UTRACONA NIEWINNOŚĆ
3
- Przecież już widziałeś mnie nago – zaśmiał
się Magnus, wkładając bokserki.
- I to mi wystarczy do końca życia –
odburknął Alec, wciąż stojąc do mężczyzny plecami.
Bane tylko pokręcił z dezaprobatą głową i
sięgnął po spodnie. Najbliższe dni zapowiadały się… ciekawie. Tym bardziej, że
przyjdzie mu je dzielić z kolesiem, który wstydził się własnego odbicia w
lustrze, samemu pozostając naprawdę gorącym towarem. Chociaż, chyba nie zdawał sobie
z tego sprawy. Nie, na pewno nie. Człowiek, pewny swoich walorów, nie garbi się
i nie ucieka spojrzeniem, podczas każdej próby nawiązania kontaktu wzrokowego
(a może chodziło o to, że Magnus był nagi… Nie… To powinno tylko przyciągnąć
spojrzenie tego przystojniaka). Tym bardziej, jeśli jego atutem były oczy. W
odcieniu butelkowego niebieskiego szkła, o tak cudownej barwie, o tak
wspaniałej głębi, że… Magnus chciałby w nich utonąć. W połączeniu z
kruczoczarnymi włosami, ułożonymi we fryzurę typu „czeszę się poduszką”, bladą
cerą, na której widoczny był każdy rumieniec, wyrazistymi kośćmi policzkowymi i
spektakularną muskulaturą, widoczną nawet pod skórzaną kurtką i spranym
podkoszulkiem, czyniły z Aleca Lightwooda mężczyznę doskonałego. Przynajmniej w
opinii Magnusa. Serio. Alexander stanowił połączenie wszystkich jego fetyszy!
Był nawet ledwie kilka centymetrów niższy od samego Bane’a. Taki wzrost
odpowiadał Magnusowi najbardziej. Wciąż był górą, ale nie musiał za bardzo
schylać się przy całowaniu. Czyżby Alec został stworzony specjalnie dla niego?
Lightwood zwrócił jego uwagę, gdy tylko
znaleźli się w zasięgu wzroku. Już lata temu nauczył się, podczas pracy,
dokładnie lustrować otoczenie. Dzięki temu zawsze wiedział, kiedy zbliżał się
Raphael, a to bardzo ułatwiało mu życie.
W przeciwieństwie do Camille miał nadzieję,
że ten śliczny chłopiec (nie potrafił myśleć o nim, jak o mężczyźnie, wyglądał
tak młodo!) nie był nową zdobyczą Santiago. Wydawał się na to zbyt niewinny. Za
szczery do tego pełnego obłudy i zakłamania świata. Nie potrafił udawać. To
zabawne, jak wszystko, co o nim pomyślał, po zaledwie jednym zerknięciu,
okazało się prawdą. Alec był szczery, pruderyjny i zakompleksiony, chociaż
Magnus nie potrafił zrozumieć, dlaczego – z
takim ciałem?! Dlatego nawet nie mógł marzyć o przeniesieniu znajomości na
inny poziom, (choć z czterema wcześniejszymi ochroniarzami się udało). Jednak
zawsze miło popatrzeć na ładnego chłopca. No i mieć go blisko siebie.
- Już możesz patrzeć.
Jednak Alec nie odwrócił się od razu.
Najpierw wziął kilka głębszych oddechów, by przygotować zarówno ciało, jak i
umysł na ponowny widok Bane’a. Co, w ogólnym rozrachunku, nic nie dało. Bo
kiedy stanął twarzą w twarz mężczyzną, niemal jęknął z zachwytu a przez głowę
przetoczyło się tysiąc myśli. Niekoniecznie niewinnych.
Nagi Bane był uosobieniem seksu. Ubrany –
piękna. To zabawne, jak ubranie potrafi wydobyć na światło dzienne, naturalne
walory. Na przykład te czarne, skórzane spodnie, przylegające do nóg mężczyzny
niczym druga skóra, podkreślały ich długość, oraz niemal zmuszały do patrzenia
na zgrabny tyłek. Alec, by odwrócić wzrok, potrzebował całej siły woli. I
trafił z deszczu pod rynnę. Bo bordowa koszula, ze złotym kwiatowym wzorem
miała naprawdę głęboki dekolt. Dzięki czemu podziwianie umięśnionej klatki
piersiowej było dziecinnie proste.
Magnus zachichotał w duchu. Alec leciał na
niego. Chociaż starał się to ukryć. Zarówno przed samym Magnusem, sobą, jak i
całym cholernym światem. Ciekawe czy chodziło o jego zawód, czy też Alexander
(cóż za piękne imię, tak gładko osiadało na języku) Lightwood nie do końca
pogodził się ze swoimi preferencjami seksualnymi?
- Możemy iść?
Magnus, ze śmiechem skonstatował, że
mężczyzna patrzył w sufit. Chciał rzucić jakąś kąśliwą uwagę o tym, że wszystko,
na co warto patrzeć ma naprzeciw siebie. Nie zrobił tego jednak. Bo Raphael
kazał mu zachowywać się przyzwoicie. Nie żeby słuchanie Raphaela było jakąś szczególną
normą w jego życiu, ale znał przyjaciela na tyle, by wiedzieć, że cała sytuacja
mocno go irytowała. I niepokoiła. Bo te listy z pogróżkami… Mógł się śmiać i
zbywać wszystko machnięciem ręki, ale prawda była taka, że on też odczuwał
pewien lęk, umiejscowiony gdzieś, z tyłu czaszki. Niczym upierdliwy ból głowy.
Taki, na który proszki nie działają.
- Jeszcze tylko makijaż. – Uśmiechnął się
pewny, że Alexander zauważył to kątem oka.
Alec był pewny, że chodziło o zmycie
scenicznego makijażu. A nie zmycie i nałożenie nowego! Jaki facet się maluje?!
Odpowiedź przyszła szybko – Magnus Bane. Z przerażeniem patrzył na piętrzące
się przed mężczyzną kosmetyki. Kilka razy w życiu widział, jak Izzy robiła
makeup (chciałby móc o tym zapomnieć, to były traumatyczne przeżycia), ale nawet
jego siostra nie używała tylu kosmetyków, co Bane. Był pewien, że przez mnogość
wszystkich tych upiększaczy, przyjdzie im spędzić w garderobie następne dwie
godziny. Jednak Magnus zdawał się mieć wprawę z tym, co robił, bo już po
dwudziestu minutach machania rękami, w tylko sobie znanym tańcu, mężczyzna
popatrzył w lustro z aprobatą.
- No! Prawie idealnie! – Sięgnął po jeszcze
jedno pudełeczko. To służące do przechowywania szkieł kontaktowych. Alec jęknął
w duchu. A potem dał sobie mentalnego plaskacza. Jak w ogóle mógł pomyśleć, że
oczy Magnusa były naturalne?! Ludzie tak nie wyglądają ( z drugiej strony żył
już dwadzieścia trzy lata i sporo w życiu widział, ale Bane wyróżniał się
spośród wszystkich, których spotkał na swojej drodze).
Ku jego zdumieniu (i pewnej radości, jednak
do tego nie przyznałby się nawet na torturach) mężczyzna wcale nie zdjął
soczewek, tylko je nałożył. Smoliście czarne, nadały jego oczom barwę
głębokiego brązu; jak gorzka czekolada (Alec nie miał pojęcia, jak to było
możliwe; nie był dobry w kolory). Zamrugał. Zaczynał się zastanawiać, czy
zakładanie czegokolwiek w stosunku do tego człowieka miało jakikolwiek sens. Póki,
co było dwa – zero dla Bane’a.
Magnus wychwycił jego spojrzenie.
- Wada genetyczna – mruknął tonem, który
odbierał chęć na jakąkolwiek dalszą rozmowę. Czy w ogóle poruszanie tego
tematu. Alec zastanawiał się, dlaczego. Przecież oczy Magnusa były piękne. On
był piękny! NIE! ZARAZ! STOP! Alec, opanuj się! Fakt, że w końcu zobaczyłeś
nago jakiegoś faceta, nie znaczy, że możesz zaprzepaścić lata walki ze sobą!
Weź się w garść! Pamiętaj! Jace i Isabelle tego nie zaakcentują! Stracisz ich!
Tyrada w głowie pomogła. Trochę. Strach przed
utratą rodzeństwa pozwolił mu trzeźwiej spojrzeć na Bane’a, (który nadal wyglądał,
jak postać z jego mokrych snów). Przynajmniej na tyle, by nie odpłynąć.
- Idziemy? – spytał, gdy mężczyzna wstał.
Ten kiwnął głową.
- Nie wsiądę do tego! – oświadczył Magnus i
skrzyżował ręce na piersi. – Nie ma mowy! To ma w ogóle ważny przegląd?!
Alec zgrzytnął zębami. Obok Jace prowadził
podobną dyskusję. Z tym że Camille dodatkowo rzucała niewybrednymi epitetami,
nie tylko w stosunku do samochodu, ale też ich dwójki, Raphaela i w ogóle
każdego, kto choć trochę przyczynił się do obecnej sytuacji. Blondyn nie pozostawał
jej dłużny. Mimo wszystko, całkiem nieźle się dogadywali. Jemu za to trafił się
dorosły facet o charakterze dziecka. Serio! Brakowało tylko żeby Bane tupnął
nogą na znak protestu.
- Ma. To całkiem dobre auto. – Naprawdę był
dumny ze swojego samochodu. Może to nie najnowszy model prosto z salonu (gdyby
nie opuścił rodzinnego domu, pewnie teraz by takim jeździł), ale zarobił na
niego sam.
- Śmiem wątpić – burknął Bane.
- Totalne bezguście – dorzuciła swoje trzy
grosze Camille.
Pojawił się impas. Zarówno Magnus, jak i Belcourt
nie zamierzali zmienić zdania. Nie posiadali też własnego środka transportu.
- To, czym właściwie przyjeżdżacie do pracy?
– zainteresował się Jace, którego do tej pory, zawsze wożono. Najpierw szofer
rodziców a potem Alec. Własnego samochodu jeszcze się nie dorobił.
- Taksówką! – odpowiedzieli jednocześnie.
- Nie szkoda wam pieniędzy? – Alec nigdy nie
musiał martwić się o fundusze. Lightwoodowie byli bogaci i lubili się tym
bogactwem chwalić. Mimo to zawsze czuł pewien dyskomfort, gdy wydawał pieniądze
na coś, co nie było mu niezbędne. Może dlatego, że wiedział jaką cenę przyjdzie
mu zapłacić, za to bogactwo.
- Zarabiam to wydaje – odpowiedział z
godnością Magnus. On był zdania, że życie polega na uleganiu kaprysom nieważne,
jak kosztowne by one nie były. Kaprys, rzecz święta, brzmiało jego motto.
Koniec końców stanęło na tym, że zamówili dwie
taksówki. Jedną dla Magnusa i Aleca a drugą, Jace’a i Camille. Po samochód
miała później przyjechać Clary, od razu podrzucając narzeczonemu ubrania na następny
tydzień. Alec swoje miał za sobą. Asekuracyjnie wpakował spakowaną torbę rano,
do bagażnika.
- Dokąd? – spytał taksówkarz.
- Brooklyn – rzucił Magnus, po czym podał
dokładny adres.
Budynek nie robił jakiegoś spektakularnego
wrażenia, ot kolejna stara kamienica z czerwonej cegły. Schody skrzypiały a
trzymanie się barierki było, jak igranie ze śmiercią (i danie jej forów już na
starcie). Nic nie wskazywało na to, że mogła tam mieszkać gwiazda porno. Nawet
brokatowy napis na domofonie.
MAGNUS BANE
- Nie używasz pseudonimu? – zdziwił się Alec.
- Po co? – odpowiedział zdziwieniem Magnus. –
Nie wstydzę się tego, co robię.
- Zauważyłem – mruknął pod nosem Lightwood.
Bane usłyszał, ale postanowił nie komentować. W końcu nie był do końca pewny,
czy to przytyk.
Mieszkanie też było zadziwiająco zwyczajne,
chociaż Alec tak naprawdę sam nie wiedział czego się spodziewał. No dobrze,
wiedział. Ale nigdy, nikomu nie przyznałby się do tego, że podejrzewał
gwiazdora porno o trzymanie w salonie, na widoku, całej kolekcji dildo, strojów
BDSM, sztucznych pochew i innych dziwnych zabawek, które znał tylko z
niemoralnych reklam w internecie. Naprawdę nie chciał wiedzieć, czemu po
odejściu sprzed komputera Isabelle, jemu wyskoczyła reklama pompki do
powiększania penisa; są rzeczy, o których rodzeństwo nie rozmawia. A on wolał
myśleć, że jego siostra wciąż była niewinnym aniołkiem, niedopuszczającym
żadnych podejrzanych typów – czyli całego samczego rodu – do trzeciej bazy.
Tymczasem Bane w salonie, pomalowanym na
przyjemny beżowy kolor, miał kanapę, dwa fotele (dla kontrastu, ciemnobrązowe),
duży telewizor, stolik kawowy ze szklanym blatem, wyglądający na antyczny,
barek, oraz kilka par drzwi. A! I otwarte przejście do wyspy kuchennej. Czyli
całkiem zwyczajne przedmioty. Z jednej strony Alec się cieszył. Bo kolejna
dawka zawstydzenia, mogłaby go doprowadzić do problemów z sercem. Z drugiej…
Cholera! To była jedyna okazja, żeby choć trochę, nawet stojąc z boku, poznał
świat seksu. Bo, co do tego, że zostanie prawiczkiem aż po grób, nie miał
wątpliwości.
- Rozgość się – rzucił Bane ściągając buty i
odkopując je pod ścianę. Boso ruszył w stronę barku. – Drinka?
- Nie piję. – Alec wciąż stał w progu. Pomimo,
niby ascetycznego wnętrza czuł, że tu nie pasuje. Ponieważ znał tytuły obrazów
na ścianach oraz imiona i nazwiska rzeźbiarzy, których dzieła mógł właśnie
podziwiać. Jego matka, z całą pewnością nie była koneserką sztuki, ale uważała,
że na niektórych rzeczach, kulturalny człowiek, powinien się zwyczajnie znać.
Bo nie dość, że można zabłysnąć w towarzystwie i zyskać należny szacunek, to
jeszcze zawsze wiadomo czy rozmawiasz z kimś na poziomie, czy tylko
nowobogackim tałatajstwem.
Magnus zdecydowanie zaliczał się do tego
pierwszego grona. Już pierwszy z brzegu obraz, który Alec wypatrzył, był wart
więcej niż jego samochód i mieszkanie razem wzięte. A być może i cnota. Nie!
Nie pomyślał tego! Pokręcił głową, jakby chcąc cofnąć czas. Magnus mylnie wziął
to za dalszą odpowiedź na swoje pytanie. Dość ekspresyjną, trzeba dodać.
- W pracy czy w ogóle? – Podszedł do niego z
martini w ręku. Jeszcze chwila i Alec znów zagapiłby się na tę cudowną klatkę
piersiową, ale szybko odzyskał panowanie nad sobą.
- W ogóle – przyznał.
Magnus upił łyk drinka i ściągnął w zamyśleniu
brwi (bardzo ładne brwi, zdaniem Aleca).
- W takim razie, czym poprawiasz sobie humor
po ciężkim dniu, Alexandrze?
Wzruszył ramionami. Do tej pory, jeśli miał
naprawdę zły dzień, po prostu szedł wcześniej spać. Licząc, że kolejny będzie
lepszy.
- Niczym.
Bane zacmokał z niezadowoleniem.
- Tak nie może być, Alexandrze!
- Wolałabym Alec – wtrącił a Bane spojrzał na
niego, jakby obraził mu matkę, ojca, rodzeństwo, kuzynów i w ogóle całą rodzinę
do siódmego pokolenia wstecz.
- A ja wolę Alexander. Pamiętaj kto tu wypisuje
czeki. I tak wiem, że Raphael, ale znam go dość długo i potrafię nakłonić do
zmiany zdania. – Gucio prawda. Raphaela, do zmiany zdania, mogła skłonić tylko
jego matka. A kobiecina szczerze wierzyła, że jej ukochany syn pracuje w
agencji filmowej, tworzącej filmy religijne. Biada każdemu, kto ośmieliłby się
uświadomić panią Santiago. Policja miałaby kolejną nierozwiązaną sprawę
zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem. – Uwierz mi. – Przejechał językiem po
wargach. Alec momentalnie poczuł, że ma ochotę zrobić to samo. Zamiast tego
przygryzł policzek od środka. Mocno, aż do krwi. Metaliczny posmak trochę go
otrzeźwił.
- Trudno – westchnął. Wcale nie chodziło o
to, że nie lubił swojego pełnego imienia. Że wiązały się z nim tylko niemiłe
wspomnienia, głównie besztających go rodziców. Nie. Raczej o to, że jego imię,
w ustach Magnusa, brzmiało… seksownie. Dziwnie podniecająco. Jakby było
obietnicą czegoś, przed czym Alec, od lat, uciekał.
- No! Skoro to sobie wyjaśniliśmy… - Dotknął
ramienia mężczyzny i przejechał otwartą dłonią po całej długości ręki, aż
dotarł do pięści zaciśniętej na rączce sportowej torby. – To się rozgość. Tam –
wskazał na drzwi po lewej – jest sypialnia dla gości. Możesz w niej spać. Tak
po prawdzie, to trochę jesteś gościem. – Zabrał rękę i postukał się palcem w
brodę. – Mi, i tak, nie wolno nikogo zapraszać; Raphael by się wściekł. A to
zwykle kończy się dwoma lub trzema zwolnieniami. Nie mnie, rzecz jasna. – Odwrócił
się na pięcie, by usiąść w fotelu. Zrobił to niczym władca obejmujący swój
tron. – Za dużo by na tym stracił. Ale o innych, wypowiadać się nie mogę.
Alexander stał, jak sparaliżowany. Prawie
wcale nie docierał do niego monolog Magnusa. Zbyt zajęty był próbą uspokojenia
walącego o żebra serca.
Dotknął mnie, myślał. Dotknął….
Wciąż czuł ten dotyk, przyjemne ciepło i
mrowienie na całej długości ręki. Kiedy Bane dotarł do dłoni, miał ochotę
puścić torbę i spleść swoje, pokryte odciskami palce, z tymi smukłymi,
ozdobionymi masą pierścionków. I chyba by to zrobił, nie powstrzymałby się,
jednak mężczyzna zabrał rękę. I niech Aniołowi będą dzięki. Bo nie miał
pojęcia, jak by to wytłumaczył. Teraz musiał
zniknąć. Stracić, choć na chwilę, Bane’a z oczu. Inaczej nigdy się nie uspokoi!
Spojrzał na drzwi wskazana przez mężczyznę.
- To może ja… - Zdjął buty i niemal pobiegł
do sypialni. – Nikomu nie otwieraj! – krzyknął jeszcze i zniknął w środku.
- Dobrze tato! – odkrzyknął Magnus, ale Alec
już go nie usłyszał.
Zatrzasnął za sobą drzwi i oparł się o nie
plecami. Starał się unormować oddech, ale wszystko w nim aż chodziło. Płuca
domagały się dodatkowej dawki tlenu. Jeszcze chwila i zacznie hiperwentylować.
Nakazał sobie zachować spokój. Tylko on mógł go teraz uratować.
- Wdech, wydech, Alec. Dasz radę. Wdech,
wydech. To po prostu mężczyzna. Cholernie seksowny, pociągający i wspaniały
mężczyzna… - Kogo on chciał oszukać?! Bane działał na niego, jak jeszcze nigdy
nikt. Najbezpieczniejszym wyjściem, jeśli nadal chciał pozostać w szafie (a
chciał!), było wymiksowanie się z tej całej, chorej sytuacji. Może by tak
zasymulować atak wyrostka? Albo rwę kulszową? Wiedział jednak, że nie zrobi
żadnej z tych rzeczy. I nie chodziło tylko o to, że właśnie ważyły się losy Shadowhunters. Jace zawsze mógł się
przebranżowić. Śmieciarz to podobno bardzo intratny zawód. A brat mówił kiedyś,
że do twarzy mu w pomarańczowym.
Głównym powodem, dla którego zdecydował się
wytrwać za wszelką cenę, był fakt, że… Nikt wcześniej tego nie zrobił. A oni byli ostatnią agencją ochrony w mieście,
do której mógł zadzwonić Santiago. Jeśli Shadowhunters
zrezygnują Bane (i Camille, ale ona obchodziła Aleca tyle, co zeszłoroczny
śnieg, na dachu wychodka, jakiegoś rolnika od siedmiu boleści) pozostanie bez
ochrony. I choć nie skreślał całkowicie policji (przynajmniej odkąd dowiedział
się, że ojczym Clary tam pracuje i poznał Luke’a osobiście) to wiedział, że
takie zgłoszenia nie były traktowane priorytetowo przez stróżów prawa. Jeżeli
zaś Magnusowi coś by się stało, bo on wystraszył się swoich uczuć… Nie
wybaczyłby sobie do końca życia. Takim był człowiekiem. Traktującym poważnie
swoje obowiązki. Trudno. Najwyżej uzależni się od melisy i zimnych pryszniców.
Magnus patrzył na swoją dłoń z nieodgadnionym
wyrazem twarzy. Opuszki palców wciąż go mrowiły zupełnie jakby osiadł na nich
dotyk Alexandra. Jakby ciało samo pragnęło tego właśnie dotyku i dawało
właścicielowi znać, żeby się, cholera jasna, nie wygłupiał tylko leciał
poprzytulać tego ślicznego faceta w pokoju obok! Fizyczne pożądanie nie było
dla niego czymś nowym. Kurwa! Pracował
przecież, jako aktor porno! Nie zdecydowałby się na taką ścieżkę kariery, gdyby
nie lubił seksu! Choć, prawdę mówiąc, sama praca z seksem niewiele miała
wspólnego. Bardziej chodziło o prężenie się do kamery, ustawianie w
odpowiedniej pozycji i wydawanie dźwięków niczym napalony orangutan. Nie tak to
sobie Magnus wyobrażał, zdecydowanie nie tak. W internecie te wszystkie filmy wydawały
się bardziej… podniecające. A tak? Przez pierwsze pół roku pracy, na samą myśl
o seksie go mdliło i był naprawdę blisko tego, by zrozumieć Raphaela i jego
sarkastyczno-cyniczny styl bycia. Uzmysłowiwszy sobie to, poszedł do klubu,
nachlał się po kokardkę i zaliczył trójkącik. Dopiero wtedy życie wróciło do
normy, a on znów był sobą. Potem pojawiła się Camille i… Cholera! Romans w pracy to naprawdę kiepski pomysł.
Tym bardziej jeśli, nawet po rozstaniu, musisz zaliczać swoją eks, ku uciesze
milionów napalonych kobiet i mężczyzna, na całym świecie. A w dodatku nie
możesz takiej puszczalskiej lafiryndzie życzyć choroby wenerycznej, bo też to
złapiesz! Życie jest niesprawiedliwe. Magnus próbował przekonać Raphaela, powołując
się na starą przyjaźń, czystą ludzką przyzwoitość oraz serce (w tym momencie
Santiago spojrzał na niego tak, że Magnus zaczął się zastanawiać czy ma zwiewać
czy wołać egzorcystę; a może od razu lekarza, w końcu funkcjonowanie bez serca
było chyba jakimś medycznym fenomenem), by więcej nie parował go z Camille.
Niestety Hiszpan stwierdził, że skoro Magnus jest idiotą to musi sobie radzić z
konsekwencjami swoich idiotycznych decyzji. Co było robić? W dzień Bane prężył
sie do kamery udając, że podniecają go cycki Belcourt a wieczorem szedł do
klubu, upijał się i uprawiał przygodny seks, z przystojnymi mężczyznami i
pięknymi kobietami. Czasem jednocześnie. Myślał, że może to zmusi Raphaela do
zmiany decyzji.
- Póki nie przyniesiesz na plan jakiegoś
syfu, mam to gdzieś – stwierdził Santiago, depcząc tym samym nadzieje Magnusa
na uwolnienie się od Camille. Bo specjalnie zarażać się wenerą nie miał
zamiaru. Raz mu wystarczy. Podziękował.
Kiedy pojawił się pierwszy list z pogróżkami nikt
tak naprawdę się nie przejął. Dostawali takich tysiące. Głównie od
sfrustrowanych purytan, dla których seks to tylko pod kołderką, przy zgaszonym świetle
i jedynie w celu prokreacji. A! I koniecznie po ślubie! I nigdy facet z facetem
czy kobieta z kobietą! Bo za to, od razu, dziewiąty krąg Piekła i w ogóle,
wszystkie plagi egipskie naraz. Magnus był zdania, że jeśli faktycznie wszyscy
otwarci seksualnie ludzie, w zaświatach, znajdują się w jednym miejscu, to
wieczność na pewno nie będzie mu się dłużyć. Czym wywoływał wściekłość na
twarzach tych wszystkich purytańskich dupków.
Drugi list też zignorowali, nie różnił się od
typowego bełkotu, który spływał po nich, jak po kaczce. Dopiero kiedy przyszedł
trzeci, a w nim kosmyki włosów zarówno Magnusa, jak i Camille, nawet Bane
poczuł ucisk w dole brzucha. To już nie były głupie żarty. Jego włosów mógł
dotykać tylko on oraz wyspecjalizowany stylista! No może jeszcze kochankowie w
chwilach uniesień.
Raphael stwierdził, że czas zawiadomić
policję. Jeszcze tego samego dnia wyszedł, zostawiając studio w rękach Ragora
(Magnus dodał ten dzień do własnej topki najgorszych w życiu). Santiago wrócił
po kilku godzinach, wkurwiony (czyli w swoim naturalnym humorze; on chyba urodził
się wściekły i już jako niemowlę terroryzował pielęgniarki), z parą ochroniarzy
z prywatnej agencji (Kohorta czy
jakoś tak) oraz informacją, że jeśli Bane tego, albo któregokolwiek wieczoru –
aż do złapania tego świra – pojawi się w jakimkolwiek klubie w Nowym Jorku,
osobiście odetnie mu jaja. I powiesi na ścianie studia. Nie takimi rzeczami już
mu grożono. Ale nigdy Raphael. To był jedyny sposób, w jaki mężczyzna potrafił
okazać troskę. I, wzruszony do granic możliwości Magnus, dał się na to złapać.
Solennie i przy świadkach obiecał, że skończył z chodzeniem do klubów. Nawet Pandemonium! Dopiero później zrozumiał,
że Raphael sobie z niego zakpił i jednym zdaniem ułatwił własne życie. On zaś
został z głupią obietnicą i marnymi widokami na przyszłość. Bo obietnic się nie
łamie. A skoro odebrano mu najlepsza rozrywkę, umilał sobie czas podrywając
kolejnych ochroniarzy (paru nawet zaciągnął do łóżka). Wbrew obawom nie mógł narzekać
na nudę, bo ci zmieniali się, jak w kalejdoskopie. Najbardziej wytrwała agencja
pracowała dla nich prawie dwa tygodnie i to tylko dlatego, że Raphael zagroził
im pozwem. W końcu jednak wizja wielotysięcznego odszkodowania wydała się
przyjemniejsza, niż choćby jeszcze jeden dzień pracy z Magnusem i Camille. Bane
uważał, że nie bez winy był tu sam Raphael i jego usposobienie księcia demonów,
ale Santiago w ogóle go nie słuchał. Wciąż wynajdywał nowych śmiałków. Aż w
końcu skończyła mu się książka telefoniczna. I strony w internecie. Dopiero po
gruntowniejszych poszukiwaniach trafił na Shadowhunters.
Nocni Łowcy… Ciekawa nazwa dla agencji ochrony. Magnus był pewien, że wymyślił
ją ten dziwny blondyn, widać było, że lubił się popisywać. Alexander na pewno
wybrałby coś prostszego. Właśnie! Alexander!
Dłoń wciąż go świerzbiła. Nadal pragnął
dotyku tego mężczyzny. I nie chodziło o to, że miał ochotę zaciągnąć go do
łóżka (byłby jednak kłamcą, gdyby powiedział, że wizja wijącego się pod nim, z
rozkoszy, Aleca nie zadomowiła się w jego głowie). Chciał… Po prostu dotknąć
Alexandra. Może złapać za rękę? Spleść ich palce? Pokręcił głową. Ragnor go
kiedyś ostrzegał, że za dużo seksu rzuci mu się na mózg. I chyba był na dobrej
drodze, by słowa przyjaciela okazały się prorocze. Ponownie pokręcił głową, tym
razem energiczniej. Był Magnusem Bane’m, do jasnej cholery! On się nie
przytulał i nie szeptał czułych słówek!
Sfrustrowany zapukał do drzwi pokoju
gościnnego.
- Będę zamawiał kolację. Jakieś szczególne
preferencje?
Uwielbiam 😁 i proszę o więcej ❤️
OdpowiedzUsuń