czwartek, 16 lipca 2015

Nie ma nic za darmo



Tytuł: Nie ma nic za darmo
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: yaoi
Para: MihawkxZoro
Ograniczenia wiekowe: +18
Info/Uwagi: Zawiera sceny gwałtu



NIE MA NIC ZA DARMO

"Nic nie jest za dar­mo. Wszys­tko ma swoją cenę, a życie sa­mo wy­biera formę zapłaty..."



Korzystając z pozostałych mu resztek sił osunął się z wolna na kafelki, zamiast po prostu zaryć twarzą o, otaczający go zewsząd, czysty marmur. W końcu luksus był tym, co Mihawk cenił sobie niemal tak bardzo jak sztukę władania mieczem. Cały zamek pełen był dyskretnie poukrywanych śladów przepychu i wygód, jakie najlepszy z szermierzy zapewnił sobie, zapewne dzięki latom na morzu w charakterze krwiożerczego pirata. Wiele z nich z całą pewnością przeoczył, przez własną ignorancje dla dóbr doczesnych, jednak niektórych się po prostu nie dało. Na przykład markowego wina, którego kieliszek zawsze towarzyszył mężczyźnie po obiedzie, oraz tych pioruńsko drogich, jak stwierdziła Perona i rozkosznie zimnych, jak stwierdził on sam, czując terapeutyczny chłód, w zbolałym ciele, płytek.
Mijał właśnie tydzień, od kiedy zaczął trenować pod czujnym okiem Jastrzębiookiego. Znaczy chyba tydzień, bo wszystkie dni zlewały się w jeden, każdy następny podobny był do poprzedniego oraz doskonałą zapowiedzią następnego. Jakby odbić go przez kalkę i kazać przeżyć raz jeszcze. Każdy wypełniony morderczym treningiem, szczękiem mieczy, rykiem pawianów i hektolitrami wylanego potu. A nad tą całą mieszanką górowały sarkastyczne uwagi Mihawka, który nie przepuścił żadnej okazji, by dopiec swojemu pierwszemu i najprawdopodobniej ostatniemu, uczniowi. Chyba liczył, że swoim zachowaniem zmotywuje młodego szermierza do jeszcze większego wysiłku, wpłynie na zranioną dumę. Jednak Zoro nie potrzebował tego typu zachęt, do przodu pchała go chęć stania się silniejszym oraz nienawiść do przegranej, jaką zapałał po spotkaniu z Kumą. Wspomnienie Shichibukai powalającego całą załogę i sięgającego po głowę Luffiego, człowieka, będącego przyszłym Królem Piratów. Jak również jego pierwszego przyjaciela, pozwalały mu wytrwać w tym piekle, do którego sam się wprosił. Największą motywacją okazało się być wspomnienie porażki. Nikt, nigdy przecież nie twierdził, że Roronoa Zoro jest normalny.
Tak czy inaczej dawało mu to siłę, by znów skrzyżować miecz z tym pieprzonym pawianem, podnieść się z klęczek po kolejnym ciosie, a teraz… żeby dźwignąć się z kafelek, nagrzanych już ciepłem jego ciała. Zaczekał aż nogi przestaną mu drżeć przyzwyczajając się na nowo do ciężaru, jaki musiały znosić ostatnimi czasy, niemal dwadzieścia godzin na dobę. Kiedy niebezpieczeństwo ponownego spotkania z podłogą w trybie pilnym minęło, odkręcił kurek. Momentalnie gorąca woda, potężnym strumieniem oblała całe jego ciało, przynosząc niewysłowioną ulgę napiętym mięśniom oraz podrażnionej skórze pokrytej mozaiką otarć i drobnych zacięć, powstających za każdym razem, gdy spóźnił się z unikiem o ułamki sekund.
Kiedy pierwszy, najbardziej intensywny atak minął i cieśnienie w rurach trochę się unormowało oparł głowę o szare płytki zatapiając się w tym cudownym doznaniu, jakie dawały mu wąskie strużki, wolno badając jego ciało. Oplatając je niczym długo wyczekiwanego kochanka, rozluźniając, wprawiając w ekstazę. W tych chwilach, tak nielicznych, pozwalał sobie na zapomnienie. Kim jest, co tu robi, cała przeszłość, która go ukształtowała i przyszłość, jaką sam sobie wybrał podejmując takie, a nie inne decyzje. Tego po prostu nie było. Przynajmniej dopóki nie zabrakło ciepłej wody. Zmiana temperatur była jego powrotem do rzeczywistości. Nigdy na niego nie narzekał, przyjmował z pełnym zrozumieniem i oczyszczonym umysłem, gotów dalej walczyć.
Teraz jednak pogrążony był w nicości. Dlatego nie usłyszał skrzypnięcia otwieranych drzwi, gęsta para unosząca się w całym pomieszczeniu stanowiła idealną zasłonę dla zbliżającego się człowieka, uniemożliwiając, pogrążonemu w niebycie szermierzowi, wyczuć wroga. Dopiero, gdy ten stanął za nim, drgnął zaskoczony i obrócił się na pięcie, niemal poślizgując się na mokrej posadce.
-Mi…
Silne wargi, dosłownie miażdżące jego usta, zgasiły pytanie w zalążku.
Czuł jak z każdą chwilą jest coraz bardziej dominowany przez własnego nauczyciela, który z niewiadomych przyczyn znalazł się, nagi, wraz z nim, w łazience.
Mihawk smakował wytrawnym winem i czymś jeszcze trudnym do jednoznacznego określenia. Pomimo wyczuwalnej nutki alkoholu, w żadnym razie nie był pijany. Doskonale zdawał sobie sprawę, z tego, co robi. A był w tym świetny, chociaż Zoro za żadne skarby nie przyznałby się, że taka myśl wykiełkowała w dopiero powracającym do rzeczywistości umyśle. Chwilę, po jej narodzinach, zaczął intensywnie odpychać od siebie mężczyznę, z oczywistych względów będąc na straconej pozycji. W końcu Jastrzębiooki nie leczył wciąż ran, jakie zadał mu Kuma, ani też nie był zmuszany dzień, w dzień do walki z pawianami.
Był jednak człowiekiem i, jak każda ludzka istota, potrzebował do życia tlenu. Zoro wykorzystując chwilę, gdy Mihawk przerwał pocałunek, by zaczerpnąć powietrza, odskoczył w przeciwległy róg łazienki.
-Co ty odpierdalasz?! – Zaczął wycierać usta plując dookoła, dając tym samym wyraz obrzydzenia, jakie czuł, po wcześniejszych wybrykach swojego aktualnego mentora. – Poje… - urwał, bo dotarła do niego cała sytuacja. Mihawk, bez żadnego skrępowania, stał przed nim nagi, co dopiero teraz wydało mu się, dziwne, a nawet niepokojące. Tak samo jak idealnie wyrzeźbione ciało, które jakby opierało się upływowi czasu i równie dobrze mogło należeć do prężnego dwudziestolatka, a nie do faceta, który jest o krok od kryzysu wieku średniego. Najbardziej krępujący, był jednak, potężnych rozmiarów, członek mężczyzny, prezentujący swe wymiary, w niemal pełnym wzwodzie.
Nie wiedzieć, czemu ten widok zaczął napawać go lękiem. Coś mu mówiło, że od dzisiaj, prysznic przestanie być jego ukojeniem.

Wykorzystując chwilę zawahania chłopaka, Mihawk jednym susem doskoczył do niego i z ogromną siłą przyparł go do ściany, co odczuł cały kręgosłup Roronoy.
-Jak to, co? – Złapał dłonie młodego szermierza, poczym zamknął je w niedźwiedzim uścisku i również przyparł do kafelek, tuż nad zieloną czupryną. – Odbieram swoją zapłatę. – Znów złączył ich usta i znów był to raczej pocałunek jednostronny. Nie wydawało się jednak, że mężczyźnie to przeszkadza. Bardziej, niż na odpowiedzi Zoro, zależało my, aby wpuścić język do tych opornych ust. Nie pomagały jednak delikatne sugestie, czy też podgryzanie wargi, aż do krwi, tak że strużka karmazynowej cieczy spływała po podbródku Byłego Łowcy Piratów, kreśląc drogę, przez klatkę piersiową, naznaczona jego własnym dziełem. Mihawk uśmiechnął się do siebie w duchu. To też może się przydać później.

Czuł, że jest na straconej pozycji. Mężczyzna naparł na niego całym ciałem, tak, że czuł intensywny zapach drugiego człowieka, a za plecami chłód marmurowych płytek, które po raz pierwszy nie dały spodziewanej ulgi, a tylko uczucie niepokoju. Spróbował uwolnić ręce, jednak Jastrzębiooki był zbyt silny. Lata dzierżenia w dłoniach Yoru, jednego z przeklętych mieczy, nie poszły na marne.
Chciał zapytać, o jakiej zapłacie mówił, jednak znów został uraczony niechcianym pocałunkiem, tym razem jeszcze bardziej nachalnym. Język Mihawka, raz za razem, próbował wedrzeć się do jego ust, a on mu na to konsekwentnie nie pozwalał, wiedząc, że cała ta sytuacja jest chora i nie ma prawa bytu. Nawet krwawe ugryzienia nie zmusiły go do zmiany decyzji.
Wtem poczuł jak wolna dłoń mężczyzny błądzi po jego ciele, badając fakturę klatki piersiowej, brzucha, bioder i w końcu spoczywając na tyłku. Z każdym przebytym centymetrem robiło mu się coraz bardziej niedobrze. Nie chciał być dotykany w ten sposób przez tego człowieka! Przypuszczał, że to dopiero początek, tego, na dzisiejszy wieczór zaplanował Najlepszy Szermierz na Świecie.
A uszczypnięcie w pośladek tylko, go w tym utwierdziło. Nie spodziewając się czegoś takiego instynktownie krzyknął, a pozostający ciągle w gotowości, język Jastrzębiookiego wdarł sie do jego ust i zaczął badać całe wnętrze.
Zoro czuł jak mężczyzna przejeżdża nim po wewnętrznej stronie policzków, pieści podniebienie, co jakiś czas zahaczając o zęby.
Od tego zaczynało mu się kotłować w żołądku, nienawiść i obrzydzenie lada chwila miały osiągnąć apogeum, dlatego, zbierając wszystkie pozostałe mu dzisiaj siły, raz jeszcze spróbował odepchnąć napastnika. Całym ciałem naparł na ciało Mihawka, zapominając jednak o swojej nagości i podczas próby wyswobodzenia otarł swoim penisem o członek Mihawka. Uświadomiwszy sobie, co się właśnie stało, zarumienił się i zrezygnował z dalszej walki.
Zyskał jednak tyle, że mężczyzna przestał go całować i teraz wpatrywał się w, czerwoną ze wstydu, twarz swoimi niezwykłymi oczami, w których teraz migotało, w ogóle nieskrywane pożądanie.
-Podoba ci się. – To nie było pytanie. Ręka, do tej pory cały czas spoczywająca na pośladku Roronoy zaczęła z wolna zbliżać się ku kroczu zielonowłosego.
-Chyba cie pojebało! – Spróbował kopnięcia, jednak, w tej materii, daleko mu było do Sanjiego i jego atak został uniknięty, bez większego problemu. – Spierdalaj z tymi łapami! O czym ty gadasz pieprzony świrze?!
-Niedługo się przekonamy, kto tu będzie pieprzony. – Usłyszał głęboki męski głos tu przy swoim uchu, a zaraz potem Dracule, polizał muszelkę wywołując tym samym gęsią skórkę na wrażliwym obszarze wokół szyi więźnia.
Dałby sobie głowę uciąć, że zabrzmiało to jak groźba. Co gorsze, groźba z realnym skutkiem, w końcu… Nie!
-O, czym ty gadasz?! – Powtórzy pytanie. – Co ci się narodziło w tej wystrzyżonej łepetynie…
Chciał dodać, coś jeszcze, ale dokładnie w tej samej chwili Mihawk złapał za jego penisa i zaczął przesuwać dłonią w górę i w dół, co jakiś czas zahaczając o coraz bardziej purpurową główkę. Z pomiędzy warg Zoro wyszło najpierw ciche westchnienie, a kiedy zdał sobie sprawę z tego, co właśnie zrobił jęknięcie, tym razem pozbawione przyjemności.
-Zostaw… - Wysapał.
-Nie mam takiego zamiaru. – Przyspieszył ruchy dłonią. Widocznie znęcanie się nad młodzikiem było dla niego źródłem przyjemności. – Już ci mówiłem – puścił penisa chłopaka i złapał go za podbródek, – że odbieram swoją zapłatę.
Uczucie, którego epicentrum znajdowało się miedzy jego nogami, nie pozwalało mu się skupić. Z jednej strony to było obrzydliwe, był dotykany przez faceta! Starszego od niego o niemal ćwierć wieku. Faceta! I to było najgorsze. Z drugiej jednak… Mihawk był w tym, co robił zajebisty! Wiedział dokładnie gdzie dotknąć, w którym miejscu przytrzymać dłużej, by sprawić przyjemność.
Choć jego umysł za wszelką cenę żądał uwolnienia, z tej paskudnej sytuacji to ciało reagowało samo, zmuszając do perwersyjnego błagania o jeszcze. Nigdy wcześniej nie nienawidził siebie tak bardzo, jak teraz, gdy musiał przygryzać wargi aż do krwi, by nie wydać jęków rozkoszy.
Kiedy to uczucie, wprawiające go w konsternację minęło, łatwiej mu było skupić się na słowach Mihawka. Zwłaszcza, że miał jego twarz tuż przed swoją własną. I tym razem w jastrzębich oczach brak było nawet nutki pożądania, a zastąpiła ją złość.
-O, jakiej cholernej zapłacie mówisz?! Za co?!
Mężczyzna roześmiał się.
-Jak to, za co? – Ignorował próby wyswobodzenia rąk przez młodego szermierza. I tak nie miał ku temu szans, a to było nawet zabawne. – Za lekcje.
Zoro zamurowało. Dosłownie. Stał bez ruchu z rozdziawionymi ustami, zapominając o niebezpieczeństwie wtargnięcia do nich nieproszonego gościa, jakim był język Mihawka, i gapił się na swojego nauczyciela niewiele rozumiejąc. A właściwie nic nie pojmował z tej całej sytuacji.
-Że, co, kurwa?! – wrzasnął otrząsnąwszy się z szoku.
-A coś ty myślał? – Mężczyzna pochylił się nad nim, tak że teraz jego gorący oddech omiatał, z każdym wydechem, szyję Roronoy. – Że będę cię szkolił za darmo? Poznasz moje techniki nie dając nic w zamian? – Polizał małżowinę zielonowłosego, a ten zareagował na to wzdrygnięciem. Reakcja nie spodobał się Mihawkowi, bo mocniej zacisnął palce wokół unieruchomionych nadgarstków. Zoro i tak już było wszystko jedno, przestał czuć ręce kilka minut temu. – O nie… Na tym świecie nie ma nic za darmo, a ceną za moje usługi jest… - Zawiesił głos. – Twoje ciało.
W pierwszej chwili sens tych słów nie bardzo dotarł do Zoro, dopiero, kiedy Mihawk znów na niego spojrzał, zrozumiał… I w cale a wcale mu się to nie spodobało… Bardziej z szoku niż z prawdziwej potrzeby zadał kolejne pytanie. No i może kierując się resztką nadziei, że Dracule jednak… żartował? Taaa… A jutro Marynarka zaprosi wszystkich piratów na herbatkę i ciasteczka. Najlepszy Szermierz na świecie nie wie, co to żart, zwłaszcza kiedy jego oczy nabierają tego specyficznego wyrazu. Którego w głębi serca obawiał się bardziej niż samej śmierci. Więcej. Bardziej niż porażki.
-Co… masz… na… myśli…
Mihawk zaśmiał się.
-Odważny i zdeterminowany… ale inteligencją to ty nie grzeszysz… Powtórzę tak żebyś zrozumiał. Będę cię uczył, a w zamian… ty oddasz mi się za każdym razem, gdy tylko będę chciał. Bez marudzenia. – Widząc konsternację na twarzy zielonowłosego postanowił całą sprawę wyjaśnić jeszcze dosadniej. – Będę cię pieprzył, kiedy tylko najdzie mnie ochota! – Z dziką satysfakcją patrzył jak źrenice Zoro rozszerzają się coraz bardziej i bardziej, podczas gdy twarz nabierała krwistych rumieńców złości. Pozwolił mu na to. W końcu zwycięzcą i tak będzie on.
-Ciebie – wysapał gotując się z wściekłości – Chyba. Po…
-Ee – Przerwał mu kładąc palec na pokrytych krwią wargach. – Pamiętaj. Jeśli teraz powiesz „nie”, skończą się lekcje fechtunku. Niczego więcej cię nie nauczę. Zdecyduj, co jest dla ciebie ważniejsze… I pamiętaj… - Jego usta znów znalazły się tuż przy uchu Roronoy – Jeśli się zgodzisz, mogę sprawić, że będziesz się czuł cudownie. Wybieraj.
Przed oczami Zoro, zamiast rozciągniętej w lubieżnym uśmiechu, twarzy Mihawka, pojawiła się scena z Thriller Bark, gdy Kuma sięgnął po głowę Luffiego, a zaraz potem walka z Kizaru na Sabaody, gdy zmuszony był polegać na innych. Naraził przyjaciół na niebezpieczeństwo z powodu własnej słabości. Czegoś, czego nienawidził. Trening z Jastrzębiookim pozwoliłby mu stać się silniejszym, gotowym na Nowy Świat, który powita go i resztę załogi z niespełna dwa lata… Tylko, czy… Samo wspomnienie ręki Mihawka na własnym członku wystarczyło, by jego żołądek wywinął koziołka, a w ustach pojawił się gorzki posmak niestrawności. Gdyby się zgodził… Byłoby jeszcze gorzej… Mężczyzna posunąłby się dalej.
Nagle poczuł jak jego ręce są uwalniane z żelaznego uścisku, poczym opadają bezwładnie wzdłuż ciała. Momentalnie pojawiło się w nich, tak dobrze mu znane, uczucie mrowienia. Zupełnie jak wtedy, gdy zasnąwszy na pokładzie ułożył się w niezbyt wygodny paragraf.
Niespodziewanie Mihawk się odsunął umożliwiając mu ucieczkę spod prysznica. Co oznaczałoby jednocześnie spakowanie manatków, w postaci kilku podziurawionych ubrań i trzech katan, a potem opuszczenie wyspy najszybciej jak to tylko możliwe. Żegnając jednocześnie jedyną okazje stania się silniejszym.

Patrzył jak młody pirat tęsknie spogląda w stronę drzwi, jednak nie rusza się ani o milimetr, podczas gdy jego ciało drżało. Nie potrafił tego powstrzymać i Mihawk jak najbardziej to rozumiał. W końcu wybór, jaki mu dał… był okrutny. Ale on też nie zdobył tytułu Najlepszego hasając po łące i wąchając kwiatki i ogólnie siejąc wszem i wobec dobro. Co to, to nie. Jego historia też obfitowała w epizody, które schował w najgłębszych zakamarkach duszy przyrzekając, że nie ujrzą one światła dziennego. Mężczyzna czasem musi się poświęcić. Jeśli oczywiście ma, dla kogo. A ten zielonowłosy na pewno miał… Zrozumiał to, w chwili, gdy klęknął przed nim, błagając o naukę. Wtedy jeszcze nie podjął decyzji, co do zapłaty.
Widząc jak Zoro się wacha uśmiechnął się pod nosem.
-Nie idziesz?
Nieproszone wspomnienia przyjaciół nawiedziły jego umysł. Przyjaciół wypowiadających z ufnością, że wierzą w niego. Kurwa! Przecież już tyle razy poświęcał swoje ciało… To będzie po prostu kolejny raz…
-Nie.
-A wiesz, co się stanie, jeśli zostanie…
Kurwa!
-Tak…
Nawet, jeśli chciałby powiedzieć coś więcej i tak nie miałby ku temu sposobności, bo Mihawk dopadł do niego niczym dzikie zwierzę, jastrząb pochwytujący w końcu, długo upatrywaną ofiarę. Przydomek, Jastrzębiooki niekoniecznie wziął się od niezwykłych oczu mężczyzny.
Język mistrza znów wdarł się do jego ust i tym razem był bardziej natarczywy, bezpośredni, niecierpliwy… Jakby czuł, że może pozwolić sobie na wszystko a i tak nie zostanie powstrzymany, że to wnętrze jest jego własnością.
Nie miał zamiaru oddawać pocałunku. Nie miał zamiaru robić kurwa nic! Jak Mihawk chce jego ciała to w porządku, ale bez jego udziału.

Brak reakcji ze strony przyszłego kochanka trochę go wkurzył. Skoro już się zgodził powinien wykazać nieco chęci… Postanowił „zmotywować” chłopaka. Zacisnął dłoń na wciąż pobudzonym członku zielonowłosego i zaczął nią poruszać. Zoro prawie natychmiast stał się twardy.

Z wrażenia niemal nie krzyknął niwecząc tym samym postanowienie sprzed chwili. Zagryzł wargi, ponownie otwierając ledwie zasklepione rany. Czuł jej metaliczny posmak i kurwa mać, tylko jeszcze bardziej go to pobudzało. Jeżeli wcześniej myślał, że Mihawk jest dobry w te klocki, to teraz mógł bezapelacyjnie stwierdzić, że ten oziębły Jastrzębiooki, był w tym mistrzem. Operował jego penisem nie gorzej niż własnym mieczem. Mimo to… Nie! Nie da mu tej satysfakcji! Nie pokaże, że mu się to podoba.
Dalej gryzł wargi, smakując własną krew, powstrzymując głos i wszelkie grymasy, jakie mogłyby pojawić się na jego twarzy, starając się zachować maskę obojętności. Podczas gdy wprawna ręka przysuwała się wzdłuż członu, co chwila zaciskając się, to poluźniając chwyt, kciuk ocierał o wrażliwą główkę. W tym samym czasie druga dłoń rozpoczęła zabawę jądrami, na zmianę je ugniatając lub masując. A to wszystko w idealnym tempie, tak jak lubił. Sytuację dodatkowo pogarszał doświadczony język kreślący kółka na jego szyi, od nasady ucha aż po samą krtań… Chwilami myślał, że się udusi. Tak, czuł się cudownie. I tylko fakt, że do takiego stanu doprowadził go mężczyzna powstrzymywał te jęki rozkoszy, które nieproszone grzęzły mu w gardle błagając o uwolnienie. Jednak nie każdą część swojego ciała potrafił kontrolować i nie wszystko utrzymać wewnątrz.
Mihawk poruszył jeszcze kilka razy dłonią, potarł żołądź, nabrzmiałą, cieszącą oczy mężczyzny, mocną purpurą i jego palce w jednej chwili zostały oblepione białą substancją.
-Serio? Już? – spytał zlizując brudzącą go spermę. Po części dlatego, że ciekawił go smak młodego szermierza, bardziej jednak z chęci wyprowadzenia zielonowłosego z równowagi. – Myślałem, że wytrzymasz dłużej…
Nie dostał odpowiedzi na zaczepkę. W ogóle nie dostał żadnej odpowiedzi. Zoro zadziwiająco szybko ustabilizował oddech i znów patrzył beznamiętnym wzrokiem na swojego nauczyciela, tak jakby przed chwilą wcale nie spuścił się mężczyźnie na rękę. Tak samo się czuł. Jakby wydarzyło się gdzieś obok niego, bez jego udziału.
W Mihawku, na widok tej postawy, zawrzał gniew. Choć on sam był raczej oszczędny, jeśli nawet nie skąpy, w okazywaniu emocji, nie znosił tej cechy u innych. A w szczególności u cholernych bachorów, które zamierza, w ciągu nadchodzących dwóch lat, wyruchać na wszystkie możliwe sposoby. Zawziął się. Wywoła na tej zobojętniałej twarz jakieś emocje, choćby miał to zrobić siłą. I nie miałyby one mieć nic wspólnego z rozkoszą. W końcu młody sam był sobie winny, mogli to zrobić inaczej. Kto wie? Może byłby nawet delikatny? Może… Ale tego Zoro już się nie dowie.
Jednym celnym kopnięciem powalił chłopaka na kolana.

Zderzenie z podłożem zaowocowało przeciągłym bólem na całej długości nóg, które momentalnie zaczęły drżeć. To uczucie było jednak czymś cudownym, w porównaniu to tego, co stało się chwilę potem.
Silne palce Jastrzębiookiego rozwarły mu usta, z taką siłą, że szczęka nieomal wypadła z zawiasów. Gdyby miał czas jęknąłby, instynktownie. Głos sam wydobyłby się z jego gardła, jednak nie miał jak. Drogę zagradzał mu penis bezwstydnie wdzierający się do ust. Poza wrzeszczeniem z bólu miał ochotę zwymiotować. Zrzygać się! Wywalić to coś z siebie, nie czuć zapachu pożądania, jakim pachniał członek Mihawka, a właściwie cały Mihawk. Wiedział jednak, że jeśli to zrobi…
…Już więcej nie przegram…
By stworzyć prawdę z tych słów potrzebny był mu Jastrzebiooki…
By Jastrzębiooki chciał to zrobić, potrzebne mu było jego ciało…
Wniosek był jeden…
Zrobi wszystko, czego ten mężczyzna zapragnie.
Nawet, jeśli chodziło o obciąganie pod prysznicem.
-Liż go.
Wykonał polecenie, bez ociągania. Byle mieć to już za sobą. Znów odkręcić wodę, stanąć pod gorącym strumieniem i… zapomnieć.
Przesuwał językiem po całym trzonie, walcząc z mdłościami pieścił główkę, raz na jakiś czas zasysając się na niej delikatnie. Czując się jak dziwka zaczął lizać jądra, w tym samym czasie pieszcząc dłonią nabrzmiałego penisa. Ślina ciekła mu z ust, kiedy niemal dławił się przyrodzeniem, trafiającym wprost do jego gardła.
Wyczuwał, że Mihawk jest już na krawędzi, spodziewał się też zakończenia całej tej „zabawy”. Rzeczywistość jednak znowu postanowiła sobie z niego zakpić. I po raz kolejny przybrała postać czterdziestoletniego mężczyzny z dziwnymi preferencjami seksualnymi.

Zoro znał się na rzeczy. Mihawk musiał to przyznać. Obciągał mu lepiej niż niektóre dziwki, których całe stada spotkał podczas swych pirackich wypraw.
Język młodego pirata wprawni przesuwał się wzdłuż członu, kręcił kółka na główce, silne, delikatne jak na szermierza, ręce masowały jądra, sprawiając, że nie raz i nie dwa, Jastrzębiooki musiał przygryzać wargę by nie jęknąć z rozkoszy. Było mu na tyle dobrze, że mógłby młodziakowi darować ten pierwszy raz i zadowolić się tylko i wyłącznie tym typem spełniania, ale… No tak pozostawało jedno, „ale”. Mina Roronoy. Chłopak ani przez chwilę nie zmienił tego beznamiętnego wyrazu twarzy. Zachowywał się jak marionetka na sznurku, która kierowana przez siłę wyższą wypełnia zlecone jej zadania z tym samym pustym wzrokiem. A przecież Mihawk coś sobie obiecał kilka chwil temu.
Chwycił zielone kosmyki, całkowicie nie przejmując się wywoływanym u ofiary bólem i zaczął poruszać jego głową w tempie, dającym mu najwięcej rozkoszy. W tym momencie nic nie miało znaczenia, ani odgłosy duszenia się Roronoy, jego ślina skapująca na podłogę czy łzawe kropelki w kącikach czarnych oczu. Te ostatnie, tak naprawdę nakręcały go jeszcze bardziej. Specjalnie przyspieszył wpychając jeszcze głębiej swojego penisa do, i tak, obolałego gardła.

Wyrywające mu włosy z głowy palce zaciśnięte tak mocno, że czuł je niemal na czaszce i przyrodzenie raz za razem, dosłownie wbijane w jego gardło… Dławił się, nie mógł złapać tchu, wszystko bolało go od niewygodnej pozycji… A Mihawk jeszcze przyspieszył. Z upojenia, w jakim się znajdował, nawet nie zwrócił uwagi, że teraz obija własnym podbrzuszem o twarz Zoro. Tylko robił to dalej. Szybciej…
Szybciej…
Szybciej..
Już dłużej tego nie wytrzyma!
Jeszcze chwila a użyłby zębów, jednak w tym samym momencie, Jastrzębiooki znieruchomiał. Nim Zoro zrozumiał, co to oznacza wnętrze jego ust zostało zalane gęstą, gorącą substancją. Słony posmak wyplenił go całego, wprawiając żołądek w kolejną falę wstrząsów. Chciał to wypluć jak najszybciej, ale kiedy tylko mężczyzna wyjął swojego członka z jego ust, zakrył mu je dłonią, nie pozwalając pozbyć się z nich spermy.
-Masz połknąć wszystko!
Zaczął kręcić głową, a w jego oczach w końcu pojawiła się jakaś emocja. Strach. Mihawk osiągnął swój cel.
-Połykaj! – Co nie oznacza się poddał.
Wiedząc, że nie ma innego wyjścia kapituluje. Połyka. Dopiero wtedy dłoń zostaje zabrana a on może zaczerpnąć powietrza. Które ma dokładnie ten sam smak, co przełknięta, przed chwilą, ciecz. I nie tylko ono. Wszystko zdaje się tak samo pachnieć i smakować. Nawet jego własna ślina. Wyciera usta, ale to nic nie daje. Widok stóp, nie należących do niego, przywraca go do rzeczywistości. Podnosi głowę i przez chwile mierzą się spojrzeniem.

Hardość w czarnych tęczówkach jednocześnie go satysfakcjonuje i wkurwia. Cóż za niezwykła mieszanka, nigdy wcześniej nie doświadczył czegoś takiego. Jego zadowolenie wynika z faktu, że w końcu skruszył tę maskę obojętności, złość natomiast, bo zamiast widzieć upodlenie, całkowite poddanie i rezygnację, ma przed oczami…
Niczym nieuzasadnioną butę.
Jak człowiek na kolanach może być tak pyszny?

Wzdłuż kręgosłupa mężczyzny przebiegł zimny dreszcz. Nie chciał tego przyznać, ale…
Bał się.
Przez jedną, krótką chwilę bał się.
Tego człowieka.
Dzieciaka młodszego od niego o niemal całe pokolenie. Dzieciaka, którego oszczędził z własnej woli, ciekawy jak ten pokieruje swoim losem. Pożałował, że wtedy go nie zabił. Teraz było już na to za późno. Teraz musi pokazać temu gówniarzowi, kto jest górą w tym starciu. I doskonale wiedział jak to zrobić.
Na jego ustach pojawił się wredny uśmieszek.

Wyraz twarzy Mihawka wywołał u niego, nieprzyjemne skurcze w dole brzucha. Prawdziwe męki miał się dopiero zacząć.
Z głuchym łoskotem jego twarz została przygwożdżona do podłogi, a lodowaty marmur, który jeszcze kilka chwil temu był cudownym lekiem, teraz sprawiał, że wszystkie mięśnie mu kostniały. Nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać, zwłaszcza, że tyłek miał wypięty w stronę mężczyzny. Czekał w napięciu, aż ten coś z tym zrobi.
Choć zdawał sobie sprawę, co go czeka i tak został zaskoczony. Ból, jaki przeszył jego ciało nie mógł się równać z niczym, co czuł do tej pory. Kiedy Mihawk wsadził w niego swojego członka, to tak jakby go rozrywało, tak na dole. No może, jeśli brać pod uwagę aktualne położenie, to tam na górze. Zagryzł wargę, nie chcąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku, jednak z kolejnym pchnięciem, jeszcze brutalniejszym, ta zasada nie zadziałała. Wrzasnął.
-Aaaaa!
-Podoba ci się, prawda? – Jastrzębiooki inaczej zinterpretował krzyki kochanka. – Powiedz, że tak.
Zoro mógł tylko dalej wyć z bólu. Za każdym razem, kiedy penis mężczyzny się w nim zagłębiał, czuł go niemal w gardle, a uczucie rozpadania się na kawałeczki było tylko potęgowane. Raz za razem, coraz mocniej, brutalniej… Bez żadnych oporów… Z oczu łzy leciały mu nieprzerwanym strumieniem, zdzierane gardło piekło, odbyt palił żywym ogniem… I jeszcze ta gorąca ciecz spływająca mu po udach… Domyślał się, co to jest, jednak miał nadzieję, że zostanie mu oszczędzona wzrokowa identyfikacja.

Zielonowłosy był ciasny. Jak cholera. Dlatego przy pierwszym pchnięciu poczuł we własnym członku iskierkę bólu. Ale takiego przyjemnego. Wyuzdanego, masochistycznego bólu. Nakręcającego do jeszcze większej zabawy. Dlatego robił to dalej, nie hamując się, dążąc do zaspokojenia własnego pożądania.
Niemal z jękiem zawodu przyjął fakt, że przez jego brutalną zabawę, ciało Roronoy się zbuntowało i z odbytu chłopaka zaczęła płynąć krew. Szkarłatna ciecz stanowiła idealny lubrykant, jednak eliminowała również ten przyjemny ból. Znudzony postanowił zmienić pozycję.
Wyszedł z chłopaka, na co ciało tego zareagowało drgawkami, poczym biodra opadły na ziemię. Roronoa wyglądał jak trup. I gdyby nie unoszące się przy płytkich oddechach boki, mógłby być za takowego uznany. Na jego nieszczęście płuca, choć wymęczone szaleńczym wrzaskiem, wciąż walczyły o każdy haust powietrza.

Kiedy Mihawk z niego wyszedł miał ochotę krzyczeć z radości. Mimo iż sił brakowało mu nawet na lekki pisk. Coś mu jednak mówiło, że to jeszcze nie koniec. Jak się okazało miał rację. Tym razem został przewrócony na plecy. Głową ponownie zarył o kafelki, przez co przed oczami zawirowało mu morze kolorowych plamek. Ich barwny festiwal nie miał nic wspólnego z sytuacją, w jakiej się akurat znajdował. Szarość i czerń. Mrok. To były odcienie, jakie w tym momencie przybrał jego świat. Nie istniało lazurowe morze, złociste słońce, zieleń traw, a nawet czerwona kamizelka Luffiego, do tej pory zawsze wskazująca im drogę. Ona i ten cholerny słomkowy kapelusz. Jeśli chce jeszcze kiedyś być kierowany przez to głupie połączenie, musi wytrwać w tym mroku, w którym jaśniały jedynie bursztynowe tęczówki oprawcy. Widział je dokładniej, niż by tego chciał, bo Mihawk właśnie pochylał się nad nim. Towarzyszący mu uśmiech był zdolny przeciąć diament. Więcej! Przeciąć…
…kairoseki.
Przeciwnik był zbyt silny.
Jeszcze.

Patrzył na to umięśnione ciało i nie mógł powstrzymać śmiechu. Nawet w takiej sytuacji, potrafił, jakimś cudem zachować resztki godności. Ale już niedługo!
Wciąż się uśmiechając pochylił się nad młodym piratem, jednocześnie łapiąc jego nogi tuż pod kolanami.
-Nie myśl sobie, że skończyłem.
Bez ostrzenia, ponownie włożył swojego pokrytego zasychającego krwią członka w odbyt Zoro. Chłopak wrzasnął, a Mihawk po raz pierwszy pozwolił sobie na ciche westchnienie. O tak! Ta pozycja zdecydowanie bardziej mu odpowiadała. Chcąc mieć wolne ręce, zarzucił sobie nogi kochanka na ramiona, dalej poruszając się z pasją. W przód i w tył, mocniej, głębiej, tak daleko jak to tylko możliwe. Mocno! Im intensywniej pchał tym było mu lepiej, a jęki bólu zielonowłosego z wolna cichły. Chłopak nie miał już nawet sił by protestować w ten sposób.
Kiedy Zoro ucichł całkowicie, Jastrzębiooki chwycił za jego penisa i zacisnął an nim swoje pięć palców, z całej siły. Wywołał jedynie grymas na zmęczonej twarzy. Zaszłe mgłą oczy nie wróciły do rzeczywistości.

Ból stawał się coraz mniej odczuwalny. Chyba się do niego przyzwyczaił. Koniec końców zawsze tak było. Tylko, dlaczego robi się coraz słabszy? Czy to przez tą krew? Jego? Chyba tak… Mihawk nie był ranny… A on? Chyba tak… Krew… Jego krew…
Jak urzeczony patrzył na wąskie strumyczki płynące w zagłębieniach między kafelkami. Wyglądały prawie jak miniaturowa rzeka. Czerwona rzeka… Zabawne… Gdzieś chyba o tym słyszał… Robin… Czy to ona mówiła… Zaraz a gdzie jest Robin? Nami? Ta pieprzona brewka? Zaraz… To on jest teraz pieprzony. Przez Jastrzębiookiego… Dlaczego? I skąd mu się nagle wzięły te dwa lata wrzeszczące echem w jego głowie?
Coś zabolało go w kroczu.
Nie ma siły sprawdzić, co.
Nieważne.
Prześpi się, to nie może być nic ważn…

-Kurwa! – Rzucił, p oraz drugi wychodząc z chłopaka. Przerwa w żaden sposób, go nie satysfakcjonowała, ale nie może pozwolić mu zemdleć. Pieprzenie nieprzytomnego to żadna frajda. A już na pewno nie, kiedy postawiłeś sobie za punkt honoru upokorzyć swoją ofiarę, odebrać jej chęć do życia i pokazać swoją wyższość. Ucieczka w niebyt pozbawi cię tej radości i jednocześnie sprawi, że przegranym będziesz ty.
Mihawk nie mógł sobie na to pozwolić.
Nie bacząc na własne podniecenie, utrudniające mu swobodne poruszanie się, chwycił chłopaka za włosy, co nie spotkało się z żadną reakcją i wsadził jego głowę pod prysznic. Jednocześnie odkręcając zimną wodę. Z satysfakcją przyglądał się reakcji młodego szermierza, który charcząc i krztusząc się odzyskiwał przytomność. Lodowaty strumień podział od razu i można było na nowo zaczynać zabawę. Zwłaszcza, że palące uczucie między nogami wcale nie zmalało na widok lekko podtopionego chłopaka. Można nawet powiedzieć, że się nasiliło.

Woda wdzierała mu się do nosa i ust uniemożliwiając oddychanie oraz drażniąc drogi oddechowe, których stan i tak był nie do pozazdroszczenia. Właśnie brak tchu wyrwał go z tego cudownego niebytu, gdzie ból, gwałt i pieprzone ambicje nie miały dostępu.
W końcu potop się skończył a jemu pozwolono odetchnąć pełną piersią. Spokój trwał jednak krótko.
-Nigdy więcej, nie próbuj mi takich sztuczek. – Usłyszał tuż przy uchu a zaraz potem, po raz niewiadomo, który tego dnia, został przyciśnięty, tym razem pionowo, do ściany. Ta pozycja była najgorsza. Nogi mu drżały, nacisk na klatkę piersiową był ogromny, w dodatku jego własny penis był zgniatany przez ciężar Mihawka niemal leżącego na nim. Gdyby nie to pewnie osunąłby się na ziemię. I został tam do koca świat i jeden dzień dłużej. Tymczasem Jastrzębiooki miał inne plany.

Wszedł w chłopak bez ostrzeżenia, znów brutalnie, z całe siły. Ponownie do jego uszu dotarły te cudowne jęki bólu, jakimi raczył go Zoro. W ich akompaniamencie wbijał się w młode ciało, coraz szybciej, mocniej, czując, że spełnienie jest już blisko. W końcu wytrysnął prosto w odbyt kochanka. W ferworze emocji dodatkowo ugryzł go w ramię. Z rany pociekła krew. Przytrzymał go jeszcze w tej pozycji przez chwilę a kiedy orgazm minął wyjął swojego członka z Roronoy pozwalając chłopakowi opaść bez życia na posadzkę.
Sam za to, usatysfakcjonowany, wziął szybki prysznic zmywając z siebie pot, krew i spermę. Ani jednym spojrzeniem nie zaszczycił wymęczone ciała tuż obok swoich stop. W tej chwili nie było mu ono potrzebne, więc stracił zainteresowanie. Dokładnie spłukał resztki mydła i pozwolił sobie jeszcze na krótką chwilę zadumy.
W końcu wyszedł trzaskając drzwiami.
Zoro został sam.
Zwymiotował.
Raz.
Drugi.
Trzeci.
Dopiero wtedy żołądek stwierdził, że pozbył się całej spermy Mihawka i zaprzestał bolesnych skurczów. Pozostał mu w ustach kwaśny posmak własnych wymiocin, jednak był on o stokroć lepszy od tego słonego smaku, którego nareszcie udało mu się pozbyć.
Zoro zwinął się w kłębek czując jak przy każdym ruchu wylewa się z niego część substancji, jaką na „pamiątkę” zostawił w nim Jastrzębiooki, a każdy mięsień wrzeszczy z bólu. Czuł obrzydzenie, gdyby miał, czym pewnie znów zacząłby rzygać. Żołądek był jednak pusty, więc jedyne, o czym marzył to… zasnąć. Zasnąć i nie myśleć o tym, że…
To się powtórzy. Jutro? Pojutrze? Tydzień? Dwa?
Przymknął oczy a pod powiekami mignęła mu czerwona kamizelka.
Luffy…
Stanę się silniejszy.
Zobaczysz Królu Piratów.
Zapadł w niespokojny sen, nieczuły na chłód marmuru.

Twarde drewno to nie to samo, co marmurowe płytki, ale z chęcią dokonał takiej wymiany. W końcu woda wszędzie była taka sama, a fale wprawiające Sunnyego w delikatne kołysanie stanowiły miłe wprowadzenie w przyjemny niebyt…
Zmywał z siebie pozostałości po ostatniej walce, pozwalając by woda pieściła jego ciało. Myśli krążyły w bliżej nieokreślonych kierunkach a on czuł… spokój… Po raz pierwszy od dwóch lat mógł wziąć prysznic spodziewając się tylko czystego zadowolenia, bez nerwowych zerknięć za siebie, czy nasłuchiwania dźwięku otwieranych drzwi. Powoli starał się zapomnieć…
Ale Los to wredna suka.
Drzwi łazienki otworzyły się. Zoro zamarł z dłonią wplecioną we włosy. Zduszony krzyk wydobył się z jego ust, gdy z kłębów pary najpierw wyłoniła się jasna czupryna a zaraz za nią cały Sanji.
Kurwa!
-I, czego się drzesz cholerny Marimo?! – Kucharz, całkowicie ignorując posyłane mu przez szermierza mordercze spojrzenia, stanął tuż obok niego, tak, że niemal stykali się ramionami.
Kurwa!
-Blokujesz łazienkę od pół godziny! – W głosie mężczyzny słychać było wyrzut. – Zawsze myślałem, że glony preferują wodę morską. – Zaśmiał się z własnego dowcipu jednocześnie nakładając na włosy szampon. Całe pomieszczenie wypełniła woń malin.
Kurwa!
-Spierdalaj.
-Dobra, nie unoś się tak… To dobrze, że zacząłeś dbać o higienę, przynajmniej nie będziesz psuł nam apetytów swoim odorkiem.
Kurwa!
Starał się zachowywać normalnie i nie patrzeć na Sanjiego, stojącego zdecydowanie za blisko. Cały spokój trafił szlag.
Kurwa!
-Marimo… Wiesz… Przez te dwa lata urosłeś tu i ówdzie…
Odważył się popatrzeć w lazurowe tęczówki.
Kurwa!
Znał to spojrzenie. Przez dwa lata wyryło się ono w jego duszy krwią, bólem i spermą.
Kurwa!
Na tym świecie nie ma nic za darmo.
Ciekawe, jaka jest cena za dobry posiłek?

2 komentarze:

  1. Łał, niesamowite. Az cisnie mi sie pod palce slowo "arcydzielo". Niesamowicie opisana relacja miedzy Mihawkiem a Zoro, zaskakujace zaskoczenie, piekny jezyk. Czyta sie z zapartym tchem w piersi. Zdania idealnie ulozone sklecone. Naprawde dawno nie czytalam czegos czego nie moglabym chodz w minimalnym stopniu skrytykowac. Szapoba.

    OdpowiedzUsuń
  2. dobre .... powinnaś napisać co spotkało kucharza w ciągu 2 lat rozłąki hehe to by mogło być ciekawe ..... wiesz gdzie przebywał?

    OdpowiedzUsuń