KURS GOTOWANIA
ROZDZIAŁ XVIII
"Mój"
Był
pewien, że Zoro się na niego rzuci, gdy tylko przekroczą próg sypialni. I
trochę się tym stresował. Nie, żeby nie chciał… Nie! Teraz marzył tylko o tym, by znów znaleźć się
w uścisku tych silnych ramion, by ukochane dłonie gładziły każdy skrawek jego
ciała, by Zoro go posiadł.
Lecz
nawet to pragnienie nie mogło odegnać odczuwanego przez niego strachu.
Ostatnio
robili to, kiedy obaj byli pijani. Jak będzie teraz? Czy Zoro o wszystko zadba?
Czy może on powinien… Cholera! Miał się kochać z facetem drugi raz w życiu! W
szkole nie dawali do tego instrukcji! Oglądane w złości filmy porno też na
niewiele się zdały. Bo przecież to nie zawodowy aktor go teraz niósł. A Zoro.
Jego Zoro. Mocniej przylgnął do klatki piersiowej ukochanego. Jakby w ten
sposób miał się pozbyć zżerających go strachu i niepewności. Lecz, kiedy
usłyszał szybkie bicie serca Roronoy, poczuł się jeszcze mniej pewnie.
Zielonowłosy był napalony. On też, tylko… No właśnie! Dla niego to wciąż była
nowość.
- Zoro – wysapał, kiedy mężczyzna położył go na łóżku.
- Zoro – wysapał, kiedy mężczyzna położył go na łóżku.
-
Tak? – Roronoa delikatnie wyjął z jego dłoni zarówno żel jak i prezerwatywy, po
czym odłożył je na szafkę nocną. Wcale nie wyglądał, jakby zaraz miał się
rzucić na Sanjiego niczym wygłodniałe zwierzę. Czym niezwykle zdziwił blondyna.
-
Czy… - Do tego stopnia, że nie potrafił nawet wydusić z siebie jednego pytania.
– Czy… Może być delikatnie? – Wreszcie! – I… wolno?
Z
niepokojem patrzył na Zoro, z którego twarzy ciężko było cokolwiek wyczytać.
Może go zniechęcił? Powiedział coś nie tak? Przecież… Kurwa! Zoro na pewno nie
miał zamiaru się ograniczać! Nie po tak długim czekaniu! Już otwierał usta, by
zamienić swoje pytanie w żart. Nieśmieszny, ale zawsze jakiś. Jednak sam
zainteresowany szybko wybił mu ten pomysł z głowy. W najlepszy możliwy sposób.
Pocałunkiem. Długim, delikatnym, zmysłowym… Takim, po którym wyzbył się
wszelkich wątpliwości. A słowa, jakie padły zaraz potem, pozwoliły mu całkiem
zawierzyć Zoro.
- Co
tylko zechcesz.
- Co
tylko zechcesz – szepnął, wyczuwając zdenerwowanie Sanjiego. Wiedział, że mógł
czuć się nieco… nie na miejscu... W końcu… nie miał za dużego doświadczenia.
Zoro napawał dumą fakt, iż to on był pierwszym
Sanjiego. Postanowił zrobić wszystko, żeby blondyn nie żałował swojej decyzji.
Nawet, jeśli sam miał ochotę na trochę… ostrzejsze zabawy.
Widząc
przyzwolenie w błękitnych oczach, zaczął rozpinać guziki żółtej koszuli.
Opuszkami palców wodził po odsłoniętej klatce piersiowej, napawając się jękami
ukochanego. Nawet tak delikatny dotyk działał na Sanjiego. Czuł to. I widział.
Nabrzmiała męskość dość wyraźnie odznaczała się pod materiałem spodni. Powinien
się nią zająć. Ale to później. Teraz postanowił skupić się na „wyższym
piętrze”.
Zaczął
muskać ustami szyję blondyna, dłońmi cały czas błądząc po mlecznobiałej skórze.
Co jakiś czas zahaczał o sutki. Wtedy z ust Sanjiego dało się słyszeć urywany
jęk. Urywany, bo mężczyzna zagryzał rękę, nie chcąc wydać z siebie
głośniejszych dźwięków.
Zoro
uśmiechnął się. Wstydliwy ten jego Kucharzyk.
-
Nie… - szepnął i odciągnął smukłą dłoń od ukochanych ust. Na których potem
złożył krótki pocałunek. – Chcę cię słyszeć.
Sanji
zamglonym wzrokiem spojrzał na Zoro.
-
Zboczeniec.
Roronoa
nie mógł się nie roześmiać.
-
Wiedziałeś, na co się piszesz. – Ugryzł partnera w ucho.
- A
czy ja narzekam? – Było mu tak dobrze. Dłonie Zoro błądzące po jego ciele. Ten
gorący oddech na skórze. I cudowne czarne oczy wpatrujące się w niego z
uwielbieniem. Ale… to wciąż było mało. Chciał więcej. Dużo więcej. – Zoro?
-
Tak? – wysapał, na chwilę przestając obsypywać obojczyki Sanjiego pocałunkami.
-
Rozbierz się.
Zoro
podciągnął się, by móc spojrzeć ukochanemu w oczy.
- A
może to ty mnie rozbierzesz? – Kiedy nakierowywał dłoń Sanjiego na skraj swojej
koszulki, w jego oczach błyszczały wesołe iskierki.
Blondyn
nie dał się dwa razy prosić. Jednym, no może dwoma, ruchami ściągnął z Roronoy
ubranie. Nareszcie. W końcu mógł napawać się widokiem umięśnionego torsu. Zaraz
jednak jego zachwyt został przysłonięty przez żal. I strach. Bowiem teraz przed
oczami nie miał jednej blizny – strasznej już samej w sobie. A dwie. Drugą
zrobiła pistoletowa kula. Która mogła mu na zawsze odebrać Zoro. Nim go w ogóle
dostał.
-
Boli? – szepnął, kładąc dłoń na świeżej bliźnie.
-
Nie. Już nie. – Zabrał dłoń Sanjiego i złożył na niej krótki pocałunek. –
Myślę, że są miejsca, które bardziej czekają na twój dotyk. – Położył rękę
blondyna na swojej piersi. – Tak… - jęknął, kiedy chłodna skóra zetknęła się z
jego rozpalonym torsem. – O wiele lepiej.
Sanji,
widząc jak Zoro zareagował na jego dotyk, nabrał śmiałości. Postanowił nie
przejmować się przeszłością, której i tak nie zmieni. Zamiast niej miał
przecież teraźniejszość. O wiele przyjemniejszą teraźniejszość.
Sam
zaczął sunąć dłońmi po ciele ukochanego. Badał strukturę, wyszukiwał wrażliwych
miejsc. Drażnił sutki, gładził brzuch, przejeżdżał wzdłuż linii kręgosłupa.
Dając i biorąc. Bo Zoro też nie próżnował. Porzucając pieszczoty dłońmi,
odkrywał jego ciało za pomocą ust. Mokre pocałunki znaczyły drogę od szyi po
brzuch. W kilku miejscach Zoro ozdobił bladą skórę krwistoczerwonymi malinkami.
Które jeszcze bardziej nakręciły Sanjiego. Postanowił się zrewanżować. Przysnął
usta do obojczyka Roronoy. Najpierw musnął go delikatnie, potem przejechał
językiem, by w końcu… Przyssać się do wrażliwego miejsca. Zoro jęknął.
Bynajmniej nie z bólu.
-
Szybko się uczysz…
-
Mam dobrego nauczyciela. – Oblizał wargi, podziwiając wynik swojej pracy.
Wyszła mu naprawdę ładna malinka.
Idealny znak mówiący, że ten człowiek już do kogoś należy. I tym kimś
był właśnie Sanji.
Świadomość,
że w ten oto sposób oznaczył, Zoro jako swoją własność, podziałała na Sanjiego
jak najlepszy afrodyzjak. Nagle ręce, wciąż błądzące po jego torsie, przestały
mu wystarczać. Gorące, nabrzmiałe od pocałunków usta nie potrafiły dać mu tego,
czego naprawdę pragnął. Wiedziony pierwotnym instynktem i zwierzęcą potrzebą
zaspokojenia, sięgnął do paska Roronoy, po czym zaczął go rozpinać.
Zoro
momentalnie oderwał się od szyi Sanjiego.
-
Co…
-
Przecież miałem cie rozebrać – przerwał mu Black, teraz mocując się z guzikiem.
– Kurwa!
Zoro
zamarł na ułamek sekundy. Zmiana tempa zaskoczyła go. Przecież miało być wolno.
Nie
miał jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo Sanji poradził już sobie ze
spodniami. I teraz na straży jego męskości stały tylko bokserki. A Black z
niezwykłym zaangażowaniem bawił się gumką od nich. Zupełnie, jakby nie
wiedział, czy chce przeciągnąć jeszcze moment rozbierania, czy też pokusa, by zobaczyć
Zoro nagiego, była silniejsza. A sam Zoro czuł, że te nieszczęsne bokserki z
każdą chwilą cisną go coraz bardziej. Dlatego, gdy Sanji zdecydował w końcu
ściągnąć z niego bieliznę, aż jęknął, czując niewysłowioną ulgę.
Ów jęk
bardzo spodobał się blondynowi.
- Aż
tak ci dobrze? – spytał zaczepnie, wpatrując się jednocześnie w twardego penisa
partnera. Widok ten, choć zdecydowanie wart grzechu, budził w nim dość
sprzeczne emocje. Z jednej strony czuł ekscytację. Zoro był ogromny! Z drugiej
– strach. Bo… Zoro był ogromny! Paradoks sytuacji wywołał u niego nerwowy
chichot. Który Zoro wziął za kolejną zaczepkę.
-
Mam nadzieje, że sprawisz, że będzie jeszcze lepiej… - Roronoa przejechał
językiem po wargach w dość prowokacyjnym geście.
Sanji
znów się uśmiechnął. Tym razem z rozczuleniem. I pewną dumą. Bo faktycznie mógł
tego dokonać. On i tylko on. Nikt więcej. Przecież Zoro należał do niego. Całe
to ciało. Cudowne. Umięśnione. Pokryte kropelkami potu. Drążące z emocji i
podniecenia. Tylko on miał prawo je oglądać w takim stanie. Tylko on mógł do
takiego stanu doprowadzić!
-
Zoro – jęknął, biorąc w dłoń jego penisa.
– Jesteś mój. – Zaczął poruszać ręką, samemu znajdując w tym perwersyjną
przyjemność.
Zoro
czuł, jak rozkosz przychodziła do niego falami w rytm ruchów blondyna. Był
gotów w niej utonąć.
-
Cały – wysapał pomiędzy jednym jękiem a drugim. Temu człowiekowi był gotów
oddać się w całości. Podarować każdą, najmniejszą część siebie. – Cały –
powtórzył. – Wszystko jest twoje. – Gdzieś w głębi wiedział, że to głupie.
Oddawać się komuś tak mocno. Zwłaszcza człowiekowi, który już raz go
skrzywdził. I który w każdej chwili mógł to zrobić ponownie. A mimo to, Zoro
chciał tego. Pomimo grożącego mu ryzyka, pragnął być własnością Sanjiego. Teraz
i na zawsze. Fizycznie i duchowo. Musiał przyznać to przed samym sobą. Pragnął
kochać i być kochanym.
Sanji
poczuł, jak robi mu się podejrzanie duszno. I nie miało to nic wspólnego z
ogarniającym go podnieceniem. To szczerość, usłyszanego właśnie wyznania,
sprawiła, że dziwne uczucie ciepła zalało go od środka.
-
Zoro… - Ostatni raz przesunął dłonią po członku partnera. Ułożył się,
przybierając najbardziej kuszącą pozę, na jaka go tylko było stać. – Rób, co
chcesz.
Zoro
miał wrażenie, że śni. To nie mogło dziać się naprawdę. A mimo to… działo się.
Sanji mu się oddawał. Pozwolił robić ze sobą wszystko! Mimo to postanowił być
delikatny. Tak, by ich pierwszy w pełni świadomy seks kojarzył się Sanjiemu
dobrze. I chciał go powtórzyć.
Jeszcze
raz spojrzał na partnera, po czym niechętnie odsunął się od niego. Co prawda
Sanji go rozebrał, ale tylko połowicznie. Zarówno spodnie, jak i bokserki
utknęły na wysokości kolan, krępując mu ruchy.
Szybko
pozbył się niepotrzebnej odzieży. Cały czas był bacznie obserwowany przez
niebieskie tęczówki. Zupełnie, jakby Black bał się, że Zoro zaraz zwieje.
-
Nigdzie się nie wybieram – uspokoił go, gdy ponownie, tym razem stuprocentowo
nagi, zawisnął nad kochankiem.
-
Wiem. Bo nigdzie bym cię nie puścił. Nie teraz… Jesteś mój. A ja jestem twój.
Uśmiechnął
się, słysząc to wyznanie. Tak bardzo go pragnął. Nawet bardziej niż tego
chętnego ciała, które miał przed sobą. I które tak cudownie się pod nim wiło.
Niestety, wciąż w ubraniu. Postanowił naprawić ten błąd. Lekko pociągnął
Sanjiego ku sobie i zsunął z jego ramion koszulę, która szybko poszybowała w
bliżej nieokreślonym kierunku. Następnie przyszedł czas na spodnie. Nie miał
ochoty bawić się w subtelności. Nie na tym etapie. Dlatego po prostu je
ściągnął. Razem z bokserkami. Dopiero wtedy mógł w pełni rozkoszować się
widokiem nagiego Sanjiego. Czy raczej prawie nagiego. Bo w tym ferworze
zapomniał o jednym, dość istotnym szczególe. Skarpetki. I teraz, kiedy patrzył
na blondyna, ubranego właśnie w nie, miał ochotę się roześmiać. Cały nastrój po
prostu diabli wzięli. Dlatego czym prędzej skierował swoje ruchy ku ostatniemu,
najbardziej podstępnemu elementowi sanjinowej odzieży.
Sam
Sanji, czując łaskotki na stopach, zachichotał. Ale kiedy uczucie nie mijało,
otworzył, do tej pory zamknięte, oczy i… o mało nie parsknął bardzo szyderczym
śmiechem. Z rozebraniem go, Zoro nie miał problemów. Ale już ze ściągnięciem
skarpetek… Jeszcze chwila i mu je podrze! Nową parę! Pociągnął nogą, wyrywając
ją tym samym z objęć zielonowłosego i sam ściągnął najpierw jedną, a potem
drugą skarpetkę. Na oczach zszokowanego Zoro.
-
Swoje też możesz zdjąć. – Nie, żeby mu ten stan rzeczy przeszkadzał. Zoro
wyglądał seksownie nawet, jeśli całe jego odzienie stanowiły czarne skarpetki.
Jednak chęć wkurwienia Glona wygrała z podnieceniem.
Roronoa
warknął. Zupełnie zapomniał, że on również nie pozbył się tego bawełnianego
cholerstwa. Szybkim ruchem ściągnął obie skarpetki, po czym… Przygwoździł
Sanjiego do łóżka.
-
Bawi cię to?
-
Trochę – przyznał Black. – Ale, prawdę mówiąc, wolałbym żebyś w końcu zajął się
czymś ciekawszym…
Nie
trzeba było mu dwa razu tego powtarzać. Wpił się w usta blondyna, od razu
językiem penetrując całe ciepłe, chętne wnętrze. Jednocześnie zaczął poruszać
dłonią po penisie kochanka, co jakiś czas naciskając kciukiem na główkę.
Początkowo
Sanji oddawał pocałunki z gorliwością i zaangażowaniem, jakich do tej pory u
siebie nie doświadczył. Jednak z czasem, gdy pieszczoty Zoro, nakierowane na
jego członka, przybierały na sile, stracił jakąkolwiek umiejętność reagowania
na rzeczywistość. Starał się się nadążać za tymi ustami. Próbował dłońmi
pieścić plecy partnera. Pragnął dawać Zoro tyle samo, ile sam dostawał.
Niestety nie był w stanie. W końcu się poddał. Pozwolił Roronorze całkiem nad
sobą dominować, przyjmując dawaną przyjemność z prawdziwą radością.
Widząc,
że Sanji był już blisko spełnienia, Zoro zaczął drugą dłonią drażnić jego
jądra. A ustami pieścić sutki.
To
dla Blacka było zdecydowanie zbyt dużo.
-
Zo… ro… Ja… Zaraz…
Nie
dokończył. Biały płyn, będący zwieńczeniem ogarniającej go ekstazy, wytrysnął
wprost na rękę Zoro. Który tylko uśmiechnął się z wyższością. O to właśnie mu
chodziło. Doprowadzić Sanjiego do spełnienia.
Kiedy
kucharz dyszał po, dopiero co osiągniętym, orgazmie, Roronoa sięgnął po
buteleczkę z żelem. Chętnie pobawiłby się jeszcze trochę, ale jego własne ciało
domagało się spełnienia. Wycisnął trochę specyfiku na dłoń i zaczął rozcierać
go w palcach. Cały czas obserwując, powracającego do rzeczywistości, Sanjiego.
Black
czuł się… wspaniale. Przeżyty orgazm i świadomość, kto do niego doprowadził,
niemal całkiem odebrały mu rozum. I dech w piersiach. Dyszał, próbując się
uspokoić. Jednocześnie interesowało go, co w tym czasie robił Zoro. Przecież to
nie mógł być koniec! Kiedy wreszcie udało
mu się wrócić do rzeczywistości uchylił powieki. I zaraz na nowo je zamknął.
Widok był zbyt… erotyczny, by teraz mógł na niego choćby spoglądać. Zoro całą
swoją uwagę skupiający na żelu, spływającym mu po palcach, dłoni, wzdłuż
silnego przedramienia... Kurwa! Kurwa! Kurwa! Dlaczego go to podniecało?
Przecież nie powinno!
-
Zoro… - jęknął.
-
Tak? – Roronoa ani na chwilę nie zaprzestał czynności. Chciał jak najbardziej
rozgrzać żel, zmniejszając tym samym dyskomfort Sanjiego. Nie mógł sobie jednak
darować szybkiego pocałunku.
-
Pospiesz się.
-
Ale…
-
Żadne ale! – W głosie kucharza zabrzmiała stalowa nuta. – Zrób to! Chcę cię
poczuć… - dodał już łagodnie.
Nie
pozostało mu nic innego, jak tylko posłuchać.
Pochylił
się nad Sanjim, którego ciało wciąż nosiło ślady przeżytego orgazmu, i powoli
włożył w niego jeden palec. Na twarzy kucharza pojawił się grymas świadczący o
przeżywanym dyskomforcie. Szybko jednak zniknął, zastąpiony przez przyjemność,
bo Zoro, by skupić uwagę partnera na czymś innym, zaczął na nowo stymulować
jego penisa. Po chwili dołożył drugi
palec, wciąż zaspokajając ukochanego ręką. Tym razem jednak Sanji odczuwał
dyskomfort trochę dłużej. I Zoro musiał się bardziej skupić na przygotowaniach,
by wreszcie móc dołożyć trzeci palec. Wtedy też Sanji syknął.
-
Wybacz – przeprosił Zoro.
-
Nic… Nic się nie stało. Kontynuuj. – Ciężko mu było się zdecydować, co tak
naprawdę czuł. Z jednej strony ból, spowodowany rozciąganiem, z drugiej
przyjemność, której źródłem był jego penis. Zoro ani na chwilę go nie
zaniedbał. Cały czas przesuwał po nim ręką, raz po raz to zaciskając dłoń, to
poluźniając uścisk. Tak, że Sanji czuł, jakby same opuszki partnera błądziły po
jego przyrodzeniu. Co dziwne, wyważenie tych dwóch pieszczot wychodziło
Roronorze fenomenalnie. Sanji nigdy nie przypuszczał, że zwykła stymulacja ręką
tak bardzo go podnieci. I da mu tyle przyjemności.
Powoli
też uczucie dyskomfortu wewnątrz
przeradzało się w rozkosz. Palce Zoro wchodziły coraz głębiej, a on
podświadomie zaczął wypychać biodra im naprzeciw. To było wspaniałe. Ale… Mimo
wszystko, wolałby poczuć tam coś
większego.
-
Zoro… wystarczy… Bo znów dojdę… - To była prawda. Jeszcze trochę i by
szczytował.
Roronoa
posłusznie zabrał obie ręce. Kiedy palce kochanka się z niego wysunęły, Sanji
zadrżał.
- W
porządku? – Niby wypieki na policzkach blondyna, urywany oddech i to
rozkojarzenie w oczach mówiły mu, że tak, ale Zoro wolał się upewnić.
-
Tak… - jęknął. Po co ten głupi Glon się pyta. Niech go wreszcie weźmie! –
Pospiesz się!
- A
nie miało być wolno? – Chociaż i jemu erekcja dawała się we znaki a żądza
niemal przesłoniła zmysły, nie potrafił darować sobie tej jednej złośliwości.
- I
jest – burknął blondyn. – Nawet za wolno! Pospiesz się. – Uniósł kolano,
drażniąc tym samym sterczącą męskość ukochanego. – Bo zaraz sam dojdziesz… za
wcześnie. – Znów go dotknął, tym razem trochę mocniej.
Zoro
syknął. Parszywy Kucharzyk! Sięgnął po prezerwatywę, jednak nagle na jego dłoni
znalazła się dłoń Sanjiego.
-
Co?
- Ja
to zrobię. – Jednym ruchem zmusił Zoro, by ten usiadł. Sam również podniósł się
do siadu, by mieć jak najlepszy widok na kochanka. Sięgnął po prezerwatywę, po
czym ją otworzył. I, drżącymi z ekscytacji dłońmi, rozwinął materiał,
pochylając się nad Zoro.
-
Robię to pierwszy raz, więc się nie śmiej – zastrzegł, lecz widząc minę
zielonowłosego zrozumiał, że ten tekst mógł sobie darować. Zoro wpatrywał się w
niego z takim pożądaniem, że zrobiło mu się jeszcze bardziej gorąco. Niewiele
myśląc, sięgnął po żel i niewielką jego część rozsmarował na członku Roronoy.
Mężczyzna zadrżał. Płyn był zimny, co tylko spotęgowało doznanie. Zresztą…
Czuł, jakby spełniały się wszystkie jego pragnienia. Sanji naprawdę go chciał!
I to bardzo! Dotyk zimnych, szczupłych palców na jego penisie doprowadzał go do
szaleństwa. A widok Sanjiego, zakładającego mu prezerwatywę, trochę
niewprawnie, nerwowo z rządzą wymalowana na twarzy, sprawił, że prawie doszedł.
-
Skończone – wysapał w końcu Black. Wiedział, że w tym, co zrobił było coś
nieprzyzwoitego. Jakby sam seks z facetem miałby być przyzwoity. – Zróbmy to
wreszcie! – Zbliżył się do Zoro i wykonał ruch, jakby chciał mu usiąść na
kolanach. Jednak Roronoa go zatrzymał.
-
Będzie boleć.
-
Nieważne. – Pokręcił głową i opuścił się delikatnie. – Pomóż…
Zoro,
wciąż niepewny, nakierował swojego penisa na odbyt kochanka. Ten znów zaczął
się opuszczać, jeszcze wolniej niż wcześniej. Czuł, jak Zoro powoli go
wypełniał. Uczucie, choć wspaniałe, niosło ze sobą trochę bólu. Jednak, kiedy
robił to powoli… Mógł ten ból znieść. Ba! Przy odpowiednim tempie to ekstaza
brała górę.
- O
tak… - jęknął. – Tak…
Zoro
miał ochotę krzyczeć. Już sam widok jego penisa, zagłębiającego się w Sanjim,
sprawiał mu niezwykłą rozkosz. A towarzyszące temu ciepło i wilgoć dodatkowo
odbierały rozum. Walczył ze sobą, by nie pozwolić działać pierwotnym instynktom
i siłą nie zmusić Sanjiego by ten poruszał się szybciej. Już tak bardzo chciał
być w nim cały.
Wreszcie
Sanji usiadł mu na biodrach, ciężko dysząc.
-
Czuję… Czuje… go… Jest w środku…
-
Tak – wysapał mu do ucha. – Jesteś cholernie gorący… To wspaniałe…
Blondyn
uśmiechnął się.
-
Nie gadaj tyle. Pocałuj mnie.
Zrobił
to. Jednocześnie przyciskając mężczyznę do siebie. Całowali się jak szaleni.
Ich języki splatały się w jakimś pierwotnym tańcu, a dłonie poszukiwały
nawzajem ciała tego drugiego. By dać rozkosz. Przekazać targające obojgiem
uczucia.
Jednak
dla Zoro to było zbyt mało. Wciąż mu czegoś brakowało.
-
Sanji… - wyszeptał kucharzowi do ucha, jednocześnie przygryzając płatek. –
Zacznij się ruszać. Proszę.
Odpowiedziałby
coś zjadliwego, ale nie był w stanie. On też tego pragnął. Położył dłonie na ramionach
Zoro, szukając jakiegoś oparcia i powoli uniósł biodra.Tylko po to, by zaraz je
opuścić. Trochę bolało, ale przyjemność, jaka przechodziła całe jego ciało,
skutecznie pozwalał mu o tym zapomnieć.
Znów się uniósł. I znów opadł.
Z
racji przyjętej pozycji, Zoro penetrował go znacznie głębiej, niżby zrobił to
tradycyjnie. Dlatego też dotarcie do prostaty blondyna nie zajęło
zielonowłosego dużo czasu. Kiedy wreszcie jego penis trafił w punkt P Sanjiego,
kucharz krzyknął.
-
Tak! Tak!
Zoro
uśmiechnął się. Taką właśnie reakcję chciał wywołać. Położył dłonie na biodrach
ukochanego i sam zaczął nadawać rytm jego ruchom. Samemu wypychając biodra w
tym samym tempie. Otaczające go ciepło i ciasnota wnętrza Blacka, seksowny głos
tuż przy uchu, dłonie splecione na karku… to wszystko dawało mieszankę emocji
wprost niewyobrażalnych. Wiedział, że z każdą chwilą, coraz bardziej zbliżał
się do końca. Nie chciał jednak dochodzić przed Sanjim. Dlatego ponownie złapał
znów twardego penisa partnera i zaczął go stymulować w rytm ich wspólnych
ruchów.
-
Tak! Tak!
Znowu
to usłyszał. I znowu poczuł dumę.
Kochali
się w ten sposób jeszcze przez chwilę. Obaj byli blisko. Obaj chcieli dojść.
Jednak to Sanji pierwszy osiągnął szczyt. Z imieniem Zoro na ustach doszedł,
brudząc zarówno swój, jak i partnera brzuch spermą.
Widok
szczytującego Blacka sprawił, że Roronoa nie mógł się dłużej powstrzymywać.
Zmusił Sanjiego do jeszcze dwóch ruchów i sam również doszedł.
Sanji
poczuł, jak prezerwatywa wewnątrz niego pęcznieje, a jego samego zalewa
przyjemne ciepło. I w sumie nie bardzo wiedział, co powinien teraz zrobić. Bo
było mu zwyczajnie zbyt dobrze…
To
Zoro pierwszy się otrząsnął. Chyba głównie dlatego, że kierowało nim poczucie
odpowiedzialności za Sanjiego. Położył blondyna na poduszkach, jednocześnie z
niego wychodząc. Mężczyzna zadrżał. Co zostało skwitowane przez Zoro krótkim
pocałunkiem. Po którym zielonowłosy zdjął prezerwatywę i wywalił ją do
stojącego nieopodal kosza na śmieci. Uporawszy się z tym problemem, sięgnął po
chusteczki i wytarł ich obu.
Sanji
obserwował ruchy ukochanego spod półprzymkniętych powiek. Było w tym coś…
ujmującego.
-
Dziękuję – szepnął, kiedy Zoro wyrzucił zużytą chusteczkę do tego samego kosza,
co wcześniej prezerwatywę.
- Za
co?
- Za
zajęcie się mną. – Uśmiechnął się. – A teraz chodź. Połóż się obok. – Pomimo
bólu rozchodzącego się po całym jego ciele, posunął się kawałek. – Proszę.
Nie
trzeba było mu dwa razy tego powtarzać. Legnął tuż obok Sanjiego, od razu
przyciągając Blacka do swojej klatki piersiowej.
-
Było cudownie – szepnął. – Kocham cię.
- A
ja ciebie. I, chociaż pewnie zwariowałem, cholernie mnie to cieszy.
Leżeli
obok siebie, wykończeni seksem i tymi wszystkimi emocjami, jakie na nich spadły
w tym czasie. Sanji, wciąż przytulony do klatki piersiowej Zoro, dłonią gładził
bok kochanka. Zaś Roronoa ukrył twarz we włosy blondyna, zaciągając się tym
wspaniałym specyficznym zapachem. Wsłuchiwał się w równomierne bicie serca
kochanka i czuł, jak powoli ogarnia go senność.
-
Zoro?
Z
tego przyjemnego stanu wyrwał go niepewny głos Sanjiego.
-
Tak?
Mężczyzna
przełknął ślinę.
-
Czy… Mogę zostać… do jutra? – Ich ostatnia wspólna noc zakończyła się
katastrofą i nie bardzo wiedział, czy Zoro chciałby ją powtórzyć tak szybko.
Tymczasem
Roronoa odsunął od siebie zszokowanego blondyna i wstał z łóżka.
-
Zoro?
Nie
odpowiedział. Zamiast tego, ruszył ku drzwiom wyjściowym. Wciąż nagi, co
jeszcze bardziej zdziwiło Sanjiego. I zaniepokoiło. Zwłaszcza, gdy usłyszał
chrobot klamki. Zupełnie, jakby…
Zoro
wrócił do pokoju, od razu wchodząc do łóżka i przyjmując tę samą pozę, co
wcześniej. Sanji nic z tego nie rozumiał. Zachowanie partnera trochę go
wkurzyło. Czy ten debil nie może po prostu odpowiedzieć.
-
Zoro… Wyjaśnisz mi…
-
Musiałem sprawdzić, czy drzwi są zamknięte.
-
Hę?
Spojrzał
Sanjiemu prosto w twarz. Ilość miłości w czarnych tęczówkach na chwilę
pozbawiła kucharza oddechu.
- Bo
nareszcie mam w domu coś… czy raczej kogoś… kogo warto chronić.
To
wyznanie sprawiło, że Sanjiemu zaszkliły się oczy. Było w nim coś piękniejszego
i wymowniejszego niż we wcześniejszym kocham
cię. Kurwa! Ten Glon był za dobry w
te klocki!
Żeby
Zoro nie zobaczył jego łez, Sanji schował twarz w zagłębieniu ramienia
partnera.
-
Debil.
Nie
odpowiedział. Po prostu przytulił Sanjiego jeszcze mocniej.
Obudził
go jakiś ruch. Uchylił powieki i ujrzał, jak Sanji stara się wyplątać z jego
uścisku. Po kręgosłupie przeszedł mu zimny dreszcz. Zdusił w sobie nagłą chęć
przyciągnięta blondyna jeszcze bliżej. I jeszcze mocniej. Zamiast tego,
poluzował uścisk, zwracając Sanjiemu wolność. Ten ruch nie uszedł uwadze
Blacka. Mężczyzna odwrócił się w stronę partnera, a na jego twarzy pojawił się
uspokajający uśmiech.
-
Zaraz wracam. Muszę do kibla. – Na odchodne pocałował jeszcze Zoro w policzek i
ruszył w stronę toalety.
Zoro
zaś odprowadził go wzrokiem, aż nie zniknął za drzwiami. Wtedy zaczął
nasłuchiwać. Z niepokojem czekał na chrobot klucza i trzask zamykanych drzwi.
Bał się. Naprawdę się bał. Że Sanji, mimo wszystko, wymknie się z mieszkania,
zawstydzony i zawiedziony tym, do czego między nimi doszło. Jego obaw nie
potrafił rozwiać nawet fakt, że Black poszedł do tej cholernej łazienki
goluteńki, jak go Matka Natura stworzyła. Dopiero, kiedy ponownie ujrzał
Sanjiego, dosłownie wbiegającego do łóżka, poczuł ulgę.
-
Kurwa! – Blondyn wtulił się w Zoro, łaknąc zarówno jego obecności jak i
dawanego przez niego ciepła. – Jak zimno!
Roronoa
zaśmiał się tylko i mocniej opatulił mężczyznę kołdrą.
- O
wiele lepiej. – Usłyszał w odpowiedzi. – A teraz śpij, debilu. Jutro idziemy na
zakupy.
Zoro
spojrzał na stojące obok zegarek. Było dobrze po północy.
-
Dzisiaj.
- To
tym bardziej śpij! – Wtulił się w Zoro jeszcze mocniej. Wiedział, o czym
partner myślał. Że chciał uciec. Spodziewał się, że podobne rysy na zaufaniu będą
się Roronorze zdarzać jeszcze bardzo długo. Zamierzał z nimi walczyć. W
najlepszy znany sobie sposób. Ciągłym zapewnieniem o swojej miłości. I to nie
słowami. Czynami. Bo te bardziej trafiały do kogoś takiego jak Zoro.
-
Dobranoc. – Usłyszał Sanji.
-
Dobranoc. Kocham cię. – Ale czasem na kilka słodkich słów też mógł sobie
pozwolić.
- A
ten? – Zoro wskazał na najbliżej wiszący garnitur. Czym wywołał u Sanjiego
kolejny napad złości.
-
Serio? – warknął blondyn. – Serio?
Roronoa
westchnął.
- A
co jest z nim nie tak? – Kurwa! Dla niego te wszystkie garnitury wyglądały
dokładnie tak samo! Gdyby nie kolor, nie potrafiłby wskazać między nimi żadnej
różnicy. W przeciwieństwie do Sanjiego, który od razu wyłapywał takie
subtelności jak firma, ułożenie guzików, krój czy choćby materiał. I bez
przerwy wściekał się na Zoro, kierującego się głównie ceną. Przecież jego
facet… Tak! Jego facet! Powinien wyglądać na zbliżającym się ślubie obłędnie.
Tak, by wszyscy mu go zazdrościli. Tylko dlaczego ta głupia Alga nie chciała
współpracować? Tak jak teraz. Ledwie porzucił owo szkaradztwo, na które
wcześniej zwrócił uwagę a już sięgał po kolejną paskudę. Znaczy samo ubranie wyglądało nawet znośnie,
ale w tym kroju Zoro wyglądałby jak wieśniak.
-
Nawet tego nie dotykaj! – zastrzegł i samemu zaczął się rozglądać. – Najlepiej
niczego nie dotykaj! Masz koszmarny gust…
Ledwie
wypowiedział te słowa a na twarzy już Zoro gościł wredny uśmiech.
-
Koszmarny, mówisz? – Przysunął się bliżej Blacka tak, by móc bezkarnie położyć
mu dłoń na pośladku, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Sanji spłonął
rumieńcem. Za który w równomiernym stopniu odpowiedzialna była prowokacyjna
pieszczota, jak i świadomość, że sam sobie wrzucił.
- Do
ubrań, kretynie! Do ubrań! – Starał się ratować, ale sam wiedział, że wyszło to
żałośnie. A Zoro tylko się śmiał. Sanji miał ochotę trzasnąć go w ten
wyszczerz. Prawie tak samo wielką, jak zaciągnąć gdzieś do toalety i zrobić to
samo, co robili rano pod prysznicem. Na samo wspomnienie przeszedł go miły
dreszcz. A myśl, że jeszcze niedawno miał Zoro za impotenta, teraz wydawała się
po prostu niedorzeczna.
Żeby
odsunąć od siebie sprośne myśli, zanurkował pomiędzy wieszaki. W poszukiwaniu
czegoś, w czym Zoro wyglądałby wystarczająco obłędnie a jednocześnie zakup nie
wymagałby pozbycia się, przez nich obu, nerki.
Zoro,
widząc jak Sanji z uwagą przygląda się niemal każdemu z garniturów, odnalazł
wzrokiem najbardziej w tym momencie pożądaną przez siebie rzecz. Kanapę. Legnął
na niej, wiedząc, że ukochany, kiedy w końcu znajdzie, czego szukał, zawoła go.
Albo zmaterializuje się obok z szaleńczym błyskiem w oku i już teraz,
natychmiast każe mu zapierdalać do przymierzalni.
Zoro
westchnął. Myślał, że będąc gejem nigdy nie doświadczy szaleństwa zakupów. Jak
widać, życie zweryfikowało jego poglądy. I to dość brutalnie.
-
Ubrałeś już? – Zza kotary dało się słyszeć głos Sanjiego.
-
Zaraz! – Zarzucił na siebie marynarkę i wyszedł z przymierzalni. Czuł się jak
debil. Poza tym, naprawdę nie widział różnicy pomiędzy mierzonym właśnie
garniakiem a tym, który wisiał w jego szafie. W przeciwieństwie do Blacka.
-
Obróć się.
Zrobił,
co mu kazano. Chyba tak właśnie czują się małpy w cyrku.
- I
jak? – zapytał z nadzieją w głosie. Jeśli Sanji walnie akceptacją, będą mogli w
końcu wrócić do domu.
-
Nie wiem… - Black pokręcił głową. Niby Zoro wyglądał dobrze… Ale nadal coś mu
tu nie pasowało.
-
Rozmiar mniejszy byłby lepszy.
Obaj
odwrócili się w stronę, z której dochodził ów głos. Sanji poczuł, jak zimny dreszcz
przechodzi mu po kręgosłupie. A Zoro pojął, że ktoś ewidentnie robi sobie z
jego życia jaja.
-
Cześć, Mihawk – mruknął Roronoa, rozglądając się jednocześnie za Peroną. Tylko
spotkania z tym różowowłosym czymś mu dzisiaj brakowało.
Sanji
ograniczył się do lekkiego kiwnięcia głową. To i tak był szczyt jego zdolności
komunikacyjnych w stosunku do tego człowieka. Dracule Mihawk naprawdę napawał
go lękiem.
-
Witaj, Roronoa. Panie Black. – Skinął głową, jakby wcale nie poczuł się urażony
tym, w jaki sposób potraktował go Sanji.
– Rozumiem, że to jakaś specjalna okazja. – Wskazał na garnitur Zoro. –
Inaczej w życiu byś się nie dał tu zaciągnąć.
-
Można tak powiedzieć. – Roronoa wzruszył ramionami. Mihawk miał rację. Gdyby
nie Sanji, to następny garnitur, o ile komuś by się chciało go kupić, dostałby
na własny pogrzeb. Nie uważał, by jakakolwiek okazja była warta takiego
poświęcenia. W przeciwieństwie do pewnego blondwłosego idioty. – Wesele –
dodał, widząc, że Dracule czeka na sprecyzowanie.
Brwi
mężczyzny uniosły się do góry w dość wymownym geście.
-
Wasze?
Zoro
prawie udławił się własną śliną, a Sanji, gdyby to było możliwe, zapadłby się
pod ziemię.
-
NIE! – wrzasnęli obaj. Jakoś wizja ślubu żadnemu z nich, w tym momencie, nie
wydawała się kusząca.
Tymczasem
Mihawk uśmiechał się kpiąco. Mogli sobie wrzeszczeć do woli. Ale nikt mu nie
powie, że w oczach blondyna na ułamek sekundy nie zabłysły iskierki ekscytacji.
A Zoro nie przełknął nerwowo śliny. Chyba sam musiał zacząć szukać
odpowiedniego garnituru. Chociaż… Frak byłby chyba lepszy. Perona padnie, kiedy
jej o tym powie. Nigdy nie była na gejowskim ślubie. On zresztą też nie. Shanks
jakoś nie chciał się hajtać.
Widząc,
że Mihawk nie kontynuuje wątku, Zoro postanowił naprostować całą sprawę.
-
Jego kumple biorą ślub. A my idziemy za darmo się nachlać.
Sanji
miał ochotę trzasnąć tego tępego Glona w łeb. Przecież to wcale nie tak, że
szedł na ślub Usoppa żeby pić! Poza tym, miał być świadkiem… Już chciał
wygarnąć Roronorze, co o tym wszystkim myślał, ale poczuł na sobie wzrok
sokolich oczu towarzyszącego im mężczyzny. I jakoś momentalnie stracił ochotę
na pyskówkę. A nawet na przebywanie w tym towarzystwie.
-
Zoro… To może ja faktycznie pójdę po ten mniejszy rozmiar… - I nim zielonowłosy
zdążył cokolwiek powiedzieć, Sanji zniknął pomiędzy wieszakami.
-
Wystraszyłeś mi faceta – rzucił w stronę Mihawka, czując się trochę
niekomfortowo. Nie przywykł do tego, że przyjaciel zna jego orientacje.
-
Jak kocha, to wróci. – Nie przejął się zbytnio ucieczką blondyna. Już się
przyzwyczaił, że w ten sposób właśnie działał na ludzi. Dlatego każdy, kto
podczas pierwszego spotkania z nim, nagle nie przypominał sobie o żelazku na
gazie, zyskiwał w jego oczach coś na kształt zainteresowania. I też dlatego
związał się z Peroną. Bo jego aura zdawała się na nią nie działać. A
przynajmniej w mniejszym stopniu, niż na innych ludzi. – Powiedz… To już ten
etap? Wspólne wesela? Obiady zapoznawcze z rodzinką?
-
Jakbyś zgadł… Jego ojciec chce mnie poznać. – W tym rzuconym, jakby od
niechcenia wyznaniu, krył się strach i zakłopotanie. Które Mihawk od razu
wychwycił. Jeśli Zoro stresował się wizytą u przyszłego teścia, to znaczyło, że
sprawa była poważna. Tym bardziej, że zielonowłosy nie należał do ludzi
towarzyskich i ten nieszczęsny obiad mógłby przypominać stypę. Albo jego własny
wieczorek zapoznawczy, kiedy z całych sił powstrzymywał się przed ukatrupieniem
ojca Perony. Moria do dzisiaj działał mu na nerwy. Na szczęście spotykali się
tylko kilka razy do roku.
- To
dobrze. – Nie miał zamiaru dzielić się swoimi wątpliwościami z przyjacielem.
Gołym okiem było widać, że ten związek wiele znaczył dla Zoro. – Czyli facet
akceptuje fakt, że jego syn spotyka się z mężczyzną. Byłoby gorzej, gdyby
całkiem zignorował twoje istnienie.
Zoro
w duszy marzył o takim rozwiązaniu. Nawet, jeśli oznaczało ono z jego strony
czyste tchórzostwo.
-
Powiedz lepiej, kiedy wracasz do pracy.
Sanji,
przysłuchujący się tej konwersacji zza wieszaka, nagle zastygł w bezruchu. Bo
jemu jakoś nigdy nie przyszło do głowy spytać o to Zoro. Nie interesował się
stanem zdrowia ukochanego, wychodząc z założenia, że skoro wypuścili go ze
szpitala, to najgorsze minęło. A przecież Zoro ciągle był na zwolnieniu
lekarskim. I, ku swojemu niezadowoleniu, musiał chodzi na kontrole do swojego
lekarza rodzinnego. A on nigdy po takiej wizycie nie zapytał partnera, jak
było. Spieprzył.
Zoro
wzruszył ramionami ze złością.
-
Nie wiem. Żaden z tych konowałów nie chce mi nic konkretnego powiedzieć.
Czepiają się tego oka jak pojebani. – Dotknął dłonią blizny. – Że niby trzeba
czekać. Ciekawe, na co? – burknął. – Przecież nie odrośnie.
Dracule
tylko pokiwał głową. Rozumiał frustrację mężczyzny, ale wiedział też, o czym
mówili lekarze. Zoro mógł sobie gadać, co chciał. I udawać, nawet przed samym
sobą, że wszystko było w porządku. Ale on widział tą niepewność jego ruchów.
Ciało Zoro wciąż nie przyzwyczaiło się do ograniczeń. A w pracy policjanta
nawet sekundowa zwłoka może zaważyć na życiu i śmierci. O czym obaj już się
przekonali.
-
Ale dzięki temu masz więcej czasu dla swojego chłopaka. – Naprawdę nie chciał
się wdawać w tę dyskusję. Może kiedyś. Kiedy Zoro sam sobie zda sprawę ze
swojej ułomności.
Zielonowłosy
kiwnął głową. Niby prawda, ale jednak tęsknił za pracą. Nawet tym parszywym
patrolowaniem ulic, czy łapaniem piratów drogowych.
-
Ale ile można siedzieć w domu?!
-
Długo. I pamiętaj. Masz teraz czas, żeby odwiedzić przeszłego teścia. – Nie,
żeby był złośliwy, nigdy w życiu. Jednak mina Zoro wywołała uśmiech na jego
twarzy. Z chęcią powiedziałby coś jeszcze, gdyby nie uporczywy dzwonek jego
telefonu. Nawet nie musiał sprawdzać. Doskonale wiedział, kto się do niego
dobijał. Perona musiała skończyć mierzyć te wszystkie „przepiękne sukienki” i
teraz potrzebowała jego karty kredytowej, by za nie zapłacić. – Muszę iść. –
Poklepał Roronoę po ramieniu. – Jakbyś chciał… - W sumie nie bardzo wiedział,
co. Obaj nie należeli do osób rozmownych, a i gust alkoholowy mieli zupełnie
inny. Mimo to… Z jakiegoś powodu wiedział, że Zoro… - Jakby co, możesz wpaść. Z
Blackiem, albo sam.
-
Dzięki. – Z jakiegoś powodu zaproszenie Mihawka poprawiło my humor. Wiedział,
że prędzej czy później z niego skorzysta. – Do zobaczenia.
Dracule
tylko kiwnął w jego stronę głową, kierując się jednocześnie do kasy. Musiał
jeszcze zapłacić za tę nieszczęsną koszulę.
Zoro
westchnął.
-
Możesz już wyjść – powiedział do wciąż ukrywającego się Sanjiego.
Blondyn
momentalnie spłonął rumieńcem. Z ociąganiem opuścił kryjówkę, dzierżąc w
dłoniach garnitur.
- Od
kiedy wiedziałeś?
- Od
samego początku. – Wziął od niego ubranie. – Mihawk też, gdyby cię to
interesowało. – Zniknął w przymierzalni, zostawiając partnera sam na sam ze
swoim zażenowaniem.
Garnitur
faktycznie leżał lepiej niż poprzedni i obaj zgodzili się, że to właśnie to,
czego szukali. I że spokojnie mogą iść do domu. Znaczy każdy do swojego. Co
Zoro przyjął z lekkim rozczarowaniem. Naprawdę nie chciał się rozstawać z
Sanjim. Ale Black uparł się, że kiedyś musi wrócić do siebie. Choćby po to, by
się przebrać w normalne ciuchy (ubrania Zoro, choć pachniały cudownie, to nawet
po skurczeniu w pralce były na niego za duże) i trochę ogarnąć mieszkanie.
Naprawdę nie chciał, żeby zalęgły mu się tam pająki. Czy inne robactwo. Roronoa
zaś musiał wracać do swojego domu, choćby ze względu na leki, które lekarze
nadal kazali mu łykać, a które zostały w szafce nad zlewem. No i następnego
dnia mieli pójść wreszcie w odwiedziny do Usoppa i Kayi. Dlatego lepiej, żeby
każdy z nich przygotował się do tego spotkania we własnych czterech ścianach.
Nie wspominając już o tym, że z rana, Black miał pierwsze zajęcia z nową grupą.
-
Zoro… - zaczął Sanji, kiedy szli w kierunki stacji.
-
No?
-
Przepraszam.
Spojrzał
na niego jak na idiotę.
- Za
co?
-
Za… Za to, że nie interesowałem się twoim zdrowiem. Nie pytałem, jak było u
lekarza. Ani kiedy wrócisz do pracy… Wiem, że powinienem, ale…
-
Nie martw się – przerwał mu Zoro. Black spojrzał na partnera i ku swojemu
zdziwieniu stwierdził, że Roronoa się uśmiechał. – Ja nawet się cieszę, że tego
nie robiłeś. Chyba bym cię znienawidził, gdybyś zasypywał mnie takimi
pytaniami. – Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-
Serio? – spytał z powątpiewaniem.
-
Serio. Nie znoszę czegoś takiego. Skoro żyję, to chyba oznacza, że jest dobrze.
Pokręcił
głową, nie wiedząc, co o tym myśleć. Zoro naprawdę był bardzo specyficzną
osobą.
-
Jesteś dziwny – stwierdził w końcu.
-
Ale za to mnie kochasz.
W
sumie…
-
Tak. Za to też.
W
końcu nadszedł czas pożegnania. Żaden z nich nie chciał się rozstawać, jednak
rzeczywistość miała gdzieś ich pragnienia. Zwłaszcza Sanji nie miał ochoty
wracać do siebie. W porównaniu do mieszkania Zoro, jego własne lokum wydawało
mu się zimne i pozbawione jakiejkolwiek osobowości. I nawet, jeśli w mieszkaniu
Glona większość rzeczy prowadziła koczowniczy tryb życia, co skutecznie
wkurwiało pedantyczną część jego osobowości, to… I tak wolał przebywać właśnie
tam. W miejscu, gdzie… Czuć było obecność Zoro. Ciekawe, czy gdyby mu o tym
powiedział, Roronoa pozwoliłby mu wprowadzić się na stałe… Czy może na to było
zbyt wcześnie? Spróbuje porozmawiać z nim o tym, po odwiedzinach u Usoppa i
Kayi.
I zanim ktoś się przyczepi, że chłopaki użyli gumek... Sanji chciał mieć, po prostu, lepszy poślizg ;). Co by mniej bolało ;).