niedziela, 8 sierpnia 2021

Utracona niewinność 27

 

UTRACONA NIEWINNOŚĆ
 
27


- Alexandrze! Gideonie! Lightwood! Jak! Mogłeś! Mi! Nie! Powiedzieć!
Każdemu słowu towarzyszył celny cios poduszką. Alec, co prawda próbował się uchylać, ale szpitalne łóżko nie dawało ku temu większych sposobności. No i Isabelle zwyczajnie miała cela.
- Żebym ja! Takich rzeczy! Się dowiadywała od Jace’a?! I to jeszcze, kiedy podpity i zasmarkany płacze mi do telefonu?! Podczas mojej randki?!
Początkowo Magnus chciał interweniować, ale po dłuższym zastanowieniu, zbadaniu wszystkich za i przeciw uznał, że najlepiej będzie jeśli, tak jak w przypadku Złotowłosej, zostanie po prostu milczącym wsparciem. Nie bez znaczenia, podczas podejmowania tej decyzji, był manicure Isabelle Lightwood (swoją drogą boski kolor wybrała; będzie musiał ją później zapytać o namiary na tę kosmetyczkę).
W końcu Izzy zmęczyła się i przysiadła na brzegu szpitalnego łóżka. Przyjrzała się trzymanej w ręku, nieco zmaltretowanej poduszce, po czym wstała i wsadziła ją Alecowi pod plecy. Dokładnie w miejsce, z którego wyciągnęła ją kilkanaście minut wcześniej.
- Wygodnie? – spytała a Alexander pokiwał głową. Magnus czuł się nieco zagubiony. Może dlatego, że nigdy nie miał rodzeństwa a tego typu relacje pozostawały dla niego czarną magią. I, cholera jasna, nie miał nawet kogo zapytać. Ragnor i Catarina również byli jedynakami.
- To dobrze. – Isabelle długo wpatrywała się w brata. – Ale serio, Alec. Dlaczego mi nie powiedziałeś?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Bałem się – przyznał w końcu szczerze.
- Czego?
Magnus był pewien, że w jej głosie pobrzmiewał ból. Braterski brak zaufania mocno ją zranił. Alec też to dostrzegł. Widział w jego oczach poczucie winy. Doszedł do wniosku, że cała rodzina Lightwoodów, nawet ta doczepiana część, była mocno dysfunkcyjna i żeby to naprawić należało poświęcić całe godziny rozmów. Takich od serca.
- Na pewno nie pobicia poduszką. – Umościł się wygodniej a Izzy trzepnęła go w ramię. – Ała! – Pomasował obolałe miejsce, ale mina siostry odwiodła go od złożenia bardziej rozbudowanej skargi.
- Bałem się, że tego nie zaakceptujesz. Że przestaniesz mnie kochać i uważać za brata. – Spuścił wzrok a palce mocno zacisnął na kołdrze. Magnus miał ogromną ochotę podejść do niego i mocno go przytulić. Powstrzymał się jednak. To nie była rozmowa z Jace’em, podczas której musiał służyć wsparciem. Być osłoną przed nieprzychylną rzeczywistością. Tutaj tę rolę przejęła Isabelle. Poza tym miał wrażenie, że wcinanie się pomiędzy rodzeństwo zostanie odebrane jako nietakt. Albo wręcz atak w stronę Izzy. Dlatego trzymał się z boku.
Isabelle wzięła kilka głębokich oddechów, żeby nie zacząć krzyczeć. Bądź co bądź znajdowała się w szpitalu a pełne wściekłości wrzaski mogły wywołać niepotrzebne zainteresowanie wśród personelu medycznego.
- Alec… - Nakryła jego dłoń własną. – Jesteś moim bratem. Będę cię kochać zawsze. Mimo wszystko – zapewniła. – Cholera! Gdybyś kogoś zabił wysyłałabym ci paczki do więzienia i odwiedzała tak często, jak to tylko byłoby możliwe! – krzyknęła a Alexander skrzywił się. Nie lubił, kiedy siostra przeklinała. Powstrzymał się jednak od upomnienia jej. To raczej nie był odpowiedni moment, żeby grać rolę opiekuńczego starszego brata. – Więcej! Spróbowałabym pomóc ci nawiać z kicia! Używając rodzinnych aktywów kupiłabym ci nową tożsamość i wygodne życie na drugim końcu świata. Jak do tego wszystkiego ma się fakt, iż wolisz facetów?
Alec przygryzł wargę. Tok rozumowania Isabelle miał sporo dziur logicznych; nie mógł mu jednak odebrać pewnego uroku.
- Myślę, że rodzice i Jace woleliby mnie widzieć za kratkami niż w związku z mężczyzną – powiedział z żalem. Głównie ze względu na brata, ale odrzucenie przez matkę i ojca nadal bolało. Teraz chyba nawet bardziej.
Isabelle spochmurniała.
- Nasi rodzice to ofiary błędnego systemu wartości opierającego się głównie na zasadzie „co ludzie powiedzą” oraz kiepskiej edukacji seksualnej. A Jace to dzieciak, który obraża się na świat, gdy ten, choć trochę, odbiega od jego oczekiwań. Ale serce ma po właściwej stronie, wiem, bo sama mu je tam wkopałam. I kiedy tylko wszystko sobie na spokojnie przemyśli, dotrze do niego, że kocha cię tak czy siak. Przecież on bez ciebie żyć nie może – dodała, żeby uspokoić brata. Bo w to, że Jace ostatecznie się opamięta nie wątpiła ani przez moment. Zwłaszcza jeśli ona w tym opamiętaniu mu pomoże.
Alec uśmiechnął się ciepło.
- Jesteś niesamowita.
- Wiem – odpowiedziała uśmiechem. – Powinieneś się cieszyć, że mnie masz.
- Cieszę się – zapewnił i rozłożył ramiona. Isabelle wpadła w nie z piskiem radości. Jak jej tego brakowało…
Magnus odetchnął z ulgą. Alec miał po swojej stronie już dwóch sprzymierzeńców a to optymistycznie nastrajało na przyszłość.
- Więc nie masz nic przeciwko? – zapytał Alec chyba tylko po to, by móc usłyszeć to głośno.
- A dlaczego miałabym mieć? – Isabelle zdziwiła się szczerze. – Jestem tylko zła, że nie powiedziałeś mi wcześniej. Już dawno znalazłabym ci jakiegoś przystojniaka.
Magnus poczuł irracjonalne ukłucie zazdrości. Zaraz jednak skarcił się w duchu.
- No dobra! – Izzy wyswobodziła się już z uścisku i teraz groźnie spoglądała na brata. – To pokaż, co tam wyrwałeś!
- Izzy!
- No co?
Alec westchnął ciężko i przewrócił oczami. Po czym dał znać Magnusowi by ten do nich podszedł. Nagle Bane poczuł, że zżera go trema. Coś takiego nie przydarzyło mu się od lat. Co ten dzieciak z nim robił?
Na miejsce przeznaczenia dotarł na drżących nogach. Nie pozwolił jednak by ta niepewność odmalowała się na jego twarzy. Ostatecznie był przecież aktorem, prawda? Uśmiechnął się zawadiacko.
- Izzy, to jest Magnus Bane – mój chłopak… - Słowo „chłopak” Alec wypowiedział z wyraźną dumą.  Magnus aż pokraśniał z zadowolenia. Już wiedział, że to będzie jego ulubiony sposób przedstawiania. Przynajmniej do czasu aż zmieni status na „narzeczony” a później „mąż”.
- Magnusie, to moja siostra – Isabelle.
Alec czuł się, najzwyczajniej w świecie, głupio. Całe to przedstawianie wyszło jak z kiepskiego filmu. A mimo to, gdzieś tam w środku, odczuwał radość, że w końcu do niego doszło. Że ta dwójka nareszcie się poznała. I to bez doprowadzenia do małej Apokalipsy. No przynajmniej taką miał nadzieję. Znając Izzy jeszcze wszystko mogło się zdarzyć.
- Jestem zaszczycony. – Magnus skłonił się szarmancko, po czym ucałował wyciągniętą dłoń dziewczyny. Ta zachichotała, choć widać było, że dawno zapomniany gest sprawił jej przyjemność. A mimo to zlustrowała mężczyznę spojrzeniem od góry do dołu.
- Cześć. Mam nadzieję, że to, że kamera dodaje kilka kilogramów i parę centymetrów, to mit.
Magnus mógłby przysiąc, że w tym momencie Isabelle Lightwood gapiła się na jego krocze. O ile jemu było to obojętne, to Alec wyglądał jakby zaraz miał dostać zawału.
- Mój brat zasługuje na to, co najlepsze…
- Izzy!
- No co? – zwróciła się do Alexandra. – Dbam o twoje interesy i jednocześnie zaprzyjaźniam się z twoim chłopakiem. Nie marudź.
- Raczej mnie zawstydzasz – burknął i zrobił obrażoną minę. Nagle wydał się Magnusowi nieopisanie wręcz uroczy. Nie mógł się powstrzymać i pocałował chłopaka w usta. Izzy, na ten widok, aż pisnęła z radości. Może dlatego, że twarz Aleca momentalnie się rozpogodziła.
- Kochanie, nie przeszkadzaj, kiedy zacieśniam więzy z twoją siostrą – szepnął mu do ucha, jednak na tyle głośno by Izzy też to usłyszała. Alec jęknął.
- Wiedziałem, że poznanie was odbije mi się czkawką. – Opadł na poduszki i przymknął oczy. – Po prostu wiedziałem.
Isabelle rozciągnęła wymalowane na czerwono usta w szerokim uśmiechu.
- A my dopiero zaczynamy się poznawać. – Zabrzmiało to jak groźba. Magnus poczuł, że zostaną z Izzy serdecznymi przyjaciółmi. – Kto wie, co nam strzeli do głowy, kiedy przełamiemy już pierwsze lody?
- Tego właśnie boję się najbardziej – mruknął Alec. – I od razu zastrzegam. Wara od mojej szafy!
Isabelle spojrzała na Magnusa.
- Też próbowałeś?
Smętnie pokiwał głową.
- Z marnym skutkiem, choć muszę przyznać, że mam na koncie parę sukcesów. – Przypomniał sobie zakupy na Hawajach i tę cudowną lawendową koszulę, która teraz pewnie wisiałaby na Alecu jak na strachu na wróble. Jego chłopak zdecydowanie za bardzo schudł. Trzeba będzie go dokarmić. Zaczął robić listę restauracji w Nowym Jorku, z którymi zawrze wkrótce bliższą znajomość.
Isabelle w zadumie pokiwała głową i jeszcze raz przyjrzała się Magnusowi. Tym razem jej uwaga skupiona była raczej na stroju mężczyzny. Bane ucieszył się w duchu, że dziś wyjątkowo długo kompletował garderobę. Jego stylówce nie można było absolutnie nic zarzucić. Poza tym, że była zjawiskowa.
Obcisłe wiśniowe spodnie, złota koszula wyszywana ciemnoczerwoną nicią, do tego perfekcyjny makijaż utrzymany w podobnej tonacji oraz kilka czerwonych pasemek we włosach. Stanowił uosobienie klasy i stylu. Isabelle chyba uważała podobnie, bo jej twarz ponownie rozjaśnił uśmiech. Ten jednak był nieco wredny.
- Alec…
- Co?
- Masz przejebane.
To akurat wiedział. Jednak miło byłoby odkryć dlaczego, tym razem. Na szczęście Izzy sama pospieszyła z wyjaśnieniami, nim on w ogóle otworzył usta.
- Zabieram twojego chłopaka na zakupy.
Nie żeby spodziewał się czegoś innego a mimo to poczuł lekkie ukłucie niepokoju. Zawsze po powrocie Izzy z napadu na centra handlowe, kończył obdarowany całą masą ubrań, których nigdy nie zamierzał zakładać. Teraz pewnie będzie ich ze dwa razy więcej a jemu przyjdzie odpierać zmasowany atak Izzy i Magnusa.
Z drugiej strony nie mógł powiedzieć, żeby taka perspektywa go nie cieszyła. W końcu Izzy nie chodziła na zakupy z byle kim. Jej propozycja świadczyła o tym, że w pełni zaakceptowała orientację brata i naprawdę zależało jej na poznaniu jego drugiej połówki. Alec doszedł do wniosku, że ten jeden raz nawet się poświęci i przymierzy ciuchy, które mu przyniosą.
Z miłością spojrzał na Isabelle i Magnusa pochłoniętych rozmową o makijażu. Teraz nie mieściło mu się w głowie, jak w ogóle mógł myśleć, że siostra go nie zaakceptuje. Przecież Izzy nie raz mu mówiła, że kocha go nawet pomimo tych paskudnych swetrów, które nosił. A w jej własnym świecie brak gustu był zdecydowanie gorszą zbrodnią niż inna orientacja seksualna. Jak to możliwe, że odebrawszy to samo wychowanie, tak bardzo się między sobą różnili? On, ona i Jace? Wspomnienie brata znów zakłuło go w piersi. Obiecał sobie, że nie będzie o nim myślał. Jak widać dotrzymywanie obietnic szło mu słabo.
Znów spróbował skupić się na siostrze. Dziewczyna właśnie śmiała się z jakiegoś żartu Magnusa. Wyglądała pięknie.
- Izzy…
- Tak? – W jej oczach błysnął niepokój. Magnus także wyglądał na przestraszonego.
- Kocham cię.
Twarz dziewczyny rozpogodziła się.
- Ja ciebie też. – Usiadła na łóżku i mocno przytuliła brata. Aż ten jęknął. – I dlatego musisz mi bardziej ufać, Alec. Nie możesz, ze wszystkim, mierzyć się sam. Wiem, że teraz masz Magnusa i na pewno będzie ci łatwiej. – Posłała mężczyźnie uśmiech. Bane odwzajemnił gest. – Ale czasem rozmowa z siostrą też jest dobrym wyjściem. Pamiętaj, że zawsze chętnie cię wysłucham. I pomogę, w razie możliwości. Alec… Zasługujesz na to, by czasem ktoś zatroszczył się o ciebie. I wcale nie mam na myśli świeżo zdobytego chłopaka, który też mógłby poczuć się do odpowiedzialności. – Łypnęła na Magnusa, który chciał zapewnić, że owszem poczuwa się i to bardzo, ale coś kazało mu milczeć. Zamiast tego zrobił minę mającą wyrażać pełną aprobatę.
- To co? – podjęła wątek. – Przestaniesz ukrywać przede mną tak ważne aspekty swojego życia jak orientacja czy też zmiana statusu matrymonialnego?
Alec ze śmiechem pokiwał głową.
- Obiecuję, że kiedy tylko zdecyduję się oświadczyć Magnusowi dowiesz się o tym nawet szybciej niż on.
Bane nie wiedział, czy powinien teraz rozpływać się w skrajnym uniesieniu związanym z planami Alexandra czy też może raczej przestraszyć. Przecież to ON powinien się oświadczyć. Oj, chyba czekało ich ustalenie pewnej hierarchii związku… Chociaż… Wizja Aleca na kolanach działała na wyobraźnię. Nie, takich wizji zdecydowanie nie powinien przywoływać publicznie. Zwłaszcza w towarzystwie siostry swojego ukochanego, na której przecież miał zrobić dobre wrażenie.
- No i to rozumiem! – Isabelle poklepała brata po ramieniu. – Szkoda, że nie mogę wycisnąć z ciebie tych wszystkich szczegółów, którymi zwykle zarzuca się nowopowstałe pary. No wiesz… Gdzie się poznaliście? Kto zrobił pierwszy krok? – wyjaśniła widząc minę Aleca.
- Ludzie pytają o takie rzeczy? – Mężczyzna wyglądał na szczerze wstrząśniętego.
Magnus nie mógł się nie roześmiać. Alexander był tak uroczo niewinny i zagubiony w świecie związków, że aż trudno było w to uwierzyć.
- Zawsze – potwierdził. – I uwierz mi. Naszej historii nic nie pobije! Nawet to, jak Ragnor poznał Cat!
Isabelle co prawda nie wiedziała kim byli wspomniani przez Magnusa ludzie, ale uznała, że nie ma to dla niej większego znaczenia, jeśli tylko historia będzie dobra.
- Opowiedz – poprosiła.
- Może kiedy indziej. – Wskazał na Aleca, któremu oczy same się zamykały. – Myślę, że on też powinien tego posłuchać, zwłaszcza że czeka go ciężka przeprawa z Ragnorem. – Skrzywił się na samo wspomnienie dyskusji z przyjacielem. Choć przecież zawsze mogło być gorzej. Ragnor to w końcu król złośliwości i sarkazmu a teraz Magnus miał wrażenie, że się hamował.
- Hej! – Alec otworzył oczy i spojrzał na chłopaka oraz siostrę nieco uważniej. – Chciałbym tylko zaznaczyć, że nadal tu jestem i wszystko słyszę! – Nie znosił, kiedy ludzie rozmawiali o nim, całkowicie ignorując fakt jego istnienia, tuż obok. Zwykle, w ten właśnie sposób, zachowywał się ojciec.
- A ja się bardzo z tego cieszę – zapewnił Magnus jednocześnie całując go w skroń.
- Ale Ragnor już nieco mniej, co? – Samo wspomnienie posępnego reżysera wystarczyło by zważyć mu humor a także wystraszyć nie na żarty. Mężczyzna od samego początku nie pałał do niego sympatią a teraz, po tym wszystkim, zapewne marzył tylko o tym by nabić jego głowę na pal.
- Cóż… powiedzmy, iż stwierdził, że ma z tobą do pogadania.
Nie on jeden, pomyślał Alec a przed oczami stanęła mu Catarina. Konfrontacji z nią obawiał się jeszcze bardziej niż tej z Ragnorem. Ich ostatnie spotkanie należało raczej do średnio udanych.
Isabelle aż skręcało, żeby dowiedzieć się o kim mówią, ale postanowiła milczeć. Coś mówiło jej, że przez to Alec będzie musiał przejść sam. No może z drobną pomocą Magnusa. Westchnąwszy ciężko skierowała rozmowę na bardziej neutralne tematy.
 
Rozmawiali tak długo aż wykończony Alec po prostu zasnął w pół słowa. Isabelle spojrzała na brata z mieszaniną rozbawienia i czułości, po czym otuliła go szczelnie kołdrą. Magnusowi na ten widok zrobiło się ciepło w środku. Przynajmniej jedno z rodzeństwa kochało Aleca mimo wszystko.
- Odprowadzisz mnie Magnusie? – spytała Izzy zebrawszy do torebki wszystkie klamoty, które nie wiadomo kiedy, z niej wypadły.
Co prawda wolałby zostać i pogapić się na śpiącego Alexandra, ale nie wypadało odmówić pierwszej prośbie siostry własnego chłopaka. Zwłaszcza jeśli chciał zrobić na niej dobre wrażenie. Był pewien, że ktoś, kiedyś taką zasadę zapisał. A przynajmniej powinien.
- Oczywiście. – Podał jej ramię, które ona ochoczo ujęła.
 
Ledwie oddalili się na bezpieczną, znaczy taką uniemożliwiającą podsłuchiwanie, odległość a Magnus został przygwożdżony do ściany przez wątłe ciało Isabelle Lightwood.
Ta rodzina zdecydowanie zbyt często sięgała po filmy sensacyjne, stwierdził Bane.
- Posłuchaj mnie – wysyczała dziewczyna. – Jeśli skrzywdzisz mojego brata to nieważne, gdzie się schowasz ja i tak cię znajdę i wykastruję! A później zrobię lewatywę z gorącego oleju. Czy to jasne?
Coś w oczach Isabelle mówiło mu, że dziewczyna bynajmniej nie żartuje a jej słowa nie zawierają ani krzty przesady. Również postanowił postawić na szczerość.
- Wolałbym zginąć niż gdyby coś złego miałoby się stać Alecowi. – Wiedział, jak fałszywie to brzmiało w kontekście ostatnich wydarzeń. Liczył jednak, że dziewczyna mu uwierzy. I chyba mu się to udało, bo po chwili został odciągnięty od ściany.
- Wiesz… Powinnam cię nienawidzić. – Kiedy to mówiła nie patrzyła na niego a raczej przez niego. – To w sporej mierze, twoja wina, że Alec się tu znalazł… Ale nie mogę. Nie potrafię. Kiedy widzę, jak on na ciebie patrzy, jak śmieją mu się oczy… Mój brat nigdy nie był szczęśliwszy niż teraz, przy tobie – westchnęła. – Szkoda, że Jace jest ślepy na takie rzeczy…
Magnus przezornie milczał. Mógłby, niechcący, powiedzieć o kilka słów za dużo. Bardzo niecenzuralnych słów.
- No nic. – Machnęła ręką. – Naprostowywaniem brata zajmę się ja. Ty masz tylko kochać Aleca i robić za wsparcie w każdym możliwym temacie, zrozumiano?
Pokiwał głową, bo co innego mu pozostało? Tym bardziej, że przecież nic więcej od życia nie chciał. Być przy Alecu na dobre i złe. Chociaż po cichu liczył, że tego dobrego będzie teraz więcej. Bo chyba wykorzystali już limit pecha przypadający na osobę, prawda?
- Wspaniale. – Klasnęła w dłonie. – A teraz chodź. Miałeś mnie przecież odprowadzić. – wyjaśniła widząc zbaraniałą minę mężczyzny. – No i koniecznie musisz mi powiedzieć, jak robisz takie zajebiste kreski! Mi zawsze wychodzą krzywo!
Magnus już wiedział, że cokolwiek by się nie działo, z Isabelle odnajdzie wspólny język.
 
Nim się pożegnali Isabelle zadała mu jeszcze jedno pytanie.
- Mam nadzieje, że nie masz więcej takich, gotowych na wszystko, fanów. Albo zazdrosnych byłych…
Pomyślał o Richardzie i jego planie. Choć zrodzony w umyśle szaleńca miał zadziwiająco dużo sensu. Mężczyzna liczył, że przestraszony Magnus zażąda zmiany partnerki, albo Camille sama zrezygnuje. Był pewien, iż to on zajmie jej miejsce. I ostatecznie Bane się w nim zakocha. Nie przewidział jednak hecy z ochroniarzami. Do głowy mu też nie przyszło, że Raphael będzie chciał wiedzieć, kto stoi za anonimami. Na szczęście, dla niego, większość ochroniarzy okazała się gówno warta. To tylko rozochociło Richarda. Był niemal pewny, że jego plan się powiedzie. Dlatego, tak bardzo, zdenerwował go upór Aleca i Jace’a. Oni jakoś nie chcieli uciekać z podkulonymi ogonami a policja mogła, w końcu, doznać olśnienia. Dlatego postanowił zwalić winę na sprzątacza, co wcale nie było takie trudne. Starszy mężczyzna z zasady nie zamykał drzwi do swojej kanciapy. Nie miał jednak pojęcia jak wykorzysta alibi, które właśnie sobie przyszykował.
Na rozprawie przyznał się, że nie miał pojęcia, co robić dalej. Tym bardziej, że obiekt jego westchnień znajdował się w stanie uniemożliwiającym jakikolwiek flirt.
Magnus aż zacisnął pięści na wspomnienie tego rozbrajającego uśmiechu Richarda, gdy ten mówił, że na pewno coś by wymyślił, gdyby tylko nie wtrącił się ten zasrany dzieciak. I być może faktycznie poniosło go przy improwizacji, bo przecież mógł od razu do niego strzelić.
Tylko mocny chwyt Ragnora powstrzymał Magnusa przed rzuceniem się na mężczyznę z pięściami. Co on widział w tym facecie? Co go podkusiło, żeby iść z nim do łóżka? Nigdy sobie tego nie wybaczy.
- Ja też – powiedział do Isabelle. – Ja też.
 
Aleca obudził jakiś niewyraźny szmer. Początkowo chciał go zignorować, ale wrodzone i nabyte poczucie obowiązku kazało mu otworzyć oczy. W sali panował przyjemny półmrok a jedyne źródło światła stanowiła niewielka smużka wpadająca do środka poprzez szparę pomiędzy drzwiami a podłogą. Jednak osobie kręcącej się po pomieszczeniu zdawało się to w ogóle nie przeszkadzać. Osobie niebędącej Magnusem. Poczuł się nieco zawiedziony, Zdążył się już przyzwyczaić do tego, że budził się a Magnus siedział na taborecie obok łóżka. Chwile, gdy mężczyzny tam nie było, naprawdę należały do rzadkości i wywoływały u Aleca ten specyficzny rodzaj lęku. Może to wszystko mu się tylko śniło? Może Magnus nigdy mu nie wybaczył? Może nigdy nie było żadnego Magnusa? Alec naprawdę nie był przyzwyczajony do tego, że świat układał się po jego myśli. Podświadomie czekał aż coś zacznie się pieprzyć. I wcale nie miał na myśli sprawy z Jace’em.
A ten moment chyba właśnie nadszedł.
- Strychnina? – spytał widząc, że pielęgniarka wstrzykuje coś do jego kroplówki.
- Za mało finezyjne – odpowiedziała Catarina. – I zbyt łatwe do wykrycia.
Być może żartowała, ale Alecowi jej słowa zdawały się być podszyte grozą. I jakąś dziwną obietnicą. Że być może, w innym życiu, znalazłaby sposób, żeby się na nim zemścić. Jednak w tym, niestety, musi mu pomóc wrócić do zdrowia.
- Catarina, ja… posłuchaj… - zaczął niepewnie, nie wiedząc co dokładnie chce powiedzieć.
- Nie – przerwała mu jednocześnie odsuwając ręce od kroplówki. Instynktownie skulił się w sobie. – Posłuchaj – powiedziała i wbrew własnym słowom, umilkła. Sprawdziła godzinę na tym dziwnym zegarku, w który zaopatrzone były wszystkie pielęgniarki i wyjrzała na korytarz. Panował na nim spokój typowy dla szpitala w środku nocy. Jednak Alec, z doświadczenia, wiedział, że ta pozorna sielanka za chwilę może przeistoczyć się w istny Armagedon. Catarina również zdawała sobie z tego sprawę, bo nagle jej ruchy stały się bardziej sprężyste jakby chciała, jak najszybciej, uporać się z czekającym ją zadaniem. Nim będzie potrzebna gdzie indziej.
Przysiadła na krześle zwykle zajmowanym przez Magnusa. Różnica pomiędzy tym dwojgiem była tak duża, że Alec instynktownie się skrzywił. I wcale nie chodziło o warunki fizyczne. Nie. Główną różnicą były oczy. Te cudownie kocie oczy Magnusa zwykle patrzyły na niego z mieszaniną miłości i uwielbienia, zaś ze wzroku Catariny nie mógł wyczytać nic poza zdenerwowaniem.
- Posłuchaj – powtórzyła. – Chciałam… Chciałam… A pieprzyć to! Przepraszam.
Alec zamarł. Akurat tego nie spodziewał się usłyszeć. Może Jace przynajmniej w jednym miał racje i te leki naprawdę robiły mu kuku w głowę?
- Słucham?
Catarina przewróciła oczami, ale kiedy tylko dostrzegła, że Alekiem kierowało prawdziwe niezrozumienie a nie zwykła ludzka złośliwość odetchnęła z ulgą.
- Przepraszam – powiedziała ponownie. – Za to w twoim mieszkaniu – dodała gwoli wyjaśnienia. – Zareagowałam nieco zbyt impulsywnie.
Alec dalej patrzył na nią nic nie rozumiejąc. Rzadko zdarzało się by ktoś go przepraszał. Za cokolwiek. Nawet randomowi ludzie w markecie, po wjechaniu w niego wózkiem, oczekiwali, że to on pierwszy się ukorzy. I zwykle tak właśnie było. Zdecydowanie nie potrafił walczyć o swoje. Dlatego teraz nie wiedział co powiedzieć. Jednak Catarinie to nie przeszkadzało. Wyglądała nawet na zadowoloną z faktu, że mężczyzna jej nie przerywa.
- Na swoją obronę mam tylko to, że Magnus naprawdę mocno przeżył wasze… - zawahała się. – Z braku lepszego słowa, niech będzie rozstanie. – Spojrzała na Aleca wyzywająco, ale on w żaden sposób nie skomentował wybranego przez nią określenia. Faktycznie ciężko byłoby nazwać to inaczej.
- A ja czuję wewnętrzną potrzebę chronienia go przed wszystkim co złe – ciągnęła dalej. – No i nie pomyślałam, jak ty się z tym czujesz… Jak na tobie odbiła się ta cała sytuacja… Znaczy… Nie rzuciłeś go, bo jesteś masochistą, prawda?
Coś w jej głosie kazało mu zaprzeczyć. Głośno i ekspresyjnie.
- Nie! Nie! Nie! – Zaczął kręcić głową tak mocno, że aż dostał mroczków przed oczami
- To dobrze. – Cat z trudem hamowała wesołość. Ten dzieciak był naprawdę uroczy. – Więc nie muszę się już martwić, że nagle postanowisz znowu rzucić Magnusa, by w spokoju się umartwiać?
W zamyśle miał być to żart z elementami grozy. W rzeczywistości została tylko groza.
Alec znów poczuł chęć gwałtownego zaprzeczania, jednak tym razem zdołał ją przezwyciężyć i ograniczył się do zwykłego:
- Nie.
Jednak Catarinie to jedno słowo w zupełności wystarczyło.
- Żeby nie było nadal uważam, że postąpiłeś jak dupek i skrzywdziłeś Magnusa, ale teraz mogę zrozumieć, że w twoim pokręconym przekonaniu było to słuszne. Twoja rodzinka potrafi namieszać w głowie – dodała pozornie bez związku. Alec wiedział jednak, że ten związek gdzieś tam był. Może Catarina miała tę wątpliwą przyjemność zawrzeć bliższą znajomość z jego rodzicami? Albo odbyła pouczającą rozmowę z Jace’em? Myśl o bracie wywołała nieprzyjemny skurcz w okolicy serca. Jace… Od czasu jego comming out’u nie miał od brata żadnej wiadomości a Izzy i Clary w ogóle nie chciały o nim rozmawiać. Starał się do tego nie przyznawać, nawet sam przed sobą, ale brakowało mu brata. Nawet tych jego chorych przechwałek. Pamiętał jak Jace zwierzał mu się z rozkwitającego związku z Clary. Z jaką emfazą opowiadał o kolejnych randkach. Alec też tak chciał. Chciał móc podzielić się z kimś swoim szczęściem. Tymczasem osoba, która najbardziej powinna go wspierać… Nienawidziła go. Za to szczęście właśnie.
Jego wzrok padł na Catarinę. Nie po raz pierwszy pozazdrościł Magnusowi przyjaciół. Zawsze zdawali się go wspierać. Nawet jeśli nie do końca współgrało to z ich światopoglądem. Tak jak teraz. Wiedział. Po prostu wiedział, że Catarina nadal była na niego zła i najchętniej wysłałaby go na rekonwalescencję gdzieś na koło podbiegunowe, żeby zżarły go białe niedźwiedzie. A mimo to zmusiła się do przeprosin. I nawet próbowała zrozumieć jego punkt widzenia. Bo tego właśnie wymagało szczęście Magnusa. Dlaczego Jace nie był taki?
Naraz zrozumiał, że Cat czeka na jakąś odpowiedź z jego strony. Spanikował. Nie miał pojęcia, co się mówi w takich sytuacjach.
- Eeee… - wyraził swoją opinię. Catarina parsknęła śmiechem.
- W porządku. – Spojrzała na zegarek. – Może uznajmy, że zaczynamy od początku. Ty nie masz mi za złe tego wybuchu w twoim mieszkaniu a ja traktuję cię z taką samą podejrzliwością jak wszystkich poprzednich partnerów Magnusa. Ni mniej, ni więcej. Co ty na to?
Choć zdanie o poprzednich partnerach lekko go zabolało (nigdy nie podejrzewał, że można być tak zazdrosnym) skinął głową.
- Pod warunkiem, że Magnus nigdy nie dowie się, co między nami zaszło. – Nie chciał zaczynać związku od tajemnicy, ale czuł, że ta sytuacja powinna pozostać pomiędzy nim i Cat.
- Zgoda. – Uścisnęła podaną dłoń po czym wstała i skierowała się do wyjścia.
- Alec… - Zatrzymała się jeszcze w progu.
- Tak?
- Traktuj go dobrze. On na to zasługuje.
 
Każdy ma czasem ochotę zatrzymać czas, sprawić by dana chwila trwała wiecznie a rzeczywistość, choć na trochę się odpieprzyła. Każdy z wyjątkiem Alexandra Lightwooda. Alec, odkąd tylko sięgał pamięcią, marzył by jego życie mijało szybciej. Żeby ta przeklęta lekcja już się skończyła. Żeby ojciec przestał wrzeszczeć. Żeby matka nie patrzyła już na niego jak na chodzącą porażkę. Żeby Jace przestał już gadać o dziewczynach. Żeby…Wszystkich tych „żeby” nie byłby w stanie zliczyć. Czasem miał wrażenie, że życie przecieka mu przez palce. Z drugiej strony myśl, że miałby na dłużej zatrzymać się w jakimkolwiek momencie swojej egzystencji wywoływała u niego ból brzucha.
Wszystko zmieniło się wraz z poznaniem Magnusa. To właśnie wtedy zapragnął móc zatrzymywać czas. Topić dane chwile w bursztynie by zastygły na wieki jako świadectwo jego szczęścia. Radość z samego tylko przebywania w towarzystwie Magnusa obezwładniała i Alec pragnął cieszyć się tym uczuciem po wsze czasy. Jednak rzeczywistość, jak zwykle, zdawała się z niego kpić. Bo o ile wcześniej, te wszystkie chwile, które chciał zwyczajnie pominąć, w niezwykły sposób rozciągały się w czasie, tak teraz każda radosna, kończyła się zbyt wcześnie. Na przykład poprzez uporczywe pukanie do drzwi.
- Nie otwieraj – wyszeptał Magnus całując Aleca w szyję i mocniej obejmując go ramionami.
Alec bardzo chciał się zgodzić, tym bardziej że czuł, na udzie, do czego ta cała sesja całowania zmierza. Jednak poczucie obowiązku zwyciężyło.
- A jeśli to Izzy?
- Poczeka – burknął Magnus schodząc pocałunkami niżej, podczas gdy jego ręce wędrowały w górę, w ogóle nie przejmując się barierą jaką stanowiła koszulka. – Albo uznawszy, że śpisz, pójdzie do domu. Dopiero co wyszedłeś ze szpitala. Potrzebujesz odpoczynku.
- Może też… - Alecowi coraz trudniej było się skupić. Usta Magnusa znalazły właśnie to miejsce, które wywoływało u niego dreszcze. – Uznać, że skoro dopiero co wyszedłem ze szpitala i nie otwieram, to zdarzyło się coś złego. I leże gdzieś nieprzytomny. A jej siostrzanym obowiązkiem jest wezwanie na pomoc całej kawalerii, łącznie z karawanem firmy pogrzebowej.
Magnus, który miał już możliwość zobaczyć Isabelle Lightwood w akcji, nie mógł uznać słów swojego chłopaka za wyolbrzymienie. A przerwanie miłego sam na sam przez grupę antyterrorystyczną nie było czymś co chętnie wpisałby w swoje CV. Dlatego, choć bardzo niechętnie, pozwolił Alecowi wstać ze swoich kolan.
- Dokończymy później – obiecał mu mężczyzna składając na policzku Bane’a słodki pocałunek i poszedł otworzyć. Magnus podążył za nim. Nic nie mógł poradzić na to, że uwielbiał patrzeć na tyłek Alexandra. Nawet zapakowany w te okropne rozciągnięte dresy.
Alec czuł na sobie wzrok ukochanego i choć zawstydzało go to, w gruncie rzeczy… Czuł dziwną satysfakcję. Bycie z Magnusem okazało się banalnie proste, odkąd przestał się przejmować tym, co ludzie powiedzą. Odkąd postawił swoje szczęście ponad zdanie innych.
Do pełnej radości z życia brakowało mu tylko Jace’a, ale powoli zaczynał godzić się z myślą, że stracił brata na zawsze. Co prawda Clary i Izzy kazały mu nie tracić nadziei, lecz on wiedział swoje. Za wszystkie dobre rzeczy w swoim życiu przyszło mu zapłacić wysoką cenę. Na przykład za święty spokój i brak aranżowanego małżeństwa został wyrzucony z domu. Teraz pewnie, za Magnusa przyjdzie mu zapłacić Jace’em.
Z tą myślą otworzył drzwi. I naraz poczuł ogromną ochotę by je zatrzasnąć. Niemal tak samo wielką, jak ta by wciągnąć stojącego na progu mężczyznę do środka i zamknąć w niedźwiedzim uścisku. Porażony tak sprzecznymi uczuciami nie zrobił nic. Po prostu stał i patrzył.
- Mogę wejść? – zapytał Jace przytupując nerwowo z nogi na nogę.
- A musisz? – odpowiedział mu pytaniem Magnus, który widząc szok i niezdecydowanie Aleca objął go ramieniem w obronnym geście. Czując znajome ciepło Alexander nieco się rozluźnił, lecz uczucie dyskomfortu pozostało.
- W sumie to nie – powiedział Jace uciekając wzrokiem. – Ale mimo wszystko wolałbym, żeby wszyscy sąsiedzi nie byli świadkami tego co chcę… wam powiedzieć.
Zarówno Aleca jak i Magnusa zaskoczyło to „wam”, jednak w przeciwieństwie do ukochanego, Bane, nie dał tego po sobie poznać.
- Myślę, że wszystko, co miałeś do powiedzenia już powiedziałeś – rzucił zimno a Jace aż się wzdrygnął. Nie był przyzwyczajony do tak jawnie okazywanej niechęci. Ludzie zwykle go lubili.
- Nie wszystko – odpowiedział zdając sobie sprawę z tego, że jego głos drżał.
Brwi Magnusa uniosły się w geście udawanego zdumienia.
- O! Czyżbyś nauczył się nowych epitetów? – szydził nie spuszczając oka z blondyna. Jace nie podjął rękawicy, zamiast tego spojrzał na Aleca. Brat zdawał się rozdarty pomiędzy chęcią wykopania a przygarnięcia do piersi, jak wtedy, gdy byli dziećmi a on narozrabiał. Nagle zatęsknił za tamtymi czasami. Wtedy wszystko było prostsze. Choć nie dla Aleca, ciągle musiał sobie o tym przypominać. Brat od zawsze zmagał się z tajemnicą, która rujnowała mu życie. A on sam mu to życie tylko utrudniał.
- Alec… - zwrócił się bezpośrednio do mężczyzny. – Proszę… Naprawdę muszę z tobą… wami… porozmawiać. – Powstrzymał się przed zrobieniem błagającej miny. Wiedział, że byłby to cios poniżej pasa.
Magnus przeniósł spojrzenie na ukochanego. Wystarczyło jedno jego słowo by Jace przeszedł przyspieszony kurs spadania ze schodów. Jednak Alec tylko westchnął ciężko i odsunął się robiąc bratu miejsce. Jak zwykle okazał się zbyt miękki.
Twarz Jace’a rozjaśnił uśmiech.
- Dzięki.
Wślizgnął się do środka. Wyglądało jakby przy okazji chciał poklepać Aleca po ramieniu, ale widząc jego minę zrezygnował. Nie zapraszany przez nikogo ruszył prosto do salonu. Alec chciał iść za nim, ale Magnus zatrzymał go w miejscu.
- Pamiętaj, że jestem obok – szepnął mu wprost do ucha i delikatnie pocałował.
- Wiem – odpowiedział mu uśmiechem. – Tylko dlatego zdecydowałem się go wpuścić. – Cmoknął Magnusa w policzek i udał się do salonu. A Bane oczywiście za nim. Tym razem jednak nie miał nastroju na podziwianie pośladków ukochanego. Nie chciał się rozpraszać. Teraz potrzebował by cała jego uwaga skupiona była raczej na sferze emocjonalnej Alexandra, nie zaś fizycznej. Ze zdziwieniem odkrył, że chyba pierwszy raz w całym jego życiu, nie przeszkadzało mu to.
 
Jace zajął stary wysłużony fotel, zaś Alec usiadł na kanapie naprzeciwko brata. Magnus, rzecz jasna, usadowił się tuż obok ukochanego, by i tym razem być jego wsparciem. Cokolwiek się wydarzy. A mogło przecież wszystko.
Wiedział, że Alec go potrzebował i schlebiało mu to. Zwykle to on potrzebował innych. A jeśli nawet zdarzało mu się być wsparciem to zwykle finansowym.
Złapał mężczyznę za rękę i mocno ścisnął. Przy okazji bacznie obserwował Jace’a. Ten jednak w żaden sposób, czy to gestem czy też słowem, nie skomentował tego. Dobrze. Dawało to jakąś nadzieję.
- Alec ja… - Jace splótł palce tylko po to by zaraz je rozpleść i się nimi bawić. Naprawdę nie wiedział, co zrobić z rękami. Normalnie zaciskałby je na kubku z przygotowaną przez Aleca kawą. Z drugiej strony… Normalnie nie musiałby się o to martwić. No i normalnie brat nie patrzyłby na niego w ten sposób. Jakby spodziewał się po nim wszystkiego, co najgorsze. W sumie… Trochę racji miał. No dobrze. Całkiem sporo racji.
 
Patrzył na brata i z całych sił starał się zachować spokój. Pojawienie się Jace’a na progu jego mieszkania zaskoczyło go do tego stopnia, że sam tak naprawdę nie wiedział, co czuł. A co za tym szło – jak się zachować. Dobrze, że Magnus był obok. Jego obecność dodawała mu sił. Tylko dzięki niemu siedział jeszcze na tej kanapie a nie gdzieś w szpitalu po spontanicznym omdleniu. Chociaż… Czy istniały niespontaniczne?
- Alec… Ja…
Głos brata wyrwał go z zamyślenia. Dopiero teraz dotarło do niego, że Jace nie wyglądał najlepiej. Blond włosy były nieumyte (co stanowiło potwarz samą w sobie, pamiętając ile kosmetyków związanych z ich pielęgnacją mężczyzna posiadał w swojej łazience) a pod oczami pojawiły się cienie. Policzki miał nieogolone i kilkudniowy zarost zamiast dodać mu uroku upodabniał go raczej do menela z jednej ze stacji metra. Zniknął gdzieś ten urok niegrzecznego chłopca. Wyglądał teraz jak starsza wersja tego biednego dzieciaka, który całkiem niespodziewanie stracił ojca.
Aleca coś zakuło w piersi. Jakieś irracjonalne poczucie winy. Bo gdyby on nie urodził się gejem, Jace teraz by nie cierpiał.
Zdusił w sobie chęć potrząśnięcia głową. To nie jego wina. Orientacji seksualnej się nie wybiera. Człowiek po prostu takim się rodzi. I to nie jego wina, że ktoś źle się czuł z tym kim on był. Przecież on sam nikomu nic nie narzucał. Po prostu pragnął akceptacji. Czy to naprawdę tak dużo?
- Tak, Jace? – spytał najbardziej neutralnym tonem na jaki go było stać.
Jace mlasnął językiem.
- Jestem idiotą.
Jeśli liczył, że brat zaprzeczy to srodze się zawiódł.
- Zdążyłem zauważyć.
Magnus chciał dorzucić swoje trzy grosze, ale się powstrzymał. Coś mu mówiło, że dolewanie oliwy do ognia, w tej konkretnej sytuacji, będzie bardzo złym pomysłem.
Jace zaśmiał się nerwowo.
- Okej, rozumiem. Zasłużyłem. Na to i wiele więcej – mruknął. – A skoro podstawowe kwestie mamy już załatwione ja… - zaciął się. – Ja… Ech… - westchnął i sięgnął do kieszeni kurtki. Wyjął z niej niewielką białą kopertę i podał ją bratu. Alec nie wykonał żadnego gestu świadczącego o tym, że chce przyjąć prezent. Więcej. Gdyby tylko mógł, zapewne spaliłby kopertę wzrokiem. Magnus, który poznał już historię feralnego zaproszenia wcale mu się nie dziwił. Ale przecież nawet ten idiota nie mógł być na tyle głupi by próbować tej samej sztuczki dwa razy, prawda? A może?
Widząc, że brat nie ma zamiaru się ruszyć Jace zmienił front i podał kopertę Magnusowi. To zaskoczyło mężczyznę do tego stopnia, że bezwiednie ją przyjął. Za co został zgromiony wzrokiem przez Aleca. W odpowiedzi wzruszył ramionami. Co się stało to się nie odstanie. Zresztą gorzej już być nie mogło. Z tą myślą zaczął otwierać kopertę. Pozostali przyglądali mu się w całkowitym milczeniu. Jedynym głośniejszym dźwiękiem był trzask wyłamywanych sobie przez Jace’a palców.
Starając się zachować spokój Magnus wyciągnął wreszcie piękne złote zaproszenie. Usłyszał jak Alec gwałtownie wciąga powietrze. W uspokajającym geście poklepał ukochanego po kolanie. Podejrzewał, że wie, czy też raczej miał nadzieję, że wie, co zaraz przeczyta. A mimo to widok dwóch nazwisk obok siebie i tak sprawił, że coś ścisnęło go w dołku. Bez słowa podał zaproszenie Alecowi. Ten spojrzał na niego pytająco, ale nie uzyskawszy żadnej odpowiedzi, sam zagłębił się w lekturze. I o mało nie krzyknął dotarłszy do tego samego punktu, co wcześniej Magnus. Przeniósł wzrok na brata. Jace tylko pokiwał głową na znak, że to wcale nie żart a Alec naprawdę widzi to co widzi.
Alexander Lightwood i Magnus Bane.
- Przepraszam, Alec – powiedział cicho Jace. – Zachowałem się… Nie! Zachowywałem się jak kretyn. Dupek. Idiota. Myślę, że epitetami moglibyśmy rzucać do jutra.
- A i tak nie wyczerpalibyśmy wszystkich – wtrącił Magnus.
Jace posłał mu urażone spojrzenie. Na filmach nikt nie przerywa głównemu bohaterowi, gdy ten okazuje skruchę. Szybko jednak się otrząsnął. W tym konkretnym filmie głównym bohaterem był Alec a on sam grał rolę czarnego charakteru. Takiego przechodzącego wewnętrzną przemianę. Więc może nie film a serial? W którym, w drugim sezonie, główny zły sprzymierza się z ekipą dobra? Wiele by dał, żeby tak to właśnie wyglądało.
- Pewnie masz rację, Magnusie.
Bane o mało nie zadławił się własną śliną. Powiedzieć, że zachowanie Złotowłosej go zdziwiło to jak nie powiedzieć nic. Szoku, jaki w tym momencie przeżył, nie można było porównać z niczym. Nawet z odkryciem, że Ragnor śpi w bokserkach w małe uśmiechnięte zielone groszki. I ma skarpetki z kapustką.
Dlatego też milczał. Milczał również Alexander, nadal wpatrzony w zaproszenie.
- To jakiś żart Jace? – zapytał całkiem ignorując ostatnią wypowiedź brata.
Słowa Alexandra zabolały blondyna bardziej niż gotów był to przyznać, jednak starał się nie dać nic po sobie poznać.
- Nie. To raczej… Forma przeprosin – wydukał. Nie przygotował sobie żadnej wielkiej mowy. Po cichu liczył, że samo zaproszenie wystarczy i padną sobie z Alekiem w ramiona. Nie wziął jednak pod uwagę siły braterskiego gniewu. Naraz dotarło do niego, że będzie się musiał bardzo postarać by Alec mu wybaczył i znów obdarzył zaufaniem.
Nabrał głęboko powietrza.
- Słuchaj Alec… Przepraszam za wszystko. Za to, że przez całe dzieciństwo zachowywałem się jak kretyn i czułeś się przy mnie niekomfortowo. I bałeś się powiedzieć mi prawdę o sobie. – Nawet nie chciał myśleć o tym, przez co przechodził brat podczas jego homofobicznych deklaracji czy też całych monologów o kobietach. – A kiedy już się odważyłeś ja zareagowałem jak ostatni skurwiel. No i za sprawę z Jessicą też oczywiście przepraszam. Nie wiem, co mi odbiło. Byłem pewny, że postępuję dobrze. – Podrapał się po nosie. Zgodnie ze wszystkimi znanymi mu prawami wszechświata, brat powinien teraz machnąć ręką i powiedzieć, że mu wybacza. Niestety. Alec milczał.
- Alec… Kocham cię. Bez względu na to kim jesteś. Bo przede wszystkim to jesteś moim starszym bratem, który jako jedyny, potrafił przegonić potwora spod mojego łóżka. Zresztą tylko tobie o tym potworze powiedziałem…To, z kim chcesz spędzić życie to nie moja sprawa. Pod warunkiem, że ta osoba będzie traktowała cię dobrze. – Łypnął na Magnusa. Ten odpowiedział mu hardym spojrzeniem. – A coś mi mówi, że ten tutaj – wskazał Bane’a palcem – będzie. – Znaczy nie coś tylko Clary, która wbiła mu tę wiedze do głowy za pomocą drewnianego opakowania cholernie drogich pasteli. Później oczywiście, musiał jej te kredki odkupić. Nie mówiąc już o Izzy. Ona wymusiła na nim wizytę w sklepie obuwniczym po tym, jak podczas jednej z żywiołowych dyskusji złamał się obcas w jej nowych szpilkach. A on przez dwa dni nie mógł normalnie oddychać.
Więc, choćby nawet bardzo chciał, w końcu musiał dać się przekonać. Dla dobra własnego zdrowia fizycznego i zasobności portfela. Co nie znaczy, że nie miał zamiaru poddawać tej wiary, od czasu do czasu, w wątpliwość. Innymi słowy zamierzał bacznie obserwować Bane’a i w razie czego, dać mu w zęby. Na razie jednak musiał zgodzić się ze słowami dwóch kobiet swojego życia. Alec nigdy nie wyglądał na szczęśliwszego. Nawet teraz, choć przywdział maskę złości, ilekroć jego wzrok spoczął na Magnusie, oczy mu się śmiały. W ten charakterystyczny sposób, którego nie widział u brata od lat.
Jace kompletnie tego nie rozumiał. Dla niego Magnus Bane był tylko rozwiązłym aktorem porno, który zawrócił jakiemuś facetowi w głowie do tego stopnia, że ten gotów był popełnić największą zbrodnię. Znał jednak brata na tyle, by wiedzieć, że ten nigdy nie poleciałby tylko na ładne oczka i perfekcyjnie zarysowane mięśnie brzucha. Znaczy w Bane’ie było coś więcej. Coś co sprawiło, że Alec postanowił w końcu wyjść z szafy i zaryzykować wszystko dla tego człowieka. Czy on byłby gotów zrobić to samo dla Clary? Głupie pytanie. Oczywiście, że tak. Poniekąd prawie znalazł się w podobnej sytuacji, co Alec teraz. Tylko na dużo mniejszą skalę. Kurwa mać! Już w liceum był niezłym dupkiem. Szkoda, że dopiero teraz to sobie uświadomił.
Nagle zrozumiał, co jeszcze powinien zrobić by brat choćby pomyślał o wybaczeniu mu.
- Magnusie… - zwrócił się do Bane’a. Alec drgnął niespokojnie.
- Tak?
- Ciebie też przepraszam. Jeśli kochasz mojego brata a Alecowi nie przeszkadza to, czym się zajmujesz, to mnie nic do tego.  Nie powinienem też wypominać ci przeszłości. Wybacz.
Magnus starając się nie pokazać jakie wrażenie wywarły na nim słowa Złotowłosej wzruszył ramionami.
- W porządku. Nie ma sprawy. – Sprawa była, ale dla dobra Aleca mógł ją pogrzebać żywcem.
- Ja… - Podrapał się po potylicy. – Po prostu chcę, żeby Alec był szczęśliwy.
- To jest nas dwóch. – Objął Alexandra ramieniem. – Możesz być pewny, że zrobię wszystko, by tak właśnie było. – Spojrzał blondynowi prosto w oczy.
- Wierzę ci. – Zabrzmiało to szczerze. – To co, Alec? – zwrócił się do mężczyzny. – Czy twój głupi młodszy brat zasługuje na jeszcze jedną szansę? – Choć starał się brzmieć niefrasobliwie jego głos drżał.
Alec nic nie odpowiedział. Bez jednego słowa wstał i podszedł do fotela, na którym siedział Jace. Z jego miny trudno było wyczytać cokolwiek. Herondale przełknął głośno ślinę. Patrząc w kamienne oblicze brata miał wrażenie, że spogląda w jakąś pośmiertną maskę, o której rozmawiali na historii w liceum. Niemal wyskoczył ze skóry, gdy Alexander wyciągnął do niego rękę. Ujął ją niepewnie i naraz poczuł, jak brat dźwiga go z fotela, przyciąga do siebie po czym zamyka w niedźwiedzim uścisku.
Jace już nie myślał. Zadziałał instynktownie. Otoczył brata ramionami, jakby chciał w nich zamknąć swój największy skarb. I poniekąd tak właśnie było. Te dni bez Aleca u boku uświadomiły mu ile, tak naprawdę, brat dla niego znaczył. Jak bardzo jałowe było jego życie bez niego. Chciał powiedzieć o tym wszystkim Alecowi, ale nie wiedział jak. Dlatego, po prostu, ścisnął brata najmocniej jak tylko potrafił.
Wiedział, że ten uścisk nie oznaczał wybaczenia, aż tak głupi nie był. Zdawał sobie sprawę z tego, że to dopiero deklaracja. Alec był gotów spróbować naprawić ich stosunki. A Jace, ze swojej strony, zrobi wszystko, by brat nie pożałował tej decyzji.

1 komentarz:

  1. Kocham ❤️ biedny Alec coś czuję że szafa będzie odświeżona

    OdpowiedzUsuń