poniedziałek, 6 grudnia 2021

Wróć do nas 6

 

WRÓĆ DO NAS 
6


Maryse ostrożnie otworzyła drzwi i wślizgnęła się do środka. Podejrzewała, że Alec śpi; wczoraj miał ciężki dzień a na dodatek spędził pół nocy na rozmowie z siostrą. I Magnusem. Przez przypadek podsłuchała jak do niego dzwonił. Nie była z siebie dumna, ale za to z Aleca już jak najbardziej. Zaczynał prosić o pomoc, kiedy jej potrzebował. To… dużo. Żałowała, że nie ona była osobą, o której jej syn myślał w pierwszej kolejności, ale sama na to zapracowała. Teraz zaś musiała pracować nad odzyskaniem zaufania swoich dzieci. I chyba była na dobrej drodze, bo dziś rano Isabelle zwierzyła jej się z rozmowy z bratem. I powiedziała czego oczekiwał od nich Alec. Choć bardzo jej się to nie podobało, chłopak miał rację. Należało ostrzec Maxa, uczulić na złe zachowania innych ludzi. Nawet jeśli myślała, że temat seksu nie będzie dotyczył jej najmłodszego dziecka jeszcze długo, to rzeczywistość pokazała, że czasem potrafi być kurwą.
Zupełnie nie wiedziała, jak ma podjąć się tego tematu. Postanowiła zapytać o to psycholog podczas następnej wizyty. To zadziwiające jak szybko kobieta zdobyła jej zaufanie. Rozmowa z nią naprawdę pomogła. Gdyby tylko znała taką możliwość wcześniej… Po raz kolejny przekonała się, że skostniała struktura rządząca życiem Nocnych Łowców wcale nie była taka wspaniała jak wpajano jej od małego. I co sama głosiła. Zrobiło jej się wstyd.
Pokręciła głową. To nie czas na takie przemyślenia. Spojrzała na łóżko syna i aż jęknęła. Alec faktycznie spał, ale jak to robił! Leżał na boku z dłonią wciśniętą pod policzek, lekko rozchylonymi ustami, z których dochodziło cichutkie pochrapywanie. I nawet lekko się ślinił. Wyglądał na tak zrelaksowanego jak nie był od wieków. Żałowała, że musi go obudzić, ale Catarina wyraźnie powiedziała, że posiłki, przynajmniej na początku, powinny być w miarę regularne.
Sprawdziła godzinę. Kwadrans nie powinien zrobić różnicy, prawda?
Znów spojrzała na syna. Mruknął coś niewyraźnie przez sen i wolną ręką podrapał się po nosie. Serce Maryse rozpłynęło się na ten widok. Przypomniała sobie, jak bardzo lubiła przychodzić do pokoju dzieci, gdy były małe i patrzeć, jak śpią. Robert kłócił się z nią wtedy, że je rozpieszcza i robi z nich łamagi życiowe. Mając dość wiecznych kłótni w końcu przestała to praktykować. Teraz żałowała z całego serca.
Alec znów się poruszył. Zaczynał się budzić. Odetchnęła z ulgą; przynajmniej ona nie będzie musiała tego robić.  
Wtem na korytarzu rozległ się potworny rumor. Maryse sama aż podskoczyła, podczas gdy Alec usiadł gwałtownie na łóżku przecierając zaspane oczy.
- Co… - Widać było, że jeszcze nie do końca opuścił krainę snów. Twarz miał lekko opuchniętą a na policzku odbiły się jego palce. Wyglądał tak uroczo i niewinnie, że Maryse na chwile zapomniała o tym, ile lat miał jej syn.
- Nic, nic – uspokoiła go. – Zaraz to sprawdzę. – Postawiła tacę na stolik przy łóżku i wyszła z pokoju. Zamknąwszy za sobą drzwi narysowała na nich runę ciszy. Intuicja podpowiedziała jej, że Alec powinien zostać odseparowany od tego co się aktualnie działo na korytarzu.
Dopiero schowawszy stele zaczęła badać sytuację. I od razu podziękowała sobie za zapobiegliwość.
Na korytarzu stali, naprzeciw siebie, Izzy i Jace. Oboje wściekli i gotowi do walki. Z tym, że chłopak miał dziwnie mętny wzrok i kołysał się zupełnie jakby nie mógł do końca złapać równowagi, ale lata szkolenia starały się temu zaradzić. Rodzeństwo patrzyło na siebie z mieszaniną wściekłości i rozczarowania. Widać było, że wystarczyłaby mała iskra by rozpocząć między nimi wojnę.
- Jace! Isabelle! Co tu się dzieje? – spytała, lecz żadne z dzieci nie zwróciło na nią uwagi. Aż sapnęła z oburzenia. Nie była przyzwyczajona do takiego traktowania. Chciała ponownie wkroczyć, ale ubiegł ją Jace.
- Muszę z nim porozmawiać! – Brzmiał nieco bełkotliwie i Maryse od razu zrozumiała, że jej syn był pijany.
Tymczasem Isabelle splotła ręce na piersi i przyjęła postawę obronną.
- Czego nie zrozumiałeś, Jace?! – warknęła. – Alec nie chce cię widzieć!
- Ale ja… - tym razem chłopak zdawał się niemal skomleć.
- Ja, ja, ja! – przerwała mu dziewczyna. – Wiecznie tylko ja! Niech do tej twojej zakutej łepetyny dotrze, że nie wszystko na świecie kręci się wokół ciebie! Że nie wszyscy istnieją tylko po to by spełniać twoje zachcianki!
- Ale Alec…
- Alec też nie jest jedną z takich osób! On nie chce cię widzieć! – powtórzyła jeszcze ostrzej niż poprzednio. – I prawdę mówiąc wcale mu się nie dziwie! Na jego miejscu już dawno wezwałabym Cichych Braci i zapytała o możliwość zerwania waszej więzi!
Jace zbladł. Chyba do tej pory nie wziął pod uwagę takiej możliwości. Prawdę mówiąc Maryse też nie. Zastanowiła się czy byłaby skłonna pomóc, gdyby Alexander poprosił ją o coś takiego. Nie potrafiła na to odpowiedzieć.
- Alec… On… Nigdy… - Prawidłowe słowa nie chciały przejść przez gardło Jace’a. I wcale nie chodziło tylko o to, że język mu się plątał z powodu alkoholu.
- Tak – zgodziła się Izzy. – Alec nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Bo cię kocha! Dobrze wiesz, że przez długi czas wasza więź była najcenniejszym co posiadał! A ty podważyłeś jej zasadność! Zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłeś, Jace?! I to, dlaczego? Bo Alec słusznie skrytykował twoją nową laskę?! – Dziękowała Aniołowi, że Clary nie było w pobliżu. Nie miała nic do dziewczyny i nawet trochę wstydziła się używać jej jako argumentu w tej kłótni, ale chciała jak najskuteczniej wstrząsnąć Jace’em. Miała wrażenie, że brat nie do końca pojmował skale własnej winy w tym wszystkim.
- Nie waż się wplątywać w to Clary! – Chłopak zrobił się bordowy na twarzy i momentalnie zapomniał o własnej skrusze, co tylko potwierdziło przypuszczenia Isabelle.
- Widzisz? – powiedziała z gorzkim triumfem. – Wystarczy jedno złe słowo a już się aktywujesz! I co? Chcesz w takim stanie wejść do Aleca? Kiedy nie panujesz nad sobą? Kiedy dajesz się kierować nastoletnim hormonom? A jeśli Alec znów powie coś, co źle zrozumiesz? Pobijesz go? Zwyzywasz?
Jace zachłysnął się powietrzem. Chciał coś odpowiedzieć, nie wiadomo czy na swoją obronę czy też ponownie zaatakować, lecz Maryse uznała, że to najlepszy moment by wkroczyć.
- Isabelle ma rację – powiedziała wchodząc pomiędzy rodzeństwo. Nie mogła sobie pozwolić by ci znów ją zignorowali. – Jace – zwróciła się do chłopaka. – Nie nadajesz się teraz do rozmowy z Alekiem. I już nawet pomijam twoją impulsywność i nieumiejętność panowania nad gniewem. Zwyczajnie jesteś pijany w sztok! I cuchniesz. – Zmarszczyła nos. – Masz natychmiast iść do swojego pokoju, wykąpać się i odespać tę libację, na której najprawdopodobniej byłeś. To rozkaz! – zagrzmiała, gdy chłopak otwierał usta by zaprotestować. – A jak już dojdziesz do siebie, zapraszam do mojego gabinetu. Chyba najwyższy czas zacząć wyciągać od ciebie konsekwencje twoich działań. Jak widzę miałeś zdecydowanie za dużo swobody. – Podejrzewała, że nie był to pierwszy wyskok Jace’a, ale wcześniejsze musiał tuszować Alexander. Naprawdę czekało ją sporo pracy. – Odmaszerować!
Osłupiały Jace najpierw długo gapił się na matkę, zdziwiony jej zachowaniem. Do tej pory wszystko uchodziło mu płazem, wystarczyło, że przypomniał wszystkim jak dobrym wojownikiem był. Teraz, w oczach Maryse widział, że nawet gdyby, z miejsca położył trupem tuzin demonów, żadna kara by go nie ominęła. Poczuł nieprzyjemne swędzenie pod skórą. Czy tak właśnie czuł się Alec przez całe swoje życie? Nieważne co zrobił i tak czekała go reprymenda?
Nawet nie do końca zdając sobie z tego sprawę stanął na baczność i mruknąwszy „tak jest”, obrócił się na pięcie i pomaszerował do swojego pokoju. Lekko się przy tym zataczał. Wypił zdecydowanie więcej niż początkowo zakładał.
Kiedy syn zniknął za rogiem Maryse miała ochotę odetchnąć z ulgą. Niestety. W pobliżu znajdowała się jeszcze córka. Wiedziała, że Isabelle potrzebowała teraz jej wsparcia, musiała być dla niej silna.
Odwróciła się do dziewczyny i posłała jej uśmiech.
- Ładnie sobie poradziłaś. – Postanowiła pominąć moment odwołania się do emocjonalnego szantażu. – Będzie z ciebie kiedyś wspaniały przywódca.
Dobrze, że Izzy wciąż była w trybie bojowym względem świata, bo słowa matki mogłyby ją powalić. Co nie znaczy, że nie była zdziwiona.
- Eeee… Dziękuję…
Maryse ponownie się uśmiechnęła.
- Muszę wracać do Aleca.
Isabelle pokiwała głową na znak zrozumienia.
- Mamo… - powiedziała, gdy Maryse już miała dezaktywować nałożoną wcześniej na drzwi runę. – Nie mów mu o Jassie – poprosiła. – Alec będzie się tylko obwiniał.
I tak nie zamierzała tego robić, ale pozwoliła córce myśleć, że pomysł pochodził od niej.
- W porządku.
 
- Co się stało? – zapytał Alec, kiedy Maryse wróciła do jego pokoju. Wyglądał już na dużo bardziej przytomnego. I lekko zaniepokojonego. Nie lubił być odseparowany od tego co działo się w Instytucie.
- Church sprowadził Jace’a do parteru. Nie wróże najlepiej przyszłości tego miasta, skoro wystarczy zwykły kot, żeby najlepszy Łowca swojego pokolenia wylądował na podłodze. – Starała się nadać swojemu głosowi choćby ślady irytacji choć, prawdę mówiąc, wymyślona naprędce historyjka śmieszyła ją. Aleca chyba też, bo przez twarz chłopaka przemknął uśmiech. A skoro wszystko dotyczyła Jace’a, można było uznać to za spory sukces. Nawet jeśli nie skomentował tego w żaden sposób.
- Jak się czujesz?
Alec wzruszył ramionami.
- Pić mi się chce – powiedział uciekając przed matką wzrokiem, jakby zawstydzony jedną z podstawowych potrzeb swojego organizmu.
Maryse, bez słowa, podeszła do przyniesionej tacy i wzięła stojącą na niej szklankę. Z ulgą zauważyła, że woda w niej wciąż była ciepła. Podała naczynie Alecowi. Ten zawahał się przez moment.
- Pomóc ci?
Pokręcił głową i chwycił szklankę obiema dłońmi. Z wyraźnym wysiłkiem uniósł naczynie do ust i zaczął pić małymi łyczkami. W końcu oddał szklankę matce z wyraźną ulgą pozbywając się dodatkowego obciążenia. Maryse zapisała w pamięci by później zadzwonić do Catariny i zapytać czy takie zachowanie było normalne. A co, jeśli Alec uszkodził sobie jakieś mięśnie? Albo nerwy? Był przecież łucznikiem! Musiał mieć pełną władzę w rękach.
Całą sobą zmusiła się by nie myśleć o najczarniejszych scenariuszach, przynajmniej nie dopóki była przy synu.
- Jak myślisz? Dasz radę zjeść śniadanie?
Alec zastanowił się głęboko. Nie czuł się głodny. W ogóle miał wrażenie, że już nigdy nie będzie musiał nic jeść. Mimo to wiedział, że musi choćby spróbować coś przełknąć. A wczoraj nie było znowu aż tak źle.
- Chyba tak – powiedział w końcu niepewnie.
Maryse odetchnęła z ulgą i wróciła po miskę. Zamieszała w niej kilkukrotnie, żeby powstały na wierzchu kożuch zniknął. Alec z ulgą dostrzegł, że matka znów miała łyżeczkę od herbaty.
- Spróbujesz sam, czy… - Maryse zawahała się a Alec na próbę kilka razy zacisnął i rozwarł pięść. Bolało. Wczoraj musiał sobie coś naciągnąć. Czuł to już chwytając szklankę. Tylko cudem jej nie upuścił. Wiedział, że z łyżką już by mu się nie udało. Dlatego spuścił wzrok i przełykając własną dumę poprosił.
- Nakarmisz mnie?
Koniecznie musiała skontaktować się z Catariną.
- Oczywiście.
Z pierwszą łyżką poszło bezboleśnie i zachęcona sukcesem Maryse zapytała Aleca czy zje kolejną. Chłopak wiedział, że powinien odmówić; czuł się pełny. Mimo to chęć zadowolenia matki w jakiś sposób wynagrodzenia jej upokorzenia związanego z karmieniem dorosłego syna wygrała. Skinął głową. Z trudem przełknął drugą porcję, po czym jego organizm dał mu jasno do zrozumienia jak głupim pomysłem była walka z nim. Alec nie zdążył zrobić żadnego ruchu, nic powiedzieć. Po prostu zwymiotował brudząc zarówno siebie, pościel, którą wczoraj przecież zmienił mu Magnus oraz samą Maryse.
- Przepraszam – wyszeptał chłopak ze łzami w oczach.
Maryse była o krok od wybuchu. Dlaczego jej syn był tak uparty?! Przecież… Wtedy przypomniała sobie słowa psycholog i wykorzystała jedną z przekazanych przez nią technik uspokajających.
- Nic się nie stało. – udało jej się to powiedzieć nawet dość neutralnym tonem. – Po prostu pamiętaj, że nie musisz się do niczego zmuszać. Jeśli nie chcesz już jeść to w porządku.
Chłopak zamrugał zdzwiony. Był gotów na krzyk jednak nic takiego się nie wydarzyło.
- To trzeba posprzątać – powiedziała Maryse bardziej do siebie niż do Aleca, który wciąż patrzył na matkę rozszerzonymi ze zdumienia oczami.
- Może pomogę?
Zarówno matka jak i syn gwałtownie poderwali głowy i spojrzeli wprost na Wysokiego Czarownika Brooklynu, który stał w drzwiach i machał rękami. Wokół jego palców połyskiwały niebieskie wężyki magii i kilka sekund później cały bałagan zniknął a Alec leżał teraz w czerwonej satynowej pościeli wyciągniętej wprost z loftu Czarownika. Na sobie zaś miał ciepłą flanelową piżamę w szkocką kratę. Sam Magnus nigdy by czegoś takiego nie założył, ale wiedział, że Alec doceni gest. I nie pomylił się. Chłopak instynktownie wtulił szyję w miękki materiał. Na jego twarzy pojawiła się błogość. Przynajmniej do momentu, gdy uzmysłowił sobie co się właśnie wokół niego działo.
Alec zesztywniał. Pojawienie się Magnusa wzbudziło motyle w jego żołądku. I to wcale nie te odpowiedzialne za wcześniejsze… sensacje. Zwyczajnie ucieszył się widząc swojego chłopaka. I to nie dlatego, że Magnus jednym ruchem nadgarstka uratował go z kompromitującej sytuacji. Po prostu… No po prostu cieszył się. Aż uzmysłowił sobie, że nie zdążył powiedzieć matce o swoim zaproszeniu względem Czarownika. Z niepokojem spojrzał na Maryse, ale ta wcale nie wyglądała jakby chciała któregoś z nich zamordować.
- Witaj Magnusie – przywitała się neutralnym tonem, który o mało nie wywołał u Aleca zawału.
- Mamo… Ja… - zaczął się jąkać. Przerwała mu ruchem ręki.
- W porządku. Rozumiem. Już idę. – Uśmiechnęła się do syna powstrzymując chęć pocałowania chłopaka w czoło. – Nie przeszkadzam wam. Zresztą i tak muszę się przebrać.
Magnus ponownie machnął dłonią i nagle Maryse miała na sobie nową ołówkową spódnicę w kolorze głębokiego granatu. Przez jeden krótki moment chciał ubrać Łowczynię w coś zdecydowanie luźniejszego, ale przypomniał sobie o dość kruchym rozejmie jaki zawarli. Może jeszcze kiedyś dane mu będzie wprowadzić do szafy Maryse trochę koloru.
Kobieta spojrzała na niego z wdzięcznością.
- Dziękuję. – Na końcu języka miała pytanie o cenę jego usługi, ale w porę zdołała się powstrzymać przed jego wypowiedzeniem. – To ja już pójdę. – Zaczęła wstawać z łóżka, gdy nagle coś ją powstrzymało. Z wyraźnym niedowierzaniem patrzyła na swoją rękę przykrytą dłonią Aleca. Chłopak lekko drżał, widać było, że kontakt nie był dla niego komfortowy, mimo to delikatnie ścisnął dłoń matki.
- Dziękuję, mamo. – Szybko zabrał rękę. Mimo to z jego twarzy biła duma. Przezwyciężył swój strach. Co prawda w małym stopniu i na krótko, ale to był bardzo dobry początek.
- Nie ma za co kochanie.
 
- Widziałeś to? – zapytał Alec wyraźnie zawstydzony co ułatwiło Magnusowi zrozumienie o czym mówił jego chłopak.
- Tak. – Nie było sensu kłamać. – Już ci lepiej? – zapytał posyłając w stronę Aleca impuls magii, który odgarnął chłopakowi włosy z czoła. A przy okazji wywołał miły dreszcz u głównego zainteresowanego.
Alec pokiwał głową. Kiedy tylko jego żołądek pozbył się nadprogramowego balastu mdłości zniknęły, jak ręką odjął.
- Cieszę się. Czy mogę cię teraz pocałować?
Chłopak drgną i spojrzał na Czarownika z miną świadczącą o całkowitym zagubieniu.
- Naprawdę chcesz?
Tym razem nadeszła kolej Magnusa by się zdziwić.
- A dlaczego miałbym nie? Ale jeśli nie masz ochoty to oczywiście zrozumiem – zastrzegł od razu. Nie chciał wywierać na Alecu jakiejkolwiek presji.
Kiedy chłopak myślał nad odpowiedzią on sam podszedł do jego łóżka i usiadł na podłodze, jak zwykł robić to Jace. Z tą różnicą, że on, w przeciwieństwie do nadpobudliwego Łowcy, nie miał zamiaru odmrażać sobie tyłka. Jednym machnięciem ręki przywołał jedną ze swoich wielkich miękkich poduszek i władował ją pod dupę. O niebo lepiej.
Po cichu liczył, że Alec pozwoli mu usiąść na łóżku, ale widział, że chłopak bardzo przejął się wcześniejszymi wydarzeniami i teraz potrzebował przestrzeni.
Alec patrzył jak Magnus mościł się na przywołanej poduszce próbując znaleźć najwygodniejszą pozycję. Ostatecznie Czarownik musiał użyć magii jeszcze dwa razy, tak by jego wyprostowane nogi również mogły spocząć na miękkim a klamki od szuflad w nocnej szafce nie wbijały mu się w kręgosłup, gdy opierał się o nią plecami. Z jakiegoś powodu mężczyzna przypominał mu teraz Churcha, który mościł sobie legowisko na stercie czyjegoś prania. Magnus naprawdę miał coś z kota. I to nie były tylko oczy. Może i by podzielił się swoimi przemyśleniami z Czarownikiem, ale teraz jego umysł skupiał się na zupełnie innym problemie.
- Nie brzydzisz się?
Magnus spojrzał na niego zdziwiony.
- Niby czego kochanie? Mam przestać chcieć cię całować, bo widziałem, jak wymiotujesz?
Alec niepewnie pokiwał głową a Czarownik prychnął.
- Alexandrze. Mam ponad czterysta lat. Wymiotowałem więcej razy niż byłbym w stanie zliczyć. I to głównie przez alkohol co wcale nie napawa mnie dumą. Czy ta wiedza jakkolwiek wpłynęła na twoją chęć całowania ze mną?
Alec gwałtownie pokręcił głową.
- Nie…
Na twarzy Magnusa pojawił się triumfalny wyraz. Widząc go Alec nie mógł się nie uśmiechnąć. Zaraz jednak spoważniał.
- Ale ja… - Mlasnął językiem. Wciąż czuł w ustach nieprzyjemny posmak. Myśl, że Magnus również miałby… Nagle zdziwiony wciągnął powietrze. Jego usta wypełniły się smakiem świeżej mięty. Zaskoczony spojrzał na mężczyznę. Ten uśmiechał się szelmowsko a do jego palców wciąż doczepione były resztki magii.
- Korzyści z posiadania chłopaka-czarownika – powiedział jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. – Czy teraz mogę cię pocałować?
- Tak… Chciałbym… - Wzrok Aleca utkwiony był w ustach Magnusa. Dziwnie nagich ustach. Przyzwyczaił się, że mężczyzna malował je przynajmniej błyszczykiem. Teraz zaś wyglądały na równie zaniedbane co jego własne. A mimo to nie potrafił wyobrazić sobie piękniejszych ust. Tak bardzo chciał je poczuć. I to nie tylko na swoich wargach. – A mógłbyś… - Zaczął bawić się palcami choć każdy z nich bolał przy najmniejszym ruchu. Naprawdę musiał sobie coś wczoraj naciągnąć. Postanowił, że jeśli do jutra mu nie przejdzie powie o wszystkim matce. Wiedział, że musi nauczyć się prosić o pomoc.
- Co kochanie? – Magnus już zdążył porzucić, zbudowane z takim pietyzmem, legowisko i teraz stał dziwnie pochylony nad łóżkiem Aleca. Pozycja była śmieszna i niewygodna, ale on nie odważył się usiąść obok chłopaka. – Pamiętaj, że możesz prosić mnie o wszystko. Jeśli będzie trzeba sprowadzę ci do Instytutu nawet różowego jednorożca. – Co prawda wiązałoby się to z kilkoma nielegalnymi wtargnięciami i przywłaszczeniem sobie paru rzeczy, ale dla Alexandra był gotów na każde poświęcenie.
Chłopak znów się uśmiechnął a Magnus poczuł jakby wygrał kolejną małą bitwę. Każdy, nawet najmniejszy uśmiech Aleca dawał mu nadzieję, że wszystko jeszcze mogło skończyć się dobrze.
- Gdzie byłeś, kiedy szukałem prezentu na dziewiąte urodziny Izzy?
Magnus udał, że się zastanawia.
- Na pewno nie w Peru… Już od jakiegoś czasu miałem tam zakaz wstępu.
- Musisz mi kiedyś opowiedzieć tę historię.
- Myślę, że to da się zrobić. A teraz powiedz, Alexandrze, o co chciałeś mnie wcześniej prosić? – Na Lilith! Jak on chciał pogładzić chłopaka po policzku! Przytulić! Wziąć na kolana! Gdyby nie to, że wtargnięcie do Miasta Kości prawdopodobnie wiązałoby się z wypowiedzeniem wojny pomiędzy Podziemnymi i Nefilim, najprawdopodobniej już dawno by tam był i upewnił się, że szczątki tych skurwieli zostaną zmielone i wrzucone w końskie łajno.
Chyba zaczynał powoli odzyskiwać poprawne spojrzenie na rzeczywistość, bo naprawdę widział negatywy swoich potencjalnych działań a nie tylko argument, że Alec by mu tego nie wybaczył.
- Mógłbyś… Pocałować mnie w czoło? – zapytał Alec niemal szeptem i od razu się zarumienił. Wiedział, że to głupie i niesamowicie dziecinne, ale uwielbiał być całowanym przez Magnusa w czoło. Spływało wtedy na niego poczucie jakiegoś dziwnego bezpieczeństwa. Poza tym zawsze miał wtedy wrażenie, że Czarownik niejako przyklepuje swoje prawo do niego. Mówi „mój” jeszcze dobitniej niż zrobiłby to całując go przed całym Spiralnym Labiryntem.
- Oczywiście, najdroższy.
Prawdę mówiąc nie tego się spodziewał. Nie wiedział, że Alec tak bardzo lubił być całowany w czoło, że poświęciłby dla tego nawet część swojego komfortu. Zamierzał dobrze zapamiętać tę lekcję.
Pochylił się i ucałował czoło chłopaka. Alec poczuł jak po jego ciele przebiega przyjemne ciepło.
- Kocham cię, Alexandrze.
 
Maryse wpatrywała się w ognistą wiadomość otrzymaną od męża i zupełnie nie wiedziała jak na nią odpowiedzieć. To znaczy miała kilka pomysłów, ale żaden nie mieścił się w konwenansach dotyczących małżonków. Czy nawet współpracowników. Zaklęła pod nosem. Jak bardzo uparci byli śledczy z Idrisu, skoro ciągle upierali się badać te sprawę, nawet pomimo braku jakichkolwiek dowodów winy?
Po raz setny przeczytała liścik.
Droga Maryse.
Śledztwo wciąż trwa, więc w najbliższym czasie nie uda mi się wrócić. Wierzę, że podczas mojej nieobecności doskonale radzisz sobie z samodzielnym kierowaniem Instytutem. Podobnie wierzę, że nasze dzieci pilnie szkolą się byśmy w przyszłości mogli być z nich dumni. Jak wyglądają ich postępy? Nie ukrywam, że najbardziej interesuje mnie Alexander. Ciąży na nim olbrzymia odpowiedzialność, jeśli w przyszłości ma zostać głową Instytutu.
Liczę na szybką odpowiedź.
Robert.
Wiedziała, że w tak zawoalowany sposób mąż pytał o zdrowie Aleca. Wiedziała też, że nie mógł zrobić tego bardziej bezpośrednio. Mimo wszystko była zła. I to nie tylko na Roberta, ale na cały świat w ogóle. Świat, który kazał im utrzymywać w sekrecie problemy syna w obawie przed konsekwencjami. A przecież to Alec był tu ofiarą.
Wiedziała, że nie może zbyt długo zwlekać z odpowiedzią, toteż chwyciła pierwszą wolną kartkę i zaczęła pisać.
Drogi Robercie.
Mam nadzieję, że śledztwo wkrótce się zakończy z pozytywnym rezultatem. Póki co żadna ze spraw Instytutu nie wymaga twojej interwencji choć nie ukrywam, że pomoc w niektórych aspektach byłaby mile widziana. Dzieci nie sprawiają problemów, trenują ciężko i myślę, że już teraz możemy być z nich dumni. Zwłaszcza z Alexandra, który poczynił znaczne postępy. Myślę, że powinieneś zobaczyć to na własne oczy.
Maryse.
Ledwie udało jej się wysłać wiadomość a do drzwi gabinetu ktoś zapukał. Zdziwiona podniosła wzrok znad biurka. Nikogo się nie spodziewała. Magnus na pewno jeszcze wciąż siedział u Aleca.
- Proszę.
Przez chwilę nic się nie działo, jakby osoba po drugiej stronie wahała się czy naprawdę chce wejść. W końcu jednak drzwi się otworzyły i do gabinetu wkroczył Jace. Chociaż słowo wkroczył było sporym nadużyciem. Raczej wpełzł, widać było, że wciąż walczył ze skutkami nocnej libacji. I z jakiegoś powodu postanowił robić to bez użycia run. Maryse, z własnego doświadczenia wiedziała, że iratze doskonale radzi sobie z kacem.
Prawdę mówiąc zapomniała, że kazała Jace’owi przyjść. A nawet kiedy wydawała rozkaz nie wierzyła w jego wykonanie. Wydawało jej się, że chłopak jest zbyt niezależny i rozgoryczony by słuchać matki. Zwłaszcza przybranej. Nie miała jednak zamiaru dawać tego po sobie poznać. Z wyuczoną surowością wyprostowała się przenosząc cały ciężar na oparcie krzesła. Splecione dłonie położyła na biurku. Zawsze przyjmowała tę postawę, gdy przychodziło jej karcić Aleca. Również wtedy, gdy wracał z misji z… nimi. Teraz, na samą myśl robiło jej się niedobrze i miała ochotę usiąść zupełnie inaczej. Problem w tym, że nie wiedziała jak. Dlatego, po prostu, zmusiła się by patrzeć na syna.
Jace aż się wzdrygnął widząc minę i wzrok matki, przez co cała jego postawa „na baczność a przynajmniej rób co się da” poszła się, za przeproszeniem, jebać. Widywał już Maryse w takim stanie, ale nigdy jej gniew nie był skierowany bezpośrednio na niego. Zwykle obrywał tylko odłamkami tego co dostał Alec. A czasem nawet nie to. Teraz nareszcie wiedział jak czuł się brat i dlaczego zawsze tak marudził, ilekroć on albo Izzy złamali jakąś zasadę.
- Możesz mi powiedzieć Jonathanie, co to było?
Na dźwięk własnego imienia zaswędziała go skóra. Coraz lepiej rozumiał Aleca i jego wstręt do „Alexandra”.
- To znaczy? – zapytał głupio.
Maryse zmrużyła oczy a on przełknął ślinę.
- Wydzieranie się pod drzwiami twojego brata i próba wtargnięcia do środka – wyjaśniła Maryse choć wiedziała, że Jace dokładnie wiedział o co jej chodziło. – Alexander wyraźnie zaznaczył, że na razie nie chce z tobą rozmawiać.
Spuścił wzrok. Teraz, gdy większość alkoholu już wyparowała z jego organizmu, cała akcja napawała go wstydem.
- Już pomijam fakt, że byłeś kompletnie pijany! Co zapewne oznacza, że zignorowałeś rozkazy i zamiast z patrolu posłusznie wrócić do Instytutu szlajałeś się po nie wiadomo jakich barach!
Maryse trafiła w sedno więc Jace nie miał innego wyboru jak tylko milczeć. U Aleca zdawało to egzamin. Chłopak liczył, że w jego przypadku będzie podobnie. Matka pomarudzi by w końcu powiedzieć mu, że jest rozczarowaniem i kazać mu wyjść. Nie docenił jednak zmian zachodzących w Maryse. Kobieta widząc, że syn ani myśli podnieść wzroku i z całych sił stara się powstrzymać drżenie ramion, wstała od biurka i podeszła do niego.
- Jace – powiedziała łagodnie. Aż się wzdrygnął. – Co się dzieje?
Nic nie odpowiedział na co Maryse westchnęła.
- Wiem, że jest ci ciężko. Każdemu z nas jest. A Alecowi szczególnie.
Zdziwiony podniósł wzrok. Zaskoczył go ton Maryse i to z jaką wyrozumiałością wyrażała się o Alecu.
- Każdy z nas chciałby, żeby było jak dawniej… - urwała. – Żeby było normalnie – poprawiła się, bo za żadne skarby świata nie chciała wracać do tego co było przed próbą samobójczą Alexandra. Tamto życie nie było prawdziwe. To była ułuda zbudowana na przerażającej rzeczywistości.
- Dotarcie do tego miejsca będzie nas sporo kosztować. Nerwów, sił, czasu… Wiem, że zżerają cię wyrzuty sumienia.
Jace niechętnie kiwnął głową.
- Przyzwyczaiłeś się, że kłótnie pomiędzy tobą i Alekiem nigdy nie trwają długo. Zwykle wystarczyło jedno twoje „przepraszam”, żeby brat ci wybaczył, prawda?
Nie miał pojęcia skąd Maryse to wiedziała ani skąd w niej tyle empatii, ale znów trafiła prosto w sedno. Dlatego ponownie pokiwał głową.
- Teraz jest inaczej i to cię frustruje. Poza tym Alec to wciąż twój parabatai i po prostu chciałbyś być przy nim.
 Jace uznał, że nie ma sensu nawet potakiwać.
- To wszystko cię boli, wiem o tym. – Pomyślała o własnym bólu. O tym, że zawiodła jako matka. – Ale pamiętaj, że największy ból przeżywa właśnie Alec. I to na nim powinniśmy się skupić. Musimy mu pomóc uporać się z tym wszystkim.
- Jak mam mu pomóc, skoro on nie chce ze mną rozmawiać?! – wybuchnął nagle chłopak a po jego policzkach potoczyły się łzy. – Jak mam być dla niego wsparciem?! Jak mam być dobrym parabatai?! Jak udowodnić mu, że łącząca nas więź jest dla mnie ważna?! Że wciąż go kocham?!
Rozpłakał się na dobre. Maryse nie wiedziała Jace’a w takim stanie od lat. Ostatni raz, krótko po tym jak dołączył do ich rodziny. Jeszcze nie w pełni zaaklimatyzowany, wciąż niepewny i przeżywający stratę ojca, schował się w zbrojowni i płakał z kolanami podciągniętymi do piersi. Znalazła go raczej przypadkiem i w matczynym odruchu wzięła w ramiona pozwalając mu wyrzucić wszystkie negatywne emocje za pomocą łez.
Teraz postąpiła ponownie. Objęła chłopaka i przyciągnęła do siebie. Przywarł do niej z niespodziewaną siłą wtulając twarz w zagłębienie jej szyi i płakał. Instynktownie zaczęła go delikatnie gładzić po plecach. Gdyby ktoś ich teraz zobaczył nigdy by nie uwierzył, że wielki, twardy wojownik jakim był bez wątpienia Jace Herondale mógł tak płakać.
- Po pierwsze szanując jego granice – odezwała się Maryse, gdy Jace uspokoił się na tyle by móc ją usłyszeć.
- Ale to trudne. – Pociągnął nosem nieco zawstydzony swoim zachowaniem.
- Nikt nigdy nie powiedział, że będzie łatwo. Ale wierzę, że dasz radę. Dla Aleca.
Przygryzł wargę; nawyk jaki przejął od swojego parabatai nieco nieświadomie. Teraz, gdy dotarło do niego co robił znów miał ochotę płakać. Zaraz jednak wziął się w garść. Maryse miała rację. Musiał być twardy dla Aleca. I wierzyć, że w końcu wszystko się ułoży.
- Dziękuję – wyszeptał wciąż wtulony w matkę. Jeżeli cała sytuacja miała jakiekolwiek dobre strony to z całą pewnością byłoby to uczłowieczenie się Maryse Lightwood. Choć Jace wolałby, żeby kobieta pozostała zimną suką, jeśli tylko to uchroniłoby Aleca przed tym całym cierpieniem. W dodatku czuł się teraz jak zdrajca. I jakby znów dostał coś na co nie zasługiwał. Zamiast zimnego opierdolu ze strony Maryse, jaki zapewne czekałby Aleca za podobne przewinienia, on zebrał słowa wsparcia. Podczas gdy to brat potrzebował ich bardziej. Czy Maryse była taka sama dla Aleca za zamkniętymi drzwiami? Czy zmieniła się tylko dla nich? Z drugiej strony… Była miła w stosunku do Magnusa, Czarownik mógł swobodnie poruszać się po całym Instytucie, poza tym ta dwójka rozmawiała ze sobą bez wzajemnej niechęci. Może więc faktycznie nastąpiły zmiany a on zbyt skupiony na własnym bólu nie potrafił ich zarejestrować? Wiedział, że czekała go jeszcze jedna ważna rozmowa.
 
Izzy patrzyła na swój telefon wzrokiem, który mógłby zmusić do odwrotu niektóre demony. Niestety urządzenie pozostało nieczułe na nieme groźby i wciąż uparcie dzwoniło. Na wyświetlaczu zaś niezmiennie widniało to samo imię: Simon.
Chłopak próbował się do niej dodzwonić całe popołudnie i musiała przyznać, że był uparty. Większość jej adoratorów dawała sobie spokój już po dwukrotnym nieodebraniu przez nią telefonu; rozumieli aluzję. Więc może Lewis nie był uparty a głupi i zdesperowany?
Przywołała z pamięci obraz uroczego okularnika a koniuszki jej ust lekko się uniosły. Simon był naprawdę słodki. I gdy tylko to pomyślała z furią chwyciła poduszkę i rzuciła nią o ścianę. To samo przecież myślała o Edgarze! Zachwycała się nim i wzdychała do niego po nocach podczas gdy on, w tym samym czasie…
- Kurwa mać!
Chwyciła kolejną poduszkę i nią też cisnęła o ścianę celując w to samo miejsce. Wciąż nie potrafiła sobie wybaczyć zauroczenia Edgarem. Jak mogła podkochiwać się w człowieku, który w ten sposób krzywdził jej brata?! Podziw jeszcze byłaby w stanie zrozumieć. Nieważne kim byli Raj i Edgar, jakie tajemnice skrywali nie można było im odmówić skuteczności w zabijaniu demonów. Dla niektórych Łowców to wystarczało by wybaczyć im wszystkie przewinienia. Zastanowiła się przez chwilę. Czy gdyby Clave wiedziało o… skłonnościach tej dwójki to czy nadal szukaliby winnych ich śmierci? Coś jej mówiło, że tak. Że krzywda młodych Nefilim była niczym dla tych ograniczonych umysłowo dziadów, jeśli w zestawieniu pojawiły się wymordowane demony. Jęknęła z frustracją. W jak chorym systemie przyszło im żyć.
Telefon znów zaczął dzwonić. Nawet nie zauważyła, kiedy umilkł a teraz pokój znów wypełnił się dźwiękami cyfrowej melodyjki. W pierwszym odruchu chciała odebrać i łaskawie dać się zaprosić na randkę. Zaraz jednak zmitygowała sama siebie. Simon jej się podobał. Ale czy miała prawo wierzyć własnemu osądowi? Może chłopak też miał jakiś mroczny sekret, o którym nie wiedziała nawet Clary? Może bekał przy jedzeniu? Może potajemnie mordował małe kotki? Może był utajonym pedofilem…
Może…
Choć bardzo chciała nie mogła przekonać samej siebie do tego by wyrzucić te podejrzenia z własnej głowy.
Odkąd tylko wiadome było, że Alec przeżyje, Isabelle nie potrafiła przestać myśleć. Analizować każdej wizyty Raja i Edgara w Instytucie. I aż ją mdliło na wspomnienie ich rąk obejmujących ją w pasie, podnoszących do góry czy klepiących po plecach. Co wtedy myślał Alec? Czy przypominał sobie własne przeżycia z tymi samymi dłońmi? Wtedy nie zwracała na to uwagi, ale teraz mogłaby przysiąc, że brat odwracał wzrok, ilekroć któryś z Łowców jej dotknął.  I nigdy też nie pozwolił by została z nimi sam na sam. Na Anioła! Jak on musiał cierpieć! Bez przerwy pozostawał czujny. Bez przerwy przeżywał własny dramat. A ona w niczym mu nie pomagała. Wręcz przeciwnie. Utrudniała wszystko dążąc do ciągłego kontaktu z Edgarem. Chciała by jej dotykał chwalił ją… Zachowywała się jak typowa zakochana po uszy dziewczynka. Uważała, że był najwspanialszym mężczyzną na ziemi. Więc jak teraz mogła wierzyć swoim przeczuciom względem jakiegokolwiek chłopca? Może wszyscy jej byli też po czasie okazaliby się potworami, tylko ona w miarę szybko z nimi zerwała ponownie wychodząc nietkniętą z szamba? Znów miała więcej szczęścia niż rozumu? Bo gdyby to na nią trafiło… Gdyby Raj i Edgar najpierw ją wzięli na misję… Zapewne skończyłaby jeszcze gorzej niż Alec. Edgar musiał wiedzieć, że się w nim podkochiwała i wykorzystałby to, żeby zapewnić sobie jej milczenie. A ona jak ostatnia idiotka zrobiłaby dla swojego aktualnego ukochanego wszystko.
Teraz była nieco mądrzejsza i żaden mężczyzna nie zmusiłby ją do niczego. Ale przecież mogłaby dać się zmanipulować? Albo…
- Odbierzesz ten cholerny telefon?!
Bicz, w jednej chwili owinął się wokół szyi napastnika. Jace zaczął charczeć.
- Wystarczyło zwykłe nie… - Z trudem łapał oddech. Izzy przypatrywała się bratu z wyraźną niechęcią.
- Co ty tutaj robisz?
Chłopak spróbował poluzować uchwyt na szyi, ale mu się nie udało. Przyszedł z propozycją pokoju więc nie miał aktywowanych żadnych run a i stele zostawił w sypialni. Poza tym nie spodziewał się dostać od razu anielską bronią. Już prędzej wypatrywał kopniaka w żołądek albo ciosu w twarz.
- Mogłabyś? – spytał wskazując na bicz, który chyba zacisnął się jeszcze mocniej.
Izzy prychnęła, ale posłusznie schowała broń. Jace od razu złapał się za gardło i zaczął spazmatycznie łapać powietrze. Wiedział, że jeśli nie zastosuje iratze przez najbliższy tydzień będzie nosił siny ślad na szyi.
- Dzięki – wydyszał, gdy w końcu płuca napełniły mu się akceptowalną porcją tlenu.
- Co ty tutaj robisz? – powtórzyła Izzy jednocześnie wyciszając wciąż dzwoniący telefon. Jace’owi nie umknęło imię na wyświetlaczu. Czego ten wymoczek chciał od jego siostry?
- Przyszedłem podziękować i przeprosić. – Wskazał ręką na podłogę, gdzie leżała rozlana kawa oraz opakowanie ulubionych ciastek Izzy, które jakoś przetrwało upadek.
Dziewczyna przyjrzała się bałaganowi i z ulgą stwierdziła, że dywan uniknął spotkania z kawą.
- Sprzątasz to – warknęła. Wciąż była wściekła na Jace’a.
- Hej! – Chłopak aż jęknął. – To twoja wina! To ty mnie zaatakowałaś!
- Bo wlazłeś do mojego pokoju bez pytania! Nie wiesz, że się puka?!
- Pukałem, ale nie odpowiadałaś!
- Więc może nie chciałam cię widzieć?! Chyba już ustaliliśmy, że świat nie kręci się wokół ciebie, Jace!
Chłopakowi zrobiło się głupio. Już otwierał usta, żeby coś wypowiedzieć, ale Izzy nie dała mu dojść do głosu.
- I co?! Przyszedłeś przeprosić robiąc dokładnie to samo?! Czy ty w ogóle wiesz na czym polegają przeprosiny?! Czy w swoim naiwnym uwielbieniu do samego siebie myślisz, że wystarczy rzucić jedne „przepraszam” a potem ciągle można robić to samo?! Bo przecież „przepraszam” naprawia wszystko! – Aż wyrzuciła ręce do góry z frustracji. Której powodem był nie tylko brat, ale także telefon. Który może i już nie dzwonił, ale brzęczał ustawionymi na maxa wibracjami. Simon słał SMS-y.
Jace, po raz kolejny tego dnia, spuścił głowę. Izzy miała racje. Znów się nie popisał. I to akurat wtedy, gdy obiecał sobie, że się zmieni.
- Wybacz…
- O! – Dziewczyna wzięła się pod boki. – Ktoś studiował słownik synonimów!
Tylko świadomość, że zasłużył powstrzymywała go przed odgryzieniem się siostrze.
- Nie… Naprawdę proszę cię o wybaczenie. Wiem, że skopałem a teraz uświadomiłem sobie, że będę musiał naprawdę mocno nad sobą pracować, żeby podobnego błędu już nie popełnić.
Izzy z najwyższym trudem powstrzymywała się, żeby nie otworzyć szeroko ust ze zdumienia. Jace szczerze przepraszał i jeszcze zdawał sobie sprawę ze swojego błędu? W jakiej alternatywnej rzeczywistości się właśnie znalazła?
- Chciałem ci też podziękować za powstrzymaniem mnie przed wtargnięciem do pokoju Aleca. – Miał dreszcze na samą myśl jak wiele złego mogłoby to przynieść. – Jestem idiotą – powiedział coś co wiedział, że siostra zawsze chętnie usłyszy.
- Jesteś – zgodziła się, ale powiedziała to z miękkością, która zaskoczyła nawet ją. Bo chyba dopiero teraz dotarło do niej, że Jace także cierpiał. Mimo iż był poniekąd sprawcą całego tego bałaganu to wciąż pozostawał w pełni czującą istotą ludzką i odrzucenie ze strony nie tylko Aleca, ale także jej i Clary (dziewczyna zwierzyła się Izzy, że zastanawiała się nad rzuceniem blondyna) musiało go boleć. Może i nie była jeszcze skłonna mu wybaczyć, ale z pewnością mogła zacząć próbować. W końcu Alec na pewno by nie chciał, żeby ona i Jace walczyli ze sobą. To on był zawsze tym, który łagodził kłótnie, więc świadomość, że stał się zapalnikiem kolejnej mogła go zaboleć. Poza tym była pewna, że Alec pozwolił sobie na odrzucenie Jace’a tylko dlatego, że wierzył, iż blondyn miał wsparcie reszty rodziny. I Clary. Przecież sam namawiał Maxa by nadal podziwiał Jace’a.
- Ale jak posprzątasz ten burdel to pomyślę, czy ja jestem w stanie z tym żyć. – Uśmiechnęła się do niego nieco wymuszenie, ale dla Jace’a był to jeden z najpiękniejszych uśmiechów siostry. Izzy dawała mu szansę. Nie miał zamiaru jej zmarnować.
Isabelle z rozbawieniem patrzyła jak Jace własną koszulką ścierał rozlaną kawę. Będzie musiała mu potem przypomnieć, że w związku z takim nieposzanowaniem ubrań to on teraz robił pranie.
Kątem oka spojrzała na telefon. Przestał dzwonić. Z jakiegoś powodu zrobiło jej się smutno.

 

 

 

1 komentarz: