poniedziałek, 22 lutego 2021

Utracona niewinność 4

 

 

UTRACONA NIEWINNOŚĆ
4


- Mówię ci, Alec, to jakiś koszmar! – Jace przejechał dłonią po włosach. Złote kosmyki, nawet po tak brutalnym zabiegu, wyglądały olśniewająco. Alec trochę mu tego zazdrościł. On nieważnie, co by zrobił i tak wyglądał, jakby zamiast grzebienia użył poduszki. – Nie dość, że Clary jest na mnie ściekła za to, że mieszkam z Belcourt…
Alec zamrugał zaskoczony. Clary nie należała raczej do ludzi zazdrosnych, o cokolwiek lub kogokolwiek. A tym bardziej o Jace’a, który prędzej ogoliłby się na łyso, niż pomyślalby o zdradzie. Tego nie można było mu odmówić.
- Przecież mówiłeś jej, na czym polega zlecenie – przerwał bratu.
- No tak – przyznał Jace. – Trochę pomarudziła, ale w końcu się z tym pogodziła, mówiłem ci. Będę musiał pomalować salon. No i wszystko było załatwione. Do czasu. – W jego głosie słychać było rezygnację. – Aż nie zobaczyła Camille. – Pokręcił głową chcąc wyrzucić to wspomnienie z pamięci. – Przywiozła mi wieczorem ciuchy, a ta tutaj. – Wskazał na Camille zawzięcie pracującą ustami przy kroczu Bane’a. Znów dostali wspólną scenę, więc Jace i Alec mogli porozmawiać i powymieniać się wrażeniami, z pierwszego dnia pracy. To znaczy Jace mógł się wyżalić. Alec tylko słuchał, ze wszystkich sił starając się patrzeć wszędzie, tylko nie na aktorów. Bo chybaby eksplodował. Zwłaszcza po tym, co stało się rano. – Wparowała do przedpokoju. – Jace, jak gdyby nigdy nic, kontynuował wątek. – W samych stringach! I to takich prześwitujących! Bez stanika! Wyobrażasz to sobie?!
W sumie mógłby spróbować, ale nie chciał. Jego zdrowie psychiczne, i tak, było ostatnio mocno nadszarpywane. A to dopiero początek.
- Kiedy Clary zobaczyła cycki Belcourt myślałem, że rozszarpie najpierw ją, a potem mnie! Ale jakoś się opanowała i tylko przywaliła mi torbą w brzuch.
To akurat Alec mógł sobie wyobrazić. I nawet się uśmiechnąć, choć akurat tego wołał nie robić. Ego brata prawdopodobnie by tego nie wytrzymało. Clary miała charakterek.
- Później zadzwoniła i zrobiła mi taką jazdę, że połowę z tego, co powiedziała można podciągnąć pod groźby karalne! Powiedziała, że za mnie wyjdzie tylko po to, żeby móc się rozwieść!
Tutaj Alec już nie wytrzymał. Parsknął śmiechem. Jace się naburmuszył.
- Ty się brachu nie śmiej, bo to dopiero początek! Zamiast uspokajać narzeczoną i mówić jej, że zdecydowanie kręci mnie miseczka A…
- Tego nie musiałem i nie chciałem wiedzieć.
Jace zgromił go wzrokiem.
- Za to ja musiałem obszukać trzech kolesi, którzy przyszli na „konsumpcję znajomości” – zrobił z palców z cudzysłów – z panną Belcourt! Trzech! Rozumiesz to?! JEDNEGO wieczoru! Pierwszy był oburzony i mało nie dał mi w zęby.  Drugi chyba mnie podrywał. A trzeci uznał to za świetną grę wstępną i zapytał czy jestem wolny w przyszłym tygodniu bo, cytuję, „organizuje orgię i chciałby czymś zaskoczyć gości”. Kurwa, Alec! Ci ludzie są chorzy! Nie dziwię się, że ktoś, w końcu, nie wytrzymał i chce ich kropnąć!
- Jace!
Blondyn uniósł dłonie w obronnym geście.
- Nie mówię, że popieram, tylko że rozumiem. A jak tam u ciebie?
Alec zarumienił się po same koniuszki uszu..
- Dobrze – bąknął. – Jedliśmy chińszczyznę. – Wrócił myślami do poprzedniego wieczoru. 
 
Wyszedł z pokoju akurat, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Bane brał właśnie prysznic, więc Alec mógł, bez robienia z siebie debila, odebrać zamówione jedzenie. Trochę pokłócił się o nie z Magnusem. Mężczyzna chciał coś z jakiejś wykwintnej restauracji (Najlepiej tej francuskiej! Uwielbiam ją!) i Alec musiał mu, dość brutalnie, wytłumaczyć, (od czego jest internet i zdjęcia trupów), że w obecnej sytuacji musi bardzo uważać na to skąd zamawia jedzenie. A najlepiej gotować sam. Ta sugestia o mało nie doprowadziła Magnusa do zawału. Dlatego, już bez szemrania, zgodził się na chińszczyznę, z baru przyjaciela ojczyma Clary (wytłumaczenie tej zawiłości zabrało Alecowi pięć minut życia). Alec jadł w Jade Wolf kilka razy i musiał przyznać, że nie tylko było smacznie, ale ponadto człowiek miał komfort psychiczny, bo nie musiał się martwić niespodziewanymi dodatkami w jedzeniu. Typu arszenik. Albo ślina wkurzonego kucharza, czy kurz z podłogi (osobiście nie wierzył w regułę pięciu sekund).
Nakładał właśnie jedzenie na talerze, gdy do kuchni wszedł Bane. Alec, z sercem w gardle, podniósł wzrok na mężczyznę. I oniemiał. Magnus wyglądał zwyczajnie. To znaczy nadal był nieziemsko przystojny, ale nie przypominał już boga seksu. Miał na sobie ciepłą granatową piżamę w małe białe kotwiczki i czarny jedwabny szlafrok. Zmył makijaż, przez co jego twarz nabrała młodzieńczego wyrazu a, wciąż wilgotne, włosy opadały swobodnie na ramiona. Alec pomyślał, że jeśli tamtego Magnusa pożądał (musiał się wreszcie do tego przyznać; Bane go pociągał, choć bardzo nie chciał żeby tak było), to w tym mógłby się zakochać. Tak zwyczajnie pięknym, swobodnym… STOP! Nie masz prawa Alec, pamiętasz?
- Kolacja. – Podał jeden talerz Magnusowi. Ze smutkiem dostrzegł, że mężczyzna nie zdjął soczewek. Szkoda. Naprawdę podobały mu się te kocie oczy.
Bane przyjął naczynie i z przesadnym sceptycyzmem przyjrzał się jego zawartości.
- To na pewno jadalne? – Bacznie obserwował Aleca. To, jak zareaguje, widząc go w domowej odsłonie. Sam nie wiedział, czemu się na to zdecydował. Jeszcze żadnemu z ochraniarzy nie pokazał się w piżamie (znaczy takiej zwyczajnej, którą można dostać w każdym markecie a nie w sex shopie), bez makijażu i z nieułożonymi włosami. Zawsze się pilnował. A dziś, gdy wyszedł spod prysznica, pomyślał, że ma ochotę odkryć karty. Może nie wszystkie, z soczewek nie zrezygnował, i zobaczyć jak zareaguje Alec. No i kurwa mać, zareagował. Tak, jak Magnus nigdy by się nie spodziewać! Spojrzeniem pełnym zachwytu! Zupełnie jakby niebłyszcząca wersja Magnusa Bane’a spodobała mu się jeszcze bardziej. Nie potrafił tego zrozumieć. Do tej pory, widząc go bez makijażu i perfekcyjnej fryzury, ludzie wydawali się być raczej zawiedzeni. Jakby to już nie był on. Nawet Camille nie akceptowała jego domowej wersji. NIE! Nie będzie teraz o niej myślał.
- Bo nie wygląda. – Musiał skupić się na czymś innym. Jedzenie wydawało się dobrym wyborem.
- Nie marudź – fuknął Alec wracając do swojego talerza. – To naprawdę dobre. – Na dowód nabrał trochę makaronu i wsadził go sobie do ust.
Magnus poszedł za jego przykładem i musiał przyznać, że mężczyzna miał rację.
- Okej. Zwracam honor.
 
Ze snu wyrwał go dźwięk budzika. Z trudem zwlekł się z łóżka i, wciąż pozostając gdzieś na granicy rzeczywistości, zaczął się rozbierać. W nocy długo nie mógł zasnąć, choć teraz nie bardzo pamiętał, dlaczego. Najlepszy dowód na to, że nie przespał swoich zwyczajowych siedmiu godzin. Zawsze, gdy tego nie zrobił miał problemy z percepcją wobec rzeczywistości. No i, co zdecydowanie gorsze, wyglądał jak zombie. I to takie, które wstało z grobu już jakiś czas temu. Miał nadzieję, że zimny prysznic jakoś pomoże mu dojść do siebie i odzyskać kontakt ze światem. Bo naprawdę nie miał nastroju na wysłuchiwanie hiszpańskich przekleństw, padających z ust Raphaela.
Już był jedną nogą w łazience, kiedy pewna myśl przebiła się do, wciąż otumanionego, umysłu. Prezes! Musiał nakarmić Prezesa. Wczoraj tego nie zrobił, bo… Bo coś. Jakieś ważne coś… Teraz zwierzak zapewne umierał z głodu. Nie przejmując się szukaniem szlafroka, ruszył do kuchni tak, jak go stworzyła Matka Natura.
 
Alec bardzo mało spał tej nocy. Ilekroć zamykał oczy, w jego głowie pojawiał się Bane. Za każdym razem nagi i w kuszącej pozie. Po takim spektaklu, jego ciało domagało się uwagi ze strony właściciela, oraz rozładowania jednego z pierwotnych instynktów. Nic dziwnego, że rano był tak wykończony, iż nawet obsługa ekspresu stanowiła dla niego wyzwanie. Gapił się na przebrzydłe urządzenie, które, za cholerę, nie chciało współpracować i przeklinał w duchu dzień, gdy jego rodzie postanowili uprawiać seks. Co, w konsekwencji, doprowadziło do jego pojawienia się na świecie. Serio? Nie mogli sobie kupić psa? Albo jeszcze lepiej tamagotchi (skazywanie jakiejkolwiek żywej istoty, na kontakt z jego rodzicami wydawał mu się barbarzyństwem)? Musieli mieć dziecko?!
Kiedy zastanawiał się, czy można pozwać rodziców za sprowadzenie go na ten świat, drzwi do sypialni Bane’a otworzyły się i z pokoju wypłynął, (bo on nie wyszedł; to, co robił ten mężczyzna nie można było nazwać zwykłym chodzeniem – on płynął w powietrzu) sam Magnus. Goły! Całkowicie. Zniknęła gdzieś urocza piżama, którą miał na sobie wczoraj, a w jej miejsce nie pojawiło się nic. Alec poczuł, jak staje mu serce (i nie tylko). Upuścił trzymany w ręku kubek, który upadł akurat na kafelki, przez co stracił ucho (dobrze, że wybrał ten najbrzydszy, bez żadnego napisu).
- Ma… - Zaschło mu w ustach. – Magnus… - wycharczał przez ściśnięte gardło, nie mogąc oderwać wzroku od mężczyzny. Od tego boskiego, w każdym aspekcie, ciała. – Czy… Czy… Mógłbyś się ubrać?! – Wcale nie brzmiał jakby tego chciał. Jednak jego głos pozwolił Bane’owi całkiem się obudzić i na nowo nawiązać kontakt z rzeczywistością.
Kiedy resztki snu zniknęły a on pojął, co właśnie zrobił, miał ochotę przywalić sobie w twarz. Nie żeby miał problem z chodzeniem nago po mieszkaniu, ale… Spojrzał na Aleca. Mężczyzna był czerwony, jak piwonia, od nasady włosów, po sam dekolt spranej szarej koszulki. W dodatku trzęsły mu się ręce. A przód zmechaconych dresowych spodni zdobiło spore wybrzuszenie. Cholera! Naprawdę psuł tego dzieciaka (tak właściwie to ile Alexander miał lat? Musiał się dowiedzieć!). Chociaż jego ego zostało połechtane reakcją Aleca, naprawdę nie chciał jej wywołać (chyba pierwszy raz w życiu). Alexander był wspaniały taki, jaki był – czysty i niewinny. Sprowadzenie go na złą drogę byłoby tym grzechem, którego by sobie nie wybaczył. Ale przecież miał narzuconą rolę i musiał ją grać. Bez względu na wszystko.
- Przecież widzę, że ci się to podoba. – Wskazał na jego krocze. Alec usiadł gwałtownie, zasłaniając się ścierką. Czym wywołał u Magnusa wybuch śmiechu. – No i czego się wstydzisz? To normalna ludzka reakcja. – Podszedł do lodówki i zaczął w niej grzebać szukając puszki z kocim żarciem.
- Wcale nie normalna – burknął Alec wpatrzony w sufit. – A przynajmniej nie w tej sytuacji.
Czyli tu był pies pogrzebany. Alec nie pogodził się z faktem, że leci na facetów. To stąd, przynajmniej po części, brała się ta jego nieśmiałość.
- A gdybym miał cycki, sytuacja byłaby inna? – spytał namierzając w końcu tuńczyka w sosie. – Po pracy musimy iść na zakupy. Prezesowi kończy się żarcie.
Alec, który po pytaniu Bane’a niemal zleciał z krzesła, teraz otrząsnął się, szczęśliwy ze zmiany tematu.
- Komu? – spytał.
- Prezesowi Miau. Mojemu kotu – wyjaśnił Magnus. – Dziwne, że ta mała cholera jeszcze się nie pojawiła.
Jak na zawołanie do kuchni wbiegł kot. Mały, biały z szarymi pręgami na grzbiecie. Miaucząc przeraźliwie niemal zderzył się z nogą Bane’a i zaraz zaczął się o nią obcierać. Ogon miał wyprostowany i raz po raz smyrał nim… Alec wrócił do kontemplacji sufitu. To był naprawdę ładny sufit.
- Dobra – stwierdził Bane, gdy Prezes zajął się jedzeniem. – Rzeczy najważniejsze załatwione. To ja idę pod prysznic a ty możesz zrobić nam kawę. Tylko postaraj się nie stłuc więcej kubków.
Alec odprowadził Magnusa wzrokiem. Cholera! Ten tyłek wart był grzechu.
A utraty rodziny? Jedynej, jaka chce cię jeszcze znać?, zapytał cichy głosik w jego głowie. I Alec musiał przyznać, że żadne ciało, nawet takie godne greckiego herosa, nie zadośćuczyni mu utraty Jace’a lub Isabelle. Myśli o rodzeństwie sprawiły, że erekcja trochę opadła a on mógł zająć się kawą. Nauczony przykrym doświadczeniem zostawił ekspres w spokoju i po prostu nastawił czajnik. Gdy ten zaczął gwizdać do Aleca coś dotarło. Bane nie miał soczewek. Stracił możliwość spojrzenia w te niezwykłe oczy.
 
- Jesteś bardzo milczący Alexandrze – powiedział Magnus, kiedy przemierzali sklepowe alejki w poszukiwaniu jedzenia dla Prezesa. Trochę błądzili, bo w tym supermarkecie Magnus był pierwszy raz a Alec nigdy nie kupował kociej karmy. Lightwood uparł się, żeby nie jechać do ulubionego sklepu Bane’a. W ogóle zrobił mężczyźnie wykład, że niebezpiecznie dla niego, Magnusa znaczy, jest teraz pojawianie się dwa razy z rzędu, w tym samym miejscu. I najlepiej żeby zmienił wszystkie swoje nawyki.
- Jak, na przykład, paradowanie po domu nago? – Poruszył sugestywnie brwiami. Alec wciągnął ze świstem powietrze.
- Ten w pierwszej kolejności. – Udał, że bardzo zaintrygowała go półka z makaronami. Na chybił trafił wybrał dwa opakowania.
Magnus czuł się… dziwnie. Ostatni raz na wspólnych zakupach, znaczy takich zwyczajnych, spożywczych typu jajka, mąka, cukier, był… Nawet nie pamiętał. To było zupełnie nowe doświadczenie. Kupować z kimś coś, co razem zużyją. Nawet, kiedy był z Camille niczego takiego nie doświadczył. Wtedy zamawiali, po prostu, niezbędne produkty w internecie a stołowali się w restauracjach (Camille nie zniżyłaby się do czegoś takiego, jak gotowanie a Magnus talentu kulinarnego nie miał za grosz). Dlatego Alexander wybierający makaron był dla niego, jak czysta magia.
- Jeśli trzeba będzie uciekać z mieszkania, to bardzo skomplikuje sprawę.
No i magia się ulotniła. A do Magnusa dotarło, dość brutalnie zresztą, że Alexander był wynajętym ochroniarzem. A nie kimś, kto wybrał jego towarzystwo z własnej, nieprzymuszonej woli. I za takie rzeczy, jak wspólne zakupy, zwyczajnie mu płacą. Zresztą, jak w ogóle mógł pomyśleć, że oni, razem… Alexander to porządny, poukładany facet (no dobra, znał go nieco ponad dobę, ale na pewno tak było! Alec wyglądał na kogoś, kto ma plan nawet na pójście do toalety!). W życiu, z własnej woli, nie zadawałby się z gwiazdą porno. I niech sobie Raphael pieprzy te farmazony. On doskonale wiedział, że jego zawód jest tylko trochę mnie pogardzany niż prostytutki. Nie żeby mu to przeszkadzało. Ale Alecowi, na pewno. Nie ważne, jak bardzo by go pociągał, nie mógł liczyć na nic. Nawet na niezobowiązujący seks. Nie z kimś, kto własną orientację traktował, jak karę za grzechy, które popełnił w poprzednim życiu.
- Którą bierzemy?
Nawet się nie zorientował, że dotarli do właściwej alejki.
- Z tuńczykiem, łososiem i wołowiną. – Zapakował odpowiednie puszki do koszyka. – Miau je uwielbia.
 
O tym, że Magnus nie kłamał, przekonał się, gdy tylko postawił zakupy w kuchni. Nagle, nie wiadomo skąd, pojawił się Prezes i zaczął dobierać się do reklamówki, jakby wieczko puszki jego ulubionego przysmaku, nie stanowiło dla niego żadnej przeszkody. Robił to z pełnym zaangażowaniem, na jakie stać dwukilogramowego kota. Kiedy zaczął gryźć zawleczkę Alec roześmiał się serdecznie. A serce Magnusa zrobiło fikołka. Albo, od razu, trzy. Bo twarz mężczyzny całkowicie zmieniała się podczas śmiechu. Jakby rozjaśniał ją wewnętrzny blask. Na dodatek, w policzkach robiły mu się cudne dołeczki! A w niebieskich oczach zaczynały migotać psotne iskierki. Magnus zapragnął zachować ten widok na zawsze. Żeby ukryć swoją fascynację, chrząknął.
- Długo jeszcze będziesz mi się nad kotem znęcał?
 
- Nie przeszkadza ci to?
- Ale, że spacer? – Magnus nie zrozumiał pytania. – Jako ktoś, kto nawykł do wożenia swojego perfekcyjnego tyłka samochodem, muszę przyznać, że taki sposób lokomocji jest… orzeźwiający. – Wciągnął głośno powietrze i zaraz zaczął ostentacyjnie kaszleć. – Chociaż wołałbym uprawiać go gdzieś, gdzie liczy się stężenie spalin w powietrzu a nie stężenie powietrza w spalinach.
Alec docenił żart uśmiechając się samymi kącikami ust. Magnus pomyślał, jakby to było, go teraz pocałować? Albo złapać za rękę? Duża dłoń Lightwooda wydawała się idealna, by wsunąć w nią własną i spleść ich palce razem. Już nawet nie karcił się za te myśli. Przyjął po prostu do wiadomości, że Alexander wywoływał w nim pragnienia, które myślał, że pogrzebał dawno temu. Razem z tymi o prawdziwej miłości.
- Nie. – Alec pokręcił głową. Starał się nie patrzeć na Magnusa, który wyglądał niezwykle ponętnie w żółtym siatkowanym T-shircie i jasnoniebieskich spodniach z dziurami. Ciekawe, jakby to było go teraz pocałować?, zastanowił się. Już nawet nie miał siły walczyć z tymi myślami. Musiał przyznać, sam przed sobą, że Bane go pociągał. Obudził w nim te pragnienia, które myślał, że pogrzebał wraz z końcem okresu dorastania. – Chodziło mi raczej o… - zawahał się. – To, co miało miejsce dzisiaj w pracy – uściślił.
Magnus długo zastanawiał się, o czym mówił Alec. Dzisiejszy dzień był wyjątkowo nudny. Tylko jedna scena z … Aaaa! Spłynęło na niego olśnienie.
- Chodzi ci o seks z mężczyzną? – spytał, czym sprawił, że Alec o mało nie rzucił się pod najbliższe auto.
- Cicho! Nie tak głośno! – syknął i rozejrzał się dookoła w obawie, że ktoś mógłby uznać, iż wspomnianym mężczyzną mógł być on.
- Ale dlaczego? – Magnus nie rozumiał tej paranoi. Co innego pozostawanie w szafie, a co innego unikanie w ogóle tematu, nawet na neutralnym gruncie.
- Bo… bo… Nieważne. – Machnął ręką. Jak wytłumaczyć komuś, kto najwidoczniej nie miał za grosz wstydu, że dla niektórych seks był tematem tabu? A seks z mężczyzną zbrodnią niemal tak wielką, jak ojcobójstwo? – To przeszkadza ci to, czy nie?
Ten chłopak był uroczy! I jeszcze bardziej niewinny, niż Magnus zakładał.
- Gdyby przeszkadzało to bym tego nie robił. – Wzruszył ramionami. – Raphael to może i dupek, ale nikogo nie zmusza do robienia rzeczy, niezgodnych z jego preferencjami.
Alec zastanowił się głęboko.
- Ale przecież ty i Camille… No… - Mężczyzna ewidentnie czuł się zagubiony.
Magnus aż przystanął.
- Ale wiesz, że można lecieć zarówno na kobiety, jak i mężczyzn? Zresztą od samego początku nie ukrywałem, że mi się podobasz, nic ci wtedy nie zaświtało?
Alec zarumienił się.
- Myślałem, że się zgrywasz. Że to było częścią jakiegoś dziwnego żartu, którego nie skumałem… Zwłaszcza, że byłeś z Camille, gdy… No ten…
- Tak, pamiętam. – uratował go. Nie był pewien, czy powinien czuć się urażony tokiem myślenia Alexandra, czy rozczulony jego niewinnością. – Nie żartowałem. Jestem otwartym biseksualistą.
Mina Aleca świadczyła, że pierwszy raz słyszał to słowo.
- Serio? – Teraz już wiedział, że nie mógł się na niego gniewać. – Gdzieś ty się chował?!
- Z dala od tego wszystkiego. – Mężczyzna zrobił nieokreślony ruch ręką. Magnus nie wiedział czy chodziło mu o wszystkie możliwe kwestie seksualne, normalne życie czy po prostu tę dzielnicę. Skłaniał się ku pierwszej opcji.
- Dlatego, że jesteś gejem? – I tego nie akceptujesz, chciał dodać, ale kątem oka dostrzegł, że coś złego działo się z Alexandrem.
Dla niego to było zwykłe pytanie. Nigdy nikogo nie oceniał przez pryzmat orientacji. Za to Alec wyglądał jakby Bane dał mu w twarz. Momentalnie zbladł, (co było trudne przy jego jasnej karnacji, więc mimo wszystko, Magnus był pod wrażeniem). Dłonie to zaciskały się w pięści, to rozwierały a niebieskie oczy zaszły mgłą. Był o krok od ataku paniki. Jeśli Magnus miał jeszcze jakieś wątpliwości, to właśnie się one rozwiały. Był idiotą.
- Skąd… - Z trudem przełknął ślinę przez ściśnięte gardło. – Skąd wiesz?
- Choćby stąd, że ci staje na mój widok.
Alec jęknął. Magnus chciał zrobić to samo. Naprawdę TO powiedział?! W takiej sytuacji?!
- Ale to przecież nic złego.
- Wręcz przeciwnie. – Wyraz twarzy Aleca zmienił się. Teraz był dziwnie nieustępliwy. – Ale nie mówmy o tym. W ogóle zapomnijmy, że ta rozmowa miała miejsce! – powiedział z mocą, której Magnus się po nim spodziewał. Nie w tym momencie. – I… - Teraz wróciło zawahanie. – Nie mów Jace’owi. Proszę…
Kilka puzzli wskoczyło na swoje miejsce. Czyli to Złotowłosa była jednym z czynników generujących wstyd Aleca. W tej chwili znielubił mężczyznę jeszcze bardziej.
- W porządku. – Wzruszył ramionami, niby obojętnie, chociaż odczuwał coś pomiędzy smutkiem a złością. Nie lubił, kiedy ludzie byli nieakceptowani tylko za to, jacy się urodzili. – To w końcu nie moja sprawa. – Niestety. To była walka Aleca. I mężczyzna musiał stoczyć ją sam. Albo poddać się, jak robił to przez ostatnie lata.
Smutek jednak przeważył.

 

1 komentarz:

  1. Powoli zaczyna się rozkręcać jestem ciekawa kiedy zrobią kolejny krok ❤️❤️ pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń