poniedziałek, 8 lutego 2021

Utracona niewinność 3

 

 

UTRACONA NIEWINNOŚĆ
3


- Przecież już widziałeś mnie nago – zaśmiał się Magnus, wkładając bokserki.
- I to mi wystarczy do końca życia – odburknął Alec, wciąż stojąc do mężczyzny plecami.
Bane tylko pokręcił z dezaprobatą głową i sięgnął po spodnie. Najbliższe dni zapowiadały się… ciekawie. Tym bardziej, że przyjdzie mu je dzielić z kolesiem, który wstydził się własnego odbicia w lustrze, samemu pozostając naprawdę gorącym towarem. Chociaż, chyba nie zdawał sobie z tego sprawy. Nie, na pewno nie. Człowiek, pewny swoich walorów, nie garbi się i nie ucieka spojrzeniem, podczas każdej próby nawiązania kontaktu wzrokowego (a może chodziło o to, że Magnus był nagi… Nie… To powinno tylko przyciągnąć spojrzenie tego przystojniaka). Tym bardziej, jeśli jego atutem były oczy. W odcieniu butelkowego niebieskiego szkła, o tak cudownej barwie, o tak wspaniałej głębi, że… Magnus chciałby w nich utonąć. W połączeniu z kruczoczarnymi włosami, ułożonymi we fryzurę typu „czeszę się poduszką”, bladą cerą, na której widoczny był każdy rumieniec, wyrazistymi kośćmi policzkowymi i spektakularną muskulaturą, widoczną nawet pod skórzaną kurtką i spranym podkoszulkiem, czyniły z Aleca Lightwooda mężczyznę doskonałego. Przynajmniej w opinii Magnusa. Serio. Alexander stanowił połączenie wszystkich jego fetyszy! Był nawet ledwie kilka centymetrów niższy od samego Bane’a. Taki wzrost odpowiadał Magnusowi najbardziej. Wciąż był górą, ale nie musiał za bardzo schylać się przy całowaniu. Czyżby Alec został stworzony specjalnie dla niego?
Lightwood zwrócił jego uwagę, gdy tylko znaleźli się w zasięgu wzroku. Już lata temu nauczył się, podczas pracy, dokładnie lustrować otoczenie. Dzięki temu zawsze wiedział, kiedy zbliżał się Raphael, a to bardzo ułatwiało mu życie.
W przeciwieństwie do Camille miał nadzieję, że ten śliczny chłopiec (nie potrafił myśleć o nim, jak o mężczyźnie, wyglądał tak młodo!) nie był nową zdobyczą Santiago. Wydawał się na to zbyt niewinny. Za szczery do tego pełnego obłudy i zakłamania świata. Nie potrafił udawać. To zabawne, jak wszystko, co o nim pomyślał, po zaledwie jednym zerknięciu, okazało się prawdą. Alec był szczery, pruderyjny i zakompleksiony, chociaż Magnus nie potrafił zrozumieć, dlaczego – z takim ciałem?! Dlatego nawet nie mógł marzyć o przeniesieniu znajomości na inny poziom, (choć z czterema wcześniejszymi ochroniarzami się udało). Jednak zawsze miło popatrzeć na ładnego chłopca. No i mieć go blisko siebie.
- Już możesz patrzeć.
Jednak Alec nie odwrócił się od razu. Najpierw wziął kilka głębszych oddechów, by przygotować zarówno ciało, jak i umysł na ponowny widok Bane’a. Co, w ogólnym rozrachunku, nic nie dało. Bo kiedy stanął twarzą w twarz mężczyzną, niemal jęknął z zachwytu a przez głowę przetoczyło się tysiąc myśli. Niekoniecznie niewinnych.
Nagi Bane był uosobieniem seksu. Ubrany – piękna. To zabawne, jak ubranie potrafi wydobyć na światło dzienne, naturalne walory. Na przykład te czarne, skórzane spodnie, przylegające do nóg mężczyzny niczym druga skóra, podkreślały ich długość, oraz niemal zmuszały do patrzenia na zgrabny tyłek. Alec, by odwrócić wzrok, potrzebował całej siły woli. I trafił z deszczu pod rynnę. Bo bordowa koszula, ze złotym kwiatowym wzorem miała naprawdę głęboki dekolt. Dzięki czemu podziwianie umięśnionej klatki piersiowej było dziecinnie proste.
Magnus zachichotał w duchu. Alec leciał na niego. Chociaż starał się to ukryć. Zarówno przed samym Magnusem, sobą, jak i całym cholernym światem. Ciekawe czy chodziło o jego zawód, czy też Alexander (cóż za piękne imię, tak gładko osiadało na języku) Lightwood nie do końca pogodził się ze swoimi preferencjami seksualnymi?
- Możemy iść?
Magnus, ze śmiechem skonstatował, że mężczyzna patrzył w sufit. Chciał rzucić jakąś kąśliwą uwagę o tym, że wszystko, na co warto patrzeć ma naprzeciw siebie. Nie zrobił tego jednak. Bo Raphael kazał mu zachowywać się przyzwoicie. Nie żeby słuchanie Raphaela było jakąś szczególną normą w jego życiu, ale znał przyjaciela na tyle, by wiedzieć, że cała sytuacja mocno go irytowała. I niepokoiła. Bo te listy z pogróżkami… Mógł się śmiać i zbywać wszystko machnięciem ręki, ale prawda była taka, że on też odczuwał pewien lęk, umiejscowiony gdzieś, z tyłu czaszki. Niczym upierdliwy ból głowy. Taki, na który proszki nie działają.
- Jeszcze tylko makijaż. – Uśmiechnął się pewny, że Alexander zauważył to kątem oka.
Alec był pewny, że chodziło o zmycie scenicznego makijażu. A nie zmycie i nałożenie nowego! Jaki facet się maluje?! Odpowiedź przyszła szybko – Magnus Bane. Z przerażeniem patrzył na piętrzące się przed mężczyzną kosmetyki. Kilka razy w życiu widział, jak Izzy robiła makeup (chciałby móc o tym zapomnieć, to były traumatyczne przeżycia), ale nawet jego siostra nie używała tylu kosmetyków, co Bane. Był pewien, że przez mnogość wszystkich tych upiększaczy, przyjdzie im spędzić w garderobie następne dwie godziny. Jednak Magnus zdawał się mieć wprawę z tym, co robił, bo już po dwudziestu minutach machania rękami, w tylko sobie znanym tańcu, mężczyzna popatrzył w lustro z aprobatą.
- No! Prawie idealnie! – Sięgnął po jeszcze jedno pudełeczko. To służące do przechowywania szkieł kontaktowych. Alec jęknął w duchu. A potem dał sobie mentalnego plaskacza. Jak w ogóle mógł pomyśleć, że oczy Magnusa były naturalne?! Ludzie tak nie wyglądają ( z drugiej strony żył już dwadzieścia trzy lata i sporo w życiu widział, ale Bane wyróżniał się spośród wszystkich, których spotkał na swojej drodze).
Ku jego zdumieniu (i pewnej radości, jednak do tego nie przyznałby się nawet na torturach) mężczyzna wcale nie zdjął soczewek, tylko je nałożył. Smoliście czarne, nadały jego oczom barwę głębokiego brązu; jak gorzka czekolada (Alec nie miał pojęcia, jak to było możliwe; nie był dobry w kolory). Zamrugał. Zaczynał się zastanawiać, czy zakładanie czegokolwiek w stosunku do tego człowieka miało jakikolwiek sens. Póki, co było dwa – zero dla Bane’a.
Magnus wychwycił jego spojrzenie.
- Wada genetyczna – mruknął tonem, który odbierał chęć na jakąkolwiek dalszą rozmowę. Czy w ogóle poruszanie tego tematu. Alec zastanawiał się, dlaczego. Przecież oczy Magnusa były piękne. On był piękny! NIE! ZARAZ! STOP! Alec, opanuj się! Fakt, że w końcu zobaczyłeś nago jakiegoś faceta, nie znaczy, że możesz zaprzepaścić lata walki ze sobą! Weź się w garść! Pamiętaj! Jace i Isabelle tego nie zaakcentują! Stracisz ich!
Tyrada w głowie pomogła. Trochę. Strach przed utratą rodzeństwa pozwolił mu trzeźwiej spojrzeć na Bane’a, (który nadal wyglądał, jak postać z jego mokrych snów). Przynajmniej na tyle, by nie odpłynąć.
- Idziemy? – spytał, gdy mężczyzna wstał.
Ten kiwnął głową.
 
- Nie wsiądę do tego! – oświadczył Magnus i skrzyżował ręce na piersi. – Nie ma mowy! To ma w ogóle ważny przegląd?!
Alec zgrzytnął zębami. Obok Jace prowadził podobną dyskusję. Z tym że Camille dodatkowo rzucała niewybrednymi epitetami, nie tylko w stosunku do samochodu, ale też ich dwójki, Raphaela i w ogóle każdego, kto choć trochę przyczynił się do obecnej sytuacji. Blondyn nie pozostawał jej dłużny. Mimo wszystko, całkiem nieźle się dogadywali. Jemu za to trafił się dorosły facet o charakterze dziecka. Serio! Brakowało tylko żeby Bane tupnął nogą na znak protestu.
- Ma. To całkiem dobre auto. – Naprawdę był dumny ze swojego samochodu. Może to nie najnowszy model prosto z salonu (gdyby nie opuścił rodzinnego domu, pewnie teraz by takim jeździł), ale zarobił na niego sam.
- Śmiem wątpić – burknął Bane.
- Totalne bezguście – dorzuciła swoje trzy grosze Camille.
Pojawił się impas. Zarówno Magnus, jak i Belcourt nie zamierzali zmienić zdania. Nie posiadali też własnego środka transportu.
- To, czym właściwie przyjeżdżacie do pracy? – zainteresował się Jace, którego do tej pory, zawsze wożono. Najpierw szofer rodziców a potem Alec. Własnego samochodu jeszcze się nie dorobił.
- Taksówką! – odpowiedzieli jednocześnie.
- Nie szkoda wam pieniędzy? – Alec nigdy nie musiał martwić się o fundusze. Lightwoodowie byli bogaci i lubili się tym bogactwem chwalić. Mimo to zawsze czuł pewien dyskomfort, gdy wydawał pieniądze na coś, co nie było mu niezbędne. Może dlatego, że wiedział jaką cenę przyjdzie mu zapłacić, za to bogactwo.
- Zarabiam to wydaje – odpowiedział z godnością Magnus. On był zdania, że życie polega na uleganiu kaprysom nieważne, jak kosztowne by one nie były. Kaprys, rzecz święta, brzmiało jego motto.
Koniec końców stanęło na tym, że zamówili dwie taksówki. Jedną dla Magnusa i Aleca a drugą, Jace’a i Camille. Po samochód miała później przyjechać Clary, od razu podrzucając narzeczonemu ubrania na następny tydzień. Alec swoje miał za sobą. Asekuracyjnie wpakował spakowaną torbę rano, do bagażnika.
- Dokąd? – spytał taksówkarz.
- Brooklyn – rzucił Magnus, po czym podał dokładny adres.
 
Budynek nie robił jakiegoś spektakularnego wrażenia, ot kolejna stara kamienica z czerwonej cegły. Schody skrzypiały a trzymanie się barierki było, jak igranie ze śmiercią (i danie jej forów już na starcie). Nic nie wskazywało na to, że mogła tam mieszkać gwiazda porno. Nawet brokatowy napis na domofonie.

MAGNUS BANE

 

- Nie używasz pseudonimu? – zdziwił się Alec.
- Po co? – odpowiedział zdziwieniem Magnus. – Nie wstydzę się tego, co robię.
- Zauważyłem – mruknął pod nosem Lightwood. Bane usłyszał, ale postanowił nie komentować. W końcu nie był do końca pewny, czy to przytyk.
Mieszkanie też było zadziwiająco zwyczajne, chociaż Alec tak naprawdę sam nie wiedział czego się spodziewał. No dobrze, wiedział. Ale nigdy, nikomu nie przyznałby się do tego, że podejrzewał gwiazdora porno o trzymanie w salonie, na widoku, całej kolekcji dildo, strojów BDSM, sztucznych pochew i innych dziwnych zabawek, które znał tylko z niemoralnych reklam w internecie. Naprawdę nie chciał wiedzieć, czemu po odejściu sprzed komputera Isabelle, jemu wyskoczyła reklama pompki do powiększania penisa; są rzeczy, o których rodzeństwo nie rozmawia. A on wolał myśleć, że jego siostra wciąż była niewinnym aniołkiem, niedopuszczającym żadnych podejrzanych typów – czyli całego samczego rodu – do trzeciej bazy.
Tymczasem Bane w salonie, pomalowanym na przyjemny beżowy kolor, miał kanapę, dwa fotele (dla kontrastu, ciemnobrązowe), duży telewizor, stolik kawowy ze szklanym blatem, wyglądający na antyczny, barek, oraz kilka par drzwi. A! I otwarte przejście do wyspy kuchennej. Czyli całkiem zwyczajne przedmioty. Z jednej strony Alec się cieszył. Bo kolejna dawka zawstydzenia, mogłaby go doprowadzić do problemów z sercem. Z drugiej… Cholera! To była jedyna okazja, żeby choć trochę, nawet stojąc z boku, poznał świat seksu. Bo, co do tego, że zostanie prawiczkiem aż po grób, nie miał wątpliwości.
- Rozgość się – rzucił Bane ściągając buty i odkopując je pod ścianę. Boso ruszył w stronę barku. – Drinka?
- Nie piję. – Alec wciąż stał w progu. Pomimo, niby ascetycznego wnętrza czuł, że tu nie pasuje. Ponieważ znał tytuły obrazów na ścianach oraz imiona i nazwiska rzeźbiarzy, których dzieła mógł właśnie podziwiać. Jego matka, z całą pewnością nie była koneserką sztuki, ale uważała, że na niektórych rzeczach, kulturalny człowiek, powinien się zwyczajnie znać. Bo nie dość, że można zabłysnąć w towarzystwie i zyskać należny szacunek, to jeszcze zawsze wiadomo czy rozmawiasz z kimś na poziomie, czy tylko nowobogackim tałatajstwem.
Magnus zdecydowanie zaliczał się do tego pierwszego grona. Już pierwszy z brzegu obraz, który Alec wypatrzył, był wart więcej niż jego samochód i mieszkanie razem wzięte. A być może i cnota. Nie! Nie pomyślał tego! Pokręcił głową, jakby chcąc cofnąć czas. Magnus mylnie wziął to za dalszą odpowiedź na swoje pytanie. Dość ekspresyjną, trzeba dodać.
- W pracy czy w ogóle? – Podszedł do niego z martini w ręku. Jeszcze chwila i Alec znów zagapiłby się na tę cudowną klatkę piersiową, ale szybko odzyskał panowanie nad sobą.
- W ogóle – przyznał.
Magnus upił łyk drinka i ściągnął w zamyśleniu brwi (bardzo ładne brwi, zdaniem Aleca).
- W takim razie, czym poprawiasz sobie humor po ciężkim dniu, Alexandrze?
Wzruszył ramionami. Do tej pory, jeśli miał naprawdę zły dzień, po prostu szedł wcześniej spać. Licząc, że kolejny będzie lepszy.
- Niczym.
Bane zacmokał z niezadowoleniem.
- Tak nie może być, Alexandrze!
- Wolałabym Alec – wtrącił a Bane spojrzał na niego, jakby obraził mu matkę, ojca, rodzeństwo, kuzynów i w ogóle całą rodzinę do siódmego pokolenia wstecz.
- A ja wolę Alexander. Pamiętaj kto tu wypisuje czeki. I tak wiem, że Raphael, ale znam go dość długo i potrafię nakłonić do zmiany zdania. – Gucio prawda. Raphaela, do zmiany zdania, mogła skłonić tylko jego matka. A kobiecina szczerze wierzyła, że jej ukochany syn pracuje w agencji filmowej, tworzącej filmy religijne. Biada każdemu, kto ośmieliłby się uświadomić panią Santiago. Policja miałaby kolejną nierozwiązaną sprawę zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem. – Uwierz mi. – Przejechał językiem po wargach. Alec momentalnie poczuł, że ma ochotę zrobić to samo. Zamiast tego przygryzł policzek od środka. Mocno, aż do krwi. Metaliczny posmak trochę go otrzeźwił.
- Trudno – westchnął. Wcale nie chodziło o to, że nie lubił swojego pełnego imienia. Że wiązały się z nim tylko niemiłe wspomnienia, głównie besztających go rodziców. Nie. Raczej o to, że jego imię, w ustach Magnusa, brzmiało… seksownie. Dziwnie podniecająco. Jakby było obietnicą czegoś, przed czym Alec, od lat, uciekał.
- No! Skoro to sobie wyjaśniliśmy… - Dotknął ramienia mężczyzny i przejechał otwartą dłonią po całej długości ręki, aż dotarł do pięści zaciśniętej na rączce sportowej torby. – To się rozgość. Tam – wskazał na drzwi po lewej – jest sypialnia dla gości. Możesz w niej spać. Tak po prawdzie, to trochę jesteś gościem. – Zabrał rękę i postukał się palcem w brodę. – Mi, i tak, nie wolno nikogo zapraszać; Raphael by się wściekł. A to zwykle kończy się dwoma lub trzema zwolnieniami. Nie mnie, rzecz jasna. – Odwrócił się na pięcie, by usiąść w fotelu. Zrobił to niczym władca obejmujący swój tron. – Za dużo by na tym stracił. Ale o innych, wypowiadać się nie mogę.
Alexander stał, jak sparaliżowany. Prawie wcale nie docierał do niego monolog Magnusa. Zbyt zajęty był próbą uspokojenia walącego o żebra serca.
Dotknął mnie, myślał. Dotknął….
Wciąż czuł ten dotyk, przyjemne ciepło i mrowienie na całej długości ręki. Kiedy Bane dotarł do dłoni, miał ochotę puścić torbę i spleść swoje, pokryte odciskami palce, z tymi smukłymi, ozdobionymi masą pierścionków. I chyba by to zrobił, nie powstrzymałby się, jednak mężczyzna zabrał rękę. I niech Aniołowi będą dzięki. Bo nie miał pojęcia, jak by to wytłumaczył.  Teraz musiał zniknąć. Stracić, choć na chwilę, Bane’a z oczu. Inaczej nigdy się nie uspokoi! Spojrzał na drzwi wskazana przez mężczyznę.
- To może ja… - Zdjął buty i niemal pobiegł do sypialni. – Nikomu nie otwieraj! – krzyknął jeszcze i zniknął w środku.
- Dobrze tato! – odkrzyknął Magnus, ale Alec już go nie usłyszał.
Zatrzasnął za sobą drzwi i oparł się o nie plecami. Starał się unormować oddech, ale wszystko w nim aż chodziło. Płuca domagały się dodatkowej dawki tlenu. Jeszcze chwila i zacznie hiperwentylować. Nakazał sobie zachować spokój. Tylko on mógł go teraz uratować.
- Wdech, wydech, Alec. Dasz radę. Wdech, wydech. To po prostu mężczyzna. Cholernie seksowny, pociągający i wspaniały mężczyzna… - Kogo on chciał oszukać?! Bane działał na niego, jak jeszcze nigdy nikt. Najbezpieczniejszym wyjściem, jeśli nadal chciał pozostać w szafie (a chciał!), było wymiksowanie się z tej całej, chorej sytuacji. Może by tak zasymulować atak wyrostka? Albo rwę kulszową? Wiedział jednak, że nie zrobi żadnej z tych rzeczy. I nie chodziło tylko o to, że właśnie ważyły się losy Shadowhunters. Jace zawsze mógł się przebranżowić. Śmieciarz to podobno bardzo intratny zawód. A brat mówił kiedyś, że do twarzy mu w pomarańczowym.
Głównym powodem, dla którego zdecydował się wytrwać za wszelką cenę, był fakt, że… Nikt wcześniej tego nie zrobił.  A oni byli ostatnią agencją ochrony w mieście, do której mógł zadzwonić Santiago. Jeśli Shadowhunters zrezygnują Bane (i Camille, ale ona obchodziła Aleca tyle, co zeszłoroczny śnieg, na dachu wychodka, jakiegoś rolnika od siedmiu boleści) pozostanie bez ochrony. I choć nie skreślał całkowicie policji (przynajmniej odkąd dowiedział się, że ojczym Clary tam pracuje i poznał Luke’a osobiście) to wiedział, że takie zgłoszenia nie były traktowane priorytetowo przez stróżów prawa. Jeżeli zaś Magnusowi coś by się stało, bo on wystraszył się swoich uczuć… Nie wybaczyłby sobie do końca życia. Takim był człowiekiem. Traktującym poważnie swoje obowiązki. Trudno. Najwyżej uzależni się od melisy i zimnych pryszniców.
 
Magnus patrzył na swoją dłoń z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Opuszki palców wciąż go mrowiły zupełnie jakby osiadł na nich dotyk Alexandra. Jakby ciało samo pragnęło tego właśnie dotyku i dawało właścicielowi znać, żeby się, cholera jasna, nie wygłupiał tylko leciał poprzytulać tego ślicznego faceta w pokoju obok! Fizyczne pożądanie nie było dla niego czymś nowym.  Kurwa! Pracował przecież, jako aktor porno! Nie zdecydowałby się na taką ścieżkę kariery, gdyby nie lubił seksu! Choć, prawdę mówiąc, sama praca z seksem niewiele miała wspólnego. Bardziej chodziło o prężenie się do kamery, ustawianie w odpowiedniej pozycji i wydawanie dźwięków niczym napalony orangutan. Nie tak to sobie Magnus wyobrażał, zdecydowanie nie tak. W internecie te wszystkie filmy wydawały się bardziej… podniecające. A tak? Przez pierwsze pół roku pracy, na samą myśl o seksie go mdliło i był naprawdę blisko tego, by zrozumieć Raphaela i jego sarkastyczno-cyniczny styl bycia. Uzmysłowiwszy sobie to, poszedł do klubu, nachlał się po kokardkę i zaliczył trójkącik. Dopiero wtedy życie wróciło do normy, a on znów był sobą. Potem pojawiła się Camille i… Cholera!  Romans w pracy to naprawdę kiepski pomysł. Tym bardziej jeśli, nawet po rozstaniu, musisz zaliczać swoją eks, ku uciesze milionów napalonych kobiet i mężczyzna, na całym świecie. A w dodatku nie możesz takiej puszczalskiej lafiryndzie życzyć choroby wenerycznej, bo też to złapiesz! Życie jest niesprawiedliwe. Magnus próbował przekonać Raphaela, powołując się na starą przyjaźń, czystą ludzką przyzwoitość oraz serce (w tym momencie Santiago spojrzał na niego tak, że Magnus zaczął się zastanawiać czy ma zwiewać czy wołać egzorcystę; a może od razu lekarza, w końcu funkcjonowanie bez serca było chyba jakimś medycznym fenomenem), by więcej nie parował go z Camille. Niestety Hiszpan stwierdził, że skoro Magnus jest idiotą to musi sobie radzić z konsekwencjami swoich idiotycznych decyzji. Co było robić? W dzień Bane prężył sie do kamery udając, że podniecają go cycki Belcourt a wieczorem szedł do klubu, upijał się i uprawiał przygodny seks, z przystojnymi mężczyznami i pięknymi kobietami. Czasem jednocześnie. Myślał, że może to zmusi Raphaela do zmiany decyzji.
- Póki nie przyniesiesz na plan jakiegoś syfu, mam to gdzieś – stwierdził Santiago, depcząc tym samym nadzieje Magnusa na uwolnienie się od Camille. Bo specjalnie zarażać się wenerą nie miał zamiaru. Raz mu wystarczy. Podziękował.
Kiedy pojawił się pierwszy list z pogróżkami nikt tak naprawdę się nie przejął. Dostawali takich tysiące. Głównie od sfrustrowanych purytan, dla których seks to tylko pod kołderką, przy zgaszonym świetle i jedynie w celu prokreacji. A! I koniecznie po ślubie! I nigdy facet z facetem czy kobieta z kobietą! Bo za to, od razu, dziewiąty krąg Piekła i w ogóle, wszystkie plagi egipskie naraz. Magnus był zdania, że jeśli faktycznie wszyscy otwarci seksualnie ludzie, w zaświatach, znajdują się w jednym miejscu, to wieczność na pewno nie będzie mu się dłużyć. Czym wywoływał wściekłość na twarzach tych wszystkich purytańskich dupków.
Drugi list też zignorowali, nie różnił się od typowego bełkotu, który spływał po nich, jak po kaczce. Dopiero kiedy przyszedł trzeci, a w nim kosmyki włosów zarówno Magnusa, jak i Camille, nawet Bane poczuł ucisk w dole brzucha. To już nie były głupie żarty. Jego włosów mógł dotykać tylko on oraz wyspecjalizowany stylista! No może jeszcze kochankowie w chwilach uniesień.
Raphael stwierdził, że czas zawiadomić policję. Jeszcze tego samego dnia wyszedł, zostawiając studio w rękach Ragora (Magnus dodał ten dzień do własnej topki najgorszych w życiu). Santiago wrócił po kilku godzinach, wkurwiony (czyli w swoim naturalnym humorze; on chyba urodził się wściekły i już jako niemowlę terroryzował pielęgniarki), z parą ochroniarzy z prywatnej agencji (Kohorta czy jakoś tak) oraz informacją, że jeśli Bane tego, albo któregokolwiek wieczoru – aż do złapania tego świra – pojawi się w jakimkolwiek klubie w Nowym Jorku, osobiście odetnie mu jaja. I powiesi na ścianie studia. Nie takimi rzeczami już mu grożono. Ale nigdy Raphael. To był jedyny sposób, w jaki mężczyzna potrafił okazać troskę. I, wzruszony do granic możliwości Magnus, dał się na to złapać. Solennie i przy świadkach obiecał, że skończył z chodzeniem do klubów. Nawet Pandemonium! Dopiero później zrozumiał, że Raphael sobie z niego zakpił i jednym zdaniem ułatwił własne życie. On zaś został z głupią obietnicą i marnymi widokami na przyszłość. Bo obietnic się nie łamie. A skoro odebrano mu najlepsza rozrywkę, umilał sobie czas podrywając kolejnych ochroniarzy (paru nawet zaciągnął do łóżka). Wbrew obawom nie mógł narzekać na nudę, bo ci zmieniali się, jak w kalejdoskopie. Najbardziej wytrwała agencja pracowała dla nich prawie dwa tygodnie i to tylko dlatego, że Raphael zagroził im pozwem. W końcu jednak wizja wielotysięcznego odszkodowania wydała się przyjemniejsza, niż choćby jeszcze jeden dzień pracy z Magnusem i Camille. Bane uważał, że nie bez winy był tu sam Raphael i jego usposobienie księcia demonów, ale Santiago w ogóle go nie słuchał. Wciąż wynajdywał nowych śmiałków. Aż w końcu skończyła mu się książka telefoniczna. I strony w internecie. Dopiero po gruntowniejszych poszukiwaniach trafił na Shadowhunters. Nocni Łowcy… Ciekawa nazwa dla agencji ochrony. Magnus był pewien, że wymyślił ją ten dziwny blondyn, widać było, że lubił się popisywać. Alexander na pewno wybrałby coś prostszego. Właśnie! Alexander!
Dłoń wciąż go świerzbiła. Nadal pragnął dotyku tego mężczyzny. I nie chodziło o to, że miał ochotę zaciągnąć go do łóżka (byłby jednak kłamcą, gdyby powiedział, że wizja wijącego się pod nim, z rozkoszy, Aleca nie zadomowiła się w jego głowie). Chciał… Po prostu dotknąć Alexandra. Może złapać za rękę? Spleść ich palce? Pokręcił głową. Ragnor go kiedyś ostrzegał, że za dużo seksu rzuci mu się na mózg. I chyba był na dobrej drodze, by słowa przyjaciela okazały się prorocze. Ponownie pokręcił głową, tym razem energiczniej. Był Magnusem Bane’m, do jasnej cholery! On się nie przytulał i nie szeptał czułych słówek!
Sfrustrowany zapukał do drzwi pokoju gościnnego.
- Będę zamawiał kolację. Jakieś szczególne preferencje?

 

1 komentarz: