Tytuł: To koniec
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: yaoi
Para: ViktorxYuuri
Anime: Yuri!!! on Ice
Ograniczenia wiekowe: brak
Info/Uwagi: Viktor, na rozkaz Yakova, idzie do lekarza. Czy usłyszana diagnoza zniszczy życie, niemłodego już, sportowca?
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: yaoi
Para: ViktorxYuuri
Anime: Yuri!!! on Ice
Ograniczenia wiekowe: brak
Info/Uwagi: Viktor, na rozkaz Yakova, idzie do lekarza. Czy usłyszana diagnoza zniszczy życie, niemłodego już, sportowca?
TO KONIEC
- No, ale Yurio…
- Jeszcze raz nazwiesz mnie Yurio –
oczy nastolatka ciskały gromy – a obiecuję, że cię tu zostawię! Staruchu.
Na twarzy Viktora momentalnie pojawiło
się przerażenie.
- Przepraszam Jurij…
Tym razem to twarz Jurija doznała
zaszczytu szybkiej zmiany wyrazu. Z tą różnicą, że nastolatek z wściekłości
przeszedł w niedowierzanie. Viktor Nikiforov, pięciokrotny mistrz świata w łyżwiarstwie
figurowym mężczyzn, żywa legenda, człowiek znany ze swojej niefrasobliwości,
przepraszał! Jego! I to na poważnie! Nie tak jak wtedy w Hasetsu, gdy wyjechał,
całkowicie zapominając o złożonej obietnicy. Chociaż teraz sprawa była o wiele
mniej poważna.
- Co jest z tobą nie tak? – spytał
Jurij chowając ręce do kieszeni. Jesień w Rosji, choć piękna, miała swoje minusy.
Chyba czas odkurzyć schowane, zeszłej zimy, rękawiczki. – Zachowujesz się jak…
- urwał. Bo, tak naprawdę nie wiedział
jak zachowywał się Viktor. Ciężko mu było nawet to do czegoś porównać. W
swoim krótkim nastoletnim życiu Jurij jeszcze nigdy nie spotkał się z podobną
sytuacją. – Żeby tak panikować z byle powodu… - pokręcił głową.
- To nie jest byle powód Yu… - zamilkł
widząc wzrok przyjaciela i pamiętając złożoną wcześniej obietnicę. Której
chłopak z chęcią by dotrzymał. – Jurij! To poważna sprawa.
- Jasne – prychnął. – Już ten twój
prosiak mniej panikuje przed wejściem na lód. A właśnie! – Odwrócił się w
stronę Viktora, którego twarz, na wzmiankę o Yuurim przybrała błogiego wyrazu.
Nastolatek nawet nie chciał zgadywać, jakie myśli zaprzątały właśnie głowę
Nikiforova. Bo prawdopodobnie by zwymiotował od ilości ckliwych tekstów. – Hej!
Staruchu! Ziemia do Viktora! Łysolu! – Kopnął mężczyznę w kostkę. I dopiero to
sprowadziło Viktora z powrotem na ziemię. Przynajmniej częściowo.
- Tak? – spytał jeszcze trochę błądząc
po krainie marzeń.
Jurij postanowił to zignorować. Póki
Viktor reagował na pytania i nie ślinił się na widok tego japońskiego wieprza,
dało się z nim wytrzymać. Zresztą i tak, zapewne, nie mógł prosić o nic więcej.
Tak wielkiego szczęścia nie miał.
- Pytałem – niemal warknął jak rasowy doberman,
– czemu prosiak nie mógł iść z tobą… - Nawet nie dokończył, kiedy Viktor
znalazł się tuż przed nim i chwycił go za ramiona. Zaskoczony nastolatek
zamilkł. Tym bardziej, że błękitne, zazwyczaj spokojne oczy, teraz przepełnione
były czystym przerażeniem.
- Nienienienienienienie… - powtarzał
niczym mantrę wystraszony Viktor. – Yuuri nie może się dowiedzieć! Nie!
- Co?
- Nic mu nie mów! Nigdy!
- Ale…
- Przysięgnij!
O tym, że Viktorowi, pod tą platynową
czupryną, przepaliło się kilka bezpieczników, wiedział już od dawna. Nigdy
jednak nie podejrzewał, że straty w neuronach sięgały tak głęboko.
- Dobra, przysięgam. – Wyswobodził się
z uścisku. Ludzie już i tak patrzyli na nich z mieszaniną niepokoju i zaciekawienia.
Brakowało tylko, żeby ktoś cyknął fotkę i wrzucił ją na Instagrama. Już
widział, oczami wyobraźni, ten medialny szum. O nie! Nie da się w to wciągnąć.
Dlatego, dla bezpieczeństwa, oddalił się od starszego kolegi o kilka kroków. –
Ale wiesz, że on i tak się dowie? Jeśli Yakov ma rację i diagnoza…
- Nie! Ten stary pijak nie ma racji!
Jurij pierwszy raz słyszał żeby Viktor
mówił w ten sposób o Yakovie. Zwykle jednak okazywał trenerowi szacunek.
- Dobra… - Uznał, że nie będzie się
kłócił. Jeśli faktycznie groźba, że przedstawiona przez Yakova diagnoza,
mogłaby się potwierdzić, aż tak bardzo przerażała Viktora, to, po prostu, da mu
żyć w strachu. Jego wybór. Zresztą i tak żadne logiczne argumenty w tej chwili,
do Viktora by nie trafiły. A przecież to wcale nie chodziło o coś wielkiego.
Tysiące ludzi zmagało się z takim samym problemem i jakoś żyli. – Chodźmy już
do tego lekarza. Muszę jeszcze lekcje odrobić.
Siedząc w poczekalni naprawdę bardzo,
ale to bardzo bardzo żałował, że nie wziął ze sobą jakiejś książki. Mógłby być
nawet podręcznik do matematyki. W konfrontacji z prasą kobiecą sprzed trzech
lat i tak wygrywał w przedbiegach. Poza tym zrobiłby to cholerne zadanie,
dzięki czemu zaoszczędziłby trochę czasu w domu. Ale nie! Jak ten debil, niemal
siłą i emocjonalnym szantażem, dał się wyciągnąć z lodowiska, bez odpowiedniego
przygotowania.
- Cholera – mruknął pod nosem. –
Dlaczego to zawsze muszę być ja?! – Sięgnął po pierwszy lepszy magazyn i
otworzył na losowej stronie. Jednak, kiedy tylko przeczytał nagłówek, rzucił
gazetę z powrotem na stolik. Naprawdę nie chciał poznawać dziesięciu
niezawodnych sposób na zaparcia u niemowlaka.
Gdyby wszechświat nie sprzysiągł się
przeciwko niemu, mógłby zadzwonić do Beki i jemu się wyżalić pomstując na
Viktora, który dobre pół godziny temu, zniknął za drzwiami gabinetu. Właśnie:
gdyby. Bo tak się złożyło, że dzisiejszego dnia, rzeczywistość postanowiła
zagrać mu na nosie bardziej niż zwykle. Okazało się, że ładowarka, do której,
podczas treningu, podłączył telefon postanowiła odejść do Krainy Wiecznych
Ładowarek zostawiając jego baterię na pastwę czasu i przestrzeni. Z zapasem
życia na poziomie marnych trzydziestu procent. Które malały wprost
proporcjonalnie do ilości spojrzeń Jurija na ekran komórki. Chłopak dałby sobie
głowę uciąć, że za każdym razem, gdy sprawdzał godzinę, tych procentów było
mniej.
- Cholera! – Schował telefon do
kieszeni z mocnym postanowieniem nie wyjmowania go do momentu, aż wielki pan
Nikiforov, łaskawie, ruszy te swoje cztery litery . Dla zabicia czasu, zaczął
liczyć pęknięcia na suficie. Nie było ich za dużo, dlatego musiał sobie znaleźć
inne zajęcie. Z braku lepszych pomysłów zaczął udawać, że pęknięcia są
łyżwiarzami a sufit lodowiskiem, na którym toczy się właśnie zażarta walka o
światowe złoto. Każdemu z uczestników nadał imię i wymyślił choreografię.
Całkiem nieźle się przy tym bawiąc. Może niektóre z pomysłów, jakie do niego
przyszły w tej zapyziałej poczekalni, podsunie Lilii? Nie były wcale takie
najgorsze.
Bawił się w ten sposób jeszcze długo.
Zdążył odbębnić niemal cale światowe – pozostały występy jedynie dwóch uczestników
– nim drzwi gabinetu ponownie się otworzyły. I stanął w nich Viktor. Jeden
szybki rzut oka wystarczył Jurijowi, by zorientować się, co takiego powiedział
lekarz.
- Aż tak źle? – zapytał wstając. –
Hej! Łysolu! – Podszedł do mężczyzny i potrząsnął nim wystraszony brakiem
reakcji na wcześniejszą zaczepkę. Kiedy i to nic nie dało naprawdę zaczął się
bać. Bo może podejrzenia Yakova były tylko wierzchołkiem góry lodowej i Viktor
właśnie usłyszał druzgoczącą diagnozę? W tym porąbanym świecie wszystko było
możliwe. – Viktor! Do jasnej cholery! Otrząśnij się! Co ci powiedział lekarz?!
Nikiforov, bez słowa wyminął
przyjaciela, po czym klapnął ciężko na plastykowe krzesełko. Dopiero wtedy się
odezwał.
- To koniec… - westchnął pełnym
rezygnacji głosem. – Koniec…
- Czego koniec? – Jurij przysiadł
obok, zastanawiając się jednocześnie czy to, aby nie pora wezwać posiłki. Tylko,
do kogo powinien zadzwonić najpierw? Jeśli wybierze Yakova to trener, zapewne,
wparuje do przychodni, rozstawiając po kątach cały personel. Co średnio mu się
uśmiechało. Zaś Wieprz… Opcje były dwie. Albo wyciągnie Viktora z czarnej
rozpaczy, albo zanurkuje razem z nim. A wtedy miałby na karku nie jednego, a dwóch
zdołowanych łyżwiarzy. Ta wizja była nawet gorsza niż krzyki Yakova. Bo
dłuższym zastanowieniu, doszedł do wniosku, że najlepszą osobą, do pomocy w
ogarnięciu sytuacji, byłaby Lilia. Jej, nawet zdołowany i przesiąknięty
rozpaczą Viktor, nie byłby w stanie się postawić. A ona, nieczuła na jego stan
psychiczny, w prostych żołnierskich słowach kazałaby mu zabierać dupę w troki i
wypierdalać do domu. Oczywiście bez przekleństw. Lilia przecież nie przeklinała.
Zanim jednak sięgnie po broń ostateczną postanowił, raz jeszcze spróbować
własnych sił. – ŁYSOLU! Czego koniec?! O czym ty pieprzysz?! Gadaj! Bo wyciągnę
to z ciebie siłą! – Wstał gwałtownie i niemal doskoczył do mężczyzny łapiąc go
za koszulkę na piersi. To sprowadziło Viktora, z powrotem, na ziemie.
Przynajmniej częściowo.
- Wszystkiego Jurij… - Jęknął. –
Wszystkiego. Łyżwiarstwa… Mojego związku z Yuurim… Przecież on mnie zostawił! –
Ukrył twarz w dłoniach. – Na pewno! To koniec! – Ciałem łyżwiarza wstrząsnął
szloch.
- Niby, dlaczego miałby cię zostawić?
Przecież Prosiak świata poza tobą nie widzi…
Miast odpowiedzieć Viktor podał mu
kartkę. Która, jak się okazało, była receptą. Im dłużej Jurij się w nią
wpatrywał, tym silniejszą odczuwał potrzebę strzelić tego jebanego starucha prosto
w ryj. To o to tyle szumu?! Naprawdę?! Zachowuje się jak pieprzony skazaniec,
przez taką, kurwa jego mać, pierdołę?!
- Trzymajcie mnie! – Wzniósł oczy ku
niebu. – Trzymajcie, bo cię zapierdolę! Przez coś takiego – pomachał mu przed
oczami receptą – odpierdalasz taki szajs?! Przez to zmarnowałem pół dnia?!
- Ale… Jurij…
- O nie! – krzyknął nim Viktor w ogóle
zaczął mówić. – Nie chce tego słuchać. – Wcisnął mu w dłoń zmiętą kartkę. –
Posłuchaj! Odtransportuję cie teraz do domu a resztą niech zajmie się ten twój
zakichany narzeczony! Ja nie mam ochoty robić za niańkę! I pamiętaj! Wisisz mi
duuuuużą przysługę.
Yuuri nie martwił się, gdy Viktor nie
wrócił do domu w porze wieczornego spaceru Makkachina. Wiedział, że narzeczony,
po treningu, poszedł gdzieś z Yurio. Pewnie za sprawą, aktywującego się, co jakiś
czas, u Viktora, trybu odpowiedzialnego opiekuna. Chcącego znać, każdy szczegół
z życia podopiecznego. By, w razie konieczności, bronić go przed
rzeczywistością. I nim samym.
Yuuri podejrzewał, że nastolatek, w
tej chwili, odpowiadał właśnie na dziesiątki, jeśli nie setki pytań zarówno
tych natury prywatnej jak i zawodowej.
- Oby tylko nie próbował sprawdzać mu
zeszytów… - mruknął mężczyzna ni to do siebie ni to do pudla, zapinając
psiakowi smycz. Już raz Viktor zapędził się w swoich rodzicielskich zapędach i
następnego dnia Yurio chodził wściekły jak sam diabeł. Rzucanych po rosyjsku
przekleństw Katsuki nawet nie chciał rozumieć. Tym bardziej, że kilka z nich wywołały
rumieniec u samego Yakova, który, z racji wielu lat w zawodzie, powinien być
chyba uodporniony na wszelkie wybryki swoich podopiecznych. Po tym wszystkim,
Yuuri wymógł na Viktorze obietnicę, że tamten będzie się hamował w okazywaniu
nastolatkowi swojej troski. Pozostawało tylko pytanie, co dla Nikiforova
znaczyło hamowanie się.
- Powinien to doprecyzować… Chodź
Makkachin! – zawołał a pies wystrzelił z domu jak z procy. Dobrze, że miał
przypięta smycz, bo Yuuri mógłby zgubić drugą najważniejszą, w swoim życiu,
istotę.
Spacer okazał się całkiem przyjemny,
nawet pomimo nieprzyjemnego wiatru wpełzającego pod kurkę i pomiędzy oczka
szalika. Poza tym Yuuri był z siebie zadowolony. Znów odkrył kawałek
Petersburga i to całkiem sam! A najważniejsze – nie zgubił się. Chociaż tutaj
zaszczyty powinny przypaść raczej Makkachinowi, który gnany swoim psim radarem,
sprowadził ich z powrotem pod znane obojgu drzwi.
- Wróciłem! – krzyknął Yuuri chodząc
do mieszkania. Jakoś nie potrafił oduczyć się tego japońskiego zwyczaju. Nawet
mieszkając w Detroit, za każdym razem, kiedy przekraczał próg pokoju, oznajmiał
zaśmiewającemu się Phichitowi i jego piszczącym chomikom, swoje przybycie.
Tym razem jednak, Katsukiego powitała
ciemność. Przez co zaczął się denerwować. Przecież to niemożliwe, żeby Viktor
do tej pory męczył Yurio! Nastolatek po prostu by na to nie pozwolił. Yuuri czuł
jak powoli zbliżał się do niego atak paniki. Czyżby narzeczonemu coś się
stało?! Napadli go?! Porwali dla okupu?! Schlał się w jakiejś knajpie ze smutku
i żalu po odrzuceniu przez Yurio?!
Yuuri wziął głęboki wdech. Musiał
pomyśleć racjonalnie. Tak… Tylko jak miała mu w tym pomóc znikoma znajomość
rosyjskiego?! Przecież zwroty, których uczył go Viktor, głównie w sypialni,
nijak mu się nie przydadzą w obdzwanianiu wszystkich szpitali w mieście. A
Yakova nie chciał w to angażować. Przynajmniej nie na początku.
Nagle, niewesołe rozważania
Japończyka, przerwał zduszony jęk. Jeszcze tylko włamywaczy mu dzisiaj
brakowało.
Niepewnie zapalił światło. Obrazek,
jaki ukazał się jego oczom szybko go uświadomił, że wolałby jednak tych
włamywaczy. Wtedy po prostu odstałby zawału. A tak? Czuł jak powoli pęka mu
serce. Bowiem, na kanapie, zwinięty w kłębek, z kolanami pod brodą, leżał
Viktor. Pięciokrotny mistrz świata wyglądałby jakby coś go zżarło, wypluło, po
czym wypastowało nim podłogę. Innymi słowy: było źle. W dodatku, z tych piękny
błękitnych oczu, które Yuuri tak uwielbiał, leciały łzy. Żłobiły bruzdy na
zapuchniętych od płaczu policzkach, po to tylko, by wsiąknąć w poduszkę.
Yuuri stał jak oniemiały, nie mogąc
się ruszyć, przytłoczony żalem i szokiem. Bo może mu się tylko zdawało?
Przecież Viktor nigdy… Nie w taki sposób… Nie aż tak… Mógł się oszukiwać, ale
kiedy narzeczony nie zareagował na pełne współczucia pomieszanego z radością, liźnięcie
ukochanego Makkachina, zrozumiał, że to wszystko to… prawda. Jednym susem
znalazł się przy narzeczonym. Który zdawał się i na to nie reagować.
- Viktor! Co jest?! Co
się stało?! Coś z Yurio?! Mów!
Nikiforov spojrzał na niego mętnym
wzrokiem.
- To koniec Yuuri…
Po kręgosłupie Japończyka przeszedł
dreszcz.
- Jaki koniec? Z czym?
- Ze wszystkim Yuuri… Z łyżwiarstwem…
- jęknął. To samo mówił Yurio, ale nastolatek go nie słuchał. Może, chociaż
ukochany pojmie prawdziwość tragedii, jaka go spotkała. – Ze wszystkim… z nami…
- Znów jęknął wyobrażając sobie swoje życie, bez tego cudownego mężczyzny tuż
obok. – Zrozumiem, jeśli mnie zostawisz… Masz do tego pełne prawo… - Chyba
nigdy wypowiedzenie jakichkolwiek słów nie kosztowało go tak wiele. Gdyby to
było możliwe, rozpadłby się na kawałki. Umarłby przytłoczony samotnością.
- Viktor… O czym ty mówisz?!
No tak… Jeszcze nie był sam. Yuuri
jeszcze tu był. Tylko, dlatego, że nie powiedział mu całej prawdy. Ale jak
można ująć w słowa koniec czegoś tak pięknego?
- Yuuri… ja… Lekarz powiedział…
- Jaki lekarz?! – Słuchał narzeczonego
a jego serce galopowało niczym oszalałe. Nie wiedział, co ma zrobić? Jak
pocieszyć ukochanego? W jaki sposób pomóc? Zwłaszcza, że sam ledwie się
trzymał. Ta niepewność zabijała. A strach tylko pogarszał sprawę. Kiedy usłyszał
o lekarzu niemal dostał zawału. Przez głowę przeleciały mu nazwy wszystkich
poważnych chorób, o których kiedykolwiek słyszał. Rak. Białaczka. Alzhaimer.
Parkinson. Stwardnienie rozsiane… Nie potrafił przestać myśleć, która z nich
przydarzyła się Viktorowi. To samo w sobie było okropne. A on był… Okropnym
narzeczonym.
Tymczasem Viktor podniósł się do
siadu. Teraz jego twarz wyglądała niczym, wyprana ze wszystkich emocji maska.
Beznamiętnie szperał w kieszeni jednocześnie mówiąc. Głosem tak bardzo do
siebie niepodobnym, że Yuuriemu z trudem przychodziło zgranie słyszanych
dźwięków z ruchem ust mężczyzny.
- Byłem dzisiaj z Yurio u lekarza.
Yakov mi kazał. Mówił, że… - zająknął się. – Podejrzewał… - Nie dokończył
wątku. – On… Miał rację. – Podał ukochanemu pogniecioną kartkę. Tę samą, która
wcześniej wkurzyła Jurija.
Katsuki chwycił papier drążącymi
rękoma. Czy oto właśnie pieczętował się ich los? Czy świat postanowił z niego
zakpić? Czy odnalezione cudem szczęście zostanie mu odebrane? Tyle pytań… A odpowiedź
kryła się tuż przed nim. Zaczął czytać.
Za pierwszym razem nic nie zrozumiał.
Za drugim słowa stały się jakby bardziej znajome. Za trzecim już był pewien, że
sens do niego dotarł. I nie bardzo wiedział, co dalej. Bo jeśli Viktor nie
pomylił kartek, to… Co tu się właśnie odwalało?! Przecież to niemożliwe żeby…
- Viktor… - Yuuri potarł kark szukając
odpowiednich słów. – Jesteś… Jesteś pewien, że to o to chodziło?
Nikiforov pokiwał głową jeszcze
bardziej załamany niż przed chwilą. O ile to w ogóle możliwe. Katsuki, dla
pewności, ponownie, spojrzał na kartkę. Nie, nic się nie zmieniło. Nadal miał
przed sobą receptę na okulary. Wypisaną na nazwisko Viktor Nikiforov. Nawet ze
swoim słabym rosyjskim był w stanie to ogarnąć. Zwłaszcza, że sam, jeszcze nie
tak dawno, taką dostał. Tuż po przeprowadzce, jego okulary postanowiły zaznajomić
się bliżej z rosyjskim chodnikiem. I nie wyszły z tego bez szwanku.
Japończyk kompletnie nic z tego nie
rozumiał. Jeśli Viktor faktycznie będzie nosił okulary, to przecież nie wiązała
się z tym żadna większa tragedia. Więcej! Yuuri był pewien, że modne oprawki
tylko dodadzą narzeczonemu uroku. Więc skąd to całe załamanie? Ta depresja?!
Dlaczego ukochany o mało nie doprowadził go do zawału?!
- Viktor… - Yuuri czuł, że dzisiaj
zdecydowanie za często wymawia imię narzeczonego, ale nic nie potrafił na to
poradzić. – Z tego wynika, że potrzebujesz okularów… - Niezbyt silnych, ale
jednak.
Rosjanin błyszcząc słowa ukochanego
znów zaczął płakać.
- Taaaaak… - jęknął zalewając się przy
tym łzami. – Mówiłem ci! To koniec! Zrozumiem, jeśli odejdziesz, ale wiedz, że
baaaaardzo cie kocham! Jesteś całym moim światem. Bez ciebie wszystko straci
sens… Jesteś…
- Viktor! – krzyknął Japończyk. Trochę
zawstydzony wyznaniem mężczyzny. I nadal kompletnie zielony, jeśli chodzi o
jego tok rozumowania. – Dlaczego niby miałbym cię zostawić?
Tym razem to Viktor spojrzał na
narzeczonego pełnym niezrozumienia wzrokiem. – Yuuri… Ja się STARZEJĘ! Sam widziałeś,
że zaczynam łysieć! Aaaaa – zapowietrzył się – teraz okulary! – powiedział takim
tonem jakby chodziło o, co najmniej, groźbę trzeciej wojny światowej.
Naprawdę się starał. Całym sobą. Ale w
końcu nie wytrzymał. Chyba, najzwyczajniej w świecie, to całe napięcie go
opuściło. Zaczął się śmiać. Trochę histerycznie, trochę z ulgą, a trochę ze
zwykłym rozbawieniem.
Viktor patrzył na to, zdecydowanie
mniej pewnie, niż podczas swojej deklaracji. Czyżby Yuuri się załamał?
- Czyli… Czyli… - wysapał Japończyk,
kiedy udało mu się złapać oddech. – Uważasz, że ja jestem stary? – Wskazał na
własne szkła.
- Nie! – Rosjanin zaczął machać
rękami. – Nigdy! Wrodzona wada to, co innego!
Katsuki tylko pokręcił głową.
- Posłuchaj mnie Viktor. – Złapał ukochanego
za ramiona i zmusił, by ten na niego spojrzał. – Nie mam zamiaru się opuścić.
Będę przy tobie, nawet, kiedy już staniesz się starym, łysym dziadem, popierdalającym
po mieszkaniu w rozciągniętym podkoszulku, z brzuchem wystającym znad gumki
poplamionych gaci i w kapciach, których podeszwa już dawno wzięła rozwód z całą
resztą. Nawet, jeśli będziesz wtedy ślepy jak kret, albo twoje okulary
grubością będą przypominały denka od butelek, ja… no po prostu będę. Tak jak te
kapcie! – Puścił mu oczko. – Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.
Viktor patrzył na Yuuriego jak na ósmy
cud świata. Który nie tylko obiecał mu wspólną przyszłość, ale także…
bezwarunkową akceptację.
- Czyli ty…
Miast odpowiedzieć, pocałował go.
Głęboko i namiętnie. To miało znaczyć jedno. Nigdy. Nigdy cię nie
opuszczę. Naraz Viktor poczuł jak w środku rozlewa mu się dziwne ciepło.
Nagle wszystko przestało mieć znaczenie. Nawet fakt, iż się starzał. Przecież
robił to mając, przy boku, najwspanialszą osobę na świecie. Z zachwytu, nad szczęściem,
jakie go spotkało, został wyrwany przez słodki głos Yuuriego.
- Jutro pójdziemy wybrać ci jakieś
sensowne oprawki . – Japończyk uśmiechał się szeroko. Szczęśliwy, że udało mu
się poprawić narzeczonemu humor. Oraz, że wszystkie złe scenariusze, jakie
zdążył ułożyć sobie w głowie, jednak się nie spełniły. – A teraz chodź. –
Pociągnął go za rękę.
- Gdzie? – Posłusznie wstał.
- Pokaże ci, że nie jesteś taki stary,
jak myślisz. – Yuuri oblizał lubieżnie wargi, po czym zaciągnął narzeczonego do
sypialni.
Hahahahah xD nie no Vicia ty panikarzu xD serio wystraszyłam się a potem musialam powstrzymywać śmiech ^^ super shocik czekam na kolejny i następny rozdział Kursu <3
OdpowiedzUsuń