UTRACONA NIEWINNOŚĆ
6
Następnego
dnia w studiu powitała ich dziwna cisza, ale byli w zbyt dobrych humorach żeby
zwrócić na nią uwagę (na śniadanie zjedli resztkę zapiekanki, co wystarczyło,
by widzieć świat przez różowe okulary). Dodatkowo Alec cieszył się, że nie
stracił pracy a Magnus, mimo wszystko, nie przyniósł mu wstydu w klubie. Poza
tym wczorajszy wieczór był miły i zaczynał wierzyć, że przetrwa jakoś to
zlecenie, bez uszczerbku na psychice. I cnocie. Magnus nadal go pociągał, wciąż
miał o nim mokre sny, (ale przynajmniej mógł spać!), jednak zaczynał widzieć w
nim normalnego faceta. Takiego, który lubi dobrze zjeść, kocha zwierzęta
(powoli zaczynała go przerażać ilość przywilejów, jakimi cieszył się Prezes
Miau; czy to normalne siedzieć na podłodze, bo kot spał akurat w twoim
ulubionym fotelu?!), ma podejście do dzieci (skoro nawet Madzie się do niego
przekonała, to o czymś świadczyło) i można z nim normalnie porozmawiać. Albo
pomilczeć.
-
O czym tak zawzięcie myślisz? – Pytanie Magnusa wdarło się do jego odsłoniętego
umysłu, na zasadzie tarana i dlatego odpowiedział zgodnie z prawdą.
-
O tobie.
-
Oh… A czy w tych myślach mam na sobie ubrania? – Poruszył sugestywnie brwiami i
Alec pomyślał, że Magnus na zawsze pozostanie Magnusem. Nieważne, jak wiele
„normalnych” cech czy nawyków by posiadał.
-
To znaczy… eeee… - Zaczął się jąkać. – O twoim wczorajszym występie. No wiesz…
Tych sztuczkach…
Magnus
pokiwał ze zrozumieniem głową.
-
Chodzi ci o to? – Sięgnął do ucha mężczyzny, machnął ręką, po czym podał mu… Cukierka.
Alec zachichotał odbierając słodycz. Uważał przy tym, by nie dotknął Magnusa,
wciąż nie był zadowolony z własnej reakcji, na jego dotyk.
-
Trochę ci szeleściło w rękawie – powiedział pakując sobie cukierek do ust. –
Skąd w ogóle umiesz takie rzeczy?
-
Wiem. – Magnus wyglądał na zafrasowanego. – Muszę coś z tym zrobić, bo
dzieciaki się skapną. Skąd? Powiedzmy, że kiedy byłem młodszy, chciałem wnieść
trochę magii, do swojego życia. – Uśmiechnął się, ale jakoś tak smutno i Alec
postanowił nie ciągnąć tematu. Zamiast tego spytał:
-
Dzieciaki?
W
odpowiedzi Magnus popatrzył na niego, jak na idiotę.
-
No te twoje. Myślisz, że mi odpuszczą? A właśnie! Musimy kupić balony! Umiem z
nich robić zajebiste zwierzaki!
Alec
o mało nie zadławił się cukierkiem. Sam nie wiedział czy z szoku, ulgi czy
radości.
-
Naprawdę pójdziesz tam ze mną jeszcze raz?! – Do tej pory myślał, że Magnus
potraktował wczorajszy wieczór, jak jednorazową rozrywkę, albo karę za grzechy.
Ciekawą odskocznię, od typowych zajęć, (choć w sumie… nie miał pojęcia, jak
Bane spędzał wolny czas w normalnych okolicznościach) i odmówi dalszego
uczestnictwa w zajęciach, a on znów stanie oko w oko z wizją utraty pracy.
-
A co myślałeś?! – oburzył się Bane. – To jedyna rozrywka, na jaką mogę liczyć w
najbliższym czasie. A poza tym… Dobrze się bawiłem. – Przyśpieszył kroku nie
chcąc by Alec zobaczył jego twarz. Bo sam do końca nie wiedział, co się na niej
malowało. W głowie miał mętlik.
Alec
uśmiechnął się szeroko, czym wywołał szok u kilku mijających go aktorów. Oni
przywykli raczej do gburowatej wersji kolejnego ochroniarza Bane’a. Poza tym,
jak można się uśmiechać, kiedy Raphael był w takim humorze?!
Kiedy
Alecowi udało zrównać się z Magnusem powiedział:
-
Dziękuję.
Cholera!
Ten facet naprawdę był zbyt uroczy!
Obaj
pomyśleli, że to będzie całkiem miły dzień. O tym, jak bardzo się pomylili
poinformował ich już sam widok Lily, przed garderobą. Dziewczyna bawiła się,
tym razem, różowym kosmykiem okręcając go na palec. Gdy ich zobaczyła, jej twarz
momentalnie stężała. Dla Aleca to był znak, że stało się coś naprawdę złego.
Dla Magnusa chyba też, bo zbladł, co przy jego ciemnej karnacji było raczej
słabo widoczne, (ale Alec zdołał to wychwycić) i bezgłośnie poruszył wargami.
Alexander był niemal pewny, że Bane powiedział „Camille”. Już dawno zauważył,
że relacje tej dwójki były specyficzne. Z jednej strony uprawiali seks, a
przynajmniej grali razem sceny seksu i to dość często. Z drugiej, poza kamerą,
zdawali się nienawidzić. A teraz, w sytuacji zagrożenia, Belcourt była pierwszą
osobą, o jakiej pomyślał Magnus. Cholera! Właśnie, dla takich sytuacji,
powstała opcja na Facebooku To
skomplikowane.
-
Szef prosi was do biura – powiedziała Lily, gdy byli już na tyle blisko, że nie
trzeba było krzyczeć.
-
Czy… - Magnus był tak zdenerwowany, że nie mógł wydobyć z siebie głosu.
-
Coś się stało? – wyręczył go Alec.
Lily
uśmiechnęła się.
-
Wszyscy żyją, przynajmniej na razie. Chociaż temu policjantowi nie wróżę
długiej przyszłości. Raphael go zagryzie. Jest naprawdę wściekły – dodała, jakby
to miało być usprawiedliwieniem dla morderczych zapędów Santiago.
Aleca
zmroziło. Policja… Czyżby kolejny list w pogróżkami? A może coś gorszego? Zdenerwowanie
Raphaela nie było dla niego żadnym wyznacznikiem powagi sytuacji. Był już
świadkiem, jak mężczyzna niemal zwolnił kogoś, bo ten źle posegregował śmieci.
-
Chodźmy – powiedział Magnus. Widać było, że najchętniej pobiegłby do biura
Santiago, jednak Lily się nie spieszyła. Wręcz przeciwnie, szła powoli, niemal
tanecznym krokiem. Alec odniósł wrażenie, że specjalnie wszystko opóźnia i
wcale mu się to nie spodobało.
Tak
po prawdzie to Alec nigdy nie był w gabinecie Raphaela. Nie było takiej
potrzeby. Wszystkie formalności Santiago załatwił z Jace’em, a on sam nie czuł
jakiejś przemożnej chęci widywania Hiszpana częściej niż było to konieczne.
Dlatego gdy weszli uderzyła go surowość całego pomieszczenia. Chociaż… Czego
właściwie powinien spodziewać się po Raphaelu? Gabinetu tortur? Cmentarnej
krypty? Z zaskoczeniem stwierdził, że obie opcje wydawały mu się równie
prawdopodobne. Zdecydowanie bardziej niż to, co ujrzał.
Jedyny meblami w pomieszczeniu było wielkie
dębowe biurko, teraz zawalone papierami oraz stojące za nim krzesło, na którym
siedział sam Raphael (drugiego siedziska nie było; każdy, kto odwiedzał Santiago
w jego gabinecie zmuszony był stać… To chyba podchodziło pod jakąś torturę
psychiczną). No i wielki krzyż na przeciwległej ścianie. Co zadziwiło Aleca
jeszcze bardziej niż ascetyczny wygląd biura. Nie wiedzieć czemu podejrzewał,
że producent filmów dla dorosłych będzie raczej ateistą niż katolikiem.
Przykazania i takie tam… To się raczej gryzło z tym, co wszyscy tu robili.
Raphael był bardziej pokręcony niż sam Alec.
-
Proszę! Następny mistrz w swoim fachu! – A na pewno bardziej zjadliwy.
-
Co jest? – spytał Jace’a stojącego najdalej od Camille, jak tylko się dało,
nadal pozostając w pokoju. – Cześć Luke.
Czarnoskóry
mężczyzna, z policyjną odznaką na piersi, skinął mu głową.
-
Czyli się znacie. – Santiago nie dał Jace’owi dojść do głosu. – To znaczy, że
niekompetencja może być zaraźliwa. Bane! – zwrócił się do Magnusa, który
upewniwszy się, że Camille jest cała i zdrowa, oparł się o ścianę, z rękami
założonymi na piersi oraz miną wyrażającą nonszalanckie znudzenie. – Jak
zaczniesz zauważać, że ci nie staje, daj znać.
Wszyscy,
poza Camille i Magnusem, spuścili wzrok. Nawet Luke, który pracując w policji widział
i słyszał chyba wszystko.
-
O mojego fiuta to ty się nie martw – burknął Magnus.
-
Niestety muszę. Żyję z twojego ponadprzeciętnego libido.
To
było zdecydowanie za dużo, nawet dla Luke’a. Mógł wyciągać topielców z rzek,
jeździć na interwencje dotyczące przemocy domowej, pacyfikować odurzonych
kwasem świrów, ale rozmawianie o tych
sprawach i to przy obcych ludziach pozostawało poza jego kręgiem tolerancji.
Chrząknął. Santiago, niczym gończy pies, od razu zwrócił się ku niemu.
-
Tak?
-
Wydaje mi się, że nie… to powinno być tematem tej rozmowy… Tego spotkania… -
Potoczył wzrokiem po zebranych.
-
Niestety muszę się zgodzić. – Raphael naprawdę wyglądał, jakby było mu przykro.
Co nie zwiastowało najlepiej na przyszłość. – Tematem powinno być złapanie tego
debila, który dezorganizuje mi pracę. Dzięki czemu mógłbym zwolnic tych dwóch.
– Wskazał na Jace’a i Aleca. – I nie musiałbym wysłuchiwać więcej żalów
Camille, że jej ochroniarz jest sztywny jak kołek. Ale nie w takim sensie,
jakby chciała. Swoją drogą – zwrócił się do czerwonego ze wstydu blondyna. A
potrzeba było naprawdę wiele, by zawstydzić Jace’a. – Dałbyś się jej
przelecieć, bo ja już tego słuchać nie mogę.
Alec
świetnie znał brata i wiedział, że ten był teraz dosłownie o krok od rzucenia
się na Hiszpana z pięściami. Podszedł do przyjaciela i złapał go za ramie. To
samo, tyle że z drugiej strony, zrobił Luke. On też znał swojego przyszłego zięcia.
-
Musiałbym cie przymknąć.
-
Stracilibyśmy robotę.
Jace
rzadko dawał się przekonać racjonalnym argumentom, jednak teraz te do niego
dotarły. Albo po prostu przypomniał sobie swoją ostatnią noc w areszcie, kiedy jakiś
kolega Luke’a zamknął go na dwadzieścia cztery. Od tak, żeby utrzeć nosa
bogatemu paniczykowi.
Opuścił
ramiona, po czym skrzyżował je na piersi. W ten sposób demonstrował odcięcie
się zarówno od Raphaela, jak i jego słów.
-
Mam narzeczoną – warknął tylko.
-
A miej sobie i narzeczonego! A nawet cały harem. – Santiago machnął ręką. –
Mnie nic do tego. Bylebym ja miał spokój.
Alec
spojrzał z obawą na brata, ale Jace zdawał się nad sobą panować.
-
Ale znów odchodzimy od tematu. – Hiszpan ponownie zwrócił się do Luke’a. – Od
niemal trzech miesięcy nie możecie złapać jednego idioty, przez co narażacie
mnie na koszty! A zatrudniani przeze mnie ochroniarze, albo rezygnują w tempie
ekspresowym, albo w dupie mają to, za co im płacę i urządzają sobie romantyczne
spacery po mieście.
Alec
i Jace spojrzeli po sobie.
-
O czym… - zaczął blondyn, ale Raphael uciszył go ruchem ręki. – Nie mówię o
tobie, tylko o tamtym! – Palcem wskazał na Aleca, który nie potrafił ukryć
zdziwienia. – Ja wiem, że Bane jest przystojny i potrafi zawrócić w głowie. Nie
rozumiem tego i ogólnie uważam z obleśne, ale wiem, że tak jest. Jednak nie
zatrudniałem cię do romansowania z nim, tylko do ochrony! – Popchnął w stronę
zdezorientowanego mężczyzny jedno ze zdjęć leżących na biurku. Alec wziął je i
poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy.
Fotografia
przedstawiała jego i Magnusa, jak ramię w ramie ulicami Nowego Jorku. Na
twarzach obu gościł ten sam szeroki uśmiech. Alec nawet nie podejrzewał, że
potrafi się tak uśmiechać, przy kimś spoza rodziny. Zdjęcie ewidentnie musiało
zostać zrobione wczoraj, gdy wracali z klubu, poznawał okolicę. Na szczęście
samego budynku nie było na fotografii.
-
Skąd… - Musiał przełknąć ślinę. – Skąd to masz? – spytał podając zdjęcie
Magnusowi, który podszedł do niego w międzyczasie.
-
Przyszło dzisiaj rano razem z pocztą. I informacją, że nowy facet Bane’a ma się
od niego odpierdolić, bo zamiast dwóch trupów będą trzy.
-
Co?! – krzyknęli jednocześnie Jace, Alec i Magnus.
-
To!
-
O tym mi nie powiedziałeś Santiago. – Do rozmowy wtrącił się Luke. Odebrał zdjęcie
Magnusowi i schował je do foliowej torebki na dowody. – Gdzie list?
-
Nie zdążyłem. – Podał mu kartkę papieru. – Zacznijcie w końcu coś robić! A wy!
– Wskazał palcem na Aleca i Magnusa. – Skończcie ten swój romans, czy co tam
między wami jest. On ma pracować Bane! Jak chcesz sobie spuścić z krzyża to
masz dwie ręce. Albo sam przyłóż się do pracy. Przynajmniej byłby z tego jakiś
pozytyw.
Alec
czuł się wystarczająco źle z myślą, że spieprzył; naraził Magnusa na
niebezpieczeństwo dla własnych korzyści. Nie potrzebował jeszcze słuchać
połajanek ze strony Santiago. Ani, tym bardziej, dziwnych insynuacji na temat
tego, co było pomiędzy nim a Bane’em. Bo nic nie było! On go ochraniał
(nieudolnie, jak widać) a Magnus trochę flirtował, trochę naśmiewał, ale
ogólnie można było z tym żyć. Dogadywali się. Jak dwóch skazanych na siebie
facetów. I nawet jeśli, gdzieś w głębi serca, chciał żeby przerodziło się to w
coś więcej, choćby przelotny płomienny romans, nie było na to szans. Dlatego
każde słowo Raphaela było niczym wbita szpila. Ale tak celnie. Prosto w serce.
Kiedy
myślał, że już nic gorszego go dzisiaj nie spotka, otrzymał kolejny cios.
Jeszcze boleśniejszy, bo ze strony, z której nigdy by się go nie spodziewał.
-
Hej! Nie mów tak! Mój brat jest normalny! I żadne bliższe kontakty, ze
zboczeńcami, mu nie w głowie!
Jace
znów przyjął pozycję atakującego psa. Tę samą, co przy sugestii przespania się
z Belcourt. Był gotów bronić honoru brata za wszelką cenę. Alec poczuł, jak ulatuje
z niego cała chęć do życia.
-
Odpuść Jace – wymamrotał.
-
Ale…
-
Powiedziałem, odpuść. Przepraszam – zwrócił się do Raphaela. – To się więcej
nie powtórzy.
Gdyby
Magnus miał wskazać moment, w którym Alec się rozsypał, bez wahania postawiłby
na to pełne rezygnacji „odpuść”. Wtedy właśnie Alexander przestał walczyć z rzeczywistością
i w pełni pogodził się z faktem, że jedna z najbliższych, jeśli nie najbliższa,
mu osób nigdy go nie zaakceptuje. Wyglądał wtedy tak smutno, że aż chciało się
go przytulić. I Magnus o mało tego nie zrobił. Powstrzymał się w ostatniej
chwili. Zważywszy na okoliczności, ten jeden uścisk mógłby przynieść więcej
szkody niż pożytku. Poza tym chyba tylko on dojrzał ten smutek. Złotowłosa była
zbyt zajęta obroną honoru brata, by na samego brata zwrócić jakąkolwiek uwagę.
Do Magnusa dopiero teraz dotarło, że nie bardzo orientował się w relacjach
pomiędzy Alekiem i Jace’em. Wiedział, że byli braćmi, choć fizycznie chyba nie
mogli różnić się bardziej. Prowadzili też razem firmę, ale Alec pracował również,
jako instruktor. Postanowił zbadać temat. Później.
-
Wiesz, co brachu? – odezwał się Jace, gdy tylko znaleźli się z dala od
nietoperzowego słuchu Santiago.
Alec
mruknął coś niewyraźnie. Widać było, że chciał, jak najszybciej, zniknąć bratu
z oczu. Niestety, sam zainteresowany tego nie dostrzegał, zbyt zaaferowany własnymi
myślami.
-
Gdybym cię nie znał i nie wiedział, że to niemożliwe to… Kurwa! Na tych
zdjęciach faktycznie wyglądałeś jakbyś migdalił się z Bane’em! – powiedział to
takim tonem, jakby oskarżał brata, o co najmniej pedofilię.
Alec
najpierw się spiął a zaraz potem opuścił ramiona, zrezygnowany i westchnął ciężko.
-
A gdyby? – spytał cicho.
Jace
zamrugał ewidentnie zbity z tropu.
- Co gdyby?
-
Gdybym faktycznie się z nim migdalił? – Mówił tonem człowieka niemającego już
nic do stracenia. – Albo z jakimkolwiek innym facetem? Co wtedy?
Magnus
podskórnie czuł, że to był pierwszy raz, gdy Alec, nawet czysto teoretycznie,
poruszał temat swojej orientacji w rozmowie z bratem. On sam nigdy nie miał
jakiś większych problemów, z tym kim był oraz kto go pociągał. Rozumiał jednak,
że nie wszyscy mieli tak bardzo wywalone na opinie innych. Zwłaszcza tych najbliższych.
Cóż… Plus nieposiadania żadnej rodziny. Nie musisz bać się odrzucenia, bo
ośmielasz się kochać kogoś, kogo nie powinieneś.
Chciał
jakoś pomóc Alecowi, wesprzeć go. Wiedział jednak, że wsparcie akurat z jego
strony, nie było dobrym pomysłem. Nie w tej konkretnej sytuacji.
-
A, co to za pytanie?! – fuknął Jace.
-
Normalne – odpowiedział Alec lekko zapadając się w sobie. – Co byś zrobił
gdybym był gejem? Albo bi?
Twarz
Jace’a poczerwieniała. Nie wiadomo czy ze złości, czy wstydu.
-
Ale nie jesteś! – Jego ton nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Tak jakby była to
jedna z tych niepodważalnych prawd typu: słońce wschodzi na wschodzie, niebo
jest niebieskie a pizza najlepiej smakuje z ketchupem.
-
Nie jestem – potwierdził Alec i zapadł się w sobie jeszcze bardziej.
-
To, po co te dziwne pytania?! – Spojrzał po pozostałych. – Rozumiecie coś z tego?
Camille
tylko wydęła wargi i zaczęła bawić się kosmykiem jasnych włosów zaplatając go
na palec, a Luke pokręcił z dezaprobatą głową. Nie wyjaśnił jednak, którego
pytania się to tyczyło, wiec Jace zinterpretował gest po swojemu.
-
Widzisz Alec?! Nikt cię nie rozumie! – Magnusa pominął celowo.
-
Nie chcę żeby ktoś mnie rozumiał, tylko żebyś ty – położył nacisk na to słowo – odpowiedział na moje pytanie.
Normalnie
Alec już dawno by odpuścił, jednak dzisiaj coś kazało mu drążyć temat tak
długo, aż nie dostanie odpowiedzi. Może chodziło o Magnusa i to dziwne uczucie rodzące
się w jego wnętrzu, gdy był blisko mężczyzny? A może zwyczajnie wiedział, że
druga taka okazja mogła się już nie trafić?
Widząc,
że Alec nie da mu spokoju, Jace wyrzucił ręce w powietrze z miną cierpiętnika
za wszystkie grzechy świata.
-
W porządku! Nie wiem! Nie wiem, co wtedy! Nie wiem czy wtedy dalej mógłbym cie
traktować, jak brata!
-
W porządku? – spytał Magnus, kiedy jechali taksówką do domu. Alec przez cały
dzień milczał i tylko krążył gdzieś myślami. Bane doskonale wiedział gdzie.
Wokół słów Złotowłosej. Nie wiem czy dalej mógłbym cię traktować,
jak brata. Magnus wiedział, że to była jedna z najokrutniejszych rzeczy,
jakie Jace mógł powiedzieć, choć sam blondyn nie zdawał sobie sprawy z tego,
jak skrzywdził Aleca. Pewnie nie miał sobie nic do zarzucenia.
-
Tak – mruknął brunet, cały czas patrząc przez okno.
-
Na pewno? – Był w stanie uwierzyć w wiele kłamstw, ale nie w to.
-
Tak – powtórzył Alec. – W sumie… to właśnie czegoś takiego się spodziewałem.
Odkąd
tylko odkrył, że podobają mu się chłopcy zaczął bardzo dyskretnie badać
podejście Jace’a do homoseksualizmu. Nigdy nie przeprowadzili jakiejś
poważniejszej rozmowy, ale z rzucanych od niechcenia haseł dało się sporo
wywnioskować. Alec chciał wiedzieć czy gdyby jego tajemnica wyszła na jaw, brat
stanąłby za nim czy przeciw niemu. I niestety większość zachowań Jace’a kazała
mu skłaniać się ku drugiej opcji. Strach przed potwierdzeniem swoich
przypuszczeń i ostatecznym odrzuceniem nie pozwolił mu nigdy skonfrontować
brata z prawdą o sobie. Ani nawet zapytać wprost, co myśli o środowisku
homoseksualistów.
-
Tylko, że… Myślałem… Nieważne. – Machnął ręką. – Byłem głupi. – Bo skoro Jace
nigdy wprost mu nie powiedział, (bo i nie dał bratu takiej szansy), że nie
akceptuje takiego stylu życia, to może gdyby chodziło o niego… Pogodziłby się z
tym? Dziś jednak został obdarty ze wszystkich złudzeń. Bolało podwójnie.
Ponieważ oznaczało, że musiał wybierać: potencjalne szczęście z potencjalnym partnerem,
albo brat – najbliższa mu osoba na świecie. Pierwszy i jedyny przyjaciel,
jakiego posiadał. A sam zaczynał… Może nie akceptować siebie (na to nadal było
za wcześnie), ale przynajmniej przestał brzydzić się myśli, które pojawiały się
w jego głowie, za każdym razem, gdy patrzył na Magnusa. Teraz obrzydzenie
wróciło. Razem z nim pojawił się ból. Że nigdy się nie zakocha… Ba! Nigdy nawet
nie będzie się całował! Na zawsze pozostanie prawiczkiem.
W
domu powitał ich stęskniony Miau. Kot, z wrzaskiem jakby go, co najmniej,
obdzierali ze skóry, zeskoczył z kanapy i zaczął obcierać się o nogi Magnusa. Gdy
mężczyzna podrapał go po grzbiecie, zwierze czmychnęło, po czym… Zaczęło
wspinać się po nogawce Aleca.
-
AŁA! – krzyknął brunet o mało nie skopując napastnika. – Ty mała cholero! –
Schylił się i odczepiwszy kocie pazury od swoich spodni, wziął zwierzaka na
ręce. Prezes zaczął mruczeć z aprobatą. – Jak cię ten pan wychował?
Pytanie
było czysto retoryczne, mimo to Magnus poczuł się w obowiązku odpowiedzieć.
-
Na swoje podobieństwo!
-
Czyli wcale. – Alec uśmiechnął się. A przynajmniej spróbował. Usta, co prawda
wygięły się ku górze, jednak oczy, te cudne niebieskie oczy, pozostały smutne.
Ale Magnus i tak docenił ten gest.
-
Wypraszam sobie! Ja jestem dobrze wychowany!
-
Yhy… - Alec nie wydawał się przekonany.
-
Naprawdę! Z ręką na sercu! – Wykonał wspomniany gest. – Przeczytałem cały
podręcznik savoir vivre! – Nie bardzo miał nastrój na słowne przepychanki, ale
odnosił wrażenie, że właśnie tego potrzebował Alec.
Mężczyzna
westchnął ciężko, jakby Magnus go czymś zawiódł.
-
Chodź Miau – zwrócił się do kota. – Trzeba przygotować coś do jedzenia, bo
twojemu panu, z głodu, żołądek zaczął zasysać mózg. A i ty byś pewnie coś
przekąsił, prawda?
Kot
odpowiedział potwierdzającym miauknięciem.
-
Zdrajca – burknął Magnus.
-
Przepraszam.
Magnus
o mało nie zadławił się zupą słysząc cichy, pełen skruchy głos Aleca. Przełknął
to, co miał w ustach, odkaszlnął i dopiero wtedy spojrzał na mężczyznę. Sam
Alec zaś wzrok utkwiony miał we własnym talerzu. No, bo jakby mogło być
inaczej?!
-
Za co?
Albo
mu się zdawało, albo Alec skulił się w sobie.
-
Za to, że naraziłem cię na niebezpieczeństwo.
-
Dalej nie kumam.
Alec,
z hukiem, odłożył łyżkę na blat i spojrzał na Magnusa. Bane ze zdziwieniem stwierdził,
że jego ochroniarz był… zły? Chyba pierwszy raz widział u mężczyzny tę właśnie
emocję. Musiał przyznać, że nawet z gniewem było mu do twarzy. Niebieskie oczy pociemniały
i nabrały cudownego granatowego odcienia, niczym niego przed burzą. Zmarszczone
brwi nadawały szczupłej twarzy wyrazistości a usta zaciśnięte w wąską kreskę…
Jak on chciał pocałować te usta!
-
Przestań udawać, że nie wiesz, o czym mówię! Zgodziłem się, żebyś poszedł ze
mną na trening, bo bałem się o swoją pracę! Postawiłem swoje przyjemności ponad
twoje bezpieczeństwo! I jak to się skończyło?! Raphael powinien mnie zwolnić… -
Nagle jakby cały gniew z niego uleciał. Zwiesił ramiona i ponownie utkwił wzrok
w talerzu.
Magnus
był trochę zaniepokojony zarówno błyskawiczną zmianą nastrojów Aleca, jak i
oskarżeniami, które mężczyzna wobec siebie wytaczał. Sprawa ze Złotowłosą
musiała go naprawdę zranić i nie bardzo wiedział, jak sobie z tym poradzić. W
ogóle Alec wyglądał na człowieka nieumiejącego sobie radzić z emocjami. Jakby
od zawsze mu ich zabraniano a kiedy spadało na niego zbyt wiele… Mózg się
zawieszał.
-
Alec…
-
Przepraszam – wymamrotał mężczyzna. – Nie powinienem na ciebie krzyczeć.
-
Ani obwiniać się o to zdjęcie – dopowiedział Magnus.
-
Ale…
-
Żadne, „ale”. Naprawdę dobrze się bawiłem. I jeśli to miałby być mój ostatni
wieczór w życiu… Cóż. – Wzruszył ramionami. – Myślę, że mogłem trafić gorzej. –
Uśmiechnął się. – Lepiej żeby gazety pisały o trupie znalezionym gdzieś na
ulicy, niedaleko klubu łucznictwa… łuczniczego… Cholera! Znajdź sobie sport,
który łatwiej się odmienia! – Kąciku ust Aleca lekko się uniosły a Magnus poczuł
dziwną dumę. – Niż w łóżku ze śladami dzikiej orgii. – Tym razem Alec się
zarumienił. Duma Magnusa jeszcze urosła. – Bardziej martwi mnie to, że ty
zostałeś we wszystko wplątany. – Nie mógł dłużej wypierać tej informacji. Zamiast dwóch trupów będą trzy. Kiedy
Raphael to powiedział poczuł, jak zimno przenika go do szpiku kości. Jeszcze
pogróżki względem siebie i Camille mógł zrozumieć, ale co takiego ten świr mógł
mieć do Alexandra?! Najbardziej niewinnej osoby, jaką Magnus znał?! Poza tym
sama myśl, że z jego powodu Alecowi mogłoby coś się stać… Bolała. Wstrzymywała
oddech. Paraliżowała serce. A to wszystko w stosunku do faceta, z którym nawet
nie trzymał się za ręce. Magnus, jesteś idiotą.
-
To akurat nieważne. – Głos Aleca brzmiał głucho.
-
Bardzo ważne! – zaprotestował Magnus, ale Alexander pokręcił głową.
-
Nie. Moje życie… - Zawahał się. – I tak jest niewiele warte.
Ojej ❤️ Alec biedactwo... blond księżniczka się nie przejmuj Clary dałaby mu popalić 😁😁 uwielbiam twoje opowiesci. Czekam na ciąg dalszy i życzę weny 😘
OdpowiedzUsuń