UTRACONA NIEWINNOŚĆ
4
-
Mówię ci, Alec, to jakiś koszmar! – Jace przejechał dłonią po włosach. Złote
kosmyki, nawet po tak brutalnym zabiegu, wyglądały olśniewająco. Alec trochę mu
tego zazdrościł. On nieważnie, co by zrobił i tak wyglądał, jakby zamiast
grzebienia użył poduszki. – Nie dość, że Clary jest na mnie ściekła za to, że
mieszkam z Belcourt…
Alec
zamrugał zaskoczony. Clary nie należała raczej do ludzi zazdrosnych, o
cokolwiek lub kogokolwiek. A tym bardziej o Jace’a, który prędzej ogoliłby się
na łyso, niż pomyślalby o zdradzie. Tego nie można było mu odmówić.
-
Przecież mówiłeś jej, na czym polega zlecenie – przerwał bratu.
-
No tak – przyznał Jace. – Trochę pomarudziła, ale w końcu się z tym pogodziła,
mówiłem ci. Będę musiał pomalować salon. No i wszystko było załatwione. Do
czasu. – W jego głosie słychać było rezygnację. – Aż nie zobaczyła Camille. –
Pokręcił głową chcąc wyrzucić to wspomnienie z pamięci. – Przywiozła mi
wieczorem ciuchy, a ta tutaj. – Wskazał na Camille zawzięcie pracującą ustami
przy kroczu Bane’a. Znów dostali wspólną scenę, więc Jace i Alec mogli
porozmawiać i powymieniać się wrażeniami, z pierwszego dnia pracy. To znaczy
Jace mógł się wyżalić. Alec tylko słuchał, ze wszystkich sił starając się
patrzeć wszędzie, tylko nie na aktorów. Bo chybaby eksplodował. Zwłaszcza po tym,
co stało się rano. – Wparowała do przedpokoju. – Jace, jak gdyby nigdy nic,
kontynuował wątek. – W samych stringach! I to takich prześwitujących! Bez
stanika! Wyobrażasz to sobie?!
W
sumie mógłby spróbować, ale nie chciał. Jego zdrowie psychiczne, i tak, było
ostatnio mocno nadszarpywane. A to dopiero początek.
-
Kiedy Clary zobaczyła cycki Belcourt myślałem, że rozszarpie najpierw ją, a
potem mnie! Ale jakoś się opanowała i tylko przywaliła mi torbą w brzuch.
To
akurat Alec mógł sobie wyobrazić. I nawet się uśmiechnąć, choć akurat tego wołał
nie robić. Ego brata prawdopodobnie by tego nie wytrzymało. Clary miała
charakterek.
-
Później zadzwoniła i zrobiła mi taką jazdę, że połowę z tego, co powiedziała
można podciągnąć pod groźby karalne! Powiedziała, że za mnie wyjdzie tylko po
to, żeby móc się rozwieść!
Tutaj
Alec już nie wytrzymał. Parsknął śmiechem. Jace się naburmuszył.
-
Ty się brachu nie śmiej, bo to dopiero początek! Zamiast uspokajać narzeczoną i
mówić jej, że zdecydowanie kręci mnie miseczka A…
-
Tego nie musiałem i nie chciałem wiedzieć.
Jace
zgromił go wzrokiem.
-
Za to ja musiałem obszukać trzech kolesi, którzy przyszli na „konsumpcję
znajomości” – zrobił z palców z cudzysłów – z panną Belcourt! Trzech! Rozumiesz
to?! JEDNEGO wieczoru! Pierwszy był oburzony i mało nie dał mi w zęby. Drugi chyba mnie podrywał. A trzeci uznał to
za świetną grę wstępną i zapytał czy jestem wolny w przyszłym tygodniu bo,
cytuję, „organizuje orgię i chciałby czymś zaskoczyć gości”. Kurwa, Alec! Ci
ludzie są chorzy! Nie dziwię się, że ktoś, w końcu, nie wytrzymał i chce ich
kropnąć!
-
Jace!
Blondyn
uniósł dłonie w obronnym geście.
-
Nie mówię, że popieram, tylko że rozumiem. A jak tam u ciebie?
Alec
zarumienił się po same koniuszki uszu..
-
Dobrze – bąknął. – Jedliśmy chińszczyznę. – Wrócił myślami do poprzedniego
wieczoru.
Wyszedł
z pokoju akurat, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Bane brał właśnie prysznic,
więc Alec mógł, bez robienia z siebie debila, odebrać zamówione jedzenie. Trochę
pokłócił się o nie z Magnusem. Mężczyzna chciał coś z jakiejś wykwintnej
restauracji (Najlepiej tej francuskiej!
Uwielbiam ją!) i Alec musiał mu, dość brutalnie, wytłumaczyć, (od czego
jest internet i zdjęcia trupów), że w obecnej sytuacji musi bardzo uważać na to
skąd zamawia jedzenie. A najlepiej gotować sam. Ta sugestia o mało nie
doprowadziła Magnusa do zawału. Dlatego, już bez szemrania, zgodził się na
chińszczyznę, z baru przyjaciela ojczyma Clary (wytłumaczenie tej zawiłości
zabrało Alecowi pięć minut życia). Alec jadł w Jade Wolf kilka razy i musiał przyznać, że nie tylko było smacznie,
ale ponadto człowiek miał komfort psychiczny, bo nie musiał się martwić niespodziewanymi
dodatkami w jedzeniu. Typu arszenik. Albo ślina wkurzonego kucharza, czy kurz z
podłogi (osobiście nie wierzył w regułę pięciu sekund).
Nakładał
właśnie jedzenie na talerze, gdy do kuchni wszedł Bane. Alec, z sercem w
gardle, podniósł wzrok na mężczyznę. I oniemiał. Magnus wyglądał zwyczajnie. To
znaczy nadal był nieziemsko przystojny, ale nie przypominał już boga seksu.
Miał na sobie ciepłą granatową piżamę w małe białe kotwiczki i czarny jedwabny
szlafrok. Zmył makijaż, przez co jego twarz nabrała młodzieńczego wyrazu a,
wciąż wilgotne, włosy opadały swobodnie na ramiona. Alec pomyślał, że jeśli
tamtego Magnusa pożądał (musiał się wreszcie do tego przyznać; Bane go
pociągał, choć bardzo nie chciał żeby tak było), to w tym mógłby się zakochać.
Tak zwyczajnie pięknym, swobodnym… STOP! Nie masz prawa Alec, pamiętasz?
-
Kolacja. – Podał jeden talerz Magnusowi. Ze smutkiem dostrzegł, że mężczyzna
nie zdjął soczewek. Szkoda. Naprawdę podobały mu się te kocie oczy.
Bane
przyjął naczynie i z przesadnym sceptycyzmem przyjrzał się jego zawartości.
-
To na pewno jadalne? – Bacznie obserwował Aleca. To, jak zareaguje, widząc go w
domowej odsłonie. Sam nie wiedział, czemu się na to zdecydował. Jeszcze żadnemu
z ochraniarzy nie pokazał się w piżamie (znaczy takiej zwyczajnej, którą można
dostać w każdym markecie a nie w sex shopie), bez makijażu i z nieułożonymi
włosami. Zawsze się pilnował. A dziś, gdy wyszedł spod prysznica, pomyślał, że
ma ochotę odkryć karty. Może nie wszystkie, z soczewek nie zrezygnował, i zobaczyć
jak zareaguje Alec. No i kurwa mać, zareagował. Tak, jak Magnus nigdy by się
nie spodziewać! Spojrzeniem pełnym zachwytu! Zupełnie jakby niebłyszcząca
wersja Magnusa Bane’a spodobała mu się jeszcze bardziej. Nie potrafił tego
zrozumieć. Do tej pory, widząc go bez makijażu i perfekcyjnej fryzury, ludzie
wydawali się być raczej zawiedzeni. Jakby to już nie był on. Nawet Camille nie
akceptowała jego domowej wersji. NIE! Nie będzie teraz o niej myślał.
-
Bo nie wygląda. – Musiał skupić się na czymś innym. Jedzenie wydawało się
dobrym wyborem.
-
Nie marudź – fuknął Alec wracając do swojego talerza. – To naprawdę dobre. – Na
dowód nabrał trochę makaronu i wsadził go sobie do ust.
Magnus
poszedł za jego przykładem i musiał przyznać, że mężczyzna miał rację.
-
Okej. Zwracam honor.
Ze
snu wyrwał go dźwięk budzika. Z trudem zwlekł się z łóżka i, wciąż pozostając
gdzieś na granicy rzeczywistości, zaczął się rozbierać. W nocy długo nie mógł
zasnąć, choć teraz nie bardzo pamiętał, dlaczego. Najlepszy dowód na to, że nie
przespał swoich zwyczajowych siedmiu godzin. Zawsze, gdy tego nie zrobił miał problemy
z percepcją wobec rzeczywistości. No i, co zdecydowanie gorsze, wyglądał jak
zombie. I to takie, które wstało z grobu już jakiś czas temu. Miał nadzieję, że
zimny prysznic jakoś pomoże mu dojść do siebie i odzyskać kontakt ze światem.
Bo naprawdę nie miał nastroju na wysłuchiwanie hiszpańskich przekleństw, padających
z ust Raphaela.
Już
był jedną nogą w łazience, kiedy pewna myśl przebiła się do, wciąż otumanionego,
umysłu. Prezes! Musiał nakarmić Prezesa. Wczoraj tego nie zrobił, bo… Bo coś.
Jakieś ważne coś… Teraz zwierzak zapewne umierał z głodu. Nie przejmując się
szukaniem szlafroka, ruszył do kuchni tak, jak go stworzyła Matka Natura.
Alec
bardzo mało spał tej nocy. Ilekroć zamykał oczy, w jego głowie pojawiał się
Bane. Za każdym razem nagi i w kuszącej pozie. Po takim spektaklu, jego ciało
domagało się uwagi ze strony właściciela, oraz rozładowania jednego z
pierwotnych instynktów. Nic dziwnego, że rano był tak wykończony, iż nawet
obsługa ekspresu stanowiła dla niego wyzwanie. Gapił się na przebrzydłe
urządzenie, które, za cholerę, nie chciało współpracować i przeklinał w duchu
dzień, gdy jego rodzie postanowili uprawiać seks. Co, w konsekwencji,
doprowadziło do jego pojawienia się na świecie. Serio? Nie mogli sobie kupić
psa? Albo jeszcze lepiej tamagotchi (skazywanie jakiejkolwiek żywej istoty, na
kontakt z jego rodzicami wydawał mu się barbarzyństwem)? Musieli mieć dziecko?!
Kiedy
zastanawiał się, czy można pozwać rodziców za sprowadzenie go na ten świat,
drzwi do sypialni Bane’a otworzyły się i z pokoju wypłynął, (bo on nie wyszedł;
to, co robił ten mężczyzna nie można było nazwać zwykłym chodzeniem – on płynął
w powietrzu) sam Magnus. Goły! Całkowicie. Zniknęła gdzieś urocza piżama, którą
miał na sobie wczoraj, a w jej miejsce nie pojawiło się nic. Alec poczuł, jak
staje mu serce (i nie tylko). Upuścił trzymany w ręku kubek, który upadł akurat
na kafelki, przez co stracił ucho (dobrze, że wybrał ten najbrzydszy, bez
żadnego napisu).
-
Ma… - Zaschło mu w ustach. – Magnus… - wycharczał przez ściśnięte gardło, nie
mogąc oderwać wzroku od mężczyzny. Od tego boskiego, w każdym aspekcie, ciała.
– Czy… Czy… Mógłbyś się ubrać?! – Wcale nie brzmiał jakby tego chciał. Jednak
jego głos pozwolił Bane’owi całkiem się obudzić i na nowo nawiązać kontakt z
rzeczywistością.
Kiedy
resztki snu zniknęły a on pojął, co właśnie zrobił, miał ochotę przywalić sobie
w twarz. Nie żeby miał problem z chodzeniem nago po mieszkaniu, ale… Spojrzał
na Aleca. Mężczyzna był czerwony, jak piwonia, od nasady włosów, po sam dekolt
spranej szarej koszulki. W dodatku trzęsły mu się ręce. A przód zmechaconych
dresowych spodni zdobiło spore wybrzuszenie. Cholera! Naprawdę psuł tego
dzieciaka (tak właściwie to ile Alexander miał lat? Musiał się dowiedzieć!).
Chociaż jego ego zostało połechtane reakcją Aleca, naprawdę nie chciał jej
wywołać (chyba pierwszy raz w życiu). Alexander był wspaniały taki, jaki był –
czysty i niewinny. Sprowadzenie go na złą drogę byłoby tym grzechem, którego by
sobie nie wybaczył. Ale przecież miał narzuconą rolę i musiał ją grać. Bez
względu na wszystko.
-
Przecież widzę, że ci się to podoba. – Wskazał na jego krocze. Alec usiadł
gwałtownie, zasłaniając się ścierką. Czym wywołał u Magnusa wybuch śmiechu. –
No i czego się wstydzisz? To normalna ludzka reakcja. – Podszedł do lodówki i
zaczął w niej grzebać szukając puszki z kocim żarciem.
-
Wcale nie normalna – burknął Alec wpatrzony w sufit. – A przynajmniej nie w tej
sytuacji.
Czyli
tu był pies pogrzebany. Alec nie pogodził się z faktem, że leci na facetów. To
stąd, przynajmniej po części, brała się ta jego nieśmiałość.
-
A gdybym miał cycki, sytuacja byłaby inna? – spytał namierzając w końcu
tuńczyka w sosie. – Po pracy musimy iść na zakupy. Prezesowi kończy się żarcie.
Alec,
który po pytaniu Bane’a niemal zleciał z krzesła, teraz otrząsnął się,
szczęśliwy ze zmiany tematu.
-
Komu? – spytał.
-
Prezesowi Miau. Mojemu kotu – wyjaśnił Magnus. – Dziwne, że ta mała cholera
jeszcze się nie pojawiła.
Jak
na zawołanie do kuchni wbiegł kot. Mały, biały z szarymi pręgami na grzbiecie. Miaucząc
przeraźliwie niemal zderzył się z nogą Bane’a i zaraz zaczął się o nią
obcierać. Ogon miał wyprostowany i raz po raz smyrał nim… Alec wrócił do
kontemplacji sufitu. To był naprawdę ładny sufit.
-
Dobra – stwierdził Bane, gdy Prezes zajął się jedzeniem. – Rzeczy najważniejsze
załatwione. To ja idę pod prysznic a ty możesz zrobić nam kawę. Tylko postaraj
się nie stłuc więcej kubków.
Alec
odprowadził Magnusa wzrokiem. Cholera! Ten tyłek wart był grzechu.
A
utraty rodziny? Jedynej, jaka chce cię jeszcze znać?, zapytał cichy głosik w
jego głowie. I Alec musiał przyznać, że żadne ciało, nawet takie godne
greckiego herosa, nie zadośćuczyni mu utraty Jace’a lub Isabelle. Myśli o
rodzeństwie sprawiły, że erekcja trochę opadła a on mógł zająć się kawą.
Nauczony przykrym doświadczeniem zostawił ekspres w spokoju i po prostu
nastawił czajnik. Gdy ten zaczął gwizdać do Aleca coś dotarło. Bane nie miał
soczewek. Stracił możliwość spojrzenia w te niezwykłe oczy.
-
Jesteś bardzo milczący Alexandrze – powiedział Magnus, kiedy przemierzali
sklepowe alejki w poszukiwaniu jedzenia dla Prezesa. Trochę błądzili, bo w tym
supermarkecie Magnus był pierwszy raz a Alec nigdy nie kupował kociej karmy.
Lightwood uparł się, żeby nie jechać do ulubionego sklepu Bane’a. W ogóle
zrobił mężczyźnie wykład, że niebezpiecznie dla niego, Magnusa znaczy, jest
teraz pojawianie się dwa razy z rzędu, w tym samym miejscu. I najlepiej żeby
zmienił wszystkie swoje nawyki.
-
Jak, na przykład, paradowanie po domu nago? – Poruszył sugestywnie brwiami.
Alec wciągnął ze świstem powietrze.
-
Ten w pierwszej kolejności. – Udał, że bardzo zaintrygowała go półka z
makaronami. Na chybił trafił wybrał dwa opakowania.
Magnus
czuł się… dziwnie. Ostatni raz na wspólnych zakupach, znaczy takich
zwyczajnych, spożywczych typu jajka, mąka, cukier, był… Nawet nie pamiętał. To
było zupełnie nowe doświadczenie. Kupować z kimś coś, co razem zużyją. Nawet,
kiedy był z Camille niczego takiego nie doświadczył. Wtedy zamawiali, po prostu,
niezbędne produkty w internecie a stołowali się w restauracjach (Camille nie zniżyłaby
się do czegoś takiego, jak gotowanie a Magnus talentu kulinarnego nie miał za
grosz). Dlatego Alexander wybierający makaron był dla niego, jak czysta magia.
-
Jeśli trzeba będzie uciekać z mieszkania, to bardzo skomplikuje sprawę.
No
i magia się ulotniła. A do Magnusa dotarło, dość brutalnie zresztą, że
Alexander był wynajętym ochroniarzem. A nie kimś, kto wybrał jego towarzystwo z
własnej, nieprzymuszonej woli. I za takie rzeczy, jak wspólne zakupy,
zwyczajnie mu płacą. Zresztą, jak w ogóle mógł pomyśleć, że oni, razem…
Alexander to porządny, poukładany facet (no dobra, znał go nieco ponad dobę,
ale na pewno tak było! Alec wyglądał na kogoś, kto ma plan nawet na pójście do
toalety!). W życiu, z własnej woli, nie zadawałby się z gwiazdą porno. I niech
sobie Raphael pieprzy te farmazony. On doskonale wiedział, że jego zawód jest
tylko trochę mnie pogardzany niż prostytutki. Nie żeby mu to przeszkadzało. Ale
Alecowi, na pewno. Nie ważne, jak bardzo by go pociągał, nie mógł liczyć na
nic. Nawet na niezobowiązujący seks. Nie z kimś, kto własną orientację
traktował, jak karę za grzechy, które popełnił w poprzednim życiu.
-
Którą bierzemy?
Nawet
się nie zorientował, że dotarli do właściwej alejki.
-
Z tuńczykiem, łososiem i wołowiną. – Zapakował odpowiednie puszki do koszyka. –
Miau je uwielbia.
O
tym, że Magnus nie kłamał, przekonał się, gdy tylko postawił zakupy w kuchni. Nagle,
nie wiadomo skąd, pojawił się Prezes i zaczął dobierać się do reklamówki, jakby
wieczko puszki jego ulubionego przysmaku, nie stanowiło dla niego żadnej
przeszkody. Robił to z pełnym zaangażowaniem, na jakie stać dwukilogramowego
kota. Kiedy zaczął gryźć zawleczkę Alec roześmiał się serdecznie. A serce Magnusa
zrobiło fikołka. Albo, od razu, trzy. Bo twarz mężczyzny całkowicie zmieniała
się podczas śmiechu. Jakby rozjaśniał ją wewnętrzny blask. Na dodatek, w
policzkach robiły mu się cudne dołeczki! A w niebieskich oczach zaczynały
migotać psotne iskierki. Magnus zapragnął zachować ten widok na zawsze. Żeby
ukryć swoją fascynację, chrząknął.
-
Długo jeszcze będziesz mi się nad kotem znęcał?
-
Nie przeszkadza ci to?
-
Ale, że spacer? – Magnus nie zrozumiał pytania. – Jako ktoś, kto nawykł do
wożenia swojego perfekcyjnego tyłka samochodem, muszę przyznać, że taki sposób
lokomocji jest… orzeźwiający. – Wciągnął głośno powietrze i zaraz zaczął
ostentacyjnie kaszleć. – Chociaż wołałbym uprawiać go gdzieś, gdzie liczy się stężenie
spalin w powietrzu a nie stężenie powietrza w spalinach.
Alec
docenił żart uśmiechając się samymi kącikami ust. Magnus pomyślał, jakby to
było, go teraz pocałować? Albo złapać za rękę? Duża dłoń Lightwooda wydawała
się idealna, by wsunąć w nią własną i spleść ich palce razem. Już nawet nie
karcił się za te myśli. Przyjął po prostu do wiadomości, że Alexander wywoływał
w nim pragnienia, które myślał, że pogrzebał dawno temu. Razem z tymi o
prawdziwej miłości.
-
Nie. – Alec pokręcił głową. Starał się nie patrzeć na Magnusa, który wyglądał
niezwykle ponętnie w żółtym siatkowanym T-shircie i jasnoniebieskich spodniach
z dziurami. Ciekawe, jakby to było go teraz pocałować?, zastanowił się. Już
nawet nie miał siły walczyć z tymi myślami. Musiał przyznać, sam przed sobą, że
Bane go pociągał. Obudził w nim te pragnienia, które myślał, że pogrzebał wraz
z końcem okresu dorastania. – Chodziło mi raczej o… - zawahał się. – To, co miało
miejsce dzisiaj w pracy – uściślił.
Magnus
długo zastanawiał się, o czym mówił Alec. Dzisiejszy dzień był wyjątkowo nudny.
Tylko jedna scena z … Aaaa! Spłynęło na niego olśnienie.
-
Chodzi ci o seks z mężczyzną? – spytał, czym sprawił, że Alec o mało nie rzucił
się pod najbliższe auto.
-
Cicho! Nie tak głośno! – syknął i rozejrzał się dookoła w obawie, że ktoś
mógłby uznać, iż wspomnianym mężczyzną mógł być on.
-
Ale dlaczego? – Magnus nie rozumiał tej paranoi. Co innego pozostawanie w szafie,
a co innego unikanie w ogóle tematu, nawet na neutralnym gruncie.
-
Bo… bo… Nieważne. – Machnął ręką. Jak wytłumaczyć komuś, kto najwidoczniej nie
miał za grosz wstydu, że dla niektórych seks był tematem tabu? A seks z
mężczyzną zbrodnią niemal tak wielką, jak ojcobójstwo? – To przeszkadza ci to,
czy nie?
Ten
chłopak był uroczy! I jeszcze bardziej niewinny, niż Magnus zakładał.
-
Gdyby przeszkadzało to bym tego nie robił. – Wzruszył ramionami. – Raphael to
może i dupek, ale nikogo nie zmusza do robienia rzeczy, niezgodnych z jego
preferencjami.
Alec
zastanowił się głęboko.
-
Ale przecież ty i Camille… No… - Mężczyzna ewidentnie czuł się zagubiony.
Magnus
aż przystanął.
-
Ale wiesz, że można lecieć zarówno na kobiety, jak i mężczyzn? Zresztą od
samego początku nie ukrywałem, że mi się podobasz, nic ci wtedy nie zaświtało?
Alec
zarumienił się.
-
Myślałem, że się zgrywasz. Że to było częścią jakiegoś dziwnego żartu, którego
nie skumałem… Zwłaszcza, że byłeś z Camille, gdy… No ten…
-
Tak, pamiętam. – uratował go. Nie był pewien, czy powinien czuć się urażony
tokiem myślenia Alexandra, czy rozczulony jego niewinnością. – Nie żartowałem.
Jestem otwartym biseksualistą.
Mina
Aleca świadczyła, że pierwszy raz słyszał to słowo.
-
Serio? – Teraz już wiedział, że nie mógł się na niego gniewać. – Gdzieś ty się
chował?!
-
Z dala od tego wszystkiego. – Mężczyzna zrobił nieokreślony ruch ręką. Magnus
nie wiedział czy chodziło mu o wszystkie możliwe kwestie seksualne, normalne
życie czy po prostu tę dzielnicę. Skłaniał się ku pierwszej opcji.
-
Dlatego, że jesteś gejem? – I tego nie akceptujesz, chciał dodać, ale kątem oka
dostrzegł, że coś złego działo się z Alexandrem.
Dla
niego to było zwykłe pytanie. Nigdy nikogo nie oceniał przez pryzmat
orientacji. Za to Alec wyglądał jakby Bane dał mu w twarz. Momentalnie zbladł,
(co było trudne przy jego jasnej karnacji, więc mimo wszystko, Magnus był pod
wrażeniem). Dłonie to zaciskały się w pięści, to rozwierały a niebieskie oczy
zaszły mgłą. Był o krok od ataku paniki. Jeśli Magnus miał jeszcze jakieś
wątpliwości, to właśnie się one rozwiały. Był idiotą.
-
Skąd… - Z trudem przełknął ślinę przez ściśnięte gardło. – Skąd wiesz?
-
Choćby stąd, że ci staje na mój widok.
Alec
jęknął. Magnus chciał zrobić to samo. Naprawdę TO powiedział?! W takiej sytuacji?!
-
Ale to przecież nic złego.
-
Wręcz przeciwnie. – Wyraz twarzy Aleca zmienił się. Teraz był dziwnie
nieustępliwy. – Ale nie mówmy o tym. W ogóle zapomnijmy, że ta rozmowa miała
miejsce! – powiedział z mocą, której Magnus się po nim spodziewał. Nie w tym
momencie. – I… - Teraz wróciło zawahanie. – Nie mów Jace’owi. Proszę…
Kilka
puzzli wskoczyło na swoje miejsce. Czyli to Złotowłosa była jednym z czynników
generujących wstyd Aleca. W tej chwili znielubił mężczyznę jeszcze bardziej.
-
W porządku. – Wzruszył ramionami, niby obojętnie, chociaż odczuwał coś pomiędzy
smutkiem a złością. Nie lubił, kiedy ludzie byli nieakceptowani tylko za to,
jacy się urodzili. – To w końcu nie moja sprawa. – Niestety. To była walka
Aleca. I mężczyzna musiał stoczyć ją sam. Albo poddać się, jak robił to przez
ostatnie lata.
Smutek
jednak przeważył.
Powoli zaczyna się rozkręcać jestem ciekawa kiedy zrobią kolejny krok ❤️❤️ pozdrawiam cieplutko
OdpowiedzUsuń