czwartek, 25 maja 2017

Obrączka

Tytuł: Obrączka
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: yaoi
Para: ViktorxYuuri
Anime: Yuri!!! on Ice
Ograniczenia wiekowe: +18
Info/Uwagi: Biorąc pod uwagę statystyki, Rosja jest krajem homofobicznym. Yuuri boleśnie się o tym przekonał na własnej skórze.

UWAGA: Zawiera sceny przemocy oraz liczne wulgaryzmy.
Tekst nie ma za zadanie obrazić niczyjej narodowości. Myślę, że podobna sytuacja mogłaby mieć miejsce praktycznie w każdym kraju. No, ale chłopaki mieszkają w Rosji, dlatego cała akcja toczy się właśnie tam.


OBRĄCZKA

Czy istnieje coś gorszego od świadomości, że bliska ci osoba cierpli a ty nie jesteś w stanie jej pomóc? Że jedyne, co możesz zrobić, to bezczynnie czekać?
Viktor Nikiforov nigdy się nad tym nie zastanawiał. Życie nigdy nie postawiło go w sytuacji, której musiałby roztrząsać taki problem. Nigdy nikt nie był dla niego na tyle ważny.
Aż do dzisiaj.
Dziś, gdy siedział na niewygodnym plastykowym krzesełku i z uporem maniaka wpatrywał się w czerwoną lampkę, świecącą tuż nad wejściem do sali operacyjnej, zrozumiał, że tak wygląda piekło. Pełne bezczynności i strachu o drugą osobę. Osobę, której ból najchętniej wziąłby na siebie. Gdyby to było możliwe, oddałby wszystko żeby się z nią zamienić. Z własnej woli położyłby się na tym cholernym, zimnym stole operacyjnym i niech robią z nim, co chcą. Byle tylko… on… był bezpieczny. Niestety. Jego marzenie, jedyne, jakie miał w tej chwili, nie mogło się spełnić. Jak to możliwe, że ludzkość, która przecież dzień w dzień dokonywała niezwykłych odkryć, wysłała człowieka na księżyc, penetrowała najgłębsze odmęty mórz i oceanów, nie była w stanie wymyślić sposobu na zabranie bólu jednej, niewinnej istocie? Dlaczego Yuuri… Jego Yuuri… musiał cierpieć? Przecież nie zasłużył na to! Był za dobry! Za…
- Przestań ryczeć staruchu!
Przetarł oczy wierzchem dłoni, dopiero wtedy orientując się, że faktycznie – płakał. A co najgorsze, nie mógł przestać. Łzy płynęły same, ignorując jego wysiłki, by je zatrzymać. Zaśmiał się gorzko. Jakim cudem, będąc tak beznadziejnym, zasłużył sobie na miłość Yuuriego?
- Zaczynam się ciebie bać.
Podniósł wzrok, tylko po to by napotkać szkliste spojrzenie zielonych oczu, których właściciel wyglądał jakby sam ledwie hamował płacz.
Hipokryta, pomyślał Viktor. Nie zamierzał jednak mówić tego głośno. Doceniał obecność Plisetsky’ego, tuż obok. Nawet, jeśli miałaby ona sprowadzać się do obrażania jego osoby, czy nawet rękoczynów, ze strony młodego Rosjanina. To i tak było lepsze niż samotne siedzenie i oczekiwanie na jakikolwiek znak od lekarzy.
- Wybacz Yurio.
Nastolatek prychnął. Fakt, iż nie zareagował dzikim wrzaskiem na znienawidzone przezwisko, najlepiej świadczył o tym jak bardzo przejmował się stanem Katsukiego.
- Będzie dobrze. – Chłopak opadł na krzesełko obok Viktora, najwidoczniej zmęczony ciągłym łażeniem wte i wewte po korytarzu, po czym prychnął. Trochę jak kot. Mężczyznę rozbawiło to porównanie, nie na tyle jednak, żeby znów się zaśmiać. Swoją drogą, chyba naprawdę zaczynało mu odbijać skoro, w jednej minucie ryczał jak bóbr, nie zdając sobie nawet z tego sprawy, a z w drugiej, śmieszyło go niemal wszystko. – Będzie dobrze – powtórzył Jurij nieświadom całej karuzeli uczuć nękającej Viktora. – Ten twój prosiak ma więcej szczęścia niż rozumu.
Nie obraził się na to stwierdzenie, nie skomentował go w żaden sposób. Wiedział, że cynizmem i złośliwością, nastolatek maskuje własny strach.
- Yurio…
- No?
- Dziękuję, że przyjechałeś tu ze mną.
Chłopak znowu prychnął. Chyba zaczynało to być jego znakiem firmowym.
- Każdy powód jest dobry, żeby, chociaż na chwilę, uciec od tego psychopaty. – Zadrżał teatralnie chcąc pokazać, jak bardzo przeraża go nowe oblicze trenera. – Odkąd wróciłeś zachowuje się jakby opętał go sam szatan. – Jurij wiedział, że nie o tym powinno się rozmawiać w szpitalu, czekając pod salą operacyjną, a mimo to brnął w temat. Żeby, choć na moment zapomnieć o tym, dlaczego się tam znaleźli. I to samo zapomnienie podarować Viktorowi, który wyglądał jakby zaraz miał się rozpaść na tysiąc kawałków. Ręce mu drżały, dolna warga, nieustannie przygryzana, krwawiła, oddech był nierówny, chrapliwy od duszonego szlochu.
Cholerny Wieprz, pomyślał Jurij. Patrz, do czego doprowadziłeś. Lepiej, żeby nic ci nie było, bo inaczej… On tego nie przeżyje.
- To prawda. – Z zamyślenia wyrwał go głos Viktora. – Yakov ostatnio trochę przesadza…
- Trochę?!
- No dobrze… Bardzo.
Uczepił się tego tematu jak tonący brzytwy. Żeby tylko nie myśleć… Nie wyobrażać sobie… Nie płakać…
Rozmawiali o trenerze, narzekając, wieszając na nim psy, wypominając najmniejsze przewinienia sprzed kilku, a w przypadku Viktora, nawet kilkunastu lat. Obaj wiedzieli, że przesadzali i Yakov wcale nie zasłużył sobie na tą ilość jadu, jaką obaj go obrzucali. Jednak chęć wyładowania na kimś złości, zajęcia umysłu na tyle, żeby nie myśleć o otaczającym świecie, była silniejsza niż zdrowy rozsądek. Viktor obiecał sobie w duchu, że kiedy to wszystko się skończy a on znów stanie się tym samym wesołym człowiekiem, z Yuurim u boku, przeprosi Feltsmana za wszystko. I nawet kupi mu dobrego szampana z tej okazji. Teraz jednak… trener musiał pogodzić się z otrzymaną rolą.
- Mówię ci! Nienawidzę jak on…
- Panie Nikiforov…
Jurij zamilkł. Podobnie jak Viktor. Obaj wpatrywali się w stojącą obok pielęgniarkę. Obaj wiedzieli to samo. Smutne, niebieskie oczy i… złotą obrączkę trzymaną w szczupłych palcach.
Viktor poczuł jak zaczyna brakować mu tchu. Jego świat powoli rozpadał się kawałek po kawałku.
Jak to możliwe, że dzień, który rozpoczął się idealnie – od aromatu kawy, słodkich pocałunków i cudownego ciepła drugiego ciała, skończył się w ten sposób? Bolesnym chłodem obrączki, niemal wypalającym mu skórę na dłoni.

Obudził go zapach kawy. Będąc jeszcze gdzieś pomiędzy jawą a snem, wyciągnął rękę chcąc przygarnąć do siebie leżącego obok mężczyznę. Zamiast jednak na miękkie ciało kochanka trafił w próżnię. Z dobrą minutę zajęło mu pokojarzenie faktów. Kiedy już, wszystkie kropki w jego umyśle, połączyły się w jeden spójny obrazek, uśmiechnął się do siebie.
- Szczęściarz – szepnął mając na myśli własną osobę. Dziś faktycznie mógł się za takowego uważać. Zaraz, bowiem miał dostać śniadanie do łóżka, zaserwowane przez najpiękniejszego mężczyznę na świecie.
Yuuri Katsuki, poza sferą sportową, znany był z czterech rzeczy: praktycznie znikomej pewności siebie, sporej wyobraźni, objawiającej się głównie, po spożyciu napojów alkoholowych, uwielbienia dla wieprzowej potrawki oraz miłości do długiego spania. Ale odkąd zamieszkał razem z Viktorem w Petersburgu, próbował walczyć z tą ostatnią częścią swojej, dość skomplikowanej, natury. Zwykle wychodziło mu średnio i budził się dopiero, kiedy narzeczony wracał z porannego spaceru z Makkachinem. A i wtedy potrzebował dobrych trzydziestu minut, aby odzyskać kontakt ze światem. Viktor nie miał mu tego za złe. Uwielbiał budzić chłopaka słodkimi pocałunkami. A zaspany Yuuri to uroczy Yuuri. Nie żeby kiedykolwiek było inaczej. Yuuri był uroczy dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Ale bywały dni, kiedy Japończykowi udawało się poskromić swojego wewnętrznego śpiocha. Wtedy wstawał grubo przed budzikiem Viktora, zaliczał poranną przebieżkę z uszczęśliwionym pudlem, po czym… Szykował śniadanie, które serował ukochanemu wprost do łóżka. Viktor ubóstwiał takie poranki. Bycie rozpieszczanym przez najważniejszą osobę w jego życiu, pozwalało mu stawiać się w czołówce najszczęśliwszych ludzi na świecie. Wiedział jednak, że sprawi kochankowi zawód, jeśli ten odkryje, iż już się obudził. Bez jego pomocy. Toteż zacisnął powieki, uregulował oddech i czekał. Na szczęście niezbyt długo. Nie minęło pięć minut, gdy drzwi do sypialni skrzypnęły a aromat kawy stał się jeszcze bardziej intensywny. Viktor walczył całym sobą, by się nie uśmiechnąć. Szczęknęła taca ustawiana na szafce nocnej a zaraz potem materac, po stronie Yuuriego, lekko się ugiął.
- Viktor… - szepnął chłopak tak cicho, że Rosjanin ledwie go usłyszał. – Viktor… - Druga próba była już nieco głośniejsza i Nikiforov postanowił na nią zareagować.
- Mhnnnnn – mruknął niby przez sen. Wiedział, co wydarzy się, jeśli teraz nie otworzy oczu. I właśnie na to czekał.
Yuuri westchnął. Właściwie to liczył na takie obudzenie ukochanego. Pochylił się jeszcze bardziej nad śpiącym i musnął delikatnie jego usta. Viktor sapnął. Chłopak powtórzył czynność, tym razem poświęcając Rosjaninowi trochę więcej czasu. Nadal jednak pocałunek był tak subtelny, że nie udało mu się zbudzić śpiącego.
Viktor myślał, że oszaleje. Gorący oddech chłopaka, palce muskające jego szyję i ta świadomość, że był teraz zdany na łaskę i niełaskę Yuuriego… Z trudem pozostał w miejscu, z całych sił zwalczając potrzebę przyciągnięcia do siebie młodego Japończyka i zatopienia swoich ust w jego. Ale jeśli Yuuri się nie pospieszy, kto wie na ile starczy mu samokontroli.
Katsuki chyba doszedł do podobnych wniosków, z tą różnicą, że to jego samokontrola została wystawiona na próbę, bo jeszcze tylko raz wyszeptał:
- Viktor…
Po czym wpił się w usta kochanka wymuszając na nim długi i namiętny pocałunek. Viktor mógł przestać udawać, że śpi. Uchylił powieki, a widząc przed sobą zaczerwienioną twarz Yuuriego aż jęknął z rozkoszy. Tym samym pozwalając językowi chłopaka spenetrować swoje wnętrze. Intensywność doznań z samego rana, zaprowadziła go niemal do raju. Nie wiedział, komu powinien dziękować za szczęście, jakie go spotkało. Bogu? Losowi? Jakiejś innej nieznanej sile, która kierowała jego życiem? W sumie nieważne, kto lub co, to było. Najważniejsze, że będzie temu wdzięczny po wsze czasy.
W końcu się od siebie oderwali.
- Nie spałeś? – rzucił Yuuri trochę z żalem a trochę z naganą w głosie. Tak jakby udawanie Viktora go ubodło. I w dodatku, był na siebie zły, że nie udało mu się wstać wystarczająco wcześnie. Chociaż budzik zaczął dzwonić dopiero teraz.
- Spałem! – W końcu Yuuri nie sprecyzował pory, jakiej dotyczył jego zarzut, a on całą noc grzecznie spędził w ramionach Morfeusza. I nie tylko jego.
Japończyk rzucił narzeczonemu wiele mówiące spojrzenie zastanawiając się jednocześnie czy chce zaczynać kłótnię o taką pierdołę. W końcu uznał, że nie.
- Zrobiłem jajecznicę. – Najwyżej następnym razem wstanie jeszcze wcześniej. Albo będzie ciszej tłukł się po kuchni.
Viktor zrobił zbolałą minę.
- W tych waszych anime, zwykle na śniadanie do łóżka podawane są naleśniki…
- Albo francuskie rogaliki. Tak wiem. Ale Viktor… - Yuuri przybliżył twarz do twarzy Rosjanina. Tak, że teraz stykali się czołami. – Pozwól, że cię uświadomię, co do jednej rzeczy. Nie jesteśmy w anime. Zresztą jajecznica jest bardziej pożywna niż naleśniki. A ty masz dzisiaj trening. Wyobrażasz sobie minę Yakova, gdybyś nagle padł podczas wykonywania poczwórnego flipa?
Niestety nawet wizja trenerskiego opierdolu nie sprawiła, że Viktor przestał marzyć o naleśnikach.  Zwłaszcza takich w kształcie małych słodkich serduszek. Dlatego jedyną odpowiedzią, na jaką się zdobył, było wydęcie warg.
Yuuri westchnął. Viktor to jednak takie duże dziecko. Z tym, że dziecku dasz klapsa i przestanie marudzić. A Viktor… cóż. Mógłby uznać klapsa za wstęp do nieco innych zabaw.
Mając na uwadze dziecinną naturę ukochanego postanowił skapitulować, bo naprawdę skończą z zimną jajecznicą.
- Następnym razem zrobię naleśniki, dobrze?
Twarz Viktora momentalnie się rozpogodziła,
- Zgoda!
- To teraz jedz, zanim wystygnie.

Naprawdę bał się otworzyć drzwi. Niby wiedział, co za nimi zastanie a mimo to… Strach paraliżował go. I nawet zachęcający wzrok Yurio nie potrafił tego zmienić. Dopiero wymowne chrząknięcie pielęgniarki przypomniało mu, że godziny odwiedzin skończyły się już jakiś czas temu a jego wpuszczają w ramach wyjątku. No i dlatego, że był sławny. Pewnie bali się skandalu. Mimo to, nie powinien nadużywać dobrej woli szpitalnego personelu. Mocniej ścisnął trzymaną w dłoni obrączkę i otworzył drzwi.
Pierwszym, co zwróciło jego uwagę był cichy szum pracującej maszynerii, której dokładnego przeznaczenia nawet się nie domyślał. Dopiero później, kiedy nic już nie mogło opóźnić tej chwili, spojrzał na stojące w sali łóżko. Na nim, bowiem spoczywał Yuuri. Jego Yuuri. Chłopak… Viktor chciałby móc powiedzieć, że wyglądał spokojnie, ale to nie była prawda. Masa kabli, nienaturalna bladość skóry, mnóstwo siniaków, widocznych nawet spod szpitalnej pościeli, odbierały Japończykowi cały spokój. I jemu przy okazji też. Gdyby nie ściana, upadłby. Tak bardzo wstrząsnęło nim to, co zobaczył. A najgorsze miało dopiero nadejść. Bo przecież… Obrączka spoczywała w jego dłoni.
Nie wiedział, skąd znalazł w sobie siłę, by ruszyć się z miejsca. Żałował, że nie ma z nim Yurio, ale pielęgniarka jasno dała do zrozumienia, że tylko on może wejść. Jedna osoba. Chciała go ukarać za ten pełen bólu wrzask wcześniej? A może po prostu trzymała się procedury? Bał się zapytać. Tak samo jak bał się spojrzeć w dół, mimo iż stał już praktycznie przy łóżku Yuuriego. Jak można wytrzymać tyle strachu? Jak można…
Zbierając całą pozostałą mu odwagę, spojrzał na ukochanego. I aż jęknął. Paskudny fioletowy siniak tuż pod lewym okiem, zszyty łuk brwiowy, popękane wargi, sine pręgi wokół szyi, metry bandaży owinięte wokół głowy… A mimo to… Najgorsze nadal czaiło się gdzieś niżej.
Jak można zrobić coś takiego drugiemu człowiekowi?
Tylko za to, że kocha?
Jego wzrok spoczął na prawej dłoni Yuuriego. Tej, w której brakowało serdecznego palca.  

- Na pewno dasz sobie radę sam?
- Viktor! – Yuuri wziął się pod boki, przez co wyglądał jak sfrustrowana nauczycielka. – Nie jestem małym dzieckiem!
- Ale nie znasz języka… Poza tym urząd jest daleko… I jest zimno… W dodatku w każdej chwili mogą wylądować kosmici i jeszcze mi cię porwą! – Mówił to tak poważnym głosem, ze Yuuri nie mógł się nie uśmiechnąć.
- Zapewniam cię, że nawet, jeśli kosmici, jakimś cudem, wybraliby sobie dzisiejszy dzień na międzyplanetarną wycieczkę, jestem ostatnią osobą, jaką mieliby ochotę zabrać do siebie. – Cmoknął narzeczonego w policzek. – Zimno też mi niestraszne. – Zastanowił się. – Przynajmniej dopóki mam swoją kurtkę. W Detroit nieraz uratowała mi skórę. I tyłek przed odmrożeniem. – Uśmiechnął się. – Myślę też, że jakimś cudem trafię do urzędu. Ten – policzył na palcach – piąty raz. I uda mi się dogadać. W końcu kupiłeś mi rozmówki rosyjsko-angielskie. – Pomachał trzymaną w ręku książką. – I to dla opornych.
Pomimo całej tej tyrady, Viktor nie wyglądał na przekonanego. Naburmuszył się tak bardzo, że nawet Makkachin zrezygnował z dalszego towarzystwa ukochanego pana i postanowił resztę drzemki odbyć na swoim posłaniu. Yuuri tylko pokręcił głową z rezygnacją. Naprawdę! Życie z Viktorem chwilami stanowiło nie lada problem. Ale raczej z kategorii tych miłych. Takich, które człowiek aż chce rozwiązywać.
- To może inaczej… Viktor… Ja naprawdę nie chcę mieć w Yakovie wroga!
- W Yakovie? – Viktor przekrzywił zabawnie głowę.
- Tak! Już i tak mnie nie lubi – jęknął chłopak. – Przez ten rok, który straciłeś na trenowanie mnie.
- Niczego nie straciłem! – Rosjanin oburzył się. – Powiem więcej! Zyskałem! – Jednym zgrabnym ruchem posadził sobie Yuuriego na kolanach. Ten nawet nie próbował protestować. – Najlepszego narzeczonego na świecie.
- Powiedz to jemu! Albo nie! – Zaraz zmienił zdanie. – Bo będzie jeszcze gorzej.
Viktor uważnie przyjrzał się ukochanemu.
- Yuuri… Czy Yakov coś ci zrobił? – zapytał całkiem poważnie gotów mścić się za każdą krzywdę, jaka spotkała młodego Japończyka.
- Co?! Nie! – Zaczął machać rękoma, za wszelką cenę chcąc zarówno uspokoić Viktora jak i ściągnąć z Feltsmana wszelkie podejrzenia. – Po prostu przeraża mnie sposób, w jaki na mnie patrzy… Dlatego… Vitya… Proszę… - Spojrzał narzeczonemu prosto w oczy. – Idź na ten trening. Jak Yakov dowie się, że opuściłeś go ze względu na mnie, znów stracę u niego kilka punktów… A jeśli mamy dzielić jedno lodowisko, wolałbym nie czuć na swoich plecach jego morderczego wzroku…
- Ech… Wiesz, że nie jestem w stanie ci odmówić?
- Wiem. – Uśmiechnął się.
- I bezczelnie to wykorzystujesz!
- Za każdym razem.
- Mała wredna świnka z ciebie. – Otarł się nosem o nos Yuuriego.
- Ale i tak mnie kochasz. – Odwzajemnił gest.
- Najbardziej na świecie.

- Może gdybym poszedł z tobą, to by się nie stało? – Siedział przy łóżku gładząc czarne kosmyki.
- Albo obaj byście tu leżeli.
Niemal podskoczył na krześle słysząc znajomy głos.
- Yurio! Pielęgniarka pozwoliła ci tu wejść?
Nastolatek wzruszył ramionami.
- Nie zabroniła – bąknął wzrokiem uciekając gdzieś w bok.
- To znaczy? – Naprawdę nie chciał żeby chłopak miał kłopoty. Jeden powód do zmartwień to aż nadto.
- To znaczy, że wszedłem jak już sobie poszła. A nikt inny nie patrzył. No, co?! – warknął. – Te przepisy są głupie! Naprawdę myślisz, że jemu przeszkadza tłok?! – Wskazał na pogrążonego w farmakologicznym śnie Yuuriego.
Viktor pokręcił głową.
- Twoja obecność nigdy mu nie przeszkadzała.
- No i widzisz. – Jurij zdobył się na krzywy uśmiech. Uśmiech pełen fałszu. Bo w żadnym razie nie odczuwał wesołości. – Co z nim? – zapytał. Ale nim Viktor zdołał, choć otworzyć usta, sam sobie odpowiedział. – Nienajlepiej.
- Nienajlepiej – powtórzył jak echo Nikiforov.
 - A ten… no… - Chłopak chciał o coś zapytać, ale za nic nie potrafił wykrztusić odpowiedniego słowa.
Na szczęście Viktor doskonale wiedział, o co chodziło młodszemu. Bez słowa podniósł okaleczoną dłoń Yuuriego, delikatnie ujmując ją w swoje ręce. Tak, aby nie naruszyć żadnego z opatrunków.
Jurij momentalnie zacisnął pięści.
- Skurwysyny!
Normalnie Viktor zrugałby chłopaka za używanie wulgarnego języka, ale dziś postanowił nie reagować. Bowiem Yurio wypowiedział na głos, to, co on sam myślał.
Czy naprawdę to, że się pokochali było aż tak wielką zbrodnią?

Yuuri z dumą patrzył na prawo jazdy uprawniające go do kierowania pojazdami mechanicznymi na ternie Rosji. Co prawda miał już takie wcześniej, ale w ferworze ostatnich wydarzeń nie zauważył nawet, kiedy dokument, wyrobiony jeszcze w Detroit, stracił ważność. I całą przeprawę z urzędnikami trzeba było zaczynać od początku.
Pierwsze formalności pomagał załatwić mu Viktor. Potem jednak chłopak stwierdził, że targanie ze sobą, wszędzie narzeczonego nie ma sensu. Znaczy, każda chwila u boku Viktora miała sens. Ale godziny spędzone na bezczynnym staniu w kolejkach, zabierały im cenny czas, jaki mogliby spożytkować na lodowisku. Zwłaszcza Viktor, który przez ostatni rok zamiast swoją karierą zajmował się nim. Co Yakov wypominał mu przy każdym najmniejszym błędzie. Dlatego, w końcu, bardzo wylewnie podziękował narzeczonemu za pomoc i sam zaczął walczyć z machiną rosyjskiej biurokracji. No dobrze, nie był sam. Sława okazywała się naprawdę przydatna, jeśli trzeba było wypełnić jakiś wniosek wypisany nieznanym mu alfabetem, wyjaśnić pani z okienka, po co się przyszło, w momencie, kiedy jedynym językiem, jakim operowała był rosyjski, albo zwyczajnie odnaleźć odpowiedni pokój. Zawsze znalazł się ktoś, kto za drobną opłatą w postaci autografu lub szybkiego zdjęcia na Instagrama, pomagał młodemu Japończykowi ogarnąć rzeczywistość.
A dzisiaj, wreszcie, jego wysiłki zostały wynagrodzone. W końcu będzie mógł zabrać Viktorowi samochód i pojechać na jakieś normalne zakupy! Bo gdyby ich dietę pozostawić Rosjaninowi, do końca życia jedliby mrożonki. Viktor nadal nie przyzwyczaił się do faktu, że jeden z nich, potrafi gotować. No przynajmniej mniej więcej. Ale nie stanowił przy tym zagrożenia dla siebie i innych.
Myśląc o tym, szedł uliczkami Petersburga. Miał jeszcze trochę czasu nim Viktor wróci z treningu. A gdyby tak, wystawić na próbę dzisiejsze zapasy szczęścia i spróbować zrobić te zakupy? I powitać narzeczonego domowej roboty katsudonem? Na samą myśl, ile radości sprawiłby ukochanemu na jego twarzy pojawił się uśmiech.
Tak bardzo zatopił się we własnych myślach, że nie zauważył, kiedy coś, czy raczej ktoś, zastąpił mu drogę.
- Przepraszam. – Cofnął się o krok czując jak na policzki wkrada mu się zdradziecki rumieniec. No tak. Taką gapą mógł być tylko on! – Przepraszam – powtórzył, tym razem po rosyjsku, korzystając z tej namiastki wiedzy, jaką Viktor i słownik zdążyli mu włożyć do głowy. Dopiero, kiedy był pewien, że został zrozumiany, odważył się podnieść wzrok. I zaraz tego pożałował. Mężczyzna, na którego wpadł, miał dobre dwa metry, łysą głowę oraz mięśnie budzące grozę i szacunek jednocześnie. Zwłaszcza w pewnym nieśmiałym Japończyku. – Przepraszam! – Ponownie skorzystał z jedynego słówka, jakie był w stanie sobie teraz przypomnieć. Dla lepszego efektu pochylił głowę, w geście popularnym w jego rodzimym kraju. Miał nadzieję, że takie połączenie dwóch kultur zagwarantuje mu przychylność mężczyzny. Mylił się jednak. Rosjanin mruknął coś, co Yuuriemu wcale się nie podobało. I chociaż nie zrozumiał ani słowa, wstrząsnęły nim dreszcze. Tym bardziej, że niewiadomo skąd, nagle przy mężczyźnie znalazło się jeszcze dwóch kolegów, obchodząc go tak, że nie miał już drogi ucieczki. Cała trójka nie wyglądała jakby miała pokojowe zamiary. Yuuri, w myślach, zdążył pożegnać się zarówno z portfelem jak i telefonem. Widywał już takich byczków w Detroit. I nigdy nic dobrego z tego nie wynikało. A już na pewno nie dla jego finansów.
Tymczasem mężczyźni rozmawiali między sobą. Jego rosyjski nijak nie pozwolił mu zorientować się w temacie rozmowy, ale ton głosu Rosjan dawał mu, jako takie wyobrażenie, jak bardzo źle się to dla niego skończy. Bo raczej nie zanosiło się żeby ktoś mu pomógł. Ludzie mijali go udając, że nic złego się nie dzieje. Nie winił ich. W końcu trzech napakowanych mężczyzny to nie towarzystwo, któremu zwykły, szary człowiek może zwrócić uwagę i wyjść z tego cało.
Nagle jeden z Rosjanin złapał go boleśnie za podbródek unosząc jego twarz do góry. Chyba żeby mu się lepiej przyjrzeć. Spojrzenie niebieskich oczu, tak innych od oczu Viktora, nie było ani trochę przyjazne.
- Hej! Sasza! To ten pedał z telewizji!
- Jaki pedał, Borys?! O czym ty pieprzysz?!
- No ten, co na łyżwach jeździ. I pieprzy się z tym no… No! Gościem, co od nas startuje!
- Borys, a skąd ty taki w sporcie obeznany?! – Do rozmowy włączył się trzeci mężczyzna. Yuuri nadal nie potrafił nawet zgadnąć, co było tematem dyskusji. – I to takim… - splunął – pedalskim.
- Zamknij mordę Ivan! Co zrobię jak starej uda się dorwać pilota?! Przecież własnej matki nie stłukę. Ale tego pedalczyka to już inna historia! – Uśmiechnął się krzywo.
- Jesteś pewny, że ten to homo? – Sasza nie wyglądał na przekonanego.
- No ci kurwa mówię, że pedał! Sam widziałem jak się całował z takim drugim śmieciem. Chociaż tamten mniej winny – bo swojak. I to jeszcze jakiś tam ważny, miszczu świata, czy coś…
- Czyli to ścierwo spedala nam kadrę narodową? – Ivan potarł dłonie, wielkie jak bochny chleba. – Trzeba mu wytłumaczyć, że tak nie wolno.
- No nareszcie gadasz po mojemu! – Ucieszył się Borys. – To, co? Ty trzymasz ja walę. A potem zmiana?
- Czekajcie chłopaki! – Radosną atmosferę popsuł Sasza. – Chyba nie chcecie robić tego tutaj, co? Jeszcze się psy zlecą. Naprawdę macie ochotę tłumaczyć się na komendzie przez takiego śmiecia?
Borys jednak nie dał się zbić z pantałyku.
- Czyli trzeba naszego drogiego koleżkę – ponownie złapał chłopaka za podbródek – zaprosić w bardziej ustronne miejsce…
Yuuri poczuł jak zamiera mu serce. Nawet bez rozumienia słów, ogólny wydźwięk rozmowy był dla niego zrozumiały. Oni chcieli coś mu zrobić. Spróbował się cofnąć, ale drogę zagrodziła mu czyjaś sylwetka.
- Już nas opuszczasz? – spytał Ivan, który, jako jedyny z grupy, pojął, że chłopak ich nie rozumie. To było nawet zabawne. – Chcieliśmy jeszcze z tobą porozmawiać… bliżej się poznać…
Pomocy, pomyślał Yuuri. Niech mi ktoś pomoże. Ktokolwiek. Viktor!
Niestety pomoc nie nadeszła.

- Wiesz… - Jurij postanowił przerwać ciszę, do tej pory zakłócaną jedynie ich oddechem i szumem pracujących maszyn. Ten dźwięk powoli go dobijał. Zwłaszcza, kiedy tak siedział pod ścianą, bo jedyne krzesło okupywał Viktor. Do wyboru miał gapienie się na załamanego Nikiforova, pobitego Katsukiego albo paskudną brudno-szarą szpitalną tapetę. Naprawdę powinni pomyśleć o zmianie wystroju. – Podsłuchałem jak lekarze rozmawiali…
Viktor niechętnie oderwał wzrok od Yuuriego.
- Tak?
- Yhy… - Nastolatek nagle pożałował, że zaczął temat. Już lepiej było siedzieć cicho. Tym bardziej, że temat, jaki chciał poruszyć mógł całkiem skruszyć maskę opanowania, jaką nałożył Viktor. – Mówili… - Przełknął ślinę. – Mówili, że chcieli przyszyć… ten palec. – Wzdrygnął się. – Ale… nie dało się… Minęło za dużo czasu… Czy coś. – Dodał szybko, jakby to miało poprawić nieco ogólny wydźwięk jego wypowiedzi.
Tymczasem Viktor wstał i podszedł do okna. Kiedy stanął tyłem do chłopaka, całym nim wstrząsnął dreszcz. Jurij wiedział, że jego mentor, przyjaciel, rywal… płakał. I, że za szelką cenę, nie chciał przed nim tego pokazać. Dlatego pozwolił na tę małą szopkę, samemu zajmując miejsce na, dopiero, co zwolnionym, krześle. Teraz on głaskała Yuuriego po głowie. Zrobił to, bo w sumie nie miał lepszego pomysłu, jak przekazać chłopakowi swoje wsparcie.
Znów zaległa cisza. I tylko maszyny pracowały dalej, nieczułe na ludzkie dramaty.
Viktor zaciskał pięści tak mocno, że aż zbielały mu knykcie. To, co powiedział Yurio zniszczyło tę imitację spokoju, jaką udało mu się stworzyć. Jeśli faktycznie minęło za dużo czasu… To znaczy… Że Yuuri cierpiał dłużej niż początkowo zakładał. Że ci dranie dłużej się nad nim znęcali. Że dłużej… Miał ochotę wyć. Albo wyjść z tego pieprzonego szpitala, znaleźć tych zwyrodnialców i ich pozabijać. Własnoręcznie. Bić, kopać, gryźć… Nie okazując litości. Tak jak oni wcześniej nie okazali jej Yuuriemu.
- Jurij… - odezwał się niespodziewanie nawet dla samego siebie.
- Tak?
- Czy my… Ja i Yuuri… Czy to naprawdę aż taka zbrodnia?

Cios nadszedł niespodziewanie. I był tak mocny, że Yuuriego zamroczyło. Na tyle, by, bez sprzeciwu, dał się poprowadzić w ciemną alejkę, z dala od ciekawskich spojrzeć mieszkańców Petersburga. A tam rozpętało się piekło.
Następny cios był silniejszy. I wymierzony w żołądek.
Zgiął się wpół z trudem łapiąc oddech. Usta miał pełne śliny, która ciekła mu też po brodzie. Tymczasem mężczyźni tylko się śmiali. Chciał prosić, żeby przestali. By więcej go nie bili, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. Zresztą pewnie i tak by go nie posłuchali. Pomijając już barierę językową.
Kiedy, w końcu, udało mu się zaczerpnąć powietrza, został kopnięty w głowę. Zaszumiało mu w uszach a obraz przesłoniła czerwona mgiełka. Co dziwne, nie czuł bólu. Dopiero kolejny kopniak odblokował komórki nerwowe i Yuuri krzyknął. Czego zaraz pożałował, bo znów celem stał się jego żołądek. Tym razem zwymiotował, obrzygując, jednemu z napastników, buty. Zaraz został za to ukarany kopnięciem w żebra. Usłyszał trzask i całe wnętrzności zalała mu fala tak okropnego bólu, że nie był w stanie porównać go z niczym, co przeżył do tej pory.
- Proszę… - Jakimś cudem udało mu się wyszeptać cichą prośbę. Jednak mężczyźni znów się roześmiali. Bawiło ich jego cierpienie. I to jak wił się na ziemi obsypywany coraz to nowymi ciosami. Przestał już liczyć, który z kolei raz czyjś but trafia go w brzuch, czy pięść w głowę.
Po pewnym czasie poczuł w ustach metaliczny posmak krwi. Nie wiedział, czy to z popękanych warg, dziury po wybitym zębie, który walał się gdzieś obok czy może, zwyczajnie, posoka cieknąca z rozciętego łuku brwiowego trafiła tam gdzie nie powinna.
Pewnie by błagał, gdyby wcześniej nie zorientował się, że jego prośby tylko nakręcają oprawców. Dlatego milczał, a przynajmniej starał się. Bo chwilami, utrzymanie w sobie, wrzasku pełnego bólu, nie było możliwe. Starał się jednak nie jęczeć. Chociaż tyle. Nie dać im pełnej satysfakcji. Co było raczej trudne. Zwłaszcza, kiedy pięść jednego z Rosjan uderzyła go w twarz, roztrzaskując tym samym jego okulary, które, tylko cudem, wciąż były na swoim miejscu. Odłamki szkła poleciały wszędzie, przecinając mu skórę, ale też, co ważniejsze, kalecząc mężczyznę, który wymierzył cios.
- Kurwa!
Naprawdę starał się nie uśmiechać z satysfakcją, słysząc krzyk bólu. I to nie swój. Ale to było silniejsze od niego.
- Tak cię to śmieszy?! – Borys warknął zapominając, że obcokrajowiec go nie rozumie. Ivan zdążył ich już uświadomić w tej kwestii. – Zobaczymy, co powiesz na to! – Ivan! Podnieś go.
Mężczyzna wykonał polecenie, ciekaw, co takiego przyjaciel wymyślił. W sumie naprawdę dobrze się bawił.
Yuuri stał tylko dzięki silnym ramionom podtrzymującego go Rosjanina. Bez tego, już dawno upadłby twarzą na beton. Jego ciało nie chciało go słuchać. Było zbyt słabe. Zbyt zmęczone. Zbyt obolałe. Nie miał siły się nawet bać. Dlatego Borys, szykujący się do potężnego kopnięcia nie zrobił na nim wrażenia. Dopiero świadomość, w co celował mężczyzna trochę go otrzeźwiła. Spróbował się nawet wyrwać, ale nie miał na to najmniejszych szans. Mógł tylko, z rosnącym przerażeniem, patrzeć jak obuta w glana noga szybko zbliża się do jego piszczelu. Nawet bez okularów był to paskudny widok.
- Nie… Błagam… - Wiedział jak to mogło się skończyć. Jedno złe złamanie i już nigdy nie włoży łyżew. – Nieeeeeaaaa! – Krzyk zmienił się we wrzask, kiedy kość ustąpiła jasno wskazując kto, w tym starciu, był górą. Trzask poniósł się echem po opustoszałej uliczce.
Yuuri, nadal krzycząc z bólu, upadł na ziemię, bo trzymający go Ivan chciał zobaczyć, czy chłopak da sobie radę z jedną nogą. Nie dał.
- Lamus – mruknął Rosjanin.
- Frajer – poprał go Sasza. – Ale jest trochę głośno… Jeszcze komuś się zachce sprawdzić, co za baba się tak drze. Wypadałoby go jakoś uciszyć… - Nim dwaj pozostali zareagowali uklęknął przy Japończyku i zacisnął dłonie na jego szyi. Ogłuszający wrzask urwał się a jego miejsce zajęło dziwne charczenie.
- Ale fajnie! – Borys z miną uradowanego dziecka, uderzył dłońmi o uda. Wyglądał jakby w tym roku, Dziadek Mróz przyszedł do niego dużo wcześniej. – Weź trochę mocniej, może zacznie skrzeczeć!
Sasza spełnił prośbę przyjaciela. Katsuki faktycznie zaczął niemal skrzeczeć, walcząc o każdy haust powietrza. Trzej mężczyźni śmiali się w głos, jakby oglądali kawał dobrej komedii.
Tymczasem Yuuri czuł, że zaczyna tracić siły. Brakowało mu tchu a walka o chociażby łyk życiodajnego tlenu wykańczała. Silne palce Saszy skutecznie stały na drodze jego drogom oddechowym. Tym samym odsyłając go w niebyt. Całkiem przyjemny niebyt. Wolny od bólu, trosk, trzech Rosjan, którym przecież nie zrobił nic złego…
Zaczynał godzić się z faktem, że przyjdzie mu umrzeć w tej zapyziałej uliczce. Z dala od wszystkich, których kochał. Z dala od Viktora.
Kiedy myślał, że to już koniec, nagle ucisk na szyję zelżał, by za chwilę całkiem zniknąć. Ciało zareagowało instynktownie. Wziął głęboki wdech, ignorując obolałą krtań i połamane żebra. Zakręciło mu się w głowie, ale to nie było ważne. Mógł oddychać! I skwapliwie korzystał z tego przywileju, zapominając na chwilę o oprawcach.
- Dlaczego mi przerwałeś? – Sasza patrzył się groźnie na kompana.
Borys tylko wzruszył ramionami wyjmując z kieszeni nóż motylkowy. Kilka razy machnął nim od niechcenia, jakby sprawdzając czy dobrze leżał w dłoni.
- Bo skończyłbyś za szybko. A tego pedałka trzeba pozbawić jeszcze jednej ważnej rzeczy…
Dwaj pozostali mężczyźni spojrzeli po sobie.
- Chyba nie chcesz obciąć mu fiuta! – Ivan skrzywił się. – Chłopie weź! To obrzydliwe!
- Zgadzam się. Ja tam go dotykać nie będę! – Na potwierdzenie swoich słów Sasza zrobił dwa kroki do tyłu.
Borys tylko jęknął. Czasem się zastanawiał, dlaczego zadaje się z tymi idiotami.
- Pojebało was?! Też nie mam zamiaru go tam dotykać. Jeszcze jakiegoś syfa złapie, czy coś… Już bym wolał przelecieć tę Ankę spod trójki!
Pokiwali zgodnie głowami. Tak, to miało sens.
- Więc po co ci to? – Spytał Ivan.
- W telewizji mówili, że to gówno zaręczyło się z tym swoim kochankiem. – Wskazał na obrączkę widniejącą na prawej dłoni leżącego Japończyka. – Chcę mu pokazać, że w Rosji nie zgadzamy się na taki upadek norm moralnych. – Nie do końca rozumiał słowa, które wypowiedział. Ale grunt, że brzmiały mądrze. A kumple nie starali się ich podważyć. – I, że ten pierdolony pierścionek nie będzie mu potrzebny. Ani żaden inny. – Ponownie machnął nożem. – Wiecie… bez palca…
Wszyscy troje ryknęli śmiechem, jak po usłyszeniu przedniego dowcipu.
- Dajesz! – Sasza delikatnie pchnął kumpla w stronę ich ofiary. Kurwa! A ten dzień miał być chujowy! Jak to się człowiek może pomylić?

- O czym ty pieprzysz?! – Jurij wstał gwałtownie, tak że krzesło, na którym wcześniej siedział zachybotało się niebezpiecznie. – Kurwa! Viktor!
Ale Viktor nie zareagował. Dalej stał twarzą w kierunku okna. I tylko coraz silniej drżące ramiona zdradzały jego pogarszający się stan.
- Nie robicie nic złego! Znaczy, to jak migdalicie się do siebie na treningach, przyprawia mnie o mdłości. Ale tylko, dlatego, że cukier, tęcze i pieprzone latające jednorożce się z was wylewają. Cukrzycy idzie dostać. Ale w sumie tak samo było jak Georgi był z tą swoją Anną, czy jak jej tam. Więc to chyba po prostu efekt uboczny tego całego zakochania. Ale naprawdę w tym, nie ma nic złego!
- Więc dlaczego oni…
- Bo to wykolejeńcy! Psychopaci! – darł się nie zważając na nic. A już w szczególności nie na fakt, iż ktoś może go usłyszeć i wyrzucić z sali. – Ogarnij się staruchu! – Nie mógł pozwolić, by Viktor naprawdę wbił sobie do tego pustego łba jakąś głupotę. Którą później gotów jeszcze przenieść do świata rzeczywistego. I, nie daj Boże, zostawić Wieprza. Dla jego dobra. Niemal słyszał głos Nikiforova tłumaczącego, że Katsukiemu będzie mu lepiej bez niego. Z tym, że to wcale nie była prawda. I miał tu na myśli obu mężczyzn. Bo nie tylko Yuuri zmienił się pod wpływem nowego trenera. Jurij widział to doskonale. Viktor również sporo zyskał na tej ich wspólnej więzi. Jeszcze rok temu był jak pusta skorupa stworzona jedynie do wygrywania. Nic, co robił, poza łyżwiarstwem, nie miało dla niego większego znaczenia. Czasem, kiedy przyszło im ze sobą rozmawiać, nastolatek autentycznie bał się starszego kolegi. Czy raczej tego, że mógłby stać się taki jak on. To, co kiedyś było jego marzeniem, z roku na rok zmieniało się w grozę uniemożliwiającą mu dalszy rozwój, jako łyżwiarza. Dopiero za sprawą Wieprza, Viktor jakby odzyskał człowieczeństwo, a on sam mógł się doskonalić, bez obawy, że jemu zostanie ono zabrane. Tak. To dzięki Katsukiemu zdobył złoty medal na poprzednich zawodach. Przyrzekł sobie, że kiedy tylko Yuuri się obudzi, podziękuje mu.
Tymczasem musiał się postarać, by Japończyk miał, dla kogo się obudzić.
- Słuchaj łysolu. – Podszedł do Viktora i złapał go za koszulkę na piersi. – Ani mi się waż odpierdalać jakiś szajs z tytułu tych „będzie mu lepiej beze mnie” – zniżył głos w kiepskiej parodii mężczyzny.
- Ale…
- Morda! Mówię poważnie. Jeśli go zostawisz zrobię ci z życia piekło! Zobaczysz! Wmówię Georgiemu, że może przychodzić do ciebie i żalić się ilekroć jakaś panna go rzuci!
Viktor uśmiechnął się lekko. Zaraz jednak spoważniał.
- A co jeśli to on mnie rzuci? – zapytał zbolałym głosem. – Jeśli uzna, że to wszystko to moja wina?
Plisetsky prychnął.
- Jeśli tak się stanie to obiecuję, że zatańczę z Milą w parze! I w dodatku pozwolę jej wybrać utwór! Przecież on poza tobą świata nie widzi! Chociaż naprawdę nie wiem, dlaczego… Jesteś beznadziejny.
Viktor opuścił ramiona. Wyglądał jakby napięcie ostatnich godzin, przynajmniej trochę, z niego zeszło. Jakimś cudem, krzyki i tyrada Jurija mu pomogły.
- Wiem… Nie mam pojęcia, co bym bez was zrobił. Dziękuję.
Chłopak prychnął. Znowu.
- Wiódłbyś nędzny żywot pięciokrotnego mistrza świata w łyżwiarstwie figurowym.
- Pięcio?
- Tak. Nawet gdybyś w tym roku startował i tak bym się wgniótł w lód. Pamiętaj, kto pobił twój rekord!

Gdzieś spomiędzy zasłony bólu, do Yuuriego dotarło, że to jeszcze nie koniec. Oprawcy nadal nie zaspokoili swojej rządzy krwi. Podświadomie czuł, że teraz nastąpi coś gorszego niż wszystko, co spotkało go do tej pory. Dlatego kiedy jeden z nich, przy nim klęknął spiął się w sobie, chociaż całe ciało protestowało przeciwko najmniejszemu nawet ruchowi.
Mężczyzna chwycił go za rękę. Yuuriemu przyszło do głowy, że i ją chcą mu złamać, dlatego spróbował się wyrwać. Ale coś, co miało być stanowczym gestem okazało się jedynie machnięciem, które nie zrobiło na Rosjaninie najmniejszego wrażenia.
- Spokojnie – zaśmiał się. – Bo krzywo utnę.
Japończyk z przerażeniem patrzył jak ostrze motylkowego noża zbliża się do nasady jego serdecznego palca, tuż pod obrączkę. Nagle wszystko stało się jasne.
Nie… chciał krzyczeć, ale z gardła wydobył mu się tylko niezrozumiały jęk.
A mężczyzna kontynuował.
Najpierw naparł ostrzem delikatnie, tylko na tyle by przeciąć skórę i wywołać, u swojej ofiary lekkie pieczenie. Które zwiastowało przyszłą tragedię.
Yuuri zagryzł wargę i zacisnął mocno powieki. Nic więcej nie mógł zrobić. No może jeszcze tylko wrzasnąć, kiedy nóż powoli zagłębiał się w jego ciele. Apogeum nastąpiło, gdy metal otarł się o kość. To było dla niego zbyt wiele. Zemdlał. Ostatnim, co usłyszał był szyderczy śmiech trzech Rosjan.

Znaleziono go kilka godzin później, całkiem przypadkiem. Jakiś mężczyzna wyprowadzał psa, gdy nagle, zwierzak zaczął opętańczo szczekać i wyrywać się w stronę zaułka, do którego nikt przy zdrowych zmysłach nie odważyłby się nawet zbliżyć. Na ścianie, pod którą leżał nieprzytomny Japończyk czyjaś niezbyt sprawna ręka nagryzmoliła cyrylicą:
NIE! DLA PEDAŁÓW.

- Yuuriś… Możesz już się obudzić. Czekamy na ciebie wszyscy… Ja… Jurij… Mari… Tak przeleciała tu aż z Japonii! I dlaczego nie powiedziałeś, że twoja siostra ma tak dobry prawy sierpowy? Jak mi przywaliła, to do dzisiaj mnie boli… Ale rozumiem, zasłużyłem. A wiesz, że nawet Yakov dopytuje się, co u ciebie? Widzisz? Myliłeś się. On cię lubi. Dlatego możesz już wrócić. Do nas… Do mnie… Kocham cię…
Viktor powtarzał to od tygodnia. Dzień w dzień siedząc przy szpitalnym łóżku i głaszcząc ukochanego po głowie. Lekarze mówili, że wybudzenie może nastąpić w każdej chwili. Ale nie wykluczali też, iż cały proces może zabrać lata. Z urazami głowy nigdy nic nie wiadomo. Dla medycyny ludzki mózg wciąż pozostawał sporą zagadką. Mimo to Viktor nie tracił nadziei. Codziennie przychodził licząc, że to może dziś, znów dane mu będzie spojrzeć w tęczówki barwy gorącej czekolady.
Wymieniał się czuwaniem z Mari, która po pierwszej dawce przemocy i nienawiści, widząc jego ból, wybaczyła mu niedopilnowanie brata. Ale nie miał złudzeń. Jeśli Yuuri się nie obudzi… Dziewczyna byłaby zdolna go zabić. Oczywiście, jeśli zdążyłaby przed nim samym. Nie wyobrażał sobie życia bez Yuuriego. Dlatego… Gotów był je sobie odebrać. Póki jednak istniała nadzieja, musiał walczyć.
- Kochanie… - Pogłaskał policzek narzeczonego. – Proszę… Proszę… Proszęproszęproszęproszęproszęproszę… - powtarzał jak mantrę. – Yuuri… - Zamknął oczy czując jak pod powiekami zbierają mu się łzy. – Błagam…
- V… Vi… Vi… ktor…
Głos był słaby, niepewny, ale z pewnością należał do…
Otworzył oczy. I napotkał ukochany brąz.
- Yuuri!
Czy może być coś piękniejszego?

- Ciii… Już dobrze… Jestem przy tobie… Ciii…
Yuuri obudził się zlany potem, z krzykiem uwięzłym w gardle. Koszmar, jaki przeżył na jawie, znów odwiedził go we śnie. Znów sprawił, że strach sparaliżował całe jego ciało a z oczu zaczęły płynąć łzy. Nie chciał tego a mimo to… rozpłakał się. Budząc śpiącego obok Viktora. Który, nauczony wcześniejszymi atakami ukochanego, wziął go w ramiona szepcząc uspokajająco.
Minęło pół roku od pobicia a Yuuri nadal wyglądał jak cień człowieka. Panicznie bał się obcych, bez Viktora nie odważył się wyjść z mieszkania. W dodatku każde wyjście, na które narzeczonemu udało się go namówić, odchorowywał bólem żołądka. Regularne rozmowy z psychologiem niewiele dawały. Póki, co jedynym sukcesem był fakt, że Yuuri nie panikował słysząc rozmowy prowadzone po rosyjsku. Ale i tak spinał się słysząc obcy język. Nawet, jeśli to Viktor był autorem słów.
- Ciii… - Serce mu się krajało, kiedy widział ukochanego w takim stanie. Oddałby wszystko żeby wymazać z jego pamięci tamten dzień. Dzień, który na zawsze zmienił ich życie. Jego skazując na patrzenie jak najważniejsza, dla niego, osoba cierpi, a Yuuriego łyżwiarstwa i spokoju. Co prawda złamana noga zrosła się nad wyraz dobrze. To uszkodzona psychika Japończyka nie pozwoliłaby mu wyjść na lodowiska, narażając się tym samym na miliony spojrzeń zupełnie obcych ludzi.
- Viktor… - Yuuri mocniej wtulił się w jego koszulkę.
- Tak?
- Ja… Ja… Ja tak dłużej nie mogę! – Ukrył twarz w zagłębieniu ramienia kochanka.
Viktor czuł jak drętwieje mu całe ciało. Bał się nawet poruszyć. Panika rozsadzała go od środka. To dziś. Dzisiaj Yuuri z nim zerwie oskarżając o wszystko.
- Ja już nie mogę mieszkać w Rosji… - kontynuował chłopak nie wiedząc, jaki ból tymi słowami zadaje partnerowi. – Viktor… proszę… Wyjedźmy stąd!
Fala ulgi, jaka go zalała była tak wielka, że w tym momencie mógłby obiecać Katsukiemu wszystko.
- Oczywiście! – Mocniej go do siebie przytulił. – Chcesz wrócić do Japonii?
Chłopak pokręcił głową.
- Nie… Tam też… Nie… takich… jak… my… - Yuuri mówił cicho, bezskładnie. Mimo to, Viktor zrozumiał.
- Dobrze. – Uśmiechnął się, choć przyszło mu to z trudem. – W takim razie, co powiesz na Holandię? Zawsze chciałem zobaczyć te pola tulipanów – mówił z przesadnym entuzjazmem. – I wiatraki! I…
- Może być – przerwał mu Yuuri wygrzebując się z jego objęć. – Dziękuję. – Spojrzał Viktorowi prosto w oczy. Na twarzy Japończyka błąkał się nieśmiały uśmiech. Pierwszy raz od pół roku Yuuri naprawdę próbował się uśmiechnąć. Dla takiego widoku, Viktor gotów był zrobić wszystko. Nawet przeprowadzić się do innego kraju.
- To ja dziękuję. Za to, że jesteś. – Ujął dłonie Yuuriego w swoje własne i na każdej złożył delikatny pocałunek. – Kocham cię.
- Ja ciebie też Vitya. Ja ciebie też…
Tej nocy, po raz pierwszy, Yuuri spał spokojnie.

___________________________________________________________

Dobra... To ten... Zna ktoś jakiegoś dobrego psychologa? Bo chyba naprawdę potrzebuję jakiejś terapii, czy coś...
I muszę się nauczyć pisać krótsze teksty...

1 komentarz:

  1. Absolutnie nie twoje teksty są świetne. Biedny Yuuri :(...
    nie rozumiem takich okrutnych ludzi -.-
    Czekam na kolejne opko
    Pozdrawiam i życzę mnóstwo weny Jackie :*

    OdpowiedzUsuń