poniedziałek, 25 stycznia 2021

Utracona niewinność 1

 
Kilka informacji na początek.
Cała moja wiedza, na temat porno-biznesu, pochodzi z jednej z książek Jima Butchera oraz kilku znalezionych w necie strzępków informacji. Nigdy się tym nie interesowałam, dlatego, jeśli ktoś wie więcej to, z góry, przepraszam za wszystkie błędy.
Tekst jest raczej humorystyczny, pisany „na luźno”, więc na pewno posunę się do kilku (kilkunastu ;)) wyolbrzymień. Postacie mogą zostać nieco przerysowane, jednak staram się, z całych sił, zachować ich charaktery (może poza Jace’em, ale jego nie lubię i nie potrafię się wczuć w jego postać).
Nie bijcie!
A przynajmniej nie za mocno.
 
 
Tytuł: Utracona niewinność
Liczba rozdziałów: ??
Gatunek: yaoi, romans, komedia
Para: Magnus Bane x Alexander Lightwood
Seria: Dary Anioła, Shadowhunters
Ograniczenia wiekowe: +18
Info/Uwagi: Pewnego dnia, do biura agencji ochrony Shadowhunters, przychodzi znany producent filmów dla dorosłych – Raphael Santiago – z dość niecodziennym zleceniem. Dwójka jego aktorów: Magnus Bane i Camille Berlcourt, jest w niebezpieczeństwie. Ktoś grozi im śmiercią. Jace Herondale – szef agencji – motywowany wizją komornika, decyduje się przyjąć ofertę. I tak, razem ze swoim przyszywanym bratem, Alexandrem Lightwoodem, zostają ochroniarzami dwóch gwiazd porno. Co samo w sobie brzmi, jak przepis na katastrofę, jednak sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, gdy na światło dzienne wychodzi głęboko skrywany sekret Aleca. 


 

UTRACONA NIEWINNOŚĆ
1


Jace patrzył na siedzącego przed sobą mężczyznę i zastanawiał się, czy aby na pewno wszystko dobrze usłyszał. Albo czy ktoś nie robi sobie z niego jaj. No bo, jak to możliwe, żeby ten facet, wyglądający na góra piętnaście lat!, był tym, za kogo się podawał?!
- I, co pan na to, panie Herondale?
Jace odkaszlnął żeby zyskać na czasie, ale nic to nie dało. Nadal nie wiedział, co zrobić. Dlaczego, do kurwy nędzy, ten dziwak, musiał przyjść akurat w dzień, gdy Alec zjawiał się później?! On by wiedział, co zrobić. Potrafił rozmawiać z takimi freakami.
Widząc, że klient zaczyna się niecierpliwić, postanowił iść na żywioł. Może i tym razem uratuje go, jego słynny, urok osobisty.
- A więc, panie Santiago…
- Nie zaczyna się zdania od „a więc” – przerwał mu Hiszpan. – Bardzo proszę, by w rozmowie ze mną, zachował pan, choć podstawy poprawności językowej.
Jace zgrzytnął zębami.
- Zrobię, co w mojej mocy.
- Czyli nie za dużo.
Powinien teraz wstać i wypierdolić tego kolesia za drzwi. Najlepiej bez ich otwierania. Wiedział jednak, że nie może tego zrobić. Z kilku powodów. Po pierwsze: naprawdę potrzebował tego zlecenia. Czy też raczej, pieniędzy z niego. Po drugie: chwila triumfu, nad tym bezczelnym facetem, skutkowałaby utratą narzeczonej oraz wspólnika i brata w jednej osobie. Clary, już jakiś czas temu zapowiedziała, że jeśli jeszcze raz zachowa się, jak dupek, względem klienta, ona zrywa zaręczyny. Alec zaś dodał, do słowotoku przyszłej szwagierki informację, że w takiej sytuacji, on odejdzie z firmy. Oczywiście oboje tylko się zgrywali. Prędzej czy później (raczej prędzej, Jace wciąż wierzył w swój urok osobisty, nawet jeżeli pewien Hiszpan był na niego odporny), wybaczyliby mu. Ale awantura byłaby potężna. Jak to mówią: nie zna Piekło większej furii, niż wkurzona kobieta. Czy jakoś tak. A Alec czasem zachowywał się, jak baba. Taka z wiecznym stanem napięcia przedmiesiączkowego.
Dlatego zacisnął zęby i udawał, że nie usłyszał ostatniej uwagi mężczyzny.
- Dobrze panie Santiago, wracając do meritum. – Nie zaszkodzi zaznaczyć, że zna trochę trudnych słów. – Jest pan…
- Producentem filmów dla dorosłych – wszedł mu w słowo mężczyzna. Powiedział to takim tonem, jakby był przyzwyczajony do wyjaśniania tej kwestii każdemu, po kilka razy.
- I chce pan żebyśmy ochraniali dwójkę pana… aktorów – zawahał się przy tym słowie, na co Santiago groźnie zmarszczył brwi. – Bo ktoś grozi im śmiercią, tak?
Hiszpan wzniósł oczy ku niebu, jakby licząc, że spłynie na niego łaska pańska. Albo przynajmniej cierpliwość w ilościach hurtowych.
- Dios… Ja wiem, że mięśnie – wskazał na bicepsy malujące się pod opiętą koszulką Jace’a – rzadko idą w parze z inteligencją, ale przyswojenie dwóch faktów, chyba nie jest jakimś szczególnym wysiłkiem intelektualnym. Jeśli, co pół godziny, będę musiał panu przypominać, po co pana zatrudniłem, to chyba mija się z celem. – Chciał wstać, ale Jace powstrzymał go ruchem ręki. Choć, tak naprawdę, sam chętnie pomógłby mu się wydostać z biura. Oknem. Powstrzymywało go tylko wspomnienie słodkiego uśmiechu ukochanej.
- Przepraszam – bąknął. – To po prostu… Dość niecodziennie zlecenie – wyjaśnił nieporadnie.
- Ochrona ludzi? – Sztucznie zdziwił się Santiago. – Myślałem, że tym właśnie zajmują się firmy ochroniarskie.
- Niezupełnie. – Do tej pory zdarzyło im się strzec jakiegoś magazynu, nadzorować przekazanie pieniędzy pomiędzy drobnym przedsiębiorcą i bankiem (przynajmniej Jace wmawiał sobie, że ten dziwny facet był pracownikiem banku; dzięki temu spał spokojnie) oraz towarzyszyć miłej staruszce przy deponowaniu oszczędności życia na wysokoprocentowej lokacie. Za to ostatnie zlecenie nie wzięli zapłaty. Chyba żeby liczyć pół blachy ciasta z kremem. Alec był zachwycony. Jak widać agencji ochrony Shadowhunters nie wiodło się najlepiej. Dlatego, tym bardziej, nie mógł sobie pozwolić na stratę tego klienta. Nawet jeśli wiązało się z tym przełknięcie własnej dumy.
- Chodziło mi raczej o… charakter pracy ochranianych osób.
Santiago ponownie wzniósł oczy ku niebu.
- Dios! Znowu to samo!
Jace wolał nie wiedzieć, co znaczy „znowu”.
- Wszyscy zachowują się, jak cnotki, które robiły to tylko pod kołdrą przy zgaszonym świetle – ciągnął Hiszpan. – Nie powie mi pan, że nigdy nie obejrzał żadnego filmu pornograficznego. – Zmierzył Jace’a takim spojrzeniem, że Herondale miał wrażenie, iż Santiago doskonale wie, nie tylko, że w ogóle oglądał, ale także co i w jakich ilościach. Nagle zapragnął się tłumaczyć. Że jest w końcu facetem! Że ma swoje potrzeby! A posiadanie narzeczonej wcale tych potrzeb nie umniejsza!
Mężczyzna pokiwał głową. Mina Jace’a musiała mu powiedzieć wszystko, co chciał wiedzieć.  Herondale poczuł się obnażony, jak jeszcze nigdy w życiu.
- Widzi pan. – W głosie Santiago pobrzmiewało zadowolenie. – Każdy korzysta z dorobku moich aktorów, jednocześnie nimi gardząc. – Skrzyżował ręce na piersi. – Gdyby przyszedł do pana reżyser normalnych – to słowo wymówił z kpiną – filmów, nie miałby pan obiekcji przed wzięciem tej sprawy, prawda?
Jace pomyślał o kredycie, zbliżającym się weselu i marnej przyszłości Shadowhunters, jeśli wkrótce się na czymś nie wybiją.
- Teraz też nie mam – zapewnił i zrobił, co mógł żeby zabrzmiało to szczerze.
Santiago nie wyglądał na zdziwionego, raczej na zrezygnowanego. Jakby powtarzał się jakiś schemat, w którym brał udział już zbyt wiele razy.
- Przejdźmy zatem do omawiania szczegółów.
 
- Mamy nowe zlecenie – oznajmił Jace, gdy tylko Alec wszedł do biura.
Brwi mężczyzny poszybowały w górę, ale zaraz wrócił jego typowy, beznamiętny wyraz twarzy. Postawił przed przyjacielem kubek z kawą na wynos i usiadł przy własnym biurku. Dopiero wtedy spytał:
- Jakie? Znów magazyn? – U każdego innego człowieka zabrzmiałoby to, jak kpina. Jednak, od Aleca, bił tylko profesjonalizm. I za to Jace go kochał. No i za kilka innych rzeczy, które teraz nie były ważne.
- Nieeee… - powiedział przeciągając litery i niemal rzucił się na kubek z kawą. To mogło mu dać minutę, lub dwie, nim rozpęta się piekło.
- A co? – Alec zaczynał czuć niepokój. Znał Jace’a, jak zły szeląg, zdecydowanie lepiej niż blondyn myślał. Dlatego dokładnie wiedział, że przyjaciel zrobił coś czego obaj, albo głównie Alec, to zawsze był on, pożałują. – Jace?
Mężczyzna westchnął.
- Zanim cokolwiek powiesz, zanim zaczniesz na mnie wrzeszczeć pamiętaj, że obaj mamy kredyty do spłaty! A ja niedługo się żenię!
Teraz Alec nie miał już wątpliwości. Było źle.
- Po pierwsze. – Wyciągnął z szuflady małą antystresową piłeczkę. Ściskanie jej, trochę pomagało ukoić, zszargane Jace’em, nerwy. A, w najgorszym razie, mógł nią rzucić w brata. – Ja nie krzyczę tylko patrzę z rozczarowaniem.
- To jest gorsze – burknął Jace i sięgnął po kawę. Może zdąży całą wypić i Alec nie wyleje jej mu na głowę.
- Po drugie. – Mężczyzna go zignorował. – Ja nie ma problemu ze spłatą swojego kredytu.
- No tak. Ty i ta twoja druga praca. – W duchu zazdrościł przyjacielowi tej całej alecowej roztropności. Jego brat, przyszywany, ale jednak brat, nie czekał na gwiazdkę z nieba (jak zrobił to on; nie oszukujmy się, liczenie że dopiero, co założona agencja będzie przynosiła horrendalne zyski, było naiwne). Tylko, od razu, po odcięciu strumyczka pieniędzy rodziców (a tym samym ich ciągłej kontroli) znalazł zajęcie, które nie dość, że pozwalało mu zarobić godziwe (jak na standardy zwykłych ludzi a nie rozpieszczonych gówniarzy jakimi, do tej pory, byli) pieniądze, to jeszcze wiązało się z jego pasją – łucznictwem. Alec, który trenował od ósmego roku życia, w wieku dwudziestu lat został instruktorem w sekcji dziecięcej. I był w tym naprawdę dobry. Jego podopieczni wygrywali zawody, zdobywali nagrody, a co najważniejsze – ubóstwiali swojego nauczyciela. Nie raz i nie dwa Alec wrócił do domu obładowany czekoladkami, rysunkami i innymi przejawami dziecięcego uwielbienia. Jace był dumny z brata, chociaż nigdy mu tego nie powiedział.
- Po trzecie. – Znów go zignorował. Był przyzwyczajony do tego rodzaju przytyków. – Nikt ci nie każe robić wesela na trzysta osób. Większości z nich nawet nie znasz! – Niemal krzyknął, ale zaraz machnął ręką. Doskonale wiedział, o co chodziło Jace’owi. Chciał udowodnić wszystkim, w tym sobie, że nawet bez wsparcia rodziców, jest w stanie dać Clary niezapomniane wesele. Z tym, że dziewczyna wcale nie chciała wielkiej fety. Zdecydowanie bardziej doceniała fakt ograniczenia kontaktów z przyszłymi teściami. Ale Jace, jak to Jace, gdy sobie coś ubzdurał, żadna siła nie mogła go zmusić do zmiany zdania.
- Skończyłeś już? – burknął blondyn. Wałkowali ten temat już tyle razy, że dostawał mdłości na samą myśl o kolejnej rozmowie.
- Tak. – Alec miłosiernie odpuścił dwa ostatnie punkty ze swojej listy. – Wal. W co nas, tym razem, wpakowałeś.
I Jace zaczął mówić. A im dłużej to robił, tym bardziej czerwony stawał się Alec. W pewnym momencie Jace myślał nawet, że brat dostał jakiegoś krwotoku wewnętrznego, albo wylewu. Ale skoro nie padł na ziemię w konwulsjach to chyba nie było aż tak źle, prawda? Dlatego kontynuował, zdeterminowany, by powiedzieć wszystko na raz. Jak ze zrywaniem plastra. Cały ból, w jednym ruchu.
Kiedy skończył Alec długo milczał. Oddychał tylko szybko i głęboko, jakby chciał nabrać powietrza na zapas. Jace wiedział, co to znaczy. Instynktownie skulił się w sobie, oczekując ciosu. I się go doczekał, szybciej niż myślał. Antystresowa piłeczka przecięła powietrze z prędkością pistoletowej kuli i ugodziła Jace’a prosto w czoło. Herondale jęknął i zaczął rozmasowywać obolałe miejsce. To cholerne łucznictwo naprawdę wyrobiło u Aleca cela.
Tymczasem brunet wstał z krzesła i zaczął pakować swoje rzeczy.
- Nie. Ma. Mowy. Jak chcesz się zajmować taki sprawami, rób to sam. Ja się wypisuje!
Ostatni raz Jace widział Aleca tak wzburzonego podczas kłótni z rodzicami, gdy oznajmił, że ma dość grania roli idealnego syna i on się z całej tej szopki wypisuje. A jak chcą go za to odciąć od wszystkich funduszy, to droga wolna. Miejsca do spania, na dworcu, jest sporo. I on woli bawić się w bezdomnego niż, po raz kolejny, ulec ich jakimś głupim pomysłom (Jace tak naprawdę nie wiedział, o co dokładnie poszło, ale to musiała być naprawdę wielka rzecz, skoro Alec się zbuntował). Po czym trzasnął drzwiami i tyle go widzieli. Nikt go nie zatrzymywał. Robert i Maryse byli pewni, że pierworodny wróci, góra po tygodniu, z podkulonym ogonem. Jace też tak myślał, w końcu byli paniczykami z dobrego domu, którym pod nos, podstawiano wszystko czego chcieli. I tylko Isabelle twierdziła, że Alec sobie poradzi a oni już go nie zobaczą. Chyba, że na jego warunkach. Jak się okazało to właśnie ona miała rację. Nie dość, że Alec niemal od razu znalazł pracę, to jeszcze zaskoczył wszystkich wynajmując dwupokojowe mieszkanie. Skąd miał na to pieniądze, Jace nie wiedział, ale był bratu niezwykle wdzięczny kiedy, nieco ponad rok później, prosił go o azyl.
Po odejściu Aleca to z niego próbowano zrobić „idealnego pierworodnego”, chociaż z rodziną Lightwood nie łączyły go żadne więzy krwi. Robert jednak uznał, że lepiej postawić na adoptowanego syna niż rodzoną córkę, tak jakby dziewczyna nie nadawała się do prowadzenia firmy. Jace wiedział, że to nieprawda. Izzy, gdyby tylko dano jej szansę, zakosiłaby wszystkich. Ale kłótnia z Robertem przypominała kopanie się z koniem, więc milczał. Przynajmniej dopóki nie odczuł, co naprawdę oznacza „bycie spadkobiercą”. Pełen podziwu dla Aleca, że wytrzymał w tym cyrku tak długo, spakował manatki i poszedł żebrać u brata o kawałek podłogi. Alec – jak zawsze – nie odmówił mu pomocy. Mieszkał u niego dopóki nie stanął na nogi. Trochę chwiejnie, agencja wciąż nie przynosiła znaczących zysków, ale jednak.
Teraz miał szansę się wybić i nie chciał żeby pruderyjna natura Aleca mu to uniemożliwiła.
- No weź! – Podszedł do brata i złapał go za ramię, tym samym uniemożliwiając dalsze pakowanie. – To na pewnie brzmi gorzej, niż będzie w rzeczywistości.
Alec spojrzał na niego z tą swoją miną pod tytułem „kpisz czy o drogę pytasz?”.
- Mamy ochraniać dwójkę aktorów porno – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Zarówno podczas pracy. – Niemal zakrztusił się tym słowem. – Jak i prywatnie. To nie brzmi tylko źle! To przepis na katastrofę!
Jace, który zaczynał oswajać się z myślą, kim byli ich klienci, wzruszył ramionami.
- No weź – powtórzył. – To po prostu… aktorzy. Nie można nimi gardzić tylko dlatego, że grają w tym w czym grają. – Nieświadomie zaczął przytaczać argumenty Santiago. – Przecież każdy ogląda porno! – krzyknął dla nadania swoim słowom większej ekspresji. A twarz Aleca poczerwieniała jeszcze bardziej, choć Jace mógłby przysiąc, że to niemożliwe. W dodatku mężczyzna spuścił wzrok na swoje buty a palce, zaciśnięte na pasku torby, zbielały z wysiłku. Jace, od zawsze uważał, że z Aleca można czytać, jak z otwartej księgi a on potrafił to najlepiej. Teraz jednak nie byłe pewien, czy dobrze odczytał znaki. – Alec? – zaczął i urwał nie wiedząc, co powiedzieć dalej. To było niezręczne. Bracia nie powinni rozmawiać na takie tematy! A przynajmniej nie na trzeźwo!
- Nie kreci mnie to, dobra?! – krzyknął Alec, wciąż nie patrząc na brata. – I nie drąż! Ta rozmowa nigdy nie miała miejsca, jasne?!
Takie rozwiązanie było mu na rękę, więc kiwnął głową. Jednak świadomość, że Alec był do tego stopnia niewinny… Znaczy wiedział, że brat nigdy nie spotykał się z dziewczynami i zapewne, pomimo swoich dwudziestu trzech lat, nadal pozostawał prawiczkiem, ale że nawet porno pozostawało poza jego kręgiem zainteresować?! To wydawało się już chore.
Ciekawe czy robił sobie kiedyś dobrze, pomyślał. I od razu sprzedał sobie mentalnego plaskacza. Nie będzie o tym myślał! Ani teraz, ani nigdy!
- Dobra! To może nie każdy, ale znaczna część populacji, już tak! – Wrócił do pierwotnego tematu. W końcu to chodziło o ich następne zlecenie a nie życie seksualne Aleca (nie żeby jakiś istniało, jak się okazało). – Poza tym, słuchaj. Ktoś grozi tym ludziom! Naprawdę chcesz ich zostawić bez ochrony, tylko przez to, czym się zajmują? Będziesz aż takim chujem?!
Alec westchnął. Jace wiedział, jak go podejść.
- Dobra. – Odłożył torbę. – Ale będziesz mi coś winien.


1 komentarz:

  1. kocham <3 Alec jak zwykle niewinny jestem ciekawa jak to dalej się potoczy pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń