Liczba rozdziałów: ??
Gatunek: yaoi
Para: Trafalgar Law x Roronoa Zoro
Anime: One Piece
Ograniczenia wiekowe: +18
Info/Uwagi: Dla niektórych ludzi świat budzi się w nocy. Świat pełen ryku silników, zapachu benzyny i ciągłej potrzeby wygrywania. Ci ludzie, spotykają się, co noc, sprawdzając, który z nich jest szybszy. Któremu dzisiaj dopisze szczęście i dogoni najważniejszą rzecz na świecie - nieograniczoną wolność.
Do takich ludzi należy także Monkey D. Luffy oraz jego załoga. Ścigają się na ulicach East Blue, żyjąc z dnia na dzień. Aż, którego wieczoru, składa im wizytę Trafalgar Law - jeden z najlepszych kierowców North Blue. Ma on dla Luffiego pewną propozycję. Która może wywrócić świat Mugiwary, oraz jego przyjaciół, do góry nogami. Jednak nim Monkey, w ogóle podejmie decyzję, Roronoa Zoro, na własnej skórze, przekona się, jak bardzo Trafalgar może namieszać w czyimś życiu. A potem nie będzie już odwrotu.
WYGRAĆ
ROZDZIAŁ 1.
Czuł na sobie wzrok wszystkich dookoła. Nic
dziwnego, wyróżniał się spośród nich. Jego sprane jeansy oraz rozciągnięta
bluza dość mocno odstawały od ogólnie przyjętego dress cod’u. W dodatku był
obcy. Więc potencjalnie niebezpieczny. Mógł być wtyką policji, jakimś samotnym
świrem, złodziejem…
Uśmiechnął się do siebie. Chyba nikt z
obecnych nie podejrzewał nawet, że tak naprawdę był kimś gorszym.
Jednym z nich.
Też należał do tego świata pełnego ryku
silników, zapachu benzyny i prędkości, która pozwalała dogonić najcenniejszą
rzecz na świecie – wolność.
Law nie miał złudzeń. Niewielu z mijanych
przez niego motocyklistów jeździło dla idei. Większość skusiła obietnica
szybkiego zarobku. Na nielegalnych wyścigach faktycznie można było się nieźle
wzbogacić. Zwłaszcza, jeśli potrafiłeś kierować maszyną i miałeś odwagę stawać
w szranki z lepszymi od siebie. On potrafił. Odwagi też mu nie brakowało. Do
tego stopnia, że jego nazwisko znane było w całym wyścigowym półświatku. Tak
samo jak żółto-czarny kombinezon i charakterystyczny kask. Biały w czarne
kropki. Mógł je dzisiaj założyć i nie wyróżniać się tak bardzo, ale od razu by
go rozpoznali. I na pewno znalazłby się jeden czy drugi idiota, który pokusiłby
się o wyzwanie go. I pomijając nawet fakt, iż jego motor wciąż był w
warsztacie, on sam, po prostu, nie miał ochoty użerać się z płotkami. Przybył
do tego miasta w jednym celu. Dla jednego człowieka. Monkey D. Luffy. Nazywany
także Słomianym Kapeluszem, od czasu, gdy wygrał swój pierwszy wyścig, na
głowie mając, zamiast kasku, właśnie słomiany kapelusz. Wtedy uznano go za
idiotę. Idiotę z cholernym szczęściem. Ale, im częściej Monkey się ścigał i im
więcej wygrywał, tym bardziej, opinia publiczna, upatrywała w nim silnego
przeciwnika. A on sam, bez skrępowania mówił, że zostanie następnym Królem
Piratów. Do tej pory nazywano tak Gol D. Rogera, który w najkrótszym znanym
człowiekowi czasie, przejechał trasę znaną, jako Nowy Świat. Wielu próbowało
pobić jego wyczyn. Jednak nikt nie zbliżył się nawet do wyniku Króla. A kilku
przypłaciło swoje starania życie. Nowy Świat to nie przelewki. Trasa była
naprawdę trudna. Law kiedyś tamtędy pojechał. Wolno, nie chcąc za bardzo
ryzykować. W połowie zawrócił. Pokusa, aby przyspieszyć była zbyt silna, a on
miał jeszcze coś do zrobienia na tym świecie.
I do tego właśnie potrzebny był mu Monkey D.
Luffy. I dlatego przyjechał do East Blue. A teraz, chodził pomiędzy
napakowanymi facetami, atrakcyjnymi kobietami i drogimi maszynami, wypatrując
charakterystycznego kasku, stylizowanego na słomiany kapelusz. Co wcale nie
było takie łatwe. Tym bardziej, że trwał wyścig. Law postanowił podejść na
metę, licząc, że wśród zgromadzonych tam mężczyzny znajdzie w końcu Mugiware.
Nie pomylił się. Chłopak stał blisko, nawet
zbyt blisko, wyznaczonej linii i z napięciem na twarzy obserwował zbliżające
się maszyny. Czy raczej jedną. Bo zielone Kawasaki Ninja wyprzedziło motocykl
przeciwnika i z prawdziwą gracją przejechało przez linie mety. Kierowca
zatrzymał się z piskiem opon zaraz za nią. Tłum zaczął wiwatować, nie szczędząc
przekleństw, lecz sam motocyklista nie wydawał się być tym poruszony. Nie
wykonał żadnego gestu świadczącego o radości ze zwycięstwa. A kiedy wrzeszczący
Mugiwara dosłownie rzucił się na niego, o mało nie wywracając motoru, odsunął
go i dopiero wtedy zdjął, czarny jak noc, kask ruchem, od którego Lawowi
zaschło w ustach. Długo przypatrywał się mężczyźnie, nie mogąc oderwać od niego
wzroku. Zielone włosy, blizna
przechodząca przez lewe oko, trzy złote kolczyki… Oto miał przed sobą Roronoę
Zoro. Jednego z członków grupy Luffiego. Słyszał już o nim niejedno. Ale to był
pierwszy raz, gdy miał okazję zobaczyć go na żywo. I musiał przyznać, że… nie
rozczarował się. Roronoa wyglądał… Świetnie. Zwłaszcza w czarnym, obcisłym
kombinezonie z zielonymi elementami. I tą poważną, lekko znudzoną miną.
Zupełnie jakby wygranie wyścigu nie było dla niego żadnym wyzwaniem. Law, choć
nie powinien, zaczął się zastanawiać, jakby to było mieć go w łóżku. I czy po
seksie też przyjmował taką właśnie minę… Może, jeśli sprawy potoczą się jak by
sobie tego życzył, dane mu będzie się o tym przekonać. Tymczasem wygrana
Roronoy była doskonałą okazją, do rozpoczęcia rozmowy.
Podszedł do mężczyzny, teraz otoczonego
wianuszkiem innych osób. Zapewne reszta paczki Mugiwary postanowiła pogratulować
jednemu z towarzyszy. Ku swojemu dziwieniu Law odkrył, że wśród nich był też
chłopiec. Na oko jedenastoletni.
- Ładna jazda – mruknął stając wystarczają
blisko, by zostać usłyszanym i jednocześnie na tyle daleko, aby, w razie czego,
mieć pole do obrony przed nadchodzącym ciosem.
Słysząc obcy głos, Zoro momentalnie się
spiął. Jak dzikie zwierzę, które zwęszyło niebezpieczeństwo. Law pogratulował
sobie porównania. Było wyjątkowo trafne. Bo Roronoa faktycznie zachowywał się
jak zwierze. Dość agresywne zwierze.
Ani na moment nie spuszczając wzroku z
potencjalnego zagrożenia, zsiadł z motoru i własnym ciałem zasłonił chłopca –
najbardziej bezbronnego członka całej załogi. Czym zyskał u Lawa kilka punktów.
A chęć poznania Roronoy zmieniła się w potrzebę.
Uśmiechnął się do siebie. Rzadko zdarzało mu
się, by ktoś aż tak bardzo go zaintrygował.
- Dzięki. – Skinął głową bacznie obserwując
nowo przybyłego. Zaintrygował go. Roztaczał wokół siebie aurę niebezpieczeństwa.
Z drugiej strony… Podskórnie czuł, że oni nie mają się czego, z jego strony, obawiać.
Co nie znaczyło, że postanowił mu zaufać. Ani tym bardziej opuścić gardy.
W przeciwieństwie do Luffiego, który,
najwidoczniej, nie widział w nieznajomym, żadnego zagrożenia.
- Prawda?! – W oczach Monkey’a dosłownie
zaświeciły się gwiazdki ekscytacji. – Zoro jest świetny!
Sam Roronoa nie zareagował na komplement. W
przeciwieństwie, do blondyna, stojącego tuż za Luffym. Do tej pory, mężczyzna
mierzył go tak samo nieufnym spojrzeniem, co zielonowłosy. Jednak teraz całą
swoją uwagę skupił Monkey’u. No prawie całą. Law, nie miał, co do tego żadnych wątpliwości.
Gdyby zrobił jeden fałszywy ruch, nie tylko Roronoa byłby jego przeciwnikiem.
- Phi – prychnął z pogardą blondyn wyciągając
z kieszeni pudełko papierosów. – Każdy głupi by to wygrał.
Zoro spojrzał na niego jak na wyjątkowo
upierdliwego robaka.
- To, czemu sam się nie zgłosiłeś, Kucharzyku
od siedmiu boleści? Bałeś się, że nie dasz rady na tak prostej trasie?
- Coś ty powiedział Glonie?!
- To, co słyszałeś Brewko!
- Odszczekaj to idioto!
- Zmuś mnie!
Skonsternowany Law patrzył jak dwóch mężczyzn
skacze sobie do oczu, przy akompaniamencie głośnego śmiechu Luffiego. Reszta
paczki zdawała się nie reagować. Zupełnie jakby przywykli do takich widoków. Co
więcej nie tylko oni. Bo nagle, wokół kłócących się, wyrósł spory tłumek
gapiów. A kiedy Roronoa zamachnął się na blondyna, z kilku gardeł wyrwał się
okrzyk radości. Który tylko przybrał na sile, po zablokowaniu ciosu, nogą.
Wtedy, do akcji wkroczyła rudowłosa piękność. Zaczęła przechadzać się pomiędzy zgromadzonymi,
przyjmując zakłady.
- Sto na Zoro!
- Sto pięćdziesiąt na Sanjiego!
- Dwieście, że obaj dostaną po pysku!
Przez chwilę miał wrażenie, że i jemu
przyjdzie wziąć udział w tych chorych zakładach. Jednak, zanim rudowłosa do
niego podeszła, ktoś pociągnął go za ramię, wyciągając z tłumu. Zdezorientowany
rozejrzał się dookoła i napotkał spojrzenie niebieskich oczu Nico Robin –
jednej z przyjaciółek Mugiwary. Kobieta przyglądała mu się z pewnym
zainteresowaniem.
- Spokojnie, nie zajmie im to wiele czasu. –
Uśmiechnęła się. – Wtedy będziesz mógł porozmawiać z Luffym.
Zdziwiła go jej bezpośredniość.
- Naprawdę mi na to pozwolisz? – spytał
wkładając ręce do kieszeni. Zaczynał zastanawiać się, czy Słomiani Kapelusze,
są na pewno normalni.
- Oczywiście. – W tym momencie przez tłum
przeszła ogólna eksplozja radości. Co mogło oznaczać, że jednemu z bijących się
mężczyzn, w końcu, udało się trafić tego drugiego. Robin uśmiechnęła się,
zupełnie jakby i ona cieszyła się z trwającej walki. – Chciałabym wiedzieć, jaka
sprawę, do mojego kapitana, ma sam Trafalgar Law, jeden z najlepszych kierowców
North Blue.
Tego się nie spodziewał. Naprawdę liczył, że
nie zostanie rozpoznany, do momentu aż sam się nie przedstawi.
- Skąd…
-Lubię wiedzieć różne rzeczy. – Znowu się
uśmiechnęła. Ten uśmiech wydał mu się niepokojący. Jak sama Robin.
- No tak… - On też przywołał na twarz uśmiech,
starając się tym ukryć swoje zakłopotanie. – To bywa przydatne. Długo im to
jeszcze zajmie?
Wzruszyła ramionami.
- Pewnie nie. Nami zawsze dba, żeby nie
zrobili sobie krzywdy. Kiedy robi się gorąco, bo chłopakom zapomni sie, że tak
naprawdę to się lubią, wkracza do akcji. Zresztą zaraz się przekonasz.
Faktycznie. Krzyki ze strony gapiów robiły się coraz głośniejsze. I bardziej zażarte. Zupełnie jakby wszyscy oglądali
prawdziwe walki w klatce, a nie przyjacielską potyczkę. Przy takim dopingu mógł
tylko podejrzewać, jak bardzo chłopaki sobie dokopali. Spodziewał się
przynajmniej kilku złamanych kości.
Nagle jego rozmyślania, przerwał kobiecy
krzyk.
- Dość!
Cały tłum umilkł. Kilka osób nawet odeszło,
dzięki czemu Law mógł teraz dobrze przyjrzeć się walczącym. Było lepiej niż podejrzewał.
Jedyne widoczne rany, jakie udało mu się dojrzeć znajdowały się na twarzach
mężczyzn. Blondynowi krew kapała z nosa, zaś Zoro miał rozciętą wargę. Umazana
w posoce twarz sprawiła, że Law przełknął ślinę. Czuł jak serce mu biło a krew
szybciej pulsowała w żyłach. Kiedy zaś wychwycił spojrzenie Roronoy, dzikie, prawie,
że zwierzęce, zrozumiał, że… musiał mieć tego mężczyznę. Roronoa Zoro stał się
jego celem. Chyba nawet ważniejszym niż sojusz z Mugiwarą.
Zafascynowany, nie zauważył, kiedy Nami, ta
niepozorna kobieta, wkroczyła pomiędzy mężczyzn i jednym, celnym ciosem,
zmusiła obu by się uspokoili. Law podejrzewał, że zrobili to raczej ze względu na
łączące ich więzi, niż siłę ciosu.
- Nami mówi, że woli zachować ich w całości,
bo inaczej straciłaby szansę na zarobek przy następnych zakładach. – Usłyszał
wyjaśnienie Nico Robin, jednak nie poświęcił mu zbyt wiele uwagi. Nadal skupiony
był na Roronorze. Z jakiegoś powodu fakt, iż nie postawił się rudowłosej,
chociaż na pewno mógłby to zrobić, sprawił, że zielonowłosy stał się dla niego,
jeszcze ciekawszy.
Blondyn szybko wytarł krew z nosa i skłonił
się, niczym najprawdziwszy dżentelmen, w stronę rudowłosej.
- Nami-san! Wybacz! To przez tego idiotę!
- Prosisz się o powtórkę, kuku! – warknął
Zoro również wycierając twarz. Po jego minie widać było, że chętnie kontynuowałby
walkę. To samo zresztą, jak Sanji. Jednak blondynowi za bardzo zależało na
opinii rudowłosej Nami, żeby na nowo wszcząć bójkę. A Zoro i jego mordercze
zapędy, powstrzymał sam Luffy, klepiąc przyjaciela po plecach.
- No już, już! – Monkey uśmiechał się
szeroko. – Zoro, przecież lubisz Sanjiego.
Roronoa tylko prychnął niczym rozwścieczony
tygrys. Ale opuścił gardę.
- Debil – rzucił w stronę Sanjiego.
- Idiota! – Blondyn nie pozostał mu dłużny.
Nie wyglądało jednak na to, by znów mieli się
na siebie rzucić. A w razie czego, Luffy nadzorował całą sytuację. Bo Nami,
poszła rozliczyć się z zebranych zakładów. Szeroki uśmiech, na jej twarzy,
świadczył o wygraniu sporej kwoty.
- Chodźmy. – Robin pociągnęła Lawa, w stronę
przyjaciół. Kiedy tylko się pojawili, zarówno Sanji jak i Zoro, zaraz
zapomnieli o kłótni, koncentrując się na Trafalgarze. Fakt, że sama Robin go do
nich przyprowadziło, trochę uspokoił obu mężczyzn, nadal jednak nie ufali
nieznajomemu. Law uśmiechnął się do siebie. W sumie spodziewał się takiej
reakcji. Niektórzy ludzie, naprawdę byli łatwi do rozszyfrowania.
- Robin! – Luffy rzucił się w stronę
przyjaciółki, zapominając o Zoro. Albo po prostu uznał, że dłużej nie musi go pilnować.
– Kto to? – Wskazał na Lawa.
Kobieta zachichotała. Jej kapitan nigdy nie
należał do ludzi taktowanych.
- Ten człowiek ma do ciebie sprawę, Luffy.
Zoro to się nie spodobało. Nieznajomy go
intrygował, to prawda. Może nawet więcej niż intrygował. Co znaczyło tylko
tyle, że trzeba było na niego uważać, bardziej niż na innych. Od dnia narodzin,
sukcesywnie uczył się ufać swojemu instynktowi, który jeszcze nigdy go nie
zawiódł. A coś mu mówiło, że nieznajomy sprowadzi na nich wszystkich kłopoty.
Że oto stają, oko w oko, z bestią. Czarną panterą... Najchętniej zabroniłby mu
zbliżać się do przyjaciół. Ale, przez ostatnie lata, nauczył się, także, ufać
Luffiemu. A Monkey reagował spokojnie na obecność mężczyzny. Dlatego postanowił
się nie wtrącać, obserwując całą sytuację z boku. Przynajmniej na razie. W przeciwieństwie do Sanjiego.
- A niby, czemu Luffy miałby go w ogóle
słuchać? – Blondyn stanął, pomiędzy Lawem a brunetem, mierząc tego pierwszego
wzrokiem pełnym nienawiści. Co było u niego raczej normalne. Nigdy nie reagował
pozytywnie na spotkania z jakimkolwiek nieznanym sobie mężczyzną. Znanym
zresztą też. Zoro pomasował żebra, w które trafił czarny but Vinsmoke’a.
- Bo mam propozycję, która Mugiwarze może
przypaść do gustu. – Law z uznaniem patrzył na blondyna. Widać było, że miał
zamiar bronić swojego kapitana do samego końca. Rzadko zdarzał się ktoś tak
lojalny.
Sanji prychnął. Za kogo ten człowiek się
uważał?! Miał ochotę nakopać mu do głowy trochę rozumu. I dobrych manier!
- Zwykle nie wysłuchujemy propozycji od
obcych… - To nie do końca było prawdą. Luffy miał w zwyczaju rozmawiać z każdy,
kto się nawinął, bez znaczenia czy dana osoba się przedstawiła czy też nie. Zwykle
mu na to pozwalał. Jednak ten mężczyzna, a w szczególności jego żółte, oczy mu
się nie podobał. Coś z nim było nie tak. Dlatego trzepnął Luffiego w głowę, gdy
ten spróbował się wtrącić i zaprzeczyć. Przy tym, cały czas, bacznie obserwował
nieznajomego. Na którym jego słowa
najwyraźniej nie zrobiły wrażenia.
- No tak… Zapomniałem się przedstawić. –
Musiał przyznać, że buta blondyna bardzo przypadła mu do gustu. Prawie tak samo
jak cicha obserwacja ze strony Roronoy. Zielonowłosy ani na chwilę nie
spuszczał z niego wzroku. Law widział te napięte do granic możliwości mięśnie.
To skupienie na twarzy. Ale poza ostrożnością, z Roronoy emanowało coś jeszcze…
I on już dobrze wiedział, co. – Trafalgar Law.
Po wypowiedzeniu przez niego tych słów, wśród
Słomianych Kapeluszy zapanowała idealna cisza. Nikt nie wydał z siebie
najmniejszego dźwięku. No może poza Robin, która zachichotała widząc jak kilku
z jej przyjaciół, momentalnie blednie. A jednemu z nich, temu długonosemu,
zaczynają drżeć kolana. Blondyn, też wydawał się być poruszony, choć w
mniejszym stopniu. Bo rozpraszała go rudowłosa tuląca się do jego ramienia. Law
widział, że Sanji nie mógł się zdecydować, czy wciąż miał uważać na niego, czy
też rozpływać się w radości, z powodu kobiecej bliskości. Z czystej ciekawości
spojrzał na Roronoę. Mężczyzna nie wydawał się zbyt zaskoczony. W ogóle
wyglądało na to, że słowa Lawa go nie ruszyły. W przeciwieństwie do chłopca,
który teraz wtulał się w nogę Roronoy. Zoro głaskał go delikatnie po głowie,
jakby zapewniając, że wszystko będzie dobrze. Widząc, że Law na niego patrzy, posłał
mu wiele mówiące spojrzenie. Trafalgar od razu zrozumiał przekaz. „Skrzywdź ich
a nie wyjdziesz stąd żywy”. Nie miał złudzeń, nie były to tylko czcze pogróżki.
Najmniej przejętą osobą zdawał się być sam
Mugiwara. Luffy przekręcił głowę przyglądając się Lawowi z miną myślą nieskalaną.
Czym wywołał jeszcze większe przerażenie u długonosego.
- Luu… fffyyyy… - Usopp cały drżał. Prawie
narobił w gacie ze strachu. – Zrób… coś!
Monkey spojrzał na przyjaciela.
- Ale co? Przecież jeszcze nie powiedział,
czego chce. – Wzruszył ramionami.
- CO?!
Krzyk, jaki wydobył się z gardła zarówno
Usoppa jak i Nami, mógł uszkodzić niejedne bębenki.
- Ty jeszcze chcesz go słuchać?! – Rudowłosa wyglądała
jakby nie mogła się zdecydować czy dalej ma być przerażona, czy może, dla
odmiany, wściekać się na kapitana. – Słyszałeś, kim on jest?!
Luffy wzruszył ramionami. Co niemal
doprowadziło Usoppa do zawału.
- Przecież to Trafalgar Law! Jeden z
Najgorszego Pokolenia! – Wskazał na Lawa palcem. A kiedy dotarło do niego, co
zrobił, szybko schował się za Luffym. Któremu nadal nie zaświeciła się żadna
lampka.
Trafalgar patrzył na to z rozbawieniem.
Jeszcze nigdy jego osoba nie wywołała tylu sprzecznych reakcji. I chociaż było
to zabawne, to chciałby jeszcze dziś, porozmawiać z Mugiwarą. Już otwierał
usta, żeby doprowadzić motocyklistów do porządku, kiedy przeszkodziła mu Robin.
- Usopp, chciałabym zauważyć, że zarówno
Luffy jak i Zoro też do niego należą.
- Ale… ale… - Mężczyzna nie bardzo wiedział,
co ma na to odpowiedzieć. Najgorsze Pokolenie to nie przelewki. W końcu, nie
bez powodu policja zrobiła sobie, nieoficjalną, bo nieoficjalną, listę
najbardziej wkurwiających kierowców. Ale… jakoś nigdy nie przyszło mu do głowy,
żeby powiązywać z nią Zoro i Luffiego. Znaczy wiedział, że też na niej byli,
ale… Oni… Należeli do jednej załogi, więc nie było się, czego bać. A Trafalgar
był obcy. I do Najgorszego Pokolenia nie trafiało się przecież za przejechanie
na czerwonym świetle!
Kiedy on zastanawiał się nad ripostą, Luffy,
najzwyczajniej w świecie, się roześmiał.
- Shishishishi! To może być zabawne! Dajesz
Trao!
Zanim Law zrozumiał, że Mugiwara właśnie
zwrócił się do niego, do zgromadzonych motocyklistów podjechała kolejna
maszyna. Piękna Honda z wymalowanymi płomieniami. Jej właściciel podniósł
szybkę kasku i ku swojemu zdumieniu, Trafalgar ujrzał twarz Portagasa D. Ace’a.
Jednego z członków załogi Białobrodego. Co ten człowiek, tu robił? Na zapyziałym
East Blue?!
- Luffy! – Ace zignorował nieznajomego. Jeśli
jego brat jeszcze mu nie dokopał, to znaczy, że nie stanowił zagrożenia. –
Musimy się zwijać. Marynarka chce nam złożyć wizytę. – Opuścił szybkę i pognał
przed siebie.
Wśród Słomowych zapanowało niemałe
poruszenie.
- Kurwa! – Sanji warknął zbierając własny
kask. – Pierdolona Marynarka. – Kierowcy, w każdym z miast, zwykli nazywać
policję, właśnie Marynarką. No skoro oni byli piratami, drogowymi, bo
drogowymi, to i ich przeciwnik musiał nosić odpowiednie miano. – Nami-san! Jedziesz
ze mną?
Kobieta pokręciła głową.
- Nie. Odstawię Choppera i wracam do domu. No
chodź mały.
Chłopiec niechętnie odkleił się od nogi Zoro
i poczłapał w stronę rudowłosej. Po chwili ruszyli.
Reszta też zaczynał się zbierać. Nagle Law
przestał być atrakcją, czy nawet potencjalnym zagrożeniem. Przegrał w starciu z
Marynarką. No tak. On, co najwyżej mógł obić mordę. Marynarka zaś, obić mordę,
zamknąć w pace oraz, co najgorsze, skonfiskować, motor i odebrać prawo jazdy. Nic
dziwnego, że Mugiwara, wraz z resztą paczki, zamiast wysłuchać, co ma do
powiedzenia, po prostu zebrali się w trybie natychmiastowym i zniknęli w mroku
ulic East Blue.
Law zaklął. Nie ma chuja we wsi, żeby udało
mu się stąd zniknąć, przed pojawieniem się Marynarki. Nie bez motoru. Ciekawe
jak się wytłumaczy… Pani władzo, wyszedłem, na odświeżający spacerek?
- Kurwa!
- Nie kurwuj tylko wsiadaj! – Zdziwiony
zauważył, że Roronoa jeszcze nie odjechał. Zamiast tego patrzył wyczekująco, z
wyciągniętym w jego stronę kaskiem. – Chyba, że masz ochotę na spotkanie z
Garpem?
Pokręcił głową.
- Przeżyje bez tego. – Przyjął kask i
usadowił się za plecami Roronoy.
- Trzymaj się – Krzyknął Zoro i ruszył. Law
zrobił dokładnie to, co mu kazano. Objął mężczyznę w pasie i przywarł do szerokich
pleców. Nawet bardziej niżby wynikało to z sytuacji. Zoro nie zareagował.
Jechali dobre pół godziny. Najpierw wzdłuż
głównych dróg, potem bocznymi uliczkami aż, w końcu wyjechali z miasta.
Zoro zatrzymał się na jakimś placu budowy.
Skonsternowany zdjął kask i rozejrzał się dookoła.
- Kurwa!
Lawowi jakoś od początku wybrana przez mężczyznę
trasa nie wydawał się poprawna. Ale to on był nowy w mieście, więc zawierzył
wiedzy Roronoy. I jak widać, przejechał się na niej. I to dosłownie.
- Zgubiłeś się? – Złożył ręce na piersi
patrząc na rzucającego przekleństwami zielonowłosego.
- Morda! Chyba, że chcesz żebym cie tu
zostawił. – Było mu wstyd. Nie pierwszy raz pomylił drogę do domu. Jego
orientacja w terenie pozostawiała wiele do życzenia. Jednak pierwszy raz
zbłaźnił się tak przed kimś, komu chciał zaimponować. Tak. Chciał zaimponować
Lawowi. Ten mężczyzna dziwnie na niego działał. I liczył, że ich dzisiejsze
spotkanie nie skończy się pod drzwiami Trafalgara. Wolałaby jednak za nimi… A
teraz… Kurwa! Kurwa! I jeszcze raz kurwa!
- Może ja poprowadzę? – Law uśmiechnął się. Wiedział,
że słowa Roronoy to tylko czcze pogróżki. Zielonowłosy miał ochotę zakończyć
ten wieczór, w ten sam sposób, co on. Czuł to.
- Morda, powiedziałem! – Kurwa mać! – Gdzie
cię zawieźć?
- A trafisz jak ci powiem?
- Grabisz sobie! Jeszcze chwila i naprawdę
cię tu zostawię. Czy raczej twojego trupa!
Widząc, że trafił w czuły punkt postanowił
się jednak zamknąć. Nie ma sensu tracić upojnej nocy, przez głupie żarty. Nie
komentując już więcej tragicznego wyczucia kierunku Zoro, podał adres. Znów
ruszyli. Tym razem trochę wolniej, jak gdyby Roronoa baczniej przyglądał się
mijanym ulicom. I chyba faktycznie tak było, bo w końcu, udało im się do jechać
pod dom Trafalgara. Co prawda, zajęło to kolejną godzinę i trzy razy trafili w
ślepy zaułek, ale efekt końcowy… Cóż… Był znośny.
Law zsiadł z motoru i oddał Zoro kask. Przez
chwilę patrzyli się na siebie jakby zastanawiając się, który pierwszy
zaproponuje to, na czym obojgu zależało.
Padło na Lawa. Który uznał, że jego ostatnie
żarty mogły zniechęcić Roronoę.
- Dzięki za podwózkę. Wejdziesz? – zapytał
jak gdyby nigdy nic.
Zoro zmierzył go wzrokiem.
- Po co? – Każdy głupi wiedziałby, po co. Ale
zastanawiała go odpowiedzieć Lawa.
Ten uśmiechnął się chytrze.
- To trzeba opatrzyć. – Przejechał opuszkami
palców po rozciętej wardze Roronoy. – A tak się składa, że mam w domu,
wszystko, co potrzebne. – Mówiąc to patrzył mężczyźnie prosto w oczy. Nie
zabrał też dłoni, cały czas trzymając ją na twarzy Zoro i muskając palcami opuchniętą
ranę.
- Dzięki za propozycję. Dam sobie radę sam. –
Nie odsunął się jednak. Zupełnie jakby chciał sprawdzić, co w takiej sytuacji
wymyśli Law.
Trafalgar uśmiechnął się wrednie. Postawa
Zoro spodobała mu się. Gdyby zgodziłby
się d razu, oznaczałoby to, że był łatwym facetem. A na takich Law nie chciał tracić
czasu. Nawet, jeżeli mieli być tylko przygodą na jedną noc.
- To może… Herbata?
Zoro parsknął śmiechem.
- Serio? Tylko mi nie mów, że ten bajer ci
zwykle wychodzi.
- Nikt do tej pory nie odmówił. – Law
wzruszył ramionami. Zazwyczaj tym kiepskim dowcipem udawało mu się zwabić nawet
najbardziej opornego osobnika. Po minie Roronoy wnioskował, że mężczyzna nie
będzie wyjątkiem. – Parzę naprawdę dobrą herbatę.
Cały czas się uśmiechając, Zoro strzepnął rękę
Lawa ze swojej twarzy, jednocześnie robiąc krok w jego stronę. Tak, że teraz
praktycznie stykali się nosami.
- A masz zieloną? – Jeszcze nikt go nie
podrywał na taki tekst. A, co najśmieszniejsze w ustach Trafalgara nie brzmiał
on wcale źle. Powiedziałby nawet… zachęcająco.
- Coś się znajdzie…
- W taki razie… prowadź.
Ledwie przekroczyli próg mieszkania, rzucili
się na siebie, niczym dwa dzikie, wygłodniałe zwierzęta. Jeszcze zamek w
drzwiach nie zdążył porządnie się zatrzasnąć, gdy Law już wpijał się w usta
Zoro, dłonie wplatając w te niezwykłe zielone włosy. Roronoa nie pozostał mu
dłużny. Oddawał pocałunki z pasją, nie oponując, kiedy zwinny język Trafalgara
wślizgnął się do jego ust. Jednocześnie niecierpliwie błądził dłońmi, po ciele
mężczyzny, szukając najlepszego sposobu, na ściągniecie z niego ubrania.
Widząc, czy raczej czując pośpiech Zoro, Law prawie się uśmiechnął. Prawie, bo
jemu też się spieszyło. Zaczął rozpinać Roronorze kurtkę, samemu pozwalając
dłoniom zielonowłosego na wtargnięcie pod jego bluzę.
Rozbierali się szybko, chaotycznie. W żaden
sposób nie delektując się tym obustronnym spektaklem. Chcieli tylko jednego.
Zobaczyć się nago. I zrobić z tej nagości użytek.
- Fajne tatuaże. – Zoro zacmokał z uznaniem
widząc wyrzeźbioną klatkę piersiową Lawa. Pokrywające ją tatuaże sprawiły, że
miał na mężczyznę jeszcze większą ochotę.
- Fajna blizna. – Odwdzięczył się, wodząc
palcami po wypukłości przechodzącej przez całą klatkę piersiową Roronoy, od
barku, aż po linię spodni. Jeśli mogło istnieć coś, co sprawiłoby, że Roronoa
pociągałby go jeszcze bardziej, to ta blizna była właśnie taką rzeczą. Długa,
nierówna, cholernie głęboka… - Lubisz życie na krawędzi, co…
- Kto wie… - Uśmiechnął się, kładąc dłoń na
pasku Lawa. – Ale zaraz mogę ci pokazać, co na pewno lubię… - Oblizał lubieżnie
wargi.
Lawowi, od samego patrzenia robiło się
gorąco. A kiedy usłyszał trzask klamry i poczuł dłoń Roronoy wślizgującą się
pod materiał bokserek, nie potrafił powstrzymać swojego głosu.
- Ach… - Był na siebie zły. Nie chciał
reagować w ten sposób. To Roronoa powinien jęczeć i wzdychać… - Ach… - Nic
jednak nie mógł na to poradzić. Zoro właśnie trzymał w dłoniach jego penisa. I
pieścił go naprawdę sprawnie. Dłoń mężczyzny przesuwała się po członku, w cudownym
tempie. Roronoa był w tym naprawdę dobry. Wiedział, kiedy ścisnąć, a kiedy
poluzować uścisk, tak by Law mógł tylko jęczeć prosząc o więcej. – Ach… Nie…
Nie… Tu… Sypialnia… - wydusił z siebie, póki jeszcze miał jakąś szansę wpłynąć
na sytuację.
- Prowadź. – Zoro zabrał rękę z penisa Lawa i
wrócił do całowania chętnych ust.
Kiedy pieszczoty w najbardziej strategicznym
miejscu ustały, Trafalgar odzyskał, przynajmniej częściowo zdolność
racjonalnego myślenia. Oddając pocałunki, poprowadził Roronoę do sypialni.
Będąc już u celu, oderwał się niespodziewanie od mężczyzny i pchnął
zaskoczonego Zoro na łóżko. Musiał pokazać temu gówniarzowi, kto dzisiaj będzie
górą. Szybko pozbył się reszty swoich ubrań i nim, kochanek w ogóle zdążył
zareagować, już nagi, pochylił się nad nim.
Nie wyglądało na to, by zmiana w jakikolwiek
sposób przeszkadzała Zoro. Wręcz przeciwnie, mężczyzna uśmiechał się szeroko.
- Duży jesteś. – Znów złapał penisa Lawa i
zaczął go pieścić. Tym razem Trafalgar był jednak przygotowany i pieszczota,
choć cudowna, nie odebrał mu całkiem rozumu. Nawet, gdy Zoro zaczął pocierać, mokrą
już, główkę.
- Jeszcze się przekonasz jak bardzo.
- To brzmi jak obietnica… - Uśmiech, ani na
chwilę, nie schodził Zoro z twarzy. – Mam nadzieję, że jej dotrzymasz.
Law prychnął sięgając do paska Roronoy.
- Zawsze dotrzymuję słowa. – Znów go pocałował,
by zaraz wrócić do rozbierania. Szybko pozbył się spodni, oraz bokserek Zoro i
aż zacmokał z uznaniem. – Ty też jesteś niczego sobie… - Sam widok nagiego
Roronoy wystarczył, by jego penis zareagował niezwykle żywiołowo. A
podniecenie, towarzyszące mu od pierwszych chwil spędzonych z Zoro, osiągnęło
apogeum.
- Chcesz się przekonać, jak bardzo? – Roronoa
położył mu dłoń na plecach i, delikatnie wodząc opuszkami palców po rozpalonej
skórze, zaczął schodzić coraz niżej, aż trafił an kształtne pośladki dzisiejszego
kochanka. Ścisnął jeden z nich, a w jego oczach pojawił się błysk. Trochę
rozbawienia a trochę… drapieżnej rządzy, która powoli pochłaniała go całego.
Dlaczego to wszystko tak długo trwało?! Dlaczego ten pieprzony, wytatuowany
debil, jeszcze się na niego nie rzucił. Dlaczego wciąż bawili się w tę cała grę
wstępną? Zamiast zwyczajnie się pieprzyć?
Law zrobił się cały czerwony. I powodem tego
było nie tylko rosnące podniecenie, ale też złość.
Niedoczekanie! To on tu dzisiaj będzie
dominował!
Bez słowa, przewrócił Zoro na brzuch i zmusił
go, by ten wypiął się w jego stronę. Pewien, że zaraz usłyszy wyrzut, czy nawet
sprzeciw przygotował, na tę okoliczność, ciętą ripostę. Nic takiego się jednak nie
stało. Jedyną reakcją Zoro było jedynie wygodniejsze ułożenie się, na pomiętej
już pościeli. Law zamarł. Nie tak zwykle wyglądały jego „randki”. Zamarł z
żelem intymnym w ręku, na tyle długo, by Zoro zaczął się niecierpliwić.
- Kurwa! – warknął, odwracając się w stronę
Trafalgara. – Wkładasz go, czy nie?!
Dopiero to otrzeźwiło mężczyznę. Klnąc pod
nosem nabrał trochę specyfiku na dłoń i, całkiem ignorując konieczność ogrzania
go, włożył od razu dla palce w odbyt Zoro. Mężczyzna syknął.
- Cholera! To boli!
Usłyszał tylko cichy śmiech, kiedy Trafalgar
dołożył trzeci palec. Zoro znów zaklął i zacisnął dłonie na pościeli czekając
aż uczucie dyskomfortu zniknie. W sumie Law i tak postępował, z nim
delikatniej, niżby się tego spodziewał. Był pewien, że mężczyzna, po prostu, go
weźmie. Nie przejmując się przygotowaniami. A tu proszę… Jednak postanowił
zapewnić mu trochę komfortu.
Po dłuższej chwili, ból zmienił się w całkiem
przyjemne uczucie. Które Zoro chętnie kontynuowałby z czymś większym, w miejsce
palców. Law jednak nadal twardo penetrował jego wnętrze dłonią, jakby
zapominając jak ma wyglądać prawdziwy seks. Co Zoro przestało się podobać.
Przyjechał tu z myślą o spędzeniu całkiem upojnej nocy. Takie zabawy mógł
uskuteczniać sam w domu!
- Do jasnej cholery! Włożysz go w końcu?!
Wściekłość Roronoy bardzo mu się podobała.
Tak samo jak fakt, że mógł wreszcie przejść dalej. Erekcja już od jakiegoś
czasu bardzo mu przeszkadzała, ale mimo to… Chciał dobrze przygotować kochanka.
Z racji wykonywanego zawodu, dobrze wiedział, czym może się skończyć zbyt ostry
seks. I nie miał ochoty narażać zielonowłosego na tego typu doznania. Nie,
jeśli mieli później razem współpracować, a co było jego pierwotnym celem.
- A co? Tak ci spieszno? – Uznał, że lepiej
nie wspominać kochankowi o potencjalnym zagrożeniu. Oraz własnej opiekuńczej
stronie.
- Z tego, co pamiętam mieliśmy się pieprzyć! –
Kurwa! Przecież nie będzie prosił, żeby koleś mu włożył!
- A mi się wydawało, że zapraszałem cię na
herbatę… - Law w końcu wyjął palce i uśmiechnął się pod nosem. Wkurwianie tego człowieka,
dawało mu naprawdę sporo satysfakcji. Jednak widok wypiętego, w jego stronę,
tyłka Roronoy przyćmiewał resztę trawiących go uczuć. Tak… To było naprawdę coś.
- Nie wkurwiaj mnie! – Cholera! Dobra, jeśli ten
koleś chciał się tak bawić, to on stąd spada. Noc jeszcze młoda. Na pewno uda
mu się kogoś poderwać i jeszcze przeżyć, co nieco. – Żadnej pierdolonej
herbatki nie chcę. – Zaczął się podnosić. – To ja spa… - Nie zdążył dokończyć,
bo Law przycisnął go do łóżka.
- Chyba mnie teraz nie opuścisz, co?
- Daj mi dobry powód, żeby tego nie robić… -
Czyli jednak Law też miał ochotę.
- Oj… żebyś wiedział, że ci dam… - Sięgnął do
szuflady i wyciągnął z niej prezerwatywę. Szybko, nawet trochę chaotycznie,
rozerwał opakowanie i założył kondom. Dopiero wtedy zaczął ocierać się penisem
o pośladki Roronoy. Ten jęknął, bezwiednie wypychając biodra w jego stronę. Law
poczuł, że dłużej nie da rady. Jednym płynnym ruchem znalazł się w Zoro.
Roronoa jęknął czując jak Trafalgar go
wypełnia. Naprawdę był duży. A to, co
robił było naprawdę przyjemne. Zwłaszcza, kiedy zaczął się ruszać. Czuł jak
członek Trafalgara porusza się w nim, z każdym pchnięciem wchodząc coraz
głębiej. Nie minęło wiele czasu, nim Law trafił w jego prostatę. Zoro zagryzł
wargę żeby nie krzyknąć, jednak zduszony jęk i tak wydobył się z jego ust,
dając Lawowi znać, by kontynuował.
Ciepło, wilgoć i ciasnota wewnątrz Zoro
sprawiły, że na moment stracił oddech. A zaraz potem, nie całkiem kontrolując własne
odruchy, zaczął się ruszać. Robił to coraz szybciej i szybciej, nie przejmując
się tym, czy Roronorze było dobrze. Chodziło mu tylko o to, by samemu się zaspokoić.
Jednak, kiedy do jego uszu dotarł lekko przytłumiony jęk, poczuł się… dobrze.
Jakby sprawienie przyjemności temu drugiemu, mogło zadziałać zbawczo na jego
własne ciało. Nigdy czegoś takiego nie doświadczył. Kierując się potrzebą ponownego
zaznania tego uczucia, sięgnął po penisa zielonowłosego i zaczął go pieścić w
rytm własnych ruchów.
Tym razem nijak nie udało mu się zatrzymać
swojego głosu.
- Ach… - To było po prostu kurewsko
przyjemne. Penis Lawa raz po raz drażniący jego prostatę oraz dłoń bruneta wyczyniająca
cuda na członku. Natężenie przyjemności sprawiło, że mocniej zacisnął dłonie na
pościeli. Wiedział, że długo tak nie wytrzyma.
- Law… Ja… Zaraz…
- Wiem… - Czuł jak penis w jego ręce drży. W
dodatku Zoro coraz mocniej zaciskał się na nim, sprawiając, że też był już
blisko. – Dojdź. – Przyspieszył jakby chcąc szybszej doprowadzić do
nieuniknionego. – Dojdź… - powtórzył. I Zoro faktycznie doszedł. A Law tuż za
nim. Obaj skupili się na przeżywanym orgazmie, tylko gdzieś tam, na granicy świadomości,
zdając sobie sprawę, z tego, że ten drugi też już skończył.
W końcu, wykończeni, opadli na łóżko, ciężko
dysząc. Law, niechętnie wysunął się z Zoro i zaczął ściągać prezerwatywę. Wyrzucił
ją do kosza a zaraz potem położył się obok, łapiącego oddech sporymi haustami,
Roronoy. Napięcie powoli z nich opadało i Trafalgar zdał sobie sprawę, że
właśnie przechodzą do najbardziej niezręcznej części seksu z nieznajomym. Co
robić tuż po? Większość jego jednonocnych partnerów, właśnie wtedy najwięcej u
niego traciła. Był ciekaw jak zachowa się Roronoa.
Tymczasem Zoro przeciągnął się, jednak, kiedy
ból, w dolnych partach ciała, uderzył go z całą stanowczością ostatnich
wydarzeń, zaniechał tego.
- Cholera… To było dobre. – Spojrzał na Lawa.
– Niezły jesteś.
Trafalgar spojrzał na kochanka z mieszaniną
uznania i zdziwienia. Jeszcze nikt nie rozmawiał z nim, po seksie, z takim
spokojem.
- Dzięki. Ty też jesteś niczego sobie. I masz
zajebisty tyłek.
Zoro się zaśmiał.
- Uznam to za komplement. To ja będę spadał. –
Usiadł. – Dzięki za wszystko. – Spróbował wstać, jednak ból, jaki rozszedł się
po jego miednicy skutecznie mu to uniemożliwił. – Kurwa! – warknął siadając. –
Naprawdę jesteś wielki! – Pomasował dół pleców. – Już sobie wyobrażę drogę do
domu. – Na samą myśl o spędzeniu na motorze kolejnych kilkudziesięciu minut,
skrzywił się. – Dobra, zbieram się.
Law patrzył jak Zoro, z pochmurną miną,
chodzi po pokoju i zbiera swoje ubrania. Nagle, zupełnie nieoczekiwanie, nawet
dla siebie samego, zapytał:
- To może zostaniesz na noc? – Już, gdy
wypowiadał to zdanie miał ochotę ugryźć się w język. Co mu kurwa odwaliło?! Przecież
zwykle sam, wypierdalał swoich kochanków za drzwi. Jeszcze się nie zdarzyło, by
któremukolwiek zaproponował nocleg. A tu, do jasnej cholery, wyskakuje z czymś
takim, jak ostatni, pojeb.
Zoro zamarł z bokserkami w ręku. Nie tego się
spodziewał. I w sumie… nie liczył na to. Wiedział, jak wyglądają tego typu
relacje. Szybki, namiętny seks, a potem wszyscy rozchodzą się do swoich domów.
- To ma być jakiś słaby podryw, Law? – spytał
wkładając majtki.
- Nie. – Pokręcił głową wzruszając jednocześnie
ramionami. – Tylko wydało mi się to lepszą opcją niż jazda w nocy, w deszczu z bolącą
dupą. No chyba, że faktycznie lubisz takie klimaty.
Zastanowił się. To, co mówił Law miało sens.
No i faktycznie, kiedy zerknął za okno, ujrzał świat pogrążony w totalnej ulewie.
Wiedział, że mimo to powinien odmówić, ale…
- Tak właściwie… To całkiem kusząca perspektywa.
A przynajmniej lepsza niż druga opcja. – Uśmiechnął się.
Law odwzajemnił uśmiech.
- No to chodź. – Wskazał na łóżko. – Jestem kurewsko
śpiący.
Zoro skorzystał z zaproszenia.
- A! Jakby, co… To kibel jest na końcu
korytarza. Drugie drzwi po lewej.
___________________________________________________________
Ok... To jest mój nowy projekt, który chodził mi po głowie naprawdę dłuuugo. Mam nadzieję, że nie zjebie go totalnie. I od razu zastrzegam! Wiedzy technicznej na temat motocykli nie mam! Właściwie to cała moja wiedza na temat nielegalnych wyścigów, motorów i tym podobnych wynika z filmu Biker Boyz. Także ten... Proszę o wybaczenie jeśli gdzieś poniesie mnie fantazja...
O kurwa, ale zajebiste, jaram się ostro
OdpowiedzUsuńpisz dalej będe wyczekiwać z niecierpliwością
WGL! Chopper jako taki młodszy braciszek, extra opcja!
i nałożenie tych dwóch światów, trasa Nowy Świat, zostanie królem piratów i wgl, muach i ach
[i ten seks~ *drooling*]
Podoba mi się ^_^
OdpowiedzUsuńFajne powiązanie świata OP z naszym. Ja bym na taki pomysł nie wpadła :D
świetne czekam na ciąg dalszy
OdpowiedzUsuńHej świetne opowiadanie :) nie mogę się doczekać i czekam na ciąg dalszy !!!!
OdpowiedzUsuńŚwietne! :)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejne rozdziały ;)
Kiedy ciąg dalszy?
OdpowiedzUsuńKiedy ktoś, lub coś, wystarczająco mocno kopnie mnie w dupę,dla odzyskania motywacji.
UsuńHej świetne opowiadanie masz talent :)
UsuńCas Mastero dopisz mnie do znajomych zaproszenie już wysłane
pozdrawiam
Hej chętnie to zrobię:P kurde super opowiadanie :) czekam na ciąg dalszy
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
galaxa2