piątek, 9 czerwca 2017

Kurs Gotowania XVI

Rozdział dedykowany KokutoYoru, za betę oraz podsunięcie konceptu sceny z walizką :).


KURS GOTOWANIA

ROZDZIAŁ XVI
"Frustracja seksualna"

- Uważaj.
- Wyobraź sobie, że umiem chodzić – warknął Zoro. Po czym… Wpadł na ścianę. – Kurwa!
- Żyjesz? – Sanji podszedł do mężczyzny i, trochę rozbawiony a trochę zaniepokojony, przyglądał się czerwonej prędze, widocznej na jego czole. – Iść po lekarza?
- A tylko spróbuj! – Jeszcze tylko tego brakowało. Nareszcie opuszczał szpital. I nie miał zamiaru pozwolić, by cokolwiek zatrzymało go w tym miejscu choćby minutę dłużej, niż było to konieczne. Chociaż… nie mógł powiedzieć, żeby cały ten pobyt mu się nie opłacił. Spojrzał na Sanjiego. Kucharz uśmiechnął się do niego. Tak. Naprawdę zostali parą. W co Zoro nadal nie potrafił uwierzyć. Cały czas miał wrażenie, że tkwi w jakimś dziwnym śnie i lada moment się obudzi. Sam. Bez hipnotyzującego spojrzenia błękitnych tęczówek. Bez złotych kosmyków łaskoczących go w szyję, za każdym razem, gdy Sanji postanowił się do niego przytulić. Bez zapachu morza połączonego z wonią nikotyny. I, w końcu, bez tych silnych ramion, teraz oplatających go w pasie.
- Dobra, dobra. Już się nie denerwuj. – Cmoknął partnera w policzek, nieświadomy obaw, jakie kłębiły się w Roronorze. – Chodźmy. – Przestał obejmować partnera. Zamiast tego zmusił Zoro, by ten wziął go pod ramię. – No, co? Ktoś musi cię prowadzić. Bo jeszcze wpadniesz na jakiegoś przystojnego lekarza i będę musiał być zazdrosny. – Zaśmiał się cicho, widząc minę mężczyzny. – No już, już… żartuję.
- Nie o to chodzi – burknął. Głupi żart Sanjiego nie zrobił na nim wrażenia. Przecież Black doskonale wiedział, że był dla niego najważniejszą osobą na świecie. Bardziej uwierała myśl o konieczności bycia zależnym od drugiej osoby, nawet w tak prozaicznej czynności, jaką było chodzenie. Naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo zmieni się jego perspektywa po stracie oka.
Sanji, po dłuższej chwili, odgadł przyczynę złego humoru ukochanego.
- Zoro… - zaczął łagodnie. – Przecież wiesz, że to przejściowe. Lekarze powiedzieli ci, że z czasem się przyzwyczaisz.
 - Wiem. Ale wolałbym, żeby ten czas mijał zdecydowanie szybciej.
Uśmiechnął się. W takich momentach Zoro był naprawdę słodki. Ale raczej mu tego nie powie. Tak samo jak tego, że chwilami przypominał mu duże dziecko.
- Hej! Ale dzięki temu mam szansę się tobą zajmować.
 - A potem mi to wypomnieć.
- Pewnie tak. – Cholera! Przy nim on sam zachowywał się jak dzieciak.
Zoro burknął coś niewyraźnie.
- Co?
- Odzyskałeś już walizkę? – Na twarzy Roronoy pojawił się złośliwy uśmiech a Sanji miał ochotę wprowadzić partnera prosto w ścianę. Z przyspieszeniem.
- Będziesz mi to wypominał do końca życia?
- Prawdopodobnie. W końcu to ty zepsułeś ten jakże romantyczny moment. Taka okazja drugi raz się nie powtórzy.
Chciałby móc go zwyzywać i kazać się zamknąć, ale… nie mógł. Ten cholerny Glon miał rację. Zjebał na całej linii. A wszystko przez swoje gapiostwo, niewyspanie i męczącego go kaca. Mieszanka tych trzech składników sprawiła, że… zgubił walizkę. I, co gorsza, przypomniał sobie o tym, w najmniej odpowiednim momencie. Do tej pory było mu wstyd.

Poczuł, jak Zoro drży. Przestraszony chciał się odsunąć od mężczyzny, ale wtedy silne ramiona oplotły go w pasie i przycisnęły do szerokiej klatki piersiowej. Czując szybkie bicie serca oraz gorący oddech muskający jego szyję, zrozumiał, że właśnie znalazł swoje miejsce na ziemi. Miejsce, z którego nie chciał nigdy odchodzić.
W końcu jednak musieli się od siebie oderwać. Pokusa, by zobaczyć twarz tego drugiego, okazała się zbyt silna.
Ze zdziwieniem stwierdził, że Zoro płacze. Z jedynego sprawnego oka płynęły łzy, żłobiąc smugę na bladym policzku i skapując na szpitalną kołdrę. Początkowo się wystraszył, ale kiedy tylko dojrzał, wygięte w uśmiech, wargi Roronoy, cały niepokój wyparował.
- Płaczesz – zachichotał, nie mogąc się powstrzymać. Buzująca w nim radość za wszelką cenę szukała ujścia.
- Ty też – powiedział Zoro i potarł kciukiem policzek Sanjiego. Black dopiero wtedy poczuł wypływającą z oczu wilgoć. Zarumienił się, co wywołało u Zoro wybuch śmiechu. – Sanji?
- Tak?
- Ty… Mówiłeś poważnie?
Gdyby nie podniosłość chwili, trzepnąłby tę bezmózgą Algę prosto w łeb.
- Oczywiście! Zoro… Ja naprawdę…
Reszta wypowiedzi została przerwana przez brutalne wargi Zoro, które wpiły się w jego własne z taką pasją, jakby przez całe życie nie pragnęły niczego innego. Natychmiast oddał pocałunek. Nareszcie! To, na co czekał tak długo. Miękkie wargi Zoro, ich języki splatające się, w tylko im znanym tańcu, silne ramiona, które nadal nie wypuszczały go z objęć i ta cudowna woń stali, której nie potrafił przyćmić nawet zapach szpitala. Chwilo trwaj! Jesteś idealna. Tak właśnie myślał. Nic nie mogło jej zepsuć. Ani wścibskie pielęgniarki, ani gburowaty lekarz, ani…
- WALIZKA! – Gwałtownie odsunął się od oniemiałego Zoro i zaczął nerwowo rozglądać po sali. – Gdzie ona jest?! – Pamiętał, że bagaż stał w przedpokoju rodzinnego domu. Potem jego wspomnienia w tej kwestii się zamazywały. Zostawił ją w autobusie? A może w taksówce? Na recepcji? Czy może po prostu ona gdzieś tu stoi i się z niego śmieje. Przecież tam była jego ulubiona koszula! I najlepsze spodnie! I…
- Sanji? – Zoro patrzył jak mężczyzna miotał się po pokoju, nic z tego nie rozumiejąc. W jednej chwili atmosfera obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni a cały nastrój i romantyzm diabli wzięli. – Sanji! – Tym razem jego głos był ostrzejszy.
- Zoro… - Sanji jakby dopiero teraz przypomniał sobie o zielonowłosym. – Czy, jak tu wszedłem, miałem walizkę?
- Hę?
- Kurwa! No walizkę! Taką czarną! Na kółkach! Z… - Chciał dodać coś jeszcze, ale rozdzwonił się jego telefon. Najchętniej by go zignorował, ale to mógł być taksówkarz, informujący go o znalezieniu zguby. W końcu przy walizce była plakietka z imieniem, nazwiskiem i numerem telefonu. Nie patrząc nawet na wyświetlacz, odebrał.
- Słucham?
- Ty imbecylu gówniany! – To na pewno nie był taksówkarz. I to na pewno nie były słowa, które syn chciałby usłyszeć od ojca. Chociaż Sanji powinien się już przyzwyczaić.
- O chuj ci chodzi, dziadygo?!
- O twoją pierdoloną walizkę w przedpokoju! Prawie się o nią zabiłem, idioto!
Czyli w ogóle jej ze sobą nie zabrał? Naprawdę powinien przestać pić. Cóż… Najważniejsze, że się znalazła. Teraz tylko musiał przekonać tego piernika, by mu ją odesłał.  Na szczęście ojciec sam wpadł na ten pomysł, nie chcąc chyba dodatkowego grata w domu.
- Wysłałem ci ją priorytetem. I wieczorem chcę widzieć zwrot za paczkę na moim koncie! – Z tymi słowami się rozłączył, nie dając synowi szans na wyrażenie jakiegokolwiek sprzeciwu.
Mogło być gorzej. Zdecydowanie.
Chowając komórkę, przeniósł wzrok na Zoro.
A jednak nie. Nie mogło być gorzej.
- Wspominałem już, że mój ojciec chcę cię poznać?

- To jak z tą walizką?
Sanji westchnął.
- Nareszcie dotarła. – Owe nareszcie odnosiło się do niemal trzech tygodni, w ciągu których walizka zdążyła objechać pół Japonii. – Nienawidzę poczty.
- Trzeba było o niej nie zapominać.
- Mam cię puścić? – I tak by tego nie zrobił. Ciepło ciała Zoro było dla niego jak narkotyk. Każdą chwilę z dala od ukochanego traktował niczym rodzaju odwyk. Zupełnie, jakby w ten sposób próbował zrekompensować własnemu ciału tak długie czekanie.
Zoro tylko się uśmiechnął. To wszystko nadal do niego nie docierało.
- Sanji?
- No?
- Uwielbiam jak się wkurzasz.
Teraz miał problem. Jeśli wkurwi się jeszcze bardziej, Zoro dostanie to, czego chciał. Jeśli zaś zachowa stoicki spokój… Kurwa! Przy tym Glonie to niemożliwe. Zwłaszcza, kiedy uśmiechał się z wyższością. Dlatego, nie czując żadnych, no prawie, wyrzutów sumienia, pozwolił partnerowi wleźć prosto na jeden ze słupków, odgradzających parking dla taksówek tuż pod szpitalem.
- To był cios poniżej pasa – warknął Zoro rozmasowując obolałe kolano.
- Nie drażnij mnie więcej.
- Zanim zostałeś gejem, wydawałeś się milszy.
Niemal roześmiał się, słysząc te słowa.
- Będziesz składał reklamację?
- Myślę, że w tym przypadku, zyski przewyższają straty – mruknął. Ale nie byłby sobą, gdyby nie spróbował się jakoś odegrać. Dlatego, w jednej chwili mocniej przygarnął do siebie zaskoczonego Sanjiego, w drugiej pocałował go namiętnie. Całkowicie ignorując kręcących się dookoła ludzi. Czego Sanji po prostu nie zdzierżył. Mógł sam przed sobą przyznać się do swoich preferencji seksualnych, ale wolałby, żeby, dla obcych ludzi, pozostały one utajone. Odepchnął Zoro, krzywiąc się jednocześnie.
- Odbiło ci?! Tak publicznie?!
Albo mu się zdawało, albo jakiś cień przemknął przez twarz Roronoy. Nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo zaraz podjechała taksówka i trzeba było umieścić, uzależnionego od niego, przynajmniej czasowo, mężczyznę w samochodzie. A potem zająć się bagażami.

Tak po prawdzie to nie wiedział co zrobić. Zapukać? Wejść? Tak po prostu? W końcu byli z Zoro parą a on nawet dostał od partnera swój własny komplet kluczy. Co prawda, głównie po to, żeby znosił mu do szpitala mniej, lub bardziej potrzebne rzeczy, ale jednak… No i Zoro, nawet już po opuszczeniu szpitalnych murów, nie zażądał ich zwrotu. Może zapomniał. Albo… Naprawdę chciał, żeby Sanji je miał. W sumie… to zdążyli się już ze sobą zżyć. Sanji mocniej zacisnął dłoń na pęku kluczy, przy którym dyndał kolorowy breloczek w kształcie trupiej czaszki w czapce kucharskiej. Oraz nożem i widelcem skrzyżowanymi na wzór piszczeli na pirackich banderach. Taki głupi prezent od Zoro. Idealnie komponował się z tym noszonym przez zielonowłosego – trupią czaszką z czarna bandaną i trzema mieczami. Podobno Zoro kupił je jeszcze zanim… oni… przespali się ze sobą… i tylko wyczekiwał odpowiedniego momentu, by sprezentować go Sanjiemu. Black mógł w to uwierzyć. Chociaż Zoro nie wyglądał na takiego, potrafił być kiczowato romantyczny, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. A kiedy ktoś mu to uświadomił, robił się cały czerwony. Co świetnie kontrastowało z zielenią jego włosów. Sanjiemu bardzo podobało się to połączenie, dlatego zawstydzał mężczyznę tak często, jak tylko mógł.
Black zaklął szpetnie. Zamiast wspominać i rozpływać się w duchu nad uroczą stroną ukochanego, powinien rozważać aktualny problem. Wejść, czy nie wejść. Nawet, jeśli byli tą jebaną parą, to wparowywanie komuś do mieszkania, tak na chama, nie zostało uwzględnione w jego wychowaniu jako rzecz, którą należy robić. Z drugiej strony… Jeżeli Zoro śpi, co ostatnimi czasy zdarzało mu się nader często, będzie kwitł pod tymi drzwiami do wieczora. Albo i dłużej.
Po zawziętej walce z samym sobą, wreszcie położył rękę na klamce.
- Kurwa! – warknął. Drzwi cały czas były otwarte! Tak, jakby Zoro wręcz zapraszał go do siebie. I każdego potencjalnego włamywacza również. – Debil.  – Wszedł, swoje kroki od razu kierując do salonu. Miał zamiar ostro zjebać partnera, wymieniając mu przynajmniej tuzin sposób na obrabowanie takiego durnia jak on. I w dupie miał, że jego połajanka na temat bezpieczeństwa zostanie skierowana do policjanta.
Jednak, kiedy wszedł do pokoju, jego pedagogiczne zapędy trochę przygasły. Zwłaszcza, że obiekt, który miał nauczać… słodko chrapał, rozwalony na sofie. O ile stróżka śliny, cieknąca po brodzie, mogła być słodka. Sanji westchnął. Wcześniej jakoś nie zwracał na to uwagi, ale teraz docierał do niego fakt, że… Zoro uwielbiał spać. I wykorzystywał ku temu każdą możliwą okazję.
Powinien teraz podejść i zbudzić go w sposób tak widowiskowy, że można by o nim książki pisać. A potem wyedukować na temat zagrożeń związanych z otwartymi drzwiami. Powinien, ale… Zamiast tego, okrył mężczyznę kocem i ostrożnie, żeby go nie zbudzić, wyszedł z pokoju. Naprawdę był dla niego za dobry.
Nie bardzo wiedząc, co ze sobą począć, poszedł do kuchni. I o mało szlag go nie trafił. Wczoraj, kiedy wychodził, pomieszczenie lśniło. A teraz wyglądało, jakby ktoś, co najmniej, dokonywał tu rytuału przyzwania szatana. Albo innego czorta. Podłoga była upaprana jakimś dziwnym sosem, w zlewie piętrzyły się stosy garów i naczyń uświnionych resztkami niewiadomego pochodzenia. Z przewróconej butelki ciurkiem ciekło mleko, brudząc zarówno blat jak i front szafki. A najgorszy był smród spalenizny, jaki unosił się w powietrzu. Jeśli tak wyglądało gotowanie w wydaniu Zoro, to Sanji zaczynał podziwiać zielonowłosego za sam fakt przeżycia do dnia dzisiejszego. Oraz za poziom, jaki prezentował na zajęciach. Wtedy myślał, że gorzej być nie może. Okazało się, że nie miał racji.
- Kurwa! Zabiję go! – warknął wściekły. – Przecież zostawiłem mu zapiekankę! Wystarczyło ją tylko podgrzać… - urwał, kiedy sens, wypowiedzianych właśnie słów, do niego dotarł. – Zoro, ty debilu! – Szybkim ruchem otworzył piekarnik, tylko po to, by zobaczyć zwęglone resztki potrawy. – Serio?! Serio?! SERIO?! – Chęć wparowania do salonu i nakopania do pewnego zielonowłosego łba była tak wielka, że ledwie ją w sobie zdusił. Naprawdę nie chciał się kłócić. Przynajmniej jeszcze nie. Zawsze uważał, że pierwsze miesiące związku powinny obfitować w czułe słówka, miłe gesty… A nie w wyzwiska i przemoc fizyczną. Dlatego darował Zoro zmarnowanie jedzenia. Do czasu. Miał zamiar jeszcze mu to wypomnieć. I skopać dupę.
Tymczasem, żeby choć trochę ukoić skołatane nerwy, zabrał się za sprzątanie. Później powinien coś ugotować. W końcu, nieważne jak bardzo Glon go wkurwił, nie mógł pozwolić żeby mężczyzna chodził głodny. Chociaż powinien. W ramach kary.

Właśnie mieszał zupę, gdy usłyszał za sobą ciche kroki.
- Do twarzy ci w tym fartuszku.
Odwrócił się, mając zamiar rzucić jakąś ostrą ripostą, ale widok, Zoro ubranego jedynie w dresowe spodnie, opierającego się o framugę, skutecznie wybił mu ten zamiar z głowy. Roronoa wyglądał jak młody bóg. I nawet blizny – zarówno ta na klatce piersiowej oraz ta, przecinająca lewe oko – nie mogły zniszczyć tego wrażenia. Więcej! Jeszcze je pogłębiały. Naprawdę. Zoro to chyba jedyny mężczyzna, któremu blizny dodawały uroku.
Sanji jednak nie miał zamiaru pokazać, jak bardzo partner na niego działał. Szybko wrócił do wcześniejszego zajęcia, wydając przy tym trudne do zidentyfikowania prychnięcie.
- Co? – Zaśmiał się Zoro, świetnie zdając sobie sprawę z tego, co przed chwilą zaszło. Podobał się Sanjiemu. I był z tego powodu bardzo zadowolony.
- Gówno! Jeszcze raz zostawisz taki syf w kuchni, to obiecuję, że cię zajebię! A o zmarnowanym jedzeniu jeszcze sobie porozma… - Urwał, gdy został brutalnie przyciągnięty do gorącej klatki piersiowej i zamknięty w uścisku silnych, męskich ramion.
- Przepraszam… - Sanji usłyszał szept tuż przy uchu. Ciepłe powietrze, jakie w tym samym momencie omiotło zarówno jego kark jak i policzek, sprawiło, że przeszedł go dreszcz. – Mówiłem, że jestem noga w gotowaniu.
- To wiemy – burknął. – W sprzątaniu też. Jest coś, w czym jesteś dobry? – Droczył się. Tylko dlatego, że miękkie usta Zoro krążyły po jego karku, składając na odsłoniętej skórze delikatne pocałunki. Rozpływał się, w czerpanej z pieszczoty, przyjemności. Pragnął więcej. Dużo więcej. Od kiedy poznał rozkosz, jaką mógł dać mu drugi mężczyzna, jego ciało bezustannie prosiło o powtórkę z rozrywki. A on nie mógł mu jej dać. Nawet po tym, jak już zostali z Zoro parą, to szpital nijak nie nadawał się do miłosnych igraszek. A po powrocie do domu, Zoro był zbyt obolały i wycieńczony, by miał serce mu cokolwiek proponować. Ale wyglądało na to, że tydzień wystarczył zielonowłosemu, aby ten znów stał się dawnym sobą. Napalonym na niego jak wariat. Czuł to. Wyraźnie. Na własnych pośladkach.
- Pokazać ci, w czym jestem dobry? – W pewnym momencie ręce Zoro znalazły się na jego talii.
- Chętnie zobaczę.
Jednym ruchem Zoro obrócił go w swoją stronę i pocałował namiętnie. Oddał pocałunek, rozchylając jednocześnie wargi tak, by język partnera mógł swobodnie badać wnętrze jego ust. Roronoa skorzystał z zaproszenia i już po chwili całowali się jak wariaci. Zoro zdecydowanie dominował, ale Sanjiemu rola uległego pasowała. Nie pasowało mu natomiast tempo, jakie wyznaczył Roronoa. Zoro chciał robić wszystko wolno. A jemu… Cóż… spieszyło się. Dlatego chwycił dłonie, wciąż spoczywające na jego talii, i położył je sobie na pośladkach, mając nadzieję, że tym gestem sprowokuje Zoro do dalszego działania. Przeliczył się jednak.
Kiedy tylko zabrał ręce, Roronoa przerwał pocałunek, po czym się od niego odsunął. Jakby zawstydzony i… przestraszony. Sanji z uwagą wpatrywał się w partnera. Co tu się, kurwa, odwaliło? Szok był tak wielki, że nawet zapomniał się zdenerwować.
- Zo…
- Sanji, zupa – rzucił Zoro, wychodząc z kuchni. Po drodze walnął jeszcze we framugę, co tylko utwierdziło blondyna w przekonaniu, że coś było zdecydowanie nie tak. W końcu Roronoa już całkiem dobrze radził sobie z oceną odległości.
Przykręcił ten nieszczęsny gaz, po czym pobiegł za ukochanym. Musieli to sobie wyjaśnić. I to szybko, zanim frustracja seksualna postanowi zjeść go na śniadanie.
- Zoro!

Kurwa jebana mać! Co on najlepszego zrobił?! Przecież Sanji chciał… I tu był właśnie pies pogrzebany. Ostatnim razem też Sanji chciał, a skończyło się… jak się skończyło. Czyli tragicznie. Do dzisiaj pamiętał wyraz obrzydzenia na twarzy kucharza i słowa, jakie ten, w gniewie, wypowiedział. I chociaż teraz miał prawie pewność, że nie skończyłoby się w ten sposób, to jednak nadal pozostawała ta mała szansa. Która skutecznie powstrzymywała go przed zrobieniem kolejnego kroku. To przez nią nie sugerował Sanjiemu niczego, ani w szpitalu, ani już w domu. To przez nią teraz uciekł, chociaż o niczym innym nie marzył jak właśnie o tym, by ponownie zdobyć ukochane ciało, zagłębić się w nim, poczuć Sanjiego całym sobą. Strach był jednak silniejszy. Nawet, jeśli wyimaginowany. Zdawał sobie sprawę z tego, że zjebał. Dokumentnie. I nijak nie wiedział, jak wyjaśnić Sanjiemu powód swojej ucieczki. Zwłaszcza, że Black stał teraz przed nim, z rękami skrzyżowanymi na piersi i miną sugerującą zarówno złość jak i strach. A może nawet troskę.
- Zoro? – Nachylił się nad zielonowłosym. – O co chodzi? – Naprawdę nie wiedział. Może Roronoa chciał go w ten sposób ukarać za ostatni raz? – Masz… - Albo chodziło o coś zupełnie innego. – Jakieś… problemy? – Kurwa! Nigdy nawet przez myśl mu nie przeszło, że będzie rozmawiał z innym facetem o kłopotach z erekcją. To wszystko zaczynało być zdrowo pojebane.
Chwile zajęło mu zrozumienie, co Sanji miał na myśli. Kiedy jednak prawda uderzyła go z całą mocą, miał ochotę zapaść się pod ziemię. Momentalnie jego policzki pokryły się czerwienią, a on sam zastanawiał się, jaki nieznośny byt, kieruje jego popierdolonym życiem.
- Co?! – wrzasnął tak głośno, że chyba usłyszeli go nawet sąsiedzi zza ściany. – CO?!
- No wiesz… - Czy oni naprawdę muszą prowadzić tego typu rozmowę? To nienormalne… chociaż… Jeśli jest się w związku z facetem, to może już nie do końca nienormalne. Przecież szczerość u partnerów jest ważna. A każdy mężczyzna ma czasem problem z… z tym, że konar nie płonie, cytując popularną reklamę. Jemu też zdarzyły się… wpadki. – Postrzał… Pobyt w szpitalu… to mogło odbić się…
- Zamknij się! – przerwał blondynowi. – Po prostu się zamknij!
- Zoro… - teraz już miał prawie pewność. Przecież Roronoa nie reagowałby w ten sposób, gdyby… - To może przytrafić się każdemu… - Jasna cholera! I co on miał teraz zrobić? Pocieszyć? Zaproponować wizytę u lekarza? Zbrechtać? Bo to faktycznie było trochę zabawne. A on czerpał niepojętą wręcz radość z dogryzania partnerowi. Zresztą, w drugą stronę działało to tak samo. No, ale… gdyby faktycznie zaczął żartować, mógłby skończyć w celibacie do końca swojej marnej egzystencji. Był w kropce.
- Powiedziałem, żebyś się zamknął, z łaski swojej! – Jeśli to możliwe, Zoro zrobił się jeszcze bardziej czerwony.
- Ale…
- Kurwa! Sanji! Nie o to chodzi! Staje mi! A jak na ciebie patrzę to niemal bez przerwy! Mam ochotę wziąć cię tu i teraz! I robić to tak długo, aż nie przerobimy razem całej Kamasutry!
Sanjiego zatkało. Jeśli na początku rozmowy był skrępowany tematem, to teraz po prostu zażenowanie paliło go od środka. Jeszcze nigdy, z nikim nie rozmawiał tak otwarcie o seksie. A już na pewno nie ze sobą w roli głównej.
Mimo to, pomimo całego zawstydzenia, jakie go ogarnęło, zdołał zrozumieć przekaz Zoro. I coś mu tu zdecydowanie nie pasowało. Deklaracja partnera nijak miała się do jego wcześniejszego zachowania. Przecież Zoro powiedział, że go pragnie! Więc czemu uciekł?
- To czemu, do jasnej cholery, tego nie zrobisz, durniu?! Myślisz, że ja tego nie chcę?! Że nie mam ochoty?! Kurwa! Zoro! Pragnę cię!
- Ostatnio mówiłeś to samo… - mruknął Zoro, spuszczając wzrok.
Sanjiego ponownie zatkało. Faktycznie… tych samych słów użył podczas tamtej pamiętnej nocy, gdy pijany zapoczątkował to wszystko. Ale co to miało do rzeczy? Wtedy było wtedy a teraz jest teraz. Wyjaśnili sobie wszystko, wyznali miłość, więc czemu Zoro do tego wracał?
- No i? – spytał.
Gołym okiem było widać, że odpowiedź na to pytanie przychodziła Zoro z trudem. Jakby wstydził się tego, co miał powiedzieć.
- Sanji… - zaczął i zaraz urwał. – Sanji… - spróbował znowu. – Ja pierdolę!
- No właśnie o to chodzi, że nie pierdolisz!
- Kurwa! Nie łap mnie za słówka! Ty zboku jeden!
- To nie owijaj w bawełnę, bezmózga Algo! I nie jestem zbokiem!
- A kto ciągle napierdala o seksie?!
- Jestem facetem! Mam swoje potrzeby!
- Wyobraź sobie, że ja też!
- To po chuja się migasz?!
- Bo się boję, że po wszystkim znowu potraktujesz mnie jak śmiecia!
Po raz trzeci w ciągu dnia, Sanjiego zatkało. I to tak dokumentnie. Naprawdę nie wiedział, co miałby na to odpowiedzieć. W ogóle fakt, iż Zoro bał się czegokolwiek, wprawił go w osłupienie. A jeszcze, kiedy okazało się, że tym czymś jest jego reakcja… Poczuł jak ma ochotę dać sobie w pysk. Czy naprawdę aż tak skrzywdził tego silnego mężczyznę? Jego reakcja dotknęła go aż tak mocno?
- Zoro… Ja…
- Wiem, że to głupie. – Mężczyzna odwrocił się i teraz Sanji miał widok na idealnie wyrzeźbione plecy. – Mimo to… - Patrzył, jak Zoro zaciska pięści. – Mimo to… nie mogę oprzeć się wrażeniu, że traktujesz mnie jak zabawkę. Czy może raczej jak przygodę. Żeby zobaczyć, jak to jest być z facetem.
Powinien się obrazić. Wyzwać Zoro od najgorszych, a potem wyjść, trzaskając drzwiami. Powinien, ale tego nie zrobił. Bo dobrze wiedział, że zasłużył na nieufność, jaką darzył go Roronoa.
- Zoro… Ja… Nie bawię się tobą. Naprawdę cię kocham. I chce przeżywać tę miłość zarówno duchowo jak i fizycznie. – Podszedł do mężczyzny i wtulił się w jego plecy. – Przecież powiedziałam o nas ojcu. I ciągle pertraktuje odpowiedni termin na wasze wzajemne poznanie się. To nie wystarczy, żebyś mi zaufał?
- Ale Ginowi już nie wspomniałeś o zauroczeniu facetem. – Zoro prychnął, ale nie odsunął się od ukochanego. – I z tego co wiem, nikomu innemu też nie.
No cóż… Tu go miał.
- Sanji. Ja niemal nic o tobie nie wiem. Tę część, którą udało mi się poznać, pokochałem na zabój, ale chciałbym dowiedzieć się więcej, żeby pokochać cię jeszcze bardziej… - urwał. – Cholera. Wyszło ckliwie, nie?
- Ano – zaśmiał się. – Jak w tanim romansie.
- Muszę przestać przysypiać przed telewizorem, bo mi te śmieci do łba wchodzą… - Też się roześmiał. Tylko po to by ukryć zażenowanie. – Ale to nie zmienia faktu, że chce wiedzieć o tobie jak najwięcej, Sanji. Chcę poznać twoich przyjaciół i chcę, żeby oni widzieli we mnie twojego partnera a nie blisko kumpla. Wtedy będę miał pewność, że traktujesz nas poważnie.
Sanji zastanowił się przez chwilę. W tym, co mówił Zoro było sporo racji. Jak Roronoa miał się czuć bezpiecznie w relacji z nim, skoro ukrywał ich związek praktycznie przed całym światem? Ale…
- Zoro… Zdajesz sobie sprawę, że to działa w dwie strony? Ja też nie znam twoich przyjaciół i też mogę mieć wrażenie, że się mnie wstydzisz...
Zoro odwrócił się do kucharza a jego mina wyrażała pełne niezrozumienie.
- Przecież poznałeś Mihawka, Johnnego i Yosaku.
Fakt. Dane mu było zamienić parę słów z posępnym mężczyzną o oczach tak niezwykłych i przerażających jednocześnie, że samo wspomnienie napawało go lękiem. Oraz z dwójką idiotów, którzy chyba urwali się z jakiegoś psychiatryka. Nie miał o nich najlepszego zdania. Tym bardziej, że obaj niemal ślinili się na widok Zoro. A każde słowo aprobaty z ust zielonowłosego, wprawiało ich w stan podobny do przedzawałowego. I gdyby w międzyczasie nie wyszło, że kręcą między sobą, zrobiłby Zoro awanturę stulecia. Pierwszy raz w życiu był tak zazdrosny. Umknął mu nawet moment, w którym Zoro przedstawił go, jako swojego chłopaka. W innym przypadku spaliłby się ze wstydu.
Coś mu tu jednak nie pasowało. Dobra, faktycznie. Ta trójka wiedziała. Ale reszta znajomych Zoro? Przecież musieli być inni…
- To wszyscy? – zapytał, chcąc rozwiać wątpliwości.
- Nie jestem zbyt towarzyską osobą. – Zoro dziękował w duchu, że Yosaku i Johnnny, po wygraniu losu na loterii życia, postanowili ogłosić wszem i wobec swój związek. Pozycja, jaką zyskali przyskrzyniając Doflamingo, zagwarantowała im spokój od wszelkiej maści docinków. A dzięki temu i on mógł, przynajmniej przy nich, przyznać się do swojej orientacji.
- To wiem. Ale serio? Tylko ta trójka?
- No… Jest jeszcze Nami, ale ją znasz.
- Nami-san? – zdziwił się.
- No tak. Przyjaźnimy się. Czy raczej, przyjaźniliśmy… Odkąd usłyszała, że chcę ci dać szanse… Cóż… Nie przyjęła tego dobrze.
Nagle poczuł, jakby stalowa obręcz zaciska mu się wokół szyi. Podpadnięcie Nami-san nie było rzeczą, na jaką miałby ochotę. A, jak wynikało ze słów Zoro, już to zrobił. Co więcej! Roronoa również naraził się rudowłosej. I to bezpośrednio z jego powodu. Teraz czuł na karku gorący oddech odpowiedzialności. Jeśli Zoro uważał, że jego jedynym celem była zabawa nim i jego uczuciami, musiał zrobić wszystko, żeby to zmienić. Już miał nawet plan. Ryzykowny, ale jeśli wszystko pójdzie po jego myśli, Zoro nie będzie mógł mu już nic zarzucić. I może w końcu wylądują razem w łóżku. Bo ogarniająca go frustracja na tle seksualnym była, z dnia na dzień, coraz większa.




3 komentarze:

  1. Hura !!! ZoSan rządzi xD uwielbiam to opowiadanie, czekam na kolejny rodział ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. bosz... ile ja się śmiałam przy tym rozdziale! Wyszedł MEGA ŚWIETNIE, normalnie nic dodać nic ująć. Oczywiście podczas czytania było parę błędów ale prawie że niewidocznych o których już zapomniałam.
    Rozmowa Zoro z Sanjiim była świetna:
    "- Sanji… - zaczął i zaraz urwał. – Sanji… - spróbował znowu. – Ja pierdolę!
    - No właśnie o to chodzi, że nie pierdolisz!
    - Kurwa! Nie łap mnie za słówka! Ty zboku jeden!
    - To nie owijaj w bawełnę, bezmózga Algo! I nie jestem zbokiem!
    - A kto ciągle napierdala o seksie?!
    - Jestem facetem! Mam swoje potrzeby!
    - Wyobraź sobie, że ja też!"
    tekstu roku normalnie!
    już dawno przy żadnym FF tak się nie uśmiałam!
    Mam nadzieje na szybką kontynuacje bo piszesz świetnie, życzę weny i dużo wolnego czasu^^

    OdpowiedzUsuń
  3. hej czekam na ciąg dalszy ..... kurde świetne

    OdpowiedzUsuń