poniedziałek, 13 grudnia 2021

Wróć do nas 7

 

WRÓĆ DO NAS
7


- A tu?
Gdy Catarina dotknęła wyjątkowo bolesnego miejsca na jego brzuchu, Alec syknął a z ust Magnusa wydobył się głuchy jęk. Kobieta uznała, że więcej nie zdzierży.
- Wynoś się.
Magnus spojrzał na nią zszokowany i być może nieco zniesmaczony.
- Wynoś się – powtórzyła Czarownica. – Poradzimy sobie bez ciebie.
Mężczyzna posłał jeszcze proszące spojrzenie w stronę Alexandra, ale chłopak, ku jego ogromnemu zdumieniu, kiwnął głową.
- W porządku Magnusie. Dam sobie radę.
Z tym argumentem Czarownik nie mógł już dyskutować. Powstrzymując niewybredne komentarze jakie cisnęły mu się na usta pod adresem przyjaciółki, wyszedł z pokoju a Catarina z sykiem wypuściła powietrze.
- Dziękuję za pomoc – zwróciła się do Aleca. Chłopak, w odpowiedzi, wzruszył ramionami. Może to brzmiało nieco brutalnie i niewdzięcznie, ale cieszył się, że Magnus wyszedł. Zwykle obecność jego chłopaka bardzo mu pomagała, lecz teraz… czuł się winny. Wiedział, że było to całkowicie irracjonalne a mimo wszystko nie potrafił pozbyć się tego specyficznego swędzenia pod skórą.
- Alec…
 Usłyszał głos Catariny.
- Tak?
Kobieta patrzyła na niego z uwagą.
- Wiem, że to dla ciebie trudne, ale… Muszę cię prosić, żebyś zdjął koszulkę.
Alec wciągnął głęboko powietrze przygotowując się na atak paraliżującego lęku. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Znów poczuł wyrzuty sumienia. Bo pewnie, gdyby o to samo poprosił go Magnus albo ktokolwiek z rodziny byłby teraz w samym środku ataku paniki. Natomiast, kiedy proszącym okazała się Catarina jego umysł wydawał się nie mieć nic przeciwko. Podobnie było z dotykiem. Ciągle zmagał się z uczuciem dyskomfortu podczas tej prostej czynności. Nawet trzymanie ręki Magnusa zostało obdarte z magii jaką miało jeszcze miesiąc temu. A niespodziewane położenie dłoni na ramieniu, co czasem zdarzało się Isabelle czy mamie, wywoływało niemal palpitacje serca. Zaś dotyk Catariny… Wydawał się być najnormalniejszą rzeczą na świecie. Czuł się z tego powodu okropnie.
- Alec?
Kobieta widziała, że chłopak odpływa myślami i już gotowa była interweniować jednak ten szybko pokręcił głową jakby wracając do rzeczywistości.
- Przepraszam – bąknął. – Już ściągam… - Sięgnął do pierwszego guzika i od razu syknął. Ból w rękach powrócił. Ale nic dziwnego. Wczoraj znów walczył, aby nie wpaść w panikę. I znów ściskał uda do tego stopnia, że dziś miał tam siniaki. A to wszystko z powodu koszmaru. Zaczynał zastanawiać się, kiedy rodzina będzie miała go dość, tym bardziej że swoimi krzykami zaalarmował zarówno mamę jak i Izzy. A także obudził Maxa. Na szczęście Clary była na misji z Jace’em, więc przynajmniej tego mu oszczędzono.
Widząc kłopoty chłopaka Cat postanowiła interweniować.
- Pomóc ci?
Kiwnął głową i dwa machnięcia ręką później siedział już bez góry od piżamy. Odetchnął z ulgą, że Czarownica postanowiła użyć magii. Może i jej dotyk go nie bolał, ale wciąż nie był pewien jakby zareagował na próbę rozbierania.
- Połóż się.
Wykonał rozkaz lekko przy tym drżąc. Powróciły niemiłe wspomnienia. Zaraz jednak wszystko się uspokoiło a jego ogarnął przedziwny spokój. Zdziwiony spojrzał na Catarinę. Opuszki jej palców migotały od resztek magii.
- Mam nadzieję, że nie jesteś zły. To drobne zaklęcie. Zwykle używam go do uspokojenia dzieci przed zastrzykiem. – Uśmiechnęła się w taki sposób, że Alec nie mógł nie odwzajemnić gestu. Nie przeszkadzało mu nawet to, że został przyrównany do dziecka.
- Nie… To nawet fajne. – Dawno nie czuł się tak spokojny. Wiedział, że to tylko ułuda, ale chwila wytchnienia wydawała się zbawieniem w czasach, gdy jego umysł był jednym wielkim bałaganem. – Czy to, dlatego twój dotyk mi nie przeszkadza? – odważył się zapytać.
Kobieta pokręciła głową.
- Z tym akurat nie miałam nic wspólnego.
Chłopak zasępił się. Ostatnia szansa, żeby nie czuć się tak źle ze sobą właśnie została mu odebrana.
- Ale nie obwiniaj się o to – ciągnęła Cat naciskając jednocześnie na brzuch Aleca. – Mów, kiedy naprawdę zaboli. – Czasem z obcymi jest po prostu łatwiej.
Widywała już ofiary gwałtów. I to czasem bardzo brutalnych. Poranione, zakrwawione, w szoku… Pozwalały lekarzom i pielęgniarkom się sobą zająć podczas gdy na sam widok kogoś z rodziny dostawały ataku paniki. Nie było to regułą, oczywiście. Bywały osoby, które pozwalały dotknąć się tylko rodzicom. Albo wręcz nikomu i wtedy zbawienne okazywały się środki uspokajające. I magia. Alexander nie był jakimś szczególnym przypadkiem. Wszystko co przeżywał mieściło się w normie. Nawet opóźniona reakcja na całą tę krzywdę jakiej doznał.
- Ale… Auć! – jęknął a Catarina szybko rzuciła zaklęcie przeciwbólowe. Twarz chłopaka nieco się wygładziła. – Dziękuję.
Kiwnęła głową i kontynuowała badanie. W kilku miejscach Alec się skrzywił, ale obyło się już bez krzyków. Czyli było lepiej niż się spodziewała.
- Dobrze. – Machnęła ręką i chłopak znów był ubrany. – Myślę, że możemy już zmienić leki na słabsze – powiedziała a Łowca kiwnął bez przekonania głową. Bardzo chciał wyzdrowieć, żeby nie być już ciężarem dla reszty rodziny. A mimo to… świadomość, że niedługo będzie musiał opuścić bezpieczny azyl swojego pokoju napawała go lękiem. Nie miał pojęcia jak poradzi sobie z normalnym funkcjonowaniem wśród ludzi. Tym bardziej, że nadal nie porozmawiał z Jace’em a nawet przypadkowe muśnięcie mogło wywołać u niego atak paniki. Na misjach byłby tylko zawadą. Myślał, że z czasem jego mózg się uspokoi, niestety było tylko gorzej. Koszmary nasilały się, w miarę jak, zarówno Magnus i Catarina, przestali rzucać na niego zaklęcia bezpiecznego snu. Mógł oczywiście poprosić Magnusa by ten dalej to robił, ale wiedział, że w ten sposób skrzywdziłby mężczyznę i spowodował jeszcze więcej zmartwień.
- Alec?
Drgnął słysząc głos Catariny. Znów odpłynął.
- Tak?
- Co się dzieje z twoimi rękami?
Zgodnie z jej wiedzą rany powinny być już niemal zagojone a mimo to nadal wyglądały na świeże. W dodatku Alexander odczuwał w nich ból. Czyżby pomyliła się w swojej ocenie i trzeba było zastosować mocniejsze maści i zaklęcia? Niby wiedziała, że nie jest nieomylna a mimo to jakoś nie chciało jej się w to wierzyć.
Już otwierał usta, żeby zbyć to pytanie jakimś mało udanym kłamstwem, ale nim się w ogóle spostrzegł opowiedział kobiecie wszystko, każdą swoją wątpliwość. Podzielił się z nią każdym zmartwieniem i wydobył na wierzch każdy wyrzut sumienia.
Catarina słuchała w milczeniu. To było coś czego nauczyła się na przestrzeni wieków. Słuchać. A pracując w szpitalu jeszcze tę wiedzę pogłębiła. Nauczyła się też, że czasem najlepszym lekarstwem jest właśnie dać się człowiekowi wygadać. Wiedziała, że u Aleca to nie przejdzie, chłopak zmagał się ze zbyt wielką ilością traum, by samo powiedzenie co go gryzło mogło być magicznym remedium, po którym nastąpi natychmiastowe wyzdrowienie. Ale to zawsze był krok naprzód. Może takie wyrzucenie z siebie pierwszej dawki emocji pomoże mu przyznać się do reszty uczuć?
W końcu chłopak zamilkł. I chyba dotarło do niego, co właśnie zrobił, bo zaraz jego policzki pokryły się czerwienią a on sam zaczął ściskać kołdrę tak mocno, że Czarownica widziała nabrzmiałe żyły na dłoniach. Nic dziwnego, że rany nie chciały się goić. I nie chodziło tylko o czysto fizyczną reakcję. Stres też robił swoje.
Ostrożnie chwyciła jedną z dłoni chłopaka i za pomocą magii rozluźniła uścisk. Po chwili to samo zrobiła z drugą. Kiedy Alec miał dwie ręce wolne pstryknęła palcami i włożyła w nie małą, miękką piłeczkę.
- Następnym razem ściskaj to – powiedziała po prostu a Łowca zarumienił się jeszcze bardziej.
- Przepraszam… - wyszeptał teraz ściskając piłkę. Bolało mniej a również pomogło mu osadzić się w rzeczywistości. – Za wszystko.
- Nie masz za co przepraszać – zapewniła. – Jestem twoją lekarką i bardzo się cieszę, że postanowiłeś tym wszystkim się ze mną podzielić. – Posłała mu swój wystudiowany pielęgniarski uśmiech. W szpitalu działał on zarówno na dzieci jak i dorosłych. Jak się okazało pewien niebieskooki Nefilim również był na niego podatny. Alec odwzajemnił gest.
- Dlaczego rozmowa z tobą jest… - zawahał się. – Łatwa? – Nie było to do końca słowo jakiego chciał użyć, ale nic innego, na chwilę obecną, nie przychodziło mu do głowy.
- Już ci mówiłam. – Catarina przysiadła na brzegu łóżka cały czas bacznie obserwując chłopaka. Początkowo Alec się spiął, ale gdy zobaczył, że Czarownica nie wykonuje żadnych gwałtownych ruchów pozwolił swojemu ciału się rozluźnić. I nawet piłeczkę antystresową ściskał jakby słabiej.
- Czasem o traumatycznych przeżyciach łatwej rozmawiać z obcymi niż z rodziną i przyjaciółmi. Czasem to czego w życiu nie powiedziałbyś rodzicom czy rodzeństwu, bez oporów zdradzisz lekarzowi, którego pierwszy raz widzisz na oczy.
Alec zapewne kłóciłby się z takim postawieniem sprawy, gdyby nie fakt, że dowód prawdziwości tezy Catariny miał przed oczami. Przecież przed chwilą sam zwierzył jej się ze sporej ilości nawiedzających go lęków podczas gdy pytania wszystkich pozostałych raczej zbywał niż faktycznie na nie odpowiadał. Poza tym sama myśl, że miałby powiedzieć, na przykład Magnusowi choćby część z tego, wywoływała skurcze żołądka.
- A ty ewidentnie chcesz i potrzebujesz z kimś porozmawiać – kontynuowała kobieta.
Nie było sensu zaprzeczać. Chciał móc z kimś pomówić o tym co go spotkało. Wyrzucić z siebie cały ból i dostać zapewnienie, że nic z tego nie było jego winą. Oczywiście Magnus mówił mu to za każdym razem, gdy tylko o to poprosił. Podobnie jak mama, Izzy czy Clary. Ale nie mógł pozbyć się wrażenia, że robili to tylko dlatego, że był dla nich ważny. I chcieli, żeby jak najszybciej doszedł do siebie.
- Dlatego mam dla ciebie propozycję. Jest taka lekarka… To Przyziemna – zastrzegła od razu. Jej uwagi nie uszło zmarszczenie brwi przez Łowcę i już miała pewność, że z nim nie pójdzie tak łatwo jak z Maryse. Co było dość niezwykłe, bo to raczej byłą członkinię Kręgu podejrzewałaby o nadmierne przestrzeganie zasad a nie chłopaka, który umawiał się z Czarownikiem.
- Nocnym Łowcom nie wolno korzystać z przyziemnej medycyny. – W głosie Aleca pobrzmiewała nie tylko stal, ale także… strach? Catarina nie była pewna. Chłopak niezwykle dobrze maskował swoje emocje; nawet w takiej sytuacji jak ta.
- To nie do końca podchodzi pod medycynę… - Operowanie półprawdami nigdy nie wychodziło jej zbyt dobrze. Wolała być szczera do bólu, nawet jeśli miałaby tym kogoś skrzywdzić. Dodatkowo, na przestrzeni wieków zauważyła, że była to cecha pożądana u pielęgniarek. Zwłaszcza gdy lekarze próbowali coś ukryć przed pacjentem. – Choć zapewne wasze Clave miałoby własną opinię na ten temat.
- Więc dlaczego mi o tym mówisz? – Alec zaczął intensywniej ściskać podarowaną mu piłeczkę.
- Bo wydaje mi się, że sam doskonale wiesz, że niektóre zasady ustanowione przez poprzednie pokolenia Nocnych Łowców są zbyt skostniałe by podążać za nimi na ślepo.
Spojrzała na niego uważnie. Chłopak nie wytrzymał intensywności tego spojrzenia. Spuścił wzrok a Catarina uznała, że to zachęta by mówiła dalej.
- Ta kobieta… Wie o świecie cieni. Nie wszystko, ale wystarczająco by…
- Nie.
Urwała zaskoczona siłą z jaką Alec jej przerwał. Chłopak dalej na nią nie patrzył i wciąż ściskał piłeczkę jakby od tego zależało jego życie.
- Nie – powtórzył. – Wiem, że wiele zasad Clave należałoby zmienić. Odgradzanie się od świata Przyziemnych jest głupie i tylko komplikuje niektóre sprawy. Ale to… - powiedział takim tonem, że Catarina od razu wiedziała, że nawiązywał do jej propozycji – nie jest czymś co można zmienić tylko łamiąc zasady. Wiem, że gdyby ktokolwiek z Clave dowiedziałby się o moim spotkaniu z tą kobietą… Zostałbym obdarty z run. I uwierz mi Catarino, nie ważne jak bardzo pomogłaby mi ta lekarka… Po czymś takim bym się nie podniósł. A już na pewno nie teraz – mówił z pewnością człowieka, który zna siebie na tyle dobrze by zdawać sobie sprawę ze swoich słabych i mocnych stron. – Życie Nocnego Łowcy to jedyne życie jakie znam. Nawet jeśli czasem bywa trudno… Nie chcę go ryzykować dla, nie do końca pewnej, pomocy ze strony Przyziemnej.
Choć jego rozumowaniu trudno było odmówić racji Catarina i tak poczuła pewną gorycz. Za bardzo przypominało to uprzedzenia jakimi kierowali się Nefilim w stosunku do Podziemnych. I, być może właśnie, dlatego powiedziała następne słowa.
- Twoja matka uważa inaczej.
Alec zachłysnął się powietrzem. Maryse Lightwood łamiąca zasady Clave wydawała mu się równie nierzeczywista co oswojony demon.
- Mama chce, żebym… spotkał się z tą kobietą?
Wydawał się autentycznie przestraszony i Cat miała ochotę samą siebie srogo opierdolić. Zwykle potrafiła zachować tajemnicę lekarską. Jednak patrząc na Aleca nie mogła wyrzucić z głowy obrazu załamanego Magnusa. Wiedziała, że to nie była wina chłopaka a mimo to jakaś pierwotna część niej chciała zemścić się na osobie „z zewnątrz” za stan jej najlepszego przyjaciela. Pamiętała, że podobnie miała z Camille, z tym, że wampirzyca po prostu zniknęła na całe dziesięciolecia a z biegiem czasu gniew Czarownicy nieco osłabł. A teraz Alecowi oberwało się podwójnie. Chyba sama powinna skorzystać ze swojej rady i porozmawiać z kobietą, do której wysyła wszystkich dookoła.
- Nie – powiedziała zgodnie ze swoją wiedzą. Bo przecież nigdy nie rozmawiała z Maryse na ten temat. – Sama do niej chodzi.
Alec miał wrażenie, że jego klatka piersiowa zaczyna się kurczyć. Każdy haust powietrza okupiony był nie lada wysiłkiem i nigdy nie mógł nabrać go wystarczająco by nie zaczęło kręcić mu się w głowie. W dodatku jego serce biło teraz w szaleńczym rytmie a żebra bolały. Nie mógł skupić się na niczym innym niż kolejny bolesny oddech. Szum w uszach zagłuszał wszystko co działo się dookoła a pulsująca skóra uniemożliwiała odbieranie większości bodźców. W dodatku wizję przesłoniła mu czarna mgła.
Może i by spróbował nad tym zapanować, gdyby nie strach przed uduszeniem; każdy kolejny oddech był coraz trudniejszy. To oraz czyste przerażenie na myśl o konfrontacji matki z Inkwizytorem. Niemal słyszał, nawet przez szum w uszach, werdykt obdzierający Maryse Lightwood z run.
Miał ochotę krzyczeć, rwać sobie włosy z głowy a nawet uderzać tą głową o ścianę. Coś jednak powstrzymywało go w miejscu. I to nie było jego niechętne ciało. Jakaś siła wyższa starała się do niego dotrzeć. Czuł pierwsze nitki spokoju przedostające się do jego świadomości.
Najpierw zniknęła wizja Inkwizytora. Potem oddychanie stało się łatwiejsze. Kiedy w końcu był w stanie złapać oddech, powrót do świata okazał się dziwnie prosty. Ponadto nie czuł takiego wyczerpania jak po wcześniejszych atakach paniki. Może dlatego, że tym razem pomogła mu Catarina. Wyraźnie widział nitki jej magii wnikające w jego ciało.
- W porządku? – zapytała Czarownica notując jednocześnie w pamięci by nauczyć tego zaklęcia Magnusa. Miała wrażenie, że przyda mu się ono jeszcze nie raz.
Chłopak zastanowił się przez chwilę.
- Chyba tak… Przepraszam. – Oblał się rumieńcem. Ciągle odczuwał wstyd po każdym ataku i nie miał znaczenia fakt, że świadkiem tego konkretnego akurat nie był nikt z rodziny.
- To ja przepraszam. – Catarina podzielała emocje Łowcy z tym, że, z innego powodu. – Nie powinnam była wspominać o twojej matce. – Na wszelki wypadek od razu rzuciła na chłopaka zaklęcie uspokajające. Nie wiedziała czy to ono zapobiegło kolejnemu atakowi czy też Alec lepiej panował nad sobą. – Swoją drogą uważam, że jej decyzja była właściwa. Czasem warto zaryzykować dla większego dobra. Sam chyba wiesz o tym najlepiej.
Rozumiał, że mówiła o nim i Magnusie jednak w tym przypadku różnica była diametralna. Jego matka ryzykowała obdarcie z run, dla niego. Wiedział, że gdyby ktokolwiek z Clave dowiedział się o jej związku z przyziemną lekarką nie byłoby dla Maryse innej kary. Do tej pory w Radzie zasiadali ludzie, którzy nie mogli przejść do porządku dziennego z tym, że popleczniczka Valentina została głową Instytutu i szukali każdej sposobności by ją zdyskredytować. Matka rzuciła mu to kiedyś w twarz. Tuż po tym jak gościli wysoko postawionego urzędnika Clave a on – Alec – skopał jedno z ćwiczeń. Do tego stopnia, że Jace musiał mu rysować iratze na plecach. Wtedy to Maryse Lightwood nie przebierała w słowach by wyjaśnić synowi, że jego porażki mogą źle wpłynąć na jej stanowisko.
On zaś, wiążąc się z Magnusem ryzykował jedynie własną przyszłość. Był przecież pełnoletni i jako taki sam odpowiadał za własne czyny. A przynajmniej taką miał nadzieję.
- Alec?
Pokręcił głową nie tyle by się z nią nie zgodzić, ale by, być może, uciąć temat. Catarina zrozumiała.
- W porządku. Nie będę cię nakłaniała do spotkania z psycholożką, ale musisz z kimś porozmawiać. To widać po tobie. Nie możesz dusić w sobie tych uczuć, bo znów cię one przytłoczą. I drugi raz sięgniesz po ostateczność – zakończyła smutno a Alec przygryzł wargę.
- Ale ja już nie chcę…
- Wiem – przerwała mu. – I wierzę ci. Wierzę, że teraz chcesz walczyć i nie myślisz o kolejnej próbie. Ale co będzie za miesiąc? Dwa? Pół roku? Rok? Kiedy znów nastąpi jakiś wyzwalacz a ty wciąż nie uporasz się z własnymi wspomnieniami?
Nie chciał tego przyznać, ale Catarina miała rację. Już teraz, czasami wszystkiego było za dużo. I nawet śmierć Raja i Edgara, choć powinna przynieść mu ulgę, stanowiła tylko kolejny bolesny cios. Nie wiedział, dlaczego. Ponadto nie mógł przestać myśleć o tym, co by było, gdyby ci Łowcy wciąż żyli. Chciał komuś powiedzieć o tym strachu a także wyjawić wszystko co do tej pory skrywał głęboko w sobie.
- Nie wiem – wyznał a w jego oczach zalśniły łzy. – Naprawdę nie wiem… Ale chcę być lepszy – wyznał cicho a Catarinie zrobiło się ciężko na duszy. Jaki ten chłopak był młody. Nieważne, że według prawa Łowców należało go już traktować jak dorosłego. To wciąż było dziecko. Głównie dlatego, że dwaj zwyrodnialcy odebrali mu dzieciństwo.
- A ja chcę ci pomóc. Czy myślisz, że mógłbyś powiedzieć o wszystkim co cię spotkało mnie? Przyrzekam, że nic z tego nie trafi do uszu Magnusa. Ani nikogo innego. – Wiedziała, że brała na siebie dużo, ale nie aż tyle by tego nie udźwignąć. Choć zabrzmi to okropnie, znała historie gorsze niż życie Aleca Lightwooda.
Chłopak zastanowił się głęboko. Catarina roztaczała wokół siebie aurę dziwnego spokoju i kiedy pomyślał o tym, że miałby jej powiedzieć co takiego robili Raj i Edgar… Nie czuł tej dziwnej guli w gardle a serce nie zaczynało boleśnie obijać się o żebra. Nie myślał też o tym, że Czarownica mogłaby patrzeć na niego inaczej. Być może z powodu jej profesji. Historii takich jak jego pewnie znała na pęczki i potrafiła się od nich dystansować.
- A ty… Chciałabyś mnie wysłuchać?
- Chcę ci pomóc – odpowiedziała nieco na około, bo za nic na świecie nie miała ochoty słuchać o wykorzystywaniu dziecka. Czasem jednak życie wymaga robienia od nas rzeczy, których nie chcemy. – Nie musisz mi teraz odpowiadać. Kiedy będziesz gotowy wyślij mi ognistą wiadomość a zareaguję najszybciej jak tylko będę mogła. Zgoda?
Pokiwał głową szczęśliwy z pozostawionego mu wyboru.
 
Kiedy Catarina wyszła Magnus niemal wbiegł do pokoju zupełnie jakby przyjaciółka mogła zrobić krzywdę jego chłopakowi. Strach był nie tyle irracjonalny co po prostu głupi. Znał Catarinę od wieków i wiedział, że prędzej sama polegnie niż pozwoli komukolwiek skrzywdzić swojego pacjenta. A mimo to lepiej się czuł mając Aleca w zasięgu wzroku. Nawet jeśli sam chłopak zapatrzył się gdzieś w dal i ledwie zarejestrował jego wejście.
Cicho usiadł w fotelu dając tym samym Alecowi przestrzeń, której ten tak bardzo potrzebował. Jednak, gdy w miarę upływu czasu postawa Alexandra nie ulegała zmianie i Łowca nadal zachowywał się jakby był w pokoju sam a najciekawszym punktem obserwacyjnym – ściana naprzeciwko, Czarownik zaczął się nieco niepokoić.
- Kochanie? – spróbował zwrócić na siebie uwagę. – Wszystko w porządku?
Jedyną reakcją chłopaka było jeszcze intensywniejsze ściskanie zielonej piłeczki antystresowej.
- Kochanie?
- Wiedziałeś, że moja mama korzysta z pomocy przyziemnego lekarza? – Wciąż na niego nie patrzył.
Coś w głosie Aleca sprawiło, że Magnus bardzo chciał móc udzielić negatywnej odpowiedzi na to pytanie.
- Tak. – Kłamstwo jednak nic by nie dało. – I uważam, że to bardzo dobry pomysł.
Przez twarz Aleca przeszedł jakiś cień, ale zrobił to tak szybko, że Magnus nie był do końca pewny czy faktycznie go widział czy tylko wyobraźnia płatała mu figle. Postanowił nie wyciągać z tego pochopnych wniosków. Nadinterpretacja zachowań Łowcy była równie zła co całkowity brak komunikacji dlatego uznał, że najlepiej będzie nieco pociągnąć temat. Oczywiście pod warunkiem, że Alec mu na to pozwoli.
- Myślę, że tobie też…
- Nie.
Jego podobnie jak Catarinę wcześniej, zaskoczyła siła odmowy Alexandra. Jak na razie to „nie” było najbardziej stanowczą odpowiedzią chłopaka od czasu przebudzenia.
W innych okolicznościach Magnus zapewne by się kłócił albo przynajmniej walczył o możliwość pokazania własnych argumentów. Jednak teraz nie chciał wyjść na hipokrytę. Dopiero co tłumaczył Alecowi o konieczności stawiania przez niego granic, również tych czysto mentalnych a teraz, kiedy chłopak zaczynał to robić, on miałby się kłócić? Nawet jeśli kłótnia, akurat w tym momencie była wskazana. Aż świerzbił go język, żeby powiedzieć o wszystkich korzystnych zmianach jakie zaszły w Maryse, odkąd zaczęła uczęszczać na terapię, ale to „nie” wciąż brzęczało mu w uszach.
- W porządku.
Alec nie potrafił ukryć zdziwienia. Po raz pierwszy w życiu jego zdanie zostało uszanowane bez żadnego „ale”.  Magnusowi zrobiło się bardzo nieprzyjemnie gdzieś tam w środku, w Magnusie. Postanowił zmienić temat tak bardzo, aż miałoby to być śmieszne.
- Chcesz zobaczyć nowe zdjęcia Prezesa Miau?
Ku jego ogromnemu zdumieniu Alec wcale nie wyglądał na zdziwionego. Ani też choćby odrobinę zainteresowanego. Zamiast tego, z pustym wyrazem twarzy, pokręcił głową.
- Nie… Magnusie…
W jego głosie pobrzmiewało coś na kształt paniki i Czarownik poczuł, jak żołądek związuje mu się w supeł.
- Tak, kochanie?
Alec przełknął ślinę. Jednocześnie chciał i nie chciał wypowiedzieć następnych słów. Problem w tym, że tu nie tylko o chcenie chodziło. Również o powinność i odpowiedzialność.
- Czy… Mógłbyś mnie zostawić samego?
Naprawdę starał się by ból jaki przeszył jego serce nie znalazł odbicia na twarzy. Udało mu się nawet uśmiechnąć. Niezbyt szeroko, ale jednak. Mimo to Alec dostrzegł jak bardzo go zranił. Palce Łowcy mocniej zacisnęły się na ściskanej piłeczce.
- Przepraszam… Ja… Po prostu musze pomyśleć w samotności. – Przygryzł wargę a Magnus poczuł jak wyrzuty sumienia zaczynają urządzać sobie imprezę w jego wnętrznościach.
- W porządku, skarbie. – Użył magii by ostrożnie pogładzić policzek chłopaka co wywołało u Aleca delikatny uśmiech. Wciąż miał problemy z dotykiem, ale niezmiennie czary mężczyzny potrafiły przebić się przez jego niechęć. Naprawdę lubił to dziwne uczucie będące połączeniem ciepła i chłodu, na skórze. Poza tym, za każdym razem, gdy Magnus używał na nim magii miał wrażenie, że miłość Czarownika przenika każdą komórkę jego ciała.
- Nigdy nie przepraszaj za to jak się czujesz. A jeżeli czujesz, że musisz zostać sam to ja jako twój chłopak mam obowiązek to uszanować. – Nawet nie zdawał sobie sprawy jak często Alec naginał własne granice dla niego. Był pewien, że dawał ukochanemu swobodę, nie naciskał na niego. Dopiero teraz zaczynał dostrzegać wszystkie sytuacje, gdy Alec chciał, ale nie potrafił powiedzieć „nie”.
- Kocham cię.
Uśmiech Alexandra był najlepszym lekiem na obite serce.
- Ja ciebie też. – Odwzajemnił gest. – Czy mogę cię pocałować?
Zwykle odpowiedź na to pytanie zajmowała Alecowi kilka chwil teraz jednak zrobił to od razu.
- Tak.
Bez żadnych dodatków. To znaczy, że Magnus miał prawo pocałować chłopaka w usta. I postanowił z tego skorzystać. Co prawda obawiał się nieco, że ukochany chce w ten sposób wynagrodzić mu wyproszenie z pokoju, lecz wiedział też, że dociekanie czy Alec faktycznie chce tego pocałunku, wywołałoby więcej szkody niż delikatne nagięcie granic. Poza tym był coraz lepszy w odczytywaniu tych małych sygnałów jakie wysyłał Alexander w momencie, gdy coś mu się nie podobało, więc w każdej chwili mógł przerwać.
Wstał z fotela i delikatnie pochylił się nad chłopakiem. Alec nie wykazywał żadnych oznak zdenerwowania. Gdyby Magnus odważyłby się mieć nadzieję mógłby nawet powiedzieć, że chłopak wyraźnie czekał na pocałunek.
W końcu ich wargi się złączyły i Czarownik nie mógł sobie darować cichego westchnienia rozkoszy. Choć wciąż pocałunki jakie dzielili należały do grupy tych najbardziej niewinnych to i tak czerpał z nich niewysłowioną przyjemność. Miał nadzieję, że Alec również. Była jednak rzecz, która zawsze sprawiała, że młody Łowca się uśmiechał. Zakończywszy pocałunek Magnus nieznacznie zmienił pozycję i ucałował Aleca w czoło.
- Kocham cię.
 
Po wyjściu Magnusa Alec starał się skupić na dręczącym go problemie nie zaś na smutnym wyrazie oczu Czarownika. Wiedział, że prosząc o zostawienie go samego zrobił dla siebie najlepszą możliwą rzecz. Nadal czuł się przytłoczony po rozmowie z Catariną oraz tym czego się dowiedział. Musiał ułożyć to w głowie i zdecydować co zrobić z pozyskaną wiedzą, inaczej problemy, którymi należało się zająć nawarstwiałyby się aż, w końcu, zostałby pod nimi pogrzebany. Zaś obecność Czarownika uniemożliwiała mu jakiekolwiek skupienie. Więc patrząc z perspektywy jego własnego zdrowia psychicznego zrobił dobrze. Ale pielęgnowana przez lata postawa „inni są ważniejsi” próbowała przebić się przez mur pewności siebie jaki powoli stawiał. Chociaż może nie mur. W tym momencie był to płotek i to nawet niezbyt wysoki. Dlatego wystarczyłoby jedno słowo ze strony Magnusa, by mu uległ i pozwolił zostać. Na szczęście jego chłopak naprawdę zamierzał mu pomóc. W każdy możliwy sposób. Niestety pomóc była czasami zbyt kosztowna.
Jego myśli znów powędrowały do matki i jej decyzji by złamać jedną z ważniejszych zasad Clave. Na pewno wiedziała, co mogło jej za to grozić a i tak się na to zdecydowała. Z jego powodu; nie miał co do tego żadnych wątpliwości.
Faktycznie zauważył różnicę w zachowaniu matki, ale był pewien, że wiązało się to raczej z jej ciężką pracą nad własnym charakterem i… miłością do niego. Nawet nie podejrzewał, że mogła być w to zamieszana osoba trzecia.
Podobała mu się ta zmiana. Aktualna Maryse Lightwood bardziej przypominała mamę jaką pamiętał z wczesnego dzieciństwa. Tę samą, która śpiewała mu kołysanki, gdy bał się ciemności. Ale świadomość tego, co mogło być konsekwencją zmiany niszczyła całą radość.
Decyzję podjął dosłownie w ułamku sekundy. Nie mógł pozwolić matce tego ciągnąć. Ponadto musiał poinformować ją o tym gdziekolwiek byle nie w jego pokoju. To miejsce… Stanowiło teraz swego rodzaju azyl i nie chciał niszczyć go kłótnią. Co innego gabinet szefowej Instytutu… Tak. To miejsce byłoby idealne.
Spojrzał na zegarek. Jeśli matka pozostawała wierna wypracowanym przez lata nawykom powinna teraz siedzieć i czytać raporty. Mógłby ją tam dorwać. Tylko czy był w stanie dojść do tamtego pokoju? Pamiętał ostatnią porażkę związaną z wyprawą do łazienki, ale teraz był już dużo silniejszy. Więcej też jadł. I nie mdliło go tak często jak wtedy. Postanowił, że warto spróbować.
Ostrożnie wstał z łóżka i aż syknął, gdy stopy zetknęły mu się z zimną posadzką. Wiedział, że powinien założyć kapcie, ale nie miał pojęcia, gdzie ich szukać a każda chwila zwłoki kosztowała go i tak wątłe siły oraz determinację. Której także nie było za dużo.
Zebrawszy się w sobie wyszedł z pokoju.
 
Melodia płynęła niosąc ze sobą pocieszenie i ten specyficzny rodzaj pewności, że nieważne jak źle będzie się działo ona wciąż pozostanie taka sama. Jace dał się ponieść temu kojącemu zapewnieniu. Przynajmniej do momentu, gdy nie zabrzmiała pierwsza fałszywa nuta.
Łowca przestał grać, ale nie zdjął dłoni z klawiszy. Przez chwilę przyglądał się swoim palcom, które potrafiły z równą skutecznością ciskać zabójczą bronią co wygrywać najpiękniejsze melodie Bacha czy Chopina.
Nie miał pojęcia co się stało. Znał tę piosenkę na pamięć; grał ją miliony razy. I nigdy, nawet w najbardziej niesprzyjających okolicznościach, nie zafałszował; głównie, dlatego wybrał akurat ją. Więc dlaczego teraz? Naraz dostrzegł, że jego dłonie drżą. Niezbyt mocno, ale jednak. W dodatku coraz trudniej było mu oddychać.
Początkowo nie przyjmował do wiadomości najprostszego wyjaśnienia swojego stanu. Po prostu nie. To było niemożliwe. Jednak, gdy do całego spektrum uczuć doszły mdłości musiał pogodzić się z rzeczywistością. Coś działo się z Alekiem.
Od momentu pełnego powrotu do świadomości brat bardzo pilnował tego by ich więź parabatai pozostawała zablokowana. Więc nie tylko nie chciał widzieć czy rozmawiać z Jace’em. On nie chciał go nawet czuć. To bolało blondyna najbardziej; był pewien, że cokolwiek by się nie działo runa jaką dzielili będzie ich łączyć. Może też traktował ją jako wentyl bezpieczeństwa. Bo przecież Alec nie mógł się na niego obrazić na zbyt długo; byli w końcu parabatai. Nigdy nie brał pod uwagę drugiej strony medalu. On także powinien bratu wiele wybaczać. W jego umyśle cała kwintesencja posiadania parabatai ograniczała się do tego, że zawsze będzie ktoś kto stanie za nim murem. Jak się okazało były sytuacje, w których nawet starożytne runy i obrzędy przekazane przez samego Anioła Razjela niewiele znaczyły.
Jace tak bardzo przyzwyczaił się do „odczuwania Aleca”, zwłaszcza gdy ten był nieprzytomny i więź bywała aż nazbyt szczegółowa, że kiedy brat zablokował mu połączenie miał wrażenie, że coś mu odcięto. Jakąś kończynę, która może i nie była niezbędna do życia, w końcu jadł, spał, oddychał i nawet wydalał, ale na pewno ułatwiała egzystencję.
Początkowo liczył, że Alecowi było po prostu wstyd z powodu uczuć jakie nim targały. Sromotnie się jednak pomylił. Alexander zdawał się całkiem wykreślić go ze swojego życia. Dlatego tak bardzo dotknęły go słowa Izzy.  Do tej pory nie brał pod uwagę możliwości zerwania więzi parabatai tylko dlatego, że taka perspektywa przerażała go do tego stopnia, że nie mógł oddychać.
Nic więc dziwnego, że przerwanie blokady nie tylko go zaskoczyło, ale także przeraziło. Alec musiał stracić nad sobą kontrole do tego stopnia, że nawet nie zdawał sobie sprawy, że znów byli z Jace’em połączeni. W pierwszym odruchu chciał biec do pokoju brata i mu pomóc w… czymkolwiek, w czym ten potrzebowałby pomocy. Zaraz jednak przyszło opamiętanie, w postaci wściekłej miny siostry. Jeśli Alec czuł się źle to jego obecność tylko to wszystko pogorszy. A przecież chciał dla brata jak najlepiej. Dlatego, z ciężkim sercem, postanowił poinformować innych o tym co działo się z Alekiem.
Pierwszym, w ogóle nieracjonalnym wyborem, była Clary. Lecz nawet on wiedział jak niskie by to było. Zagadywać do dziewczyny by pokazać, jak dojrzały się stał, jednocześnie przekreślając całą tą dojrzałość. Izzy nie miał serca prosić o pomoc. Siostra mierzyła się z własnymi demonami, najlepszy dowód, że wciąż nie zgodziła się na randkę z tym nerdem. A nawet Jace widział, że Izzy go lubiła. Dlaczego? Tego chyba nawet sam Anioł nie wiedział.
Pozostawała matka. Też nie uważał, żeby to był jakiś szczególnie dobry wybór, ale innego nie miał. No może jeszcze Magnus, ale Czarownika zwyczajnie bał się informować. Ilekroć widywał mężczyznę miał wrażenie, że ten chce poddać go wyjątkowo okrutnym torturom albo zwyczajnie strzelić w twarz. W sumie z takiego liścia byłby nawet zadowolony. Przynajmniej atmosfera trochę by się oczyściła.
O tym właśnie myślał, gdy szedł do gabinetu Maryse. Nim tam jednak dotarł zrozumiał, że wszystkie jego rozważania były tak naprawdę o kant dupy potłuc. Bo pod ścianą na korytarzu siedział Alec. Głowę miał pochyloną, ciężko oddychał a palce prawej dłoni mocno zaciskał na materiale koszulki w okolicach serca. Jace czuł jak jego własne bije w szalonym rytmie i nie wiedział czy to echo uczuć Alexandra czy jego własny stres.
Przystanął niepewny co zrobić. Brat ewidentnie potrzebował pomocy. Już pomijając fakt, co on takiego wyrabiał sam na korytarzu, gołym okiem widać było, że zrobienie choćby kroku przerastało możliwości młodego Łowcy.
Zaczął rozważać swoje opcje. Mógł stać w ukryciu i liczyć, że matka albo Isabelle będą wkrótce tędy przechodzić; jak na złość nie miał przy sobie ani steli, ani komórki by móc poinformować którąkolwiek z kobiet o pożarze.
Mógł też podejść do Aleca i bez wdawania się w zbytnie interakcje pomóc mu wrócić do pokoju. A kiedy upewniłby się, że brat leży bezpiecznie w łóżku, wezwać pomoc.
Sam nie wiedział co w tej sytuacji byłoby lepsze. Oraz, z czego nie był dumny, co postawiłoby go w lepszym świetle i pomogło mu odrobić kilka punktów u dziewczyny.
Jego rozważania przerwał głuchy jęk wydobywający się z ust Aleca. Jego brat cierpiał a on przejmował się tym jak postrzega go jakaś dziewczyna! Nic dziwnego, że Alec nie chciał mieć z nim nic wspólnego.
Podjął decyzję, nie było na co czekać.
Wolnym, ale dość głośnym krokiem, tak by nie wystraszyć Aleca, zaczął iść w kierunku brata. Chłopak drgnął, ale nie podniósł głowy. Nawet wtedy, gdy Jace stanął tuż przed nim.
- Alec…
Nie odważył się klęknąć. Jeszcze nie.
 
Wiedział, że Jace go obserwował. Nie dość, że wyczuwał go przez więź parabatai; naprawdę nie miał teraz siły jej blokować, to jeszcze woda kolońska blondyna była tak mocna, że utrudniała mu złapanie oddechu. Zupełnie jakby jego własne płuca potrzebowały jakiejś pomocy w tej materii. Jednak pomysł samodzielnego wyjścia z pokoju okazał się błędem. I to sporym biorąc pod uwagę bliskość Jace’a. Sama świadomość, że brat go widzi, że nic nie stoi na przeszkodzie by do niego podszedł i powiedział wszystko, co tylko chciał sprawiała, iż wirowało mu w głowie. Już sam nie wiedział czy serce waliło mu ze zmęczenia, braku tlenu czy strachu przed konfrontacją z Jace’em.  Naprawdę żałował tego jak bardzo głupi się okazał. Znów pokazał innym, że nie jest w stanie normalnie funkcjonować. Żałował odesłania Magnusa, Czarownik z pewnością pomógłby mu dotrzeć do matki. Cholera! Przecież wystarczyłby jeden głupi Portal! Tyle dałby radę przejść.
- Alec…
Głos Jace’a wbił się w jego podświadomość niczym oszczep uziemiając wszystkie inne myśli i każąc skupić się na jednej konkretnej. Na tym największym zagrożeniu. Gdyby to nie było takie przerażające mogłoby być nawet zabawne. Bardziej bał się konfrontacji z bratem niż dostania zawału na korytarzu Instytutu.
- Potrzebujesz pomocy.
Jace nie pytał. On mu oznajmiał. Alec chciał odwarknąć, że to zdążył zauważyć sam, ale język stanął mu kołkiem. No i myśl, że miałby odezwać się do Jace’a… Żałował, że nie zabrał ze sobą swojej piłki. Zaczynał podejrzewać, iż się od niej uzależnił. Dziwnie szybko mu poszło.
- Wiem, że masz problem z dotykiem – starał się mówić spokojnie, bez jakiegokolwiek oceniania, choć głos mu drżał. Ze strachu. Jeśli teraz coś spierdoli… - Sam nie dasz rady wrócić do pokoju. – Liczył, że logiczne postawienie sprawy pomoże Alecowi nieco zapanować nad nowo nabytą fobią.
- Pomogę ci wrócić do pokoju. Dotknę cię tylko na tyle na ile będzie to konieczne. I nie będę się odzywał. Jak chcesz możesz nawet zamknąć oczy, żeby na mnie nie patrzeć. – Nie chciał tego powiedzieć a jednak to zrobił. Był z siebie dumny. Postawił Aleca ponad siebie.
- W porządku?
Alec przygryzł wargę tak mocno, że zaczęła z niej kapać krew. Jace zdusił w sobie chęć starcia czerwonych śladów z brody brata. To z pewnością nie tyczyło się niezbędnego dotyku. Poza tym nie uzyskał jeszcze odpowiedzi.
- Ubrania – wycharczał w końcu Alec pomiędzy jednym, złapanym z trudem, haustem powietrza a drugim.
Jace’owi zajęło dłuższą chwilę zrozumienie tego co brat miał na myśli. W końcu jednak coś zaskoczyło.
- Mogę dotykać tylko ubrań, tak?
Tym razem odpowiedź ustna nie nadeszła a Alec znalazł w sobie dość mocy jedynie na kiwnięcie głową. Ze wszystkich sił starał się zapanować nad ogarniającą go paniką przez co interakcje ze światem były nieco upośledzone. Nie pomagał też fakt, że osobą, która starała się mu pomóc był Jace. Naprawdę miał nadzieję, że następne spotkanie z bratem odbędzie się na jego warunkach, kiedy będzie na to gotowy. Niestety wszechświat jak zwykle postanowił z niego zakpić i zmusić go do konfrontacji w najgorszym możliwym momencie. Wykończonego, przestraszonego, nie myślącego jasno. Przez to Jace tylko utwierdzał się w swoim przekonaniu. Wybranie Aleca na parabatai było błędem. A tak bardzo chciał pokazać bratu, że się myli, ale jak widać jednak blondyn miał rację.
Teraz to Jace przygryzł wargę. Postawione przez Aleca warunki dość mocno utrudniały mu zadanie. Lecz z drugiej strony brat nie odmówił całkowicie dotyku; nie kazał zostawić się w spokoju i zawołać mamy albo Izzy. To motywowało. Dawało nadzieję, że ich więź jeszcze będzie można naprawić.
- W porządku.
Kucnął przy Alecu i powoli zaczął wysuwać w jego stronę ręce. Widząc zmierzający ku niemu ruch chłopak niemal wtopił się w ścianę w naturalnej chęci ucieczki, przed tym czego się bał. Jace zaczynał rozumieć irytację Izzy po każdym jej spotkaniu z Alekiem. Patrzenie na brata, którego przecież znał jako silnego wojownika gotowego zmierzyć się z każdą przeciwnością losu, nie tyle bolało co rozdzierało serce i dusze na strzępy. A świadomość, że to on był w sporej mierze odpowiedzialny za aktualny stan Aleca tylko napędzała wyrzuty sumienia.
- W porządku, Alec. – Starał się mówić spokojnie, głosem raczej stonowanym. – Teraz cię dotknę, w porządku? – Powtarzał się, ale miał to gdzieś.
Widział jak Alexander starał się wziąć głęboki oddech. Nieco mu to nie wyszło, lecz i tak skończyło się czymś więcej niż tylko płytkie wdechy. Wtedy też pokiwał głową. I zacisnął powieki tak mocno, że wokół oczu zrobiły mu się głębokie zmarszczki. Jace starał się o tym nie myśleć, kiedy zbliżał dłoń do nogi Aleca.
Najpierw chciał dotknąć kolana brata, uznał jednak, że to bardzo zły pomysł i ostatecznie musnął piszczel. Alec wydał z siebie cichy pisk a całym jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Wtedy Jace zrozumiał, że nie da rady. Oni nie dadzą. Alec za bardzo się go bał.  Szybko cofnął rękę i ile sił w płucach krzyknął.
- MAMO!
Na jego szczęście echo w Instytucie niosło się bardzo dobrze i wkrótce Maryse udało się zlokalizować obu synów. Ale wszechświat nie byłby sobą, gdyby działał zgodnie z życzeniem Jace’a. O nie! Nie ma tak dobrze. Bo razem z matką pojawiły się Izzy i Clary. Siostra wyglądała jakby chciała cisnąć nim o ścianę i walić tak długo aż nie pozostałaby w jego ciele nawet jedna cała kosteczka. Nie miał złudzeń– Izzy obwiniała go o stan Aleca. Zupełnie jakby to on wyciągnął go z łóżka i poganiając batem przegnał przez pół Instytutu.
Za to Clary… Cóż jej miny nie potrafił zinterpretować, ale gdyby odważył się mieć nadzieję powiedziałby, że na twarzy dziewczyny widniał pewien podziw.
Żeby o tym nie myśleć i nie robić sobie złudzeń, spojrzał na to co działo się z Alekiem.
Niestety Maryse też nie udało się dotrzeć do chłopaka i teraz na scenę wkroczył Magnus. Mężczyzna użył magii by przenieść Alexandra do jego pokoju, gdzie zaraz sam się udał. Razem z Maryse, co było raczej dziwne. Jace naprawdę nie wiedział co myśleć o tej nowej komitywie pomiędzy matką a Wysokim Czarownikiem Brooklynu. Z jednej strony cieszył się, że Maryse akceptowała chłopaka Aleca, z drugiej bał się reakcji innych Łowców, gdyby doszło do nich, na jak wiele może sobie pozwolić Podziemny w ich Instytucie. Był pewny, że nigdzie indziej żaden Czarownik nie może, od tak, zjawiać się i szafować magią według własnego widzimisię.
Jego rozważania przerwało pojawienie się Clary tuż obok. Przełknął ślinę, dość głośno trzeba zaznaczyć a jego mózg wszedł w tryb „radź sobie beze mnie; wyłączam się, bez odbioru”. Do tej pory widywał coś takiego tylko u innych, sam miał zbyt wiele pewności siebie by wariować, bo ładna dziewczyna postanowiła z nim pogadać. Teraz wiedział jak niesprawiedliwy był w swoich ocenach.
Dziewczyna wyglądała na nieco zmieszaną i niepewną podjętej właśnie decyzji. Jace milczał pewny, iż cokolwiek by teraz nie powiedział zapewne utraciłby wszystkie punkty jakie zyskał za rozwiązanie sytuacji z bratem. Bo na usta cisnęły mu się tylko dość miernej jakości komplementy. A podryw, akurat teraz, raczej nie był wskazany.
Clary założyła kosmyk włosów za ucho, tym ruchem, który tak bardzo lubił. Cholera! Miał ochotę wziąć ją w ramiona i pocałować. Musiał użyć całej siły woli, by zachować spokój i w miarę neutralną postawę.
- Dobrze zrobiłeś – powiedziała dziewczyna i złapawszy Izzy za nadgarstek ruszyła w stronę kuchni ciągnąc dziewczynę za sobą. Wiedział, że było to zaplanowane działanie; Clary też musiała dostrzec żądzę mordu w oczach Isabelle i w ten sposób chciała powstrzymać przyjaciółkę przed pokazem agresji. Czy to słownej czy werbalnej. Chciał wierzyć, że to dla niego. Że w ten sposób Clary mówiła mu, że wciąż jej na nim zależało.
 
Max obserwował całą scenę zza rogu. Nikt nawet nie pomyślał, że on też mógł zostać zwabiony na korytarz krzykiem Jace’a. Znów poczuł się nieważny, odstawiony na boczny tor. To uczucie walczyło w nim o lepsze ze strachem o Aleca. Jego starszy brat wyglądał okropnie. A kiedy uzmysławiał sobie co dokładnie mu zrobiono… Przechodził go zimny dreszcz. Mama mu wszystko wytłumaczyła i choć była to najbardziej niezręczna rozmowa w jego życiu (liczył, że coś takiego nastąpi dopiero kiedy będzie starszy i nastanie czas na „ptaszki i pszczółki”) cieszył się z niej. Dzięki temu lepiej rozumiał Aleca. No i zaczynał dostrzegać niepokojące zachowania jakich był świadkiem w Idrisie. Teraz odesłanie do Nowego Jorku przypominało raczej nagrodę a nie karę. Nawet jeśli wszystko co tu zastał i czego został częścią, skutkowało koszmarami i permanentnym niewyspaniem. Nie miał jednak serca wspominać o tym mamie. I tak za dużo było na jej głowie. I musiała troszczyć się o Aleca. Teraz to jego brat był tym najważniejszym dzieckiem w rodzinie.
Co nie znaczy, że nie chciałby, żeby o nim pamiętano… I to nie tylko wtedy, gdy wybrzydzał przy obiedzie.
 

1 komentarz: