Hej :).
Tym razem, nietypowo w niedzielę, ale chciałam się wstrzelić w datę ;).
Tytuł: Walę Tynki
Liczba rozdziałów: One Shot
Gatunek: yaoi, romans, komedia
Para: Magnus Bane x Alexander Lightwood
Seria: Dary Anioła, Shadowhunters
Ograniczenia wiekowe: Brak
Info/Uwagi: Pierwsze Walentynki Maleca
Liczba rozdziałów: One Shot
Gatunek: yaoi, romans, komedia
Para: Magnus Bane x Alexander Lightwood
Seria: Dary Anioła, Shadowhunters
Ograniczenia wiekowe: Brak
Info/Uwagi: Pierwsze Walentynki Maleca
WALĘ TYNKI
Alec, od kilku dni, z niepokojem przyglądał się siostrze.
Izzy była niezwykle pobudzona, nawet jak na nią. Ciągle się uśmiechała i bez
szemrania wykonywała jego polecenia. A to zwiastowało kłopoty. Ostatni raz,
kiedy się tak zachowywała musiał ją kryć, bo zaszyła się na trzy dni, z nowym
chłopakiem, z dala od Instytutu. Ale teraz chodziła z Simonem. A ten, chociaż
kochał Isabelle, jak wariat i zwykle zgadzał się na jej, nawet najbardziej
szalone pomysły, na coś takiego by nie poszedł. Simon bał się Aleca. Alec lubił
Simona.
W dodatku, Izzy zdecydowanie zbyt często przynajmniej,
jak na jego gust, posyłała mu jedno z tych swoich spojrzeń mówiących „a ja
wiem”. Które, gdy byli dziećmi, nie raz i nie dwa zmusiło Aleca do wyjawienia
jakiejś wstydliwej tajemnicy. Na przykład, kto zjadł wszystkie ciasteczka (on),
co się stało z ulubionym wazonem mamy (stłukł się podczas wypadku z łukiem),
dlaczego koszula taty ma dziury, (w coś trzeba było ubrać tego manekina do
ćwiczeń; nagi wyglądał trochę strasznie). Uodpornił się na nie dopiero, gdy
odkrył swoje homoseksualne skłonności. Wtedy ukrywanie prawdy stało się celem
nadrzędnym jego istnienia i nie mógł pozwolić, by nawet najbardziej wymowne
spojrzenie Izzy, zmusiło go do jej wyjawienia. Isabelle długo nie mogła się
pogodzić z faktem, że jej brat przestał być tak skory do zwierzeń i schował się
przed nią i, przed całym światem, za szczelnym murem. W końcu jednak dała
spokój. Zbyt wiele razy odbiła się od tego muru. Teraz jednak jej spojrzenia
powróciły i Alec naprawdę nie wiedział, co mogło się za tym kryć. Ale miał
zdecydowanie złe przeczucia. Mimo wszystko, postanowił na razie ignorować całą
sytuację licząc, że sama się jakoś rozwiąże, a on nie oberwie rykoszetem.
Niestety życie to nie koncert życzeń.
Siedzieli w bibliotece, co u Aleca było normą – tu
najwygodniej wypełniało mu się raporty, u Izzy i Jace’a – świętem narodowym.
Już to powinno dać mu do myślenia. Naiwnie założył jednak, że rodzeństwo chowa
się przed matką i kolejną falą obowiązków.
- Nie! No nie wytrzymam! – Izzy odrzuciła na bok książkę,
którą od pół godziny udawała, że czyta. Alec spojrzał na tytuł. Demony w kanałach. Co musisz o nich wiedzieć.
Uśmiechnął się do siebie. Dla Izzy najgorszymi kreaturami, jakie mogła spotkać
w kanałach były szczury. Odkąd pamiętał brzydziła się tymi stworzeniami tak
bardzo, że przekupywała Churcha, by na nie polował. Jednak kot, jak to kot,
miał gdzieś przekupstwo i robił, co chciał. Czasem, gdy Izzy go wkurzyła (na
przykład, niechcący, nadepnęła na ogon) pod drzwiami jej pokoju pojawiały się
wyjątkowo dorodne szczurze truchła. Alec mógł to potwierdzić z całą
stanowczością, bo to właśnie on musiał usuwać podrzucane przez Churcha
„prezenty”, jeśli chcieli, by Izzy w ogóle wyszła z pokoju. Dziewczyna nie
ufała w tej kwestii Jace’owi. I trochę się jej nie dziwił. Kochał brata, ale z
ręką na sercu musiał przyznać, że zdarzało mu się wpadać na naprawdę głupie
pomysły.
- Czego nie wytrzymasz? – spytał, choć wiedział, że tego
pożałuje. Czasem podejmował cholernie złe decyzje.
Siostra popatrzyła na niego z ukosa, jakby coś
analizując. Nagle poczuł się bardzo, ale to bardzo oceniany.
- Z tobą.
Zamrugał.
- Co ze mną?
- Z tobą nie wytrzymam! – krzyknęła Izzy. – Od tygodnia
dają ci znaki! Sugeruję, że możesz mnie zapytać! Że ci pomogę! A ty nic!
Zamknąłeś się w sobie i jeszcze trzasnąłeś drzwiami! Jak… Jak… Jak… - szukała
odpowiednich słów. – Jak ślimak! O!
Zamrugał ponownie. Nic nie zrozumiał z wywodu siostry.
Jakie znaki? Chodziło o te głupie uśmieszki? Spojrzenia, które źle zinterpretował?
No i w czym miałaby mu pomóc? Przecież ostatnio, Aniołowi niech będą dzięki,
nie miał żadnych problemów. Przynajmniej żadnych, o których by wiedział, bo najwidoczniej
siostra miała inne zdanie na ten temat. No i pozostała jeszcze kwestia porównania
go do ślimaka. Alec nie znosił ślimaków.
- Okej… - zaczął nie bardzo wiedząc, co powiedzieć dalej.
Którą kwestię poruszyć, by jeszcze bardziej nie wkurzyć siostry. Wkurzona
Isabelle stanowiła niebezpieczeństwo dla wszystkich i wszystkiego wokół. Rzucił
proszące spojrzenie w stronę Jace’a, ale jego brat – zdrajca jeden – już nawet nie
udawał, że czyta tylko jawnie przysłuchiwał się ich rozmowie, z szatańskim
uśmiechem na anielskiej twarzy. On
wiedział, dotarło do Aleca. On, cholera jasna, wiedział o czym mówiła Izzy!
Wyglądało na to, że jedyną niezorientowaną osobą w pomieszczeniu, był on sam. I
chyba, od tego należałoby zacząć.
- A w czym miałabyś mi pomóc?
Jace parsknął a Izzy wyglądała jakby miała przed sobą
idiotę. Czystego rasowego idiotę.
- Z prezentem dla Magnusa – powiedziała takim tonem,
jakby to była najoczywistsza z oczywistości.
A Alec dalej nic nie kumał.
- Dlaczego miałbym mu cokolwiek kupować? – Znaczy nawet
taki laik, w kwestii związków, jak on wiedział, że będąc razem dwie osoby
czasem dawały sobie prezenty. Na przykład on dostał od Magnusa ten fajny
ekspres do kawy. Chociaż to może nie był do końca prezent dla niego, a pewien
kompromis pomiędzy jego sumieniem a ich wspólnym uzależnieniem od kofeiny. Tak
czy inaczej on też sprezentował Magnusowi kilka drobiazgów. Jak ten talizman z
Tokio, na przykład. Tylko, dlaczego Izzy miałyby obchodzić prezenty, które
między sobą wymieniali? Jak do tej pory nie wtrącała się w ten aspekt jego związku,
(chociaż w każdy inny, nawet najbardziej intymny, potrafiła wścibić nos). Dlaczego
więc teraz? Nie zaoferowała nawet pomocy, gdy głowił się nad prezentem
urodzinowym dla Czarownika! A wtedy każda pomoc była na wagę złota!
Isabelle jęknęła. Jej rodzony brat – Alexander Gideon
Lightwood – był idiotą. Jak oni mogli mieć te same geny?
- Bo, pojutrze, są Walentynki – powiedziała tonem, jakim
zwykle ostrzega się małe dziecko przed dotykaniem gorącego czajnika.
- Walę tynki? – Brwi Aleca podjechały do góry. – Chodzi o
coś z remontem*? Bo dalej nie łapię…
Przerwał mu wybuch śmiechu. Jace śmiał sie tak głośno i
głęboko, że prawie się tym śmiechem udławił. Przez chwilę Alec nawet mu tego
życzył, ale potem przypomniał sobie, że są parabatai,
więc miłosiernie poklepał brata po plecach, by ten mógł odzyskać oddech.
- Jesteś najlepszy! – Jace ocierał łzy, które pociekły mu
po policzkach. – Wiedziałem, że to będzie dobre, ale nie wiedziałem, że aż tak!
Izzy zdecydowanie nie podzielała entuzjazmu brata. Za to wyglądała
jakby miała ochotę komuś przyłożyć. Najlepiej, by ten ktoś był z rodziny.
- W-A-L-E-N-T-Y-N-K-I – przeliterowała siląc się na
spokój, co w jej przypadku, oznaczało cedzenie każdej litery przez zaciśnięte
zęby. I trzymanie rąk z dala od bicza i, równie zabójczych, szpilek. –
Przyziemne Święto Zakochanych.
No to przynajmniej w jednej kwestii Alec miał jasność. Święto,
o którym mówiła Isabelle pozostawało dla niego zagadką, bo nigdy nie interesował
się kulturą Przyziemnych. Z drugiej strony Izzy i Jace też nie. I nie
przypominał sobie, by kiedykolwiek w przeszłości, Isabelle przeżywała tak te
całe Walentynki, Walę tynki, czy jak to się tam nazywało.
- A ty skąd o tym wiesz? – zapytał podejrzliwie.
- Od Clary. – Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. – Wyjaśniła
mi dokładnie, co i jak.
No tak. Tego akurat Alec mógł się spodziewać. Clary. Ta
dziewczyna oznaczała tylko kłopoty. Jak nie Kielich Anioła i Valentine czy
nieznane runy, to jakieś przyziemne głupoty. Spojrzał na brata. Tu nawet nie
musiał otwierać ust, Jace doskonale wiedział, o co chciał go zapytać. W końcu
byli parabatai.
- Mi powiedział Simon. Chyba chciał mieć pewność, że
Clary będzie miała idealne Walentynki. Jakby każdy dzień spędzony ze mną nie
był idealny.
Alec postanowił, że na następne urodziny sprezentuje
bratu słownik. I zupełnym przypadkiem zaznaczy w nim słowo „skromność”. Obawiał
się jednak, że takie subtelne aluzje nie trafią do Jace’a. Że do niego nie
trafiłby nawet cios zadany dwunastotomową encyklopedią.
- Ale kim bym był, gdybym nie podnosił sobie poprzeczki
zajebistości? – perorował dalej blondyn i Alec nabrał pewności, że chęć pośmiania
się z niego, nie była głównym celem Jace’a. Chłopak uparcie trzymał się Izzy,
żeby trafić na odpowiedni moment do pochwalenia się swoim planem spędzenia tych
nieszczęsnych Walentynek. Cokolwiek to, do cholery, było! Bo Alec dalej nie
wiedział. Mógłby spróbować przerwać Jace’owi i dopytać Izzy, ale po pierwsze:
przerwanie Jace’owi, gdy ten wpadł w tryb pochwalnego monologu, nad samym sobą,
graniczyło z cudem. Mógł tego dokonać tylko alarm zwiastujący atak demonów. A i
to nie zawsze. Alec pamiętał, że kiedyś Jace kontynuował swój wywód nawet
podczas walki. Przez co on sam miał więcej pracy. Bo rozgadany Jace, to
nieuważny Jace. Blondyn, wtedy o mało trzy razy nie stracił ucha i tylko
alecowe strzały uchroniły go przed dewastacją urody.
A po drugie; trochę obawiał się tego, czego mógłby się od
siostry dowiedzieć. Z jakiegoś irracjonalnego powodu Walentynki budziły w nim
lęk.
Skupił się na słowach brata, licząc, że choć trochę
rozjaśni mu to sytuacje.
- Najpierw idziemy do galerii sztuki, mają tam teraz
wystawę ulubionego malarza Clary. Potem na lodowisko. Clary uwielbia jeździć na
łyżwach! Mam też rezerwację w jej ulubionej restauracji. Poprosiłem obsługę o
dodatkowe świece na stoliku. Wiecie – lekceważąco machnął ręką – robią klimat.
Jak będziemy wracać dam jej prezent. Te nowe pastele, o których tak marzyła. A
do tego standard – pluszowego misia z serduszkiem i napisem I love you. – Umilkł i spojrzał na
rodzeństwo z miną zadowolonego z siebie palanta, jak nazwała ją kiedyś Izzy.
Oznaczało to, że Jace oczekiwał ochów, achów, gratulacji i pełnych zachwytu zapewnień
o własnej świetności. Nie doczekał się jednak.
- I sam to wszystko wymyśliłeś? – zapytała Isabelle krzyżując
ręce na piersiach i unosząc w geście niedowierzania swoje idealnie zrobione
brwi.
Jace lekko się zarumienił, ale nie wyszedł z roli. Miał w
tym zbyt dużą praktykę.
- Śmiesz wątpić? – Skopiował gest siostry i wyszło mu tak
samo perfekcyjnie, jak jej. Alec poczuł, że nie pasuje do tego towarzystwa. Że
to nie Jace jest adoptowany, tylko on. Rodzice znaleźli go w kapuście. Na
pewno.
- Przecież, do niedawna, nie wiedziałeś, co to jest
galeria sztuki! – Izzy nie miała zamiaru dać się zwieść. – I w życiu nie
jeździłeś na łyżwach! Poza tym, skąd wiesz, jaka jest ulubiona restauracja Clary?
Na pewno ci nie powiedziała, a jak powiedziała, to nie załapałeś, bo znasz
tylko Taki i Jade Wolf! – Bombardowała Jace’a kolejnymi argumentami. Ten, choć
udawał, że go to wcale nie rusza, zaczął nerwowo trzeć brodę. Alec znał ten
gest, lepiej niż własne drapanie się po policzku. Jace zaraz skapituluje, ale
do końca będzie obstawał, że stało się to na jego warunkach.
- No… Może Simon mi trochę pomógł – wyznał.
- Trochę? – spytała Izzy z powątpiewaniem.
- Trochę. – Jace nie zamierzał ustąpić. – Pomysł z misiem
był mój.
Na te słowa Isabelle wzniosła oczy ku niebu i Alec mógłby
przysiąc, że usłyszał, jak wyszeptała „za co Raziel pokarał mnie takimi
braćmi?!”. Chłopak, od ręki, mógł podać przynajmniej trzy powody, ale wolał się
nie odzywać. Izzy wchodziła właśnie w tryb wkurwienia i jeśli będzie miał
szczęście, oberwie się tylko Jace’owi. Jeśli nie – trafi go rykoszet.
Postanowił pomóc szczęściu, tak bardzo jak to tylko było możliwe. Innymi słowy
udawał, że go tu wcale nie było.
- Mogłam się domyślić, że najbardziej zjebana, kiczowata
i ogólnie, w bardzo złym guście, część całego planu, jest twojego autorstwa!
- Ale to przecież tradycja! – Nie wiadomo czy Jace był
bardziej oburzony krytyką siostry, czy przerażony myślą, że Clary mogła mieć
podobne zdanie do Izzy.
Dziewczyna prychnęła tak głośno, że leżący na regale
Church podniósł łeb i zastrzygł uszami. Nie usłyszawszy żadnych innych
niebezpiecznych odgłosów, poszedł dalej spać.
- Akurat ty powinieneś wiedzieć, że niektóre tradycje są
zjebane! – Wyrzuciła ręce w górę. – Mam tylko nadzieję, że nie nagadałeś nic
Simonowi! Bo, jak mnie uszczęśliwi –
zrobiła w powietrzu cudzysłów – jakąś tandetną maskotką, skopie mu dupę i na
następną randkę będzie musiał poczekać do lata. A potem zabiorę się za ciebie!
Oczy Jace’a dziwnie rozbłysły. Widząc to Alec sięgnął po komórkę
i wystukał krótkiego sms-a.
Nie wiem, co Jace ci powiedział, albo, co powie, ale Izzy
NIE CHCE dostać pluszaka.
Lubił Simona, przynajmniej na tyle, na ile można lubić
chłopaka swojej siostry. Jednak Lewis wydawał się najporządniejszym z kolesi, z
którymi prowadzała się Isabelle. Dlatego nie chciał żeby oberwało mu się za
niewinność i głupie pomysły Jace’a. Poza tym widział, jak bardzo Izzy zależało
na tej randce i na samym Simonie. Mogła udawać, że nie, ale Alec znał siostrę.
Wiedział, że wiele sobie obiecywała po tych całych Walentynkach. Jeśli mógł
przyczynić się jakoś, by te oczekiwania miały odzwierciedlenie w rzeczywistości
to był szczęśliwy.
Jego telefon piknął sygnalizując nadejście nowej
wiadomości. Od Simona.
Dzięki.
I jeden z tych głupich uśmieszków, do których stosowania
Alec nie mógł się przekonać. Magnus też upychał je niemal do każdego sms-a.
Razem z całą masą serduszek. Co akurat było urocze.
Jace i Izzy przestali się już kłócić. Oczywiście
sprzeczka nic nowego nie wniosła. Jace obstawał przy swoim i zapowiedział, że
choćby się waliło i paliło, a Clary miałaby uczulenie na kurz, on da jej tego
cholernego misia! A ona będzie zachwycona! Izzy stwierdziła, że owszem,
dziewczyna będzie. Ale udawała zachwyconą, bo wie, jak kruche ego ma Jace. Czym
zasłużyła sobie na foch stulecia. Czyli taki na dwadzieścia minut. Mimo wszystko
Jace nie potrafił się długo gniewać na Isabelle. Żaden z nich nie potrafił.
W ciszy, jaka nastała, do Izzy wrócił temat pierwotny, od
którego wszystko się zaczęło. Przywołała na twarz swój firmowy uśmiech i
zwróciła się do brata. Tym razem rodzonego.
- Tak wiec Alec…
- Okej, załapałem – przerwał jej. – W Walentynki chodzi
się na randki i daje sobie prezenty. Czym to się różni od, bo ja wiem, każdego
innego dnia?
Izzy jęknęła.
- Bo to są Walentynki!
Alec, wyraźnie nieprzekonany siłą argumentu, uniósł do
góry brew. Isabelle zawsze podziwiała to u brata. Tylko Alec potrafił unieść JEDNĄ
brew.
- Dobra, dobra – powiedziała, nim zdążył otworzyć usta. –
Może inaczej. Walentynki to taki… - Zamyśliła się. – Symbol! Można chodzić na
randki, obdarowywać się prezentami i kochać przez trzysta sześćdziesiąt pięć
dni w roku. Plus minus. To prawda. Ale czternasty lutego ma w sobie jakąś
specyficzną aurę. Odczuwasz tę miłość… no… specyficznie!
- Oczywiście – prychnął Alec. – Skoro wszystkie pary
wyłażą wtedy z nor, to wszędzie muszą być tłumy, jak cholera. – Aż zatrząsł się
na tę myśl.
- Wiesz, co? – Izzy załamała ręce. – Masz wrażliwość
przeciętnego demona. Co ten Magnus w tobie widzi?
- Zajebisty tyłek – podpowiedział Jace, za co został
zgromiony wzorkiem zarówno przez brata, jak i przez siostrę. – Dobra. Już się
nie odzywam. Chociaż musicie przyznać, że tyłek Aleca jest niczego sobie…
- JACE! – ryknęli oboje.
- Dobra! Już naprawdę się nie odzywam. – Udał, że
zasznurowuje sobie usta.
Bywały momenty, takie jak ten teraz, żeby nie szukać
daleko, gdy Isabelle zastanawiała się, spod jakiego kamienia wypełzł Jace. Ten
chłopak miał w sobie zero taktu, zero przyzwoitości i ego, które zapewniłoby mu
szybką i w miarę bezbolesną śmierć, gdyby zdecydował się z niego skoczyć. A
przy tym pozostawał niezaprzeczalnie uroczy. I to była jego największa wada.
- Okej – zwróciła się do Aleca, który prawdopodobnie zajmował
kamień, obok Jace’a. W takich chwilach miała wrażenie, że jest jedyną normalną
osobą w tej rodzinie. Bez większych skrzywień na psychice. Wiedziała, że bracia
mieliby inne zdanie na ten temat, ale idiotów słuchać nie zamierzała. – To
jeszcze z innej strony. Walentynki to jedyny dzień w roku, kiedy pary mogą
publicznie okazywać sobie uczucia i wszyscy będą uważali to za urocze. Nikt nie
będzie się krzywo patrzył.
Alec skrzyżował ręce a na jego twarzy pojawił się
specyficzny grymas. Izzy znała tę minę i
od razu dotarło do niej, że swoim argumentem trafiła, jak kulą w płot.
- Chciałbym ci przypomnieć – powiedział brunet, niby
spokojnym tonem, jednak Isabelle wyczuwała czający się, tuż pod powierzchnią,
smutek i żal, – że jestem gejem. Publiczne okazywanie przeze mnie uczuć, mojemu
chłopakowi, zawsze będzie się wiązało z krzywymi spojrzeniami, niewybrednymi
komentarzami i jawną niechęcią. Nieważne czy w Walentynki, Dzień Niepodległości
czy zwykły czwartek!
Kiedy skończył miał łzy w oczach, a Izzy zrobiło się
naprawdę głupio. Alec długo zmagał się z akceptacją własnej seksualności. Nie
mógł pogodzić się z tym, że był inny.
Dopiero przy Magnusie pozwolił sobie, zaakceptować siebie w pełni. Gdyby Czarownik nie stanął na jego drodze,
zapewne do dziś, ukrywałby się przed światem. I chociaż sam ze sobą się
pogodził, to wciąż bolała go ludzka krytyka. Złość za to kim był, a na co przecież
nie miał wpływu. Nienawiść, bo ośmielał się kochać nieodpowiednią osobę. Izzy
wierzyła, że z czasem Alec oduczy się patrzeć na innych, ale do tego prowadziła
jeszcze daleka droga. I lepiej go było nie pospieszać. Dlatego postanowiła
zgrabnie ominąć temat.
- Widzę, że do ciebie nic nie dociera, to spróbuję z
argumentem ostatecznym. Ty! – Wycelowała w brata palec wskazujący, nieomal
dźgając go w pierś pomalowanym na różowo paznokciem. – Możesz sobie nie kumać
idei Walentynek. Uważać, że to święto jest głupie i nikomu niepotrzebne. Proszę
bardzo. Ale… - zawiesiła dramatycznie głos. – Kochasz Magnusa!
Bezwiednie pokiwał głową, chociaż to nie było pytanie.
- Ha! – krzyknęła triumfalnie. – I tu jest pies
pogrzebany!
- Dalej nie łapie. – Spojrzał na Jace’a, ale ten tylko
bezradnie rozłożył ramiona. Chyba też zgubił wątek.
Izzy zastanowiła się czy przypadkiem głupota nie jest
zaraźliwa. I czy nie spędziła dzisiaj za dużo czasu z braćmi.
- Chodzi mi o to, że Magnus na pewno kocha Walentynki!
Mogę się założyć! To święto jest tak bardzo w jego stylu!
Słysząc te słowa Alec poczuł, że powinien się oburzyć i
bronić dobrego imienia ukochanego.
- Przepraszam bardzo. Mój chłopak nie jest kiczowaty! –
Wciąż dziwnie się czuł nazywając Magnusa swoim chłopakiem publicznie. Nawet,
jeśli za ową publikę robili mu najbliżsi ludzie. Dlatego starał się sie robić
to, jak najczęściej, by samemu oswoić się z brzmieniem tych słów.
- Ale jest bardzo ekspresyjny w wyrażaniu uczuć. –
Dziewczyna wiedziała swoje. – A w Walentynki o uczucia właśnie chodzi!
- Skoro tak twierdzisz… - Nadal nie był przekonany, ale
argumenty siostry pozbawiły go możliwości kłótni. Bo Magnus naprawdę był dość…
żywiołowy. I za tą żywiołowość go kochał.
- Tak twierdzę! I mam rację! Więc rób za dobrego chłopaka
i leć kupić prezent. I szykuj się na niezapomniane Walentynki! Bo randkę, na
pewno, Magnus wziął na siebie. Nie wierzę, że pozostawił coś tak ważnego, w
twojej gestii.
Kiwnął głową przerażony. Kilka puzzli wpasowało się we
właściwe miejsce, niemal doprowadzając go do zawału.
Magnus faktycznie upierał się, by spotkali się
czternastego lutego, ale wtedy nie widział w tym nic, ponad zwykły kaprys
Czarownika. Teraz do niego dotarło, że jego chłopak naprawdę oczekiwał
klasycznych Walentynek. A on nie miał pojęcia, co mu kupić! I jak się zachować.
- Prezent? – pisnął spanikowany i spojrzał na siostrę
cielęcym wzrokiem, od dzieciństwa mówiącym pomóż
mi, w ich prywatnym języku.
- Tak! Prezent, ciołku! – Rozbawiła ją panika brata.
- Ale ja nie wiem, co mu kupić! – jęknął Alec żałośnie. –
Już z urodzinami miałem problem! Że o Gwiazdce nie wspomnę! – To prawda.
Szukanie prezentu urodzinowego dla Magnusa było prawdziwą orką na ugorze. W
końcu kupił piękne (przynajmniej według niego) spinki do mankietów z
bursztynowym oczkiem. Miał nadzieję, że to zmobilizuje Magnusa do częstszego
zakładania garniturów; wyglądał w nich zabójczo. Niestety Bane nie załapał aluzji
i Alec nie mógł ponapawać się widokami. To znaczy mógł i to całkiem… gorącymi.
Ale nie o tych myślał kupując prezent. Na Gwiazdkę zaś poleciał standardem.
Ciepłe skarpety w świąteczne wzory. Magnusowi bardzo przypadły do gustu, bo nie
zdejmował ich przez całe święta, magicznie dbając o ich czystość.
- Nie łam się. – Izzy podeszła do brata i położyła mu
dłoń na ramieniu. – Razem coś wymyślimy. Przecież mówiłam, że ci pomogę. – Błysnęła
białymi zębami.
Alec poczuł dwie rzeczy na raz. Pierwszą był napływ
braterskich uczuć w stosunku do Isabelle. Po raz kolejny udowodniła, że na nią
mógł liczyć w każdej sytuacji Drugą: wszechogarniająca panika. Bo szukanie
prezentu z Izzy oznaczało ZAKUPY! I to nie takie, jak preferował. Wchodzisz,
bierzesz, płacisz, wychodzisz. O nie! Tu w grę wchodziło kilkugodzinne
szlajanie się po sklepach, czyli robienie czegoś, czego nie znosił. Zdusił w
sobie jęknięcie, które tylko zdenerwowałoby Izzy, a nie chciał stracić
sprzymierzeńca. Naprawdę potrzebował teraz pomocy.
- Jeśli chodzi o prezent to ja mogę pomóc. – Jace
wyglądał, jakby tylko czekał, aż ten temat wypłynie. Całe jego ciało zdradzało
napięcie i niemal podskakiwał na fotelu z podekscytowania.
Zarówno Alec, jak i Isabelle spojrzeli na niego z
powątpiewaniem. Izzy dodatkowo z niechęcią.
- Jeśli mnie pamięć nie myli, to ty się już dzisiaj popisałeś
na tym polu…
- Ty się po prostu nie znasz! – oburzył się Jace, który
nadal nie przełknął gorzkich słów siostry. – Dziewczyny lubią maskotki. Zresztą
– podniósł ostrzegawczo rękę widząc, że Izzy już otwierała usta, – tu chodzi o
prezent Aleca. – Uśmiechnął się w taki sposób, że chłopakowi po plecach przeszedł
dreszcz. Pomyślał, że naprawdę nie chce poznać pomysłu Jace’a. Jednakowoż zgłaszanie
sprzeciwu nie miałoby najmniejszego sensu. Blondyn i tak zrobiłby to, co
chciał. A chciał się podzielić tworem swojego, nieco uszkodzonego, umysłu.
Dlatego Alec postanowił niepotrzebnie nie strzępić języka. Zacisnął tylko zęby.
Tak na wszelki wypadek.
- Wiesz Alec… - Jace intensywnie szukał czegoś w torbie,
której brunet wcześniej nie zauważył. – Skoro nie masz pomysłu na prezent,
możesz polecieć klasyką klasyków!
- To znaczy? – spytał wbrew sobie.
- Zaraz. Niech ja to znajdę... Mam! Na Walentynki Walę w
Tyłki**! – Z okrzykiem zwycięzcy wyciągnął z torby… Kilka opakowań prezerwatyw.
Tęczowych. I to naprawdę tęczowych a nie zwyczajnie kolorowych. Alec mógł sie o
tym przekonać naocznie, bo kiedy jego i Isabelle wbiło w podłogę a szok
pozbawił zdolności komunikacyjnych, Jace, cały z siebie zadowolony, wyjął jedną
prezerwatywę z opakowania i nadmuchał. Teraz, po bibliotece, turlał się, mniej
lub bardziej samodzielnie, bardzo nieprzyzwoity balon, we wszystkich kolorach
tęczy. Z małymi brokatowymi drobinkami. Dla Aleca to już było zdecydowanie za
dużo.
- Izzy? Pójdziemy na te zakupy?
Dziewczyna, bez słowa, pokiwała głową i pospiesznie
opuścili bibliotekę, nie zwracając uwagi na krzyczącego za nimi Jace’a.
- Hej! Wiecie ile ja się tego naszukałem?! Simon musiał
mnie nauczyć obsługi internetu!
- I co ja mam zrobić Catarino? – Magnus chodził po
salonie rwąc sobie włosy z głowy. Znaczy rwał czysto teoretycznie. Nie chciał
przecież zniszczyć fryzury, nad którą pracował dobre dwie godziny! A która,
swoją drogą, wyszła mu wprost fenomenalnie! Pstryknął sobie nawet pamiątkową
fotkę. Przez chwilę myślał, czy nie podzielić się nią z Alekiem, ale koniec
końców zrezygnował. Chłopak mógłby nie przeżyć tej dawki perfekcji. Zresztą wołał
oglądać na żywo zachwyt Alexandra, nad własną osobą. – Co?! – jęknął tak
żałośnie, że nawet Prezes Miau uchylił powieki i zlustrował właściciela typowo
kocim spojrzeniem. Magnus po cichu liczył, że kryło się w nim współczucie dla
jego losu, ale nie robił sobie zbytnich nadziei. Prawdopodobnie kot upewniał
się po prostu, czy właściciel nie ma w planach szybkiego zejścia z tego świata,
a co za tym idzie, czy w pobliżu będzie koś, kto potrafi otwierać puszki z
żarciem.
Catarina patrzyła na obijającego się od ścian przyjaciela
i uśmiechała się jednocześnie sącząc drinka. Mogła sobie na to pozwolić, w
końcu miała wolne. Magnus uwielbiał dramatyzować. Z każdego, nawet najbardziej
błahego problemu potrafił zrobić dramat w trzech aktach. Z epilogiem na
dodatek. Jednak dawno nie widziała go aż tak zestresowanego. Musiało mu bardzo
zależeć na tym chłopcu. I poniekąd trochę go rozumiała. Miała okazję poznać
Aleca Lightwooda i musiała przyznać, że był… inny. Inny od dotychczasowych
partnerów Magnusa. Inny od znanych jej Nefilim. Inny od… Praktycznie od wszystkich.
I to była dobra „inność”. Poza tym kochał Magnusa i chronił go, co samo w sobie
wystarczało, by Cat zapałała do niego sympatią. Dlatego teraz, zamiast
opieprzyć Bane’a z góry na dół, za bycie najbardziej wkurzającą Drama Queen na
kontynencie, dopiła drinka i westchnęła głośno.
- Po pierwsze, przestań tak łazić, bo albo ja albo ty
dostaniemy kręćka. – Odstawiła szklankę.
Magnus, co dziwne, posłusznie stanął i zaczął wpatrywać
się w kobietę z napięciem.
- Po drugie, przygotuj mi jeszcze jednego drinka.
Była pewna, że Bane albo ją zruga za bycie zupełnie
niepomocną, albo pstryknie palcami i w jej ręku zmaterializuje się specjał pana
domu. Kiedy więc Magnus opuścił ramiona i pokonany ruszył do barku, by
własnoręcznie przygotować dla niej drinka, jej brwi podjechały tak wysoko, że
niemal zetknęły się z linią włosów.
Widząc zdumienie przyjaciółki Magnus uśmiechnął się
niepewnie.
- Alec nie lubi, kiedy kradnę różne rzeczy – wyjaśnił z
prostotą a Catarina zrozumiała, że jest świadkiem czegoś doprawdy niezwykłego.
- Naprawdę cię wzięło? – spytała przyjmując szklankę z
drinkiem.
W odpowiedzi Magnus uśmiechnął się do niej w sposób, jaki
dawno u niego nie widziała. Ostatni raz chyba w Peru…
- Ja… - Podrapał się z zakłopotaniem po karku a Cat o
mało nie zadławiła się napojem. Magnus Bane! Zakłopotany! Szkoda, że Ragnor nie
mógł tego zobaczyć. Miałby używanie na następne kilka stuleci! – Ja… Naprawdę
dawno czegoś takiego nie czułem – wyznał Bane, po czym opadł na fotel. – I naprawdę
nie chce tego spieprzyć. A wszystko skazuje, że zrobię to koncertowo! Bo nie
mam pomysłu na te cholerne Walentynki! – jęknął rozdzierająco i Catarina
przypomniała sobie, że nawet zakochany Magnus na zawsze pozostanie Magnusem.
- Ale czym ty się przejmujesz? – Upiła łyk drinka.
Najwyższa pora zacząć się znieczulać. – To przecież Nefilim, więc do tej pory
pewnie nawet nie słyszał o Walentynkach.
- Ale teraz już wie – wtrącił Magnus. – Simon i Clary dość
konsekwentnie przemycają fragmenty świata Przyziemnych do egzystencji Nocnych
Łowców.
W sumie Catarina się temu nie dziwiła. Ciężko byłoby
całkowicie odciąć się od dotychczasowego życia. Zwłaszcza nastolatkom.
- Dobra. No to już wie – zgodziła się. – Znaczy zna
ogólne informacje, ale to nadal dla niego nieznany teren. Poza tym jesteś jego
pierwszym chłopakiem. Ergo, to będą jego PIERWSZE Walentynki.
Jeśli myślała, że w ten sposób pocieszy przyjaciela, srodze
się zawiodła. Magnus zaczął zawodzić coś tak niezrozumiale, że zaraz przestała słuchać
i dwoma łykami dopiła drinka. Od razu dała znać gospodarzowi, że oczekuje
kolejnego. Magnus wciąż marudząc (na pewno nie po angielsku, w międzyczasie
musiał przejść na indonezyjski, co zdarzało mu się baaardzo rzadko) wstał i
ponownie obsłużył ją, bez pomocy magii. Kobieta była w szoku. Co ten Nefilim
zrobił z jej przyjacielem?! Nie mogła się zdecydować czy była to zmiana na
lepsze czy gorsze.
- Nagadałeś się już? – spytała, gdy z trzeciego drinka
została połowa. Powinna zmniejszyć tempo. – Jeśli tak, to powtórz się, z łaski
swojej, po angielsku i w wersji mocno skróconej.
Magnus zamrugał kilka razy, jak człowiek obudzony z
głębokiego snu. Dopiero teraz dotarło do niego, że cały monolog prowadził w
swoim ojczystym języku. Już dawno nie zdarzyło mu się, do tego stopnia, stracić
nad sobą kontroli. Westchnął. Taka piękna przemowa się zmarnowała…
Nalał sobie whisky jednocześnie przygotowując drinka dla
Cat, później nie będzie mu się chciało wstawać.
- Chodzi o to, że – klapnął na fotel, uważając, by nie
rozlać alkoholu – skoro to pierwsze Walentynki Aleca, ona na pewno myśli, że
ja, jako ten bardziej doświadczony – Cat nie mogła nie usłyszeć dumy w jego
głosie – wymyśle coś naprawdę spektakularnego!
Ona miała inne zdanie na ten temat. Nie znała, co prawda
Aleca zbyt dobrze, ale chłopak nie wydawał się być kimś, kto oczekuje od
ukochanego wielkich gestów. To raczej Magnus oczekiwał tego od samego siebie.
Tak jakby przepych i bogactwo były wyznacznikiem uczuć. Takie podejście
zaszczepiła w nim Camille, która uwielbiała być rozpieszczana prezentami i
wielkopańskimi gestami. Chociaż, od ich rozstania minęło ponad sto lat, Magnus
wciąż był pod wpływem tej harpii. Catarina miał nadzieję, że Alec Lightwood to
zmieni i pokaże Magnusowi, że kochać można i skromnie.
- Myślę, że czymś naprawdę spektakularnym – położyła
naciska na dwa ostatnie słowa – możesz go tylko zawstydzić. Sam mówiłeś, że on
jest raczej z tych nieśmiałych.
Magnus nie wyglądał na przekonanego. Catarina widząc jego
minę przewróciła oczami, od czego zakręciło jej się w głowie. Sygnał, że
powinna przystopować z piciem.
- Dobra. Wiem, że nie byłbyś sobą, gdybyś poprzestał na
czymś zwyczajnym. To może… - zastanowiła się. – Klasyka z nutką dekadencji?
Kolacja w jakiejś dobrej restauracji? Znaczy bardzo dobrej. Drogiej
restauracji. Niedostępnej dla maluczkich?
- Sztampa – burknął Bane.
- A coś bardziej romantycznego… Knajpa, w której byliście
na pierwszej randce?
Magnus wydął pogardliwie usta, jakby nie mógł się
zdecydować, czy przyjaciółka z niego kpi, czy naprawdę jest tak upośledzona w
kwestii związków.
- Po pierwsze, kochana. – Uniósł do góry palec
wskazujący. Jego paznokcie miały dzisiaj, przyjemny dla oka, błękitny kolor.
Catarina nie mogła powstrzymać uśmiechu. Ostatnio Magnus często wybierał
niebieskie dodatki. – To jest rozwiązanie na rocznicę. A po drugie… - W górę
uniósł się środkowy palec. – Mają tam fatalną obsługę. – Skrzywił się na
wspomnienie wilkołaka-kelnera, który ich wtedy obsługiwał.
Catarina westchnęła. Jeśli Magnus dalej będzie tak
torpedował jej pomysły to da mu w zęby.
- A Paryż? Kolacja na wieży Eiffla? To chyba też
romantyczne.
Bane pokiwał głową z miną, jakby miał się zaraz rozpłakać.
- Nawet bardzo. – Pociągnął nosem. – Tylko już sobie
spaliłem ten pomysł! – zawył, jak ranny wilkołak. Prezes Miau uznał, że ma dość
tej szopki i, z kocią gracją wyrażającą pełną pogardę, odmaszerował do
sypialni, by okupować łóżko właściciela. Cat powiodła za nim tęsknym wzrokiem.
Zazdrościła zwierzakowi. Mógł sobie pójść, kiedy chciał i Bane nie miał mu tego
za złe.
- Dlaczego spaliłeś? – spytała, choć podejrzewała, że
wywoła tym całą lawinę opowieści. A na to była zbyt trzeźwa.
- Bo zachciało mi się, jak ostatniemu debilowi,
romantycznych wakacji w Europie! – krzyknął a Cat zapaliło się kilka lampek.
Chyba była bardziej pijana niż myślała. Przecież to właśnie podczas tych
wakacji poznała Aleca. Na szczęście Magnus był zbyt pochłonięty własnym
nieszczęściem, by zwrócić uwagę na jej chwilową niedyspozycję umysłową.
- Spaliłem sobie i Paryż, i Wenecję, i Rzym! Co mi
strzeliło do głowy?! Głupi, głupi, głupi ja! – Zaczął rytmicznie uderzać
potylicą o oparcie fotela. Catarinie zrobiło się go szkoda.
- To nie czas na wyrzuty! – oświadczyła kategorycznie. –
Co się stało, to się nie odstanie. Teraz musimy ci wymyślić super randkę.
Dlatego… Polej!
Magnus zaczynał podejrzewać, że Catarina nie przyszła mu
pomóc a napić się za darmo. Ale jeśli z tego picia miało urodzić się (nawet,
jako produkt uboczny) rozwiązanie jego problemów, nie miał nic przeciwko. Dopił
whisky i wstał żeby przygotować im kolejne porcje alkoholu.
Alec czuł się jakby trafił… nie, nie do Piekła. W Piekle
już był i mógł stwierdzić, że jednak prezentowało się dużo gorzej. Ale do
sennego koszmaru już jak najbardziej. Izzy zaciągnęła go do swojej ulubionej
galerii handlowej i tam został zaatakowany przez… miłość. Znaczy jej
najbardziej kiczowate atrybuty: girlandy z serduszkami we wszystkich kolorach tęczy,
(chociaż przeważały te czerwone) oraz pucołowate kupidyny ze złotymi strzałami i
łukami. Których odwzorowanie godziło w alecową dumę łucznika i sprawiało, że
krwawiło mu serce. Nie omieszkał poinformować o tym Izzy, ale dziewczyna tylko
prychnęła, całkiem nieczuła na cierpienia brata.
- Od czego zaczynamy? – spytał, gdy stało się jasne, że
współczucia od niej nie uświadczy. Dlatego wolał mieć to już wszystko za sobą.
- Od odzieżowego.
Alec zamarł.
- Nie kupie Magnusowi nic do ubrania! – oznajmił
kategorycznie. Sama myśl, że miałby się wstrzelić w nietypowy gust swojego
chłopaka sprawiała, że po kręgosłupie przebiegał mu dreszcz.
- Oczywiście, że nie! – Izzy popatrzyła na niego, jak na
idiotę. Nawet ona nie podjęłaby się takiego zadania. – Ale sobie powinieneś!
Jeśli tak dalej pójdzie to nie przeżyje tych zakupów.
Zejdzie na zawał w jakiejś wypełnionej kiczem alejce. Jak nic.
- Sobie? – zapytał głupio, żywiąc jeszcze nadzieję, że
być może się przesłyszał.
- TAK! SOBIE! – Isabelle zmiażdżyła tę nadzieję, nie
siląc się na delikatność. – Nie powiesz mi chyba, że chcesz iść na
walentynkową, swoją pierwszą walentynkową – podkreśliła – randkę, w jednym z
tych okropnych swetrów?!
Zgodnie z prośbą nie powiedział. Ale Izzy i tak się
domyśliła. Znała Aleca szesnaście lat. Potrafiła w nim czytać, jak w otwartej
księdze.
- Na Anioła! Alec! Ja wiem, że ty masz alergię na ładne i
niedziurawe ubrania, ale nie osłabiaj mnie! – Wyglądała, jakby zaraz miała się
rozpłakać, ale Alec wiedział, że to tylko poza. Tak naprawdę minęło wiele lat,
odkąd Izzy płakała. – Chociaż na jedną randkę w roku ubierz się, jak na
Lightwooda przystało!
- To znaczy jak? – Nie przypominał sobie, żeby mieli
jakiś rodzinny kodeks modowy.
Dziewczyna chciała przejechać dłonią po twarzy, ale w
porę przypomniała sobie, że miała pełny makijaż, a przed nimi kilka godzin
zakupów. Dlatego tylko westchnęła.
- Tak, że ludzie, patrząc na ciebie, nie będą chcieli
rzucić ci kilku drobniaków, albo wskazać drogi do najbliższej noclegowni dla
bezdomnych!
- Bardzo śmieszne Izzy. – Skrzyżował ręce na piersi.
- Nie miało być. Mówiłam poważnie, niektórzy bezdomni
wyglądają lepiej niż ty!
- Magnus już się do tego przyzwyczaił – mruknął nie
bardzo wiedząc, kogo chce przekonać: siebie czy siostrę. Bo podobną tyradą, co
Isabelle, Bane raczył go przynajmniej raz na dwa tygodnie. Z tym, że Czarownik
był trochę bardziej taktowny i próbował przekupstwa w postaci pocałunków. Do
tej pory Alec się nie złamał. Ale same negocjacje lubił.
- Co nie znaczy, że nie będzie mu miło, kiedy pokażesz
jak ci zależy. – Nie zamierzała ustąpić. – No chodź. – Pociągnęła go za ramię.
– Nie będzie tak źle, obiecuję. A po wszystkim kupię ci kawę! Dużą!
Kawa ostatecznie przechyliła szalę zwycięstwa na stronę
Isabelle i Alec dał się poprowadzić do znienawidzonego przez siebie sklepu. Co
nie znaczy, że nie psioczył pod nosem. Tego układ nie regulował.
Nigdy nie ufać Isabelle. Powinien już dawno przyswoić sobie
tę lekcję. Albo jeszcze lepiej, wytatuować gdzieś w widocznym miejscu. Może
wtedy nie utknąłby w sklepie odzieżowym na dwie godziny, przymierzając z
piętnaście koszul, dziesięć marynarek i osiem par spodni, nim Izzy, w końcu, zaakceptowała
jego wygląd. I tak, wbrew sobie, został właścicielem kobaltowej koszuli,
granatowej marynarki i opiętych czarnych spodni. Izzy chciała jeszcze
ciaśniejsze, ale zgłosił stanowcze weto; wolał by to, co w tych spodniach miał,
pozostawało całkiem niewidoczne dla ludzi wokół. Nawet, jeśli chodziło o
zgrabny tyłek Lightowooda, jak to określiła Isabelle. Czym wywołała u niego
całkiem dorodny rumieniec.
- Możemy już iść na konkretne zakupy? – spytał, gdy objuczony
torbami (Izzy też sobie coś wybrała, choć naprawdę nie wiedział, kiedy)
wygramolił się, wraz z siostrą, ze sklepu.
- Oczywiście! – Dziewczyna wydawała się być bardzo
podekscytowana. Albo po prostu wciąż napędzała ją euforia związana z widokiem
brata w modnych ciuchach. – Teraz misja „Magnus”! – Ruszyła przed siebie z
entuzjazmem, którego on, żadną miarą nie potrafił z siebie wykrzesać.
- A czy czekoladki nie są kiczowate? – zapytał Alec
obracając w dłoniach pudełko w kształcie serca, obwiązane złotą wstążką. – No
wiesz… Jak maskotki?
- W żadnym razie! – Izzy nie miała, co do tego żadnych
wątpliwości. – Czekoladki zjesz i od razu ci lepiej na sercu i duszy! Więc to
prezent o zabarwieniu leczniczym. Idealny, można by powiedzieć. Bo każdego
czasem łapie chandra, z którą tylko dobra czekolada potrafi sobie poradzić. A
taki pluszak, co? Postawisz gdzieś na szafce żeby się na ciebie gapił? Tymi
pustymi szklanymi oczami? – Wzdrygnęła się. – Od tego od razu robi się gorzej
na sercu i duszy. Przeciwieństwo czekoladek.
Alec zaczynał podejrzewać skąd brała się niechęć siostry
do maskotek. Wolał jednak nie ciągnąć tego tematu. Dla dobra swojego zdrowia
psychicznego i wszystkich organów wewnętrznych, które mogłyby stać się celem
ataku Izzy, gdyby powiedział o kilka słów za dużo.
- Skoro tak twierdzisz… - Pokiwał głową, jakby w pełni
się zgadzał i schował pudełko z czekoladkami do koszyka. Jeśli Magnusowi nie
będą smakowały, w najgorszym razie, zje je sam.
- Dobra! – Isabelle wzięła się pod boki. – To teraz po
kwiaty i do jubilerskiego!
- Jesteś pewna, że kwiaty to dobry pomysł? –Alec wydawał
się sceptyczny. – Tak, wiem! – Zamachał rękami widząc, że Isabelle już
otwierała usta, żeby na niego nawrzeszczeć. – Walentynki bez kwiatów to nie Walentynki!
– Powtórzyła mu to chyba ze sto razy. Przy pięćdziesiątym wystukał, po kryjomu,
sms-a do Simona, żeby poinformować go o podejściu siostry. Jednocześnie
zastrzegł, że Izzy ma alergię na tulipany. W odpowiedzi dostał obrazek z jakąś
dziwną, szeroko uśmiechniętą postacią, której ni cholery nie kojarzył. Mógł się
tylko domyślać, że to ta cała manga, o której chłopak czasem dyskutował z
Clary. – Ale czy naprawdę jesteś pewna,
że kwiaty w Instytucie to dobry pomysł? Przecież Church zaraz je zeżre.
Zawahała się. Alec miał rację. Church pałał głęboką
nienawiścią do wszelkiego rodzaju ciętych kwiatów i od razu, po dostrzeżeniu,
rzucał się na nie z zębami, tak że efekt końcowy jego działań w niczym nie
przypominał pierwotnej wersji. Co dziwne, jeśli jakiekolwiek zielsko, ozdobne
czy użytkowe, rosło w ziemi, jak Bóg przykazał, kocur nawet nie patrzył w jego
stronę.
- To może coś w doniczce? – zaproponowała. Co prawda nie
było pewności czy Church poszedłby na takie ustępstwo, ale spróbować zawsze
warto.
- Nie ma mowy! Nawet ja wiem, że to kicz!
- To może sztuczne? – zastanowiła się głęboko. – Tak! To
jest to! Jedna sztuczna róża, nieśmiertelna, jak wasza miłość. – Aż klasnęła w
dłonie z podekscytowania.
- Z tą nieśmiertelnością to bym nie przesadzał – burknął
i odwrócił wzrok, jakby nagle zainteresowały go zwisające z sufitu kupidyny.
Isabelle zrozumiała, że to nie był jej najlepszy pomysł.
Podeszła do brata i zmusiła, by na nią spojrzał. Jego niebieskie oczy
pociemniały, niczym niebo przed burzą. Znała tę barwę.
- Dalej cię to dręczy? – zapytała miękko. W sumie nie
mogła mu się dziwić. Nie miała pojęcia, jak ona zachowywałaby się w podobnej
sytuacji.
- Oswajam się – mruknął ponownie uciekając wzrokiem.
- Alec! – Niemal tupnęła nogą. – Nie możesz tego tłamsić
w sobie!
Przewrócił oczami wyraźnie zirytowany.
- Nie tłamszę. Przecież mówię, że się oswajam.
Postanowiła nie drążyć tematu. Przynajmniej na razie. To
nie był ani czas ani miejsce na takie dyskusje. Zresztą, jeśli teraz zacznie z
nim o tym rozmawiać, Alec wpadnie w tą swoją spiralę myśli i nie wydostanie się
z niej przez najbliższy tydzień. Przegapiając Walentynki. A to miały być jego
pierwsze! Jej zresztą też, ale ona miała za sobą kilka specjalnych randek, a Alec nie. Dlatego, tym bardziej, zależało jej
by brat miał udane Walentynki. Zasłużył na to, tymi wszystkimi latami, gdy
ukrywał się przed światem i nie dawał sobie szansy na miłość.
- Okej. Darujmy sobie kwiaty. – Machnęła ręką. – Ale
tylko ze względu na Churcha! – zastrzegła. – Gdyby Magnus był zawiedziony, możesz
mu wskazać innego. Może on, z tą swoją magią, utemperuje jakoś tego kocura.
- Myślę, że w jego przypadku, nie pomógłby sam Książę
Piekła. – Alec uśmiechnął się blado. – Poza tym Magnus ma słabość do kotów.
Prezes ma takie przywileje, o jakich ci się nawet nie śniło.
Brwi Izzy poszybowały do góry. Nie pomyślałaby, że Magnus
Bane ma jakąkolwiek słabość. Poza jej bratem, oczywiście.
- Musisz mi kiedyś o tym opowiedzieć.
Atmosfera trochę się oczyściła i Izabelle stwierdziła, że
czas najwyższy ruszyć do jubilera.
- Myślę, że jakiś ładny naszyjnik będzie dobrym pomysłem.
Może w kształcie serduszka? Albo strzały, żeby się kojarzył z tobą?
Mówiła coś jeszcze, ale Alec już jej nie słuchał. Coś innego,
bowiem przykuło jego uwagę. Żeby dostać się do kasy musieli przejść przez dział
z maskotkami. Isabelle automatycznie przyspieszyła kroku, za to on szedł dalej
swoim tempem, rozglądając się na boki, bardziej z przyzwyczajenia niż z
autentycznej potrzeby poznania asortymentu sklepu. Wszystkie maskotki były do
siebie podobne, robione jakby na jedno kopyto. Jakieś uśmiechnięte serduszka,
diabełki, misie o krzywych pyszczkach. Właśnie zastanawiał się, którym z tych
uroczych inaczej niedźwiadków, Jace chciał uszczęśliwić Clary, kiedy coś
przykuło jego uwagę. Nagły błysk światła. Spojrzał w tamtą stronę i stanął, jak
wryty. W głowie kołatała mu się jedna myśl. Izzy
mnie zabije.
Isabelle okręciła się na pięcie. Wcięło jej brata. Był i
go nie ma! A to przecież Alec! On nie znikał, tak sam z siebie. Gdyby chodziło
o Jace’a sytuacja wyglądałaby inaczej. Ale Alexander?
- O nie, nie, nie… - Nagle dotarło do niej, gdzie najprawdopodobniej
utkwił jej brat. Pędem pognała do znienawidzonej alejki.
- Alexandrze Gideonie Lightwood! Ani mi się waż! – krzyknęła,
gdy go tylko zobaczyła. – Więcej wstydu nie zniosę! Jace wyczerpał cały limit,
więc… - zamilkła, bo Alec patrzył na nią wzrokiem zbitego psa. W takiej
odsłonie nie potrafiła się na niego gniewać. Ani niczego mu odmówić. Ale on nie
musiał o tym wiedzieć, dlatego zatrzymała swoją wściekłą minę, chociaż jej
serce topniało niczym wosk. Alec potrafił być taki uroczy…
- Ale on wygląda, jak Magnus!
Już pomijając ten wzrok szczeniaczka, nad którym chłopak ewidentnie
nie panował (inaczej już dawno podporządkowałby sobie cały Instytut i pół
Nowego Jorku), gniewanie się na Aleca, gdy wyglądał na zakochanego,
zaskoczonego, zawstydzonego i rozmarzonego jednocześnie, było zwyczajnie niemożliwe.
Tym bardziej, że wszystkie te emocje upchnięte były na twarzy nawykłej do
maksymalnie dwóch min – zirytowanej i zrezygnowanej. Isabelle zastanawiała się,
czy Alec będzie miał później zakwasy w mięśniach mimicznych.
- Posłuchaj braciszku – zaczęła łagodnie, nie nawykła do
rozmów z Alekiem, gdy ten był w takim stanie. To trochę zaburzało jej
światopogląd i sprawiało, że czuła się niepewnie. – Ja wiem, że jesteś
zakochany i wszystko przypomina ci Magnusa, ale… - urwała, gdy Alec podstawił
jej, niemal pod nos, schowaną za plecami, maskotkę.
To był kot. Smoliście czarny kot. Z futerkiem skrzącym
się od wielobarwnego brokatu, wklejonego tak sprytnie, by nie opadał na wszystko
wokół (w przeciwieństwie do tego, który preferował Magnus, skonstatowała
Isabelle). Zwierzał miał wielkie zielono-złote oczy idealnie pasujące do tych
Bane’a. A jakby tego było mało, ubrany był w srebrną cekinową kamizelkę, pod
szyją zaś, miał zawiązaną burgundowi muszkę obszytą złotą nitką. Na końcu
długiego czarnego ogona pysznił się mały dzwoneczek.
Ona nie była zakochana w Magnusie. A mimo to widziała w
maskotce odzwierciedlenie Czarownika. To nie mogły być więc urojenia Aleca.
- Wiesz… Chyba ten
jeden raz mogę zrobić wyjątek i pozwolić ci to kupić. Tylko ani słowa Jace’owi!
- A! I nie zapomnij włożyć garnituru – powiedziała
Catarina zapinając płaszcz. Co prawda Magnus kilkukrotnie proponował, że ją
przenocuje, ale nie chciała. Wolała wrócić do siebie nawet, jeśli nie była
pierwszej (a nawet drugiej) trzeźwości. Zresztą miała na rano do pracy.
- Garnituru? – Bane także nie przeszedłby badania
przyziemnym alkomatem. Pewnie, dlatego nijak nie potrafił połączyć polecenia
przyjaciółki z rzeczywistością.
- Tak. – Czarownica uśmiechnęła się. – Coś mi mówi, że
ten twój chłopiec lubi cię w garniturach… - zawiesiła na chwilę głos. – Pomyśl
o jego prezencie urodzinowym. Pa! – Posłała mu w powietrzu całusa i zniknęła za
drzwiami.
Tymczasem otumanione alkoholem szare komórki Magnusa
starały się pracować, choćby na normalnych obrotach. Niestety procenty wypite
przez właściciela skutecznie im to utrudniały. Dlatego skojarzenie faktów
zajęło im horrendalnie dużo czasu. Ale kiedy właściwe zapadki trafiły wreszcie
na swoje miejsce, Magnus poczuł, jakby walnął w niego piorun. Był idiotą! Jak
mógł tego nie rozgryźć wcześniej?! Nie zastanawiając się dłużej nad własną
głupotą (to nigdy nie kończyło się dobrze; zwykle w grę wchodził alkohol i to w
dużych ilościach, a tego akurat mu na dzisiaj wystarczy) i pognał do garderoby.
Tylko po to by zaraz zahaczyć stopą o dywan i runąć, jak długi, na podłogę. Po
rozmasowaniu bolącej szczęki (i sprawdzeniu stanu uzębienia – na szczęście w
normie) uznał, że bezpieczniej będzie zająć się garderobą, gdy już
wytrzeźwieje. Nie chciał straszyć Aleca widokiem własnej posiniaczonej gęby.
Nie w Walentynki.
Gapił się w drzwi od dobrych pięciu minut, nie mogąc
znaleźć w sobie odwagi, by zapukać. Teoretycznie nie musiał tego robić, miał
klucze. Jednak takie wparowywanie do środka, zwłaszcza, kiedy umówieni byli na randkę, nie wydawało mu się właściwe. A
już szczególnie w Walentynki. Cholera! Tyle się o nich nasłuchał, że sam zaczął
traktować je, jako coś specjalnego. Może Izzy miała rację i faktycznie, coś w
tym dniu było? Teraz, tym bardziej, nie chciał zjawiać się w mieszkaniu, bez
zapowiedzi. Może Magnus coś szykował a on mu przerwie, niszcząc tym samym i
niespodziankę i nastrój? Na Anioła! Nie stresował się tak nawet przed ich
pierwszą randką!
Nie mogąc dłużej znieść napięcia, zapukał. Liczył, że
Magnus go nie wyśmieje.
Czatował pod drzwiami, od dobrych dwudziestu minut.
Zależało mu, by powitać Aleca kwiatami, gdy tylko chłopak przetoczy próg
mieszkania. Teraz trochę żałował, że dał mu klucze. Gdyby tego nie zrobił,
byłby w porę ostrzeżony. A ręka nie mdlałaby mu z wysiłku. Chyba czas zacząć
chodzić na siłownię… Może razem z Alekiem?
Podskoczył zaskoczony, gdy powietrze przeszyło nieśmiałe
pukanie. Zamrugał kilka razy. O tej porze i do tego DZISIAJ spodziewał się
tylko Aleca. Czyżby jego Anioł czytał mu w myślach?! Wziął głęboki oddech, by
nieco ukoić nerwy (to zabawne, denerwował się bardziej niż przed ich pierwszą
randką… Bardziej niż przed jakąkolwiek pierwszą randką) i zamaszystym gestem
otworzył drzwi.
- Szczęśliwych Walentynek, groszku! – Wystawił przed
siebie wielki bukiet pięknych czerwonych róż, ale zrobił to tak niefortunnie,
że trafił prosto w twarz Aleca***. – Wybacz! – Co to, do jasnej brokatowej
panienki, miało być?! ON się tak nie zachowywał! Był Magnusem Bane’em! Królem
podrywu! Kochankiem, który szkolił samego Casanovę! Nie przywalał kwiatami w
twarz swoim chłopakom! Chyba, że w czasie kłótni… Ale to zupełnie, co innego! –
Wybacz – powtórzył. – Nie tak to miało wyglądać.
- Domyślam się – powiedział Alec wyjmując z ust jeden
czerwony płatek. – Czy to brokat?
Zmierzył uważnym spojrzeniem bukiet, teraz trochę
zmaltretowany. Ku jego rozpaczy okazało się, że miał rację; róże mieniły się od
brokatu.
- Dużo tego mam na sobie? – spytał, pamiętając, by zrobić
w głowie przelicznik z magnusowego na ludzki.
Bane przyjrzał się chłopakowi. Cała twarz Aleca mieliła
się srebrnymi drobinkami. Brokat osiadł też na brwiach i grzywce.
- Trochę – przyznał a Łowca jęknął. Doskonale wiedział,
co u Magnusa znaczy „trochę”.
- Muszę do łazienki – zakomunikował tonem nieznoszącym
sprzeciwu i wyszedł nie obdarowując mężczyzny, nawet jednym całusem. Magnus już
chciał się za to obrazić, ale przypomniał sobie, że w sumie to mu się należało.
Ciężko witać buziakiem kogoś, kto na dzień dobry, przywala ci kwiatami w twarz,
bez wyraźnego powodu.
Kiedy zobaczył siebie w lustrze miał ochotę zawyć. Cały
się świecił! Policzki, nos, usta… Nawet rzęsy! Wyglądał, jakby bawił się
kosmetykami Magnusa! I robił to bardzo nieudolnie. Dobrze, że Izzy i Jace nie
mogli go teraz zobaczyć. Mieliby ubaw do końca świata i jeden dzień dłużej.
Odkręcił wodę licząc, że przynajmniej część brokatu uda
mu się zmyć w miarę bezboleśnie.
Czekając aż Alec wróci, Magnus starał się uratować,
chociaż część bukietu. Rozwiązał wstążkę i oddzielał teraz kwiaty całkiem
zniszczone, od tych, wciąż nadających się na prezent. Bądź, co bądź, były
Walentynki! A Walentynki bez kwiatów, to nie Walentynki! Prezes Miau miał chyba
podobne zdanie, bo dość żwawo zeskoczył z kanapy i zaczął pomagać
właścicielowi. To znaczy brał w pyszczek każdą odrzuconą przez Magnusa różę i
uciekał z nią na środek salonu, by tam pacnąć ją dwa razy łapą i wrócić po
następną. W innych okolicznościach Czarownik uznałby to za urocze. Teraz jednak
irytował go rosnący bałagan i zmniejszający się bukiet. Kiedy Alec wreszcie
wrócił (wciąż błyszczał, trochę mniej, lecz wciąż za bardzo, jak na gust Łowcy
a za mało, jak na gust Magnusa) Bane trzymał wiązankę zmniejszoną, o ponad
połowę. Miał ochotę w coś przywalić. Może, dla odmiany, we własną twarz.
Planował oczarować Aleca kwiatami a wyszło… Znaczy wyszła, katastrofa.
- Szczęśliwych Walentynek, kochanie – powiedział i podał
chłopakowi to, co zostało z bukietu. Tym razem uważał, by nie trafić tam gdzie
nie powinien.
- Dziękuję. – Alec wziął kwiaty i uśmiechnął się ciepło
do Czarownika. Wiedział, że jego chłopak miał wyrzuty sumienia z powodu tego,
co się stało. Magnus był perfekcjonistą i zawsze dążył, by wszystko przebiegło
zgodnie z obmyślonym przez niego planem. A przywalenie w alecową twarz, na
pewno nie zostało w tym planie ujęte. Chłopak nie miał, co do tego wątpliwości.
– Są piękne. – Na wszelki wypadek trzymał kwiaty z dala od siebie. I tak za
bardzo się błyszczał.
- Były – mruknął Magnus.
- Są – poprawił go Alec i podszedł bliżej do mężczyzny.
Teraz dzieliła ich tylko odległość bukietu, wciąż kurczowo ściskanego przez Łowcę.
– Dziękuję – powtórzył, po czym pocałował Czarownika. Czule i namiętnie. Tak,
że pod Magnusem ugięły się kolana. – Niestety, ja nie mam dla ciebie kwiatów.
Bałem się, że Church się do nich dorwie i je zeżre.
Magnus zachichotał. Pstryknął palcami i bukiet znalazł
się na stoliku, od razu w wazonie.
- Wiem coś o tym. – Nareszcie mógł go przytulić. – Te
musiałem chronić magią przed Prezesem. – Wtulił twarz we włosy Aleca. Pachniały
drzewem sandałowym. Chłopak znów musiał podprowadzić mu szampon. Magnus nie
miał nic przeciwko. – Zresztą ja nie potrzebuję kwiatów tylko ciebie. Zwłaszcza
w takiej odsłonie. – Niechętnie odsunął się od chłopaka, jednak chęć dokładnego
przyjrzenia się ukochanego zwyciężyła. – Alexandrze…
Łowca spłonął rumieńcem.
- Nic nie mów. To był pomysł Izzy. – Czuł się jak kretyn
i idiota w jednym. Dlaczego dał się namówić na te ciuchy?!
- Ależ Alexandrze! – Magnus wydawał się być oburzony. –
Czegoś takiego – wskazał na sylwetkę chłopaka – nie można pozostawić bez
komentarza. Wyglądasz obłędnie! Chyba jestem winien Isabelle podziękowania. I
to naprawdę konkretne!
- Ani mi się waż! – zastrzegł Alec. Jeszcze tego mu
brakowało! Jeśli Magnus znalazłby jakiś sposób (a na pewno by znalazł, w końcu
to Magnus), na podziękowanie Izzy za jego dzisiejszy strój, siostra nie dałaby
mu spokoju po sam grób. A kto wie, czy w zaświatach też by go nie nękała. –
Zresztą ty wyglądasz lepiej. – To była prawda. Dopiero teraz mógł lepiej
przyjrzeć się ukochanemu i musiał przyznać, że… od razu zrobiło mu się gorąco a
chęć randki gdzieś wyparowała. Chciał przejść do tego, co robi się już po randce.
W dodatku te przeklęte spodnie zrobiły się jeszcze ciaśniejsze. Dlatego wolał swoje
zwykłe ubrania, za duże o przynajmniej rozmiar. Magnus, bowiem miał na sobie
GARNITUR! Granatowy, w delikatne prążki,
do tego czarną koszulę, w której rozpiął trzy górne guziki i… spinki od niego!
Bane zawsze wyglądał fenomenalnie, przynajmniej zdaniem Aleca, ale w tym
wydaniu szczególnie podobał się chłopakowi. Łowca zaczynał podejrzewać u siebie
jakiś fetysz związany z garniturami. A przynajmniej z garniturami na Magnusie.
- Kwestia subiektywnej opinii. – Wzruszył ramionami Czarownik.
– Poza tym, ty mnie w tej odsłonie, widujesz zdecydowani częściej, niż ja
ciebie w czymś innym niż rozciągnięty sweter albo strój bojowy. Dlatego mój
zachwyt jest bardziej na miejscu. – Podszedł do ukochanego i pocałował go. –
Naprawdę jestem dłużnikiem Isabelle. Wyglądasz pięknie.
Alec nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Dlatego, wciąż
się czerwieniąc pocałował Czarownika. Który nie miał nic przeciwko takiej
zmianie tematu. Całowali się zapominając o niezbyt udanym rozpoczęciu randki,
planach na jej dalszą część oraz o tym, że trwały Walentynki. Ich pierwsze.
Zapomnieli o całym świecie. Liczyli się tylko oni. Tylko miękkie wargi, tak idealnie
do siebie pasujące, ciepło drugiego ciała i czysta radość z bliskości
najważniejszej osoby.
Dopiero, gdy Alec zaczął rozpinać mu koszulę, Magnus,
wrócił do rzeczywistości. Nie mógł pozwolić, by wieczór pijaństwa z Catariną
poszedł na marne. Przyjaciółka by mu tego nie darowała. Zwłaszcza po tym, jak
odegrał przed nią całą tę dramę. Nie chciał też odbierać Alecowi randki.
Pragnął, by za kilka, kilkanaście lat mogli z nostalgią wspominać swoje
pierwsze Walentynki. A jeśli, już na początku, skończą w łóżku, nic z tego, co
przygotował, się nie przyda.
Niechętnie złapał dłonie chłopaka i odsunął je od siebie.
Alec jęknął. Magnus też chciał. Powstrzymała go jedynie świadomość, że ten
wieczór i tak mógł się skończyć w ten sposób. Ale najpierw część romantyczna.
- Najpierw randka. – Po raz ostatni cmoknął Aleca,
najpierw w usta a potem w nos.
- Łóżko to dobre miejsce na randkę – zaprotestował Łowca
a Magnus zachichotał. Gdzie się podział tamten wystraszony chłopiec, który bał
się każdego dotyku?
- Na zakończenie, jak najbardziej. – Puścił mu oko. – Ale
wcześniej mam nieco inne plany. – Machnął ręką i przed nimi pojawił się Portal.
– Mogę prosić? – Wyciągnął, ku chłopakowi dłoń a Alec złapał ją, chwytając
wcześniej, niewiadomo kiedy, porzuconą kurkę i ozdobną torebkę w małe brokatowe
serduszka.
Razem przeszli przez Portal.
Najpierw owionęła go delikatna morska bryza a zaraz potem
poczuł, jak ciężkie bojowe buciory (uciekł z Instytutu, nim Izzy dorwała się do
tej części jego garderoby) zapadają się w sypkim piasku.
- Plaża? – zapytał głupio.
- Pomyślałem, że to ci cię bardziej spodoba niż
zatłoczona restauracja – wyjaśnił Magnus, lekko się rumieniąc a Aleca zalała
fala czułości. Czym sobie zasłużył na takiego chłopaka? Magnus był dla niego za
dobry!
- Dziękuję – wyszeptał wtulając się w bok Czarownika. Ten
przygarnął go do siebie, w zaborczym geście.
- Dla ciebie wszystko. – Pocałował chłopaka w odsłonięty
kawałek skóry, tuż za uchem. Alec pachniał… Nowymi ubraniami! Takimi prosto z
wieszaka. Czyli miał rację; ten strój był nowy! Alec, specjalnie dla niego, był
na zakupach! Zrobiło mu się ciepło na sercu. Doskonale wiedział, jak bardzo
Łowca nie znosił kupować sobie ubrań. – Ale to jeszcze nie wszystko. – Pociągnął
ukochanego za rękę. – Chodź. Restaurację, co prawda mogłem darować, ale dobrej
kolacji? Nigdy! Zapraszam!
Zrobił teatralny ukłon i oczom Aleca ukazał się koc
piknikowy rozmiarów małego boiska. Na razie pusty, ale gdy tylko Magnus klasnął
w dłonie zaraz pojawiły się na nim różnej wielkości półmiski, talerze, patery z
ciastem a nawet wypełniony lodem kubełek, w których chłodził się szampan. Alec westchnął
z zachwytu.
- To… To… - Nie potrafił znaleźć słów, by wyrazić, jak
bardzo spodobała mu się niespodzianka Magnusa. – Wspaniałe – dokończył
nieporadnie. Chciał jakoś podkreślić swój zachwyt, ale był tylko Alekiem i
gładkie słowa nie przychodziły mu łatwo. Dlatego zamiast mówić, pokazał.
Przyciągnął Czarownika do siebie i pocałował namiętnie. Magnus oddał pocałunek
i zaraz potem zachichotał. Do takiego Aleca mógł się przyzwyczaić.
- Cieszę się, że ci się podoba. – Pociągnął go na koc. –
Długo nad tym myślałem. – Postanowił nie mówić o wkładzie Catariny. Jej nie
ubędzie a on chętnie przyjmie wszystkie zachwyty na klatę.
Usiedli na kocu, uprzednio zdejmując buty. Alec czuł się
dziwnie. Znaczy cudownie, wspaniale i szczęśliwie, ale jednak też dziwnie. Nigdy
nie był na plaży. Nie prywatnie. Służbowo zdarzało mu się polować w takich
miejscach, ale nic poza tym. Poza tym sam piknik… Do tej pory słyszał o nich
tylko w opowieściach Izzy. Fakt, że teraz sam stał się bohaterem takiej
opowieści trochę go uwierał. Jakby to nie pasowało do osoby Nocnego Łowcy.
Widząc, że ukochany się denerwuje, Magnus sięgnął po
szampana. Może picie na pusty żołądek nie było dobrym pomysłem, ale wolał
leczyć kaca niż pozwolić Alecowi zatracić się w myślach. Odkorkował butelkę z
głośnym hukiem, po czym nalał alkoholu do dwóch, wyczarowanych naprędce,
kieliszków.
- Najpierw poobserwujemy zachód słońca. – Podał jeden z
nich Alecowi. – A potem zjemy romantyczną kolację przy świecach. Co ty na to?
- Brzmi, jak dobry plan. – Chłopak uśmiechnął się
odpędzając jednocześnie, od siebie, wszystkie niepokojące myśli. Był z Magnusem
i tylko to powinno się liczyć. – Za nas. – Wzniósł kieliszek do toastu.
- Za nas – zgodził się Magnus i w powietrze uniósł się
brzdęk szkła.
Alec sączył szampana oparty o klatkę piersiową Magnusa i
delektował się prywatnym pokazem, w wykonaniu Matki Natury. Było mu tak dobrze.
Alkohol lekko szumiał w głowie, odpędzając wszystkie złe myśli, w plecy
przyjemnie grzało znajome ciepło, wokół unosiła się woń drzewa sandałowego
pomieszana z zapachem morskiej bryzy a on, po prostu, cieszył się tym wszystkim
patrząc, jak słońce powoli niknie w oceanie. Podziwiał złoto-purpurowe refleksy
migoczące na wodzie i myślał, że tak właśnie wygląda raj.
- Kocham cię – powiedział nagle i odwrócił się, by skraść
zaskoczonemu Czarownikowi całusa.
- Ja ciebie też – odpowiedział Magnus obejmując chłopaka
w pasie, by jeszcze wyraźniej czuć jego ciepło. Jego całego.
Wrócili do oglądania, czasem tylko przerywając, by się
pocałować, albo zwyczajnie, spojrzeć sobie w oczy. Zarówno w tych niebieskich,
jak i kocich migotały iskierki, niczym niezmąconego szczęścia.
Kiedy słońce już całkiem zniknęło za horyzontem i nastał
półmrok, Magnus przerwał ciszę.
- A teraz, tak jak obiecałem, kolacja przy świecach. –
Pstryknął palcami i powtykane wokół pochodnie rozbłysły żółto-pomarańczowym
światłem. Momentalnie wszystko zrobiło się jeszcze bardziej magiczne.
Alec rozglądał się dookoła oczarowany. Miał wrażenie, że
trafił do innego świata. Takiego lepszego, gdzie istniało tylko dobro. Magnus
patrzył na szczęśliwą minę Aleca i czuł, jak sam puchnie z radości. Właśnie to
chciał mu dać. Czyste szczęście. Gdyby to od niego zależało zrobiłby wszystko,
by chłopak, już po sam skraj czasu, czuł tylko je. Wiedział jednak, że to
niemożliwe. Starał się więc, by przynajmniej w jego obecności, Łowcę nic nie
dręczyło.
- Do wyboru mamy homara, krewetki w sosie z mango, małże
w białym winie, carpaccio z jelenia oraz – tu nieco się skrzywił – burgery z
East Village. Wiem, że lubisz. – On sam nie przepadał, wolał bardziej wykwintne
potrawy, ale czego się nie robi z miłości?
Alecowi aż zaświeciły się oczy a usta wypełniły śliną.
Którą teraz głośno przełknął. I zaraz się zarumienił; nie chciał wyjść na
jakiegoś łakomczucha, który myśli tylko o jedzeniu, ale… Na Anioła! Jak to wszystko
pachniało! I jak wyglądało!
- Nie za dużo tego? – zapytał z wahaniem. Bo chociaż
czuł, jak żołądek, na sam widok jedzenia, zasysa mu się z głodu, był pewien, że
wszystkiego nie zdołają przejeść.
- Nie bój się, kochanie, nic się nie zmarnuje – zapewnił
go Magnus. – A teraz powiedz „aaaa”. – Wyciągnął w stronę chłopaka rękę z
kawałkiem homara. Alec, zaczerwieniony zarówno z podniecenia, jak i ze wstydu,
dał się nakarmić. Niby przypadkiem przejeżdżając, samym końcem języka, po
palcach Bane’a. Czarownika przeszedł dreszcz. Alexandre potrafił rzucać aluzje.
- Spokojnie, dojdziemy do tego. – Starał się wyglądać na
opanowanego, ale w jego wnętrzu szalała burza. Co ten chłopak z nim wyprawiał?!
Przecież powinien potrafić panować nad instynktami! Miał pięćset lat, do
cholery! – Teraz jedz. – Podał mu kolejny kawałek. Tym razem Alec nie bawił się
w subtelności. Złapał nadgarstek Magnusa, tym samym unieruchamiając dłoń
mężczyzny i delikatnie possał każdy z palców. Tylko ćwiczona przez stulecia
silna wola (a jednak trochę jej posiadał! Ha!) powstrzymała Magnusa przed
rzuceniem się na chłopaka z zerwaniem z niego wszystkich (boskich, to trzeba
przyznać) ubrań.
- Powiedziałem… - Głos mu się łamał, z trudem łapał
powietrze a przełykanie śliny, na razie pozostawało poza jego zasięgiem. – Że
do tego dojdziemy. Jedz! – Nauczony doświadczeniem, tym razem podał partnerowi
talerz. On też miał swoje granice wytrzymałości. A chciał mieć pewność, że Alec
coś zje. Chłopak był zdecydowanie zbyt wychudzony.
Alec niechętnie wziął talerz, nie był zachwycony rozwojem
sytuacji. Nie przywykł do tego, że Magnus mu się opierał. Zwykle wystarczało
rzucić jakąś, nawet mało zobowiązującą, aluzję dotyczącą wspólnych igraszek i
zaraz lądowali w sypialni. A wkrótce potem – w raju. Jednak dziś, gdy był
nakręcony, jak diabli (to przez ten cholerny garnitur! Działał lepiej niż
najlepszy afrodyzjak) Magnus postanowił ćwiczyć się w sztuce silnej woli.
Zaczął jeść. I chociaż wszystko było obłędnie pyszne, jemu czegoś brakowało.
Przy deserze, na który składały się truskawki z bitą
śmietaną (Magnus musiał zbierać biały mus z nosa Łowcy, co było przeżyciem
jednocześnie uroczym i podniecającym) oraz mus czekoladowy z malinami, do Aleca
coś dotarło. Pisnął, czym wywołał u partnera pewną konsternację i rzucił się w stronę
leżącej nieopodal kurtki. Czarownik obserwował poczynania chłopaka spod
zmrużonych powiek; Alec bez przerwy go zaskakiwał. Nie zawsze, do końca,
pozytywnie.
Po dłuższej chwili Alecowi udało się wyswobodzić z warstw
skóry i materiału torebkę w serduszka. Czerwony, jak piwonia, na kolanach
podszedł do Magnusa i podał mu prezent.
- Szczęśliwych Walentynek – wydukał. – Przepraszam, że
dopiero teraz, ale… ale… - zaczął się jąkać. – Rozproszyłeś mnie! – zakończył oskarżycielsko.
Magnus zachichotał, zupełnie nieprzejęty wyrzutem.
Nachylił się i pocałował chłopaka, jednocześnie wplatając palce w jego czarne
włosy. W ten sposób starał się ukryć wzruszenie. Nie pomyślał nawet, że Alec
będzie miał, dla niego coś, poza własną obecnością. W sumie, to tylko jej
potrzebował.
- Dziękuję. – Chciał odłożyć torebkę, ale Alec mu nie
pozwolił.
- Otwórz – rozkazał.
Magnus posłusznie zajrzał do środku. Czuł oznace
podekscytowanie. Rzadko zdarzało mu się dostawać prezenty a naprawdę to lubił.
Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, był pluszowy kot.
Wyjął go i zaczął oglądać z żywym zainteresowaniem. Im więcej szczegółów zwierzaka
dostrzegał, tym jego uśmiech stawał się szerszy. Nigdy nie dostał maskotki a
ta, w dodatku, była tak bardzo w jego stylu… Tylko Alec mógł wpaść na taki
pomysł. Roześmiał się głośno, przepełniony czystym szczęściem.
- Jest świetny. – Przytulił pluszaka do piersi. – Dziękuję.
Alec odetchnął z ulgą. Bał się, że Magnus miał podobne
podejście do maskotek, co Izzy. Na szczęście Czarownikowi, chyba naprawdę kot
się spodobał, bo postawił go blisko siebie i co chwila zerkał w jego kierunku a
złoto-zielone oczy błyszczały.
Drugą rzeczą, która wyłowił z torby były czekoladki. Za
nie Alec zarobił całusa.
Na samym końcu światło dzienne ujrzało małe pudełeczko z
logo firmy jubilerskiej. Kocie oczy rozbłysły chciwym pożądaniem. Magnus był
sroką, uwielbiał wszystko, co się świeciło i nigdy się z tym nie krył. Można
wręcz powiedzieć, że afiszował swój gust w każdej minucie życia. W dodatku
biżuterię kochał niemal tak samo mocno, jak ubrania. Niecierpliwym gestem
otworzył pudełko i aż jęknął z zachwytu. W środku, na czerwonym atłasie, leżał
srebrny łańcuszek z przywieszką w kształcie serca, wysadzanego małymi
brylancikami. Tak samo niebieskimi, jak oczy pewnego uroczego Nefilim. Magnus
podejrzewał, że były to zwykłe cyrkonie. Aleca na pewno nie byłoby stać na
prawdziwe kamienie szlachetne, zabijanie demonów nie stanowiło dochodowego
interesu, ale nie miało to większego znaczenia. Naszyjnik był piękny. I jeszcze
to serduszko – symbol miłości… najchętniej wyczarowałby cały deszcz serc, by
podkreślić, jak bardzo się cieszy. Wiedział jednak, że Alecowi mogłoby się to
nie spodobać. Dlatego tylko pocałował ukochanego. I tym razem nie było to byle
cmoknięcie a pełnoprawny pocałunek. Głęboki, szczery i baaardzo namiętny.
- Jest piękny. Dziękuję – powiedział, gdy oderwali się od
siebie. – Zapniesz mi? – Podał łańcuszek chłopakowi, jednocześnie odwracają się
do niego tyłem. Alec zrobił, o co go poproszone, jednocześnie z czystej
przekory, musnął kark Magnusa, samymi opuszkami palców. Czarownik zamruczał z
aprobatą.
- Czy to znaczy, że ja też dostanę swój prezent? –
zapytał Łowca muskając wargami ucho Czarownika. Podobała mu się taka pozycja;
dawała naprawdę spore możliwości. Niestety Magnus chyba uważał inaczej, bo
odsunął się i usiadł przodem do niego.
- Ależ oczywiście, groszku! – Zrobił skomplikowany gest
dłonią i na kolanach Aleca znalazło się średniej wielkości pudełko zapakowane w
czerwony błyszczący papier. Chłopak zdołał stłumić jęk zawodu; nie chciał sprawić
Magnusowi przykrości, chociaż nie tego się spodziewał.
- Otwórz – poprosił mężczyzna, jakoś tak niepewnie.
Alec uniósł do góry brwi. Co Magnus znowu wymyślił?
Zaczął rozdzierać opakowanie nie przejmując się zbytnio tym, gdzie leciały
strzępki papieru. W końcu, jego oczom, ukazał się…
- Szuflada? – Zdecydowanie NIE TEGO się spodziewał. –
Eeee… Dziękuję. – Nic innego nie przyszło mu do głowy.
- Oj Alec, Alec… - Magnus potarł czoło wiele mówiącym
gestem. Chłopak zdecydowanie go rozczarował. Tylko Alec nie wiedział, czym. –
To metafora. Oznacza – zaczął wyjaśniać widząc, że Łowca dalej nic nie
rozumiał, – że zrobiłem ci miejsce w mojej garderobie. Możesz przynieść do
mnie, na stałe, kilka tych swoich okropnych swetrów. Jeśli oczywiście chcesz –
dodał cicho, bo nagle opuściła go cała odwaga. Kiedy na to wpadł, pomysł
wydawał mu się idealny. Alec czasem narzekał, że po nocy w jego lofcie, nie
miał co na siebie włożyć; a magnusowych rzeczy nie chciał (ciekawe, dlaczego?).
Dlatego wyodrębnienie dwóch półek i
jednej szuflady, do osobistego użytku Łowcy, wydawało się być… właściwe. Teraz pomyślał
jednak, że Alec mógł odnieść wrażenie, iż jest osaczany. Na siłę zmuszany do
bycia z Magnusem. W końcu dał mu już klucze a teraz to…
Alec, jak urzeczony patrzył na szufladę. Magnus wydzielił
część swojego mieszkania, tylko dla niego. Pozwolił mu się tam przenieść, na
stałe. Chciał żeby Alec… Do oczu chłopaka napłynęły łzy.
- Jeżeli nie chcesz… - Widząc, że Alec zaraz się
rozpłacze, Magnus zaczął nerwowo machać rękami, jakby to miało w czymkolwiek
pomóc. – To nie…
- Oczywiście, że chcę! – Rzucił mu się na szyję. –
Dziękuję! – Pocałował mężczyznę z jakąś dziwną pasją. – Dziękuję. Dziękuję –
szeptał między pocałunkami, na które Bane z trudem nadążał odpowiadać. Alec całował
go, jak szaleniec. Szybko, głęboko, jakby bojąc się, że czar chwili pryśnie i
Czarownik mu ucieknie. Albo się rozmyśli. Magnus starał się go hamować; nie
chciał by wszystko skończyło się zbyt szybko.
- Jestem tu – wyszeptał mu do ucha, gdy Alec oderwał się
od niego, z trudem łapiąc powietrze. – I będę. Zwolnij. – Pogłaskał go po
policzku.
Jednak Alec nie miał takiego zamiaru.
- Pragnę cię – powiedział z prostotą i zaczął rozpinać
guziki koszuli Czarownika. Magnus zrozumiał, że nie ma szans, ani tym bardziej
ochoty, walczyć z nieuniknionym. Będą się kochać, tu na plaży, w blasku świec.
Pstryknął placami i cała zastawa, łącznie z resztkami jedzenia,
zniknęła. Teraz mieli koc tylko dla siebie.
- Chodź tu do mnie. – Pociągnął chłopaka w swoją stronę i
obaj upadli, a piasek osunął się pod ich ciężarem tworząc całkiem przyjemne
zagłębienie. Zachichotali i wrócili do całowania. Nagle Magnus poczuł, że coś
wbija mu się w plecy niszcząc nastrój. Sięgnął i wyjął spod siebie kurtkę Aleca.
- Że też musisz wszędzie ją ze sobą targać. – Rzucił
ubranie w bok, by im nie przeszkadzało. Ten ruch sprawił, że coś wypadło z
wewnętrznej kieszeni prosto na twarz Magnusa. Coś bardzo kolorowego. Coś, co
wyglądało, jak…
- ALEC! – krzyknął Czarownik siadając gwałtownie. Tym
samym niemal zrzucił z siebie chłopaka.
- Co? – wysapał Łowca, który myślami wciąż był przy pasku
Magnusa i ta dziwna przerwa wcale a wcale mu się nie podobała.
- Co?! – przedrzeźnił go Magnus. – To ja się pytam, CO TO
JEST?! – Podniósł ów kolorowy przedmiot i podsunął go Alecowi pod nos. Całe
pożądanie w jednej chwili opuściło ciało Łowcy.
- Jace – warknął patrząc na opakowanie prezerwatyw. To
samo, które brat z taką dumą prezentował w bibliotece.
Jace… Magnusowi trochę ulżyło. Bo szczerze mówiąc widząc
prezerwatywy wypadające z kurtki Aleca poczuł, jak serce podchodzi mu do
gardła. W ich związku to on dbał o takie rzeczy i jeśli Alexander zaczynał sam
z siebie nosić… Kurwa! Naprawdę się wystraszył, że chłopak go zdradza! I
chociaż myśl była tak bardzo absurdalna, nijak nie potrafił wyrzucić jej z
głowy. Dopiero imię Złotowłosej trochę go uspokoiło. Po nim mógł się spodziewać
takich akcji.
- Jace? – Brwi Magnusa poszybowały w górę. – Chcesz
powiedzieć…
- To jego pomysł na mój prezent dla ciebie – wyjaśnił
Alec oblewając się rumieńcem. – Nie wiem, kiedy on to podłożył. Naprawdę! –
Chociaż uprawiali z Magnusem seks regularnie, to rozmowa o nim, wciąż go
zawstydzała. Nie potrafił przejść z tym do porządku dziennego. Tak samo, jak
nie potrafił się zmusić, by samemu kupić prezerwatywy, o lubrykancie nie
wspominając. Dlatego tymi sprawami
zajmował się Magnus.
Czarownik chwilę trawił tę informację. Naprawdę nie lubił,
kiedy obce osoby interesowały się jego sprawami łóżkowymi. Zawsze starał się im
dać odpowiednią nauczkę.
- W sumie… - odezwał się się wreszcie. – Możemy zrobić z
nich użytek. Szkoda, żeby się zmarnowały, prawda? – Puścił ukochanemu oczko.
Jace czuł się najszczęśliwszym facetem na ziemi. Randka
udała się fenomenalnie; Clary była zachwycona (wbrew czarnowidztwu Isabelle) a
teraz, całując się namiętnie, zbliżali się do jego pokoju. Wiedział, czym
skończy się dzisiejszy wieczór i był na to przygotowany (zaopatrzył się w
niezbędne akcesoria, przy okazji kupowania prezentu dla Aleca. Z tym, że te
jego były zwyczajne).
- Zaczekaj. – Niechętnie oderwał się od Clary i zaczął majstrować
przy zamku. Cholera! Po co zamykał drzwi?! Przecież nikt by mu nic nie ukradł!
W końcu oporny metal ustąpił. Zapalił światło i skłonił się przed dziewczyną,
naśladując podpatrzony gdzieś w telewizji, dworski ukłon. – Zapraszam.
Jednak Clary nie weszła. Stała w progu z szeroko
otwartymi oczami i Jace’owi zdawało się, że próbowała nie parsknąć śmiechem. Otaczające
dziewczynę podniecenie, wyparowało, tego był pewien. Nic nie rozumiejąc zerknął
do pokoju. I zamarł z na wpół otwartymi ustami. Po całej sypialni walały się
nadmuchane tęczowe prezerwatywy. Kilka latało w powietrzu, jakby napełniono je
helem a ze trzy, czy cztery, dosłownie przyssały się od sufitu. W dodatku, w
powietrzu migotał brokat. Tego już było za wiele.
- MAGNUS!
* Wiem, suchar… Wybaczcie…
** Tak,
wiem. Drugi
suchar… Nie
mogłam się powstrzymać…
*** Zdaję sobie sprawę, że to prędzej Alec
przywaliłby Magnusowi, ale uwielbiam wyobrażać sobie Czarownika, jako taką
niezdarę, jeśli w grę wchodzi Alexander. W końcu, od miłości ludzie (i
półdemony) głupieją ;).
Po prostu cudo ❤️ utożsamiam się z Aleciem ja zawsze walę w tynki xD albo w drinki ❤️ czekam na kolejne
OdpowiedzUsuń