piątek, 15 września 2017

Kurs Gotowania XVIII

Jak zwykle, wielkie DZIĘKUJĘ skierowanie w stronę KokutoYoru za sprawdzenie rozdziału. Podziwiam cię, że Ci się chce :).


KURS GOTOWANIA 

ROZDZIAŁ XVIII
"Mój"


Był pewien, że Zoro się na niego rzuci, gdy tylko przekroczą próg sypialni. I trochę się tym stresował. Nie, żeby nie chciał… Nie!  Teraz marzył tylko o tym, by znów znaleźć się w uścisku tych silnych ramion, by ukochane dłonie gładziły każdy skrawek jego ciała, by Zoro go posiadł.

Lecz nawet to pragnienie nie mogło odegnać odczuwanego przez niego strachu.
Ostatnio robili to, kiedy obaj byli pijani. Jak będzie teraz? Czy Zoro o wszystko zadba? Czy może on powinien… Cholera! Miał się kochać z facetem drugi raz w życiu! W szkole nie dawali do tego instrukcji! Oglądane w złości filmy porno też na niewiele się zdały. Bo przecież to nie zawodowy aktor go teraz niósł. A Zoro. Jego Zoro. Mocniej przylgnął do klatki piersiowej ukochanego. Jakby w ten sposób miał się pozbyć zżerających go strachu i niepewności. Lecz, kiedy usłyszał szybkie bicie serca Roronoy, poczuł się jeszcze mniej pewnie. Zielonowłosy był napalony. On też, tylko… No właśnie! Dla niego to wciąż była nowość.
- Zoro – wysapał, kiedy mężczyzna położył go na łóżku.
- Tak? – Roronoa delikatnie wyjął z jego dłoni zarówno żel jak i prezerwatywy, po czym odłożył je na szafkę nocną. Wcale nie wyglądał, jakby zaraz miał się rzucić na Sanjiego niczym wygłodniałe zwierzę. Czym niezwykle zdziwił blondyna.
- Czy… - Do tego stopnia, że nie potrafił nawet wydusić z siebie jednego pytania. – Czy… Może być delikatnie? – Wreszcie! – I… wolno?
Z niepokojem patrzył na Zoro, z którego twarzy ciężko było cokolwiek wyczytać. Może go zniechęcił? Powiedział coś nie tak? Przecież… Kurwa! Zoro na pewno nie miał zamiaru się ograniczać! Nie po tak długim czekaniu! Już otwierał usta, by zamienić swoje pytanie w żart. Nieśmieszny, ale zawsze jakiś. Jednak sam zainteresowany szybko wybił mu ten pomysł z głowy. W najlepszy możliwy sposób. Pocałunkiem. Długim, delikatnym, zmysłowym… Takim, po którym wyzbył się wszelkich wątpliwości. A słowa, jakie padły zaraz potem, pozwoliły mu całkiem zawierzyć Zoro.
- Co tylko zechcesz.

- Co tylko zechcesz – szepnął, wyczuwając zdenerwowanie Sanjiego. Wiedział, że mógł czuć się nieco… nie na miejscu... W końcu… nie miał za dużego doświadczenia. Zoro napawał dumą fakt, iż to on był pierwszym Sanjiego. Postanowił zrobić wszystko, żeby blondyn nie żałował swojej decyzji. Nawet, jeśli sam miał ochotę na trochę… ostrzejsze zabawy.
Widząc przyzwolenie w błękitnych oczach, zaczął rozpinać guziki żółtej koszuli. Opuszkami palców wodził po odsłoniętej klatce piersiowej, napawając się jękami ukochanego. Nawet tak delikatny dotyk działał na Sanjiego. Czuł to. I widział. Nabrzmiała męskość dość wyraźnie odznaczała się pod materiałem spodni. Powinien się nią zająć. Ale to później. Teraz postanowił skupić się na „wyższym piętrze”.
Zaczął muskać ustami szyję blondyna, dłońmi cały czas błądząc po mlecznobiałej skórze. Co jakiś czas zahaczał o sutki. Wtedy z ust Sanjiego dało się słyszeć urywany jęk. Urywany, bo mężczyzna zagryzał rękę, nie chcąc wydać z siebie głośniejszych dźwięków.
Zoro uśmiechnął się. Wstydliwy ten jego Kucharzyk.
- Nie… - szepnął i odciągnął smukłą dłoń od ukochanych ust. Na których potem złożył krótki pocałunek. – Chcę cię słyszeć. 
Sanji zamglonym wzrokiem spojrzał na Zoro.
- Zboczeniec.
Roronoa nie mógł się nie roześmiać.
- Wiedziałeś, na co się piszesz. – Ugryzł partnera w ucho.
- A czy ja narzekam? – Było mu tak dobrze. Dłonie Zoro błądzące po jego ciele. Ten gorący oddech na skórze. I cudowne czarne oczy wpatrujące się w niego z uwielbieniem. Ale… to wciąż było mało. Chciał więcej. Dużo więcej. – Zoro?
- Tak? – wysapał, na chwilę przestając obsypywać obojczyki Sanjiego pocałunkami.
- Rozbierz się.
Zoro podciągnął się, by móc spojrzeć ukochanemu w oczy.
- A może to ty mnie rozbierzesz? – Kiedy nakierowywał dłoń Sanjiego na skraj swojej koszulki, w jego oczach błyszczały wesołe iskierki.
Blondyn nie dał się dwa razy prosić. Jednym, no może dwoma, ruchami ściągnął z Roronoy ubranie. Nareszcie. W końcu mógł napawać się widokiem umięśnionego torsu. Zaraz jednak jego zachwyt został przysłonięty przez żal. I strach. Bowiem teraz przed oczami nie miał jednej blizny – strasznej już samej w sobie. A dwie. Drugą zrobiła pistoletowa kula. Która mogła mu na zawsze odebrać Zoro. Nim go w ogóle dostał.
- Boli? – szepnął, kładąc dłoń na świeżej bliźnie.
- Nie. Już nie. – Zabrał dłoń Sanjiego i złożył na niej krótki pocałunek. – Myślę, że są miejsca, które bardziej czekają na twój dotyk. – Położył rękę blondyna na swojej piersi. – Tak… - jęknął, kiedy chłodna skóra zetknęła się z jego rozpalonym torsem. – O wiele lepiej.

Sanji, widząc jak Zoro zareagował na jego dotyk, nabrał śmiałości. Postanowił nie przejmować się przeszłością, której i tak nie zmieni. Zamiast niej miał przecież teraźniejszość. O wiele przyjemniejszą teraźniejszość.
Sam zaczął sunąć dłońmi po ciele ukochanego. Badał strukturę, wyszukiwał wrażliwych miejsc. Drażnił sutki, gładził brzuch, przejeżdżał wzdłuż linii kręgosłupa. Dając i biorąc. Bo Zoro też nie próżnował. Porzucając pieszczoty dłońmi, odkrywał jego ciało za pomocą ust. Mokre pocałunki znaczyły drogę od szyi po brzuch. W kilku miejscach Zoro ozdobił bladą skórę krwistoczerwonymi malinkami. Które jeszcze bardziej nakręciły Sanjiego. Postanowił się zrewanżować. Przysnął usta do obojczyka Roronoy. Najpierw musnął go delikatnie, potem przejechał językiem, by w końcu… Przyssać się do wrażliwego miejsca. Zoro jęknął. Bynajmniej nie z bólu.
- Szybko się uczysz…
- Mam dobrego nauczyciela. – Oblizał wargi, podziwiając wynik swojej pracy. Wyszła mu naprawdę ładna malinka.  Idealny znak mówiący, że ten człowiek już do kogoś należy. I tym kimś był właśnie Sanji.
Świadomość, że w ten oto sposób oznaczył, Zoro jako swoją własność, podziałała na Sanjiego jak najlepszy afrodyzjak. Nagle ręce, wciąż błądzące po jego torsie, przestały mu wystarczać. Gorące, nabrzmiałe od pocałunków usta nie potrafiły dać mu tego, czego naprawdę pragnął. Wiedziony pierwotnym instynktem i zwierzęcą potrzebą zaspokojenia, sięgnął do paska Roronoy, po czym zaczął go rozpinać.
Zoro momentalnie oderwał się od szyi Sanjiego.
- Co…
- Przecież miałem cie rozebrać – przerwał mu Black, teraz mocując się z guzikiem. – Kurwa!
Zoro zamarł na ułamek sekundy. Zmiana tempa zaskoczyła go. Przecież miało być wolno.
Nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo Sanji poradził już sobie ze spodniami. I teraz na straży jego męskości stały tylko bokserki. A Black z niezwykłym zaangażowaniem bawił się gumką od nich. Zupełnie, jakby nie wiedział, czy chce przeciągnąć jeszcze moment rozbierania, czy też pokusa, by zobaczyć Zoro nagiego, była silniejsza. A sam Zoro czuł, że te nieszczęsne bokserki z każdą chwilą cisną go coraz bardziej. Dlatego, gdy Sanji zdecydował w końcu ściągnąć z niego bieliznę, aż jęknął, czując niewysłowioną ulgę.
Ów jęk bardzo spodobał się blondynowi.
- Aż tak ci dobrze? – spytał zaczepnie, wpatrując się jednocześnie w twardego penisa partnera. Widok ten, choć zdecydowanie wart grzechu, budził w nim dość sprzeczne emocje. Z jednej strony czuł ekscytację. Zoro był ogromny! Z drugiej – strach. Bo… Zoro był ogromny! Paradoks sytuacji wywołał u niego nerwowy chichot. Który Zoro wziął za kolejną zaczepkę.
- Mam nadzieje, że sprawisz, że będzie jeszcze lepiej… - Roronoa przejechał językiem po wargach w dość prowokacyjnym geście.
Sanji znów się uśmiechnął. Tym razem z rozczuleniem. I pewną dumą. Bo faktycznie mógł tego dokonać. On i tylko on. Nikt więcej. Przecież Zoro należał do niego. Całe to ciało. Cudowne. Umięśnione. Pokryte kropelkami potu. Drążące z emocji i podniecenia. Tylko on miał prawo je oglądać w takim stanie. Tylko on mógł do takiego stanu doprowadzić!
- Zoro – jęknął, biorąc w dłoń jego penisa.  – Jesteś mój. – Zaczął poruszać ręką, samemu znajdując w tym perwersyjną przyjemność.
Zoro czuł, jak rozkosz przychodziła do niego falami w rytm ruchów blondyna. Był gotów w niej utonąć.
- Cały – wysapał pomiędzy jednym jękiem a drugim. Temu człowiekowi był gotów oddać się w całości. Podarować każdą, najmniejszą część siebie. – Cały – powtórzył. – Wszystko jest twoje. – Gdzieś w głębi wiedział, że to głupie. Oddawać się komuś tak mocno. Zwłaszcza człowiekowi, który już raz go skrzywdził. I który w każdej chwili mógł to zrobić ponownie. A mimo to, Zoro chciał tego. Pomimo grożącego mu ryzyka, pragnął być własnością Sanjiego. Teraz i na zawsze. Fizycznie i duchowo. Musiał przyznać to przed samym sobą. Pragnął kochać i być kochanym.
Sanji poczuł, jak robi mu się podejrzanie duszno. I nie miało to nic wspólnego z ogarniającym go podnieceniem. To szczerość, usłyszanego właśnie wyznania, sprawiła, że dziwne uczucie ciepła zalało go od środka.
- Zoro… - Ostatni raz przesunął dłonią po członku partnera. Ułożył się, przybierając najbardziej kuszącą pozę, na jaka go tylko było stać. – Rób, co chcesz.
Zoro miał wrażenie, że śni. To nie mogło dziać się naprawdę. A mimo to… działo się. Sanji mu się oddawał. Pozwolił robić ze sobą wszystko! Mimo to postanowił być delikatny. Tak, by ich pierwszy w pełni świadomy seks kojarzył się Sanjiemu dobrze. I chciał go powtórzyć.
Jeszcze raz spojrzał na partnera, po czym niechętnie odsunął się od niego. Co prawda Sanji go rozebrał, ale tylko połowicznie. Zarówno spodnie, jak i bokserki utknęły na wysokości kolan, krępując mu ruchy.
Szybko pozbył się niepotrzebnej odzieży. Cały czas był bacznie obserwowany przez niebieskie tęczówki. Zupełnie, jakby Black bał się, że Zoro zaraz zwieje.
- Nigdzie się nie wybieram – uspokoił go, gdy ponownie, tym razem stuprocentowo nagi, zawisnął nad kochankiem.
- Wiem. Bo nigdzie bym cię nie puścił. Nie teraz… Jesteś mój. A ja jestem twój.
Uśmiechnął się, słysząc to wyznanie. Tak bardzo go pragnął. Nawet bardziej niż tego chętnego ciała, które miał przed sobą. I które tak cudownie się pod nim wiło. Niestety, wciąż w ubraniu. Postanowił naprawić ten błąd. Lekko pociągnął Sanjiego ku sobie i zsunął z jego ramion koszulę, która szybko poszybowała w bliżej nieokreślonym kierunku. Następnie przyszedł czas na spodnie. Nie miał ochoty bawić się w subtelności. Nie na tym etapie. Dlatego po prostu je ściągnął. Razem z bokserkami. Dopiero wtedy mógł w pełni rozkoszować się widokiem nagiego Sanjiego. Czy raczej prawie nagiego. Bo w tym ferworze zapomniał o jednym, dość istotnym szczególe. Skarpetki. I teraz, kiedy patrzył na blondyna, ubranego właśnie w nie, miał ochotę się roześmiać. Cały nastrój po prostu diabli wzięli. Dlatego czym prędzej skierował swoje ruchy ku ostatniemu, najbardziej podstępnemu elementowi sanjinowej odzieży.
Sam Sanji, czując łaskotki na stopach, zachichotał. Ale kiedy uczucie nie mijało, otworzył, do tej pory zamknięte, oczy i… o mało nie parsknął bardzo szyderczym śmiechem. Z rozebraniem go, Zoro nie miał problemów. Ale już ze ściągnięciem skarpetek… Jeszcze chwila i mu je podrze! Nową parę! Pociągnął nogą, wyrywając ją tym samym z objęć zielonowłosego i sam ściągnął najpierw jedną, a potem drugą skarpetkę. Na oczach zszokowanego Zoro.
- Swoje też możesz zdjąć. – Nie, żeby mu ten stan rzeczy przeszkadzał. Zoro wyglądał seksownie nawet, jeśli całe jego odzienie stanowiły czarne skarpetki. Jednak chęć wkurwienia Glona wygrała z podnieceniem.
Roronoa warknął. Zupełnie zapomniał, że on również nie pozbył się tego bawełnianego cholerstwa. Szybkim ruchem ściągnął obie skarpetki, po czym… Przygwoździł Sanjiego do łóżka.
- Bawi cię to?
- Trochę – przyznał Black. – Ale, prawdę mówiąc, wolałbym żebyś w końcu zajął się czymś ciekawszym…
Nie trzeba było mu dwa razu tego powtarzać. Wpił się w usta blondyna, od razu językiem penetrując całe ciepłe, chętne wnętrze. Jednocześnie zaczął poruszać dłonią po penisie kochanka, co jakiś czas naciskając kciukiem na główkę.
Początkowo Sanji oddawał pocałunki z gorliwością i zaangażowaniem, jakich do tej pory u siebie nie doświadczył. Jednak z czasem, gdy pieszczoty Zoro, nakierowane na jego członka, przybierały na sile, stracił jakąkolwiek umiejętność reagowania na rzeczywistość. Starał się się nadążać za tymi ustami. Próbował dłońmi pieścić plecy partnera. Pragnął dawać Zoro tyle samo, ile sam dostawał. Niestety nie był w stanie. W końcu się poddał. Pozwolił Roronorze całkiem nad sobą dominować, przyjmując dawaną przyjemność z prawdziwą radością.
Widząc, że Sanji był już blisko spełnienia, Zoro zaczął drugą dłonią drażnić jego jądra. A ustami pieścić sutki.
To dla Blacka było zdecydowanie zbyt dużo.
- Zo… ro… Ja… Zaraz…
Nie dokończył. Biały płyn, będący zwieńczeniem ogarniającej go ekstazy, wytrysnął wprost na rękę Zoro. Który tylko uśmiechnął się z wyższością. O to właśnie mu chodziło. Doprowadzić Sanjiego do spełnienia.
Kiedy kucharz dyszał po, dopiero co osiągniętym, orgazmie, Roronoa sięgnął po buteleczkę z żelem. Chętnie pobawiłby się jeszcze trochę, ale jego własne ciało domagało się spełnienia. Wycisnął trochę specyfiku na dłoń i zaczął rozcierać go w palcach. Cały czas obserwując, powracającego do rzeczywistości, Sanjiego.
Black czuł się… wspaniale. Przeżyty orgazm i świadomość, kto do niego doprowadził, niemal całkiem odebrały mu rozum. I dech w piersiach. Dyszał, próbując się uspokoić. Jednocześnie interesowało go, co w tym czasie robił Zoro. Przecież to nie mógł być koniec!  Kiedy wreszcie udało mu się wrócić do rzeczywistości uchylił powieki. I zaraz na nowo je zamknął. Widok był zbyt… erotyczny, by teraz mógł na niego choćby spoglądać. Zoro całą swoją uwagę skupiający na żelu, spływającym mu po palcach, dłoni, wzdłuż silnego przedramienia... Kurwa! Kurwa! Kurwa! Dlaczego go to podniecało? Przecież nie powinno!
- Zoro… - jęknął.
- Tak? – Roronoa ani na chwilę nie zaprzestał czynności. Chciał jak najbardziej rozgrzać żel, zmniejszając tym samym dyskomfort Sanjiego. Nie mógł sobie jednak darować szybkiego pocałunku.
- Pospiesz się.
- Ale…
- Żadne ale! – W głosie kucharza zabrzmiała stalowa nuta. – Zrób to! Chcę cię poczuć… - dodał już łagodnie.
Nie pozostało mu nic innego, jak tylko posłuchać.
Pochylił się nad Sanjim, którego ciało wciąż nosiło ślady przeżytego orgazmu, i powoli włożył w niego jeden palec. Na twarzy kucharza pojawił się grymas świadczący o przeżywanym dyskomforcie. Szybko jednak zniknął, zastąpiony przez przyjemność, bo Zoro, by skupić uwagę partnera na czymś innym, zaczął na nowo stymulować jego penisa.  Po chwili dołożył drugi palec, wciąż zaspokajając ukochanego ręką. Tym razem jednak Sanji odczuwał dyskomfort trochę dłużej. I Zoro musiał się bardziej skupić na przygotowaniach, by wreszcie móc dołożyć trzeci palec. Wtedy też Sanji syknął.
- Wybacz – przeprosił Zoro.
- Nic… Nic się nie stało. Kontynuuj. – Ciężko mu było się zdecydować, co tak naprawdę czuł. Z jednej strony ból, spowodowany rozciąganiem, z drugiej przyjemność, której źródłem był jego penis. Zoro ani na chwilę go nie zaniedbał. Cały czas przesuwał po nim ręką, raz po raz to zaciskając dłoń, to poluźniając uścisk. Tak, że Sanji czuł, jakby same opuszki partnera błądziły po jego przyrodzeniu. Co dziwne, wyważenie tych dwóch pieszczot wychodziło Roronorze fenomenalnie. Sanji nigdy nie przypuszczał, że zwykła stymulacja ręką tak bardzo go podnieci. I da mu tyle przyjemności.
Powoli też uczucie dyskomfortu wewnątrz przeradzało się w rozkosz. Palce Zoro wchodziły coraz głębiej, a on podświadomie zaczął wypychać biodra im naprzeciw. To było wspaniałe. Ale… Mimo wszystko, wolałby poczuć tam coś większego.
- Zoro… wystarczy… Bo znów dojdę… - To była prawda. Jeszcze trochę i by szczytował.
Roronoa posłusznie zabrał obie ręce. Kiedy palce kochanka się z niego wysunęły, Sanji zadrżał.
- W porządku? – Niby wypieki na policzkach blondyna, urywany oddech i to rozkojarzenie w oczach mówiły mu, że tak, ale Zoro wolał się upewnić.
- Tak… - jęknął. Po co ten głupi Glon się pyta. Niech go wreszcie weźmie! – Pospiesz się!
- A nie miało być wolno? – Chociaż i jemu erekcja dawała się we znaki a żądza niemal przesłoniła zmysły, nie potrafił darować sobie tej jednej złośliwości.
- I jest – burknął blondyn. – Nawet za wolno! Pospiesz się. – Uniósł kolano, drażniąc tym samym sterczącą męskość ukochanego. – Bo zaraz sam dojdziesz… za wcześnie. – Znów go dotknął, tym razem trochę mocniej.
Zoro syknął. Parszywy Kucharzyk! Sięgnął po prezerwatywę, jednak nagle na jego dłoni znalazła się dłoń Sanjiego.
- Co?
- Ja to zrobię. – Jednym ruchem zmusił Zoro, by ten usiadł. Sam również podniósł się do siadu, by mieć jak najlepszy widok na kochanka. Sięgnął po prezerwatywę, po czym ją otworzył. I, drżącymi z ekscytacji dłońmi, rozwinął materiał, pochylając się nad Zoro.
- Robię to pierwszy raz, więc się nie śmiej – zastrzegł, lecz widząc minę zielonowłosego zrozumiał, że ten tekst mógł sobie darować. Zoro wpatrywał się w niego z takim pożądaniem, że zrobiło mu się jeszcze bardziej gorąco. Niewiele myśląc, sięgnął po żel i niewielką jego część rozsmarował na członku Roronoy. Mężczyzna zadrżał. Płyn był zimny, co tylko spotęgowało doznanie. Zresztą… Czuł, jakby spełniały się wszystkie jego pragnienia. Sanji naprawdę go chciał! I to bardzo! Dotyk zimnych, szczupłych palców na jego penisie doprowadzał go do szaleństwa. A widok Sanjiego, zakładającego mu prezerwatywę, trochę niewprawnie, nerwowo z rządzą wymalowana na twarzy, sprawił, że prawie doszedł.
- Skończone – wysapał w końcu Black. Wiedział, że w tym, co zrobił było coś nieprzyzwoitego. Jakby sam seks z facetem miałby być przyzwoity. – Zróbmy to wreszcie! – Zbliżył się do Zoro i wykonał ruch, jakby chciał mu usiąść na kolanach. Jednak Roronoa go zatrzymał.
- Będzie boleć.
- Nieważne. – Pokręcił głową i opuścił się delikatnie. – Pomóż…
Zoro, wciąż niepewny, nakierował swojego penisa na odbyt kochanka. Ten znów zaczął się opuszczać, jeszcze wolniej niż wcześniej. Czuł, jak Zoro powoli go wypełniał. Uczucie, choć wspaniałe, niosło ze sobą trochę bólu. Jednak, kiedy robił to powoli… Mógł ten ból znieść. Ba! Przy odpowiednim tempie to ekstaza brała górę.
- O tak… - jęknął. – Tak…
Zoro miał ochotę krzyczeć. Już sam widok jego penisa, zagłębiającego się w Sanjim, sprawiał mu niezwykłą rozkosz. A towarzyszące temu ciepło i wilgoć dodatkowo odbierały rozum. Walczył ze sobą, by nie pozwolić działać pierwotnym instynktom i siłą nie zmusić Sanjiego by ten poruszał się szybciej. Już tak bardzo chciał być w nim cały.
Wreszcie Sanji usiadł mu na biodrach, ciężko dysząc.
- Czuję… Czuje… go… Jest w środku…
- Tak – wysapał mu do ucha. – Jesteś cholernie gorący… To wspaniałe…
Blondyn uśmiechnął się.
- Nie gadaj tyle. Pocałuj mnie.
Zrobił to. Jednocześnie przyciskając mężczyznę do siebie. Całowali się jak szaleni. Ich języki splatały się w jakimś pierwotnym tańcu, a dłonie poszukiwały nawzajem ciała tego drugiego. By dać rozkosz. Przekazać targające obojgiem uczucia.
Jednak dla Zoro to było zbyt mało. Wciąż mu czegoś brakowało.
- Sanji… - wyszeptał kucharzowi do ucha, jednocześnie przygryzając płatek. – Zacznij się ruszać. Proszę.
Odpowiedziałby coś zjadliwego, ale nie był w stanie. On też tego pragnął. Położył dłonie na ramionach Zoro, szukając jakiegoś oparcia i powoli uniósł biodra.Tylko po to, by zaraz je opuścić. Trochę bolało, ale przyjemność, jaka przechodziła całe jego ciało, skutecznie pozwalał mu o tym zapomnieć.  Znów się uniósł. I znów opadł.
Z racji przyjętej pozycji, Zoro penetrował go znacznie głębiej, niżby zrobił to tradycyjnie. Dlatego też dotarcie do prostaty blondyna nie zajęło zielonowłosego dużo czasu. Kiedy wreszcie jego penis trafił w punkt P Sanjiego, kucharz krzyknął.
- Tak! Tak!
Zoro uśmiechnął się. Taką właśnie reakcję chciał wywołać. Położył dłonie na biodrach ukochanego i sam zaczął nadawać rytm jego ruchom. Samemu wypychając biodra w tym samym tempie. Otaczające go ciepło i ciasnota wnętrza Blacka, seksowny głos tuż przy uchu, dłonie splecione na karku… to wszystko dawało mieszankę emocji wprost niewyobrażalnych. Wiedział, że z każdą chwilą, coraz bardziej zbliżał się do końca. Nie chciał jednak dochodzić przed Sanjim. Dlatego ponownie złapał znów twardego penisa partnera i zaczął go stymulować w rytm ich wspólnych ruchów.
- Tak! Tak!
Znowu to usłyszał. I znowu poczuł dumę.
Kochali się w ten sposób jeszcze przez chwilę. Obaj byli blisko. Obaj chcieli dojść. Jednak to Sanji pierwszy osiągnął szczyt. Z imieniem Zoro na ustach doszedł, brudząc zarówno swój, jak i partnera brzuch spermą.
Widok szczytującego Blacka sprawił, że Roronoa nie mógł się dłużej powstrzymywać. Zmusił Sanjiego do jeszcze dwóch ruchów i sam również doszedł.
Sanji poczuł, jak prezerwatywa wewnątrz niego pęcznieje, a jego samego zalewa przyjemne ciepło. I w sumie nie bardzo wiedział, co powinien teraz zrobić. Bo było mu zwyczajnie zbyt dobrze…
To Zoro pierwszy się otrząsnął. Chyba głównie dlatego, że kierowało nim poczucie odpowiedzialności za Sanjiego. Położył blondyna na poduszkach, jednocześnie z niego wychodząc. Mężczyzna zadrżał. Co zostało skwitowane przez Zoro krótkim pocałunkiem. Po którym zielonowłosy zdjął prezerwatywę i wywalił ją do stojącego nieopodal kosza na śmieci. Uporawszy się z tym problemem, sięgnął po chusteczki i wytarł ich obu.
Sanji obserwował ruchy ukochanego spod półprzymkniętych powiek. Było w tym coś… ujmującego.
- Dziękuję – szepnął, kiedy Zoro wyrzucił zużytą chusteczkę do tego samego kosza, co wcześniej prezerwatywę.
- Za co?
- Za zajęcie się mną. – Uśmiechnął się. – A teraz chodź. Połóż się obok. – Pomimo bólu rozchodzącego się po całym jego ciele, posunął się kawałek. – Proszę.
Nie trzeba było mu dwa razy tego powtarzać. Legnął tuż obok Sanjiego, od razu przyciągając Blacka do swojej klatki piersiowej.
- Było cudownie – szepnął. – Kocham cię.
- A ja ciebie. I, chociaż pewnie zwariowałem, cholernie mnie to cieszy.

Leżeli obok siebie, wykończeni seksem i tymi wszystkimi emocjami, jakie na nich spadły w tym czasie. Sanji, wciąż przytulony do klatki piersiowej Zoro, dłonią gładził bok kochanka. Zaś Roronoa ukrył twarz we włosy blondyna, zaciągając się tym wspaniałym specyficznym zapachem. Wsłuchiwał się w równomierne bicie serca kochanka i czuł, jak powoli ogarnia go senność.
- Zoro?
Z tego przyjemnego stanu wyrwał go niepewny głos Sanjiego.
 - Tak?
Mężczyzna przełknął ślinę.
- Czy… Mogę zostać… do jutra? – Ich ostatnia wspólna noc zakończyła się katastrofą i nie bardzo wiedział, czy Zoro chciałby ją powtórzyć tak szybko.
Tymczasem Roronoa odsunął od siebie zszokowanego blondyna i wstał z łóżka.
- Zoro?
Nie odpowiedział. Zamiast tego, ruszył ku drzwiom wyjściowym. Wciąż nagi, co jeszcze bardziej zdziwiło Sanjiego. I zaniepokoiło. Zwłaszcza, gdy usłyszał chrobot klamki. Zupełnie, jakby…
Zoro wrócił do pokoju, od razu wchodząc do łóżka i przyjmując tę samą pozę, co wcześniej. Sanji nic z tego nie rozumiał. Zachowanie partnera trochę go wkurzyło. Czy ten debil nie może po prostu odpowiedzieć.
- Zoro… Wyjaśnisz mi…
- Musiałem sprawdzić, czy drzwi są zamknięte.
- Hę?
Spojrzał Sanjiemu prosto w twarz. Ilość miłości w czarnych tęczówkach na chwilę pozbawiła kucharza oddechu.
- Bo nareszcie mam w domu coś… czy raczej kogoś… kogo warto chronić.
To wyznanie sprawiło, że Sanjiemu zaszkliły się oczy. Było w nim coś piękniejszego i wymowniejszego niż we wcześniejszym kocham cię.  Kurwa! Ten Glon był za dobry w te klocki!
Żeby Zoro nie zobaczył jego łez, Sanji schował twarz w zagłębieniu ramienia partnera.
- Debil.
Nie odpowiedział. Po prostu przytulił Sanjiego jeszcze mocniej.

Obudził go jakiś ruch. Uchylił powieki i ujrzał, jak Sanji stara się wyplątać z jego uścisku. Po kręgosłupie przeszedł mu zimny dreszcz. Zdusił w sobie nagłą chęć przyciągnięta blondyna jeszcze bliżej. I jeszcze mocniej. Zamiast tego, poluzował uścisk, zwracając Sanjiemu wolność. Ten ruch nie uszedł uwadze Blacka. Mężczyzna odwrócił się w stronę partnera, a na jego twarzy pojawił się uspokajający uśmiech.
- Zaraz wracam. Muszę do kibla. – Na odchodne pocałował jeszcze Zoro w policzek i ruszył w stronę toalety.
Zoro zaś odprowadził go wzrokiem, aż nie zniknął za drzwiami. Wtedy zaczął nasłuchiwać. Z niepokojem czekał na chrobot klucza i trzask zamykanych drzwi. Bał się. Naprawdę się bał. Że Sanji, mimo wszystko, wymknie się z mieszkania, zawstydzony i zawiedziony tym, do czego między nimi doszło. Jego obaw nie potrafił rozwiać nawet fakt, że Black poszedł do tej cholernej łazienki goluteńki, jak go Matka Natura stworzyła. Dopiero, kiedy ponownie ujrzał Sanjiego, dosłownie wbiegającego do łóżka, poczuł ulgę.
- Kurwa! – Blondyn wtulił się w Zoro, łaknąc zarówno jego obecności jak i dawanego przez niego ciepła. – Jak zimno!
Roronoa zaśmiał się tylko i mocniej opatulił mężczyznę kołdrą.
- O wiele lepiej. – Usłyszał w odpowiedzi. – A teraz śpij, debilu. Jutro idziemy na zakupy.
Zoro spojrzał na stojące obok zegarek. Było dobrze po północy.
- Dzisiaj.
- To tym bardziej śpij! – Wtulił się w Zoro jeszcze mocniej. Wiedział, o czym partner myślał. Że chciał uciec. Spodziewał się, że podobne rysy na zaufaniu będą się Roronorze zdarzać jeszcze bardzo długo. Zamierzał z nimi walczyć. W najlepszy znany sobie sposób. Ciągłym zapewnieniem o swojej miłości. I to nie słowami. Czynami. Bo te bardziej trafiały do kogoś takiego jak Zoro.
- Dobranoc. – Usłyszał Sanji.
- Dobranoc. Kocham cię. – Ale czasem na kilka słodkich słów też mógł sobie pozwolić.

- A ten? – Zoro wskazał na najbliżej wiszący garnitur. Czym wywołał u Sanjiego kolejny napad złości.
- Serio? – warknął blondyn. – Serio?
Roronoa westchnął.
- A co jest z nim nie tak? – Kurwa! Dla niego te wszystkie garnitury wyglądały dokładnie tak samo! Gdyby nie kolor, nie potrafiłby wskazać między nimi żadnej różnicy. W przeciwieństwie do Sanjiego, który od razu wyłapywał takie subtelności jak firma, ułożenie guzików, krój czy choćby materiał. I bez przerwy wściekał się na Zoro, kierującego się głównie ceną. Przecież jego facet… Tak! Jego facet! Powinien wyglądać na zbliżającym się ślubie obłędnie. Tak, by wszyscy mu go zazdrościli. Tylko dlaczego ta głupia Alga nie chciała współpracować? Tak jak teraz. Ledwie porzucił owo szkaradztwo, na które wcześniej zwrócił uwagę a już sięgał po kolejną paskudę.  Znaczy samo ubranie wyglądało nawet znośnie, ale w tym kroju Zoro wyglądałby jak wieśniak.
- Nawet tego nie dotykaj! – zastrzegł i samemu zaczął się rozglądać. – Najlepiej niczego nie dotykaj! Masz koszmarny gust…
Ledwie wypowiedział te słowa a na twarzy już Zoro gościł wredny uśmiech.
- Koszmarny, mówisz? – Przysunął się bliżej Blacka tak, by móc bezkarnie położyć mu dłoń na pośladku, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Sanji spłonął rumieńcem. Za który w równomiernym stopniu odpowiedzialna była prowokacyjna pieszczota, jak i świadomość, że sam sobie wrzucił.
- Do ubrań, kretynie! Do ubrań! – Starał się ratować, ale sam wiedział, że wyszło to żałośnie. A Zoro tylko się śmiał. Sanji miał ochotę trzasnąć go w ten wyszczerz. Prawie tak samo wielką, jak zaciągnąć gdzieś do toalety i zrobić to samo, co robili rano pod prysznicem. Na samo wspomnienie przeszedł go miły dreszcz. A myśl, że jeszcze niedawno miał Zoro za impotenta, teraz wydawała się po prostu niedorzeczna.
Żeby odsunąć od siebie sprośne myśli, zanurkował pomiędzy wieszaki. W poszukiwaniu czegoś, w czym Zoro wyglądałby wystarczająco obłędnie a jednocześnie zakup nie wymagałby pozbycia się, przez nich obu, nerki.
Zoro, widząc jak Sanji z uwagą przygląda się niemal każdemu z garniturów, odnalazł wzrokiem najbardziej w tym momencie pożądaną przez siebie rzecz. Kanapę. Legnął na niej, wiedząc, że ukochany, kiedy w końcu znajdzie, czego szukał, zawoła go. Albo zmaterializuje się obok z szaleńczym błyskiem w oku i już teraz, natychmiast każe mu zapierdalać do przymierzalni.
Zoro westchnął. Myślał, że będąc gejem nigdy nie doświadczy szaleństwa zakupów. Jak widać, życie zweryfikowało jego poglądy. I to dość brutalnie.
- Ubrałeś już? – Zza kotary dało się słyszeć głos Sanjiego.
- Zaraz! – Zarzucił na siebie marynarkę i wyszedł z przymierzalni. Czuł się jak debil. Poza tym, naprawdę nie widział różnicy pomiędzy mierzonym właśnie garniakiem a tym, który wisiał w jego szafie. W przeciwieństwie do Blacka.
- Obróć się.
Zrobił, co mu kazano. Chyba tak właśnie czują się małpy w cyrku.
- I jak? – zapytał z nadzieją w głosie. Jeśli Sanji walnie akceptacją, będą mogli w końcu wrócić do domu.
- Nie wiem… - Black pokręcił głową. Niby Zoro wyglądał dobrze… Ale nadal coś mu tu nie pasowało.
- Rozmiar mniejszy byłby lepszy.
Obaj odwrócili się w stronę, z której dochodził ów głos. Sanji poczuł, jak zimny dreszcz przechodzi mu po kręgosłupie. A Zoro pojął, że ktoś ewidentnie robi sobie z jego życia jaja.
- Cześć, Mihawk – mruknął Roronoa, rozglądając się jednocześnie za Peroną. Tylko spotkania z tym różowowłosym czymś mu dzisiaj brakowało.
Sanji ograniczył się do lekkiego kiwnięcia głową. To i tak był szczyt jego zdolności komunikacyjnych w stosunku do tego człowieka. Dracule Mihawk naprawdę napawał go lękiem.
- Witaj, Roronoa. Panie Black. – Skinął głową, jakby wcale nie poczuł się urażony tym, w jaki sposób potraktował go Sanji.  – Rozumiem, że to jakaś specjalna okazja. – Wskazał na garnitur Zoro. – Inaczej w życiu byś się nie dał tu zaciągnąć.
- Można tak powiedzieć. – Roronoa wzruszył ramionami. Mihawk miał rację. Gdyby nie Sanji, to następny garnitur, o ile komuś by się chciało go kupić, dostałby na własny pogrzeb. Nie uważał, by jakakolwiek okazja była warta takiego poświęcenia. W przeciwieństwie do pewnego blondwłosego idioty. – Wesele – dodał, widząc, że Dracule czeka na sprecyzowanie.
Brwi mężczyzny uniosły się do góry w dość wymownym geście.
- Wasze?
Zoro prawie udławił się własną śliną, a Sanji, gdyby to było możliwe, zapadłby się pod ziemię.
- NIE! – wrzasnęli obaj. Jakoś wizja ślubu żadnemu z nich, w tym momencie, nie wydawała się kusząca.
Tymczasem Mihawk uśmiechał się kpiąco. Mogli sobie wrzeszczeć do woli. Ale nikt mu nie powie, że w oczach blondyna na ułamek sekundy nie zabłysły iskierki ekscytacji. A Zoro nie przełknął nerwowo śliny. Chyba sam musiał zacząć szukać odpowiedniego garnituru. Chociaż… Frak byłby chyba lepszy. Perona padnie, kiedy jej o tym powie. Nigdy nie była na gejowskim ślubie. On zresztą też nie. Shanks jakoś nie chciał się hajtać.
Widząc, że Mihawk nie kontynuuje wątku, Zoro postanowił naprostować całą sprawę.
- Jego kumple biorą ślub. A my idziemy za darmo się nachlać.
Sanji miał ochotę trzasnąć tego tępego Glona w łeb. Przecież to wcale nie tak, że szedł na ślub Usoppa żeby pić! Poza tym, miał być świadkiem… Już chciał wygarnąć Roronorze, co o tym wszystkim myślał, ale poczuł na sobie wzrok sokolich oczu towarzyszącego im mężczyzny. I jakoś momentalnie stracił ochotę na pyskówkę. A nawet na przebywanie w tym towarzystwie.
- Zoro… To może ja faktycznie pójdę po ten mniejszy rozmiar… - I nim zielonowłosy zdążył cokolwiek powiedzieć, Sanji zniknął pomiędzy wieszakami.
- Wystraszyłeś mi faceta – rzucił w stronę Mihawka, czując się trochę niekomfortowo. Nie przywykł do tego, że przyjaciel zna jego orientacje.
- Jak kocha, to wróci. – Nie przejął się zbytnio ucieczką blondyna. Już się przyzwyczaił, że w ten sposób właśnie działał na ludzi. Dlatego każdy, kto podczas pierwszego spotkania z nim, nagle nie przypominał sobie o żelazku na gazie, zyskiwał w jego oczach coś na kształt zainteresowania. I też dlatego związał się z Peroną. Bo jego aura zdawała się na nią nie działać. A przynajmniej w mniejszym stopniu, niż na innych ludzi. – Powiedz… To już ten etap? Wspólne wesela? Obiady zapoznawcze z rodzinką?
- Jakbyś zgadł… Jego ojciec chce mnie poznać. – W tym rzuconym, jakby od niechcenia wyznaniu, krył się strach i zakłopotanie. Które Mihawk od razu wychwycił. Jeśli Zoro stresował się wizytą u przyszłego teścia, to znaczyło, że sprawa była poważna. Tym bardziej, że zielonowłosy nie należał do ludzi towarzyskich i ten nieszczęsny obiad mógłby przypominać stypę. Albo jego własny wieczorek zapoznawczy, kiedy z całych sił powstrzymywał się przed ukatrupieniem ojca Perony. Moria do dzisiaj działał mu na nerwy. Na szczęście spotykali się tylko kilka razy do roku.
- To dobrze. – Nie miał zamiaru dzielić się swoimi wątpliwościami z przyjacielem. Gołym okiem było widać, że ten związek wiele znaczył dla Zoro. – Czyli facet akceptuje fakt, że jego syn spotyka się z mężczyzną. Byłoby gorzej, gdyby całkiem zignorował twoje istnienie.
Zoro w duszy marzył o takim rozwiązaniu. Nawet, jeśli oznaczało ono z jego strony czyste tchórzostwo.
- Powiedz lepiej, kiedy wracasz do pracy.
Sanji, przysłuchujący się tej konwersacji zza wieszaka, nagle zastygł w bezruchu. Bo jemu jakoś nigdy nie przyszło do głowy spytać o to Zoro. Nie interesował się stanem zdrowia ukochanego, wychodząc z założenia, że skoro wypuścili go ze szpitala, to najgorsze minęło. A przecież Zoro ciągle był na zwolnieniu lekarskim. I, ku swojemu niezadowoleniu, musiał chodzi na kontrole do swojego lekarza rodzinnego. A on nigdy po takiej wizycie nie zapytał partnera, jak było. Spieprzył.
Zoro wzruszył ramionami ze złością.
- Nie wiem. Żaden z tych konowałów nie chce mi nic konkretnego powiedzieć. Czepiają się tego oka jak pojebani. – Dotknął dłonią blizny. – Że niby trzeba czekać. Ciekawe, na co? – burknął. – Przecież nie odrośnie.
Dracule tylko pokiwał głową. Rozumiał frustrację mężczyzny, ale wiedział też, o czym mówili lekarze. Zoro mógł sobie gadać, co chciał. I udawać, nawet przed samym sobą, że wszystko było w porządku. Ale on widział tą niepewność jego ruchów. Ciało Zoro wciąż nie przyzwyczaiło się do ograniczeń. A w pracy policjanta nawet sekundowa zwłoka może zaważyć na życiu i śmierci. O czym obaj już się przekonali.
- Ale dzięki temu masz więcej czasu dla swojego chłopaka. – Naprawdę nie chciał się wdawać w tę dyskusję. Może kiedyś. Kiedy Zoro sam sobie zda sprawę ze swojej ułomności.
Zielonowłosy kiwnął głową. Niby prawda, ale jednak tęsknił za pracą. Nawet tym parszywym patrolowaniem ulic, czy łapaniem piratów drogowych.
- Ale ile można siedzieć w domu?!
- Długo. I pamiętaj. Masz teraz czas, żeby odwiedzić przeszłego teścia. – Nie, żeby był złośliwy, nigdy w życiu. Jednak mina Zoro wywołała uśmiech na jego twarzy. Z chęcią powiedziałby coś jeszcze, gdyby nie uporczywy dzwonek jego telefonu. Nawet nie musiał sprawdzać. Doskonale wiedział, kto się do niego dobijał. Perona musiała skończyć mierzyć te wszystkie „przepiękne sukienki” i teraz potrzebowała jego karty kredytowej, by za nie zapłacić. – Muszę iść. – Poklepał Roronoę po ramieniu. – Jakbyś chciał… - W sumie nie bardzo wiedział, co. Obaj nie należeli do osób rozmownych, a i gust alkoholowy mieli zupełnie inny. Mimo to… Z jakiegoś powodu wiedział, że Zoro… - Jakby co, możesz wpaść. Z Blackiem, albo sam.
- Dzięki. – Z jakiegoś powodu zaproszenie Mihawka poprawiło my humor. Wiedział, że prędzej czy później z niego skorzysta. – Do zobaczenia.
Dracule tylko kiwnął w jego stronę głową, kierując się jednocześnie do kasy. Musiał jeszcze zapłacić za tę nieszczęsną koszulę.
Zoro westchnął.
- Możesz już wyjść – powiedział do wciąż ukrywającego się Sanjiego.
Blondyn momentalnie spłonął rumieńcem. Z ociąganiem opuścił kryjówkę, dzierżąc w dłoniach garnitur.
- Od kiedy wiedziałeś?
- Od samego początku. – Wziął od niego ubranie. – Mihawk też, gdyby cię to interesowało. – Zniknął w przymierzalni, zostawiając partnera sam na sam ze swoim zażenowaniem.

Garnitur faktycznie leżał lepiej niż poprzedni i obaj zgodzili się, że to właśnie to, czego szukali. I że spokojnie mogą iść do domu. Znaczy każdy do swojego. Co Zoro przyjął z lekkim rozczarowaniem. Naprawdę nie chciał się rozstawać z Sanjim. Ale Black uparł się, że kiedyś musi wrócić do siebie. Choćby po to, by się przebrać w normalne ciuchy (ubrania Zoro, choć pachniały cudownie, to nawet po skurczeniu w pralce były na niego za duże) i trochę ogarnąć mieszkanie. Naprawdę nie chciał, żeby zalęgły mu się tam pająki. Czy inne robactwo. Roronoa zaś musiał wracać do swojego domu, choćby ze względu na leki, które lekarze nadal kazali mu łykać, a które zostały w szafce nad zlewem. No i następnego dnia mieli pójść wreszcie w odwiedziny do Usoppa i Kayi. Dlatego lepiej, żeby każdy z nich przygotował się do tego spotkania we własnych czterech ścianach. Nie wspominając już o tym, że z rana, Black miał pierwsze zajęcia z nową grupą.
- Zoro… - zaczął Sanji, kiedy szli w kierunki stacji.
- No?
- Przepraszam.
Spojrzał na niego jak na idiotę.
- Za co?
- Za… Za to, że nie interesowałem się twoim zdrowiem. Nie pytałem, jak było u lekarza. Ani kiedy wrócisz do pracy… Wiem, że powinienem, ale…
- Nie martw się – przerwał mu Zoro. Black spojrzał na partnera i ku swojemu zdziwieniu stwierdził, że Roronoa się uśmiechał. – Ja nawet się cieszę, że tego nie robiłeś. Chyba bym cię znienawidził, gdybyś zasypywał mnie takimi pytaniami. – Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Serio? – spytał z powątpiewaniem.
- Serio. Nie znoszę czegoś takiego. Skoro żyję, to chyba oznacza, że jest dobrze.
Pokręcił głową, nie wiedząc, co o tym myśleć. Zoro naprawdę był bardzo specyficzną osobą.
- Jesteś dziwny – stwierdził w końcu.
- Ale za to mnie kochasz.
W sumie…
- Tak. Za to też.
W końcu nadszedł czas pożegnania. Żaden z nich nie chciał się rozstawać, jednak rzeczywistość miała gdzieś ich pragnienia. Zwłaszcza Sanji nie miał ochoty wracać do siebie. W porównaniu do mieszkania Zoro, jego własne lokum wydawało mu się zimne i pozbawione jakiejkolwiek osobowości. I nawet, jeśli w mieszkaniu Glona większość rzeczy prowadziła koczowniczy tryb życia, co skutecznie wkurwiało pedantyczną część jego osobowości, to… I tak wolał przebywać właśnie tam. W miejscu, gdzie… Czuć było obecność Zoro. Ciekawe, czy gdyby mu o tym powiedział, Roronoa pozwoliłby mu wprowadzić się na stałe… Czy może na to było zbyt wcześnie? Spróbuje porozmawiać z nim o tym, po odwiedzinach u Usoppa i Kayi.

_________________________________________________________


I zanim ktoś się przyczepi, że chłopaki użyli gumek... Sanji chciał mieć, po prostu, lepszy poślizg ;). Co by mniej bolało ;).

3 komentarze:

  1. Ach ten Sanji niezdecydowany, Zorcio kochanie wiadomo, że jest lepsze w te klocki i emocjonalne i fizyczne. Czekam na dalszy rozwój wydarzeń. Pozdrawiam i życzę weny

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej kiedy kolejny rozdział??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy zbiorę się w sobie i znajdę, pod łóżkiem, trochę motywacji ;). Albo kiedy ktoś, naprawdę mocno mnie kopnie w dupę ;).

      Usuń