WRÓĆ DO NAS
9
Jace chodził po ścianach.
I to dosłownie.
Wziął długi rozbieg, odbił
się od posadzki i zrobiwszy dwa kroki po pionowej ścianie, wykonał efektowne
salto, jednocześnie wypuszczając z ręki nóż. Który chybił o dobre dwa metry.
- Kurwa mać!
Już nawet trening nie
pomagał mu w okiełznaniu myśli. Jego umysł wciąż uparcie powracał do jednego i tego
samego tematu; pomimo wykonywania przez niego ćwiczeń niedostępnych nie tylko
Przyziemnym, ale też niektórym Łowcom. Jakoś nie potrafił sobie wyobrazić by
taki, na przykład, Robert był w stanie zrobić to co on przed chwilą. No tak,
ale Robert pewnie trafiłby w tarczę. Zaraz po tym jak skończyłby lizać tyłki
śmieciom z Clave.
Podniósł nóż i obrócił go
kilka razy w dłoni. Wiedział, że był niesprawiedliwy w stosunku do ojca. To w
końcu on dokonał egzekucji na Raju i Edgarze. Nie jego wina, że Clave za
wszelką cenę starało się znaleźć kozła ofiarnego. A żeby nim nie zostać Robert
utknął w Idrisie. Choć tutaj wszyscy go potrzebowali. Także Jace. Może
przynajmniej ojciec nie traktowałby go jak sprawcę wszystkich nieszczęść. Łącznie
z klęską głodu na świecie i epidemią dżumy w XIV wieku. Miał wrażenie, że gdyby
tylko się dało, rodzina zrzuciłaby na niego odpowiedzialność za wszystko. A
dałaby mu o tym znać całkowicie go ignorując. I to chyba było nawet gorsze niż bezpośrednie
oskarżenia ze strony Izzy.
Dwa dni! Dwa cholerne
dni! Tyle dokładnie minęło od incydentu na korytarzu i do tej pory nikt mu nie powiedział
co dokładnie działo się z Alekiem, co tam robił ani dlaczego. Jedyne informacje
jakie posiadał to strzępki podsłuchanych rozmów. Dzięki nim wiedział, że brat
odbył rozmowę z matką „za zamkniętymi drzwiami” i zaczął spotykać się z
Catariną, na czymś w rodzaju terapii. Trzymał za Aleca kciuki. Życzył mu wszystkiego
co najlepsze i naprawdę chciał by ten poradził sobie z traumą. Choć oczywiście
wolałby mieć w tym swój udział.
Westchnąwszy ciężko
rzucił nożem na oślep. I tak nie było sensu celować. Od dwóch dni nie trafił w
tarczę; dzięki Aniołowi, że przynajmniej na misjach wciąż jakoś sobie radził.
Przecież Alec by mu nie wybaczył, gdyby z jego winy ktoś został ranny. Nie
mówiąc już o tym, że jego własne poczucie winy chyba ewoluowałoby w coś do tej
pory nieznanego człowiekowi.
- Uważaj trochę.
Zamarł. Głos, który
właśnie go ochrzaniał należał do osoby jakiej zdecydowanie nie spodziewał się
tu dzisiaj spotkać.
- Clary? – zapytał głupio
patrząc na dziewczynę bawiącą się rzuconym przez niego ostrzem. – Zraniłem cię?
– Kolejne głupie pytanie. Przecież gdyby tak było doskonale by o tym wiedział.
No i nóż nie znajdowałby się w ręce dziewczyny. A przynajmniej nie w ten
sposób.
Clary przewróciła oczami.
Jace może i był słodki, ale inteligencją nie grzeszył. Zwłaszcza w chwilach
zdenerwowania. A jej widok na pewno go zdenerwował. Tylko pytanie czy bardziej
niż ją jego. Ostatnio starała się unikać chłopaka. Głównie dlatego, że…
tęskniła za nim. A wszystkie złe decyzje jakie podjął zaczynały rozmywać się w
jej umyśle. Odetchnęła głęboko. Jeszcze tylko widok Aleca podsycał jej złość na
blondyna, jednak z każdym dniem Alexander wyglądał coraz lepiej a jej trudniej
było utrzymać swój gniew. Rozczarowanie pozostało, owszem. Jednak gniew i
wściekłość powoli się wypalały. I nie wiedziała czy to dobrze. I czy tego
chciała.
- Alec prosił, żeby ci
przekazać, że dziękuje za pomoc. Wtedy na korytarzu – dodała gwoli wyjaśnienia,
jakby Jace mógł mieć jakiekolwiek wątpliwości.
Chłopak nieelegancko rozdziawił
gębę a oczy niemal wyszły mu z orbit. Wyglądał tak głupio, że aż uroczo i Clary
po prostu musiała wybiec z sali treningowej. Inaczej zrobiłaby coś bez uprzedniego
zastanowienia. A miała nad czym się zastanawiać. I to poważnie. Sam Alec dał
jej do myślenia.
Jace jeszcze długo stał w
miejscu mając w głowie kompletną pustkę.
Rzuciła się na łóżko
wzrok utkwiwszy w suficie. Za wszelką cenę starała się nie patrzeć na pustą sztalugę,
gdzie jeszcze kilka godzin temu znajdował się ukończony portret Magnusa. Obraz
wyszedł tak genialnie, że nawet ona – zawsze doszukująca się w swoich pracach
wszelkich możliwych błędów – musiała to przyznać. Aż żal się było z nim
rozstawać. A mimo to czuła radość na myśl, iż jej dzieło ostatecznie ozdobi
ścianę pokoju Aleca. Przynajmniej tyle mogła dla niego zrobić. A tego uśmiechu
nie zapomni nigdy.
- Jest piękny.
W głosie Aleca słychać
było radość, podziw, niedowierzanie i… strach.
- Jesteś pewna, że… - Spojrzał
na nią. Jego oczy oddawały te same emocje, co słowa.
- Oczywiście. – wiedziała
o czym mówił. I prawdę mówiąc była na to przygotowana. Jeśli nauczyła się
czegoś o Alecu Lightwoodzie to tego, że nie potrafił przyjmować komplementów. I
prezentów. Zdawał się nie przyjmować do wiadomości, że zasługuje na jedno i
drugie.
- Narysowałam go dla
ciebie – dodała szybko widząc, że chłopak znów otwiera usta. – Będzie mi smutno,
jeśli go nie przyjmiesz. – Zrobiła swoją popisową minę numer pięć.
Skrzywdzonego szczeniaczka. Kto by się spodziewał, że na Aleca nie zadziała ona
w ogóle?
- Boli cię coś? – zapytał
z autentycznym przerażeniem i Clary w duchu ucieszyła się z faktu, że Alec był
gejem. Z taką wrażliwością na kobiecą mimikę pozostałby prawiczkiem do końca świata.
A nie… Alec nie był prawiczkiem i to z nie z własnego wyboru.
- Nie. – Pokręciła głową
bardziej po to by pozbyć się nieprzyjemnych myśli niż by zaakcentować swoją odpowiedź.
– Ale ja nie żartuję Alec. Obraz jest twój.
Oboje jednocześnie
spojrzeli na portret. Chłopak miał wrażenie, że Czarownik patrzy wprost na
niego. Zupełnie jakby to nie był obraz a przejście do innego świata. Wyciągnął
nawet rękę by dotknąć papieru i przekonać się, że jedyną magią był tu talent
Clary, ale dziewczyna automatycznie pacnęła go po dłoni.
- Nie dotykaj! Rozmażesz…
- urwała, bo uświadomiła sobie co właśnie zrobiła. Dotknęła Aleca wbrew jego
woli. W dodatku uderzyła go. Niezbyt mocno, pewnie ledwie to poczuł i normalnie
śmiałby się z jej siły, słabo odkarmionej muchy, lecz teraz ten nic niewarty
dotyk mógł go boleć bardziej niż najsilniejszy cios demona. – Och! Alec!
Przepraszam! Nie chciałam! To był odruch!
Zastygła w przerażeniu
oczekując na reakcję Łowcy. Miała tylko nadzieję, że swoim wyskokiem nie
zniweczyła pracy jaką wykonali do spółki Magnus, Catarina i Maryse.
Patrzył na swoją rękę starając
się zrozumieć co tak naprawdę czuł. Clary go uderzyła. Nie z premedytacją. Cios
był bardziej odruchem niż świadomym działaniem i prawdę mówiąc ledwie go
poczuł. Gdyby nie miał tej sceny przed oczami mógłby się upierać, że nic
takiego się nie zdarzyło. Ale widział to. I poczuł. Lekko, bo lekko, lecz wciąż
prawdziwie.
Czuł lekkie swędzenie pod
skórą i oddech mu nieco przyspieszył, ale większych reakcji nie odnotował.
Wciąż był świadomy, jego umysł nie błądził wśród ciemnych ścieżek przeszłości,
a kiedy wystarczająco mocno się skupił wrócił nawet naturalny rytm oddechu.
Więc atak paniki mu nie groził. Nawet nie wychylił głowy zza rogu jego
podświadomości.
Tylko to cholerne
swędzenie. Podrapał się. Trochę lepiej. Spróbował mocniej. Dużo lepiej.
Szybko zabrał rękę.
Wiedział co się zaraz zacznie. Drapanie do krwi. A przynajmniej takie miał
podejrzenia. Nie chciał ich sprawdzać. Porozmawia o tym później z Cat. Póki co,
by zająć czymś ręce chwycił piłeczkę, z którą praktycznie się nie rozstawał.
Ścisnął ją kilka razy. Swędzenie może i nie ustało, ale zmniejszyło się do tego
stopnia, że mógł je ignorować.
Dopiero wtedy przypomniał
sobie o Clary.
Dziewczyna była blada jak
ściana i wyglądała jak ktoś kto za chwilę będzie potrzebował pilnej pomocy
lekarskiej. I być może metody usta-usta. Zdecydowanie nie chciał być tym, który
musiałby ją przeprowadzić. Ani tłumaczyć się później wszystkim, dlaczego
dziewczyna jego brata zemdlała u niego w pokoju.
- Nic się nie stało –
powiedział uspokajająco i nawet udało mu się uśmiechnąć.
Clary zamrugała kilka razy,
a kiedy dotarło do niej, że słowa Aleca wcale nie były pustym frazesem i
naprawdę jej dotyk nie spowodował kolejnego ataku, odetchnęła z ulgą. A potem odwzajemniła
gest.
- Jeszcze raz przepraszam.
- Nic się nie stało –
powtórzył. – Przynajmniej wiem, że nie mogę go dotykać. – Wskazał na obraz.
- Nie, jeśli chcesz by
pozostał nienaruszony – zgodziła się. – Alec… - zaczęła i umilkła. Chłopak
przyjrzał się jej uważnie.
- Tak?
Otworzyła usta i zaraz je
zamknęła. Chciała coś powiedzieć tylko nie wiedziała, jak to zostanie odebrane.
A już jeden błąd dzisiaj zrobiła.
- Tak? – Nie ponaglał
jej. Raczej uprzejmie zachęcał.
- Mogę coś powiedzieć?
Zwykle po takim wstępie
nie następowało nic miłego. Nawet jeśli intencje mówiącego były dobre.
Najchętniej kazałby dziewczynie milczeć wiedział jednak, że nie mógł się ciągle
izolować od złych emocji. Pokiwał głową.
Clary wzięła głęboki
oddech.
- Te rozmowy z Catariną…
Mocniej ścisnął piłkę.
Nie chciał o nich mówić. To było coś jego i tylko jego.
- Naprawdę dobrze ci
robią. Nie rezygnuj z nich. – Tak jak Maryse. Może i reszta zdania pozostała w
domyśle, lecz oboje dobrze wiedzieli, że tam była.
Matka postąpiła zgodnie z
jego życzeniem i przestała kontaktować się z przyziemną lekarką. Można było to stwierdzić
po zmianie w jej zachowaniu. Nie, nie wróciła do swojego dawnego ja,
czego najbardziej bał się Alec, ale teraz częściej jej czoło przecinała pionowa
bruzda. Poza tym większość gestów jakie wykonywała, w jego kierunku,
poprzedzona była kilkusekundowym namysłem. Nie miał pojęcia jak Maryse
zachowywała się w stosunku do reszty rodziny, ale liczył, że przy nich też
udawało jej się kontrolować. Nawet jeśli wymagało to od kobiety wysiłku.
Serce mu się krajało na
widok tak skonfliktowanej wewnętrznie matki, lecz świadomość, iż dzięki temu
jest bezpieczna, nikt nie znajdzie argumentów by pozbawić ją run, nieco
łagodził jego wyrzuty sumienia. Tym większe, że on sam robił coś czego zabronił
matce. Z niewielką acz znaczącą różnicą. Jego terapeutką była Czarownica. A
Nocni Łowcy nigdy nie mieli skrupułów by wykorzystywać Podziemnych do własnych
celów. Choć te cele częściej oznaczały wyeliminowanie jakiegoś demona czy też
poskładanie do kupy kilku Nefilim, którym Anioł nie pomógł na czas a nie
rozmowy przy herbatce i z ciepłym kocem na kolanach.
Do tej pory spotkał się z
Cat zaledwie dwa razy i zdążył opowiedzieć jedynie o pierwszej misji z Rajem i
Edgarem (początek był ciężki, dlatego nie udało mu się streścić tego
wszystkiego podczas pierwszej rozmowy; zbyt często się zacinał i odlatywał gdzieś
myślami) a mimo to czuł jak dobrą robotę robiły mu te sesje. Najlepszy przykład
miał przed chwilą. Clary go uderzyła a on nie zaczął panikować. Dlatego też, pozostawiając
w domyśle to co niedopowiedziane (kiedyś na pewno do tego wrócą), uśmiechnął
się i powiedział.
- Nie zamierzam.
Oczy Clary rozbłysły.
Najlepszy dowód na to jak bardzo zależało jej na jego wyzdrowieniu.
- Dobra! – Klasnęła w
dłonie. – W takim razie zabierzmy się za wieszanie tego cacuszka!
W końcu nie po to
przegnała Simona przez pół Nowego Jorku po idealną ramę, by teraz z niej nie
skorzystać.
- Dobrze – zgodził się
ochoczo Alec i oboje zaczęli debatować, gdzie najlepiej umieścić portret.
Okazało się, że oboje
mieli zupełnie inne wyobrażenia na to, gdzie powinien wisieć. Alec chciał go zamocować
przy oknie, lecz Clary upierała się, że w ten sposób obraz tylko szybciej się
zniszczy. Alexander miłosiernie nie przypomniał jej o tym z kim się spotykał.
Wystarczyło jedno zaklęcie i portret przetrwałby nawet Magnusa. A także wybuch
jądrowy i dojście hipisów do władzy. Prawdę mówiąc nie miał pojęcia o co
chodziło z tym ostatnim, ale Magnus uważał, że to wiązałoby się z końcem
cywilizacji jaką znają. A on nie miał podstaw by mu nie wierzyć.
Ustąpił i wrócili do
burzy mózgów.
Ostatecznie znaleźli idealne
miejsce. Na ścianie naprzeciw łóżka Aleca. Co prawda Łowca trochę się
wzbraniał, nie chciał wyjść na jakiegoś chorego prześladowcę, który pierwsze co
widzi przed snem i zaraz po obudzeniu to jego chłopak, ale Clary uspokoiła go
tłumacząc, że to właśnie miłość. Kiedy mówiła jej oczy nieco zgasły i Alec
odniósł niemiłe wrażenie jakby pomiędzy dziewczyną a jego bratem działo się coś
złego. Na razie jednak nie był gotowy rozmawiać o Jessie dlatego milczał.
Clary już miała zabrać
się wbijanie gwoździa, na którym w przyszłości zawiśnie obraz, gdy dotarło do
niej, że… nigdy nie posługiwała się młotkiem. Od takich spraw miała Luke’a! A
jeśli zrobi coś źle i ucierpi na tym nie tylko estetyka pokoju Aleca, ale także
cały Instytut? W końcu budynek był wiekowy. Może niewiele trzeba by się
rozpadł?
Jakoś jej uwagi uszedł
fakt, iż w budynku od pokoleń ktoś mieszkał. I nawet trenował. Dość intensywnie
trzeba dodać. Sale na dole nie były tylko do ozdoby, o czym przekonała się boleśnie
lądując chyba na każdej możliwej części ciała. Z nosem i czołem włącznie. Teraz
jednak obawiała się, że jeden mały gwóźdź wbity pod złym kątem i wszystko
rozleci się jak domek z kart. Zdecydowanie za dużo kreskówek w dzieciństwie.
Alec widząc jej wahanie
postanowił zapytać.
- Coś nie tak?
Clary pokręciła głową.
- Nie… Po prostu nigdy
wcześniej tego nie robiłam. – Podniosła do góry młotek i paczkę gwoździ.
Brwi Aleca poszybowały do
góry. Wiedział, że przyziemne życie różniło się znacząco od tego jakie
prowadzili Nocni Łowcy, ale młotek był raczej narzędziem podstawowym dla
wszystkich światów. Zapewne nawet wampiry go czasem używały. No może tylko Czarownicy
byli ponad to. Ale oni mieli magię a ta rozwiązywała zdecydowaną większość
problemów.
- Nie patrz tak na mnie!
– Twarz Clary pokrył rumieniec. Całe życie starała się być niezależna a na
koniec i tak poległa przy typowej męskiej czynności. I cóż z tego, że zeszłej
nocy przecięła na pół ogromnego psopodobnego demona? A kilka mniejszych po
prostu zniszczyła? Nadal była dziewczyną, która nie potrafi wbić gwoździa. – W
domu to Luke był od takich rzeczy! – Zabrzmiało to jak tania wymówka nawet w
jej uszach. Ale ku ogromnemu zdumieniu dziewczyny Alec tylko pokiwał ze
zrozumieniem głową.
- W porządku. – Wziął od
Clary młotek, uważając by nie dotknąć dłoni Łowczyni i zważył go w ręce. Nie
był ciężki, ale żeby powiesić obraz na wybranym przez nich miejscu musiałby
stanąć na stołek. A od rana kręciło mu się w głowie; nie spał dobrze tej nocy.
Budził się mniej więcej co godzinę straszony koszmarami jakie przywołała
rozmowa z Catariną. Teraz większości z nich nie pamiętał (i dzięki niech będą
Aniołowi), lecz uczucie wyczerpania pozostało.
Dawny on nie zwróciłby na
to uwagi i zmobilizował całą siłę by tylko pokazać, że da radę. Że nie jest
słaby. Teraz wiedział, kiedy odpuścić.
Odłożył młotek na komodę.
- Poproszę Izzy jak
przyjdzie – wyjaśnił i wrócił do łóżka. Zawroty głowy zaczęły się nasilać.
Clary poczuła się
urażona. Isabelle potrafiła wbić gwóźdź bez niszczenia Instytutu, oczywiście. Na
szczęście nie była na tyle głupia by próbować udowodnić sobie i innym, że też
nie wypadła sroce spod ogona. Upewniwszy się, iż obraz stoi bezpiecznie i
raczej nie zaliczy bliskiego spotkania z podłogą, zwróciła głowę ku Alecowi.
Chłopak leżał w łóżku,
oczy miał półprzymknięte i był o krok od drzemki. Postanowiła zostawić go w spokoju.
Coś jej mówiło, że nie miał łatwej nocy.
- Pójdę już – oświadczyła
i nie czekając na odpowiedź skierowała się do drzwi. Nim
jednak nacisnęła klamkę usłyszała jeszcze zaspany glos Aleca.
- Clary…
- Tak?
- Podziękuj ode mnie
Jace’owi… Wiesz… Za wtedy…
Wiedziała.
- Dobrze. – Skinęła
głową, choć on już nie mógł tego widzieć. Zamknął oczy i co prawda nie spał,
ale też nie w pełni kontaktował.
Wyszła z pokoju nie
bardzo wiedząc co robić. Z jednak strony chciała, do razu pobiec i przekazać
wiadomość Jace’owi. Z drugiej… Sama myśl o tym ją mdliła. Dlaczego Alec poprosił
o to ją? I dlaczego w ogóle chciał dziękować? Przecież Jace zachował się po
prostu jak czująca ludzka istota. Takie rzeczy powinny być wpisane w kod
genetyczny homo sapiens. Gdzie tu powód do podziękowań? Czy Alec naprawdę
uważał, że tak trzeba? I czy nie wiedział, że ona – Clary – i Jace mieli…
kryzys?
Stanęła.
Nie wiedział. Myślał, że wszystko
jest po staremu. Przecież Alec nie dopuszczał do siebie myśli jakoby ktoś
mógłby być zły na Jace’a. Nawet Maxa uczulał na to by dalej traktował brata jak
bohatera.
To odkrycie nią
wstrząsnęło. Nie namyślając się długo niemal pobiegła do sali treningowej.
Jeśli nie będzie tam Jace’a zaczeka z przekazaniem wiadomości aż los nie
zdecyduje się przeciąć ich ścieżek. Na pewno nie będzie go szukać.
- Ale on tam był – jęknęła
i zakryła twarz poduszką. Nie wiedziała, co tak naprawdę oznaczało dla niej
spotkanie z chłopakiem, ale jej żołądek, serce, dusza i libido aż wyło na
wspomnienie niesamowitego pokazu akrobatyki w wykonaniu blondyna.
- Szkoda tylko, że nie
trafił.
Max był dzieckiem, to
prawda. Co wcale nie oznacza, że był idiotą i nie potrafił tak patrzeć, żeby widzieć.
Z czym najwyraźniej cała reszta rodziny, wraz z przyległościami, miała problem.
Od kilku dni bacznie obserwował to, co działo się wokół Aleca. Jego brat powoli
wychodził ze swojej skorupy i cieszyło go to niezmiernie. Widać było, że
rozmowy z tą Czarownicą dawały efekty. Szkoda tylko, że zaraz potem mama i Izzy
te efekty niszczyły. Nie z premedytacją. Nigdy w życiu. Gdyby ktokolwiek je
zapytał, to robiły wszystko by pomóc Alecowi ponownie stanąć na nogi. Dosłownie
i metaforycznie. Jednak żadna z nich nie poświęciła zbyt dużo uwagi samemu chłopakowi.
Nie tylko tej jego części skrzywdzonej przez los.
Max sam nie wiedział jak
najlepiej to wytłumaczyć, ale odnosił wrażenie jakby mama i Izzy widziały w
Alecu już tylko i wyłącznie skrzywdzonego chłopca, zamykając się na inne
aspekty osobowości jego brata. A to właśnie one zaczynały dochodzić do głosu. Widział
jak Alec wręcz błagał o normalne traktowanie. Zaprzestanie tego ciągłego
chodzenia na palcach wokół niego. Nadal wymagał sporo delikatności, ale to co
robiły mama z Izzy to było za dużo. Alec potrzebował nieco normalności. I on postanowił
mu ją dać.
Podszedł do regału, na
którym leżały jeszcze nieliczne z jego zabawek i długo zastanawiał się co
wybrać. Początkowo skłaniał się ku warcabom, ale ostatecznie zmienił zdanie. Z
bijącym szybko sercem chwycił pudełko z ulubioną planszówką i pognał do pokoju
brata. O ile dobrze udało mu się rozgryźć niepisany harmonogram Instytutu, Alec
powinien mieć teraz czas dla siebie, by odsapnąć mentalnie po rozmowie z Catariną.
Czyli pływać we własnym szambie, jak to określił Jace myśląc, że nikt go nie
słyszy. Ale Max słyszał. I nawet chciał jakoś skomentować, ale właśnie wtedy
brat wydmuchał głośno nos a do chłopca dotarło, że Jace… płakał. Znał swojego
brata i wiedział, że ten nie chciałby by ktoś zobaczył go w chwili słabości.
Dlatego dyskretnie się wycofał. A później nie miał odwagi stanąć przed Jace’em
i poruszyć ten temat.
Stojąc już przed drzwiami
pokoju Aleca zawahał się na moment, lecz ostatecznie, zebrawszy całą dostępną
mu odwagę, zapukał. W końcu przecież nie robił nic złego. Jeśli Alec nie będzie
chciał grać to nie zagrają. Proste. Ale może jednak lepiej faktycznie było
wziąć warcaby? Lecz nawet gdyby chciał nie mógł zmienić swojego wyboru, bo ze środka
dobiegło go nieco przytłumione:
- Proszę.
Przywołał na twarz
uśmiech, co nie było takie trudne, gdy przypomniał sobie ostatnią partię jaką
rozegrali w trzymanej przez niego grze.
Pewnym krokiem wszedł do
środka.
- Cześć Alec – przywitał
się i nie czekając na zaproszenie usiadł na łóżku brata. Ostatnio zauważył, że
Alecowi coraz mniej to przeszkadza, pod warunkiem, że trzymał się w bezpiecznej
odległości i zapytał przed każdym dotknięciem. Nie zawsze dostawał odpowiedź
twierdzącą, czasem brat zwyczajnie nie czuł się na siłach, lecz zgód było coraz
więcej.
- Cześć Max.
Zdziwiony Alec odłożył
książkę, której i tak nie czytał a jedynie bezmyślnie wpatrywał się w tekst. Cała
jego uwaga krążyła wokół wspomnień, jakie odkopał dzisiaj z dna własnej
podświadomości. Chciał opowiedzieć Catarinie o pierwszym razie, gdy Raj i Edgar
go zgwałcili a zamiast tego wspomniał o którymś z kolei, gdzie oprócz bólu
niechcianego stosunku musiał znosić także ten pochodzący z obrażeń zadanych
przez demony. Miał wrażenie, że to jeszcze bardziej nakręcało starszych Łowców.
Jego cierpienie ich podniecało.
Tego dnia poznał nową
definicję bólu. I upokorzenia. Nigdy wcześniej i nigdy później nie błagał tak
zajadle by przestali.
A teraz miał wrażenie
jakby całe to cierpienie wracało do jego ciała. Bardzo chciał zająć czymś
myśli, ale wiedział, że nikt z rodziny nie przyjdzie mu w tym pomóc. Dawali mu
czas dla siebie a on, niszczony przez wyrzuty sumienia, nie miał odwagi
powiedzieć im, że nie tego mu potrzeba. Że jedyne czego chce to czas z rodziną.
Nie miał nawet śmiałości powiedzieć tego Magnusowi. Tym bardziej, że stosunki
pomiędzy nim a Czarownikiem były ostatnio napięte. A przecież wydawało się, że
będzie dobrze.
Dlatego widok Maxa bardzo
go zaskoczył.
- Stało się coś? –
zapytał poprawiając się na łóżku.
Chłopiec pokręcił głową.
- Nudziłem się. Zagrasz
ze mną? – Wyciągnął ku niemu pudełko z grą. Alec zamarł. Takie propozycje Max
składał raczej Izzy. Ewentualnie Jace’owi. On był zawsze tym „na doczepkę”, bo
we czwórkę fajniej się grało.
- Jesteś pewien? – Nie
patrzył na pudełko a na Maxa. Mina chłopca wyrażała czystą niewinność.
- Jasne! – krzyknął. –
Chyba że nie chcesz… - Uśmiech momentalnie zgasł. Alecowi coś mówiło, że to
tylko poza a Max doskonale wie, jak go podejść i dostać wszystko czego chce.
Postanowił zignorować ten głos w swojej głowie. Przecież to niemożliwe, żeby
jego mały uroczy braciszek już stał się tak wyrachowany. Miał jeszcze czas
oduczyć się dziecinnej niewinności. A jeśli Izzy bądź Jace maczali palce… Nie,
tym tokiem myślenia też nie zamierzał iść. Głównie dlatego, że nie mógł nim
podążać be Jace’a w tle. A brat… Cóż… Nadal był czymś o czym chciał porozmawiać
z Catariną, dostać od niej jakąś radę. Dopiero wtedy odważy się na
konfrontację.
- Chcę – zapewnił świadom
tego jak długo trwało jego myślenie. W szarych oczach Maxa zaczynał nawet
pojawiać się prawdziwy strach. Jednak, kiedy tylko Alec się zgodził buzia chłopca
rozjaśniła się niczym niebo, gdy chmury odsłonią słońce. Coś miłego i ciepłego rozlało
się w duszy Aleca. Coś co szybko ostygło, gdy tylko spojrzał na pudełko jakie
przyniósł ze sobą brat. Gra była przeznaczona dla co najmniej czterech osób.
Znaczy we dwójkę też można było w nią grać, ale zabawa pozostawała raczej
średnia. Nie mógł jednak uwierzyć w zimne wyrachowanie Maxa. W końcu gra była
jego ulubioną. Nic dziwnego, że to właśnie ją przyniósł.
Starał się nie zauważać
tego dziwnego błysku w oku chłopca.
- Max… - zaczął
niepewnie. Ten już rozkładał planszę na podłodze.
- Nie martw się. Nie
musisz wstawać. Będę się ruszał za ciebie – obiecał nawet nie podnosząc głowy.
– Chcesz niebieskie czy żółte pionki? Zielone są moje – zastrzegł od razu. – A
różowych Izzy nikomu nie pozwala ruszać. – Najwyraźniej zasady siostry
obowiązywały nawet, gdy nie było jej w pobliżu.
- Niebieskie – uznał. – We
dwóch będzie nudno… - Sam nie wiedział co do końca chciał powiedzieć.
- Damy radę – zapewnił go
Max. Był tak szczęśliwy, że ciepło w klatce piersiowej Aleca na nowo zapłonęło.
Dodając mu odwagi do zrobienia kolejnego kroku.
- A może poprosisz Izzy,
żeby z nami zagrała? – zapytał nim zdążył się rozmyślić.
Max zamarł nad pudełkiem,
w którym właśnie szukał drugiej kostki.
- Jesteś pewien? –
zapytał brata odkładając wszystko co miał w rękach z powrotem do środka i
przysiadając na piętach. – W to dość długo się gra.
No tak… Alec do tej pory
gości miewał pojedynczo. A wizyty w grupie nie trwały dłużej niż pięć minut.
Ale tak bardzo chciał sprawić przyjemność Maxowi… Z drugiej strony każdy wciąż
i do znudzenia przypominali mu o stawianiu własnych granic.
- Tak – powiedział po
dłuższym zastanowieniu. – Ale jeśli poproszę was o wyjście to wyjdziecie? – Sam
nie wiedział czy było to stwierdzenie czy też pytanie. On słyszał pytajnik na
końcu, ale Max? Chłopiec pokiwał głową, co tak naprawdę nie znaczyło nic.
- Jasne! To ja lecę po
Izzy!
Chciał to zrobić jak
najszybciej; bał się, że Alec może się jeszcze rozmyślić. I chyba wykrakał, bo
już w drzwiach zatrzymał go głos brata.
- Max?
- Tak? – Szybko schował
jedną rękę do kieszeni jeansów i kurczowo zacisnął kciuk na znak modlitwy do
każdego Anioła, by Alec nie powiedział tego co spodziewał się usłyszeć. Chciał zagrać
z nim i Izzy. I Jace’em, ale nawet takie dziecko jak on wiedziało, że do tego ostatniego
to jeszcze daleka droga.
- Chciałbyś poznać
Magnusa?
Cztery osoby. Oczywiście
w pierwszej kolejności w jego umyśle pojawił się Jace jednak kołatanie serca
kazało mu tę myśl odrzucić. Zaraz potem miejsce to zajął Czarownik. I dotarło
do niego, że do tej pory oficjalnie nie przedstawił Magnusa Maxowi. Choć tych
dwoje, przez ostatnie dni, musiało przynajmniej raz się minąć. Uznał, że to
najlepszy moment na „wieczorek zapoznawczy”. O ile brat będzie chciał. I nie
będzie miał mu za złe takiej opieszałości. A sądząc po jego minie, było to
wielce prawdopodobne.
- Zrozumiem, jeśli… -
zaczął się tłumaczyć chcąc jednocześnie wybrnąć z sytuacji.
- Chętnie poznam twojego
chłopaka – przerwał mu Max z szerokim uśmiechem. Zupełnie jakby Alec nie
popełnił ogromnego faux pa ukrywając go przed nim tak długo. I jakby faktycznie
nigdy wcześniej się nie widzieli. Zaraz jednak coś dotarło do chłopca. – A on
będzie chciał z nami zagrać? – zapytał niejako z nadzieją.
Alec spojrzał na grę. Co
prawda według informacji na pudełku była ona skierowana do osób w przedziale
wiekowym od siedmiu do dziewięćdziesięciu dziewięciu lat, ale miał spore
podejrzenie, że Magnusa tylko to rozbawi.
- Pokocha to – powiedział
pewnie. Twarz Maxa na nowo rozjaśnił uśmiech. – Tylko obiecaj, że nie dasz mu
forów.
Chłopiec zachichotał. Każdy
kto go znał wiedział, że wygrane w tej konkretnej grze kolekcjonował niczym
Jace ubite demony.
- Masz to jak w banku. To
ja idę po Izzy a ty dzwoń po Magnusa.
Nim Alec zdążył
powiedzieć cokolwiek chłopiec wybiegł z pokoju. Łowca ze zdziwieniem odkrył, że
się uśmiecha. A gdy sięgał po telefon dłoń wcale mu nie drżała.
Magnus cały w nerwach krążył
po pokoju Aleca. Gdy chłopak do niego zadzwonił był pewny, że w grę wchodziło
zerwanie. Nie zdziwiłby się. W końcu spieprzył na całej linii.
Podbudowany sukcesem
jakim niewątpliwie było wpadnięcie Alexandra w jego ramiona, uznał (sam nie wiedział,
dlaczego), że teraz to stanie się normą. I następnego dnia, jak gdyby nigdy nic
podszedł do ukochanego i przytulił go. Sam Alec był wtedy nieco rozkojarzony i
nie od razu zarejestrował ruch Czarownika. A nagłe znalezienie się w czyimś
zaborczym uścisku mogło skończyć się tylko i wyłącznie atakiem paniki. I to na
tyle poważnym, że Magnus musiał uciec się do zaklęcia uspokajającego, którego
nauczyła go Catarina.
To jeszcze samo w sobie
nie było takie złe. W końcu każdemu zdarzają się błędy. Jednak Magnus posunął
się nieco dalej. Kiedy udało się już opanować panikę Alexandra, zadał na głos
pytanie do tej pory kłębiące się tylko w jego umyśle.
- Jak długo jeszcze
każesz mi na siebie czekać?
Nie miał pojęcia,
dlaczego akurat teraz pytanie uznało, że czas ujrzeć światło dzienne, ale nie
miał wątpliwości co do tego, iż jego wykończony emocjonalnie umysł wybrał najgorszy
możliwy moment na zwolnienie blokady. Na szczęście inne myśli nie zdążyły się przedrzeć,
bo szybko ponownie opuścił bramę na granicy mózg-usta. Mleko się jednak rozlało
a mina Alexandra będzie go prześladowała do końca jego nieśmiertelnego życia. Chłopak
wyglądał jak ktoś kto jednocześnie nienawidzi siebie a także wszystkiego i
wszystkich dookoła. Złość mieszała się w nim z poczuciem winy oraz smutkiem.
Widząc to Magnus nie był
w stanie wydobyć z siebie głosu. Chciał przeprosić i zapewnić, że będzie czekał
tak długo jak tylko Alec uzna za stosowne, jednak wspomniana wcześniej brama
zamknęła się skuteczniej niż przypuszczał. I za nic nie chciała się otworzyć. A
że dotykanie wciąż było zakazane nie miał, jak przeprosić Aleca i wyjaśnić, że
to tylko zmęczenie. Że będzie czekał tak długo jak to tylko będzie konieczne.
Dlatego spuścił głowę i
bez słowa opuścił pokój przez wyczarowany wcześniej Portal. Alec go nie
zatrzymywał, co również zabolało niczym rozżarzony węgiel wbity prosto w klatkę
piersiową.
Mowę odzyskał dopiero
następnego dnia. No może wcześniej, ale upojenie alkoholowe jakiemu się poddał
nie pozwoliło mu tego zweryfikować. I bardzo dobrze. Bo gdyby pijany spróbował
skontaktować się z Alekiem szkody byłyby jeszcze dotkliwsze. A tak, będąc na
potwornym kacu zebrał całą dostępną sobie odwagę i zadzwonił do Alexandra. Na
wizytę twarzą w twarz się nie zdobył.
Początkowo bał się, że
chłopak nie odbierze. Okazało się jednak, że Łowca był lepszym człowiekiem niż
on. Odebrał. A pierwsze słowa jakie wypowiedział brzmiały:
- Nie jestem na ciebie
zły.
Magnus, z ulgi, aż
przysiadł na podłodze zupełnie ignorując stojący tuż obok fotel. Ponownie też nie
mógł wydobyć z siebie głosu. Co skrzętnie wykorzystał Alexander mówiąc dalej.
- I nie przepraszaj… Proszę…
Masz prawo czuć się sfrustrowany… Wiem, że poruszam się wolno… Ale inaczej nie
potrafię. Wiem też, że próba… - zawahał się. – Przyspieszenia tego procesu nie
skończyłaby się dla mnie dobrze.
Przygryzł wargę. Poruszył
ten temat z Cat. Co prawda czuł się paskudnie obgadując Magnusa przed jego najlepszą
przyjaciółką, ale Czarownica zapewniła go, że nie ma w tym nic złego. I po raz
n-ty zastrzegła, iż na pewno o niczym nie wspomni Magnusowi. Za to bardzo
pomogła mu uporządkować emocje. I ustalić priorytety. Tylko dzięki tej rozmowie
miał teraz siłę mówić to, co mówił.
- Zależy mi na tobie
Magnusie – niemal wyszeptał. Miał tylko nadzieję, że Czarownik go słyszy. –
Kocham cię. I nie wyobrażam sobie by mogło cię obok mnie zabraknąć.
W tym momencie Magnus
poczuł jak po kręgosłupie pełznie mu dreszcz strachu.
- Ale wiem też, że bycie
przy mnie… teraz… To dużo. Zdecydowanie więcej niż to na co się pisałeś.
Dlatego zrozumiem, jeśli…
- Nie! – wszedł mu w
słowo Magnus. – Nie! To nie za dużo! Kocham cię Alexandrze! I będę czekać na ciebie,
ile tylko będzie trzeba. Kocham cię!
Najchętniej przeniósłby
się prosto do pokoju chłopaka, ale nie był pewien czy zdołałby powstrzymać się
przed próbą kontaktu z Alexandrem. Tak bardzo chciał poczuć chłopaka w swoich
ramionach.
- To prawda, mogę być
czasem sfrustrowany, co nie oznacza, że chcę przestać walczyć. O ciebie. O nas.
O naszą przyszłość. Kocham cię – powtórzył i poczuł jak z oczu płynął mu łzy. –
Proszę, pozwól mi przy sobie być – wyszeptał.
Alec, który podświadomie
liczył się z tym, że straci swojego chłopaka również się rozpłakał.
- Zawsze.
Od tamtej rozmowy, choć przecież
wyjaśnili sobie większość spraw, stosunki między nimi były napięte. Nie mocno,
ale wystarczająco by Magnus widział spięte mięśnie ramion Alexandra, ilekroć odwiedzał
chłopaka.
A teraz, gdy wciąż
ponownie się nawet nie dotknęli, Alec oświadczył, że chce przedstawić go bratu!
Tu i teraz! Podczas gdy Magnus nawet się nie umalował. To znaczy miał makijaż,
oczywiście. No i jego strój mógł uchodzić za wyjściowy. W końcu modnie poszarpane
jeansy i zielony bezrękawnik z narzuconym na to cytrynowym żakietem stanowiły
zestaw, który ubrałby na randkę. Ale nie na spotkanie z najmłodszym
Lightwoodem! I to, gdy będzie oficjalnie przedstawiany! Wiedział jak poważnie
Alec podchodził do tej sprawy. Więc dlaczego nie pozwolił mu się przygotować?!
Dlaczego wziął go z zaskoczenia?
- Hej…
Przystanął nie tyle przez
słowa ukochanego co przez ciepło jakie nagle owinęło się wokół jego dłoni. Ze
zdziwieniem spojrzał w dół i zobaczył, że jego prawa ręka spoczywa w uścisku
Aleca. Chłopak delikatnie gładził jego knykcie a robił to tak spokojnie jakby
nie wymagało to od niego jakiegokolwiek wysiłku.
Magnus z trudem oderwał
wzrok od tego przedstawienia by spojrzeć w twarz ukochanego. Na niej już widać było
pewne oznaki niepokoju i zdenerwowania choć Łowca dzielnie z nimi walczył.
- Uspokój się.
Gdyby Magnus był złośliwy
i miał przed sobą kogokolwiek innego, kazałby rozmówcy samemu zastosować się do
tej rady. Jednak w zaistniałej sytuacji poczuł tylko jak puchnie mu serce na
myśl, że Alec, pomimo własnego zdenerwowania, martwi się o jego samopoczucie.
- Max na pewno cię
polubi.
Magnus miał co do tego
inne zdanie. Nigdy nie był za dobry z dziećmi a i jego historia kontaktów z
Nocnymi Łowcami nie obfitowała w szczęśliwe interakcje. Max zaś łączył oba te
światy, co prawdę mówiąc przerażało Czarownika. Jeśli dołożyć do tego fakt, iż
właśnie miał poznać brata swojego chłopaka, a więc swoją przyszłą rodzinę –
przynajmniej taką miał nadzieję – to był tylko o krok od ataku paniki. Żeby jakoś
uspokoić myśli ponownie skupił się na ich złączonych dłoniach. Alec wciąż
gładził jego knykcie. Naraz poczuł przemożną chęć ucałowania chłodnej skóry
chłopaka. Nim jednak zdążył zapytać o pozwolenie drzwi do pokoju się otworzyły
i do środka wpadł Max z szerokim uśmiechem na ustach. Zaraz za nim weszła Izzy.
Dziewczyna wyglądała na nieco zagubioną, co niezmiernie zdziwiło Magnusa. Z tego
co pamiętał Isabelle Lightwood zawsze i wszędzie potrafiła się odnaleźć. Nawet
w jego lofcie, podczas ich pierwszego spotkania, sprawiała wrażenie, że jest u
siebie. I to chyba nawet bardziej niż on sam. Teraz zaś, w pokoju własnego
brata, wydawała się elementem obcym. Jej wzrok też stracił wiele z hardości i pewności
siebie.
- Cześć Magnusie –
przywitała Czarownika odgarniając kosmyk włosów za ucho. Magnusa uderzył fakt,
iż gest ten został całkowicie obdarty z ociekającej kokieterią gracji, z którą
utożsamiał Łowczynię. Tak jakby Isabelle odpuściła sobie flirt będący przecież jej
drugą naturą. Nie podobało mu się to. Zanotował w pamięci by z nią później o
tym pomówić.
- Witam Isabelle. – Skłonił
się nisko, tylko dlatego, że Alec w międzyczasie puścił jego rękę i zwyczajnie
mógł to zrobić. Choć wolałby być trzymanym przez chłopaka wiedział, że to
niemożliwe. – A ty musisz być Max. – Zabrzmiało to tak sztucznie, iż niemal czuł
smak wszystkich możliwych chemikaliów na języku a pomiędzy zębami coś zaczęło
mu trzeszczeć. Oby to tylko jego wyobraźnia a nie śniadanie, które z nieznanych
sobie przyczyn postanowił ugotować w przyziemny sposób. Jajecznica mogła być
bardzo złym pomysłem. Czy tych skorupek w śmietniku nie było, aby za mało?
Max stanął jak wryty
widząc Czarownika. Z jakiegoś powodu uważał, że Magnus przyjdzie, kiedy oni już
będą w pokoju. Nie spodziewał się niemal na niego wbiec. Teraz nie wiedział,
jak się zachować, dlatego przestępował z nogi na nogę i powstrzymywał się przed
obgryzaniem skórek. Nie wiedział też jak potraktuje go Magnus. Dla całej
rodziny był tylko dzieckiem i nie dopuszczali go do spraw dorosłych. A
Czarownik… Cóż, z tego co się dowiedział Magnus Bane miał ponad czterysta lat a
to wystarczy by uznać nawet jego rodziców za nieznających życia gówniarzy. Więc
kim miałby być dla niego Max? Małym utrapieniem, które trzeba tolerować ze
względu na Aleca?
- A ty musisz być Max.
Drgnął słysząc jak Czarownik
zwraca się bezpośrednio do niego. Wznosząc modły do Anioła by głos mu nie
zadrżał, wziął głęboki wdech i odpowiedział.
- Tak.
Udało się. Był pewien, że
na tym się skończy. Że zostanie zignorowany jednak Czarownik zaskoczył go.
- Miło mi cię poznać –
wyciągnął ku niemu rękę zupełnie jakby był kimś równym jemu. Widział jak tata
to robił i zawsze ów gest był skierowany do innych Łowców.
- Max – do rozmowy
włączył się Alec. Podszedł i stanął między nimi. – To jest właśnie Magnus. –
Delikatnie dotknął ramienia mężczyzny na co wszyscy w pokoju zrobili wielkie
oczy. – Mój chłopak – powiedział to z taką dumą z jaką przed laty informował wszystkich,
że Jace zostanie jego parabatai. A może i większą? Poza tym, po raz
pierwszy od dawna Max widział błysk w oczach brata. To było… Miłe.
Ponownie spojrzał na Czarownika.
Ten nadal stał z wyciągniętą dłonią. Wiedział, że gdzieś po drodze coś poszło
nie tak i całe przedstawianie powinno wyglądać inaczej, ale szczerze mówiąc
miał to gdzieś. Alec zaufał mu na tyle by w ogóle chcieć przedstawić Magnusa a
i sam Czarownik uznał go za godnego zwrócenia uwagi. Etykieta nie była taka
ważna.
- Mi też – powiedział zwracając
się do mężczyzny po czym uścisnął jego dłoń. Ze zdziwieniem stwierdził, że Magnus
wypuścił z ulgą powietrze. Czyżby on też się denerwował? Ale czym? Reakcją
Maxa? Naprawdę?
- Skoro już przestaliście
się wydurniać to może zaczniemy w końcu grać?
Cała trójka aż podskoczyła
słysząc pretensję w głosie Isabelle. Dziewczyna nie lubiła czuć się ignorowana.
Poza tym ciągnęło ją do rozgrywki. Może dzięki niej poczuje się w końcu choć
trochę normalnie?
- Jasne!
Max szybko zapomniał o
niecodziennym zachowaniu Czarownika i dopadł do siostry by pomóc jej rozkładać
planszę. Z całego jego chudego ciała aż biło podekscytowanie.
Z braku lepszego miejsca
postanowili rozłożyć planszę na podłodze co nie spotkało się z aprobatą zarówno
Magnusa jak i Aleca. Izzy obojgu pokazała język choć i ona dokonywała niemal
akrobatycznych cudów by znaleźć wygodną pozycję.
Magnus uznał, że jest za
stary na takie cyrki i jednym machnięciem ręki przywołał do pokoju ukochanego
cztery wielkie poduchy. Max aż zapiszczał z radości i od razu rzucił się na
jedną oświadczając wszem i wobec, że ta należy do niego i nikomu jej nie odda.
- Nie ma takiej potrzeby
– zapewnił Magnus a na niemy wyrzut w oczach Alexandra dodał szybko. –
Zapłaciłem za nie.
Brwi Łowcy uniosły się ku
górze.
- Przysięgam! – Czuł jak
po kręgosłupie spływa mu zimny pot. Czyżby znowu popełnił jakąś gafę?
Ku jego zdumieniu na
twarzy Alexandra pojawił się uśmiech.
- Wierzę ci.
Podszedł do Czarownika i
zrobił coś co zatrzęsło światem Magnusa w posadach. Pocałował go w policzek po
czym, jak gdyby nigdy nic, odszedł i usiadł na jednej z poduch. Chyba w
międzyczasie coś jeszcze powiedział, ale Czarownik słyszał tylko dudnienie
własnej krwi. Na całkowitym autopilocie sam zajął miejsce po prawej stronie
Aleca, tuż obok Maxa. Chłopiec na pewno coś mówił, lecz Magnus nie potrafił
wyłowić poszczególnych słów. Cała jego uwaga skupiona była na Alecu, któremu
uśmiech nie schodził z twarzy a bliskość innych ludzi zdawała się nie przeszkadzać.
Chociaż… Magnus był niemal pewien, że Łowca siedział bliżej niego niż Isabelle.
Isabelle, która właśnie… rzuciła w niego poduszką? Chyba rzeczywistość zaczęła
się o niego upominać.
- Magnus!
- Słucham? – Z wrażenia
aż usiadł prosto niczym uczniak przyłapany na gadaniu na lekcji. Max
zachichotał a uśmiech Aleca się poszerzył. Co nie uszło uwagi Isabelle. Dziewczyna
momentalnie spuściła z tonu.
- Właśnie o to chodzi, że
nie słuchasz – powiedziała tonem, który normalnie wywołałby u zgromadzonych
ciarki. Teraz był to odpowiednik niezbyt silnego ciosu w potylicę. – Max od
dziesięciu minut próbuje wyjaśnić ci zasady!
Zrobiło mu się głupio.
Nie miał pojęcia, że minęło aż tyle czasu. W jego odczuciu było to może pięć
minut? No maksymalnie siedem.
- Wybacz Max – zwrócił się
do chłopca. – Twój brat mnie rozproszył. – Uśmiechnął się w stronę Alexandra.
Ten przybrał minę zarezerwowaną głównie dla Jace’a, pod tytułem „na mnie tego nie
zwalisz”. Magnus do tej pory jej nie widział i nie bardzo rozumiał, co ukochany
chciał mu przekazać. – Alexandrze?
Max przewrócił oczami jak
człowiek, który przekonał się właśnie o głupocie otaczających go osób.
- Oni tak zawsze? –
zapytał Izzy. Tak naprawdę nie był zły. Wręcz przeciwnie. Bawiło go to jak jego
brat wpływał na Wysokiego Czarownika Brooklynu. Co prawda nie miał żadnego doświadczenia,
jeśli chodzi o miłość (ani też porządnego wzorca; wiedział, że to co reprezentowali
jego rodzice nie klasyfikowało się jako udany związek), ale odnosił wrażenie,
iż właśnie tak powinna ona wyglądać. Poza tym za każdym razem, gdy Alec patrzył
na Magnusa jego oczy błyszczały. Może niezbyt mocno; daleko im było do tego
blasku sprzed miesięcy, ale jednak.
- Zazwyczaj – potwierdziła
dziewczyna nieświadomie podzielając wszystkie emocje brata. Alec powoli do nich
wracał a Magnus miał w tym swój spory udział. – Tylko, że teraz mogliby sobie
darować – parsknęła świetnie udając oburzenie. Jednocześnie kątem oka obserwowała
Aleca. Nie chciała przegiąć. Nie miała pojęcia na jak wiele może sobie pozwolić.
Kiedy przekroczy granicę dozwolonego żartu. Na razie brat wydawał się
rozbawiony. Podobnie jak Magnus, choć ten drugi zawzięcie udawał irytację. Prychał
niczym kot.
- Daj spokój Magnusie. Bo
nigdy nie zaczniemy – spróbowała nakierować go na właściwe tory.
- Izzy ma rację – poparł siostrę
Alexander i Magnusowi to wystarczyło by faktycznie skupić się na grze.
- Wybacz Max – ponownie
przeprosił chłopca. – Możesz powtórzyć?
Max jeszcze raz
przewrócił oczami, ale zaczął tłumaczyć z takim samym entuzjazmem jak na
początku. Lubił to.
Zaczął od najważniejszej
rzeczy.
- Twoje pionki są żółte.
Dziesięć minut później
rozpoczęli grę.
- Oszukujesz! – krzyknął
Max, kiedy Magnus po raz piąty z rzędu, wyrzucił wymaganą dla jego ruchu liczbę
oczek.
- Wcale, że nie! – zaperzył
się Czarownik. – Mam po prostu szczęście!
- Z takim szczęściem
powinieneś grać w rosyjską ruletkę a nie planszówki z dzieckiem – poparła brata
Isabelle.
- Nie jestem dzieckiem! –
Tym razem gniew Maxa skierowany był ku siostrze.
- Jesteś Max – nie
zgodziła się dziewczyna i nim chłopiec zdążył odpowiedzieć, ponownie zwróciła
się do Czarownika. – A ty Magnusie naprawdę powinieneś się wstydzić! Tak
perfidnie oszukiwać?
Mężczyzna zrobił zbolałą minę
wrodzonej niewinności i poszukał wsparcia u Alexandra jednak chłopak zdawał się
pozostawać w tej rzeczywistości jedynie połowicznie. Praktycznie przysypiał na
siedząco. Już dawno zaczął opuszczać swoje kolejki czego pozostali udawali, że nie
widzą. Jednak tego kiwania się na boki nie mogli zignorować.
- Może się położysz? –
Głos Izzy stał się nagle miękki i opiekuńczy. Alec mruknął coś niewyraźnie w
odpowiedzi. – Co?
- Nigdzie nie idę –
niemal wyseplenił Łowca po czym… oparł się o Magnusa i położył mu głowę na
ramieniu. – A ty przestań oszukiwać – zganił go.
W tym momencie Magnus
zgodziłby się na wszystko, nawet na paradowanie przez następne stulecie w worku
pokutnym, jeśli tylko oznaczało to pozostanie w tej właśnie pozycji. Z
Alexandrem przyciśniętym do boku.
- Oczywiście kochanie. Przepraszam.
Alec znów coś zamruczał,
ale tym razem uśmiechał się przy tym lekko. Widać odpowiedź Czarownika mu się
spodobała.
- Chcesz koc? – zapytała Izzy,
a kiedy nastąpiło zduszone „tak” nie musiała nawet wstawać. To Max szybko
zgarnął jeden z koców walających się na łóżku brata. Dziewczyna ostrożnie
przykryła Aleca uważając by go nie dotknąć. Nie chciała psuć idylli przed sobą.
Alec opierający się o Magnusa był widokiem jakiego nie spodziewała się zobaczyć
jeszcze długo. Może naprawdę wszystko skończy się dobrze?
Alec sam nie wiedział,
dlaczego to zrobił. Ani dlaczego mógł to zrobić, ale siedząc tak blisko Magnusa
nie czuł typowego dla siebie strachu. Jego miejsce zajęło przyciąganie. Jakby
ciepło ukochanego go wzywało by mógł się w nim pławić. Początkowo chciał tylko
lekko musnąć ramie Czarownika. Przynajmniej taki był plan. Jednak jego ciało
zareagowało w zupełnym oderwaniu od umysłu i nim zdążył wszystko przetworzyć
już niemal tulił się do Magnusa. I co najdziwniejsze… podobało mu się to. Na
chwilę obecną nie zamierzał tego roztrząsać. Później opowie o wszystkim Catarinie
i razem spróbują dojść do tego jak. Póki co postanowił po prostu cieszyć
się tym, że znów mógł tulić Magnusa.
- Grajcie – poprosił. –
Ja popatrzę.
Żadnemu z nich nie trzeba
było tego powtarzać. Magnus ponownie rzucił kością i tym razem wynik w ogóle mu
nie odpowiadał. Z ust Maxa i Isabelle wydobyło się pełne wyższości prychnięcie.
Za to Alec parsknął śmiechem. Prosto w szyję Czarownika. Magnus uznał, że jeśli
to jest jego nagroda to może przegrywać codziennie, do samego końca świata.
Dokończenie rozgrywki nie
zajęło im więcej niż kwadrans, ale to wystarczyło by Alec, wciąż uwieszony
ramienia Magnusa, zasnął. Nie zobaczył więc jak, po przekroczeniu przez Maxa
linii mety, z planszy wystrzeliły różnokolorowe fajerwerki, które oczywiście
były pomysłem Magnusa. Bardzo udanym zresztą. Maxowi, na ich widok, zaświeciły
się oczy i od razu zażądał drugiej gry. Isabelle chciała zaprotestować
wskazując głową na Aleca, ale Magnus posłał jej uspokajający uśmiech. Machnął
wolną ręką i na skórze chłopaka osiadł niebieskawy pył.
- Teraz nic go nie obudzi
– zapewnił i zgarnął niebieskie pionki. – Tym razem gram tymi – oświadczył tonem,
z którym nikt nie chciał dyskutować.
Maxowi wystarczyło, że
wciąż miał zielone, więc nijak nie skomentował rządzenia się Czarownika. Poza
tym widok Aleca opierającego się o mężczyznę sprawiał mu radość.
Następna rozgrywka trwała
jeszcze dłużej, a choć ramię Magnusa cierpło z każdą mijającą minutą nie mógł
przestać się uśmiechać.
___________________________________
Jako że to ostatni rozdział w 2021, chciałabym wszystkim
podziękować za dwanaście miesięcy znoszenia moich wypocin. I wyrazić nadzieję,
że spotkamy się ponownie w przyszłym roku.
Udanego Sylwestra życzę.
I Szczęśliwego Nowego Roku 😊