poniedziałek, 8 marca 2021

Utracona niewinność 6

 

UTRACONA NIEWINNOŚĆ 
6


Następnego dnia w studiu powitała ich dziwna cisza, ale byli w zbyt dobrych humorach żeby zwrócić na nią uwagę (na śniadanie zjedli resztkę zapiekanki, co wystarczyło, by widzieć świat przez różowe okulary). Dodatkowo Alec cieszył się, że nie stracił pracy a Magnus, mimo wszystko, nie przyniósł mu wstydu w klubie. Poza tym wczorajszy wieczór był miły i zaczynał wierzyć, że przetrwa jakoś to zlecenie, bez uszczerbku na psychice. I cnocie. Magnus nadal go pociągał, wciąż miał o nim mokre sny, (ale przynajmniej mógł spać!), jednak zaczynał widzieć w nim normalnego faceta. Takiego, który lubi dobrze zjeść, kocha zwierzęta (powoli zaczynała go przerażać ilość przywilejów, jakimi cieszył się Prezes Miau; czy to normalne siedzieć na podłodze, bo kot spał akurat w twoim ulubionym fotelu?!), ma podejście do dzieci (skoro nawet Madzie się do niego przekonała, to o czymś świadczyło) i można z nim normalnie porozmawiać. Albo pomilczeć.
- O czym tak zawzięcie myślisz? – Pytanie Magnusa wdarło się do jego odsłoniętego umysłu, na zasadzie tarana i dlatego odpowiedział zgodnie z prawdą.
- O tobie.
- Oh… A czy w tych myślach mam na sobie ubrania? – Poruszył sugestywnie brwiami i Alec pomyślał, że Magnus na zawsze pozostanie Magnusem. Nieważne, jak wiele „normalnych” cech czy nawyków by posiadał.
- To znaczy… eeee… - Zaczął się jąkać. – O twoim wczorajszym występie. No wiesz… Tych sztuczkach…
Magnus pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Chodzi ci o to? – Sięgnął do ucha mężczyzny, machnął ręką, po czym podał mu… Cukierka. Alec zachichotał odbierając słodycz. Uważał przy tym, by nie dotknął Magnusa, wciąż nie był zadowolony z własnej reakcji, na jego dotyk.
- Trochę ci szeleściło w rękawie – powiedział pakując sobie cukierek do ust. – Skąd w ogóle umiesz takie rzeczy?
- Wiem. – Magnus wyglądał na zafrasowanego. – Muszę coś z tym zrobić, bo dzieciaki się skapną. Skąd? Powiedzmy, że kiedy byłem młodszy, chciałem wnieść trochę magii, do swojego życia. – Uśmiechnął się, ale jakoś tak smutno i Alec postanowił nie ciągnąć tematu. Zamiast tego spytał:
- Dzieciaki?
W odpowiedzi Magnus popatrzył na niego, jak na idiotę.
- No te twoje. Myślisz, że mi odpuszczą? A właśnie! Musimy kupić balony! Umiem z nich robić zajebiste zwierzaki!
Alec o mało nie zadławił się cukierkiem. Sam nie wiedział czy z szoku, ulgi czy radości.
- Naprawdę pójdziesz tam ze mną jeszcze raz?! – Do tej pory myślał, że Magnus potraktował wczorajszy wieczór, jak jednorazową rozrywkę, albo karę za grzechy. Ciekawą odskocznię, od typowych zajęć, (choć w sumie… nie miał pojęcia, jak Bane spędzał wolny czas w normalnych okolicznościach) i odmówi dalszego uczestnictwa w zajęciach, a on znów stanie oko w oko z wizją utraty pracy.
- A co myślałeś?! – oburzył się Bane. – To jedyna rozrywka, na jaką mogę liczyć w najbliższym czasie. A poza tym… Dobrze się bawiłem. – Przyśpieszył kroku nie chcąc by Alec zobaczył jego twarz. Bo sam do końca nie wiedział, co się na niej malowało. W głowie miał mętlik.
Alec uśmiechnął się szeroko, czym wywołał szok u kilku mijających go aktorów. Oni przywykli raczej do gburowatej wersji kolejnego ochroniarza Bane’a. Poza tym, jak można się uśmiechać, kiedy Raphael był w takim humorze?!
Kiedy Alecowi udało zrównać się z Magnusem powiedział:
- Dziękuję.
Cholera! Ten facet naprawdę był zbyt uroczy!
Obaj pomyśleli, że to będzie całkiem miły dzień. O tym, jak bardzo się pomylili poinformował ich już sam widok Lily, przed garderobą. Dziewczyna bawiła się, tym razem, różowym kosmykiem okręcając go na palec. Gdy ich zobaczyła, jej twarz momentalnie stężała. Dla Aleca to był znak, że stało się coś naprawdę złego. Dla Magnusa chyba też, bo zbladł, co przy jego ciemnej karnacji było raczej słabo widoczne, (ale Alec zdołał to wychwycić) i bezgłośnie poruszył wargami. Alexander był niemal pewny, że Bane powiedział „Camille”. Już dawno zauważył, że relacje tej dwójki były specyficzne. Z jednej strony uprawiali seks, a przynajmniej grali razem sceny seksu i to dość często. Z drugiej, poza kamerą, zdawali się nienawidzić. A teraz, w sytuacji zagrożenia, Belcourt była pierwszą osobą, o jakiej pomyślał Magnus. Cholera! Właśnie, dla takich sytuacji, powstała opcja na Facebooku To skomplikowane.
- Szef prosi was do biura – powiedziała Lily, gdy byli już na tyle blisko, że nie trzeba było krzyczeć.
- Czy… - Magnus był tak zdenerwowany, że nie mógł wydobyć z siebie głosu.
- Coś się stało? – wyręczył go Alec.
Lily uśmiechnęła się.
- Wszyscy żyją, przynajmniej na razie. Chociaż temu policjantowi nie wróżę długiej przyszłości. Raphael go zagryzie. Jest naprawdę wściekły – dodała, jakby to miało być usprawiedliwieniem dla morderczych zapędów Santiago.
Aleca zmroziło. Policja… Czyżby kolejny list w pogróżkami? A może coś gorszego? Zdenerwowanie Raphaela nie było dla niego żadnym wyznacznikiem powagi sytuacji. Był już świadkiem, jak mężczyzna niemal zwolnił kogoś, bo ten źle posegregował śmieci.
- Chodźmy – powiedział Magnus. Widać było, że najchętniej pobiegłby do biura Santiago, jednak Lily się nie spieszyła. Wręcz przeciwnie, szła powoli, niemal tanecznym krokiem. Alec odniósł wrażenie, że specjalnie wszystko opóźnia i wcale mu się to nie spodobało.
 
Tak po prawdzie to Alec nigdy nie był w gabinecie Raphaela. Nie było takiej potrzeby. Wszystkie formalności Santiago załatwił z Jace’em, a on sam nie czuł jakiejś przemożnej chęci widywania Hiszpana częściej niż było to konieczne. Dlatego gdy weszli uderzyła go surowość całego pomieszczenia. Chociaż… Czego właściwie powinien spodziewać się po Raphaelu? Gabinetu tortur? Cmentarnej krypty? Z zaskoczeniem stwierdził, że obie opcje wydawały mu się równie prawdopodobne. Zdecydowanie bardziej niż to, co ujrzał.
 Jedyny meblami w pomieszczeniu było wielkie dębowe biurko, teraz zawalone papierami oraz stojące za nim krzesło, na którym siedział sam Raphael (drugiego siedziska nie było; każdy, kto odwiedzał Santiago w jego gabinecie zmuszony był stać… To chyba podchodziło pod jakąś torturę psychiczną). No i wielki krzyż na przeciwległej ścianie. Co zadziwiło Aleca jeszcze bardziej niż ascetyczny wygląd biura. Nie wiedzieć czemu podejrzewał, że producent filmów dla dorosłych będzie raczej ateistą niż katolikiem. Przykazania i takie tam… To się raczej gryzło z tym, co wszyscy tu robili. Raphael był bardziej pokręcony niż sam Alec.
- Proszę! Następny mistrz w swoim fachu! – A na pewno bardziej zjadliwy.
- Co jest? – spytał Jace’a stojącego najdalej od Camille, jak tylko się dało, nadal pozostając w pokoju. – Cześć Luke.
Czarnoskóry mężczyzna, z policyjną odznaką na piersi, skinął mu głową.
- Czyli się znacie. – Santiago nie dał Jace’owi dojść do głosu. – To znaczy, że niekompetencja może być zaraźliwa. Bane! – zwrócił się do Magnusa, który upewniwszy się, że Camille jest cała i zdrowa, oparł się o ścianę, z rękami założonymi na piersi oraz miną wyrażającą nonszalanckie znudzenie. – Jak zaczniesz zauważać, że ci nie staje, daj znać.
Wszyscy, poza Camille i Magnusem, spuścili wzrok. Nawet Luke, który pracując w policji widział i słyszał chyba wszystko.
- O mojego fiuta to ty się nie martw – burknął Magnus.
- Niestety muszę. Żyję z twojego ponadprzeciętnego libido.
To było zdecydowanie za dużo, nawet dla Luke’a. Mógł wyciągać topielców z rzek, jeździć na interwencje dotyczące przemocy domowej, pacyfikować odurzonych kwasem świrów, ale rozmawianie o tych sprawach i to przy obcych ludziach pozostawało poza jego kręgiem tolerancji. Chrząknął. Santiago, niczym gończy pies, od razu zwrócił się ku niemu.
- Tak?
- Wydaje mi się, że nie… to powinno być tematem tej rozmowy… Tego spotkania… - Potoczył wzrokiem po zebranych.
- Niestety muszę się zgodzić. – Raphael naprawdę wyglądał, jakby było mu przykro. Co nie zwiastowało najlepiej na przyszłość. – Tematem powinno być złapanie tego debila, który dezorganizuje mi pracę. Dzięki czemu mógłbym zwolnic tych dwóch. – Wskazał na Jace’a i Aleca. – I nie musiałbym wysłuchiwać więcej żalów Camille, że jej ochroniarz jest sztywny jak kołek. Ale nie w takim sensie, jakby chciała. Swoją drogą – zwrócił się do czerwonego ze wstydu blondyna. A potrzeba było naprawdę wiele, by zawstydzić Jace’a. – Dałbyś się jej przelecieć, bo ja już tego słuchać nie mogę.
Alec świetnie znał brata i wiedział, że ten był teraz dosłownie o krok od rzucenia się na Hiszpana z pięściami. Podszedł do przyjaciela i złapał go za ramie. To samo, tyle że z drugiej strony, zrobił Luke. On też znał swojego przyszłego zięcia.
- Musiałbym cie przymknąć.
- Stracilibyśmy robotę.
Jace rzadko dawał się przekonać racjonalnym argumentom, jednak teraz te do niego dotarły. Albo po prostu przypomniał sobie swoją ostatnią noc w areszcie, kiedy jakiś kolega Luke’a zamknął go na dwadzieścia cztery. Od tak, żeby utrzeć nosa bogatemu paniczykowi.
Opuścił ramiona, po czym skrzyżował je na piersi. W ten sposób demonstrował odcięcie się zarówno od Raphaela, jak i jego słów.
- Mam narzeczoną – warknął tylko.
- A miej sobie i narzeczonego! A nawet cały harem. – Santiago machnął ręką. – Mnie nic do tego. Bylebym ja miał spokój.
Alec spojrzał z obawą na brata, ale Jace zdawał się nad sobą panować.
- Ale znów odchodzimy od tematu. – Hiszpan ponownie zwrócił się do Luke’a. – Od niemal trzech miesięcy nie możecie złapać jednego idioty, przez co narażacie mnie na koszty! A zatrudniani przeze mnie ochroniarze, albo rezygnują w tempie ekspresowym, albo w dupie mają to, za co im płacę i urządzają sobie romantyczne spacery po mieście.
Alec i Jace spojrzeli po sobie.
- O czym… - zaczął blondyn, ale Raphael uciszył go ruchem ręki. – Nie mówię o tobie, tylko o tamtym! – Palcem wskazał na Aleca, który nie potrafił ukryć zdziwienia. – Ja wiem, że Bane jest przystojny i potrafi zawrócić w głowie. Nie rozumiem tego i ogólnie uważam z obleśne, ale wiem, że tak jest. Jednak nie zatrudniałem cię do romansowania z nim, tylko do ochrony! – Popchnął w stronę zdezorientowanego mężczyzny jedno ze zdjęć leżących na biurku. Alec wziął je i poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy.
Fotografia przedstawiała jego i Magnusa, jak ramię w ramie ulicami Nowego Jorku. Na twarzach obu gościł ten sam szeroki uśmiech. Alec nawet nie podejrzewał, że potrafi się tak uśmiechać, przy kimś spoza rodziny. Zdjęcie ewidentnie musiało zostać zrobione wczoraj, gdy wracali z klubu, poznawał okolicę. Na szczęście samego budynku nie było na fotografii.
- Skąd… - Musiał przełknąć ślinę. – Skąd to masz? – spytał podając zdjęcie Magnusowi, który podszedł do niego w międzyczasie.
- Przyszło dzisiaj rano razem z pocztą. I informacją, że nowy facet Bane’a ma się od niego odpierdolić, bo zamiast dwóch trupów będą trzy.
- Co?! – krzyknęli jednocześnie Jace, Alec i Magnus.
- To!
- O tym mi nie powiedziałeś Santiago. – Do rozmowy wtrącił się Luke. Odebrał zdjęcie Magnusowi i schował je do foliowej torebki na dowody. – Gdzie list?
- Nie zdążyłem. – Podał mu kartkę papieru. – Zacznijcie w końcu coś robić! A wy! – Wskazał palcem na Aleca i Magnusa. – Skończcie ten swój romans, czy co tam między wami jest. On ma pracować Bane! Jak chcesz sobie spuścić z krzyża to masz dwie ręce. Albo sam przyłóż się do pracy. Przynajmniej byłby z tego jakiś pozytyw.
Alec czuł się wystarczająco źle z myślą, że spieprzył; naraził Magnusa na niebezpieczeństwo dla własnych korzyści. Nie potrzebował jeszcze słuchać połajanek ze strony Santiago. Ani, tym bardziej, dziwnych insynuacji na temat tego, co było pomiędzy nim a Bane’em. Bo nic nie było! On go ochraniał (nieudolnie, jak widać) a Magnus trochę flirtował, trochę naśmiewał, ale ogólnie można było z tym żyć. Dogadywali się. Jak dwóch skazanych na siebie facetów. I nawet jeśli, gdzieś w głębi serca, chciał żeby przerodziło się to w coś więcej, choćby przelotny płomienny romans, nie było na to szans. Dlatego każde słowo Raphaela było niczym wbita szpila. Ale tak celnie. Prosto w serce.
Kiedy myślał, że już nic gorszego go dzisiaj nie spotka, otrzymał kolejny cios. Jeszcze boleśniejszy, bo ze strony, z której nigdy by się go nie spodziewał.
- Hej! Nie mów tak! Mój brat jest normalny! I żadne bliższe kontakty, ze zboczeńcami, mu nie w głowie!
Jace znów przyjął pozycję atakującego psa. Tę samą, co przy sugestii przespania się z Belcourt. Był gotów bronić honoru brata za wszelką cenę. Alec poczuł, jak ulatuje z niego cała chęć do życia.
- Odpuść Jace – wymamrotał.
- Ale…
- Powiedziałem, odpuść. Przepraszam – zwrócił się do Raphaela. – To się więcej nie powtórzy.
Gdyby Magnus miał wskazać moment, w którym Alec się rozsypał, bez wahania postawiłby na to pełne rezygnacji „odpuść”. Wtedy właśnie Alexander przestał walczyć z rzeczywistością i w pełni pogodził się z faktem, że jedna z najbliższych, jeśli nie najbliższa, mu osób nigdy go nie zaakceptuje. Wyglądał wtedy tak smutno, że aż chciało się go przytulić. I Magnus o mało tego nie zrobił. Powstrzymał się w ostatniej chwili. Zważywszy na okoliczności, ten jeden uścisk mógłby przynieść więcej szkody niż pożytku. Poza tym chyba tylko on dojrzał ten smutek. Złotowłosa była zbyt zajęta obroną honoru brata, by na samego brata zwrócić jakąkolwiek uwagę. Do Magnusa dopiero teraz dotarło, że nie bardzo orientował się w relacjach pomiędzy Alekiem i Jace’em. Wiedział, że byli braćmi, choć fizycznie chyba nie mogli różnić się bardziej. Prowadzili też razem firmę, ale Alec pracował również, jako instruktor. Postanowił zbadać temat. Później.
 
- Wiesz, co brachu? – odezwał się Jace, gdy tylko znaleźli się z dala od nietoperzowego słuchu Santiago.
Alec mruknął coś niewyraźnie. Widać było, że chciał, jak najszybciej, zniknąć bratu z oczu. Niestety, sam zainteresowany tego nie dostrzegał, zbyt zaaferowany własnymi myślami.
- Gdybym cię nie znał i nie wiedział, że to niemożliwe to… Kurwa! Na tych zdjęciach faktycznie wyglądałeś jakbyś migdalił się z Bane’em! – powiedział to takim tonem, jakby oskarżał brata, o co najmniej pedofilię.
Alec najpierw się spiął a zaraz potem opuścił ramiona, zrezygnowany i westchnął ciężko.
- A gdyby? – spytał cicho.
Jace zamrugał ewidentnie zbity z tropu.
-  Co gdyby?
- Gdybym faktycznie się z nim migdalił? – Mówił tonem człowieka niemającego już nic do stracenia. – Albo z jakimkolwiek innym facetem? Co wtedy?
Magnus podskórnie czuł, że to był pierwszy raz, gdy Alec, nawet czysto teoretycznie, poruszał temat swojej orientacji w rozmowie z bratem. On sam nigdy nie miał jakiś większych problemów, z tym kim był oraz kto go pociągał. Rozumiał jednak, że nie wszyscy mieli tak bardzo wywalone na opinie innych. Zwłaszcza tych najbliższych. Cóż… Plus nieposiadania żadnej rodziny. Nie musisz bać się odrzucenia, bo ośmielasz się kochać kogoś, kogo nie powinieneś.
Chciał jakoś pomóc Alecowi, wesprzeć go. Wiedział jednak, że wsparcie akurat z jego strony, nie było dobrym pomysłem. Nie w tej konkretnej sytuacji.
- A, co to za pytanie?! – fuknął Jace.
- Normalne – odpowiedział Alec lekko zapadając się w sobie. – Co byś zrobił gdybym był gejem? Albo bi?
Twarz Jace’a poczerwieniała. Nie wiadomo czy ze złości, czy wstydu.
- Ale nie jesteś! – Jego ton nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Tak jakby była to jedna z tych niepodważalnych prawd typu: słońce wschodzi na wschodzie, niebo jest niebieskie a pizza najlepiej smakuje z ketchupem.
- Nie jestem – potwierdził Alec i zapadł się w sobie jeszcze bardziej.
- To, po co te dziwne pytania?! – Spojrzał po pozostałych. – Rozumiecie coś z tego?
Camille tylko wydęła wargi i zaczęła bawić się kosmykiem jasnych włosów zaplatając go na palec, a Luke pokręcił z dezaprobatą głową. Nie wyjaśnił jednak, którego pytania się to tyczyło, wiec Jace zinterpretował gest po swojemu.
- Widzisz Alec?! Nikt cię nie rozumie! – Magnusa pominął celowo.
- Nie chcę żeby ktoś mnie rozumiał, tylko żebyś ty – położył nacisk na to słowo – odpowiedział na moje pytanie.  
Normalnie Alec już dawno by odpuścił, jednak dzisiaj coś kazało mu drążyć temat tak długo, aż nie dostanie odpowiedzi. Może chodziło o Magnusa i to dziwne uczucie rodzące się w jego wnętrzu, gdy był blisko mężczyzny? A może zwyczajnie wiedział, że druga taka okazja mogła się już nie trafić?
Widząc, że Alec nie da mu spokoju, Jace wyrzucił ręce w powietrze z miną cierpiętnika za wszystkie grzechy świata.
- W porządku! Nie wiem! Nie wiem, co wtedy! Nie wiem czy wtedy dalej mógłbym cie traktować, jak brata!
 
- W porządku? – spytał Magnus, kiedy jechali taksówką do domu. Alec przez cały dzień milczał i tylko krążył gdzieś myślami. Bane doskonale wiedział gdzie. Wokół słów Złotowłosej.  Nie wiem czy dalej mógłbym cię traktować, jak brata. Magnus wiedział, że to była jedna z najokrutniejszych rzeczy, jakie Jace mógł powiedzieć, choć sam blondyn nie zdawał sobie sprawy z tego, jak skrzywdził Aleca. Pewnie nie miał sobie nic do zarzucenia.
- Tak – mruknął brunet, cały czas patrząc przez okno.
- Na pewno? – Był w stanie uwierzyć w wiele kłamstw, ale nie w to.
- Tak – powtórzył Alec. – W sumie… to właśnie czegoś takiego się spodziewałem.
Odkąd tylko odkrył, że podobają mu się chłopcy zaczął bardzo dyskretnie badać podejście Jace’a do homoseksualizmu. Nigdy nie przeprowadzili jakiejś poważniejszej rozmowy, ale z rzucanych od niechcenia haseł dało się sporo wywnioskować. Alec chciał wiedzieć czy gdyby jego tajemnica wyszła na jaw, brat stanąłby za nim czy przeciw niemu. I niestety większość zachowań Jace’a kazała mu skłaniać się ku drugiej opcji. Strach przed potwierdzeniem swoich przypuszczeń i ostatecznym odrzuceniem nie pozwolił mu nigdy skonfrontować brata z prawdą o sobie. Ani nawet zapytać wprost, co myśli o środowisku homoseksualistów.
- Tylko, że… Myślałem… Nieważne. – Machnął ręką. – Byłem głupi. – Bo skoro Jace nigdy wprost mu nie powiedział, (bo i nie dał bratu takiej szansy), że nie akceptuje takiego stylu życia, to może gdyby chodziło o niego… Pogodziłby się z tym? Dziś jednak został obdarty ze wszystkich złudzeń. Bolało podwójnie. Ponieważ oznaczało, że musiał wybierać: potencjalne szczęście z potencjalnym partnerem, albo brat – najbliższa mu osoba na świecie. Pierwszy i jedyny przyjaciel, jakiego posiadał. A sam zaczynał… Może nie akceptować siebie (na to nadal było za wcześnie), ale przynajmniej przestał brzydzić się myśli, które pojawiały się w jego głowie, za każdym razem, gdy patrzył na Magnusa. Teraz obrzydzenie wróciło. Razem z nim pojawił się ból. Że nigdy się nie zakocha… Ba! Nigdy nawet nie będzie się całował! Na zawsze pozostanie prawiczkiem.
 
W domu powitał ich stęskniony Miau. Kot, z wrzaskiem jakby go, co najmniej, obdzierali ze skóry, zeskoczył z kanapy i zaczął obcierać się o nogi Magnusa. Gdy mężczyzna podrapał go po grzbiecie, zwierze czmychnęło, po czym… Zaczęło wspinać się po nogawce Aleca.
- AŁA! – krzyknął brunet o mało nie skopując napastnika. – Ty mała cholero! – Schylił się i odczepiwszy kocie pazury od swoich spodni, wziął zwierzaka na ręce. Prezes zaczął mruczeć z aprobatą. – Jak cię ten pan wychował?
Pytanie było czysto retoryczne, mimo to Magnus poczuł się w obowiązku odpowiedzieć.
- Na swoje podobieństwo!
- Czyli wcale. – Alec uśmiechnął się. A przynajmniej spróbował. Usta, co prawda wygięły się ku górze, jednak oczy, te cudne niebieskie oczy, pozostały smutne. Ale Magnus i tak docenił ten gest.
- Wypraszam sobie! Ja jestem dobrze wychowany!
- Yhy… - Alec nie wydawał się przekonany.
- Naprawdę! Z ręką na sercu! – Wykonał wspomniany gest. – Przeczytałem cały podręcznik savoir vivre! – Nie bardzo miał nastrój na słowne przepychanki, ale odnosił wrażenie, że właśnie tego potrzebował Alec.
Mężczyzna westchnął ciężko, jakby Magnus go czymś zawiódł.
- Chodź Miau – zwrócił się do kota. – Trzeba przygotować coś do jedzenia, bo twojemu panu, z głodu, żołądek zaczął zasysać mózg. A i ty byś pewnie coś przekąsił, prawda?
Kot odpowiedział potwierdzającym miauknięciem.
- Zdrajca – burknął Magnus.
 
- Przepraszam.
Magnus o mało nie zadławił się zupą słysząc cichy, pełen skruchy głos Aleca. Przełknął to, co miał w ustach, odkaszlnął i dopiero wtedy spojrzał na mężczyznę. Sam Alec zaś wzrok utkwiony miał we własnym talerzu. No, bo jakby mogło być inaczej?!
- Za co?
Albo mu się zdawało, albo Alec skulił się w sobie.
- Za to, że naraziłem cię na niebezpieczeństwo.
- Dalej nie kumam.
Alec, z hukiem, odłożył łyżkę na blat i spojrzał na Magnusa. Bane ze zdziwieniem stwierdził, że jego ochroniarz był… zły? Chyba pierwszy raz widział u mężczyzny tę właśnie emocję. Musiał przyznać, że nawet z gniewem było mu do twarzy. Niebieskie oczy pociemniały i nabrały cudownego granatowego odcienia, niczym niego przed burzą. Zmarszczone brwi nadawały szczupłej twarzy wyrazistości a usta zaciśnięte w wąską kreskę… Jak on chciał pocałować te usta!
- Przestań udawać, że nie wiesz, o czym mówię! Zgodziłem się, żebyś poszedł ze mną na trening, bo bałem się o swoją pracę! Postawiłem swoje przyjemności ponad twoje bezpieczeństwo! I jak to się skończyło?! Raphael powinien mnie zwolnić… - Nagle jakby cały gniew z niego uleciał. Zwiesił ramiona i ponownie utkwił wzrok w talerzu.
Magnus był trochę zaniepokojony zarówno błyskawiczną zmianą nastrojów Aleca, jak i oskarżeniami, które mężczyzna wobec siebie wytaczał. Sprawa ze Złotowłosą musiała go naprawdę zranić i nie bardzo wiedział, jak sobie z tym poradzić. W ogóle Alec wyglądał na człowieka nieumiejącego sobie radzić z emocjami. Jakby od zawsze mu ich zabraniano a kiedy spadało na niego zbyt wiele… Mózg się zawieszał.
- Alec…
- Przepraszam – wymamrotał mężczyzna. – Nie powinienem na ciebie krzyczeć.
- Ani obwiniać się o to zdjęcie – dopowiedział Magnus.
- Ale…
- Żadne, „ale”. Naprawdę dobrze się bawiłem. I jeśli to miałby być mój ostatni wieczór w życiu… Cóż. – Wzruszył ramionami. – Myślę, że mogłem trafić gorzej. – Uśmiechnął się. – Lepiej żeby gazety pisały o trupie znalezionym gdzieś na ulicy, niedaleko klubu łucznictwa… łuczniczego… Cholera! Znajdź sobie sport, który łatwiej się odmienia! – Kąciku ust Aleca lekko się uniosły a Magnus poczuł dziwną dumę. – Niż w łóżku ze śladami dzikiej orgii. – Tym razem Alec się zarumienił. Duma Magnusa jeszcze urosła. – Bardziej martwi mnie to, że ty zostałeś we wszystko wplątany. – Nie mógł dłużej wypierać tej informacji. Zamiast dwóch trupów będą trzy. Kiedy Raphael to powiedział poczuł, jak zimno przenika go do szpiku kości. Jeszcze pogróżki względem siebie i Camille mógł zrozumieć, ale co takiego ten świr mógł mieć do Alexandra?! Najbardziej niewinnej osoby, jaką Magnus znał?! Poza tym sama myśl, że z jego powodu Alecowi mogłoby coś się stać… Bolała. Wstrzymywała oddech. Paraliżowała serce. A to wszystko w stosunku do faceta, z którym nawet nie trzymał się za ręce. Magnus, jesteś idiotą.
- To akurat nieważne. – Głos Aleca brzmiał głucho.
- Bardzo ważne! – zaprotestował Magnus, ale Alexander pokręcił głową.
- Nie. Moje życie… - Zawahał się. – I tak jest niewiele warte.

1 komentarz:

  1. Ojej ❤️ Alec biedactwo... blond księżniczka się nie przejmuj Clary dałaby mu popalić 😁😁 uwielbiam twoje opowiesci. Czekam na ciąg dalszy i życzę weny 😘

    OdpowiedzUsuń