi znaczy się.
Nie do końca docierało do niego, co tak naprawdę właśnie się dzieje, wiedział tylko, że musi włożyć swojego penisa w ten pięknie prezentujący się otwór. Niemal błagający o to, by się w niego zagłębić. Inaczej oszaleją obaj. Pozwolił przejąć kontrolę swoim instynktom i podszedł do klęczącego Zoro. Zaczął ocierać się swoim członkiem o wypięte pośladki. To było tak nierealne… Wciąż sam pełen był spermy szermierza, czuł jak wylewa się z niego przy każdym ruchu i wysycha na udach, a mimo to… miał właśnie przelecieć faceta, który przed chwilą wypieprzył jego! Który pieprzył go od kilku miesięcy! Większego afrodyzjaku nawet nie mógł sobie wyobrazić. Nie mogąc się dłużej powstrzymywać jednym silnym pchnięciem wszedł od razu cały w Zoro, na co szermierz zareagował krzykiem. I bynajmniej nie był to odgłos przyjemności. Stróżka krwi popłynęła mu po udzie. Sanji zamarł. Nie chciał zrobić kochankowi krzywdy, zwłaszcza, że zielonowłosy w stosunku do niego zawsze był delikatny.
-W porządku?
Pokiwał głową. Na początku zabolało, ale gdy jego ciało zaczynało przyzwyczajać się do członka kucharza z wolna przychodziła przyjemność.
-Zacznij… się… ruszać… - wychrypiał.
Niepewny poruszył biodrami, najdelikatniej jak mógł i widząc, że nie wywołuje to bólu na obliczu kochanka przyspieszył. Ciepło panujące we wnętrzu Roronoy sprawiało, że jego własne przyrodzenie niemal eksplodowało z przyjemności, a jęki szermierza, tylko podgrzewały i tak gorącą atmosferę. Zoro, bowiem dosłownie wrzeszczał z ekstazy, gdy Sanji za którymś razem trafił w końcu w jego prostatę.
-Tak! Mocniej! Szybciej!
Spełniał każdą jego zachciankę, z każdym uderzeniem tracąc kontakt z rzeczywistością i pogrążając się w rozkoszy. Było mu tak dobrze… Machinalnie wziął do ręki zaniedbanego członka partnera i zaczął pieścić go w rytm swoich ruchów.
Nie trwało długo, gdy jego penis zaczął pulsować, tym samym dając znać, że niedługo nastąpi spełnienie.
-Zoro… - wysapał cały czas pieszcząc szermierza, również będącego już na limicie.
-Skończ we mnie…
Nie musiał mu tego powtarzać. Blondyn zrobił jeszcze kilka pchnięć, poczym doszedł głośnym westchnieniem.
Czuł jak wypełnia go gorąca ciecz i to wystarczyło by i on osiągnął szczyt. Wytrysnął na bladą dłoń wciąż zaciśniętą na jego męskości.
Obaj padli na podłogę oblepieni potem i spermą. Dla obydwu było to całkiem nowe doświadczenie, kolejny krok cementujący ich pokręcony związek.
Nie wiedząc jak mają się zachować, przecież wszystkie standardy, do jakich przywykli właśnie poszły się rypać, leżeli na plecach tuż obok siebie splatając swoje dłonie.
-Czy… - pierwszy głos odzyskał Zoro – moje podziękowanie… usatysfakcjonowało najlepszego szefa kuchni?
-A żebyś wiedział – uniósł się na łokciach i pocałował zielonowłosego w usta. – Kocham cię – czuł, że właśnie teraz powinien to powiedzieć. – Nawet, jeśli jesteś głupią algą – ułożył głowę na jego klatce piersiowej.
-Też cię kocham – złożył na blond włosach krótki pocałunek. – Nawet, jeśli jesteś zboczoną durną brewką.
fajne :) podoba mi się!! :) mogę wykorzystać niektóre sceny do swojego opowiadania ???
OdpowiedzUsuńDziękuję :).
UsuńJak zaznaczysz źródło, to nie ma problemu :).