czwartek, 19 listopada 2020

Nietypowe zlecenie III

 


NIETYPOWE ZLECENIE

III


- Ja umieram Catarino! – zawył Magnus, spod złotej kołdry. – Umieram!
- Oj, już nie dramatyzuj. – Kobieta pokręciła głową ze śmiechem. – Na śmierć trzeba sobie zasłużyć.
- Jesteś bez serca, wiesz? – Wysunął spod kołdry głowę, by móc zgromić przyjaciółkę spojrzeniem. Które nie miało swojej zwykłej mocy, bo dziś Magnus nie nałożył makijażu, nie ułożył też włosów, przez co wyglądał jak strach na wróble. A przynajmniej on sam uważał, że wygląda ja strach na wróble. Zdaniem Catariny, która widziała go już w gorszym stanie, sprawiał raczej wrażenie nieco sponiewieranego.
- Bez serca i bez duszy – potwierdziła usłużnie. – Nefilim mówią mi to od wieków.
- Nie wspominaj o Nefilim! To wszystko ich wina!
Catarina cmoknęła z dezaprobatą.
- Nie. To twoja wina, jak zwykle. Co cię podkusiło, żeby przyjąć to zlecenie? – Właściwie chciała go o to zapytać od samego początku, ale jakoś nie było okazji. Teraz, gdy Magnus sam walczył z grypą, uznała, że lepszy moment może nie nadejść.
- Pieniądze – mruknął znów chowając się pod kołdrą, zupełnie jakby chciał uciec przed jej oskarżycielskim spojrzeniem.
- Akurat! – prychnęła. – Mags! Znam cię od wieków i wiem, że nigdy nie byłeś chciwy! To, po prostu, nie leży w twojej naturze!
- Ale to pieniądze Clave! To inna kategoria chciwości!
Westchnęła. No i się uparł osioł jeden. Wiedziała, z doświadczenia, że jeśli Magnus coś postanowi to choćby świat miał stanąć w płomieniach, to on będzie trwał przy swoim. Często ze zwykłej przekory. Tak było, na przykład, z charango. Zadrżała na samo wspomnienie i postanowiła odpuścić temat. Przynajmniej na razie.
- Dobra, Mags. – Sięgnęła po torebkę. – Ja muszę iść do pracy. Trzymaj się, wpadnę później. Herbatę masz w termosie. Tu – wskazała na stolik obok kanapy – leżą leki. Te są na gardło, te na katar, a tu masz syrop na kaszel. No i coś przeciwbólowego. Obiad…
- Co?! – przerwał jej gwałtownie siadając. Jednak zaraz pożałował swojego wybuchu. A dokładniej w chwili, gdy zimne powietrze owionęło jego nagą klatkę piersiową. Zaczął się trząść. W dodatku znów rozbolało go gardło. – Co? – powtórzył nieco ciszej kładąc się z powrotem i przykrywając kołdrą, po samą szyję. Zostawisz mnie tu samego? Umierającego? Na pastwę losu?
- Już to mówiłam, ale powtórzę. Nie dramatyzuj. Zresztą wcale nie jest z tobą tak źle, skoro świecisz gołym torsem, zamiast normalnie się ubrać.
- Te spodnie zaprojektowano tak, by stanowiły jedność same ze sobą! – Wysunął spod kołdry kawałek nogi odziany w błyszczący, chabrowy materiał. – Łączenie ich z czymkolwiek byłoby zbrodnią!
- Jak tam sobie chcesz. – Machnęła ręką nie tyle zła, co zrezygnowana. Tyle razy mówiła temu debilowi, że musi się wypocić, a on dalej swoje. Jak grochem o ścianę! – Ja idę!
- Nakarm Prezesa! – krzyknął, gdy była przy drzwiach.
- Już to zrobiłam! Prędzej dam umrzeć tobie, niż twojemu kotu! To biedne zwierzę, nie jest winne temu, że trafił mu się właściciel-idiota.
Pokazałby jej język, gdyby, po pierwsze: miał na to siłę. I po drugie: drzwi nie trzasnęły tak mocno, że zatrząsł się cały budynek.
 
Magnus uważał ten dzień za jeden z najgorszych w swoim życiu. A miał, z czego wybierać. W końcu czterysta lat to nie w kij dmuchał. W tym czasie zdarzało mu się być chorym (głównie na kaca), rannym czy, zwyczajnie, nieszczęśliwym. A mimo to miał wrażenie, że nigdy nie było aż tak źle. Może chodziło o samotność? Dawniej, gdy niedomagał, ktoś z nim był. Czy to Catarina, Ragnor, ówczesna miłość, Camille… Zastanowił się. Do niedawna wspomnienie Camille wywoływało u niego przynajmniej żal. Teraz zaś… Nie czuł nic. Kiedy to się zmieniło? Czy to przez chorobę, czy może… Naraz jego myśli rozbłysły błękitem. Błękitem, w którym mógłby utopić wszystkie smutki. Błękitem, który odebrałby mu samotność. Błękitem…
STOP!
Już całkiem ci odbiło, Bane, skarcił się w myślach. To Nocny Łowca! Zresztą nic do niego nie czujesz! Po prostu masz omamy od gorączki. A Catarina zostawiła cię samego w tak opłakanym stanie! Wredna jędza a nie przyjaciółka!
Westchnął. Chyba naprawdę było z nim źle, skoro kłócił się sam ze sobą. W obawie przed całkowitą utratą zmysłów, postanowił się przespać. Niestety nie było mu to dane. Po pierwsze oczy piekły go od gorączki, co samo w sobie czyniło zaśnięcie prawie niemożliwym. Po drugie, Prezes Miau uznał, że skoro właściciel był w domu i nie robił żadnej ze swoich dziwnych rzeczy, to powinien całą swoją uwagę poświęcić jemu. I zachęcał go to tego z całą kocią stanowczością. Chodził po nim, miauczał jakby go ze skóry obdzierali, na przemian lizał i gryzł palce, które Czarownik nieopatrznie wystawił spod kołdry. A kiedy Bane na niego krzyknął, ze złośliwą satysfakcją (Magnus mógłby przysiąc, że widział błysk triumfu w oczach pupila), zrzucił z regału bezcenną wazę z dynastii Ming.
- Odeśle cię do Peru! – obiecał kotu. – Kiedy tylko poczuje się lepiej lecisz tam, z dokumentami potwierdzającymi, że jesteś najprawdziwszą świnką morską!
Dalszy wywód mający szczegółowo wyjaśnić Prezesowi, co w Peru robią ze świnkami morskimi, przerwało mu pukanie do drzwi. Zjeżył się. Jeśli to któryś z klientów to zamieni go w świnkę morską i wyśle razem z Miau. Ale klienci zwykle najpierw dzwonili. Zbyt wiele krążyło plotek o tym, co nastał potencjalny kontrahent, gdy odwiedził Magnusa Bane’a bez zapowiedzi. Nie wszystkie były tylko plotkami. Magnus musiał dbać o reputację. A może Catarina, zdrajczyni jedna, zawiadomiła Raphaela. I ten przyszedł teraz naigrywać się z Czarownika? Tylko, że Raphael nigdy nie pukał, zawsze wchodził jak do siebie, nie przejmując się tym, co może zobaczyć. Ten wampir nie miał za grosz wstydu czy dobrego wychowania. Zresztą nadal było jasno, co wykluczało wampirzą wizytę. Zaintrygowany uniósł się na poduszkach, cały czas pilnując, by kołdra zasłaniała go całego.
- Proszę!
Drzwi się otworzyły i Magnus o mało nie zadławił się powietrzem.
- To już na pewno halucynacje! – jęknął. – Mam omamy! Mój koniec jest bliski! Żegnaj okrutny świecie! Wiedz, że nigdy cię nie lubiłem!
 
- Eeee… Magnus? – Alec, idąc do domu Czarownika starał się mieć otwarty umysł. Ale nawet najdziwniejsze wizje, czy wyobrażenia przegrały w starciu z rzeczywistością. Rzeczywistością, w której Bane, zamiast wzywać demony (pomysł Jace’a), zaznawać cielesnych rozkoszy w towarzystwie przynajmniej dwojga partnerów, płci dowolnej (również pomysł Jace’a), planować szaloną imprezę (Isabelle), leżał na kanapie zakutany w kołdrę, niczym złota gąsienica. Z włosami w nieładzie, bez krzty makijażu, z poszarzałą cerą i spękanymi wargami. W dodatku mamrotał coś o Peru i świnkach morskich. Albo się Alecowi przesłyszało. Bardzo chciał się przesłyszeć. W ogóle chciał mieć omamy słuchowe, bo dalsze słowa Magnusa były tyko dziwniejsze.
- Jeszcze tu jesteś, zjawo? – burknął Bane. – Nie dam się nabrać! Idź stąd maro i daj mi umrzeć w spokoju!
- Eeee… - Alec nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Chyba żadne poradniki dobrego wychowania nie zawierały rozdziału mówiącego, co robić, gdy przyszedłeś w gości a gospodarz majaczy o zjawach i upiorach. Przynajmniej Alec nie znał takowego. Może Czarownicy mieli swój własny poradnik i tam było to wyjaśnione… Jeśli tak, to w Instytucie nie było kopii takiej książki. Alec musiał improwizować. – To ja… Alec Lightwood… Przyszedłem…
- No przecież widzę, maro! Przynajmniej wybrałaś sobie tę ładniejszą postać.
Alec poczuł, że się rumieni. Czy właśnie dostał komplement od oszalałego Czarownika? I, jeśli tak, to czy taki komplement można traktować serio? A może Czarownik wcale nie oszalał, tylko… Podszedł do kanapy i położył dłoń na czole Magnusa.
- Masz gorączkę.
- To chyba oczywiste – fuknął mężczyzna. – Dlatego cię widzę.
Alec pokręcił z niedowierzaniem głową. Myślał, że Czarownicy nie chorują. Z drugiej strony był też przekonany, że Nocni Łowcy nie chorują.
Przeniósł wzrok z Magnusa, który ewidentnie miał problem z rzeczywistością – nie chciała robić tego, co Czarownik jej kazał – na stolik. Większość znajdujących się na nim leków rozpoznawał, wszak nie tak dawno, sam był nimi szprycowany. Szybko zlokalizował, to, co chciał. Rozpuścił dwie tabletki w szklance wody i podaj ją Magnusowi.
- Masz, wypij.
Czarownik spojrzał na niego podejrzliwie, ale szklankę wziął.
- Robię to tylko dlatego, że wyglądasz jak ten słodki Alec. Gdybyś wyglądała, maro, jak Złotowłosa, posłałbym w ciebie kulę ognia.
To był drugi komplement, jaki dostał od Magnusa w ciągu niespełna dwudziestu minut. Tylko czy komplementy od trawionego gorączką się liczą? Alec szczerze w to wątpił. Tym bardziej, że jeszcze, nie tak dawno, Bane podrywał Jace’a. Widocznie przez gorączkę wszystko się Magnusowi pomieszało. Kiedy dojdzie do siebie przypomni sobie, że woli Jace’a. Wszyscy zawsze wolą Jace’a. Alec zdążył się do tego przyzwyczaić. Tylko, dlaczego, w przypadku tego człowieka, stary ból, umiejscowiony tuż za sercem, dał o sobie znać?
Pokręcił głową. Nie powinien o tym myśleć. To nigdy nie przynosiło nic dobrego. Lepiej żeby zajął się Magnusem. Czarownik wyglądał naprawdę nieciekawie. A on przecież przyszedł podziękować. Więc mógł i podziękować i się odwdzięczyć.
- Magnus… - zaczął, ale zauważył, że mężczyzna śpi. W sumie to nawet dobrze. Mógł się przygotować.
 
Magnus obudził się z przeświadczeniem, że minęło kilka godzin. Kilka zbawiennych dla organizmu godzin. Głowa już go nie łupała tak, jakby zalęgł się w niej zespół heavymetalowy, a jedynie lekko ćmiła. Oczy nie piekły. W dodatku było mu ciepło i miękko. Gdyby nie zatkany nos i pokryte papierem ściernym gardło, mógłby uznać, że chorowanie jest do przeżycia.
Najchętniej poszedłby jeszcze spać (skoro jedna drzemka dała tak spektakularne rezultaty, to co zrobiłyby dwie albo trzy?), ale wiedział, że musi wziąć leki. Bo inaczej Catarina się na niego wścieknie i będzie mógł zapomnieć o jakimkolwiek współczuciu z jej strony.
Niechętnie otworzył oczy i zaczął wygrzebywać się spod kołdry. Wtedy zobaczył coś, co autentycznie go przeraziło.
- Co to, kurwa, jest?! – wrzasnął ignorując bolące gardło.
- Magnus?
Aż podskoczył słysząc głos, którego nijak się nie spodziewał.
- Wszystko w porządku?
- Alexander? – Zamrugał kilkukrotnie. Rzeczywistość kpiła z niego w żywe oczy. – Co… Jak… dlaczego… - Chciał zadać tyle pytań, że nie wiedział, od czego zacząć.
- Wszystko w porządku? – powtórzył chłopak
- Co ty tu robisz? – W końcu zdecydował się na któreś. I to nawet na jedno z tych mądrzejszych. Brawo on.
- Gotuję rosół.
Okeeej… To nie była odpowiedź, która cokolwiek by Magnusowi wyjaśniła.
- Dlaczego gotujesz rosół? – Sytuacja była tak absurdalna, że inne pytania wydały mu się bez sensu.
- Pomyślałem… - Chłopak ewidentnie się speszył. – Pomyślałem, że będziesz głodny. Jak wstaniesz… A w lodówce nic nie było…
Gdyby nie cała otoczka sklecona z absurdu najwyższych lotów, uznałby to za urocze.
- A jak się tu dostałeś?
Teraz Alec wyglądał na zdziwionego.
- Przecież sam mnie wpuściłeś.
- Ale…
- Chyba miałeś wtedy gorączkę. – Na pewno miał, ale Alec wolał o tym nie wspominać, bo wyszedłby na jakieś szajbusa, który wprasza się do mieszkania wykorzystując chorobę gospodarza. Jak się zastanowić, to coś w tym było. – Mówiłeś o jakiś marach, zmorach i chyba świnkach morskich.
Wspomnienia uderzyły go z mocą ciężarówki. Czyli wtedy naprawdę rozmawiał z Alexandrem?!TYM Alexandrem? Schował twarz w dłoniach. Jak mógł się tak zbłaźnić? I to jeszcze przed tym pięknym chłopcem? Pięknym i uroczym! Pięknym, uroczym i takim kochanym… STOP! Musiał zmienić temat! Szybko! Jeśli nie będą o tym rozmawiać, to tak jakby się nie wydarzyło! Zmienić temat, zmienić temat… Tylko, na co? A, tak!
- Co to jest?
- Eeee… - Alec nie radził sobie za dobrze ze zmianą tematu. Tym lepiej dla Magnusa. – Co?
- To! – Czarownik wskazał na szarobury sweter, który miał na sobie. Był pewien, że nawet w gorączce, czy po pijaku nie włożyłby czegoś takiego. Nie błyszczał się, był zmechacony, rozciągnięty i z dziurami na mankietach.
- No… Sweter. – Ton głosu Aleca jasno dawał do zrozumienia za, jak głupie, uważał to pytanie. – Ewidentnie było ci zimno, cały się trzęsłeś, więc…
- Więc – wszedł mu w słowo Bane – wyciągnąłeś ze śmietnika to coś i, korzystając z mojej niedyspozycji, ubrałeś mnie, tak? – Sam nie wiedział, co o tym myśleć. Zwykle, kiedy był nieprzytomny ludzie go rozbierali a nie ubierali. To było… Dziwne doświadczenie.
- Nie… Nie tak...
- A, w której części się mylę?
- W tej ze śmietnikiem. – Chłopak utkwił wzrok w podłodze. Wspomnienie nagiej, cudownie umięśnionej klatki piersiowej Magnusa, jego gładkiej skóry i ciepłego oddechu na szyi, gdy zakładał mu sweter, wywoływało u niego rumieńce. I dziki galop myśli. Niekoniecznie tak grzecznych, jak na Nocnego Łowcę przystało. – To mój sweter. Wyciągnąłem go ze swojej szafki.
Skucha, Bane!  Pomyślał. To już druga, w ciągu kilku godzin. Brawo, chłopie. Oby tak dalej a na pewno wyrwiesz tego słodziaka!
- Wiem, że nie jest w twoim guście…
On nie jest w niczyim guście, chciał krzyknąć Magnus, ale roztropnie nakazał sobie zamknąć jadaczkę.
-Jednak jest ciepły, wygodny i miękki. Idealny do chorowania.
Magnus nie bardzo wiedział, co powiedzieć. Już sam fakt przebywania w jego lofcie Nocnego Łowcy był wystarczająco dziwny. A jeśli dodać do tego, że wspomniany Łowca opatulał go swoim swetrem i gotował mu rosół, to poziom absurdu wykraczał poza jakąkolwiek skalę. Rzeczywistość ewidentnie zaczęła wariować. A może to początek końca świata? Piątym, zaginionym Jeźdźcem Apokalipsy, będzie uroczy niebieskooki Nefilim, w paskudnym swetrze, który zniszczy świat swoją dobrocią.
- Magnus! Hej! Magnus!
Czarownik ocknął się z zamyślenia. Gorączka zdecydowanie mu nie służyła. Sprowadzała na niego głupie myśli. I jeszcze głupsze wizje. Teraz na ten przykład nie mógł pozbyć się z głowy, widoku Aleca na koniu.
- Tak? – Musiał jakoś nad sobą zapanować.
- Chcesz tego rosołu?
Chciał. Bo dlaczego nie? Dziwniej już nie będzie.
 
- I jak? Dobre? – Alec siedział jak na szpilkach patrząc na Magnusa, biorącego kolejną łyżkę do ust. Czarownik nie krzywił się, nie pluł ani nie złorzeczył na kucharza, co mogło być dobrym znakiem. Albo dowodem dobrego wychowania mężczyzny.
- Nie wiem. – Bane wzruszył ramionami. – Na pewno ciepłe. Przez ten zapchany nos straciłem smak – wyjaśnił. – Ale bardzo doceniam chęci! – zapewnił widząc minę chłopaka. – Jak już dojdę do siebie, z radością spróbuję innych twoich dań.
Alec zasępił się.
- Nie ma innych. Do tej pory gotowałem tylko wodę na kawę i robiłem tosty w tosterze.
- Oh… - Nagle Magnus ucieszył się z zapchanego nosa. Chociaż musiał przyznać, że zachowanie Alexandra było słodkie. Nawet jeśli, przez chwilę, poczuł się jak królik doświadczalny.
Kiedy miska była już pusta, oddał ją chłopkowi uśmiechając się tak promiennie jak tylko chory Czarownik potrafił.
- Dziękuję. Na pewno było pyszne.
- Wątpię – mruknął Alec. – Ale przynajmniej cię nie otrułem.
- A chciałeś? – Uniósł brwi dając do zrozumienia, że żartuje, jednak Alec wziął go na poważnie.
- Nie! Na Anioła! Nie! Ja… Nigdy… - zaczął się jąkać. – Nigdy… Nie chciałem się skrzywdzić!
Magnus zachichotał. Ten chłopak był uroczy. Zbyt uroczy żeby to było legalne.
- Więc, co chciałeś zrobić przychodząc tutaj?
- Ja… ten… Weź leki! – Alec gwałtownie poderwał się z fotela i z pustą miską ruszył do kuchni.
- Nie zmieniaj tematu! – zawołał za nim Bane.
- Leki!
- Chcę herbaty!
- Leki! – Wychylił się zza drzwi. – Jaką?
- Malinową!
- Z cukrem?
- Dwie łyżeczki!
- Ok.! Magnus?
- Tak?
- Leki! – Chłopak znów zniknął w kuchni
Magnus zachichotał i sięgnął po leki. Jeśli tak miała wyglądać choroba, to mógł chorować.
 
- No dobrze. – Magnus wygodniej oparł się o poduszki (poprawione przez Aleca) i mocniej objął kubek z herbatą. – To, co właściwie tu robisz? – spytał obserwując jak twarz Łowcy pokrywa się ślicznym rumieńcem. – Oczywiście poza gotowaniem rosołu i parzeniem herbaty. Nie żebym narzekał, ale w przypadku Nocnych Łowców, zawsze lepiej mieć pełny obraz sytuacji. – Chciał żeby zabrzmiało to zabawnie, ale chyba uraził chłopaka, bo ten, po raz kolejny utkwił spojrzenie w podłodze. Bane zaczynał podejrzewać, że to jakiś nerwowy tik. Albo odruch bezwarunkowy. I wcale mu się nie podobał. Bo, kiedy Alec torturował podłogę wzrokiem, on nie mógł patrzeć w te cudowne niebieskie tęczówki. Uznał, że Łowcę trzeba będzie wyszkolić. Ale najpierw oswoić. – No już! Nie miałem nic złego na myśli. Po prostu chciałem wiedzieć. Mieć pełny obraz sytuacji, dlaczego jeden z Nefilim odwiedza Czarownika. Takie rzeczy nie są raczej na porządku dziennym. – Chyba trochę się zrehabilitował, bo Alec posłał mu krótkie spojrzenie, w połączeniu z nieśmiałym uśmiechem. A Magnus pożałował, że nie ma aparatu. Takie chwila wymagały uwiecznienia dla potomności. Albo przynajmniej samego Magnusa. Żeby miał, co robić podczas długich bezsennych nocy.
- Ja… - Chłopak zagapił się w ścianę jakby zbyt długie patrzenie na Czarownika było dla niego niekomfortowe. – Ja… Chciałem ci podziękować.
Nocny Łowca dziękujący Podziemnemu? Magnusowi nie mieściło się to w głowie. Żeby zyskać na czasie upił łyk herbaty.
- Ale wiesz, że nie musiałeś? – spytał odstawiając kubek. Swój ulubiony, niebieski z napisem „Lepszy niż Gandalf”. – Clave już mi zapłaciło. Nie robiłem tego z dobroci serca.
Ani dlatego, że było mi was żal! Wcale!
- Wiem. – Alec przytaknął. – Po prostu… Wiem, że nie musiałeś tego robić. To nie było standardowe zlecenie i nikt nie miałby pretensji gdybyś posłał moją matkę do diabła. – Uśmiechnął się smutno. – A ty, nie dość, że się zgodziłeś to jeszcze cierpliwie znosiłeś humorki całej naszej trójki. Wydaje mi się, że w całym Idrysie nie ma dość pieniędzy, by wynagrodzić ci to cierpienie. – Teraz jego uśmiech stał się dużo szerszy a Magnus utonął w dołeczkach, jakie pojawiły się na twarzy Łowcy. Nie potrzebował bogactw Idrysu, jeśli w zamian mógł podziwiać TEN uśmiech. Był gotów nawet na kolejny tydzień zajmowania się Złotowłosą, pod warunkiem, że po wszystkim Alec uśmiechnąłby się do niego.
- Dlatego chciałem ci podziękować – kontynuował Alec, zupełnie nieświadomy uczuć szalejących w głowie Czarownika. – Chociaż tyle mogłem zrobić. Ale kiedy przyszedłem a ty…
- Gadałem od rzeczy? – podsunął usłużnie Magnus, już pogodzony z niezbyt korzystnym wrażeniem, jakie wywołał.
- Leżałeś chory. – Alec jakby go nie usłyszał. – To zrobiło mi się ciebie żal.
- Żal? – Bane nie był pewien czy dobrze usłyszał.
- Tak. Bo byłeś sam. Gdybyś nie przyjął tego zlecenia, to my – mówił o sobie i rodzeństwie – mielibyśmy przynajmniej siebie.
Raczej oni mieliby ciebie, chciał powiedzieć Magnus, ale ugryzł się w język.
- A u ciebie nikogo nie było. Dlatego…
- Postanowiłeś się mną zająć, tak?
- No mniej więcej – przyznał Alec. – Źle zrobiłem, prawda? Nie chcesz mnie tu? Wolałbyś Jace’a?
Magnus miał prawie osiemset lat. Przeżył niezliczone ilości bitew, zakochiwał się więcej razy niż było to społecznie akceptowalne. Bywał ranny, bezbronny i szczęśliwy. Brylował w towarzystwie. Nienawidzono go. Był pewien, że przeżył wszystko, co było do przeżycia (no może poza grypą) a mimo to… Ta sytuacja była dla niego czymś nowym. Czymś, w czym nie potrafił się odnaleźć. Ktoś, kto z definicji był jego wrogiem i powinien dać mu umrzeć przy pierwszej okazji, przejął się jego losem. I to nie z własnych egoistycznych pobudek a dlatego, że „był sam”. To nie była sytuacja, z którą mógłby przejść do porządku dziennego, od tak. Dlatego milczał. A Alec zinterpretował to milczenie po swojemu.
- Rozumiem. Każdy wolałby Jace’a – mruknął zasmucony. Gdzieś w głębi duszy miał nadzieję, że Magnus zaprzeczy. – To ja… ten… będę już szedł. – Zaczął się podnosić a w Magnusa, jakby piorun strzelił.
- Nie! – Chwycił chłopaka za ramię. – Nie idź! Znaczy… - zmitygował się doskonale rozumiejąc, że wyszedł an wariata. – To znaczy… Ech… Powiem prosto z mostu. Nie chcę żebyś sobie szedł. Miło jest mieć cię przy sobie.
Twarz Aleca rozjaśnił uśmiech tak jasny, że zdaniem Magnusa, mógłby konkurować ze słońcem. Zaraz jednak przygasł.
- A nie wołałbyś Jace’a? – Nie chciał być opcją zapasową.
Magnus zrobił zdziwioną minę. Jak ten Anioł mógł, w ogóle, pomyśleć, że wymieniłby jego towarzystwo na towarzystwo Złotowłosej. Każdy, kto by tak zrobił, powinien głęboko zastanowić się nad swoim zdrowiem psychicznym.
- Powiem tak. Gdyby Jace wpakowałby mi się do mieszkania, któryś z nas przypłaciłby to życiem. I osobiście stawiałbym na niego. Wolałbym chyba zrzec się mojej magii, niż być narażonym na jego towarzystwo. Zdecydowanie wolę ciebie
Alec ponownie się uśmiechnął.
- W takim razie zostanę.
- To podaj chusteczki. Chyba będę… Aaaaa PSIK!
 
- Magnus?! Żyjesz?!
 Catarina wślizgnęła się do mieszkania przyjaciela, gotowa na nową dawkę jęków i pretensji. Tym bardziej, że Bane, cały dzień, powstrzymał się przed bombardowaniem jej toną sms-ów. O jednoznacznej treści.
Jesteś złą przyjaciółką.
Dlatego zdziwiła się, gdy zastała mężczyznę rozwalonego na kanapie z kubkiem, chyba herbaty, w ręce, ubranego w… Nawet nie wiedziała jak to nazwać. Owo coś, na pewno, kiedyś, w dalekiej przeszłości, było swetrem. Chyba szarym. Teraz wyglądało gorzej niż jej szmata do podłogi. A Magnus TO NOSIŁ! Magnus Bane, szczycący się tym, że nie podażą za modą. On jest modą!
Świat stanął na głowie.
I wywinął fikołka, stwierdziła Catarina, kiedy zobaczyła, z kim Bane prowadził rozmowę. Na fotelu, obok kanapy, siedział… Nocny Łowca. I jakby nigdy nic, popijał coś z wyszczerbionego białego kubka.
 - Eeee… Magnus?
Odwrócili się obaj, jak na komendę.
- Catarina! Moja droga! – krzyknął Bane i się rozkaszlał.
Tymczasem Łowca poderwał się z fotela i dygnął, niczym przerażony uczniak na widok nauczycielki.
- Dobry wieczór – przywitał się, czym wprawił Czarownicę w jeszcze większe zdumienie.
- Bry… - mruknęła bojąc się powiedzieć coś więcej. Znając tego, rozwalonego na kanapie, idiotę, to mógł być jakiś głupi dowcip. A ona nie zamierzała się na niego złapać.
- Mogłabyś być milsza – ofuknął ją Magnus, gdy poradził już sobie z atakiem kaszlu. – Alexandrze, – zwrócił się do chłopaka, który podskoczył przestraszony – to moja stara przyjaciółka, Catarina Loss. Catarino to Alexander Lightwood. Zajmował się dzisiaj mną, iście po królewsku.
Na te słowa Alec spłonął rumieńcem. Catarina musiała przyznać, że wyglądało to nawet uroczo, ale nie zmieniało faktu, że dzieciak był Nocnym Łowcą. I to Lightwood’em. A tym, w szczególności, nie należało ufać. Magnus powinien najlepiej o tym wiedzieć. Czyżby aż tak zamroczyła go gorączka?
- Miło mi panią poznać.
Zajęta obserwacją przyjaciela nie zauważyła, że Nefilim podszedł do niej i stał teraz z wyciągniętą w jej stronę dłonią. Uścisnęła ją niepewnie, jakby oczekując, że z chwilą, gdy dotknie Łowcy niebo się zawali.
Czy coś.
Nic się jednak nie stało. Zwykły uścisk.
- Miło mi panią poznać – powtórzył chłopak.
Miło? Panią? Spojrzała po sobie. Gdy tylko weszła do domu Magnusa zdjęła z siebie czar maskujący i teraz wyglądała jak on: niebieska skóra, białe włosy… No Czarownica jak się patrzy. Czy ten dzieciak też miał gorączkę? A może ona?
- Eeee… - Catarina zwykle miała odpowiedź na każde pytanie, ripostę na każdy wymierzony w nią sarkazm i w ogóle wiedziała, co powiedzieć. Musiała. Przyjaźniła się przecież z Magnusem i Ragnorem. Ten pierwszy był najbardziej postrzeloną osobą, jaką w życiu spotkała. Natomiast drugi potrafił, swoim gderaniem, sprawić, że kwiaty więdły. Byli jak ogień i woda. Przez, co trzeba było ich często godzić. A ona występowała w roli naturalnego buforu. Ale to, co się właśnie działo, nijak nie przypominało koleżeńskich sprzeczek, do których przywykła. Nie przypominało niczego, co przeżyła przez całe swoje długowieczne życie.
- Mi również – wykrztusiła w końcu.
Łowca nie wyglądał jakby jej brak elokwencji mu przeszkadzał. Całą swoją uwagę skupił na Magnusie.
- Dobra… - Potarł pięściami uda. – W takim razie… - Spojrzał na Catarinę. – Skoro masz już opiekę… To ja będę leciał. Za godzinę zaczynam dyżur… - mówił przepraszającym tonem.
- W porządku. – Bane zbył go machnięciem ręki. – Rozumiem. I tak, ostatnio, dostałeś więcej wolnego, niż niektórzy Nefilim przez całe swoje życie.
Alec roześmiał się.
- A żebyś wiedział. – Sięgnął po kurtkę. – To ten…
- Do jutra? – zasugerował Magnus.
- Do jutra! – potwierdził ucieszony Alec. – Do widzenia – rzucił jeszcze tylko szybkie pożegnanie Catarinie i już go nie było.
Kiedy kobieta starała się zrozumieć, co właśnie zaszło, Magnus dokończył herbatę, łyknął dwie pastylki i schował dłonie w rękawy za dużego swetra.
Patrzyła na to oniemiała.
- Magnus!
- Co? – spytał jakby nigdy nic.
- Co to miało być?!
- Ale, że co? – Udawał głupiego.
- TO! I nie wkurwiaj mnie! Dobrze ci radzę!
- Oj, Catarino… - Pokręcił głową. – To był Nocny Łowca. Musiałaś już ich wcześniej widzieć. Ale faktycznie muszę przyznać, że przy Alecu można zapomnieć o innych.  – Rozmarzył się. – Widziałaś jego dołeczki?! A te oczy…
O nie! Tak rozmawiać to oni na pewno nie będą!
- Magnus! Ogarnij się!
- Ale że co?
- Pstro! Co ten Łowca, tak śliczny, to muszę ci przyznać, robił w twoim mieszkaniu?
- Opiekował się mną – wyjaśnił z prostotą Magnus, który odnajdywał niezwykłą przyjemność w oglądaniu wkurzonej przyjaciółki. Zwłaszcza po tym jak go potraktowała.
- Że jak? – Zaraz go rozszarpie! Albo zarazi magiczną odmianą syfilisu! Wtedy przestanie sobie z niej żartować.
- No… Dość nieporadnie, ale za to z pełnym zaangażowaniem. – Na twarzy Czarownika pojawiła się czysta ekstaza. – A! Catarino, kochana… W kuchni powinien być rosół. Mogłabyś sprawdzić czy nie trzeba go udoskonalić szczyptą magii?

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz