Na początku przepraszam, że wczoraj nie było rozdziału (jeśli to kogokolwiek obeszło). Wróciłam zajechana z urlopu a jeszcze trza było odbębnić pierwszą zmianę w pracy... Takie rzeczy powinny być zakazane przez Konwencję Genewską.
Jeszcze raz przepraszam.
UTRACONA NIEWINNOŚĆ
28
- Nienawidzę cię –
wysapał Alec padając na krzesło. – Z całego serca. – Sięgnął po stojącą na
stole szklankę i opróżnił ją dwoma solidnymi łykami.
Magnus zachichotał.
- Ja jednak myślę, że
mnie kochasz. – Odgarnął ukochanemu kosmyk włosów z czoła. Alec prezentował się
cudownie w szytym na miarę czarnym garniturze i lawendowej koszuli. Co prawda
trzeba było kupić nową; stara wciąż pozostawała za duża. Mężczyzna nadal nie
wrócił do swojej zwyczajowej wagi, lecz jak na kogoś kto spędził tyle czasu w
szpitalu i tak wyglądał całkiem dobrze. Przynajmniej na tyle by nikt postronny
go nie zaczepiał i co rusz nie pytał o zdrowie.
Magnus miał swoje zdanie
na temat wyglądu ukochanego. A było ono na tyle sugestywne, że mężczyzna niezwykle
ubolewał nad faktem, że goście weselni tak wolno się upijają. Póki co
uprowadzenie drużby pana młodego z pewnością nie uszłoby mu na sucho. Zwłaszcza
jeśli jego celem byłby jakiś schowek na miotły. Toaletę skreślił już na samym
początku. Raz próbował i mu starczy. Oby tylko Alec nie poznał tej historii.
Alexander chciał coś odpowiedzieć,
ale w tym samym momencie pojawiła się Izzy. W obcisłej czerwonej sukience i z zaczerwienionymi
policzkami wyglądała obłędnie. Na jej szyi pysznił się naszyjnik z rubinem –
podarunek od Magnusa. Początkowo wzbraniała się przed przyjęciem prezentu.
Dopiero kiedy wyjawił jej jego historię i powiedział, że w ten sposób pomaga mu
się uporać z przeszłością, zgodziła się na obdarowanie. Naszyjnik bowiem miał
być prezentem zaręczynowym dla Camille. I oczywiście, Magnus mógł go już dawno
sprzedać w jakimś lombardzie, jednak coś go przed tym powstrzymywało. Kazał
wykonać naszyjnik mając dobre intencje, chciał więc by nosząca go osoba o niego
dbała.
Patrząc na Isabelle Lightwood
Magnus wiedział, że lepszej decyzji nie mógł podjąć.
- Alec! – Dziewczyna
zaczęła ciągnąć brata za ramię. – Chodź tańczyć.
Mężczyzna jęknął
cierpiętniczo, jakby siostra wymagała od niego przynajmniej wykonania szpagatu
z jednoczesnym żonglowaniem płonącymi pochodniami, po czym rzucił Magnusowi
nienawistne spojrzenie. Ten odpowiedział jedynie wzruszeniem ramion. Przecież
Alexander sam chciał nauczyć się tańczyć, żeby zrobić Izzy przyjemność. Nie
przewidział niestety, że Isabelle odkrywszy ten prezent postanowi zajechać go
na śmierć, na parkiecie. Nawet próba przekupstwa nic nie dała. Siostra nie
zamierzała odpuścić. Tak jakby jej stopy przyrosły do parkietu. A on naprawdę nie
miał już siły. Zarówno fizycznie jak i psychicznie. Taniec jednak nie był dla
niego.
- Weź sobie Magnusa – burknął.
Ku jego zdumieniu Izzy naprawdę zdawała się rozważać tę opcję. A kiedy Magnus
wstał i ukłonił jej się szarmancko, była już kupiona. Bez oporów dała się
poprowadzić na parkiet. I dokładnie wtedy, tak żeby wszechświat mógł
przypomnieć Alecowi, że ogólnie to go nienawidzi, z głośników popłynęła wolna
piosenka.
- Za jakie grzechy? –
warknął. Na tym weselu chciał zatańczyć tylko dwa razy. Z siostrą, by zrobić
jej przyjemność i wolnego przytulańca z Magnusem. A tymczasem, z własnej
nieprzymuszonej woli, oddał swoje miejsce Izzy. Jedyne pocieszenie stanowił
fakt, że nie tylko on był zły. Simon także gapił się na tańczącą parę jakby
zrobili mu jakąś niewyobrażalną krzywdę. Na przykład zaspojlerowali zakończenie
nowych Gwiezdnych Wojen.
- Rozchmurz się.
Niespodziewanie tuż obok
pojawił się Jace. Mężczyzna wyglądał na pijanego. Problem w tym, że Alec nie wiedział:
szczęściem czy wódką.
- Nie powinieneś tańczyć
z Clary? – zapytał by wyrobić sobie opinię.
- Luke mi ją porwał –
powiedział Jace siadając na zwolnionym przez Magnusa krześle. Składał zdania
dość poprawnie i Alec odetchnął z ulgą. Naprawdę nie chciało mu się teraz wstawać,
żeby przewietrzyć bratu głowę. A jako drużba był do tego raczej zobowiązany.
- Czyli obaj zostaliśmy
bez pary. – Wskazał głową Magnusa tańczącego z Isabelle. Kiedy Jace spojrzał w
tamtą stronę bezwiednie wstrzymał oddech. Choć jego stosunki z bratem uległy
sporej poprawie i Jace nie rzucał już homofobicznych komentarzy to nadal
chwilami czuł niepokój. Bał się, że zaraz to wszystko straci a Jace stanie się
Jace’em, którego znał przez całe swoje życie.
A jednak brat zdawał się
całkowicie pogodzony z otaczającą go rzeczywistością.
- Masz szczęście, że
Simon jest z natury pacyfistą, bo zapewne obiłby twojemu chłopakowi gębę. Albo
przynajmniej spróbował. – Parsknął śmiechem.
Alec, który wyobraził
sobie Simona walczącego z kimkolwiek dołączył do niego. Śmiał się tak długo aż
zabrakło mu tchu. W tym samym momencie umilkł też Jace. Wyglądał jakby momentalnie
wytrzeźwiał i Alec doszedłszy do siebie musiał niemal siłą powstrzymywać go
przed wezwaniem karetki.
- Nic mi nie jest. – Na potwierdzenie
swoich słów wzniósł toast. Za młodą parę. Jace nie mógł się nie napić.
- Słuchaj… - Blondyn
nagle spoważniał a ciśnienie Aleca podskoczyło do jakichś abstrakcyjnych
wartości. – Ty wiesz, co tak naprawdę wydarzyło się na tym panieńskim?
Alec odstawił szklankę i
wrócił myślami do tego poranka, gdy kompletnie pijany Magnus dobijał się do
drzwi jego mieszkania. A kiedy, w końcu, go wpuścił mężczyzna od razu legł na
kanapie, nie zaprzątając sobie głowy nawet zdjęciem butów. Czy raczej buta, bo
miał na sobie tylko jeden. W dodatku chyba nawet nie swój, sądząc po rozmiarze.
Jego makijaż był kompletnie rozmazany a włosy mieniły się od wielobarwnego
konfetti. Z tylnej kieszeni spodni wystawały mu ulotki dziesięciu
najpopularniejszych nocnych klubów w Nowym Jorku. Na jednej znajdował się nawet
jakiś obcy numer telefonu i Alec pewnie zacząłby być zazdrosny, gdyby nie
dopisek tuż obok, sporządzony ręką Magnusa.
Spieprzaj dziadu, jestem
zajęty.
Prawdopodobnie mężczyzna
chciał odpowiedzieć zalotnikowi, ale coś nie wyszło. Uspokojony i nieco
rozczulony Alexander postawił przy Magnusie miskę, tak na wszelki wypadek i
udał się na zakupy. W domu nie miał nic czym można było walczyć z kacem.
- Wiesz… - odezwał się po
nieco dłuższym milczeniu. – Ja to nawet nie wiem czy chcę wiedzieć.
Po minie Jace’a łatwo
można było wywnioskować, że on wręcz przeciwnie; oddałby wiele za możliwość poznania
tej tajemnicy. Niestety rzeczywistość mu tego nie ułatwiała. Alec podejrzewał,
że w dużej mierze bratem kierowała zazdrość. Co by się tam nie działo,
panieński Clary na pewno przyćmiewał kawalerski jej narzeczonego. Chociażby
skalą. Jednak Jace nigdy się do tego nie przyzna.
- Dobra, zostawmy to –
powiedział zwodniczo niedbałym tonem. – Z innej beczki. Widziałeś minę ojca,
gdy zobaczył ciebie i Magnusa? – Wargi rozciągnęły mu się w szerokim uśmiechu.
– Myślałem, że padnie na zawał.
Alec, któremu mina rodzica
kojarzyła się bardziej z rządzą mordu nie podzielał entuzjazmu brata. Nie mógł
jednak powiedzieć, że pokazanie ojcu, iż postawił na swoim nie sprawiło mu dzikiej
satysfakcji.
- Ciekawe, co powie tym wszystkim
burakom, z którymi pracuje?
Choć używanie jego
orientacji, żeby dopiec ojcu wydawało się Alecowi sprawą raczej wątpliwą
moralnie to jakoś nie potrafił, tak do końca, się o to gniewać. Bo i jego zastanawiała
ta kwestia. Jak Robert Lightwood, mężczyzna bez skazy, wytłumaczy swoim
homofobicznym koleżkom fakt posiadania syna geja? W momencie, gdy fotograf napstrykał
już tonę zdjęć a przynajmniej jedna czwarta uwieczniła jego i Magnusa (na kilku
się nawet całowali), nie dało się już tego zamieść pod dywan i udawać, że
pierworodny jest zwykłym outsiderem, który z własnej woli wybrał ubóstwo
zamiast rodzinnej fortuny.
- Cóż… Jakoś będzie
musiał – podsumował Alec i wzruszył ramionami. Bezwiednie przeniósł wzrok na
ojca. Robert siedział nieopodal a jego czerwona od tłumionej wściekłości i
alkoholu twarz, mocno kontrastowała z białą koszulą. Obok niego stała
opróżniona, w trzech czwartych, butelka wódki. Powinien się martwić czy ojciec
przypadkiem się nie upije i nie zacznie robić scen. Znał go jednak zbyt dobrze.
Nawet kompletnie zalany Robert Lightwood potrafił zachować się w towarzystwie.
Alkohol brał go we władanie dopiero w domu, gdzie nikt poza rodziną nie mógł go
zobaczyć. A ich zdanie się dla niego nie liczyło.
Spojrzał na siedzącą obok
matkę. Maryse Lightwood oszałamiała figurą podkreśloną przez długą złotą
suknię. Na pewno nikt nie dałby jej tyle lat, ile naprawdę miała. Przynajmniej
dopóki nie spojrzałby na twarz. Pełen niechęci grymas postarzał ją co najmniej
o dekadę.
Musiała wyczuć, że ktoś
się jej przygląda, bo spojrzała w tamtą stronę. Alec spiął się gwałtownie, ale
matka… uśmiechnęła się do niego. Zdecydowanie nie tego się spodziewał.
- Widzisz to? – szepnął
do brata, ale Jace’a już nie było. Został zaciągnięty do szwedzkiego stołu
przez Maię, przyjaciółkę Simona z czasów, gdy ten próbował dorabiać sobie kelnerowaniem.
Skończyło się to tragicznie dla całej masy szklanek. A skoro o szklankach mowa…
Alec uznał, że musi się napić.
- Dokonałeś cudu, wiesz?
– Isabelle położyła głowę na ramieniu Magnusa. Nie czuła, by robiła coś złego.
Na Anioła! Ten facet był jej przyszłym szwagrem, nie miała co do tego żadnych
wątpliwości. A tańczył wręcz obłędnie. Postanowiła, że wyśle do niego Simona na
kilka lekcji.
- Chodzi o to, że
nauczyłem Aleca tańczyć? To wcale nie było aż takie trudne – roześmiał się
Magnus całym sobą żałując, że przy pierwszej wolnej piosence utknął z Isabelle.
Nie żeby miał coś przeciwko tańczeniu z dziewczyną, ale jednak wolałby teraz
trzymać w ramionach Alexandra.
- Nie o tym mówię, choć
faktycznie trzeba przyznać, że to nie lada osiągnięcie. Chodziło mi raczej o
to, że uczyniłeś go szczęśliwym. Już dawno przestałam wierzyć, że zobaczę
mojego brata tak zadowolonego z życia.
Zabrzmiało to cholernie
smutno, lecz najgorsze było to, że Isabelle mówiła całkiem szczerze.
- Żyję po to by go
uszczęśliwiać – odrzekł Magnus i nie było w tym oświadczeniu krzty przesady.
Postanowił, że wynagrodzi Alecowi wszystkie te nieszczęśliwe lata, jakie do tej
pory przeżył. Choćby miał na tym spędzić resztę swojego życia.
- Wiem… - Isabelle
uśmiechnęła się lekko. – I dziękuję, że kochasz mojego brata.
Alec siedział przy
stoliku sam. Magnus nadal tkwił w objęciach Izzy. Siostra, która po raz
pierwszy od lat dorwała kogoś kto dorównywałby jej w tańcu, nie miała zamiaru
tak łatwo wypuszczać swojej zdobyczy z rąk. Alec wcale się o to nie gniewał. Lubił
patrzeć na jej zadowoloną minę.
Powiódł wzrokiem po
reszcie parkietu. Clary i Simon udawali, że tańczą; to znaczy gibali się mniej
więcej w rytm muzyki, największą uwagę skupiając na tym, by nie deptać drugiemu
po palcach.
Jace obtańcowywał jakąś ciotkę,
którą ostatni raz widzieli chyba na dziewiątych urodzinach Izzy, a którą trzeba
było zaprosić, bo inaczej świat miał się skończyć. Tak przynajmniej twierdził
sam Jace, zaraz po tym jak odbył niezbyt budującą rozmowę z rodzicami, na temat
liczby gości.
Uśmiechnął się do siebie.
Cała sytuacja miała miejsce zanim jeszcze brat przyjął zlecenie od Raphaela i
ich stosunki były normalne. Zaczął się zastanawiać czy jeszcze kiedyś dojdą do
tego stopnia zażyłości, co przed jego comming out’em. Jace bardzo się starał, więc
istniała na to spora szansa. Uznał, że musi nauczyć się z optymizmem patrzeć w
przyszłość.
Wtem zrobiło mu się duszno.
Jeszcze raz obrzucił całą salę uważnym spojrzeniem i doszedłszy do wniosku, że
nic nie wymaga jego natychmiastowej interwencji, postanowił wyjść na dwór i się
przewietrzyć. Od opuszczenia szpitala zdecydowanie upodobał sobie spędzanie
czasu na wolnym powietrzu. Zbyt długo był zamknięty w ciasnej sali.
Przechadzał się właśnie
po uroczym ogrodzie, gdzie kilka godzin temu zawodowy fotograf ustawiał ich w
pozy zgoła nienaturalne, gdy do jego uszu dotarł dźwięk jaki wydają szpilki w zetknięciu
ze żwirową nawierzchnią. Pewny, że to Izzy, przystanął by siostra mogła go
dogonić.
Ku jego ogromnemu
zdumieniu to nie Isabelle pojawiła się tuż obok.
- Mama? – spytał głupio a
zimna kula strachu rozlała się po jego żołądku. Naprawdę ostatnie czego teraz
chciał to ochrzan ze strony rodzicielki i wysłuchiwanie, jak bardzo ją zawiódł.
- Mogę się przyłączyć? –
spytała Maryse zrównując się z synem. Jej ton był wolny od jakichkolwiek pretensji,
więc zszokowany Alec nie mógł zrobić nic więcej jak tylko skinąć głową i podać
matce ramię. Ta ujęła je delikatnie po czym wznowili przerwany marsz.
Przez chwilę szli w
ciszy, którą ostatecznie przerwała Maryse.
- Piękna ceremonia.
Alec, nie ufając sobie na
tyle by otworzyć usta, ponownie pokiwał głową.
- Jace wyglądał tak
poważnie w tym garniturze – ciągnęła kobieta niezrażona milczeniem
pierworodnego. – Aż trudno było uwierzyć, że to ten sam chłopiec, który
zakradał się w nocy do kuchni i wyjadał krem czekoladowy prosto ze słoika.
Alekiem wstrząsnęło.
- Wiedziałaś?!
Maryse roześmiała się w
odpowiedzi.
- Oczywiście! Jak
myślisz, dlaczego nigdy go nie zabrakło?
Wzruszył ramionami.
Uznał, że bezpieczniej będzie nie mówić matce, iż o uzupełnianie zapasów, od
zawsze, podejrzewali nianię. Alec nawet nie przypuszczał, że matka wie, jaką
miłością Jace darzył krem czekoladowy. A skoro tak… To czy wiedza o jego małych
słabostkach też była w jej posiadaniu? Nie znalazł w sobie odwagi by zapytać. Bo
jeśli odpowiedź byłaby przecząca… Znów zostałby zepchnięty w cień brata. A
dopiero co się z niego wydostał.
Znów szli w milczeniu. I
znów przerwała je Maryse, gdy dotarli do bramy ogrodu i dalszy spacer
przestawał mieć jakikolwiek sens.
- Alexan… Alec –
poprawiła się szybko, co niezmiernie zdziwiło mężczyznę. Odkąd tylko pamiętał
matka z lubością używała jego pełnego imienia. Nawet po tym, jak niespełna
siedmioletnia Isabelle, z pełną determinacją, na jaką stać tylko dziecko w jej
wieku, powiedziała, że przecież Alec tego nie lubi.
- Tak?
- Jak się czujesz?
Pytanie nie powinno go
ani dziwić ani tym bardziej ranić. Od początku wesela zadały mu je przynajmniej
trzy osoby, a odkąd trafił do szpitala pojawiało się w niemal każdej rozmowie.
Problem polegał na tym, że przez cały okres jaki tam spędził ani matka, ani
ojciec go nie odwiedzili. To był pierwszy przejaw zainteresowania Maryse
zdrowiem syna. Bardzo nieoczekiwany i bardzo spóźniony.
- Dobrze – burknął. –
Myślę, że będę żył.
Jeśli kobieta poczuła się
urażona złośliwością syna to nie dała tego po sobie poznać. Alec był
rozczarowany. Niedawno odkryta część niego chciała dogryźć matce. Tak, żeby
bolało.
- Cieszę się. –
Zabrzmiało to szczerze i Alexander zrozumiał, że tego wesela nie przetrwa bez
szwanku. Dostanie zawału jak nic.
- A ten mężczyzna, z
którym przyszedłeś? – Nie patrzyła na syna. Wzrok miała utkwiony gdzieś daleko.
Jakby tylko ten sposób odseparowania od rzeczywistości umożliwiał jej prowadzenie
tej rozmowy.
A więc to tak! Matka
wcale nie była zainteresowana ani spędzaniem z nim czasu ani jego zdrowiem.
Chodziło o precedens jakiego się dopuścił przychodząc na wesele z MĘŻCZYZNĄ.
Choć przecież wcale nie
powinno – zabolało.
- Magnus? – odparł zimno.
– On na pewno czuje się dobrze.
Maryse zadrżała jakby
słowa syna naprawdę zrobiły jej jakąś krzywdę.
- To… Dobrze… -
Przełknęła ślinę. – A czy… - Wyraźnie nie potrafiła znaleźć słów, które w pełni
wyrażałyby to, co chciała powiedzieć. – Czy to tak na poważnie? Ty… i… on?
Tylko niedawna przeprawa
z Jace’em sprawiła, że Alec nie rozpadł się na kawałki. Wiedział, że tego typu pytania
będą padały jeszcze bardzo często. Przecież on i Magnus stanowili chyba
najbardziej nietypową parę w historii. Powinien więc się do nich przyzwyczajać.
- Tak – warknął, choć
przecież wcale nie chciał. Nie mógł jednak powiedzieć, że zbolała mina matki nie
poruszyła ciemnej strony jego duszy. Tej, której tak nienawidził i najchętniej
wypaliłby ją rozgrzanym żelazem. – Bardzo na poważnie – dodał już nieco milszym
tonem. – Kocham go – to powiedział już całkiem łagodnie. Bo przed oczami od
razu stanął mu Magnus i po prostu nie potrafił się dłużej złościć.
Maryse przygryzła wargę.
Alec odziedziczył ten gest po niej, więc od razu wiedział, że matka się nad
czymś usilnie zastanawiała. Fakt, że nadal nie puściła jego ręki i nie
obrzuciła go od razu inwektywami, rozpalił w nim dawno uśpioną nadzieję. Miał ochotę
dać sobie w twarz. Przez własną głupotę znów będzie cierpiał.
- To… - odezwała się w
końcu Maryse. – To chyba znaczy, że powinnam go poznać.
Ostatnimi czasy świat
Alexandra Lightwooda wyczyniał akrobacje na poziomie cyrkowym, jednak teraz mężczyzna
miał wrażenie, że wykonał skok na główkę z wodospadu Niagara.
- Słucham? – wychrypiał
przez ściśnięte gardło.
Maryse dalej nie kwapiła
się by na niego spojrzeć, lecz kiedy się odezwała jej głos brzmiał pewnie.
- Chciałabym poznać
twojego… chłopaka. – Potknęła się przy ostatnim słowie a mimo to próżno było
szukać w jej głosie pogardy, której Alec tak się obawiał. Niemal obezwładniony
szokiem mężczyzna milczał. Jego umysł przypominał papkę, w której nie sposób
było znaleźć jakąkolwiek spójną myśl.
Wykorzystując chwilową
niezdolność syna do konwersacji, Maryse, przedstawiła szczegóły swojej
propozycji.
- Rozumiem, że możesz być
nieco… zaskoczony. Dlatego proponuje spotkanie na neutralnym gruncie. Czy twój…
Czy Magnus lubi sushi?
Niespodziewanie Alec
odzyskał część władzy nad ośrodkiem mowy.
- On tak. Ale ja nie. –
Nawet tak niewiele znaczące postawienie się matce, gdy ta była niemal
bezbronna, wywołało w nim euforię i pozytywnie natchnęło ku dalszej rozmowie.
Maryse ponownie
przygryzła wargę. Nie miała o tym pojęcia. A powinna.
- Więc może po prostu… wy
coś wybierzecie i dasz mi znać, co ustaliliście? – zaproponowała bojąc się
najwidoczniej popełnić kolejną gafę.
Alec poczuł przemożną
chęć wyrwania ramienia z objęć matki i wykrzyczenia jej w twarz wszystkich tych
emocji, z którymi mierzył się od dzieciństwa. Jej propozycja z jednej strony
wydawała mu się ciosem poniżej pasa, z drugiej zaś czymś o czym marzył całe
życie.
- Dlaczego? – Musiał
wiedzieć. Czy to znowu jakiś plan mający na celu poprawienie wizerunku
rodzinnej firmy? Czy też matka naprawdę próbowała odbudować ich relacje?
Inaczej. Zbudować je na nowo. Ostatni raz byli przecież naprawdę blisko, gdy
jeszcze karmiła go piersią. A i to nie trwało zbyt długo.
Maryse westchnęła.
Doskonale wiedziała o co chodziło synowi.
- Alec… - Jej dłoń spoczęła na policzku mężczyzny.
Ten wzdrygnął się, ale znalazł w sobie dość mocy, by się nie odsunąć. Choć
Anioł mu świadkiem, marzył o tym. Uznał jednak, że i on musi pokazać jakiś akt
dobrej woli. Choćby tylko po to zachęcić matkę do dalszej rozmowy. Bo bez
odpowiedzi na swoje pytanie, nie pozwoli jej się ruszyć.
- Alec… Ten dzień, gdy
zadzwonili do nas ze szpitala… Ta niewiedza, co z tobą będzie… - Zacisnęła
mocno powieki. – Przypomniał mi się dzień, w którym straciliśmy Maxa. – Umilkła,
żeby otrzeć oczy. Alec zrobił to samo, z tym, że on nie musiał przejmować się
makijażem i z jego strony wyglądało to dużo mniej finezyjnie.
- Dotarło do mnie –
Maryse zaczęła mówić przez nos, co świadczyło o wstrzymywanym płaczu – że
jestem o krok od utraty drugiego syna…
Nic nie odpowiedział. Nie
wiedział co.
- Kiedy lekarz
powiedział, że będziesz żył… - ciągnęła kobieta. – Wcale nie odetchnęłam z ulgą.
Zrozumiałam, że ja cię już straciłam. Przez własną głupotę. Strach przed tym,
że potwierdzisz moje przypuszczenia nie pozwolił mi cię odwiedzić. Bałam się.
Twojej reakcji. Tego, że mnie wyrzucisz. Powiesz, że nie chcesz więcej widzieć.
– Umilkła jakby czekając aż on coś powie. Lecz Alec milczał zbyt wstrząśnięty,
by wydobyć z siebie choćby słowo.
Wyczuwając chłód płynący
z syna, Maryse, cofnęła rękę i odsunęła się na kilka kroków.
- A kiedy cię dziś
zobaczyłam… tak szczęśliwego… Zrozumiałam, że przynajmniej muszę spróbować cię odzyskać.
Alec drgnął.
- Ale chyba źle się do
tego zabrałam. – Maryse zaśmiała się gorzko. – Powinnam zacząć od przeprosin.
Tak więc… Przepraszam Alec. Wiem, że to mało, ale jeśli tylko dasz mi szansę
obiecuję, że spróbuje naprawić jak najwięcej zła, które ci wyrządziłam. To co,
synku? – Spojrzała na mężczyznę z nadzieją. – Dasz matce drugą szansę?
Alec patrzył na nią z nieodgadnionym
wyrazem twarzy.
- Piątek – powiedział w
końcu.
- Słucham?
- Piątek – powtórzył. –
Kolacja. Ja, ty i Magnus. Myślę, że ta włoska knajpka obok mojej starej szkoły
będzie w porządku. Co o tym sądzisz?
Twarz Maryse wyglądała
jakby na nowo zaświeciło dla niej słońce.
- Doskonały wybór. –
Uśmiechnęła się a Alec odwzajemnił gest.
- No to jesteśmy
umówieni. – Podał matce ramię. – A teraz wracajmy, bo Jace jeszcze gotów
wszcząć alarm.
Kobieta ujęła ramię syna nieco
mocniej niż było to konieczne i dała się poprowadzić w stronę sali weselnej.
Nim weszli jeszcze raz
zwróciła się do mężczyzny.
- Alec?
- Tak?
- Kocham cię. – Pocałowała
go w policzek.
Alec, na drżących nogach,
dotarł do swojego stolika. Opadł ciężko na krzesło i nie namyślając się długo
chwycił za stojący obok kieliszek po czym wypił wszystko jednym haustem. Nawet
się nie skrzywił, gdy wódka zapiekła go w przełyku. Podczas rozmowy z matką
starał się trzymać zarówno fason jak i emocje na wodzy, jednak teraz cała irracjonalność
sytuacji do niego dotarła. Matka go przeprosiła. Matka chciała naprawić ich
relację. Matka zaprosiła jego i Magnusa na kolację. Poczuł, że potrzeba
mu alkoholu. Sięgnął po butelkę i nalał sobie szczodrą porcję, z którą rozprawił
się jednym łykiem. Jednak to wciąż było za mało. Napełnił kieliszek ponownie.
Tym razem nie dane mu było go wypić. Został powstrzymany przez Jace’a, który
wyglądał jakby z trudem panował nad żołądkiem. Oraz zdziwieniem.
- Przystopuj trochę –
powiedział blondyn odbierając mu kieliszek i samemu go wypijając. Gdzie te
czasy, gdy jego braciszek był abstynentem i zawsze można było liczyć na to, że
zaniesie jego zezwłokowane ciało do domu? Gdyby sytuacja była inna
zażartowałby, że Magnus ma na niego zły wpływ. Na razie jednak tego typu
docinki pozostawały poza jego zasięgiem.
- A tobie to niby wolno?
– burknął Alec zadowolony z możliwości skupienia uwagi na czymś innym.
- Ja mam większą wprawę.
Poza tym potrzebowałem tego. – Wstrząsnął nim dreszcz.
- Wyobraź sobie, że ja
też!
Jace zmierzył go uważnym
spojrzeniem.
- Co się stało?
- A tobie? – odpowiedział
pytaniem.
- Hej! Zapytałem
pierwszy! – oburzył się Jace, ale Alec spojrzał na niego tym wzrokiem i
musiał skapitulować.
- Zapytałem ciotkę Cecile
co u niej. Dostałem bardzo barwny i szczegółowy opis porodu z komplikacjami. –
Momentalnie pozieleniał na twarzy. – Muszę szybko wyrzucić to z głowy, bo z nocy
poślubnej nici. A co z tobą?
Normalnie Alec
współczułby bratu. Jednak nie dziś. Dziś był zbyt zajęty zamętem we własnej głowie.
- Mama mnie przeprosiła –
powiedział głucho a Jace zamarł z rozdziawioną gębą. – I zaprosiła mnie z
Magnusem na kolację.
Jace bez słowa napełnił
zarówno swój kieliszek, jak i ten należący do brata. Nie próbował nawet w żaden
sposób komentować usłyszanych rewelacji i Alec był mu za to wdzięczny. Musiał
całą sprawę przemyśleć sam, na spokojnie. No może z niewielką pomocą Magnusa.
Który przez cały proces przemyśleń trzymałby go w ramionach i zapewniał o
swojej miłości. Naraz poczuł, że to wcale nie wódki było mu trzeba a Magnusa
właśnie. Wstał i ruszył na poszukiwania mężczyzny całkowicie ignorując
zdziwione spojrzenie Jace’a.
Znalazł go dość szybko.
Tańczył z Clary i dziewczyna zdawała się być zachwycona. Ta dwójka naprawdę
przypadła sobie do gustu.
Alec zaczekał aż piosenka
się skończy i nim ktokolwiek zdążyłby go ubiec znalazł się za Magnusem.
Delikatnie postukał mężczyznę w ramię. Gdy Bane się odwrócił i zobaczył
Alexandra jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Mogę prosić? – Skłonił
się Alec. Magnus, bez słowa, podał mu rękę. Didżej puścił kolejny kawałek.
Wolny. Alexander odszukał wzrokiem Clary i bezgłośnie, samymi wargami,
wyszeptał „dziękuję”. Dziewczyna, w odpowiedzi, uniosła dwa kciuki do góry.
Zaczęli tańczyć. Było
zupełnie inaczej niż w Magnusowym salonie. Alec nie musiał już bać się tego,
jak Magnus na niego działał czy też wstydzić własnych odruchów. Mógł, całkiem
jawnie, wtulić się w mężczyznę, poczuć bicie jego serca, cieszyć się ciepłem
drugiego ciała. Tak. To tego właśnie było mu trzeba. Jak to możliwe, że świat
przestawał być taki okrutny, gdy Magnus znajdował się tuż obok?
Położył mężczyźnie głowę
na ramieniu na co ten zareagował śmiechem.
- Hej. Z tego, co
pamiętam to ty miałeś prowadzić.
- Cicho.
Magnus ponownie
zachichotał i pocałował mężczyznę w skroń.
- No, groszku pachnący,
co się stało?
Alec uniósł brwi.
- Groszku?
- Chciałem wypróbować
nowe określenie. Ale nie uciekaj od pytania. Co się stało? Jesteś spięty.
Pogłaskał ukochanego po
plecach. Zwykle ten gest wywoływał miłe dla ucha mruczenie, lecz nie tym razem.
- Alexandrze? – Nie
ustępował.
- W piątek… W piątek
jesteśmy umówieni na kolację z moją matką – wydukał wreszcie Alec i
instynktownie skulił się w oczekiwaniu na reprymendę. Zamiast nią jednak został
obdarzony szczerym uśmiechem.
- Czyli mam tydzień, żeby
znaleźć sposób na oczarowanie przyszłej teściowej.
Alec zamrugał.
- Nie jesteś zły?
- Dlaczego miałbym być? –
W głosie Magnusa pobrzmiewało autentyczne zdumienie.
- Wiesz… Po tym, co ci
opowiadałem o mojej rodzinie… - Na samo wspomnienie palił go wstyd. W końcu
przeprosi za to Magnusa. Przyrzekł to sobie. – Myślałem, że nie będziesz
chciał… To znaczy…
- Alexandrze – przerwał
mu Bane. – Rozumiem, że ta sprawa jest dla ciebie ważna. Ergo, jest ważna
również dla mnie. Wierzę, że bez wyraźnego powodu nie zdecydowałbyś się na
spotkanie z matką.
Alec miał ochotę się
rozpłakać. Słowa Magnusa dogłębnie nim wstrząsnęły. Do tej pory to on był tym,
który się poświęcał. Tym członem „więc dla mnie też”. Nikt nigdy nie rezygnował,
dla niego, z własnego komfortu.
- Kocham cię – powiedział
i zaraz dodał czując, że musi wszystko wyjaśnić. – Mama… Ona… Chce się pogodzić.
- To wspaniale! – odrzekł
Magnus. – Wierzę, że wam się uda. I pamiętaj, iż zawsze będę tuż obok, by służyć
wsparciem. Kocham cię.
Kiedy wszystko zostało
już wyjaśnione mogli bez przeszkód cieszyć się tańcem.
Spędzili w swoich
objęciach jeszcze trzy piosenki aż Alec stwierdził, że jeszcze choćby chwila na
parkiecie i zaraz wyzionie ducha. Magnus posłusznie odprowadził go do stolika i
nawet podał szklankę wody. Ugasiwszy pragnienie i zapanowawszy nieco nad
oddechem, Alec rozejrzał się po sali upewniając się, że wszystko gra. Wciąż był
przecież starszym bratem martwiącym się o braciszka.
Zobaczył kilka osób
szykujących zbliżające się podziękowania dla rodziców (jako drużba powinien
przy tym pomagać, ale Jace zwolnił go z tego krępującego obowiązku). Wtedy
jeden szczegół, na który wcześniej nie zwrócił uwagi, uderzył go niczym
rozpędzona torpeda.
- Teściowej? – spytał
głosem zabarwionym wstępem do paniki a Magnus spojrzał na niego nic nie
rozumiejąc. – Powiedziałeś wcześniej, że chcesz oczarować teściową – mówił to
tak jakby rzucał oskarżenie. Bane nieco się stropił, ale zaraz odzyskał rezon.
- No tak. Kiedy wreszcie
cię poślubię Maryse Lightwood będzie moją teściową. Czy tego chce czy nie.
Oczy Aleca rozszerzyły
się jakby zaraz miały wypaść z czaszki a policzki ozdobił rumieniec. I Magnus
już wiedział, że ukochany nie był zły.
- Czy… Czy to
oświadczyny? – spytał drżącym głosem, Bane zaś pokręcił głową.
- Nie. Szczytem nietaktu
jest oświadczać się na cudzym weselu. – Wskazał brodą wirujących na parkiecie Jace’a
i Clary. – To dzień pary młodej i nikt nie powinien im kraść atencji. Ale
jednego możesz być pewny.
Pochylił się i szepnął
Alecowi wprost do ucha.
- Kiedyś to zrobię. Na
pewno.
Ku jego zdumieniu Alec odpowiedział
złośliwym uśmiechem.
- Chyba że ja zrobię to
pierwszy.
Oczywiście, że obeszło. Mam nadzieję że wypoczęłaś chociaż odrobinę i cieszę się że wróciłaś do pisania. Rozdział jak zwykle cudowny, co tydzień czekam z niecierpliwością na kolejny. Pozdrawiam cieplutko ❤️
OdpowiedzUsuń