UTRACONA NIEWINNOŚĆ
5
Wbrew
obawom Aleca, Magnus dotrzymał słowa i nie wracał do tamtej rozmowy. Lightwood
miał wrażenie, że Bane wręcz go unikał. No dobrze… To on unikał Bane’a. Na
tyle, na ile mógł o robić prywatny ochraniarz. W pracy musiał być blisko i,
choć bardzo tego nie chciał, patrzeć na Magnusa, uprawiającego wyreżyserowany,
bo wyreżyserowany, seks z innymi mężczyznami. Wbrew wszelkiej logice czuł się
zazdrosny. Jakby zdradzając mu swoją tajemnicę, w jakiś sposób sprawił, że Bane
należał teraz do niego. Co było o tyle nienormalne, że sam nawet nie
zdecydowałby się złapać mężczyzny za rękę. Dlatego najbardziej lubił te dni,
gdy Magnus kręcił razem z Camille. Choć sam zainteresowany reagował na te sceny
niemal alergicznie, prychając i sarkając na wszystko wokół. A po powrocie do
domu, zamykał się w pokoju z butelką wina. Rano, pusta już, butelka znajdowała
się w koszu a makijaż Magnusa był intensywniejszy. Kilka razy Alec był bliski
spytania go, co właściwe zaszło między nim a Camille, ale w ostatniej chwili
rezygnował. W końcu to nie była jego sprawa. Z tego powodu miał wyrzuty
sumienia, że tak czekał na te sceny. Ale tylko wtedy mógł też porozmawiać z
Jace’em, twarzą w twarz (przez telefon to jednak nie to samo). I choć po monologu
brata, na który nieodmiennie składały się trzy tematy: Clary jest zazdrosna,
Camille się puszcza, Raphael Santiago to diabelski pomiot i zasługuje na śmierć
w męczarniach, zawsze bolała go głowa, to jednocześnie czuł się dziwnie lekki.
Jace stanowił swego rodzaju ostoję normalności, w tym porąbanym świecie, do
którego trafił Alec. Dzięki temu miał siłę, by przetrwać następne dni,
wypełnione oglądaniem cudzego seksu oraz wieczory pełne samotności. Bo po
powrocie do domu, podwójnym sprawdzeniu zamków i pouczeniu Magnusa, że ma
nikomu nie otwierać, Alec dekował się w użyczonym mu pokoju. Wychodził tylko po
to, by odebrać zamówione jedzenie (Bane miał kategoryczny zakaz spotkań, nawet
przez drzwi, z nieznajomymi). Uznał, że najlepszym sposobem na przetrwanie tego
zlecenia było trzymanie się, od Magnusa, z daleka. A mężczyzna to szanował. Za
co Alec był mu wdzięczny. I jednocześnie bardzo zdziwiony. Choć może nie
powinien… Najwyraźniej uraził Magnusa podczas tamtej rozmowy. Gdyby tylko Bane
wiedział…
Magnus
patrzył jak Alec miota się po salonie z telefonem przy uchu. Co było dziwne, bo
Lightwood zwykle zamykał się w pokoju gościnnym i nie wyściubiał z niego nosa. Jeszcze
dziwniejszy był fakt, że najwyraźniej nie rozmawiał z Roszpunką. Bane mógłby
przysiąc, że dosłyszał imię Andrew. Gdyby Alec nie dostawał mikro zawału, na
każde wspomnienie swojej orientacji założyłby, że to jego chłopak. Bo kajał
się, jak zakochany szczeniak. Albo ktoś, kto naprawdę coś spieprzył. W końcu
Alec zakończył połączenie, jednocześnie ciskając telefonem o kanapę i
wyrzucając z siebie soczyste „kurwa mać”. Magnus zastygł z widelcem w połowie
drogi do ust. Alec nie przeklinał! A przynajmniej nie tak!
Tymczasem
Lightwood opadł na fotel i ukrył twarz w dłoniach. Co zaniepokoiło Magnusa
jeszcze bardziej niż rzucone wcześniej przekleństwo. Bo Alexander nie okazywał
słabości. Nigdy i przed nikim. A teraz bezsprzecznie walczył ze łzami, obojętny
na to, że Magnus znajdował się tuż obok. Bane chwilę walczył ze sobą. Nie
powinien się wtrącać. Dla ich wspólnego dobra. Podjął taką decyzję, po
ostatniej poważniej rozmowie, jaką odbyli. Właściwie po jedynej poważnej
rozmowie. Wiedział, jak na siebie działali, ale jeśli dwie strony nie chcą
zrobić czegoś ze wspólnym przyciąganiem, to wszystko mogło kończyć się jedynie
katastrofą. A Alec najwyraźniej miał zamiar umrzeć w tej swojej szafie.
Z
drugiej strony… Alexander wyglądał teraz tak żałośnie smutno…
Chrzanić
to! Uderzył widelcem o talerz, po czym wstał i podszedł do mężczyzny.
-
Hej. – Dotknął jego ramienia samymi opuszkami palców. Od razu wypełniło go
dziwne ciepło i potrzeba przytulenia Aleca. Tak po prostu, bez żadnych
podtekstów. – Co się stało?
Czując
dotyk na ramieniu chciał poderwać się z fotela i uciec, ale pewna pociecha
płynąca z ciepła drugiej osoby przytrzymała go na miejscu. I sprawiła, że
wypowiedział następne zdanie, czego normalnie by nie zrobił.
-
Stracę pracę – powiedział i poczuł, że pod powiekami zbierają mu się łzy.
Zamrugał szybko kilka razy, żeby się ich pozbyć. Jeśli rozpłacze się przy
Magnusie, jego duma tego nie wytrzyma.
Magnus
patrzył zdziwiony na mężczyznę. Czyżby Raphaelowi coś odbiło? Przecież, póki
co, Alecowi i Złotowłosej, szło całkiem nieźle (nawet pobili rekord pozostanie
na służbie! Za to należał im się medal! A przynajmniej premia). Znaczy sam
Magnus i Camille ciągle żyli i mieli wszystkie kończyny na miejscu. Jak dla
niego to był sukces. Sto procent skuteczności.
-
Mogę pogadać z Raphaelem…
Teraz
to Alec spojrzał na niego zdziwiony. Magnus dostrzegł, że błękitne oczy
błyszczą, od powstrzymywanych łez. Na ten widok ścisnęło go w dołku. Nosz
kurwa! Jutro wygarnie Rahpaelowi, co o nim myśli! Nie żeby Santiago się tym
przejął (albo tego nie wiedział. Podobne obwieszczenia Bane fundował mu przynajmniej
dwa razy na kwartał), ale co sobie pogada to jego.
-
A po co? – Głos Aleca przywrócił go do świadomości.
-
No… Żeby was nie zwalniał? – Nawet w jego uszach zabrzmiało to, jak pytanie.
Alec
zamrugał kilka razy łącząc fakty. Wreszcie pokręcił głową.
-
Nie chodzi o to zlecenie. – Machnął ręką. – Tylko o moją główną pracę. – Przygryzł
wargę, jakby chęć płaczu się nasiliła.
Dobra!
Teraz to Magnus nie kumał już zupełnie nic (za to wiedział, że Alec z
przygryzioną wargą wygląda naprawdę kusząco. Nawet, jeśli powinien wysmarkać
nos). Widząc, że Bane niewiele rozumie postanowił, co nieco wyjaśnić.
-
Ta agencja… To raczej dziecko Jace’a. Ja robię w niej jedynie dorywczo, bo sam
Jace nie dałby rady, a na razie nie stać go żeby zatrudnić kogoś, na stałe. Na
co dzień pracuję gdzie indziej i to z tego się utrzymuję.
Magnus
pomyślał, że Raphael musiał być naprawdę zdesperowany skoro zdecydował się
wynająć agencje skleconą niejako na poczekaniu i działającą na zasadzie „jakoś
to będzie”. Z drugiej strony, mógł nie mieć wyboru. W tej branży wieści raczej
szybko się rozchodzą. Słowa Aleca tłumaczyły też, dlaczego Shadowhunters wciąż trwali na posterunku. Nie mogli sobie pozwolić
na utratę zlecenia. Ani na proces, który wytoczyłby im Raphael.
-
Przy bardziej czasochłonnych zleceniach biorę urlop i jakoś to się kręci –
mówił dalej Alec.
-
Więc dlaczego teraz przestało?
-
Bo skończył mi się urlop a szef nie chce dać mi bezpłatnego – westchnął Alec. –
Koleżanka, która miała mnie zastępować poszła na zwolnienie. Cholera! – Znów
ukrył twarz w dłoniach.
-
Naprawdę lubisz tę swoją pracę, co?
-
Uwielbiam – przytaknął Alec a Magnus wyczuł w jego głosie pewną miękkość.
-
A co takiego robisz? Jeśli oczywiście wolno spytać. – Wiedział, że gdzieś tam,
w świecie, żyli ludzie, którzy naprawdę lubili swoje posady. Zarabiali na
pasji, czy jakoś tak. Jednak Magnus nigdy nie spotkał nikogo takiego osobiście.
No może z wyjątkiem Catariny, ale ona była osobnym przypadkiem i to raczej jej
praca stała się, w końcu pasją, a nie na odwrót. Albo, po prostu przyjaciółce
przydałby się dobry psychiatra. Ale on jej tego nie zaproponuje. Zbyt cenił
własną powierzchowność by narażać się komuś, kto w pracy miał dostęp do różnych
ostrych przedmiotów ( jak na przykład igły, skalpele…). Teraz zaś, aż skręcało
go w środku z ciekawości, jaka to pasja skradła alecowe serce. To na pewno nie
było nic przyziemnego.
Mężczyzna
przejechał dłonią po twarzy, po czym odsunął ją i spojrzał na Magnusa.
Niebieskie oczy pociemniały ostrzegawczo.
-
Jestem trenerem łucznictwa w sekcji dziecięcej – powiedział hardo, ale kąciki
jego ust lekko się uniosły. Jakby nie mógł się zdecydować czy rzuca Magnusowi
wyzwanie, czy cieszy się na myśl o swojej pracy.
Sam
Magnus był zaskoczony. Łucznictwo? W tych czasach? I to jeszcze instruktor?
Alexander był pełen niespodzianek.
-
Cóż… - zawahał się. – Nie spodziewałem się.
Alec
sapnął niczym pies, który wie, że ze spaceru nici a on tylko niepotrzebnie się
ekscytował i wstawał z mięciutkiego kocyka.
-
Możesz się śmiać. Proszę bardzo. – Chociaż reakcja Bane’a była raczej z rodzaju
tych bezpiecznych, znaczy jesteś zjebem,
ale nie wypada mi mówić tego głośno, więc będę się głupio uśmiechał i szybko
zmienię temat, to i tak wiedział, co mężczyzna sobie myślał. To samo, co
wszyscy do tej pory, wyłączając rodzeństwo. To samo, co ojciec. Że nie nadawał
się do niczego, dlatego wybrał sobie dyscyplinę, w której nie było za dużej
konkurencji. Wydawało mu się, że przyzwyczaił się już do tego typu reakcji.
Jednak u Magnusa dziwnie go ona zabolała.
-
Dlaczego miałbym? – Magnus był autentycznie zdziwiony. – To po prostu
niecodzienna praca. Jesteś pierwszą osobą, jaką spotkałem w życiu, która
strzela z łuku. A znajomości zawarłem całkiem sporo. W dodatku instruktor… To
robi wrażenie. Raczej nie dają takiego tytułu za ładne oczy. Jednak dla ciebie
mogliby zrobić wyjątek. – Nie potrafił się powstrzymać, lecz Alec był w takim
szoku, że nie zwrócił uwagi na flirt.
-
I nie wydaje ci się to głupie? Nieodpowiednie?
Magnus
roześmiał się serdecznie.
-
Rozmawiasz z aktorem porno. Szczytem hipokryzji byłoby gdybym hejtował inne zawody. No może poza politykami. Oni zdecydowanie na
to zasługują.
Kąciki
ust Aleca drgnęły, ale zaraz wróciły na swoje miejsce. W ogóle Magnus zauważył,
że mężczyzna często uśmiecha się właśnie w ten sposób. Samymi kącikami ust,
jakby nie mógł pozwolić sobie na więcej.
-
To i tak bez znaczenia – mruknął. – Szef właśnie oświadczył, że jeśli nie zjawię
się dzisiaj na treningu, wywali mnie na zbity pysk. I jeszcze poszczuje swoim
wilczarzem irlandzkim.
Kiedy
to mówił wyglądał tak smutno… Niemal, jak Prezes Miau, gdy próbuje wyżulić
dodatkową porcję ulubionych smaczków. A skoro Magnus nie potrafił odmówić kotu
(i ta zadziora doskonale o tym wiedziała, żebrząc i tyjąc w zastraszającym
tempie. Magnus aż kamieniał na myśl o diecie, która niechybnie, w najbliższej
przyszłości, czekała kocura), to jak mógłby odmówić temu słodkiemu chłopcu?
-
No to się zjawisz. W czym problem?
Alec
popatrzył na Magnusa, jak na idiotę.
-
W pewnym mężczyźnie, który uważa, że brokat pasuje do wszystkiego…
-
Bo pasuje! – wszedł mu w słowo.
-
A, na którego czyha jakiś początkujący stalker i chce mu zrobić poważne kuku!
Niewiadomo dlaczego!
-
Kilka powodów by się znalazło. – Nie był święty i doskonale o tym wiedział.
-
Magnus!
Mężczyzna
uniósł ręce w obronnym geście.
-
Tak tylko mówię, żeby nie było, że nie poczuwam się do odpowiedzialności za
grzechy. Słuchaj Alec. – Nagle spoważniał. – Rozumiem, że się o mnie martwisz,
w końcu za to ci płacą. – Akurat ta świadomość bolała, jak cholera, ale musiał
z nią żyć. – Ja też wolałbym się nie rozstawać z życiem. Jestem do niego bardzo
przywiązany, w końcu mam tylko jedno, ale od trzech miesięcy żyję, jak
pustelnik! Praca – dom! I zakupy, od czasu do czasu, gdy Prezesowi kończy się
prowiant. Jeszcze trochę i oszaleje! Sam oddam się w ręce tego świra, żeby
tylko zakończył moje męki! Więc jeśli jest szansa wyjść do ludzi, nawet jeśli
mają… Zaraz… Jakie dzieci szkolisz?
-
Od siedmiu do dwunastu lat.
-
Maksymalnie dwanaście lat – podjął Bane. – To nie przepuszczę takiej okazji! –
Tym bardziej, że bezczelnie będę mógł się na ciebie pogapić; musisz mieć boskie
mięśnie ramion, dodał w myślach.
-
Ale…
-
Żadnego, „ale”. Zresztą sam mówiłeś, że muszę robić coś nieoczywistego. A wierz
mi, nikt kto mnie zna nie uwierzyłby, że spędzam czwartkowy wieczór, z bandą
dzieciaków, w jakiejś zatęchłej sali sportowej.
Sala
gdzie pracował Alec znajdowała się w zupełnie innej części miasta niż
mieszkanie Magnusa i znów musieli wziąć taksówkę. Tym bardziej, że po drodze
konieczne było odwiedzenie mieszkania Alexandra, aby ten mógł zabrać niezbędny
sprzęt.
-
Naprawdę nie wiem, co ty masz do mojego auta – burknął sadowiąc się na tylnym
siedzeniu taksówki. – Byłoby nam wygodniej.
-
Jest tylko jednak sytuacja, w której wsiadłbym do tego paskudztwa.
Alec
uniósł pytająco brwi.
-
Żeby dostać się do szpitala, z raną postrzałową, kłutą, czy co tam ten mój fan
wymyśli. Nawet po śmierci nie waż się mnie zapakować do tej konserwy na
kółkach, bo wrócę zza grobu i będę cię straszyć.
Budynek
wyglądał, jak relikt poprzedniej epoki. Zbudowany z cegły, z odpadającym
tynkiem i wyblakłym napisem od frontu.
KLUB FLIDAIS
Właściciel
pojechał po bandzie, stwierdził w duchu Bane. Widząc jego konsternację, Alec
zaczął wyjaśniać.
-
Flidais była celtycką boginią polowań. Całkiem nieźle radziła sobie z łukiem.
-
Pewnie – burknął Magnus. – Każde dziecko o tym wie.
-
Każde, które tu trenuje, owszem.
Wnętrze
budynku wyglądało tak samo nieciekawie, jak front. Podłogę pokrywało stare
linoleum, ściany pomalowano chyba na beżowo (z powodu warstwy brudu, ciężko to było
dokładnie stwierdzić), a w powietrzu unosił się smród starego potu zmieszany z
tanim płynem do mycia podłóg. Magnus nagle pożałował swojej dobroduszności. A
mógł teraz sączyć wino, z kotem na kolanach i dobrą książką w ręku. Albo
flirtować z kimś przez internet. To nie! Zachciało mu się być dobrym dla
bliźniego (bliźniego z bardzo ładną twarzą, trzeba dodać)! Ragnor nie raz go
przestrzegał, że to jego dobre serce, w końcu, sprzeda mu kopa w tyłek. No i
wreszcie, czarnowidztwo tego zrzędy się spełniło.
Dalsze
wyrzuty w kierunku własnej osoby, przerwał mu zbiorowy dziecięcy krzyk.
-
ALEC!
Sześcioro,
czy siedmioro (Magnus nie zdołał policzyć dokładnie; poruszały się zbyt szybko)
dzieci wypadło z czegoś, co chyba było szatnią i otoczyło Aleca ciasnym półkolem,
niemal wbijając biednego mężczyznę w ścianę. Gdyby Magnus stał bliżej swojego
ochroniarza, z pewnością, zostałby przez nie staranowany.
Kilkoro
najmłodszych (przynajmniej Bane zakładał, że były najmłodsze; reszta
przerastała je, co najmniej, o głowę) wtuliła się w alecowe nogi, małe piąstki
zaciskając na tych okropnych spranych jeansach.
-
Wróciłeś!
-
Czemu cię nie było?!
-
Nie zostawiaj nas więcej!
-
Robin jest głupia!
-
Hej! – Dopiero na ten ostatni okrzyk Alec zareagował. – Nie wolno tak mówić o
innych!
-
Ale to prawda! – naburmuszył się chłopie, co na oko dziesięcioletni.
-
Ash! – Alec dobrotliwie pogroził mu placem. – Jeszcze jedno słowo i sprowadzisz
na grupę dodatkowe okrążenie!
Naraz
wszystkie dzieci miały coś do powiedzenia. Jedne żaliły się, że to
niesprawiedliwe, inne zaczęły uciszać Asha, a część chciała wiedzieć ile
okrążeń przyjdzie im zrobić za wypowiedzenie poszczególnych przekleństw.
Alec
przysłuchiwał się temu z dobrotliwym uśmiechem, nie wykazując ani grama
zniecierpliwienia. Magnus, który widział szczery uśmiech mężczyzny, dopiero
drugi raz, nie mógł wyjść z podziwu, jak bardzo zmieniała się wtedy twarz
Alexandra. Jak cudownie wyglądały wtedy jego oczy. No i te dołeczki… To powinno
być prawnie zabronione.
-
A tym, kim jesteś? – Z kontemplacji nad urodą swojego ochroniarza wyrwało go
pytanie. Chyba nawet skierowane do niego. Przeniósł wzrok na dzieci. Wszystkie
patrzyły w jego stronę. Niektóre z zaciekawieniem, inne ze strachem, typowym
dla nieśmiałych niedorostków, których utarty schemat właśnie zbacza z jedynej
poprawnej ścieżki. A jedno, czy dwoje, z jawną pogardą. To były te najstarsze
(znaczy najwyższe; Magnus w ten sposób rozróżniał wiek dzieci). Bane mógł się
tylko domyślać, jakie tezy głoszono w ich domach.
-
To Magnus – wyjaśnił szybko Alec, jakby bojąc się, że Bane powie coś, czego
dzieci słyszeć nie powinny. – Mój… Znajomy. Zostanie dzisiaj na treningu, ale
będzie cicho i grzecznie siedział w kącie, prawda? – Posłał Magnusowi
ostrzegawcze spojrzenie.
-
Ależ oczywiście… Alexandrze.
Alec
jęknął a dzieci zachichotały. Chyba znana im była niechęć trenera do pełnej
wersji swojego imienia.
-
Czy ty jesteś wróżką? – zapytała mała czarnoskóra dziewczynka, tak mocno
wczepiona alecowych spodni, że zbielały jej palce. Miała na sobie strój podobny
do reszty dzieci – luźne spodnie i zieloną koszulkę z napisem FLIDAIS, a ponadto
coś, co zaskoczyło Magnusa. Kolorową apaszkę zawiązaną wokół szyi. Raz po raz
jej dotykała, jakby obawiając się, że zniknie. Znał ten nerwowy gest. Kiedy
zaczynał nosić soczewki, wykorzystywał każdą okazję, by się przejrzeć i upewnić
czy są na miejscu. Ciekawe, czego wstydziła się ta mała? Naraz poczuł do niej
dziwną sympatię. Podszedł do dziecka i klęknął na jedno kolano. Dziewczynka
chciała się cofnąć, ale wtedy Alec położył jej dłoń na głowie w uspokajającym
geście. To wystarczyło, by zaufała Magnusowi.
-
Nie jestem wróżką. – W sumie nie miał, co się dziwić takiemu porównaniu. Na
złość Alecowi obsypał się brokatem do tego stopnia, że błyszczał jak niebo czwartego
lipca. Niczego nie żałował. – Jestem czarodziejem. – Sięgnął do ucha
dziewczynki, zrobił skomplikowany gest nadgarstkiem (dobrze, że o tym pomyślał
i wcześniej się przygotował) a w jego dłoni pojawiła się moneta. Podarował ją
dziecku a to aż pisnęło z radości. Nagle wszystkie zapragnęły zobaczyć magiczną
sztuczkę. Nawet te, które wcześniej łypały na niego wilkiem. Magnus chciał
zażartować, że takiego brania nie miał od ostatniej wizyty w Błękitnej Ostrydze, ale w porę przypomniał
sobie gdzie był. Zajął się więc zabawianiem nieletnich, bez ich jednoczesnego
deprawowania. W międzyczasie Alec poszedł się przebrać. Wcześniej jednak Bane
musiał go zapewnić, że świetnie da sobie radę i naprawdę nie musi się martwić,
nic złego się nie stanie.
Zanim
Alec wrócił trzy dziewczynki zdążyły wyznać Magnusowi miłość. Na stwierdzenie,
że są trochę za młode, machnęły ręką i uznały, że poczekają.
Magnus
czuł się dziwnie. Ostatni raz z dziećmi miał do czynienia, kiedy sam nim był. I
to też raczej na odległość. A teraz stał otoczony wianuszkiem małych ludzi
zapatrzonych w niego, jak w obrazek i… Podobało mu się. Nawet bardzo. Śmiał się
z nimi, odpowiadał na dziwne pytania, (Dlaczego są płatki śniadaniowe a nie ma
takich kolacyjnych? Obiecał przemyśleć tę kwestię). Przestał nawet żałować
swojego ludzkiego odruchu względem Alexandra. To było zdecydowanie milsze niż
wieczór spędzony z kotem (niczego nie umniejszając Prezesowi). A cały żal już
całkiem wyparował, gdy wrócił sam Alec. Mężczyzna miał na sobie zmechacone
spodnie od dresu, bliźniaczo podobne do tych, do których Magnus już przywykł,
(choć nadal sam widok sprawiał, że bolało go serce) oraz firmowy podkoszulek
(zielony to jednak nie kolor Alexandra). Z tym, że ten był, co najmniej dwa
rozmiary mniejszy niż normalne koszulki Aleca. Ściśle przylegał do ciała,
opinając się na wyrobionych mięśniach i pobudzając wyobraźnie Bane’a. Nagle
zapragnął zerwać tę przeklętą koszulkę i dokładnie przyjrzeć się temu, co
skrywała. Dotknąć mięśni, poczuć pod palcami ich twardość… Uch… Śmiał się z
Alexandra, ale to jemu teraz przydałby się zimny prysznic. Co było dość dziwne,
bo przez lata w branży nauczył się panować nad swoim ciałem. A tu proszę. Jeden
przystojniak i cała nauka poszła… W las. Na jagody.
-
Dobra dzieciaki – powiedział Lightwood zupełnie nieświadomy tego, jaką reakcje wywołał
u Magnusa. – Idziemy trenować.
-
TAK! – odpowiedział mu zgodny okrzyk i w przeciągu chwili Bane został porzucony
i zapomniany na rzecz łuków, strzał, tarcz oraz najlepszego trenera na świecie.
Nawet jego adoratorki nim wzgardziły. Nie był z tego powodu zły. Bynajmniej.
Wszedł do sali treningowej razem ze wszystkimi, po czym przycupnął na widowni,
racząc się widokiem. Boskie, czy też raczej anielskie – bo mężczyzna wyglądał,
jak anioł, który zstąpił z nieba – mięśnie Alexandra poruszały się rytmicznie
pod koszulką, gdy napinał cięciwę. Twarz tężała w wyrazie bezbrzeżnej
koncentracji, podczas wypuszczania strzały. No i ten uśmiech, gdy trafiał…
Magnus dawno nie widział nic piękniejszego. W dodatku był pod sporym wrażeniem
umiejętności Aleca. Mężczyzna trafiał za każdym razem. Jednak nie tylko uroda
czy zdolności ochroniarza sprawiały, że czasu spędzonego na widowni, w żadnej
mierze nie mógł uznać za stracony. Pozostawał jeszcze stosunek Aleca do dzieci.
To, jak z nimi współpracował, pomagał im, wyjaśniał podstawy i bardziej
skomplikowane kwestie… Ani razu nie okazując zniecierpliwienia, dla każdego
mając dobre słowo i uśmiech. A one do niego lgnęły z pełnym zaufaniem wiedząc,
że trener nie potępi a żadnego pytania nie uzna za zbyt głupie, by nie
zasługiwało na odpowiedź. Dla Magnusa taka relacja na linii dorosły – dziecko,
do tej pory, była wymysłem Hollywood. Czymś, co w normalnym życiu, po prostu nie
istniało. Tym bardziej chłonął całą atmosferę, jednocześnie zastanawiając się,
jak przekonać Aleca, by na następny trening też go zabrał. Już nawet zaczynał
opracowywać zestaw sztuczek, którymi mógłby uraczyć dzieci.
Dwie
godziny minęły, jak z bicza strzelił i zajęcia dobiegły końca. Dzieciaki
niechętnie odłożyły łuki i pobiegły się przebrać. Przedtem obdarzając jeszcze
trenera masą uścisków.
Bane
też podniósł się z ławki i jęknął. Drewniane siedziska powinny być zabronione
przez Konwencję Genewską! Ni hu, hu! Następnym razem bierze ze sobą poduszkę.
Nawet
nie zauważył, kiedy podszedł do niego Alec. Mokre włosy lepiły mu się do czoła
a przesiąknięta potem koszulka jeszcze intensywniej opinała jego mięśnie.
Magnus przełknął głośno ślinę, na co Alec nie zareagował. Dawka endorfin, jaką
właśnie wchłonął sprawiała, że widział świat przez różowe okulary. I nawet to,
że w jakiś sposób działał na Bane’a wydawało się… w porządku.
-
Dziękuję – powiedział ocierając twarz ramieniem. – No wiesz… Że pozwoliłeś mi
tu przyjść.
Magnus
zruszył ramionami.
-
Mówiłem, w domu dostaję już kręćka. A to było… - zawahał się. – Dość niezwykłe
doświadczenie.
-
Mimo to dziękuję. Przebiorę się i możemy iść, zgoda? – Zwykle po treningu brał
jeszcze prysznic, ale teraz wolał nie nadwyrężać cierpliwości Magnusa.
-
W porządku.
-
To ja lecę! – Pognał w stronę przebieralni, ale jakaś nagła myśl zatrzymała go
w drzwiach. – Skąd właściwie znasz te sztuczki?
Już
chciał odpowiedzieć, że to jego słodka tajemnica, ale jeśli Alec będzie
grzeczny to może uchyli mu jej rąbka, kiedy w sali rozbrzmiał nieznany męski
głos.
-
Alec Lightwood. – Do środka wszedł wysoki blondyn. Nawet dość przystojny,
jednak daleko mu było do Aleca. Przynajmniej zdaniem Magnusa.
-
Cześć Underhill. – Alec uścisnął mężczyźnie rękę.
-
Cześć. – Odwzajemnił gest. – Miło, że w końcu zaszczyciłeś nas swoją
obecnością. – W jego głosie nie słychać było uszczypliwości. Raczej rozbawienie.
– Szef już dostawał piany na pysku.
-
No… Coś mi wypadło. – Alec drapał się z zakłopotaniem, po głowie.
Underhill
roześmiał się serdecznie, jednocześnie kładąc dłoń na plecach Lightwooda. A
Alec nawet się nie wzdrygnął; w ogóle nie zareagował! Magnus pomyślał, że zaraz
go szlag trafi! Tu na miejscu! Przecież ten farbowany szczur, bezczelnie
podrywał jego Alexandra!
Jego?
Bane, opanuj się!
-
Jakaś… Intensywna znajomość? – Blondyn poruszył sugestywnie brwiami, czym
wywołał u Aleca soczyste rumieńce. Chociaż do tego pewnie wystarczyłoby samo
pytanie. To, w końcu, Alec.
-
Jesteś okropny! – parsknął i odsunął się od niego.
Magnus
uświadomił sobie, że przestał oddychać. Teraz gwałtownie nabrał powietrza, czym
zwrócił na siebie uwagę obu mężczyzn. Pierwszy odezwał się Underhill.
-
A kim jest twój towarzysz? – Przyjrzał się uważnie Magnusowi. W jego oczach
rozbłysło najpierw zrozumienie, jakby skojarzył kilka faktów, a potem
bezbrzeżne zdumienie, jakby te fakty nijak nie pasowały do znanej mu
rzeczywistości. – Obracasz się w ciekawym towarzystwie Alec. – Podszedł do
Magnusa i wyciągnął ku niemu rękę. – Andrew Underhill.
Bane
uścisnął podaną mu dłoń, nakazując sobie, w duchu, spokój i odpuszczenie tego
całego samczego rytuału, mającego na celu pokazać, kto ma większe jaja.
-
Magnus Bane.
-
Wiem. – Puścił mu oko. – Jestem fanem.
Dobra…
Tego to się Magnus nie spodziewał. Ludzie z reguły nie przyznawali się głośno,
że znają jego filmy. A tym bardziej, że kojarzą jego. A tu proszę! Taka niespodzianka!
-
Cóż mogę rzec? – Rozłożył bezradnie ramiona. – Miło mi. – Raphael padnie, jak o
tym usłyszy! Kogo on chciał oszukać? Raphael to wyprany z emocji robot. Pewnie
nawet nie drgnie mu powieka. Za to bliski padnięcia był na pewno Alec, który z
przerażeniem (i zazdrością? Czy to tylko marzenie Magnusa?) wpatrywał się w rozgrywającą
się, przed nim scenę. A słowa Underhilla tylko pogorszyły ten stan.
-
Wiesz, jak zaskoczyć człowieka. – Uśmiechnął się do współpracownika. – Muszę
przyznać, że cię o to nie podejrzewałem. Taka cicha myszka i… - Tu spojrzał na
Bane’a w jedyny możliwy do zinterpretowania sposób. Magnus uznał, że czas
najwyższy uratować swojego ochroniarza.
-
Obawiam się, że łączą nas tylko kwestie zawodowe.
-
Zawodowe? – powtórzył, jak echo Andrew a jego twarz wyrażała coś pomiędzy
zdumieniem a przerażeniem. – Alec, czy ty…
-
NIE! – krzyknął mężczyzna odzyskując a końcu dar mowy. Utracony gdzieś na
początku tego krępującego spotkania. – NIE!
-
To mój ochroniarz – wyjaśnił Bane. Fakt, jego wina. Nie przemyślał doboru słów.
– Przynajmniej tymczasowo.
Underhill
zmarszczył brwi. Zaraz jednak spłynęło na niego olśnienie.
-
A! Chodzi o tę firmę tego twojego szalonego braciszka!
Alec
pokiwał głową, po czym, nie zważając na protesty obu mężczyzn, popchnął Magnusa
ku drzwiom.
-
Musimy iść – wyjaśnił. – Clary na nas czeka.
-
Clary?
Clary
okazała się być rudowłosą dziewoją o dość nikczemnym wzroście, szczupłej
sylwetce, bladej cerze usianej piegami oraz wielkich zielonych oczach. I
miseczce A. Nie żeby Magnus traktował kobiety (lub mężczyzn) przedmiotowo i
oceniał je (ich) przez rozmiar stanika (bokserek). To było raczej skrzywienie
zawodowe.
-
No nareszcie! – Clary dopadła do nich, gdy tylko wyszli z budynku. – Ile można
na ciebie czekać?!
-
Wybacz. – Alec podrapał się z zakłopotaniem po karku. – Underhill nas
zatrzymał.
Twarz
dziewczyny rozjaśnił uśmiech.
-
I co? – zapytała wpatrując się uważnie w Aleca.
-
Co, co?
Clary
jęknęła głośno i pokręciła głową z dezaprobatą.
-
Serio, Alec. Kocham cię, ale czasami jesteś głupszy od Jace’a.
-
Nie wiem, o czym mówisz – oburzył się. – Zresztą to chyba źle o tobie świadczy,
skoro na trzech facetów, których kochasz, dwóch jest głupich.
-
Czterech – poprawiła go. – Jace, Simon, Luke i ty. Czyli wychodzi pół na pół. –
Uśmiechnęła się szelmowsko.
-
Nie wspominaj przy mnie o Simonie – poprosił Alec, czym zasłużył sobie na
chichot ze strony Clary.
-
Ale ty o mnie mógłbyś!
Przysłuchiwanie
się przekomarzaniom tej dwójki stanowiło ciekawą rozrywkę, ale ile można?! Poza
tym nie znosił być ignorowany.
-
Alexandrze? – ponaglił go widząc, że mężczyzna purpurowieje na twarzy.
-
Clary, to jest Magnus Bane. – Znów zrobił z siebie debila. Cholera! Czy
naprawdę musiał okazać się wybrakowanym egzemplarzem, bez wgranych interakcji
społecznych?! – Magnus, to jest Clary Fairchild, narzeczona Jace’a.
Rudowłosa
uścisnęła dłoń, którą wyciągnął ku niej Magnus. Mężczyzna zastanawiał się czy
imię Jace powinno mu coś mówić.
-
Złotowłosej – podpowiedział usłużnie Alec domyślając się, o czym myślał Bane.
-
A! Faktycznie! – krzyknął tamten uradowany. – Jesteś za ładna dla niego – szepnął
konspiracyjnie, na co Clary zachichotała.
-
Już wiem, czemu Jace cię nie lubi. – O ile Alecowi stwórca poskąpił zdolności w
kontaktach międzyludzkich, to Clary została całkowicie pozbawiona taktu.
Przynajmniej w stosunku do obcych osób. Przy rodzinie i znajomych, jakoś
potrafiła nie walić brutalnej prawdy prosto między oczy. Zazwyczaj. Czasem.
Sporadycznie. Dobra, przy rodzinie też nie potrafiła się powstrzymać.
Alec
już zastanawiał się, jak przeprosić Magnusa, jednak mężczyzna, na słowa
dziewczyny, zareagował śmiechem.
-
Cóż… Mój urok osobisty doceniają tylko wyjątkowi ludzie.
-
Tacy, jak Alec? – spytała niewinnie, na co Lightwood spurpurowiał. Drugi raz w
ciągu dwudziestu minut. To chyba jakiś rekord.
-
CLARY!
-
Dobra, dobra. – Machnęła ręką. – Już nic nie mówię dzikusie. To po prostu
dziwne, że zaprosiłeś kogoś na trening. Zwykle bronisz tego swojego „ostatniego
przyczółka normalności”. – Wycięła palce w cudzysłów.
-
Nie było innego wyjścia – burknął. – I proszę, przestań.
-
Jesteś okropny! Współczuję ci, że musisz się z nim męczyć. – Te słowa
skierowała do Magnusa, który w odpowiedzi uśmiechnął się tajemniczo.
-
Mógłbym sobie wyobrazić gorsze tortury.
-
Myślę, że lista jest krótka. – Pokazała Alecowi język. – Trafił ci się
masochista. – Nim chłopak zdążył cokolwiek na to odpowiedzieć, cisnęła w niego
trzymaną reklamówką. – Zgodnie z zamówieniem.
-
Dzięki. – Uśmiechnął się.
-
Nie ma za co. – Odwzajemniła gest. – To ja spadam. Do przyszłej środy muszę
skończyć obraz. A naprawdę ciężko się maluje z marudzącym, przez telefon,
Jace’em.
-
Co do Jace’a… - Alec nagle spoważniał. – Wiesz, że on…
-
Kocha mnie na zabój i nigdy, ale to przenigdy, by mnie nie zdradził? – weszła
mu w słowo. – Wiem.
Alec
zamrugał zaskoczony.
-
Więc dlaczego jesteś zazdrosna o Camille?
W
sumie Magnus też chciałby wiedzieć (to nic, że o całej sprawie dowiedział się
dopiero teraz. Zdążył się już wciągnąć; uwielbiał historie miłosne innych
ludzi, to coś, jak opera mydlana na żywo), dlatego nie zdenerwował się
wykluczeniem z rozmowy.
-
Wcale nie jestem zazdrosna.
-
Ale… przecież…
-
Wiesz, jaki jest Jace. – Clary uśmiechnęła się z czułością. – Ostatnio trochę
mu nie szło a raczej nie jest do tego przyzwyczajony. – Pokręciła głową ni to
ze smutkiem, ni to z dezaprobatą.
Alec
musiał przyznać jej rację. Do tej pory Jace znany był, jako „złote
dziecko”. Czego by nie dotknął,
okazywało się sukcesem. Rodzice zawsze się nim chwalili i stawiali Alecowi za
wzór. Sam się dziwił, że jako dziecko nie znienawidził brata. Jace miał wygraną
wpisaną w kod genetyczny. Nic więc dziwnego, że kiedy pierwsza dorosła, w pełni
samodzielna decyzja, jaką było założenie agencji ochrony(oświadczyn nie brał
pod uwagę; w tym przedsięwzięciu brało udział zdecydowanie więcej osób, niż
Jace myślał), nie zmieniła się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w
spektakularny sukces, Jace odczuł to, niczym największą z możliwych porażek.
Nie pokazywał tego po sobie, ale Alec go znał. Brat był bliski załamania.
-
Więc, skoro na gruncie zawodowym mu nie idzie, niech sobie chociaż podbuduje
ego zazdrosną dziewczyną.
Alec
patrzył na nią z niezrozumieniem, za to Magnus – z podziwem. Cwana ta wiewióra.
Czuł, że mogliby się polubić.
-
Ludzi w związkach takie rzeczy kręcą – wyjaśniła przypomniawszy sobie, że
rozmawia z Alekiem. – Wejdź w końcu w jakiś, to się przekonasz.
Magnus
pomyślał, że spojrzenie, jakim Alexander obdarzył Clary było godne samego
Raphaela.
-
Dobra! Już nic nie mówię! Powodzenia. Miło cie było poznać Magnusie.
-
Wzajemnie.
-
Ona wie, prawda? – zapytał Magnus, gdy szli w stronę stacji metra. Alec uparł
się, że za długo już jeżdżą taksówkami i trzeba coś zmienić. Powiedział też, że
ma dla Magnusa nagrodę, jeśli tylko ten nie będzie marudził. Zaintrygowany Bane
stwierdził, że w sumie wizja spaceru z Alekiem, nie była taka zła. I ostatecznie
się zgodził z zastrzeżeniem, że nagroda ma być, (co rusz zerkał na trzymaną
przez Aleca reklamówkę)!
-
Niestety – przyznał Lightwood. Nie musiał pytać ani kto, ani o czym wie. – Zapytała
się mnie, czy jestem gejem, podczas naszej pierwszej rozmowy sam na sam.
Znaliśmy się jakieś dwadzieścia cztery godziny. – To dziwne, że przy Magnusie
mógł mówić o tym neutralnym tonem. Do tej pory, nawet we własnych myślach,
słowo „gej” podszyte było paniką. A teraz? Równie dobrze mógł powiedzieć
„toster”. Albo „suszarka”. Ta zmiana przeraziła go.
-
O! – Cóż… Zauważył, że Clary z taktem raczej nie była za pan brat. – I co jej
odpowiedziałeś?
Alec
zarumienił się.
-
Że ma nie wsadzać nosa w nie swoje sprawy. A potem niemal rzuciłem nią o ścianę.
Magnus
aż przystanął. Wiedział, że dla Aleca kwestia jego orientacji była tematem
drażliwym, ale żeby posuwać się aż do przemocy? No dobra. Zajebać jakiemuś
homofonowi byłoby jeszcze w porządku, ale to?
-
Wiem. Zachowałem się, jak dupek. – Alec nie patrzył na Magnusa. Widać było, że
wstyd mu za siebie sprzed lat. – Ale potem ją przeprosiłem. Teraz chyba całkiem
nieźle się ze sobą dogadujemy.
Magnus
nie odpowiedział, nagle Alec bardzo stracił w jego oczach.
Cisza
ze strony Bane’a sprawiła, że Alexandra coś zakuło w środku. Ciekawe, kiedy
zaczęło mu zależeć na opinii tego człowieka.
-
Jestem beznadziejny – powiedział smutno a Magnus odniósł wrażenie, że Alexander
nie pierwszy raz stanął naprzeciw czyichś oczekiwań i wyszedł z tej walki
pokonany.
-
Czasem każdy jest. – On też nie był bez winy. I to zdecydowanie większej niż
Alec. – A Clary, w końcu ci wybaczyła. – Jemu już nie miał, kto wybaczyć.
Dlatego tak bardzo chciał zakończyć ten temat, pozytywnym akcentem.
-
Tak. – Uśmiechnął się. – I nawet nikomu nie powiedziała.
-
Co dzisiaj zamawiamy? – spytał Magnus, gdy wrócili do mieszkania. Był cholernie
głodny. I chyba nie tylko on. Prezes, niczym torpeda, zeskoczył z kanapy i
zaczął obcierać się o jego nogi, drąc się przy tym, jak zarzynany.
-
Nic! – odkrzyknął mu Alec, już z kuchni. W tej samej chwili trzasnęły drzwi
lodówki i Miau porzucił swojego właściciela na pastwę losu. Tam dawali
jedzenie!
-
Zdrajca – burknął Bane pod nosem. – Ale ja jestem głodny! Bardzo! – Marudząc
wszedł do kuchni, gdzie Alec kończył karmić Prezesa.
-
Powiedziałem, że nic nie zamawiamy a nie, że nic nie jemy. – Schował karmę do
lodówki i zaczął grzebać w siatce od Clary. – Na dzisiaj mamy… Zapiekankę z
kurczakiem! – Z triumfem na twarzy podniósł do góry naczynie żaroodporne.
Magnus
poczuł, jak do ust napływa mu ślina. Nie jadł typowego domowego obiadu od…
Cholera! Chyba od czasu Etty! Niczym w transie podszedł do blatu i wciągnął
boski zapach. Zaburczało mu w brzuchu. Powinien się zawstydzić, ale szczerze
mówiąc, miał to gdzieś. Poza tym, jeśli Alec zniósł go bez makijażu to i z
takimi typowymi ludzkimi odruchami, da sobie radę.
-
Gdybyś mógł teraz zobaczyć swoją minę! – zachichotał Alexander. – Chyba nawet w
pracy nie masz na twarzy takiej błogości!
Uwagi
Magnusa nie uszedł fakt, że mężczyzna pierwszy raz wspomniał o jego pracy, bez
swojego zwyczajowego rumieńca.
-
Bo dobre jedzenie jest zdecydowanie ważniejsze niż dobry seks. Poza tym tego
drugiego mam pod dostatkiem a tego pierwszego – nie! – Chciał trochę skubnąć,
ale Alec zdzielił go ścierką po łapach.
-
Najpierw to trzeba podgrzać. Ale w tym musisz mi pomóc, nie ogarniam twojego
piekarnika.
Tak
po prawdzie to Magnus też go nie ogarniał. Nie był nawet pewien, czy w ogóle
działał – od nowości jeszcze nigdy go nie używał.
Wspólnie
(z niewielką pomocą internetu – chwała ludzkości) jakoś udało im się nastawić
piekarnik. Gdy zapiekanka się piekła a oni gapili się w minutnik, niczym sroka
w gnat (Alec też poczuł, że jest głodny; poza tym zapiekanka Clary to było
niebo w gębie) niespodziewanie odezwał się Magnus.
-
Dziękuję!
-
Alec niechętnie oderwał się od zegara żeby spojrzeć na mężczyznę.
-
Za co?
-
Za to. – Wskazał na piekarnik i lodówkę, gdzie spoczywała reszta dobra, jakie
otrzymali od Clary. – Nawet, jeśli nie zrobiłeś tego tylko dla mnie, to i tak
dziękuję. Choćby za to, że się dzielisz. – Uśmiechnął się a Alec uciekł
spojrzeniem. Czerwony, jak burak.
-
Nie… no… - Drapał się po policzku. – Dla ciebie… Mówiłeś, że tęsknisz za
domowym jedzeniem, a że Clary… To… - Wzruszył ramionami. Od dalszego
tłumaczenia wybawił go minutnik oznajmiając wszem i wobec, że zapiekanka była
gotowa, więc widelce w dłoń!
Nałożyli
sobie na talerze solidne porcje i udali się do salonu (nawet Miau uszczknął, co
nieco dla siebie). Jedząc nie rozmawiali wiele, ale Magnus i tak czuł dziwny
sposób. Jakby nagle wszystko było na swoim miejscu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz