NIETYPOWE ZLECENIE
III
-
Ja umieram Catarino! – zawył Magnus, spod złotej kołdry. – Umieram!
-
Oj, już nie dramatyzuj. – Kobieta pokręciła głową ze śmiechem. – Na śmierć
trzeba sobie zasłużyć.
-
Jesteś bez serca, wiesz? – Wysunął spod kołdry głowę, by móc zgromić
przyjaciółkę spojrzeniem. Które nie miało swojej zwykłej mocy, bo dziś Magnus
nie nałożył makijażu, nie ułożył też włosów, przez co wyglądał jak strach na
wróble. A przynajmniej on sam uważał, że wygląda ja strach na wróble. Zdaniem
Catariny, która widziała go już w gorszym stanie, sprawiał raczej wrażenie
nieco sponiewieranego.
-
Bez serca i bez duszy – potwierdziła usłużnie. – Nefilim mówią mi to od wieków.
-
Nie wspominaj o Nefilim! To wszystko ich wina!
Catarina
cmoknęła z dezaprobatą.
-
Nie. To twoja wina, jak zwykle. Co cię podkusiło, żeby przyjąć to zlecenie? –
Właściwie chciała go o to zapytać od samego początku, ale jakoś nie było
okazji. Teraz, gdy Magnus sam walczył z grypą, uznała, że lepszy moment może
nie nadejść.
-
Pieniądze – mruknął znów chowając się pod kołdrą, zupełnie jakby chciał uciec
przed jej oskarżycielskim spojrzeniem.
-
Akurat! – prychnęła. – Mags! Znam cię od wieków i wiem, że nigdy nie byłeś
chciwy! To, po prostu, nie leży w twojej naturze!
-
Ale to pieniądze Clave! To inna kategoria chciwości!
Westchnęła.
No i się uparł osioł jeden. Wiedziała, z doświadczenia, że jeśli Magnus coś
postanowi to choćby świat miał stanąć w płomieniach, to on będzie trwał przy
swoim. Często ze zwykłej przekory. Tak było, na przykład, z charango. Zadrżała
na samo wspomnienie i postanowiła odpuścić temat. Przynajmniej na razie.
-
Dobra, Mags. – Sięgnęła po torebkę. – Ja muszę iść do pracy. Trzymaj się,
wpadnę później. Herbatę masz w termosie. Tu – wskazała na stolik obok kanapy –
leżą leki. Te są na gardło, te na katar, a tu masz syrop na kaszel. No i coś
przeciwbólowego. Obiad…
-
Co?! – przerwał jej gwałtownie siadając. Jednak zaraz pożałował swojego wybuchu.
A dokładniej w chwili, gdy zimne powietrze owionęło jego nagą klatkę piersiową.
Zaczął się trząść. W dodatku znów rozbolało go gardło. – Co? – powtórzył nieco
ciszej kładąc się z powrotem i przykrywając kołdrą, po samą szyję. Zostawisz
mnie tu samego? Umierającego? Na pastwę losu?
-
Już to mówiłam, ale powtórzę. Nie dramatyzuj. Zresztą wcale nie jest z tobą tak
źle, skoro świecisz gołym torsem, zamiast normalnie się ubrać.
-
Te spodnie zaprojektowano tak, by stanowiły jedność same ze sobą! – Wysunął
spod kołdry kawałek nogi odziany w błyszczący, chabrowy materiał. – Łączenie
ich z czymkolwiek byłoby zbrodnią!
-
Jak tam sobie chcesz. – Machnęła ręką nie tyle zła, co zrezygnowana. Tyle razy
mówiła temu debilowi, że musi się wypocić, a on dalej swoje. Jak grochem o
ścianę! – Ja idę!
-
Nakarm Prezesa! – krzyknął, gdy była przy drzwiach.
-
Już to zrobiłam! Prędzej dam umrzeć tobie, niż twojemu kotu! To biedne zwierzę,
nie jest winne temu, że trafił mu się właściciel-idiota.
Pokazałby
jej język, gdyby, po pierwsze: miał na to siłę. I po drugie: drzwi nie
trzasnęły tak mocno, że zatrząsł się cały budynek.
Magnus
uważał ten dzień za jeden z najgorszych w swoim życiu. A miał, z czego wybierać.
W końcu czterysta lat to nie w kij dmuchał. W tym czasie zdarzało mu się być
chorym (głównie na kaca), rannym czy, zwyczajnie, nieszczęśliwym. A mimo to
miał wrażenie, że nigdy nie było aż tak źle. Może chodziło o samotność?
Dawniej, gdy niedomagał, ktoś z nim był. Czy to Catarina, Ragnor, ówczesna
miłość, Camille… Zastanowił się. Do niedawna wspomnienie Camille wywoływało u
niego przynajmniej żal. Teraz zaś… Nie czuł nic. Kiedy to się zmieniło? Czy to
przez chorobę, czy może… Naraz jego myśli rozbłysły błękitem. Błękitem, w
którym mógłby utopić wszystkie smutki. Błękitem, który odebrałby mu samotność.
Błękitem…
STOP!
Już
całkiem ci odbiło, Bane, skarcił się w myślach. To Nocny Łowca! Zresztą nic do
niego nie czujesz! Po prostu masz omamy od gorączki. A Catarina zostawiła cię
samego w tak opłakanym stanie! Wredna jędza a nie przyjaciółka!
Westchnął.
Chyba naprawdę było z nim źle, skoro kłócił się sam ze sobą. W obawie przed
całkowitą utratą zmysłów, postanowił się przespać. Niestety nie było mu to
dane. Po pierwsze oczy piekły go od gorączki, co samo w sobie czyniło zaśnięcie
prawie niemożliwym. Po drugie, Prezes Miau uznał, że skoro właściciel był w
domu i nie robił żadnej ze swoich dziwnych rzeczy, to powinien całą swoją uwagę
poświęcić jemu. I zachęcał go to tego z całą kocią stanowczością. Chodził po
nim, miauczał jakby go ze skóry obdzierali, na przemian lizał i gryzł palce,
które Czarownik nieopatrznie wystawił spod kołdry. A kiedy Bane na niego
krzyknął, ze złośliwą satysfakcją (Magnus mógłby przysiąc, że widział błysk
triumfu w oczach pupila), zrzucił z regału bezcenną wazę z dynastii Ming.
-
Odeśle cię do Peru! – obiecał kotu. – Kiedy tylko poczuje się lepiej lecisz tam,
z dokumentami potwierdzającymi, że jesteś najprawdziwszą świnką morską!
Dalszy
wywód mający szczegółowo wyjaśnić Prezesowi, co w Peru robią ze świnkami
morskimi, przerwało mu pukanie do drzwi. Zjeżył się. Jeśli to któryś z klientów
to zamieni go w świnkę morską i wyśle razem z Miau. Ale klienci zwykle najpierw
dzwonili. Zbyt wiele krążyło plotek o tym, co nastał potencjalny kontrahent,
gdy odwiedził Magnusa Bane’a bez zapowiedzi. Nie wszystkie były tylko plotkami.
Magnus musiał dbać o reputację. A może Catarina, zdrajczyni jedna, zawiadomiła
Raphaela. I ten przyszedł teraz naigrywać się z Czarownika? Tylko, że Raphael
nigdy nie pukał, zawsze wchodził jak do siebie, nie przejmując się tym, co może
zobaczyć. Ten wampir nie miał za grosz wstydu czy dobrego wychowania. Zresztą
nadal było jasno, co wykluczało wampirzą wizytę. Zaintrygowany uniósł się na
poduszkach, cały czas pilnując, by kołdra zasłaniała go całego.
-
Proszę!
Drzwi
się otworzyły i Magnus o mało nie zadławił się powietrzem.
-
To już na pewno halucynacje! – jęknął. – Mam omamy! Mój koniec jest bliski!
Żegnaj okrutny świecie! Wiedz, że nigdy cię nie lubiłem!
-
Eeee… Magnus? – Alec, idąc do domu Czarownika starał się mieć otwarty umysł.
Ale nawet najdziwniejsze wizje, czy wyobrażenia przegrały w starciu z rzeczywistością.
Rzeczywistością, w której Bane, zamiast wzywać demony (pomysł Jace’a), zaznawać
cielesnych rozkoszy w towarzystwie przynajmniej dwojga partnerów, płci dowolnej
(również pomysł Jace’a), planować szaloną imprezę (Isabelle), leżał na kanapie
zakutany w kołdrę, niczym złota gąsienica. Z włosami w nieładzie, bez krzty
makijażu, z poszarzałą cerą i spękanymi wargami. W dodatku mamrotał coś o Peru
i świnkach morskich. Albo się Alecowi przesłyszało. Bardzo chciał się
przesłyszeć. W ogóle chciał mieć omamy słuchowe, bo dalsze słowa Magnusa były
tyko dziwniejsze.
-
Jeszcze tu jesteś, zjawo? – burknął Bane. – Nie dam się nabrać! Idź stąd maro i
daj mi umrzeć w spokoju!
-
Eeee… - Alec nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Chyba żadne poradniki dobrego
wychowania nie zawierały rozdziału mówiącego, co robić, gdy przyszedłeś w gości
a gospodarz majaczy o zjawach i upiorach. Przynajmniej Alec nie znał takowego.
Może Czarownicy mieli swój własny poradnik i tam było to wyjaśnione… Jeśli tak,
to w Instytucie nie było kopii takiej książki. Alec musiał improwizować. – To
ja… Alec Lightwood… Przyszedłem…
-
No przecież widzę, maro! Przynajmniej wybrałaś sobie tę ładniejszą postać.
Alec
poczuł, że się rumieni. Czy właśnie dostał komplement od oszalałego Czarownika?
I, jeśli tak, to czy taki komplement można traktować serio? A może Czarownik
wcale nie oszalał, tylko… Podszedł do kanapy i położył dłoń na czole Magnusa.
-
Masz gorączkę.
-
To chyba oczywiste – fuknął mężczyzna. – Dlatego cię widzę.
Alec
pokręcił z niedowierzaniem głową. Myślał, że Czarownicy nie chorują. Z drugiej
strony był też przekonany, że Nocni Łowcy nie chorują.
Przeniósł
wzrok z Magnusa, który ewidentnie miał problem z rzeczywistością – nie chciała robić
tego, co Czarownik jej kazał – na stolik. Większość znajdujących się na nim
leków rozpoznawał, wszak nie tak dawno, sam był nimi szprycowany. Szybko
zlokalizował, to, co chciał. Rozpuścił dwie tabletki w szklance wody i podaj ją
Magnusowi.
-
Masz, wypij.
Czarownik
spojrzał na niego podejrzliwie, ale szklankę wziął.
-
Robię to tylko dlatego, że wyglądasz jak ten słodki Alec. Gdybyś wyglądała,
maro, jak Złotowłosa, posłałbym w ciebie kulę ognia.
To
był drugi komplement, jaki dostał od Magnusa w ciągu niespełna dwudziestu
minut. Tylko czy komplementy od trawionego gorączką się liczą? Alec szczerze w
to wątpił. Tym bardziej, że jeszcze, nie tak dawno, Bane podrywał Jace’a.
Widocznie przez gorączkę wszystko się Magnusowi pomieszało. Kiedy dojdzie do
siebie przypomni sobie, że woli Jace’a. Wszyscy zawsze wolą Jace’a. Alec zdążył
się do tego przyzwyczaić. Tylko, dlaczego, w przypadku tego człowieka, stary
ból, umiejscowiony tuż za sercem, dał o sobie znać?
Pokręcił
głową. Nie powinien o tym myśleć. To nigdy nie przynosiło nic dobrego. Lepiej
żeby zajął się Magnusem. Czarownik wyglądał naprawdę nieciekawie. A on przecież
przyszedł podziękować. Więc mógł i podziękować i się odwdzięczyć.
-
Magnus… - zaczął, ale zauważył, że mężczyzna śpi. W sumie to nawet dobrze. Mógł
się przygotować.
Magnus
obudził się z przeświadczeniem, że minęło kilka godzin. Kilka zbawiennych dla organizmu
godzin. Głowa już go nie łupała tak, jakby zalęgł się w niej zespół
heavymetalowy, a jedynie lekko ćmiła. Oczy nie piekły. W dodatku było mu ciepło
i miękko. Gdyby nie zatkany nos i pokryte papierem ściernym gardło, mógłby
uznać, że chorowanie jest do przeżycia.
Najchętniej
poszedłby jeszcze spać (skoro jedna drzemka dała tak spektakularne rezultaty,
to co zrobiłyby dwie albo trzy?), ale wiedział, że musi wziąć leki. Bo inaczej
Catarina się na niego wścieknie i będzie mógł zapomnieć o jakimkolwiek
współczuciu z jej strony.
Niechętnie
otworzył oczy i zaczął wygrzebywać się spod kołdry. Wtedy zobaczył coś, co
autentycznie go przeraziło.
-
Co to, kurwa, jest?! – wrzasnął ignorując bolące gardło.
-
Magnus?
Aż
podskoczył słysząc głos, którego nijak się nie spodziewał.
-
Wszystko w porządku?
-
Alexander? – Zamrugał kilkukrotnie. Rzeczywistość kpiła z niego w żywe oczy. –
Co… Jak… dlaczego… - Chciał zadać tyle pytań, że nie wiedział, od czego zacząć.
-
Wszystko w porządku? – powtórzył chłopak
-
Co ty tu robisz? – W końcu zdecydował się na któreś. I to nawet na jedno z tych
mądrzejszych. Brawo on.
-
Gotuję rosół.
Okeeej…
To nie była odpowiedź, która cokolwiek by Magnusowi wyjaśniła.
-
Dlaczego gotujesz rosół? – Sytuacja była tak absurdalna, że inne pytania wydały
mu się bez sensu.
-
Pomyślałem… - Chłopak ewidentnie się speszył. – Pomyślałem, że będziesz głodny.
Jak wstaniesz… A w lodówce nic nie było…
Gdyby
nie cała otoczka sklecona z absurdu najwyższych lotów, uznałby to za urocze.
-
A jak się tu dostałeś?
Teraz
Alec wyglądał na zdziwionego.
-
Przecież sam mnie wpuściłeś.
-
Ale…
-
Chyba miałeś wtedy gorączkę. – Na pewno miał, ale Alec wolał o tym nie
wspominać, bo wyszedłby na jakieś szajbusa, który wprasza się do mieszkania
wykorzystując chorobę gospodarza. Jak się zastanowić, to coś w tym było. –
Mówiłeś o jakiś marach, zmorach i chyba świnkach morskich.
Wspomnienia
uderzyły go z mocą ciężarówki. Czyli wtedy naprawdę rozmawiał z Alexandrem?!TYM
Alexandrem? Schował twarz w dłoniach. Jak mógł się tak zbłaźnić? I to jeszcze
przed tym pięknym chłopcem? Pięknym i uroczym! Pięknym, uroczym i takim
kochanym… STOP! Musiał zmienić temat! Szybko! Jeśli nie będą o tym rozmawiać,
to tak jakby się nie wydarzyło! Zmienić temat, zmienić temat… Tylko, na co? A,
tak!
-
Co to jest?
-
Eeee… - Alec nie radził sobie za dobrze ze zmianą tematu. Tym lepiej dla
Magnusa. – Co?
-
To! – Czarownik wskazał na szarobury sweter, który miał na sobie. Był pewien,
że nawet w gorączce, czy po pijaku nie włożyłby czegoś takiego. Nie błyszczał
się, był zmechacony, rozciągnięty i z dziurami na mankietach.
-
No… Sweter. – Ton głosu Aleca jasno dawał do zrozumienia za, jak głupie, uważał
to pytanie. – Ewidentnie było ci zimno, cały się trzęsłeś, więc…
-
Więc – wszedł mu w słowo Bane – wyciągnąłeś ze śmietnika to coś i, korzystając
z mojej niedyspozycji, ubrałeś mnie, tak? – Sam nie wiedział, co o tym myśleć.
Zwykle, kiedy był nieprzytomny ludzie go rozbierali a nie ubierali. To było… Dziwne
doświadczenie.
-
Nie… Nie tak...
-
A, w której części się mylę?
-
W tej ze śmietnikiem. – Chłopak utkwił wzrok w podłodze. Wspomnienie nagiej,
cudownie umięśnionej klatki piersiowej Magnusa, jego gładkiej skóry i ciepłego
oddechu na szyi, gdy zakładał mu sweter, wywoływało u niego rumieńce. I dziki
galop myśli. Niekoniecznie tak grzecznych, jak na Nocnego Łowcę przystało. – To
mój sweter. Wyciągnąłem go ze swojej szafki.
Skucha,
Bane! Pomyślał. To już druga, w ciągu
kilku godzin. Brawo, chłopie. Oby tak dalej a na pewno wyrwiesz tego słodziaka!
-
Wiem, że nie jest w twoim guście…
On
nie jest w niczyim guście, chciał krzyknąć Magnus, ale roztropnie nakazał sobie
zamknąć jadaczkę.
-Jednak
jest ciepły, wygodny i miękki. Idealny do chorowania.
Magnus
nie bardzo wiedział, co powiedzieć. Już sam fakt przebywania w jego lofcie
Nocnego Łowcy był wystarczająco dziwny. A jeśli dodać do tego, że wspomniany
Łowca opatulał go swoim swetrem i gotował mu rosół, to poziom absurdu wykraczał
poza jakąkolwiek skalę. Rzeczywistość ewidentnie zaczęła wariować. A może to
początek końca świata? Piątym, zaginionym Jeźdźcem Apokalipsy, będzie uroczy
niebieskooki Nefilim, w paskudnym swetrze, który zniszczy świat swoją dobrocią.
-
Magnus! Hej! Magnus!
Czarownik
ocknął się z zamyślenia. Gorączka zdecydowanie mu nie służyła. Sprowadzała na
niego głupie myśli. I jeszcze głupsze wizje. Teraz na ten przykład nie mógł
pozbyć się z głowy, widoku Aleca na koniu.
-
Tak? – Musiał jakoś nad sobą zapanować.
-
Chcesz tego rosołu?
Chciał.
Bo dlaczego nie? Dziwniej już nie będzie.
-
I jak? Dobre? – Alec siedział jak na szpilkach patrząc na Magnusa, biorącego
kolejną łyżkę do ust. Czarownik nie krzywił się, nie pluł ani nie złorzeczył na
kucharza, co mogło być dobrym znakiem. Albo dowodem dobrego wychowania
mężczyzny.
-
Nie wiem. – Bane wzruszył ramionami. – Na pewno ciepłe. Przez ten zapchany nos
straciłem smak – wyjaśnił. – Ale bardzo doceniam chęci! – zapewnił widząc minę
chłopaka. – Jak już dojdę do siebie, z radością spróbuję innych twoich dań.
Alec
zasępił się.
-
Nie ma innych. Do tej pory gotowałem tylko wodę na kawę i robiłem tosty w
tosterze.
-
Oh… - Nagle Magnus ucieszył się z zapchanego nosa. Chociaż musiał przyznać, że
zachowanie Alexandra było słodkie. Nawet jeśli, przez chwilę, poczuł się jak
królik doświadczalny.
Kiedy
miska była już pusta, oddał ją chłopkowi uśmiechając się tak promiennie jak
tylko chory Czarownik potrafił.
-
Dziękuję. Na pewno było pyszne.
-
Wątpię – mruknął Alec. – Ale przynajmniej cię nie otrułem.
-
A chciałeś? – Uniósł brwi dając do zrozumienia, że żartuje, jednak Alec wziął
go na poważnie.
-
Nie! Na Anioła! Nie! Ja… Nigdy… - zaczął się jąkać. – Nigdy… Nie chciałem się
skrzywdzić!
Magnus
zachichotał. Ten chłopak był uroczy. Zbyt uroczy żeby to było legalne.
-
Więc, co chciałeś zrobić przychodząc tutaj?
-
Ja… ten… Weź leki! – Alec gwałtownie poderwał się z fotela i z pustą miską
ruszył do kuchni.
-
Nie zmieniaj tematu! – zawołał za nim Bane.
-
Leki!
-
Chcę herbaty!
-
Leki! – Wychylił się zza drzwi. – Jaką?
-
Malinową!
-
Z cukrem?
-
Dwie łyżeczki!
-
Ok.! Magnus?
-
Tak?
-
Leki! – Chłopak znów zniknął w kuchni
Magnus
zachichotał i sięgnął po leki. Jeśli tak miała wyglądać choroba, to mógł chorować.
-
No dobrze. – Magnus wygodniej oparł się o poduszki (poprawione przez Aleca) i
mocniej objął kubek z herbatą. – To, co właściwie tu robisz? – spytał
obserwując jak twarz Łowcy pokrywa się ślicznym rumieńcem. – Oczywiście poza
gotowaniem rosołu i parzeniem herbaty. Nie żebym narzekał, ale w przypadku
Nocnych Łowców, zawsze lepiej mieć pełny obraz sytuacji. – Chciał żeby
zabrzmiało to zabawnie, ale chyba uraził chłopaka, bo ten, po raz kolejny
utkwił spojrzenie w podłodze. Bane zaczynał podejrzewać, że to jakiś nerwowy
tik. Albo odruch bezwarunkowy. I wcale mu się nie podobał. Bo, kiedy Alec
torturował podłogę wzrokiem, on nie mógł patrzeć w te cudowne niebieskie
tęczówki. Uznał, że Łowcę trzeba będzie wyszkolić. Ale najpierw oswoić. – No
już! Nie miałem nic złego na myśli. Po prostu chciałem wiedzieć. Mieć pełny
obraz sytuacji, dlaczego jeden z Nefilim odwiedza Czarownika. Takie rzeczy nie
są raczej na porządku dziennym. – Chyba trochę się zrehabilitował, bo Alec
posłał mu krótkie spojrzenie, w połączeniu z nieśmiałym uśmiechem. A Magnus
pożałował, że nie ma aparatu. Takie chwila wymagały uwiecznienia dla
potomności. Albo przynajmniej samego Magnusa. Żeby miał, co robić podczas
długich bezsennych nocy.
-
Ja… - Chłopak zagapił się w ścianę jakby zbyt długie patrzenie na Czarownika
było dla niego niekomfortowe. – Ja… Chciałem ci podziękować.
Nocny
Łowca dziękujący Podziemnemu? Magnusowi nie mieściło się to w głowie. Żeby
zyskać na czasie upił łyk herbaty.
-
Ale wiesz, że nie musiałeś? – spytał odstawiając kubek. Swój ulubiony,
niebieski z napisem „Lepszy niż Gandalf”. – Clave już mi zapłaciło. Nie robiłem
tego z dobroci serca.
Ani
dlatego, że było mi was żal! Wcale!
-
Wiem. – Alec przytaknął. – Po prostu… Wiem, że nie musiałeś tego robić. To nie
było standardowe zlecenie i nikt nie miałby pretensji gdybyś posłał moją matkę
do diabła. – Uśmiechnął się smutno. – A ty, nie dość, że się zgodziłeś to
jeszcze cierpliwie znosiłeś humorki całej naszej trójki. Wydaje mi się, że w
całym Idrysie nie ma dość pieniędzy, by wynagrodzić ci to cierpienie. – Teraz
jego uśmiech stał się dużo szerszy a Magnus utonął w dołeczkach, jakie pojawiły
się na twarzy Łowcy. Nie potrzebował bogactw Idrysu, jeśli w zamian mógł
podziwiać TEN uśmiech. Był gotów nawet na kolejny tydzień zajmowania się Złotowłosą,
pod warunkiem, że po wszystkim Alec uśmiechnąłby się do niego.
-
Dlatego chciałem ci podziękować – kontynuował Alec, zupełnie nieświadomy uczuć szalejących
w głowie Czarownika. – Chociaż tyle mogłem zrobić. Ale kiedy przyszedłem a ty…
-
Gadałem od rzeczy? – podsunął usłużnie Magnus, już pogodzony z niezbyt
korzystnym wrażeniem, jakie wywołał.
-
Leżałeś chory. – Alec jakby go nie usłyszał. – To zrobiło mi się ciebie żal.
-
Żal? – Bane nie był pewien czy dobrze usłyszał.
-
Tak. Bo byłeś sam. Gdybyś nie przyjął tego zlecenia, to my – mówił o sobie i rodzeństwie
– mielibyśmy przynajmniej siebie.
Raczej
oni mieliby ciebie, chciał powiedzieć Magnus, ale ugryzł się w język.
-
A u ciebie nikogo nie było. Dlatego…
-
Postanowiłeś się mną zająć, tak?
-
No mniej więcej – przyznał Alec. – Źle zrobiłem, prawda? Nie chcesz mnie tu?
Wolałbyś Jace’a?
Magnus
miał prawie osiemset lat. Przeżył niezliczone ilości bitew, zakochiwał się więcej
razy niż było to społecznie akceptowalne. Bywał ranny, bezbronny i szczęśliwy.
Brylował w towarzystwie. Nienawidzono go. Był pewien, że przeżył wszystko, co
było do przeżycia (no może poza grypą) a mimo to… Ta sytuacja była dla niego
czymś nowym. Czymś, w czym nie potrafił się odnaleźć. Ktoś, kto z definicji był
jego wrogiem i powinien dać mu umrzeć przy pierwszej okazji, przejął się jego
losem. I to nie z własnych egoistycznych pobudek a dlatego, że „był sam”. To
nie była sytuacja, z którą mógłby przejść do porządku dziennego, od tak.
Dlatego milczał. A Alec zinterpretował to milczenie po swojemu.
-
Rozumiem. Każdy wolałby Jace’a – mruknął zasmucony. Gdzieś w głębi duszy miał
nadzieję, że Magnus zaprzeczy. – To ja… ten… będę już szedł. – Zaczął się
podnosić a w Magnusa, jakby piorun strzelił.
-
Nie! – Chwycił chłopaka za ramię. – Nie idź! Znaczy… - zmitygował się doskonale
rozumiejąc, że wyszedł an wariata. – To znaczy… Ech… Powiem prosto z mostu. Nie
chcę żebyś sobie szedł. Miło jest mieć cię przy sobie.
Twarz
Aleca rozjaśnił uśmiech tak jasny, że zdaniem Magnusa, mógłby konkurować ze
słońcem. Zaraz jednak przygasł.
-
A nie wołałbyś Jace’a? – Nie chciał być opcją zapasową.
Magnus
zrobił zdziwioną minę. Jak ten Anioł mógł, w ogóle, pomyśleć, że wymieniłby
jego towarzystwo na towarzystwo Złotowłosej. Każdy, kto by tak zrobił, powinien
głęboko zastanowić się nad swoim zdrowiem psychicznym.
-
Powiem tak. Gdyby Jace wpakowałby mi się do mieszkania, któryś z nas przypłaciłby
to życiem. I osobiście stawiałbym na niego. Wolałbym chyba zrzec się mojej
magii, niż być narażonym na jego towarzystwo. Zdecydowanie wolę ciebie
Alec
ponownie się uśmiechnął.
-
W takim razie zostanę.
-
To podaj chusteczki. Chyba będę… Aaaaa PSIK!
-
Magnus?! Żyjesz?!
Catarina wślizgnęła się do mieszkania
przyjaciela, gotowa na nową dawkę jęków i pretensji. Tym bardziej, że Bane,
cały dzień, powstrzymał się przed bombardowaniem jej toną sms-ów. O
jednoznacznej treści.
Jesteś złą przyjaciółką.
Dlatego
zdziwiła się, gdy zastała mężczyznę rozwalonego na kanapie z kubkiem, chyba
herbaty, w ręce, ubranego w… Nawet nie wiedziała jak to nazwać. Owo coś, na pewno, kiedyś, w dalekiej
przeszłości, było swetrem. Chyba szarym. Teraz wyglądało gorzej niż jej szmata
do podłogi. A Magnus TO NOSIŁ! Magnus Bane, szczycący się tym, że nie podażą za
modą. On jest modą!
Świat
stanął na głowie.
I
wywinął fikołka, stwierdziła Catarina, kiedy zobaczyła, z kim Bane prowadził
rozmowę. Na fotelu, obok kanapy, siedział… Nocny Łowca. I jakby nigdy nic,
popijał coś z wyszczerbionego białego kubka.
- Eeee… Magnus?
Odwrócili
się obaj, jak na komendę.
-
Catarina! Moja droga! – krzyknął Bane i się rozkaszlał.
Tymczasem
Łowca poderwał się z fotela i dygnął, niczym przerażony uczniak na widok
nauczycielki.
-
Dobry wieczór – przywitał się, czym wprawił Czarownicę w jeszcze większe zdumienie.
-
Bry… - mruknęła bojąc się powiedzieć coś więcej. Znając tego, rozwalonego na
kanapie, idiotę, to mógł być jakiś głupi dowcip. A ona nie zamierzała się na
niego złapać.
-
Mogłabyś być milsza – ofuknął ją Magnus, gdy poradził już sobie z atakiem kaszlu.
– Alexandrze, – zwrócił się do chłopaka, który podskoczył przestraszony – to
moja stara przyjaciółka, Catarina Loss. Catarino to Alexander Lightwood.
Zajmował się dzisiaj mną, iście po królewsku.
Na
te słowa Alec spłonął rumieńcem. Catarina musiała przyznać, że wyglądało to
nawet uroczo, ale nie zmieniało faktu, że dzieciak był Nocnym Łowcą. I to
Lightwood’em. A tym, w szczególności, nie należało ufać. Magnus powinien
najlepiej o tym wiedzieć. Czyżby aż tak zamroczyła go gorączka?
-
Miło mi panią poznać.
Zajęta
obserwacją przyjaciela nie zauważyła, że Nefilim podszedł do niej i stał teraz
z wyciągniętą w jej stronę dłonią. Uścisnęła ją niepewnie, jakby oczekując, że
z chwilą, gdy dotknie Łowcy niebo się zawali.
Czy
coś.
Nic
się jednak nie stało. Zwykły uścisk.
-
Miło mi panią poznać – powtórzył chłopak.
Miło?
Panią? Spojrzała po sobie. Gdy tylko weszła do domu Magnusa zdjęła z siebie
czar maskujący i teraz wyglądała jak on: niebieska skóra, białe włosy… No
Czarownica jak się patrzy. Czy ten dzieciak też miał gorączkę? A może ona?
-
Eeee… - Catarina zwykle miała odpowiedź na każde pytanie, ripostę na każdy
wymierzony w nią sarkazm i w ogóle wiedziała, co powiedzieć. Musiała.
Przyjaźniła się przecież z Magnusem i Ragnorem. Ten pierwszy był najbardziej
postrzeloną osobą, jaką w życiu spotkała. Natomiast drugi potrafił, swoim
gderaniem, sprawić, że kwiaty więdły. Byli jak ogień i woda. Przez, co trzeba
było ich często godzić. A ona występowała w roli naturalnego buforu. Ale to, co
się właśnie działo, nijak nie przypominało koleżeńskich sprzeczek, do których
przywykła. Nie przypominało niczego, co przeżyła przez całe swoje długowieczne
życie.
-
Mi również – wykrztusiła w końcu.
Łowca
nie wyglądał jakby jej brak elokwencji mu przeszkadzał. Całą swoją uwagę skupił
na Magnusie.
-
Dobra… - Potarł pięściami uda. – W takim razie… - Spojrzał na Catarinę. – Skoro
masz już opiekę… To ja będę leciał. Za godzinę zaczynam dyżur… - mówił
przepraszającym tonem.
-
W porządku. – Bane zbył go machnięciem ręki. – Rozumiem. I tak, ostatnio,
dostałeś więcej wolnego, niż niektórzy Nefilim przez całe swoje życie.
Alec
roześmiał się.
-
A żebyś wiedział. – Sięgnął po kurtkę. – To ten…
-
Do jutra? – zasugerował Magnus.
-
Do jutra! – potwierdził ucieszony Alec. – Do widzenia – rzucił jeszcze tylko
szybkie pożegnanie Catarinie i już go nie było.
Kiedy
kobieta starała się zrozumieć, co właśnie zaszło, Magnus dokończył herbatę,
łyknął dwie pastylki i schował dłonie w rękawy za dużego swetra.
Patrzyła
na to oniemiała.
-
Magnus!
-
Co? – spytał jakby nigdy nic.
-
Co to miało być?!
-
Ale, że co? – Udawał głupiego.
-
TO! I nie wkurwiaj mnie! Dobrze ci radzę!
-
Oj, Catarino… - Pokręcił głową. – To był Nocny Łowca. Musiałaś już ich
wcześniej widzieć. Ale faktycznie muszę przyznać, że przy Alecu można zapomnieć
o innych. – Rozmarzył się. – Widziałaś
jego dołeczki?! A te oczy…
O
nie! Tak rozmawiać to oni na pewno nie będą!
-
Magnus! Ogarnij się!
-
Ale że co?
-
Pstro! Co ten Łowca, tak śliczny, to muszę ci przyznać, robił w twoim
mieszkaniu?
-
Opiekował się mną – wyjaśnił z prostotą Magnus, który odnajdywał niezwykłą przyjemność
w oglądaniu wkurzonej przyjaciółki. Zwłaszcza po tym jak go potraktowała.
-
Że jak? – Zaraz go rozszarpie! Albo zarazi magiczną odmianą syfilisu! Wtedy
przestanie sobie z niej żartować.
-
No… Dość nieporadnie, ale za to z pełnym zaangażowaniem. – Na twarzy Czarownika
pojawiła się czysta ekstaza. – A! Catarino, kochana… W kuchni powinien być
rosół. Mogłabyś sprawdzić czy nie trzeba go udoskonalić szczyptą magii?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz