UTRACONA NIEWINNOŚĆ
2
-
I co powiedziała Clary, kiedy wyjaśniłeś jej, w czym rzecz? – spytał Alec, gdy
Jace usadowił się już w samochodzie i zapiął pasy, (co wymusił na nim niemal
siłą). – Była bardzo zła? – Włączył się do ruchu, w duchu prosząc o jakiś
wypadek. Może nie śmiertelny – jego życie nie było idealne, lecz innego nie
miał i, siłą rzeczy, się przywiązał, – ale wystarczająco poważny, by bez
wyrzutów sumienia, iść na L4.
-
Nieeee… - Z tonu głosu brata, Alec od razu wywnioskował, że Jace kłamie. –
Muszę tylko, jak to wszystko się skończy, pomalować salon, na fuksjowo… Pierwszy
raz słyszę o takim kolorze, więc nie wiem czy sobie ze mnie, po prostu, nie
zażartowała… Z drugiej strony, kobiety mają tyle tych nazw kolorów… Pamiętasz,
jaką aferę Izzy nam zrobiła, bo stłukliśmy jej karminowy lakier a odkupiliśmy
czerwony?
Alec
pamiętał. Chociaż wolałby zapomnieć. Ich siostra bywała straszna.
-
A! I muszę pozwolić Clary wybrać imię dla dziecka. Spokojnie! – krzyknął widzą
minę brata. – Clary jeszcze nie jest w ciąży! W ogóle, na razie, żadnej ciąży
nie planujemy – uściślił. – Chcemy poczekać.
-
Twoja pierwsza mądra decyzja w życiu – stwierdził Alec, jednocześnie
zastanawiając się, co by było, gdyby wjechał w, zbliżające się ku nim, drzewo.
-
Myślałem, że pierwszą było spierdolenie od rodziców. Uważaj! Drzewo! Chcesz nas
zabić?!
-
Zależy, z której strony na to patrzeć. – Cholera, przejrzał go. – Porzuciłeś
kierowanie międzynarodową korporacją, dla możliwości ochraniania dwóch
gwiazdeczek porno. – O! Tir! A może by tak…
-
Ale przynajmniej sam decyduję, jakie gacie włożę rano. Kurwa! Alec! Nie widzisz
tego tira?! Może lepiej ja poprowadzę?
Jakimś
cudem na miejsce dojechali w jednym, trochę tylko poobijanym, kawałku. I to
pomimo tego, że Alec nie wpuścił Jace’a za kierownicę.
-
Mówiłem ci już, jak bardzo nie chcę tego robić? – spytał Alec, gdy przekroczyli
próg magazynu, który firma Santiago Company Films przerobiła na studio filmowe.
-
W ciągu ostatnich czterdziestu minut? Jakieś dwieście razy.
-
To powtórzę dwieście pierwszy. Nie chcę tu być!
-
Nie pękaj. – Brat poklepał go po ramieniu. – Nie będzie tak źle.
Pierwszym,
co uderzyło ich, gdy weszli do środka, wcale nie był widok roznegliżowanych ciał,
(chociaż tych było całkiem sporo, z pięćdziesiąt lekko licząc; nie żeby Alec to
robił), tylko zimno.
-
Kurwa! – mruknął Jace zapinając skórzaną kurtkę aż po samą brodę. Alec poszedł
w jego ślady. – Co tu tak zimno? Na ogrzewanie ich nie stać?
-
Stać. – Nie wiadomo kiedy, tuż obok nich, wyrosła dziewczyna o urodzie Azjatki,
z niebieskimi pasemkami w czarnych włosach. – Tylko tak łatwiej o sterczące
sutki a ludzi to kręci. – Uśmiechnęła się, jakby powiedziała właśnie
najnormalniejszą rzecz na świecie. – Jestem Lily Cheng. – Wyciągnęła ku nim
dłoń, którą zszokowany Jace uścisnął niemal bezwiednie. – Asystentka Raphaela.
A wy musicie być nowymi ochroniarzami! Niezłe z was ciacha. Może, po wszystkim,
skusicie się na jakąś małą rólkę?
-
Tak – przytaknął blondyn, z trudem przełykając ślinę. Nie uważał się z osobę
pruderyjną, ale bezpośredniość tej dziewczyny trochę wytrącała go z równowagi.
Spojrzał na brata. Alec, cały czerwony, wyglądał jakby połknął język. I to na
dobre. Raczej się dzisiaj nie odezwie. Dobrze, jeśli odzyska mowę jeszcze w tym
miesiącu. Chociaż to może i lepiej. Przynajmniej go nie opierdoli. Niestety,
tym samym cały ciężar konwersacji spadł na niego. Szkoda, bo chciał zobaczyć
starcie Santiago kontra Lightwood, to byłoby epickie. Ta dwójka była siebie
warta. – To znaczy tak, jesteśmy ochroniarzami. Za role… Dziękujemy. Jace
Herondale i Alec Lightwood – przedstawił ich. – Czy możemy rozmawiać z panem
Santiago?
Lily
wyglądała na zawiedzioną jego odmową, ale gdy tylko wspomniał o Hiszpanie jej
twarz rozjaśnił uśmiech tak szeroki, że Jace był niemal pewien, iż dziewczyna
zwichnie sobie szczękę.
-
Jasne!
Jak
można okazywać taki entuzjazm, na myśl o spotkaniu z tym gburem, pomyślał Jace.
On sam żałował, że nie wziął rano czegoś na uspokojenie.
-
Już idę po szefa! – Odwróciła się na pięcie i dosłownie wpadła na stojącego,
tuż przed nią, Raphaela. – O cześć, szefie!
Mężczyzna
obrzucił ją spojrzeniem, od którego krowy zaczynały dawać zsiadłe mleko.
Uśmiech dziewczyny, jeśli to możliwe, jeszcze się poszerzył. Jace, który kiedyś, dla szpanu, przed naprawdę
ładną laską (czasy sprzed Clary i ustatkowanego życia narzeczonego), przeczytał
dwa rozdziały z podręcznika do psychologii, zdiagnozował w tym zachowaniu,
Syndrom Sztokholmski.
-
Spóźniliście się. – Raphael zignorował asystentkę, która absolutnie nie poczuła
się urażona, i od razu zwrócił się do ochroniarzy.
Jace
poczuł, jak żołądek zaciska mu się w supeł. Nie znosił tego kolesia. I jeszcze
nie mógł mu odpyskować, bo faktycznie zjawili się po czasie. A wszystko przez
to, że Alec, za wszelką cenę, starał się ich zamordować. Ale cóż… To trochę też
jego wina. Dał bratu prowadzić. Jednak nie przeprosi tego wypierdka! Niech
sobie nie myśli, że…
-
Przepraszamy. – Ku jego absolutnemu zdumieniu, odezwał się Alec. – Korki.
-
Mam nadzieję, że do wypełniania swoich obowiązków, podchodzicie poważniej, niż
do punktualności.
Nie!
Zaraz mu jebnie! Tą podkładką trzymaną przez Lily.
-
Może być pan tego pewien. – Znów z pomocą przyszedł mu Alec. Na bracie zjadliwe
komentarze Hiszpana zdawały się nie robić wrażenia, co Santiago przyjął z
pewnym zdziwieniem, ale też podziwem.
-
Pewność będę miał, jeśli moi aktorzy dożyją do czasu złapania przez policję
tego psychola.
-
Zrobimy, co w naszej mocy, żeby tak się stało. A teraz czy możemy poznać… -
Alec zawahał się. Pierwszy raz podczas całej rozmowy.
Raphael
uniósł brwi, jakby czekając, co mężczyzna powie i czy będzie musiał, ponownie, wygłaszać
swój wywód na temat miejsca porno w ludzkim życiu.
-
Naszych bezpośrednich klientów? – dokończył Alec, tym samym wzbijając się na
wyżyny taktu. Nawet Santiago nie miał, jak tego skomentować. Dlatego tylko
prychnął.
-
Chodźcie. – Obrócił się i już chciał ruszyć przed siebie, gdy dopadł do niego
chudy, czarnoskóry mężczyzna, z masą dredów, ubrany jedynie w długi, czarny
szlafrok. Alec odwrócił wzrok. Jace zrobił to samo. Oglądanie półnagich facetów
nie leżało w jego sferze zainteresowań.
-
Raphael! – jęknął mężczyzna niemal uwieszając się marynarki Santiago.
-
Czego Elliott? – Gdyby wzrok mógł zabijać, Elliott byłby martwy, w mniej niż sekundę.
-
To nie fair!
-
To, że ciągle cię tu trzymam? Masz rację.
-
Nie – wyjęczał mężczyzna, jakby nie dotarł do niego sens słów przełożonego a
nie zgodził się, dla samej zasady. – Dlaczego to zawsze Tessa dostaje
trójkąty?! Ja też chcę!
Jace
usłyszał, jak Alec się krztusi. Poklepał brata po plecach, pomagając mu
ponownie złapać oddech. Pomyślał, że to wszystko wcale nie było takim dobrym
pomysłem. Jeszcze mu brat na zawał zejdzie. A innego nie miał.
Tymczasem
Elliott dalej jęczał uwieszony Raphaela.
-
Dlaczego ona?! Co ma, czego ja nie?!
-
Cycki – podpowiedziała usłużnie Lily. Jace znów musiał klepnąć Aleca w plecy.
Raphael
wyglądał, jakby miał wszystkiego dość i najchętniej powystrzelałby połowę
ludzkości. A drugą połowę zamknął zakneblowaną w jakichś ciemnych lochach, bez
możliwości ich opuszczenia.
-
Dobra – powiedział w końcu. – Tessa! – zwrócił się do brunetki, która, choć urodę
posiadała raczej przeciętną, emanowała jakimś dziwnym magnetyzmem. Jace stwierdził,
że chętnie zobaczyłby ją w akcji. A zaraz potem sprzedał sobie mentalnego
plaskacza. Miał przecież narzeczoną! Nie wolno mu było myśleć, w ten sposób, o
innych kobietach!
-
Tak? – Tessa podeszła do nich. Na szczęście wciąż była w pełni ubrana, bo tym
razem Alec mógłby zacząć hiperwentylować.
-
Masz dzisiaj wolne – powiedział Raphael. – Twoją rolę przejmie Elliott.
Nie
zrobiło to na niej jakiegoś większego wrażenia.
-
Dobrze. – Wzruszyła ramionami. – Ale jutro mam przyjść normalnie, tak? –
upewniła się. – Gramy Dumę i uprzedzenie!
– Jej twarz przybrała rozmarzony wyraz.
-
Tak, tak. – Hiszpan zbył ją machnięciem ręki. – Zadowolony? – zwrócił się do
Elliotta. Ten naburmuszył się, jak dziecko.
-
Chciałem z dwoma kobietami. Will jest przerażający a Jem… - urwał widząc minę
Raphaela. – Ale jak to mówią, jak się nie ma, co się lubi… Lecę się
przygotować! – Pobiegł w swoją stronę a oni, wreszcie, mogli ruszyć ku swojemu
zleceniu.
Kiedy
szli Alec starał się nie rozglądać na boki. Wystarczająco wiele zobaczył, gdy
tylko weszli. Wszędzie kręcili się mniej, lub bardziej rozebrani ludzie.
Niektórzy, tak jak Elliott, mieli na sobie szlafroki, jednak spora część… nie
ubrała nic! I stali tak, zupełnie nadzy, nie przejmując się niczym.
Alec
miał ochotę zapaść się pod ziemię, zwłaszcza gdy mijali jedną ze scenografii,
do złudzenia przypominającą kuchnię, w domu na przedmieściach. Tak
stereotypową, jakby przeniesiono ją wprost z katalogu Ikei. Na blacie kuchennego stołu siedział nagi mężczyzna. Całkiem
przystojny, umięśniony. Pomiędzy jego rozłożonymi nogami klęczał drugi i…
rytmicznie poruszał głową. Alec wciągnął ze świstem powietrze. Takich widoków
właśnie obawiał się najbardziej. Nagie kobiety nie robiły na nim wrażenia,
chociaż czuł się przy nich nieswojo. Według Aleca, nagim w otoczeniu innych
osób można było być tylko w czterech przypadkach. Pierwszy: dopiero się
urodziłeś i nie bardzo masz wpływ na wszystko wokół. Drugi: właśnie umarłeś,
więc jest ci wszystko jedno. Trzeci: uprawiasz seks z miłością swojego życia,
(co dla Aleca pozostawało poza zasięgiem). I czwarty: u lekarza przy, na
przykład, badaniu prostaty. Tak więc kobiety peszyły, ale nie siały wybitnego
spustoszenia w alecowej głowie. Natomiast nadzy mężczyźni… Tu sprawy się
komplikowały i zaczynało piekło młodego Lightwooda. Alec, bowiem, był gejem.
Takim wciąż w szafie, w której urządził sobie przytulną norkę, ze wszystkimi
możliwymi wygodami, nie mając zamiaru z niej wyjść do samej Apokalipsy. Albo i
dłużej, gdyby okazało się, że po wszystkim, jakiś świat jeszcze odważyłby się
istnieć.
Ze
swojego skrzywienia zdał sobie sprawę w liceum. Wtedy to odwrócił się od całego
świata, budując wokół siebie mur i poprzysięgając sobie, że jego zboczenie nie
ujrzy światła dziennego. Nie akceptował siebie, ale nauczył się żyć z tą
nieakceptacją. Wystarczyło unikać pokus. Takich jak na przykład filmy pornograficzne.
Gdyby zdecydował się jakiś obejrzeć musiałby wybrać ten z wątkiem homoseksualnym.
A to by oznaczało, że przynajmniej częściowo, pogodził się z tym, czym był. A
to nieprawda.
Wtem,
siedzący na blacie mężczyzna zacisnął mocno wargi i… doszedł wprost na twarz
kompana. Alec musiał przyznać, że go to podnieciło. Dobrze, że zawsze nosił
szerokie spodnie.
-
Kręcicie tu też gej porno? – spytał z nieskrywaną odrazą Jace a Alec poczuł,
jak całe podniecenie z niego ulatuje. Brat może i nie głosił haseł „Jebać
pedałów”, na każdym kroku, ale daleki był od tolerancji względem kochających
inaczej. Gdyby Alec przyznał się do bycia gejem, straciłby go. A tego by nie
przeżył. Wolał już utracić część siebie. Zwłaszcza tę zepsutą część.
Santiago
nawet się nie zatrzymał, tylko przez ramię rzucił Jace’owi pełne dezaprobaty
spojrzenie.
-
Doprawdy, panie Herondale, poziom pana dedukcji wprost oszałamia. Mam nadzieję,
że nie będzie pan potrzebował pomocy w znalezieniu toalety.
Chociaż
bardzo chciał pozostać wiernym bratu i przyjacielowi w jednej osobie, Alec musiał
przyznać, że Hiszpan, w swojej złośliwości, miał trochę racji. Przecież to było
wiadome odkąd spotkali Elliotta. Jace czasem naprawdę wolno kojarzył fakty.
Herondale
już chciał odpowiedzieć coś zjadliwego, ale powietrze przeszył dźwięk, który
nawet jemu zamknął usta.
-
Oh! Tak! Taaak!
Doszli
do kolejnego planu filmowego. Ten wyglądał, jak wysokiej klasy pokój hotelowy. Taki,
w którym trzeba wybulić trzycyfrową sumę, by spędzić w nim, choć jedną noc.
Alec widywał takie w filmach. No dobra. Raz w takim spał, gdy rodzice zabrali
go na jakąś przeraźliwie nudną konferencję. Tam jednak nie było aż tak
wielkiego łoża, po podłodze nie walała się pusta butelka szamana (zapewne
rekwizyt) a jakaś para nie uprawiała seksu w złotej pościeli (znaczy miał
nadzieję, że nie; wolał myśleć, że rodzice robili to tylko trzy razy, po jednym
na każde ze spłodzonych dzieci).
-
O tak! – Kobieta ujeżdżająca rozłożonego w pościeli mężczyznę, jęknęła z
rozkoszy. Alecowi, po plecach, przeszedł dreszcz. To było zbyt surrealistyczne.
Właśnie patrzył, jak jakaś obca para uprawiała seks, samemu pozostając smutnym
prawiczkiem. I chociaż bardzo chciał, nie mógł oderwać wzroku od kobiety. Była
piękna, nawet on musiał to przyznać. Wysoka (pozycja, w której się znajdowała
trochę zaburzała ocenę wzrostu, ale z kurduplem na pewno nie mieli do
czynienia), szczupła, o jasnej skórze pozbawionej jakichkolwiek skaz. Długie
blond włosy opadały kaskadami na wygięte w łuk plecy, a jędrne piersi
podskakiwały w rytm jej ruchów. Spod zmrużonych powiek patrzyły na świat piękne
zielone oczy.
-
Głębiej – jęknęła, a na jej biodrach znalazły się silne męskie dłonie, w
kolorze karmelu. Alec usilnie starał się nie patrzeć na resztę ciała mężczyzny.
-
O…
-
O nie! – Powietrze przeszył krzyk nienależący do żadnego z kochanków, wybijając
z rytmu zarówno ich, jak i resztę zgromadzonych. Alec otrząsnął się niczym pies
po wyjściu z wody. Jace podszedł do niego i ścisnął mu ramię.
-
To było… Intensywne – powiedział a Alec tylko kiwnął głową. Sam nie ująłby tego
lepiej.
-
Co znowu?! – warknęła kobieta i, wciąż siedząc na mężczyźnie, odwróciła się do
właściciela głosu.
Alec
zrobił to samo. Tak po prawdzie zrobiłby wszystko, byle tylko nie patrzeć na nagich
aktorów. Szczególnie tego płci męskiej.
-
To – powiedział wysoki mężczyzna o oliwkowej skórze, białych, niczym mleko
włosach i oczach ciskających gromy, – że jesteś beznadziejna. Moja własna matka
zrobiłaby to lepiej, a ona uprawiała seks tylko raz w życiu. Bo inaczej to
grzech. – Jego wargi wygięły się w drwiącym uśmieszku, gdy kobieta zerwała się
z łóżka i, zupełnie nie przejmując się swoją nagością, podeszła do niego.
-
Słuchaj Fell! – Dźgnęła go wymalowanym na czerwono tipsem prosto w pierś. – Takie…
-
On ma rację – powiedział Raphael stając przy mężczyźnie i mierząc kobietę
wzrokiem, jaki zwykle Alec rezerwował dla Jace’a, gdy ten zeżarł ostatni
kawałek pizzy, bez pytania o zgodę. – Tak możesz jęczeć po pracy, gdy
zapraszasz do łóżka jakiś amatorów. A nie na moim filmie. – W ogóle nie
przejmował się furią na twarzy blondynki. – A ty, Bane, nie byłeś lepszy.
Z
łóżka dało się słyszeć jękniecie.
-
Nie kwękaj. Nie za to ci płacę! Za leżenie, jak kłoda zresztą też nie. I wstań
z tego łóżka, jak do ciebie mówię!
-
Ale stąd wszystko świetnie słyszę!
Na
twarzy Raphaela nie drgnął nawet jeden mięsień. Mimo to Alec wyczuł, że
mężczyzna zbliżał sie do skraju swojej wytrzymałości.
-
Wstawaj! Albo następne trzy filmy grasz z Arabellą!
-
Nie! Ona śmierdzi rybą! – Bane zaczął wygrzebywać się z pościeli. – Jak jakaś
syrena! – W końcu udało mu się wyswobodzić i, podobnie jak jego towarzyszka
wcześniej, nieskrępowany nagością stanął obok Raphaela. Ten zmierzył go złym
wzrokiem.
-
Ubierz się.
Mężczyzna
uśmiechnął się drwiąco.
-
A co? Zawstydzam cię?
-
Nie. Ale jak złapiesz zapalenie pęcherza, będziemy musieli przełożyć zdjęcia, o
co najmniej tydzień a i tak gonią nas terminy.
Bane
prychnął, ale posłusznie podszedł do stojącego nieopodal krzesła i zdjął z
niego złoty, jedwabny szlafrok. Na nogi wzuł puchate żółte kapcie z króliczymi
ogonkami.
-
Weź też mój! – krzyknęła za nim blondynka. Udał, że nie słyszy.
Alec
przyglądał się tej scenie z myślą, że jeśli zaraz nie zemdleje, to będzie istny
cud. Bo Bane był… Oh! Idealny! Wysoki, wyższy nawet od niego, (co od zawsze
stanowiło skrywany fetysz Aleca), muskularny, z idealnie wyrobionymi WSZYSTKIMI
mięśniami. A jego penis… Alecowi zabrakło tchu. To było… COŚ! I to w najlepszym
tego słowa znaczeniu. Co prawda Alec nie miał w tej kwestii za dużego
porównania (do tej pory, poza swoim własnym widział tylko członka Maxa, gdy ten
był niemowlęciem, co zupełnie się nie liczyło i nie powinno być uwzględniane w
kategoriach nagości! Alec nie był pedofilem!), jednak mógłby się założyć, że
Bane znacznie zawyżał nowojorską średnią. Poza tym mężczyzna był tam… ogolony
na zero! Przez co penis wydawał się jeszcze większy!
Żeby
nie wyszło, że gapi się tam gdzie nie powinien przeniósł wzrok na twarz
mężczyzny. I umarł. A potem zmartwychwstał. Tylko po to, by zaraz znów umrzeć. Tak
przystojnego człowieka Alec jeszcze nie widział (a wychowywał się z Jace’em i
Isabelle, która miała słabość do ładnych chłopców). Pociągła twarz o
azjatyckich rysach, wąskie usta, bez przerwy wygięte jakby w szyderczym
grymasie, kruczoczarne włosy, które pomimo intensywnych przeżyć, wciąż
pozostawały idealnie ułożone (przeszło mu przez myśl, by zapytać Raphaela
jakiego lakieru używają i sprezentować go Izzy pod choinkę). A do tego te oczy!
Zielono-złote z pionowymi źrenicami. Alec był niemal pewien, że to nie
soczewki. To wszystko sprawiało, że Bane stanowił żywe uosobienie piękna i
gdyby Alec nie był na bakier ze swoją orientacją, zakochałby się od razu. A
tak, ledwo się zauroczył, natychmiast spychając rodzące się uczucie, w
najgłębsze odmęty umysłu.
-
A ci to, kto? – spytała kobieta wkładając szlafrok. Po, który sama musiała
pójść. Za co posłała Bane’owi spojrzenie pełne pogardy. Zupełnie się tym nie
przejął zajęty podziwianiem swoich POMALOWANYCH paznokci. – Nowy nabytek? –
Zmierzyła obu wzrokiem. – Całkiem słodziutcy. Dostanę z nimi jakąś rólkę?
Jace
wciągnął ze świstem powietrze a Alec poczerwieniał po same koniuszki uszu.
-
I jacy niewinni! – Zaśmiała się. – Koniecznie chcę jednego z nich!
-
I dostaniesz – powiedział Raphael, zupełnie obojętny na to, jak to zabrzmiało.
– Ale nie w tym sensie. Chociaż, jak się tam dogadacie, to mnie to wisi. To
wasi nowi ochroniarze. I tym razem zróbcie wszystko żeby nie uciekli z krzykiem
i pozwem o zakaz zbliżania się. To jedyna agencja ochrony w mieście, która
jeszcze nie zablokowała mojego numeru. Tak, Camille, to się tyczy też ciebie!
Wiem, że to głównie Bane siada na psychikę, ale tobie dużo nie brakuje.
Kobieta
wydęła kształtne wargi.
-
To nie było miłe.
-
Nie miało być. Płacę ci, nie muszę być miły. Oto wasi klienci – zwrócił się od
Jace’a i Aleca. – Dogadajcie się między sobą, co i jak. Mnie to wali. Byle
tylko twa dwójka – wskazał na aktorów – zjawiała się, co rano w pracy i dożyła
złapania tego debila. A jeśli, w międzyczasie, będziecie ich wiązać, kneblować
i zamykać w szafie, to tym lepiej dla mnie. Nie narobią szkód. I nie musicie
się przejmować śladami, mamy świetną charakteryzatorkę. Ja muszę iść. –
Spojrzał na zegarek. – Lily!
Alec
mógłby przysiąc, że dziewczyna dosłownie wyrosła spod ziemi, tuż za Raphaelem.
-
Tak szefie? – Zachowywała się, jak pies, który zrobi wszystko, byle tylko
właściciel podrapał go za uchem.
-
Co z tym spotkaniem z księgowym?
-
Powiedział, że może pan dzwonić o każdej porze dnia i nocy. – Uśmiechnęła się
drapieżnie a Alecowi przypomniały się wszystkie filmy o wampirach, jakie
widział w życiu.
-
No to chodźmy – zadecydował Raphael. – Mam z nim do obgadania kilka rzeczy.
-
Nie znam kolesia – Jace nachylił się ku Alecowi i wyszeptał mu wprost do ucha,
tak by inni nie słyszeli, – ale już mi go szkoda.
Alec
pokiwał głową na znak, że się zgadza. Zdążył dodać Raphaela Santiago do listy
osób, z którymi nie chciałby mieć na pieńku.
Kiedy
zostali sami, bez czujnego, wszystkowidzącego oka Hiszpana, do Aleca dotarło,
że Bane i Camille wpatrywali się w swoich nowych ochroniarzy, jakby oceniali
towar w sklepie. Nie było to zbyt komfortowe przeżycie. Tym bardziej, że widząc
minę kobiety, niemal czuł przyklejoną do czoła kartkę z napisem WYPRZEDAŻ.
Jace,
któremu spojrzenia innych ludzi nigdy nie przeszkadzały a wręcz działały
pobudzająco, (ale też nikt nigdy nie patrzył na niego, jak na chodzące
rozczarowanie) postanowił, że czas zabłysnąć. Tym bardziej, że w pobliżu nie
było irytującego Santiago mogącego podciąć mu skrzydła.
-
Nazywam się…
-
Nieważne. – Machnęła ręką Camille. – Mnie to nie obchodzi a Magnus i tak nie
zapamięta, i jakoś cię przechrzci. Nie jesteś w jego typie – dodała, jakby to
miało wyjaśnić wszystko. Choć tak naprawdę tylko zagmatwało. Bo Jace, przecież,
był w typie każdego! – I nie podniecaj się tak dzieciaku. Lepsi od ciebie już
tu byli. Wszyscy zrezygnowali. – Wydęła wargi. – Wam – spojrzała na Aleca,
który nagle zapragnął by ziemia pod nim się rozstąpiła i go pochłonęła – też
nie wróżę długiej kariery.
Jace
wypuścił powietrze przez nos, co było oznaką, że panuje nad sobą ostatkiem sił.
-
Jeszcze się przekonamy, panno…
-
Belcourt – przedstawiła się, ale w żaden inny sposób nie skomentowała słów
mężczyzny. Zamiast tego wzięła się za organizacje pracy. – Was jest dwóch i nas
jest dwoje. Najprostszy wniosek? Każdy dostaje swojego prywatnego ochroniarza.
Przynajmniej do czasu, aż nie podwiniecie ogonów pod siebie i nie spieprzycie
na wieś, hodować lamy. Czy robić coś równie niedorzecznego. Co ty na to,
Magnusie?
Bane,
do tej pory przysłuchujący się wszystkiemu z bezpiecznej odległości, podszedł
do nich, z rękami luźno zwisającymi wzdłuż ciała. W jego ruchach było tyle
gracji i pewności siebie, że Alecowi zrobiło się dziwnie. Nawet Jace, który był
chodzącym samozadowoleniem, nie roztaczał takiej aury, pełnej akceptacji samego
siebie. A mimo to… Alec wyczuł w tym nutkę fałszu.
Jakby mężczyzna miał jakiś kompleks, o którym nikt z postronnych nie wiedział.
Tylko, na Anioła!, jaki kompleks mógł mieć ten chodzący ideał?!
-
W sumie może być – stwierdził stając na tyle blisko, by nie musieć krzyczeć,
ale wystarczająco daleko, żeby Camille nie mogła go dotknąć bez ruszania się z
miejsca. To wydało się Alecowi dziwne. Przecież przed chwilą uprawiali gorący
seks… Na samo wspomnienie jego policzki przybrały czerwoną barwę. – Ale od razu
mówię, że zaklepuję tego ślicznego chłopca.
Jace
przewrócił oczami i zrezygnowany poczłapał do Magnusa. Który wyglądał jakby
ktoś go obraził.
-
Nie mówiłem o tobie, Roszpunko! – Naburmuszył się. – Mówiłem o NIM! – Ostentacyjnie
wskazał palcem na Aleca.
Mężczyzna prawie udławił się własną śliną. I
nie on jeden. Jace też wyglądał, jakby nie mógł otrząsnąć się z ciężkiego
szoku. Tylko na Camille wybór Magnusa nie zrobił wrażenia.
-
Cóż… Tego się spodziewałam. To w końcu twój typ. Czyli zostaliśmy na siebie
skazani panie Niewystarczająco Ładny Dla Magnusa Bane’a. Myślę, że będziemy się
razem całkiem nieźle bawić.
Świat
Jace’a stanął na głowie. A potem wykonał potrójne salto w tył. To był pierwszy
raz, gdy ktoś, mając wybór, świadomie zdecydował się na Aleca zamiast niego! I
to jeszcze tak ostentacyjnie! Nie żeby bycie w kręgu zainteresować Bane’a było
jego marzeniem, ale tu chodziło o honor! I porządek wszechświata! No i co miała
znaczyć ta Roszpunka?!
Zatopiony
we własnym nieszczęściu, w ogóle nie zarejestrował słów Camille. Dlatego w
obronie jego praworządności stanął Alec.
-
Jace ma narzeczoną.
-
Oh! Ale mi to nie przeszkadza. – Camille lubieżnie oblizała wargi.
-
Oczywiście – prychnął Bane. – Tobie nic nie przeszkadza we władowaniu się komuś
do łóżka.
Belcourt
zaśmiała się dźwięcznie.
-
Dalej masz mi za złe tę sprawę z Rosjaninem?
-
W sumie to nie. Borys, to naprawdę fajny facet. I fakt, świetny w łóżku.
Policzki
kobiety poczerwieniały, choć i tak daleko jej było do Aleca, który niemal
płonął z zażenowania. Naprawdę nie chciał słuchać takich rzeczy. Camille
wyłapała jego stan i postanowiła uderzyć w Magnusa z tej strony.
-
Wstydliwy ochroniarz ci się trafił. Nie będziesz miał z niego pożytku. Jeśli wiesz,
o czym mówię. – Ponownie oblizała wargi.
-
Żebyś się nie zdziwiła.
To
przesądzone. Dzisiaj Alec się zabije. Ale najpierw zamorduje brata, za
wpakowanie go w takie gówno. Tylko jeszcze musi zdecydować, jak to zrobi. Tak
żeby, nawet w zaświatach, Jace wszystko pamiętał.
-
W takich chwilach cieszę się, że wziąłem tę robotę. – Wszyscy aż podskoczyli,
gdy do rozmowy włączył się ktoś nowy. – Chyba zrezygnuje z kablówki. Tu mam
kabaret na żywo.
-
Fell! – Camille obróciła się na pięcie i obrzuciła mężczyznę spojrzeniem godnym
złej czarownicy z bajek. Chociaż nie. Po zobaczeniu czegoś takiego dzieci
mogłyby mieć traumę. – Nie masz czegoś do zrobienia? Na przykład dobrze
szefowi?
-
Raphael lubi mieć stały plan dnia. Loda robię mu o trzynastej. – Nawet powieka
mu nie drgnęła. – Ale raz mam scenę do nakręcenia, więc wracaj do łóżka! I tym
razem daj coś z siebie, albo idź kręcić amatorskie porno z kolegami. Trochę ich
masz, na początek jak znalazł.
Camille
prychnęła niczym wściekła kotka, ale zaczęła się rozbierać. Wiedziała, kto w
wytwórni podpisuje czeki. A o tym, kto mu włazi do łóżka, krążyły plotki.
-
Ty też, Bane!
-
Sorry Ragnor. – Magnus wzruszył ramionami. – Ale mi opadł – powiedział z
rozbrajającym uśmiechem. Na który Fell pozostał tak samo nieczuły, jak na
złośliwości Camille.
-
To sobie popatrz na tego swojego ślicznego chłopca. Od razu ci stanie.
Magnus,
oblizawszy wargi, spełnił sugestię Fella. Naraz Alec zapragnął mieć na sobie
spodnie narciarskie, grubą zimową kurkę, tak puchatą, jak to tylko możliwe i
czapkę uszankę. Albo worek po ziemniakach. Lub mnisi habit. Wszystko, co tylko
zakryłoby go przed wzrokiem Bane’a i uczyniło obiektem całkowicie aseksualnym.
Bo pomysł zdał egzamin i Magnus był gotowy do dalszej pracy.
-
Zamorduję cię Jace. Przysięgam, że zrobię sobie, z twojej dupy, tarczę
strzelniczą!