wtorek, 17 sierpnia 2021

Utracona niewinność 28

Na początku przepraszam, że wczoraj nie było rozdziału (jeśli to kogokolwiek obeszło). Wróciłam zajechana z urlopu a jeszcze trza było odbębnić pierwszą zmianę w pracy... Takie rzeczy powinny być zakazane przez Konwencję Genewską.

Jeszcze raz przepraszam. 


UTRACONA NIEWINNOŚĆ 
 
28


- Nienawidzę cię – wysapał Alec padając na krzesło. – Z całego serca. – Sięgnął po stojącą na stole szklankę i opróżnił ją dwoma solidnymi łykami.
Magnus zachichotał.
- Ja jednak myślę, że mnie kochasz. – Odgarnął ukochanemu kosmyk włosów z czoła. Alec prezentował się cudownie w szytym na miarę czarnym garniturze i lawendowej koszuli. Co prawda trzeba było kupić nową; stara wciąż pozostawała za duża. Mężczyzna nadal nie wrócił do swojej zwyczajowej wagi, lecz jak na kogoś kto spędził tyle czasu w szpitalu i tak wyglądał całkiem dobrze. Przynajmniej na tyle by nikt postronny go nie zaczepiał i co rusz nie pytał o zdrowie.
Magnus miał swoje zdanie na temat wyglądu ukochanego. A było ono na tyle sugestywne, że mężczyzna niezwykle ubolewał nad faktem, że goście weselni tak wolno się upijają. Póki co uprowadzenie drużby pana młodego z pewnością nie uszłoby mu na sucho. Zwłaszcza jeśli jego celem byłby jakiś schowek na miotły. Toaletę skreślił już na samym początku. Raz próbował i mu starczy. Oby tylko Alec nie poznał tej historii.
Alexander chciał coś odpowiedzieć, ale w tym samym momencie pojawiła się Izzy. W obcisłej czerwonej sukience i z zaczerwienionymi policzkami wyglądała obłędnie. Na jej szyi pysznił się naszyjnik z rubinem – podarunek od Magnusa. Początkowo wzbraniała się przed przyjęciem prezentu. Dopiero kiedy wyjawił jej jego historię i powiedział, że w ten sposób pomaga mu się uporać z przeszłością, zgodziła się na obdarowanie. Naszyjnik bowiem miał być prezentem zaręczynowym dla Camille. I oczywiście, Magnus mógł go już dawno sprzedać w jakimś lombardzie, jednak coś go przed tym powstrzymywało. Kazał wykonać naszyjnik mając dobre intencje, chciał więc by nosząca go osoba o niego dbała.
Patrząc na Isabelle Lightwood Magnus wiedział, że lepszej decyzji nie mógł podjąć.
- Alec! – Dziewczyna zaczęła ciągnąć brata za ramię. – Chodź tańczyć.
Mężczyzna jęknął cierpiętniczo, jakby siostra wymagała od niego przynajmniej wykonania szpagatu z jednoczesnym żonglowaniem płonącymi pochodniami, po czym rzucił Magnusowi nienawistne spojrzenie. Ten odpowiedział jedynie wzruszeniem ramion. Przecież Alexander sam chciał nauczyć się tańczyć, żeby zrobić Izzy przyjemność. Nie przewidział niestety, że Isabelle odkrywszy ten prezent postanowi zajechać go na śmierć, na parkiecie. Nawet próba przekupstwa nic nie dała. Siostra nie zamierzała odpuścić. Tak jakby jej stopy przyrosły do parkietu. A on naprawdę nie miał już siły. Zarówno fizycznie jak i psychicznie. Taniec jednak nie był dla niego.
- Weź sobie Magnusa – burknął. Ku jego zdumieniu Izzy naprawdę zdawała się rozważać tę opcję. A kiedy Magnus wstał i ukłonił jej się szarmancko, była już kupiona. Bez oporów dała się poprowadzić na parkiet. I dokładnie wtedy, tak żeby wszechświat mógł przypomnieć Alecowi, że ogólnie to go nienawidzi, z głośników popłynęła wolna piosenka.
- Za jakie grzechy? – warknął. Na tym weselu chciał zatańczyć tylko dwa razy. Z siostrą, by zrobić jej przyjemność i wolnego przytulańca z Magnusem. A tymczasem, z własnej nieprzymuszonej woli, oddał swoje miejsce Izzy. Jedyne pocieszenie stanowił fakt, że nie tylko on był zły. Simon także gapił się na tańczącą parę jakby zrobili mu jakąś niewyobrażalną krzywdę. Na przykład zaspojlerowali zakończenie nowych Gwiezdnych Wojen.
- Rozchmurz się.
Niespodziewanie tuż obok pojawił się Jace. Mężczyzna wyglądał na pijanego. Problem w tym, że Alec nie wiedział: szczęściem czy wódką.
- Nie powinieneś tańczyć z Clary? – zapytał by wyrobić sobie opinię.
- Luke mi ją porwał – powiedział Jace siadając na zwolnionym przez Magnusa krześle. Składał zdania dość poprawnie i Alec odetchnął z ulgą. Naprawdę nie chciało mu się teraz wstawać, żeby przewietrzyć bratu głowę. A jako drużba był do tego raczej zobowiązany.
- Czyli obaj zostaliśmy bez pary. – Wskazał głową Magnusa tańczącego z Isabelle. Kiedy Jace spojrzał w tamtą stronę bezwiednie wstrzymał oddech. Choć jego stosunki z bratem uległy sporej poprawie i Jace nie rzucał już homofobicznych komentarzy to nadal chwilami czuł niepokój. Bał się, że zaraz to wszystko straci a Jace stanie się Jace’em, którego znał przez całe swoje życie.
A jednak brat zdawał się całkowicie pogodzony z otaczającą go rzeczywistością.
- Masz szczęście, że Simon jest z natury pacyfistą, bo zapewne obiłby twojemu chłopakowi gębę. Albo przynajmniej spróbował. – Parsknął śmiechem.
Alec, który wyobraził sobie Simona walczącego z kimkolwiek dołączył do niego. Śmiał się tak długo aż zabrakło mu tchu. W tym samym momencie umilkł też Jace. Wyglądał jakby momentalnie wytrzeźwiał i Alec doszedłszy do siebie musiał niemal siłą powstrzymywać go przed wezwaniem karetki.
- Nic mi nie jest. – Na potwierdzenie swoich słów wzniósł toast. Za młodą parę. Jace nie mógł się nie napić.
- Słuchaj… - Blondyn nagle spoważniał a ciśnienie Aleca podskoczyło do jakichś abstrakcyjnych wartości. – Ty wiesz, co tak naprawdę wydarzyło się na tym panieńskim?
Alec odstawił szklankę i wrócił myślami do tego poranka, gdy kompletnie pijany Magnus dobijał się do drzwi jego mieszkania. A kiedy, w końcu, go wpuścił mężczyzna od razu legł na kanapie, nie zaprzątając sobie głowy nawet zdjęciem butów. Czy raczej buta, bo miał na sobie tylko jeden. W dodatku chyba nawet nie swój, sądząc po rozmiarze. Jego makijaż był kompletnie rozmazany a włosy mieniły się od wielobarwnego konfetti. Z tylnej kieszeni spodni wystawały mu ulotki dziesięciu najpopularniejszych nocnych klubów w Nowym Jorku. Na jednej znajdował się nawet jakiś obcy numer telefonu i Alec pewnie zacząłby być zazdrosny, gdyby nie dopisek tuż obok, sporządzony ręką Magnusa.
Spieprzaj dziadu, jestem zajęty.
Prawdopodobnie mężczyzna chciał odpowiedzieć zalotnikowi, ale coś nie wyszło. Uspokojony i nieco rozczulony Alexander postawił przy Magnusie miskę, tak na wszelki wypadek i udał się na zakupy. W domu nie miał nic czym można było walczyć z kacem.
- Wiesz… - odezwał się po nieco dłuższym milczeniu. – Ja to nawet nie wiem czy chcę wiedzieć.
Po minie Jace’a łatwo można było wywnioskować, że on wręcz przeciwnie; oddałby wiele za możliwość poznania tej tajemnicy. Niestety rzeczywistość mu tego nie ułatwiała. Alec podejrzewał, że w dużej mierze bratem kierowała zazdrość. Co by się tam nie działo, panieński Clary na pewno przyćmiewał kawalerski jej narzeczonego. Chociażby skalą. Jednak Jace nigdy się do tego nie przyzna.
- Dobra, zostawmy to – powiedział zwodniczo niedbałym tonem. – Z innej beczki. Widziałeś minę ojca, gdy zobaczył ciebie i Magnusa? – Wargi rozciągnęły mu się w szerokim uśmiechu. – Myślałem, że padnie na zawał.
Alec, któremu mina rodzica kojarzyła się bardziej z rządzą mordu nie podzielał entuzjazmu brata. Nie mógł jednak powiedzieć, że pokazanie ojcu, iż postawił na swoim nie sprawiło mu dzikiej satysfakcji.
- Ciekawe, co powie tym wszystkim burakom, z którymi pracuje?
Choć używanie jego orientacji, żeby dopiec ojcu wydawało się Alecowi sprawą raczej wątpliwą moralnie to jakoś nie potrafił, tak do końca, się o to gniewać. Bo i jego zastanawiała ta kwestia. Jak Robert Lightwood, mężczyzna bez skazy, wytłumaczy swoim homofobicznym koleżkom fakt posiadania syna geja? W momencie, gdy fotograf napstrykał już tonę zdjęć a przynajmniej jedna czwarta uwieczniła jego i Magnusa (na kilku się nawet całowali), nie dało się już tego zamieść pod dywan i udawać, że pierworodny jest zwykłym outsiderem, który z własnej woli wybrał ubóstwo zamiast rodzinnej fortuny.
- Cóż… Jakoś będzie musiał – podsumował Alec i wzruszył ramionami. Bezwiednie przeniósł wzrok na ojca. Robert siedział nieopodal a jego czerwona od tłumionej wściekłości i alkoholu twarz, mocno kontrastowała z białą koszulą. Obok niego stała opróżniona, w trzech czwartych, butelka wódki. Powinien się martwić czy ojciec przypadkiem się nie upije i nie zacznie robić scen. Znał go jednak zbyt dobrze. Nawet kompletnie zalany Robert Lightwood potrafił zachować się w towarzystwie. Alkohol brał go we władanie dopiero w domu, gdzie nikt poza rodziną nie mógł go zobaczyć. A ich zdanie się dla niego nie liczyło.
Spojrzał na siedzącą obok matkę. Maryse Lightwood oszałamiała figurą podkreśloną przez długą złotą suknię. Na pewno nikt nie dałby jej tyle lat, ile naprawdę miała. Przynajmniej dopóki nie spojrzałby na twarz. Pełen niechęci grymas postarzał ją co najmniej o dekadę.
Musiała wyczuć, że ktoś się jej przygląda, bo spojrzała w tamtą stronę. Alec spiął się gwałtownie, ale matka… uśmiechnęła się do niego. Zdecydowanie nie tego się spodziewał.
- Widzisz to? – szepnął do brata, ale Jace’a już nie było. Został zaciągnięty do szwedzkiego stołu przez Maię, przyjaciółkę Simona z czasów, gdy ten próbował dorabiać sobie kelnerowaniem. Skończyło się to tragicznie dla całej masy szklanek. A skoro o szklankach mowa… Alec uznał, że musi się napić.
 
- Dokonałeś cudu, wiesz? – Isabelle położyła głowę na ramieniu Magnusa. Nie czuła, by robiła coś złego. Na Anioła! Ten facet był jej przyszłym szwagrem, nie miała co do tego żadnych wątpliwości. A tańczył wręcz obłędnie. Postanowiła, że wyśle do niego Simona na kilka lekcji.
- Chodzi o to, że nauczyłem Aleca tańczyć? To wcale nie było aż takie trudne – roześmiał się Magnus całym sobą żałując, że przy pierwszej wolnej piosence utknął z Isabelle. Nie żeby miał coś przeciwko tańczeniu z dziewczyną, ale jednak wolałby teraz trzymać w ramionach Alexandra.  
- Nie o tym mówię, choć faktycznie trzeba przyznać, że to nie lada osiągnięcie. Chodziło mi raczej o to, że uczyniłeś go szczęśliwym. Już dawno przestałam wierzyć, że zobaczę mojego brata tak zadowolonego z życia.
Zabrzmiało to cholernie smutno, lecz najgorsze było to, że Isabelle mówiła całkiem szczerze.
- Żyję po to by go uszczęśliwiać – odrzekł Magnus i nie było w tym oświadczeniu krzty przesady. Postanowił, że wynagrodzi Alecowi wszystkie te nieszczęśliwe lata, jakie do tej pory przeżył. Choćby miał na tym spędzić resztę swojego życia.
- Wiem… - Isabelle uśmiechnęła się lekko. – I dziękuję, że kochasz mojego brata.
 
Alec siedział przy stoliku sam. Magnus nadal tkwił w objęciach Izzy. Siostra, która po raz pierwszy od lat dorwała kogoś kto dorównywałby jej w tańcu, nie miała zamiaru tak łatwo wypuszczać swojej zdobyczy z rąk. Alec wcale się o to nie gniewał. Lubił patrzeć na jej zadowoloną minę.
Powiódł wzrokiem po reszcie parkietu. Clary i Simon udawali, że tańczą; to znaczy gibali się mniej więcej w rytm muzyki, największą uwagę skupiając na tym, by nie deptać drugiemu po palcach.
Jace obtańcowywał jakąś ciotkę, którą ostatni raz widzieli chyba na dziewiątych urodzinach Izzy, a którą trzeba było zaprosić, bo inaczej świat miał się skończyć. Tak przynajmniej twierdził sam Jace, zaraz po tym jak odbył niezbyt budującą rozmowę z rodzicami, na temat liczby gości.
Uśmiechnął się do siebie. Cała sytuacja miała miejsce zanim jeszcze brat przyjął zlecenie od Raphaela i ich stosunki były normalne. Zaczął się zastanawiać czy jeszcze kiedyś dojdą do tego stopnia zażyłości, co przed jego comming out’em. Jace bardzo się starał, więc istniała na to spora szansa. Uznał, że musi nauczyć się z optymizmem patrzeć w przyszłość.
Wtem zrobiło mu się duszno. Jeszcze raz obrzucił całą salę uważnym spojrzeniem i doszedłszy do wniosku, że nic nie wymaga jego natychmiastowej interwencji, postanowił wyjść na dwór i się przewietrzyć. Od opuszczenia szpitala zdecydowanie upodobał sobie spędzanie czasu na wolnym powietrzu. Zbyt długo był zamknięty w ciasnej sali.
 
Przechadzał się właśnie po uroczym ogrodzie, gdzie kilka godzin temu zawodowy fotograf ustawiał ich w pozy zgoła nienaturalne, gdy do jego uszu dotarł dźwięk jaki wydają szpilki w zetknięciu ze żwirową nawierzchnią. Pewny, że to Izzy, przystanął by siostra mogła go dogonić.
Ku jego ogromnemu zdumieniu to nie Isabelle pojawiła się tuż obok.
- Mama? – spytał głupio a zimna kula strachu rozlała się po jego żołądku. Naprawdę ostatnie czego teraz chciał to ochrzan ze strony rodzicielki i wysłuchiwanie, jak bardzo ją zawiódł.
- Mogę się przyłączyć? – spytała Maryse zrównując się z synem. Jej ton był wolny od jakichkolwiek pretensji, więc zszokowany Alec nie mógł zrobić nic więcej jak tylko skinąć głową i podać matce ramię. Ta ujęła je delikatnie po czym wznowili przerwany marsz.
Przez chwilę szli w ciszy, którą ostatecznie przerwała Maryse.
- Piękna ceremonia.
Alec, nie ufając sobie na tyle by otworzyć usta, ponownie pokiwał głową.
- Jace wyglądał tak poważnie w tym garniturze – ciągnęła kobieta niezrażona milczeniem pierworodnego. – Aż trudno było uwierzyć, że to ten sam chłopiec, który zakradał się w nocy do kuchni i wyjadał krem czekoladowy prosto ze słoika.
Alekiem wstrząsnęło.
- Wiedziałaś?!
Maryse roześmiała się w odpowiedzi.
- Oczywiście! Jak myślisz, dlaczego nigdy go nie zabrakło?
Wzruszył ramionami. Uznał, że bezpieczniej będzie nie mówić matce, iż o uzupełnianie zapasów, od zawsze, podejrzewali nianię. Alec nawet nie przypuszczał, że matka wie, jaką miłością Jace darzył krem czekoladowy. A skoro tak… To czy wiedza o jego małych słabostkach też była w jej posiadaniu? Nie znalazł w sobie odwagi by zapytać. Bo jeśli odpowiedź byłaby przecząca… Znów zostałby zepchnięty w cień brata. A dopiero co się z niego wydostał.
Znów szli w milczeniu. I znów przerwała je Maryse, gdy dotarli do bramy ogrodu i dalszy spacer przestawał mieć jakikolwiek sens.
- Alexan… Alec – poprawiła się szybko, co niezmiernie zdziwiło mężczyznę. Odkąd tylko pamiętał matka z lubością używała jego pełnego imienia. Nawet po tym, jak niespełna siedmioletnia Isabelle, z pełną determinacją, na jaką stać tylko dziecko w jej wieku, powiedziała, że przecież Alec tego nie lubi.
- Tak?
- Jak się czujesz?
Pytanie nie powinno go ani dziwić ani tym bardziej ranić. Od początku wesela zadały mu je przynajmniej trzy osoby, a odkąd trafił do szpitala pojawiało się w niemal każdej rozmowie. Problem polegał na tym, że przez cały okres jaki tam spędził ani matka, ani ojciec go nie odwiedzili. To był pierwszy przejaw zainteresowania Maryse zdrowiem syna. Bardzo nieoczekiwany i bardzo spóźniony.
- Dobrze – burknął. – Myślę, że będę żył.
Jeśli kobieta poczuła się urażona złośliwością syna to nie dała tego po sobie poznać. Alec był rozczarowany. Niedawno odkryta część niego chciała dogryźć matce. Tak, żeby bolało.
- Cieszę się. – Zabrzmiało to szczerze i Alexander zrozumiał, że tego wesela nie przetrwa bez szwanku. Dostanie zawału jak nic.
- A ten mężczyzna, z którym przyszedłeś? – Nie patrzyła na syna. Wzrok miała utkwiony gdzieś daleko. Jakby tylko ten sposób odseparowania od rzeczywistości umożliwiał jej prowadzenie tej rozmowy.
A więc to tak! Matka wcale nie była zainteresowana ani spędzaniem z nim czasu ani jego zdrowiem. Chodziło o precedens jakiego się dopuścił przychodząc na wesele z MĘŻCZYZNĄ.
Choć przecież wcale nie powinno – zabolało.
- Magnus? – odparł zimno. – On na pewno czuje się dobrze.
Maryse zadrżała jakby słowa syna naprawdę zrobiły jej jakąś krzywdę.
- To… Dobrze… - Przełknęła ślinę. – A czy… - Wyraźnie nie potrafiła znaleźć słów, które w pełni wyrażałyby to, co chciała powiedzieć. – Czy to tak na poważnie? Ty… i… on?
Tylko niedawna przeprawa z Jace’em sprawiła, że Alec nie rozpadł się na kawałki. Wiedział, że tego typu pytania będą padały jeszcze bardzo często. Przecież on i Magnus stanowili chyba najbardziej nietypową parę w historii. Powinien więc się do nich przyzwyczajać.
- Tak – warknął, choć przecież wcale nie chciał. Nie mógł jednak powiedzieć, że zbolała mina matki nie poruszyła ciemnej strony jego duszy. Tej, której tak nienawidził i najchętniej wypaliłby ją rozgrzanym żelazem. – Bardzo na poważnie – dodał już nieco milszym tonem. – Kocham go – to powiedział już całkiem łagodnie. Bo przed oczami od razu stanął mu Magnus i po prostu nie potrafił się dłużej złościć.
Maryse przygryzła wargę. Alec odziedziczył ten gest po niej, więc od razu wiedział, że matka się nad czymś usilnie zastanawiała. Fakt, że nadal nie puściła jego ręki i nie obrzuciła go od razu inwektywami, rozpalił w nim dawno uśpioną nadzieję. Miał ochotę dać sobie w twarz. Przez własną głupotę znów będzie cierpiał.
- To… - odezwała się w końcu Maryse. – To chyba znaczy, że powinnam go poznać.
Ostatnimi czasy świat Alexandra Lightwooda wyczyniał akrobacje na poziomie cyrkowym, jednak teraz mężczyzna miał wrażenie, że wykonał skok na główkę z wodospadu Niagara.
- Słucham? – wychrypiał przez ściśnięte gardło.
Maryse dalej nie kwapiła się by na niego spojrzeć, lecz kiedy się odezwała jej głos brzmiał pewnie.
- Chciałabym poznać twojego… chłopaka. – Potknęła się przy ostatnim słowie a mimo to próżno było szukać w jej głosie pogardy, której Alec tak się obawiał. Niemal obezwładniony szokiem mężczyzna milczał. Jego umysł przypominał papkę, w której nie sposób było znaleźć jakąkolwiek spójną myśl.
Wykorzystując chwilową niezdolność syna do konwersacji, Maryse, przedstawiła szczegóły swojej propozycji.
- Rozumiem, że możesz być nieco… zaskoczony. Dlatego proponuje spotkanie na neutralnym gruncie. Czy twój… Czy Magnus lubi sushi?
Niespodziewanie Alec odzyskał część władzy nad ośrodkiem mowy.
- On tak. Ale ja nie. – Nawet tak niewiele znaczące postawienie się matce, gdy ta była niemal bezbronna, wywołało w nim euforię i pozytywnie natchnęło ku dalszej rozmowie.
Maryse ponownie przygryzła wargę. Nie miała o tym pojęcia. A powinna.
- Więc może po prostu… wy coś wybierzecie i dasz mi znać, co ustaliliście? – zaproponowała bojąc się najwidoczniej popełnić kolejną gafę.
Alec poczuł przemożną chęć wyrwania ramienia z objęć matki i wykrzyczenia jej w twarz wszystkich tych emocji, z którymi mierzył się od dzieciństwa. Jej propozycja z jednej strony wydawała mu się ciosem poniżej pasa, z drugiej zaś czymś o czym marzył całe życie.
- Dlaczego? – Musiał wiedzieć. Czy to znowu jakiś plan mający na celu poprawienie wizerunku rodzinnej firmy? Czy też matka naprawdę próbowała odbudować ich relacje? Inaczej. Zbudować je na nowo. Ostatni raz byli przecież naprawdę blisko, gdy jeszcze karmiła go piersią. A i to nie trwało zbyt długo.
Maryse westchnęła. Doskonale wiedziała o co chodziło synowi.
- Alec…  - Jej dłoń spoczęła na policzku mężczyzny. Ten wzdrygnął się, ale znalazł w sobie dość mocy, by się nie odsunąć. Choć Anioł mu świadkiem, marzył o tym. Uznał jednak, że i on musi pokazać jakiś akt dobrej woli. Choćby tylko po to zachęcić matkę do dalszej rozmowy. Bo bez odpowiedzi na swoje pytanie, nie pozwoli jej się ruszyć.
- Alec… Ten dzień, gdy zadzwonili do nas ze szpitala… Ta niewiedza, co z tobą będzie… - Zacisnęła mocno powieki. – Przypomniał mi się dzień, w którym straciliśmy Maxa. – Umilkła, żeby otrzeć oczy. Alec zrobił to samo, z tym, że on nie musiał przejmować się makijażem i z jego strony wyglądało to dużo mniej finezyjnie.
- Dotarło do mnie – Maryse zaczęła mówić przez nos, co świadczyło o wstrzymywanym płaczu – że jestem o krok od utraty drugiego syna…
Nic nie odpowiedział. Nie wiedział co.
- Kiedy lekarz powiedział, że będziesz żył… - ciągnęła kobieta. – Wcale nie odetchnęłam z ulgą. Zrozumiałam, że ja cię już straciłam. Przez własną głupotę. Strach przed tym, że potwierdzisz moje przypuszczenia nie pozwolił mi cię odwiedzić. Bałam się. Twojej reakcji. Tego, że mnie wyrzucisz. Powiesz, że nie chcesz więcej widzieć. – Umilkła jakby czekając aż on coś powie. Lecz Alec milczał zbyt wstrząśnięty, by wydobyć z siebie choćby słowo.
Wyczuwając chłód płynący z syna, Maryse, cofnęła rękę i odsunęła się na kilka kroków.
- A kiedy cię dziś zobaczyłam… tak szczęśliwego… Zrozumiałam, że przynajmniej muszę spróbować cię odzyskać.
Alec drgnął.
- Ale chyba źle się do tego zabrałam. – Maryse zaśmiała się gorzko. – Powinnam zacząć od przeprosin. Tak więc… Przepraszam Alec. Wiem, że to mało, ale jeśli tylko dasz mi szansę obiecuję, że spróbuje naprawić jak najwięcej zła, które ci wyrządziłam. To co, synku? – Spojrzała na mężczyznę z nadzieją. – Dasz matce drugą szansę?
Alec patrzył na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Piątek – powiedział w końcu.
- Słucham?
- Piątek – powtórzył. – Kolacja. Ja, ty i Magnus. Myślę, że ta włoska knajpka obok mojej starej szkoły będzie w porządku. Co o tym sądzisz?
Twarz Maryse wyglądała jakby na nowo zaświeciło dla niej słońce.
- Doskonały wybór. – Uśmiechnęła się a Alec odwzajemnił gest.
- No to jesteśmy umówieni. – Podał matce ramię. – A teraz wracajmy, bo Jace jeszcze gotów wszcząć alarm.
Kobieta ujęła ramię syna nieco mocniej niż było to konieczne i dała się poprowadzić w stronę sali weselnej.
Nim weszli jeszcze raz zwróciła się do mężczyzny.
- Alec?
- Tak?
- Kocham cię. – Pocałowała go w policzek.
 
Alec, na drżących nogach, dotarł do swojego stolika. Opadł ciężko na krzesło i nie namyślając się długo chwycił za stojący obok kieliszek po czym wypił wszystko jednym haustem. Nawet się nie skrzywił, gdy wódka zapiekła go w przełyku. Podczas rozmowy z matką starał się trzymać zarówno fason jak i emocje na wodzy, jednak teraz cała irracjonalność sytuacji do niego dotarła. Matka go przeprosiła. Matka chciała naprawić ich relację. Matka zaprosiła jego i Magnusa na kolację. Poczuł, że potrzeba mu alkoholu. Sięgnął po butelkę i nalał sobie szczodrą porcję, z którą rozprawił się jednym łykiem. Jednak to wciąż było za mało. Napełnił kieliszek ponownie. Tym razem nie dane mu było go wypić. Został powstrzymany przez Jace’a, który wyglądał jakby z trudem panował nad żołądkiem. Oraz zdziwieniem.
- Przystopuj trochę – powiedział blondyn odbierając mu kieliszek i samemu go wypijając. Gdzie te czasy, gdy jego braciszek był abstynentem i zawsze można było liczyć na to, że zaniesie jego zezwłokowane ciało do domu? Gdyby sytuacja była inna zażartowałby, że Magnus ma na niego zły wpływ. Na razie jednak tego typu docinki pozostawały poza jego zasięgiem.
- A tobie to niby wolno? – burknął Alec zadowolony z możliwości skupienia uwagi na czymś innym.
- Ja mam większą wprawę. Poza tym potrzebowałem tego. – Wstrząsnął nim dreszcz.
- Wyobraź sobie, że ja też!
Jace zmierzył go uważnym spojrzeniem.
- Co się stało?
- A tobie? – odpowiedział pytaniem.
- Hej! Zapytałem pierwszy! – oburzył się Jace, ale Alec spojrzał na niego tym wzrokiem i musiał skapitulować.
- Zapytałem ciotkę Cecile co u niej. Dostałem bardzo barwny i szczegółowy opis porodu z komplikacjami. – Momentalnie pozieleniał na twarzy. – Muszę szybko wyrzucić to z głowy, bo z nocy poślubnej nici. A co z tobą?
Normalnie Alec współczułby bratu. Jednak nie dziś. Dziś był zbyt zajęty zamętem we własnej głowie.
- Mama mnie przeprosiła – powiedział głucho a Jace zamarł z rozdziawioną gębą. – I zaprosiła mnie z Magnusem na kolację.
Jace bez słowa napełnił zarówno swój kieliszek, jak i ten należący do brata. Nie próbował nawet w żaden sposób komentować usłyszanych rewelacji i Alec był mu za to wdzięczny. Musiał całą sprawę przemyśleć sam, na spokojnie. No może z niewielką pomocą Magnusa. Który przez cały proces przemyśleń trzymałby go w ramionach i zapewniał o swojej miłości. Naraz poczuł, że to wcale nie wódki było mu trzeba a Magnusa właśnie. Wstał i ruszył na poszukiwania mężczyzny całkowicie ignorując zdziwione spojrzenie Jace’a.
Znalazł go dość szybko. Tańczył z Clary i dziewczyna zdawała się być zachwycona. Ta dwójka naprawdę przypadła sobie do gustu.
Alec zaczekał aż piosenka się skończy i nim ktokolwiek zdążyłby go ubiec znalazł się za Magnusem. Delikatnie postukał mężczyznę w ramię. Gdy Bane się odwrócił i zobaczył Alexandra jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Mogę prosić? – Skłonił się Alec. Magnus, bez słowa, podał mu rękę. Didżej puścił kolejny kawałek. Wolny. Alexander odszukał wzrokiem Clary i bezgłośnie, samymi wargami, wyszeptał „dziękuję”. Dziewczyna, w odpowiedzi, uniosła dwa kciuki do góry.
Zaczęli tańczyć. Było zupełnie inaczej niż w Magnusowym salonie. Alec nie musiał już bać się tego, jak Magnus na niego działał czy też wstydzić własnych odruchów. Mógł, całkiem jawnie, wtulić się w mężczyznę, poczuć bicie jego serca, cieszyć się ciepłem drugiego ciała. Tak. To tego właśnie było mu trzeba. Jak to możliwe, że świat przestawał być taki okrutny, gdy Magnus znajdował się tuż obok?
Położył mężczyźnie głowę na ramieniu na co ten zareagował śmiechem.
- Hej. Z tego, co pamiętam to ty miałeś prowadzić.
- Cicho.
Magnus ponownie zachichotał i pocałował mężczyznę w skroń.
- No, groszku pachnący, co się stało?
Alec uniósł brwi.
- Groszku?
- Chciałem wypróbować nowe określenie. Ale nie uciekaj od pytania. Co się stało? Jesteś spięty.
Pogłaskał ukochanego po plecach. Zwykle ten gest wywoływał miłe dla ucha mruczenie, lecz nie tym razem.
- Alexandrze? – Nie ustępował.
- W piątek… W piątek jesteśmy umówieni na kolację z moją matką – wydukał wreszcie Alec i instynktownie skulił się w oczekiwaniu na reprymendę. Zamiast nią jednak został obdarzony szczerym uśmiechem.
- Czyli mam tydzień, żeby znaleźć sposób na oczarowanie przyszłej teściowej.
Alec zamrugał.
- Nie jesteś zły?
- Dlaczego miałbym być? – W głosie Magnusa pobrzmiewało autentyczne zdumienie.
- Wiesz… Po tym, co ci opowiadałem o mojej rodzinie… - Na samo wspomnienie palił go wstyd. W końcu przeprosi za to Magnusa. Przyrzekł to sobie. – Myślałem, że nie będziesz chciał… To znaczy…
- Alexandrze – przerwał mu Bane. – Rozumiem, że ta sprawa jest dla ciebie ważna. Ergo, jest ważna również dla mnie. Wierzę, że bez wyraźnego powodu nie zdecydowałbyś się na spotkanie z matką.
Alec miał ochotę się rozpłakać. Słowa Magnusa dogłębnie nim wstrząsnęły. Do tej pory to on był tym, który się poświęcał. Tym członem „więc dla mnie też”. Nikt nigdy nie rezygnował, dla niego, z własnego komfortu.
- Kocham cię – powiedział i zaraz dodał czując, że musi wszystko wyjaśnić. – Mama… Ona… Chce się pogodzić.
- To wspaniale! – odrzekł Magnus. – Wierzę, że wam się uda. I pamiętaj, iż zawsze będę tuż obok, by służyć wsparciem. Kocham cię.
Kiedy wszystko zostało już wyjaśnione mogli bez przeszkód cieszyć się tańcem.
 
Spędzili w swoich objęciach jeszcze trzy piosenki aż Alec stwierdził, że jeszcze choćby chwila na parkiecie i zaraz wyzionie ducha. Magnus posłusznie odprowadził go do stolika i nawet podał szklankę wody. Ugasiwszy pragnienie i zapanowawszy nieco nad oddechem, Alec rozejrzał się po sali upewniając się, że wszystko gra. Wciąż był przecież starszym bratem martwiącym się o braciszka.
Zobaczył kilka osób szykujących zbliżające się podziękowania dla rodziców (jako drużba powinien przy tym pomagać, ale Jace zwolnił go z tego krępującego obowiązku). Wtedy jeden szczegół, na który wcześniej nie zwrócił uwagi, uderzył go niczym rozpędzona torpeda.
- Teściowej? – spytał głosem zabarwionym wstępem do paniki a Magnus spojrzał na niego nic nie rozumiejąc. – Powiedziałeś wcześniej, że chcesz oczarować teściową – mówił to tak jakby rzucał oskarżenie. Bane nieco się stropił, ale zaraz odzyskał rezon.
- No tak. Kiedy wreszcie cię poślubię Maryse Lightwood będzie moją teściową. Czy tego chce czy nie.
Oczy Aleca rozszerzyły się jakby zaraz miały wypaść z czaszki a policzki ozdobił rumieniec. I Magnus już wiedział, że ukochany nie był zły.
- Czy… Czy to oświadczyny? – spytał drżącym głosem, Bane zaś pokręcił głową.
- Nie. Szczytem nietaktu jest oświadczać się na cudzym weselu. – Wskazał brodą wirujących na parkiecie Jace’a i Clary. – To dzień pary młodej i nikt nie powinien im kraść atencji. Ale jednego możesz być pewny.
Pochylił się i szepnął Alecowi wprost do ucha.
- Kiedyś to zrobię. Na pewno.
Ku jego zdumieniu Alec odpowiedział złośliwym uśmiechem.
- Chyba że ja zrobię to pierwszy.


1 komentarz:

  1. Oczywiście, że obeszło. Mam nadzieję że wypoczęłaś chociaż odrobinę i cieszę się że wróciłaś do pisania. Rozdział jak zwykle cudowny, co tydzień czekam z niecierpliwością na kolejny. Pozdrawiam cieplutko ❤️

    OdpowiedzUsuń