środa, 11 listopada 2020

Nietypowe zlecenie II


NIETYPOWE ZLECENIE 
II


 

 

Do Instytutu wszedł jak do siebie. I bardzo dobrze.
Drogę do infirmerii znał na pamięć. Nie zliczyłby ile razy przemierzał ją by ratować życie, a potem odebrać zapłatę i zostać wywalonym na zbity pysk. Oczywiście, w otoczce fałszywej wdzięczności. Nawet Nefilim nie byli tak głupi by, z powodu własnych uprzedzeń, psuć sobie stosunki z Wysokim Czarownikiem Brooklynu.
Otworzył drzwi, a potem przekroczył próg, niczym prawdziwy wybawca, rycerz na białym koniu.
- Drogiej młodzieży, oto przybyłem, by…
Przerwał mu pełen pretensji jęk.
- Ciszej! Błagam! – wysapał blondyn leżący na łóżku najbliżej drzwi.
- Popieram! – Z łóżka obok dało się słyszeć dziewczęcy, zachrypnięty głos.
Tylko ostatnie łóżko nie protestowało. Je zajmował magnusowy Anioł. Który najzwyczajniej w świecie spał. Jednak zroszone potem czoło i chrapliwy oddech świadczyły, że nie była to zwykła poobiednia drzemka. Z drugiej strony… Ledwo minęło południe, więc byłaby to polunchowa drzemka. Ale chyba nawet taka nie powinna sprawiać wrażenia, że śpiący walczy o każdy oddech. I nie wygląda ani trochę seksownie. Tylko tak, że chciałoby się go wziąć w ramiona i tulić, broniąc jednocześnie przed całym złem tego świata. Jednak, nie ważne, jak bardzo Magnus pragnął to zrobić, to nie mógł, bo pomocy wymagała jeszcze dwójka Nefilim, wyglądająca jakby ktoś wytarł nimi podłogę. Blondyn, któremu spod grubej kołdry wystawały tylko złote oczy i kawałek nosa. Nieduży kawałek. Akurat taki, by móc oddychać. I dziewczyna. Tak podobna do Aleca, że Magnusa coś zakłuło w piersi. Ta sama cudowna czerń włosów, teraz rozrzuconych na poduszce i skołtunionych jak nieboskie stworzenie (Bane współczuł jej przyszłego rozczesywania tego gniazda), identyczna blada skóra (zaróżowiona jedynie od gorączki), wspaniale kości policzkowe… Tylko oczy się nie zgadzały. Aleca były jak niebo. Jej – niczym piekło. Dwa czarne onyksy wstawione w porcelanową buzię lalki. Była piękna, to nie ulegało wątpliwości. I zdawała sobie z tego sprawę, takie rzeczy widać od razu. Nawet teraz chora, brudna, z włosami niczym legowisko drapieżnego ptaka, mogła uwieść każdego. Z wyjątkiem Magnusa, rzecz jasna. Bo Magnus już dał się uwieść niebieskim oczom, teraz kryjącymi się pod seksownymi powiekami (pierwszy raz uznał powieki za seksowne, chyba za długo trwał w celibacie).
- A tak w ogóle, to kim jesteś? – spytała brunetka tak oskarżycielskim tonem, na jaki tylko było ją stać. Pewnie, dla lepszego efektu, wycelowałaby w Magnusa placem, ale to wymagało opuszczenia ciepłego schronienia, jakie dawała kołdra. Dlatego sobie darowała.
Bane zamrugał. Kim był?!Ta dziewczyna naprawdę nie wiedziała?! Już otwierał usta żeby zrobić jej porządny wykład i dosadnie wyjaśnić, dlaczego poczuł się obrażony i urażony jej niewiedzą, kiedy znów zajęczał blondyn.
- Izzy! Ciszej! Głowa mnie boli!
- Mnie też, Jace, gdybyś chciał wiedzieć! – Dziewczyna skrzywiła się, dla podkreślenia swoich słów.
Magnus, któremu nie podobała się ignorancja ze strony Nefilim, postanowił włączyć się do rozmowy.
- A może wy, po prostu, macie kaca? – spytał. – Bo jeśli tak, to mogę szybko coś na to poradzić. – Pstryknął palcami i w jego dłoni pojawiła się butelka czerwonego wina. – Czym się strułeś, tym się lecz, jak mawiali starożytni.
- Czarownik! – wykrzyknęli jednocześnie Isabelle i Jace, na tyle głośno, że obudzili Aleca.
Chłopak uchylił powieki i Magnus znów mógł podziwiać ten błękit (teraz wydał mu się jeszcze piękniejszy). Po chwili zamrugał kilka razy, jak człowiek, który stara się ogarnąć niesprzyjającą rzeczywistość. Kiedy zogniskował spojrzenie i jego wzrok zatrzymał się na Magnusie, policzki pokrył mu jeszcze głębszy rumieniec. Zupełnie jakby się wstydził. Tylko, czego? Magnusa? Czarownik nie zrobił przecież nic zdrożnego. Jeszcze! A może faktu, że ktoś spoza rodziny widział go tak… bezbronnego?
- Co… - zaczął, ale suchość w gardle powstrzymała go przed dalszym artykułowaniem myśli. Odchrząknął i od razu się skrzywił. Magnus mógł tylko wyobrazić sobie ból towarzyszący tej czynności. – Co się dzieje? Kto to?
Bane’owi zrobiło się przykro. Czyżby Alec go nie pamiętał?
- O! – Brunetka ożywiła się słysząc głos brata. – Nie śpisz!
- No nie – zgodził się Alec. – Co…
- Podasz mi wody? – poprosiła ignorując rodzące się pytania. Jak również te urodzone i wyartykułowane chwilę wcześniej.
Widać było, że chłopak chciał westchnąć, ale się powstrzymał. Zamiast tego, z przerażeniem malującym się na wymizerowanej twarzy, ocenił odległość od swojego łóżka do dzbanka z wodą i łóżka siostry. Nie spodobało mu się to, co zobaczył. Mimo to, nie wyglądało jakby miał się sprzeciwić.
- Jasne. – Pokiwał głową i zaczął wygrzebywać się z pościeli. Gdy tylko chłodne powietrze owionęło odkryte ramiona cały zaczął się trząść. Jednak nie zrezygnował z wyprawy po wodę. Co wprawiło Magnusa w zdumienie. Isabelle wyglądała lepiej niż Alec i sama mogła iść po tę cholerną wodę. A ona ciągnęła Aleca. Albo była okrutna, albo nie zdawała sobie sprawy ze stanu brata, przyzwyczajona, że cokolwiek by się nie działo Alexander się o nią zatroszczy. Bane obstawiał, że chodziło o to drugie. Izzy nie wyglądała na okrutnicę. Ale przynajmniej teraz wiedział, dlaczego to Alec zdawał się być najbardziej chory z całego rodzeństwa. Nie zdążył się podleczyć, jeśli ciągle był narażony na wycieczki po kamiennej posadzce infirmerii na bosaka.
Zaraz!
Co?!
Chłopak już miał postawić bose stopy na zimnym kamieniu, gdy doskoczył do niego Magnus i lekko pchnął z powrotem na łóżko. Po prawdzie tylko go dotknął a Alec sam się przewrócił.
- O nie, młody człowieku! – Starał się naśladować profesorski ton Ragnora. Wychodziło mu raczej średnio. Nie miał talentu pedagogicznego. – Nie ma wstawania z łóżka. Chyba, że siusiu.
- A… - Jace wyglądał jakby chciał doprecyzować toaletowe wytyczne Magnusa.
- Tak, Jasnowłosa. Dwójeczka też może być – zaśmiał się opatulając Aleca kołdrą o sama szyję. Chłopak patrzył na niego z mieszaniną zażenowania i wdzięczności. Magnus z miejsca pokochał to spojrzenie. Przez chwilę miał ochotę powiedzieć Alecowi jak piękne ma oczy, jak w ogóle cały jest piękny, ale zrezygnował. Nawet on miał dość przyzwoitości, by nie podrywać kogoś z gilem po pas.
- A tak wracając do tematu… Kim jesteś i czemu nam rozkazujesz? – zapytała Izzy przyjmując od niego wodę.
- I czemu jesteś ubrany jak debil? – Jace nie był mistrzem taktu. Magnus musiał sobie przypomnieć, że był tu, aby go wyleczyć, a nie dobić. Dlatego, zamiast posłać, w stronę blondyna, ognistą kulę energii, skłonił się lekko a z jego palców posypały się błękitne iskry.
- Magnus Bane Wysoki Czarownik Brooklynu. Do usług.
Izzy gwałtownie usiadła na łóżku, jakby zapominając, że jest śmiertelnie chora, wszystko ją boli, chce jej się pić i w ogóle życie ssie. A życie Nocnego Łowcy to już w szczególności. Bo takiego Przyziemnego, na pewno nie porzucają w infirmerii na pastwę równie chorego rodzeństwa.
- TEN Magnus Bane? – krzyknęła zapominając także o bolącym gardle. – Ten Wysoki Czarownik?! Król Podziemnych Imprez?! – Oczy jej błyszczały, już nie tylko od gorączki.
Magnus roześmiał się. Uwielbiał swoją rozpoznawalność.
- Ten sam! – I dla potwierdzenia swoich słów pstryknął palcami a całe wnętrze infirmerii rozbłysło dyskotekowymi światłami.
- A! Razi! – Jace’owi ten pokaz magii nie przypadł do gustu. – Jak chcesz nas pozabijać, to przynajmniej zrób to humanitarnie! – Schował głowę pod kołdrę.
Za to Izzy była zachwycona.
- Wow! To jest naprawdę coś!
- Coś, to dobre określenie – mruknął milczący do tej pory Alec. – Ale możesz już to zgasić? Naprawdę razi? – Podobnie jak Jace schował się cały pod kołdrą. – Proszę!
Normalnie Magnus postąpiłby zupełnie odwrotnie niż go poproszono. Światła byłyby jeszcze bardziej intensywne, w dodatku wyczarowałby najgorszą dyskotekową łupankę, jaka tylko przyszłaby mu do głowy. Tak z czystej przekory. Ale to jedno słabe „proszę”, z ust Alexandra całkiem odebrało mu ochotę na złośliwe numery. Pstryknął palcami i światło zniknęło.
- Dziękuję.
O mały włos udławiłby się powietrzem. Do tej pory był pewien, że Nefilim potrafili dziękować tylko głosem ociekającym wyższością. Takim, który jasno dawał do zrozumienia, że podziękowanie nie jest szczere. Ale to Aleca było. Za to Magnus mógł ręczyć głową.
Ten chłopak, pomyślał, jest inny. Inny od każdego Nefilim, Podziemnego czy Przyziemnego, jakiego spotkałem.
- Ok… - Tymczasem Jace wygrzebał się spod kołdry i mierzył Magnusa podejrzliwym spojrzeniem. – Skoro już wiemy, kim jesteś, to wytłumacz nam jeszcze, dlaczego tu jesteś. I czemu masz na sobie ten głupi strój!
Magnus znosił impertynencję Dzieci Anioła przez wieki. Ale co innego złośliwe komentarze dotyczące jego osoby, czy też wątpliwej jakości pochodzenia (tak jakby miał wpływ na to, kto postanowił go spłodzić), a zupełnie innego krytykowanie wspaniałych stylizacji i idealnego zmysłu modowego, którym się szczycił.
- Słuchaj no, Lightwood! – warknął powstrzymując się przed zamienieniem nastolatka w żabę.
- Wayland – wszedł mu w słowo chłopak.
- Co?
- Jace Wayland, miło mi. – Posłał mu uśmiech, zaprawionego w bojach, playboya. Który, rzecz jasna, Magnus zignorował. Blondyn nie miał nawet ułamka tej hipnotyzującej siły Aleca. A to znaczyło, że zwyczajnie Bane’a wkurwiał.
- Jace jest adoptowany – wyjaśniła Isabelle, mylnie zakładając, że Magnus milczał próbując przetrawić informacje, a nie (jak to rzeczywiście miało miejsce) usiłował zapanować nad wyjątkowo wrednym zaklęciem, czającym się gdzieś z tyłu głowy.
- To wiele wyjaśnia – mruknął Czarownik, trochę uspokojony. Sama myśl, że ta wkurwiająca kreatura mogła dzielić geny z Alexandrem wydawała mu się świętokradztwem.
- Poza tym to mój parabatai – mruknął sennie Alec a Magnus poczuł jak rozpada się na kawałki. To było chyba jeszcze gorsze niż biologiczne pokrewieństwo. Bo znaczyło, że nie mógł bezkarnie zamienić Jace’a w wieszak na kapelusze, bez narażania się Alecowi. Świat bywał okrutny. Zwłaszcza dla wspaniałych, przystojnych i przede wszystkim skromnych Czarowników.
- Dobrze! – Był profesjonalistą. Nie spali całego Instytutu z nerwów. Nie! Nie ma mowy. Chociaż kusiło. – Skoro ustaliliśmy już rodowód Jasnowłosej, choć muszę przyznać, że przeżyłbym kolejne trzysta lat, bez tej wiedzy, to mogę wyjaśnić, że przysłano mnie tu, żebym doprowadził do stanu użytkowalności anielskiej trójkę małoletnich Nefilim.
- Ja jestem pełnoletni – mruknął Alec gdzieś z pogranicza jawy i snu. Nie wiedzieć, czemu skojarzył się Magnusowi z małym dzieckiem, śmiertelnie obrażonym, bo ktoś zasugerował, że ma cztery lata zamiast pięciu. Wydało mu się to urocze.
- Dobrze. – Posłał chłopakowi promienny uśmiech. – Dwójkę nieletnich i jednego pełnoletniego. Lepiej?
Odpowiedział mu odgłos, który jasno sugerował, ze rozmówca, był tylko jedną nogą po tej stronie rzeczywistości, a mimo to starał się słuchać. Bo inaczej mógłby żałować.
- Super! – ucieszył się Jace. – Znaczy zrobisz te swoje czary-mary! – Zamachał rękami nieudolnie naśladując wcześniejsze ruchy Czarownika. – I będziemy mogli iść rąbać demony?! – Kichnął potężnie.
Trochę wbrew sobie, Bane, podał mu chusteczkę.
- No niezupełnie… - Ostudził jego zapał. – Znasz to powiedzenie Przyziemnych? Leczony karat trwa tydzień, nieleczony siedem dni? W tym przypadku powinno brzmieć: zaczarowany katar trwa tydzień. Niezaczarowany siedem dni. Magia, nie zawsze, jest odpowiedzią na wszystkie pytania, Złotowłosa.
- W takim razie, czemu to robisz? – zainteresowała się Isabelle.
- Bo lubię wyciągać pieniądze od Clave. – No i twój brat jest super gorący! Poza tym żadne dziecko, nawet Nocny Łowca, nie powinien, w czasie choroby, leżeć sam, licząc tylko na pomoc równie chorego rodzeństwa.
O ile, do pierwszej części własnego galopu myśli, przyznałby się po pijaku, to drugiej nie wyciągnęliby z niego, nawet mistrzowie ze Spiralnego Labiryntu. Współczucie dla Nefilim było obce znacznej części podziemnego świata. A on nie miał zamiaru się wychylać. Zbyt wiele krzywd było pomiędzy nim a Dziećmi Anioła. Z drugiej strony… Przed sobą miał… No dzieci właśnie Najzwyklejsze dzieci. Które zachowywały się, jak się zachowywały, bo ktoś je tego nauczył. Pokazał, w jaki sposób mają odbierać świat.
Chociaż… Musiał przyznać, że rodzeństwo Lightwood’ów (i ten cały Wayland) wyróżniali się na tle innych Nefilim, których miał to (nie)szczęście poznać. I to pozytywnie, rzecz jasna. Nie kazali mu się wynosić. Wykazywali nawet zainteresowanie jego imprezami. Co prawda tylko Isabelle, ale to i tak dużo. Nie usłyszał też, z ich strony, żadnych obraźliwych komentarzy (słów młodego Waylanda, na temat ubioru, nie brał pod uwagę. Nie trzeba być Nefilim, żeby nie mieć gustu modowego).
-Poza tym – ciągnął – zawsze miło popatrzeć na idealne Dzieci Anioła, które… Cóż, –
wzruszył ramionami – nie są idealne. Będę miał, co opowiadać znajomym. A wierzcie mi, w niektórych kręgach, opowieści o cierpiących Nefilim są więcej niż pożądane. – Wypowiadając te słowa Magnus nawet nie podejrzewał, że najbardziej cierpiąca istotą w pomieszczeniu będzie on sam.
 
Następny tydzień przypominał niekończący się koszmar, Dziewiąty krąg piekła, Edom i galerię handlową w Czarny Piątek, w jednym. Bez przerwy ktoś coś od niego chciał (pić! Herbaty! Ale malinowej! Gdzie są chusteczki?! Głodny jestem! Nudzę się!) i niestety nie był to Alexander. Ku niewysłowionemu żalowi Magnusa, najstarszy z Ligtwood’ów był jego najmniej problematycznym pacjentem. Prawie się nie odzywał, głównie spał. Czasem tylko obserwował, spod półprzymkniętych powiek, jak Magnus skakał wokół pozostałej dwójki. Wtedy na twarzy chłopaka pojawiał się delikatny uśmiech. Zupełnie, jakby cieszył się, że ktoś odpowiednio dba o jego rodzeństwo. Widząc to Magnus, podwajał swoje pielęgniarskie wysiłki, tylko po to by znów móc zobaczyć ten uśmiech i marzyć, że Alec kiedyś uśmiechnie się tak do niego.
O ile Alexander niczego nigdy nie chciał i w ogóle był pacjentem idealnym, takim który łyka tabletki i pije syropki bez marudzenia, to Izzy wraz z Jace’em szybko nauczyli się wykorzystywać nową sytuację. Zachowywali się jak dzieci, wciąż domagając się uwagi i spełniania swoich zachcianek, co Magnus robił, (w granicach rozsądku, rzecz jasna).Chociaż chwilami miał ochotę wysłać tę dwójkę na Grenlandię. I to portalem priorytetowym. Ale gdzieś, z tyłu głowy, ciągle miał myśl, że to tylko dzieci. Dzieci, które chyba pierwszy raz w życiu mają obok siebie kogoś, dla kogo ich potrzeby były najważniejsze. Kogoś, kto nie zostawi ich na pastwę losy, bo Clave, bo demony, bo trening… Nawet, jeśli tym kimś był opłacany z pieniędzy Instytutu Czarownik. To mogła być ich ostatnia taka okazja, w całym życiu. Nic dziwnego, że chcieli ją wykorzystać.
Magnus to rozumiał. Naprawdę. Ale nawet dobrze opłacany Wysoki Czarownik Brooklynu ma swoje granice tolerancji. Dlatego, po kolejnej litanii żalów i roszczeń Jace’a (pić! Jeść! Pić! Nudzi mi się!) rzucił na chłopaka delikatny czar usypiający. Po czym, rozkoszując się błogą ciszą, padł na fotel (własny! Prywatny! Przeteleportowany z własnego, prywatnego mieszkania!). Pozostała dwójka też spała, więc Czarownik, korzystając z chwili wolnego wyczarował sobie książkę i pogrążył się w lekturze. Nie na długo jednak. Przeczytał zaledwie dwie strony, gdy jakiś ruch przykuł jego uwagę.
- A ty, dokąd? – spytał odkładając książkę i mierząc Alexandra groźnym spojrzeniem.
Chłopak zarumienił się i spuścił wzrok, co Magnus uznał za, jak najbardziej, urocze.
- Do łazienki. – Alec uparcie wbijał wzrok w podłogę. Jakby licząc, że zaraz się pod nim zapadanie i uchroni, tym samym, przed tą niezręczna konwersacją.
- Na pewno? – Bane skrzyżował ręce na piersi. Ledwie wczoraj, Alec, niby idąc do łazienki zawędrował do sali ćwiczeń. I Magnus dostał za to ochrzan od Maryse.
- Na pewno – potwierdził chłopak. – Nie chcę żeby mama znów na ciebie wrzeszczała. – Skrzywił się, kiedy przypomniał sobie słowa, jakimi Maryse obrzuciła Magnusa. – To było nie fair z jej strony… - Zarumienił się jeszcze bardziej, jakby wstydząc się tego, co powiedział.
- Akurat połajanki Maryse są ostatnią rzeczą, jaką się przejmuje – zapewnił go Magnus. Przed samym sobą jednak musiał przyznać, że zrobiło mu się miło na słowa chłopaka. Im dłużej przebywał z młodymi Łowcami, tym bardziej przekonywał się, jak bardzo różnili się oni od poprzedniego pokolenia. – Bardziej martwi mnie to, że jak tak dalej będziesz się zachowywał, to nigdy nie wyzdrowiejesz. Nie żebym miał coś przeciwko parzeniu herbaty i podawaniu syropków. – Puścił mu oko. – Ale to musi być dla ciebie męczące, prawda?
Gdyby mógł, chłopak zarumieniłby się jeszcze bardziej. Niestety, wykorzystał już całą paletę czerwonych barw.
- Ale… Ale… Mi już nic nie jest! – zaprotestował i… rozkazał się.
- Jasne… - Czarownik przywołał swój ulubiony sarkastyczny ton.  – Dlatego kaszlesz jak gruźlik, kichasz jak alergik na wiosnę i trzęsiesz się jak osika… - Pokręcił głową. – Oh, Alexandrze… - Pstryknął palcami i na ramiona chłopaka opadł kobaltowy gruby szlafrok.
Młody Łowca sapnął zaskoczony, ale szybko opatulił się materiałem. Z jego ust wydostał się pełen aprobaty pomruk.
Ewidentnie było mu zimno, skonstatował Magnus. Tylko, czemu nie powiedział? Dlaczego nie dał się sobą zająć, tak jak zrobili to Jace i Isabelle?
- Dobrze – westchnął. – Idź do tej łazienki, ale jeśli znajdę cię w sali treningowej to… - Zawiesił głos. – Zamienię twoje kapcie na takie jak ma Złotowłosa! – dokończył dramatycznie.
Alec już wielokrotnie zwracał Magnusowi uwagę, że jego parabatai ma na imię Jace. Mimo to Czarownik, z zadziwiającym uporem, nazywał chłopaka Jasnowłosą, Złotowłosą, bądź, (jeśli Jace bardzo zalazł mu za skórę), Wkurwiającym Playboyem. Co więcej, Magnus, nie szczędził Waylandowi drobnych złośliwości. To właśnie Jace dostawał kwaśną herbatę (Czarownik tłumaczył, że naturalna witamina C bardzo dobrze radzi sobie z grypą), najbardziej drażniące chusteczki (innych nie mieli w sklepie), najdłużej musiał się upominać o wodę (byłem zajęty! Nie leżysz tu sam!). Niby nic, a jednak coś było na rzeczy. Alec to czuł. Może Magnusowi podobał się Jace? Podobno Czarownik był biseksualny, a blondwłosy Łowca miał w sobie sporo niezaprzeczalnego uroku. Alecowi zrobiło się nieswojo na tą myśl. Jednak, im dłużej obserwował przepychanki pomiędzy Jace’em a Magnusem, tym bardziej upewniał się w swoich podejrzeniach. Bo przecież były jeszcze te kapcie!
Już pierwszego dnia opieki nad nimi, Magnus zjechał całe rodzeństwo za ganianie po Instytucie na bosaka.
- Jeszcze wam tylko zapalenia pęcherza brakuje! – krzyczał wyrzucając do góry ręce, z których sypał się brokat, osiadając na wszystkim wokół. Kilka drobinek błyszczało nawet w dzbanku z wodą. Alec zastanowił się przelotnie, czy brokat jest trujący. – Mało wam smarkania?!
Na ich ciche protesty, że inaczej się nie da, nie będą przecież, do piżam zakładać bojowych buciorów, czy – w przypadku Izzy – szpilek, fuknął jak wściekły kot. Church mógłby się od niego uczyć. Po czym zaklął w nieznanym Łowcom języku i wyczarował trzy pary miękkich, futrzastych kapci. Tak ciepłych i wygodnych, że od razu skradły alecowe serce. Nawet, jeśli zamiast ukochanej czerni, czy innego ciemnego koloru dostał jasny błękit. Zawsze mogło być gorzej. Izzy, na ten przykład, wpatrywała się roziskrzonym wzrokiem w parę pudrowo różowych papuci z króliczymi uszami i białymi ogonkami. Chyba jej się podobały. Chociaż Alec nie mógł zrozumieć, dlaczego. Żeby dłużej nie torturować wzroku prezentem siostry przeniósł spojrzenie na Jace’a. Jego brat wyglądał jakby miał zamiar kogoś zabić. A potem użyć nekromancji, ożywić, po czym jeszcze raz zabić. A tym kimś był nikt inny, jak sam Magnus Bane.
- Co to ma być? – spytał Jace pomiędzy jednym kichnięciem a drugim, podnosząc do góry coś, co Alecowi skojarzyło się z tęczą, w której wybuchł granat z brokatem. Aż przetarł oczy, żeby się upewnić czy nie miał majaków. Kapcie Jace’a faktycznie były tęczowe, obsypane brokatem, z dumnie sterczącym złotym rogiem jednorożca na samym przodzie.
- Kapcie – odpowiedział Bane niezwykle spokojnie. – Takie specjalne. Jak je założysz będą świecić i grać. – Na potwierdzenie swoich słów pstryknął palcami a z kapci popłynęła cyfrowa, zniekształcona wersja dziecięcej piosenki. Jakby tego było mało, kapcie naprawdę rozbłysły setką małych lampek.
Alec przetarł oczy porażony nadmiarem wrażeń. Kapcie zdawały się być całą kwintesencją Magnusa Bane’a. To wtedy Alec utwierdził się w przekonaniu, że Czarownik podrywał Jace’a. Trochę po dziecinnemu, na drobne uszczypliwości, ale jednak. Zrobiło mu się smutno. Popatrzył na swoje kapcie. Zwykłe niebieskie. Westchnął i wrócił do przysłuchiwania się przekomarzaniom Łowcy i Czarownika.
- To obraza istot żywych, posiadających wzrok i słuch! – krzyczał Jace. – Nie będę tego nosił!
- Owszem będziesz. – Bane uśmiechnął się wrednie. – Na mocy mojej umowy z szefową Instytutu mogę wam wydawać rozkazy, jeśli mają one na celu wyleczenie was. Maryse zależy na wyniku końcowym a nie na drodze, jaka do niego doprowadzi. I uwierz mi, jestem w stanie ją przekonać, że te kapciuszki są niezbędnym elementem kuracji.
- To znęcanie się nad dziećmi! – pisnął Jace.
- Nie. To znęcanie się nad Nocnymi Łowcami. I nie marudź, bo ci wyczaruje coś jeszcze fajniejszego.
Jace posłusznie umilkł, ale spojrzenie, jakim obrzucał kapcie, przy każdym włożeniu, mogłoby powalić tuzin demonów. Uważał je za karę a nie element flirtu Czarownika. Alec cieszył się, że jego brat był taki tępy. Przynajmniej, choć trochę, spokorniał i nie pokazywał wszem i wobec tego irytującego, „co to nie ja”. Bo teraz, w tych kapciach, nikt go nie brał na poważnie.
- Nie trzeba – zwrócił się do Magnusa. – Już się do tych przyzwyczaiłem. – Wiedział, że w jego przypadku tęczowe kapcie naprawdę byłyby elementem kary a nie flirtu. I bardzo nie chciał żeby do tego doszło. – To ja już idę… - Ruszył w stronę drzwi, ale naraz coś go zatrzymało. – Zapominałem ci podziękować! – Odwrócił się do Czarownika. – Dziękuję za kapcie i szlafrok! – Uśmiechnął się i czmychnął do łazienki, pozostawiając Magnusa w stanie przedzawałowym.
Jakie ten chłopak miał dołeczki!
 
- Alec… Alexander…
Poczuł jak ktoś delikatnie nim potrząsa. Niechętnie otworzył oczy. Wbrew temu, co starał się manifestować wszem i wobec, nie czuł się najlepiej. A jedyne, na co miał ochotę to spanie. Do samej śmierci. Jednak, jako że Nocnemu Łowcy, zwłaszcza takiemu, w którym rodzice pokładają absurdalnie duże nadzieje, nie wypada okazywać słabości, zebrał się w sobie i usiadł na łóżku. Z całą godnością, na jaką było go stać. Czyli niewielką.
- Co? – mruknął. Nie było to może specjalnie grzeczne, ale przynajmniej krótkie. A odkąd w jego gardle pojawił się drut kolczasty, najchętniej porozumiewałby się tylko monosylabami. Albo, jeszcze lepiej, na migi.
- Od wczoraj nic nie jadłeś…
Zdziwiony uniósł głowę i napotkał zmartwione spojrzenie Magnusa. Zamrugał kilka razy, bo jakoś to, co widział nie pokrywało się z jego wizją świata. To zawsze on martwił się o innych a nie inni o niego. A już na pewno nie robił tego przystojny Czarownik o pięknych złoto-zielonych oczach… STOP! A już na pewno nie Czarownik. Tak, teraz to zdanie mogło spokojnie zagościć w jego głowie.
Nieważne jednak ile razy mrugał, obraz pozostawał ten sam. Kocie oczy. Troska. Twarz Czarownika, zdecydowanie, zbyt blisko jego własnej.
- Może zjesz trochę rosołu? – Magnus nie był świadomy tego, co działo się w głowie Aleca. On teraz skupiał się raczej na ciele niż na duchu. Tym bardziej, że jego podopiecznemu groziła śmierć głodowa.
Alec popatrzył na trzymaną przez Magnusa miskę. Chciał zapytać, czy Bane ukradł tę zupę z jakiejś przyziemnej restauracji, ale w tym momencie do jego zapchanego nosa dotarł zapach rosołu. A jemu momentalnie zrobiło się niedobrze. Zatkał usta dłonią i odwrócił wzrok. Byle tylko nie zwymiotować na Magnusa, bo inaczej spali się ze wstydu.
Czarownik zaniepokoił się zachowaniem chłopaka.
- Niedobrze ci? – zapytał.
Alec pokiwał głową. Jedno pstryknięcie palców i rosół zniknął zarówno z pola widzenia, jak i zasięgu węchu.
- Chcesz miskę?
- Nie… - Trochę mu przeszło. – Chcę spać.
Czarownik westchnął Chciał dobrze, a wyszło jak zwykle.
- W takim razie śpij Alexandrze.
Chłopak, z ulgą przyłożył głowę do poduszki niemal od razu zapadając w płytką drzemkę. I tylko na skraju świadomości, poczuł jak ktoś okrywa go kołdrą i szepcze:
- Słodkich snów.
 
- Nie ma mowy! – Isabelle schowała się pod kołdrę.
- Młoda damo! – Magnus stał nad nią ze srogą miną. – Proszę nie zachowuj się jak dziecko!
- Nie! – Dobiegło spod kołdry. – Nie chcę!
- Izzy… - Czarownik sam nie wiedział czy ta sytuacja bardziej go bawi czy wkurwia. – Przecież jesteś Nocną Łowczynią. Zabijasz demony…
- To daj mi jakiegoś demona, chętnie posiekam go na plasterki! Ale nie ma takiej mocy, która zmusiłaby mnie do wypicia TEGO!
Owym czymś był syrop z cebuli, który swoją drogą, Magnus też uważał za raczej truciznę, albo przynajmniej broń biologiczną, a nie lekarstwo. Jednak Catarina, (która, w końcu, zaczęła się zachowywać, jak na wielowiekową przyjaciółkę przystało), zarzekała się, że mikstura cudownie zwalcza kaszel. Nawet, jeśli śmierdzi niczym demon. Bane cieszył się, że to nie on musiał ją pić. Z drugiej strony nakłonienie do tego Nocnych Łowców też nie było proste. No dobrze. Nie było proste w przypadku Isabelle. Jace’owi wystarczyło posłać jedno ze swoich słynnych spojrzeń. Zaś Alec połknął wszystko bez marudzenia. Zupełnie, jakby swoją pokorą, chciał wynagrodzić Czarownikowi zachowanie rodzeństwa.
- Naprawdę nie ma? – spytał niby poważnie, jednak z głosem podszytym kpiną. Bowiem miał już plan. Wiedział, co mogło przekonać Izzy do przełknięcia nawet najgorszego lekarstwa.
- Nie ma!
- A… - Zawiesił głos. – Wejściówka VIP na moją następną imprezę?
Przez chwilę nic się nie działo, by w końcu, spod kołdry wynurzyła się, najpierw burza czarnych, lekko przetłuszczonych włosów, a potem czarne jak noc oczy.
- Mówisz… - zaczęła Izzy, ale przerwał jej atak suchego kaszlu. Magnus zastanowił się, o ile musiałby podnieść stawkę, żeby Izzy wzięła to cholerne lekarstwo.
Kiedy kaszel ustał, dziewczyna spojrzała na niego uważnie. Przynajmniej na tyle uważnie, na ile mógł to zrobić ktoś z gorączką.
- Mówisz poważnie?
- Moja droga! Jeśli chodzi o imprezy ZAWSZE mówię poważnie! Umówimy się tak. Ty będziesz grzecznie piła swoje lekarstwo, do końca choroby, a ja sprezentuję ci wejściówkę VIP dla trzech osób, na następną imprezę, jaką urządzę. Będziesz mogła zabrać tych dwóch. – Wskazał na śpiących Aleca i Jace’a. – Albo kogoś fajniejszego. – Tylko czy ktoś fajniejszy od Alexandra w ogóle istniał? Magnus miał wątpliwości. – Co ty na to?
Łowczyni zastanawiała się chwilę.
- A kiedy miałaby być ta impreza?
Zdziwiony uniósł brew.
- A co ma piernik do wiatraka?
- W końcu jesteś nieśmiertelny. – Wzruszyła ramionami. – Możesz zaczekać aż skończę pięćdziesiąt lat – powiedziała to tonem, jakby chodziło o późną starość – i dopiero wtedy coś zorganizować.
Mądra dziewczyna, uznał Magnus.
- Słuszna uwaga – zgodził się. – To zróbmy tak. Ty łykasz syropek a ja organizuje super imprezę maksymalnie dwa miesiące, po waszym powrocie do zdrowia. Co ty na to?
- Zgoda. – Pokiwała głową. – Ale dalej uważam, że tym czymś – wskazała na syrop – można odpędzać demony.
 
- Ok… Temperatura w normie – mruknął pod nosem Magnus sprawdzając termometr zabrany Alecowi. – Kaszlu kaszlu nie ma… Smarkania nie ma… - Wziął się pod boki. – Drogiej młodzieży, miło mi poinformować, że Wysoki Czarownik Brooklynu, w mojej skromnej osobie, znów wywiązał się z zadania, jakie postawiło przed nim Clave i wyciągnął trójkę Łowców ze szponów śmiertelnej choroby…
- Nie przesadzasz trochę? – spytał Jace, który już marzył o wyrwaniu się z łóżka, ubraniu normalnych ciuchów, spaleniu tandetnych kapci i wyruszeniu na misję. Podczas której mógłby się mścić na demonach za zniewagi otrzymane w ciągu minionego tygodnia.
- Oj… Jace, Jace, Jace… - Magnus pokręcił głową. – Na pewno nie chcesz żeby włosy pasowały ci do kapci? – Spojrzał na niego groźnie.
- Nie! – Chłopak pisnął jak mała dziewczynka.
- Tak myślałem. Więc nie przerywaj lepszym od siebie! O czym to ja… A tak! Ze szponów śmiertelnej choroby i przywróciłem ich na łono Instytutu, by mogli znów rąbać demony i co tam jeszcze robią Nefilim, gdy nie gardzą Podziemnymi. – Zlustrował całą trójkę. Żadne z nich się nie odzywało. Może powodem była groźba, jaką rzucił blondynowi. Albo zwyczajnie mieli go dość i chcieli żeby, jak najszybciej, sobie poszedł. Sam się zdziwił jak zabolała go ta myśl. Bo on ich polubił. Nawet to chodzące utrapienie, jakim był Jace. Żałował, że już się rozstają. Najbardziej ubolewał nad rozłąką z Alekiem. Chłopak był nie tylko śliczny, ale też mądry i zabawny. Magnus odkrył to podczas długich rozmów prowadzonych z młodym Lightwood’em, gdy gorączka zaczęła ustępować a jego niebieskooki cud bardziej przypominał żywą istotę, niż rozkładające się zwłoki. To były naprawdę miłe i zaskakujące chwile. Alec rozmawiał z nim jak równy z równym. Chociaż nie. W tych rozmowach młody Łowca stawiał siebie o szczebel (albo dwa) niżej niż Magnusa. Tak jakby jego zdanie nie było ważne. I nie robił tego z wyrachowania czy aby przypodobać się Czarownikowi. Wynikało to raczej z przyzwyczajenia. Alec najwidoczniej uważał siebie za gorszego od innych. Kimkolwiek ci inni by nie byli. Magnus nie potrafił tego zrozumieć. Przecież Alec nie był od nikogo gorszy. Był nawet lepszy od większości poznanych przez Czarownika istot. Chciał mu to uświadomić, ale tydzień to za mało, by podnieść czyjąś samoocenę, tym bardziej, jeśli została ona zagrzebana głęboko pod poziomem morza. A większą część tygodnia sprowadza się raczej do utrzymania delikwenta przy życiu.
Teraz już nie będzie miał okazji, by pomóc chłopakowi uwierzyć w siebie. Żaden szanujący się Nefilim nie zniży się przecież do utrzymywania kontaktów z Podziemnym. Czarownik zrobił swoje, Czarownik może odejść. Tak mniej więcej brzmiało motto Dzieci Anioła. Oczywiście zaraz po tym ich cudownym Twarde Prawo, ale Prawo. Westchnął.
- Dobra, dzieciaki! Spadajcie! Ja muszę zainkasować zapłatę. I, w końcu, porobić coś ciekawego.
Czy mu się zdawało, czy Alec popatrzył na niego ze smutkiem? Nie… Na pewno mu się wydawało, przekonywał sam siebie idąc w stronę biura Maryse. Z tego wszystkiego zaczęła go boleć głowa.

 

1 komentarz:

  1. "Co to ma być? – spytał Jace pomiędzy jednym kichnięciem a drugim, podnosząc do góry coś, co Alecowi skojarzyło się z tęczą, w której wybuchł granat z brokatem. Aż przetarł oczy, żeby się upewnić czy nie miał majaków. Kapcie Jace’a faktycznie były tęczowe, obsypane brokatem, z dumnie sterczącym złotym rogiem jednorożca na samym przodzie.
    - Kapcie – odpowiedział Bane niezwykle spokojnie. – Takie specjalne. Jak je założysz będą świecić i grać. – Na potwierdzenie swoich słów pstryknął palcami a z kapci popłynęła cyfrowa, zniekształcona wersja dziecięcej piosenki. Jakby tego było mało, kapcie naprawdę rozbłysły setką małych lampek." Nie mogłam przestać się śmiać po przeczytaniu tego fragmentu =D. To było takie piękne =D
    XX

    OdpowiedzUsuń