Tytuł: Błędy młodości
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: yaoi
Para: ViktorxYuuri
Anime: Yuri!!! on Ice
Ograniczenia wiekowe: +16
Info/Uwagi: Każdy popełnia błędy. Viktor Nikiforov nie jest, w tej kwestii, żadnym wyjątkiem. Więcej. Znany łyżwiarz może się pochwalić całkiem pokaźną listą popełnionych błędów. Z tym, że o jednym wolałby nie mówić. A już szczególnie, nie chciałby, aby dowiedział się o nim Yuuri. Niestety. Los bywa przewrotny.
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: yaoi
Para: ViktorxYuuri
Anime: Yuri!!! on Ice
Ograniczenia wiekowe: +16
Info/Uwagi: Każdy popełnia błędy. Viktor Nikiforov nie jest, w tej kwestii, żadnym wyjątkiem. Więcej. Znany łyżwiarz może się pochwalić całkiem pokaźną listą popełnionych błędów. Z tym, że o jednym wolałby nie mówić. A już szczególnie, nie chciałby, aby dowiedział się o nim Yuuri. Niestety. Los bywa przewrotny.
BŁĘDY MŁODOŚCI
Viktor
Nikiforov, w swoim dwudziestoośmioletnim życiu, popełnił wiele błędów. Od
takich całkiem trywialnych, znanych każdemu człowiekowi – jedzenie piasku,
ciągniecie za ogon kota babci, próba przemycenia ściągi w bucie – po takie
dedykowane tylko łyżwiarzom figurowym – wciśnięcie kombinacji z poczwórnym flipem
na sam koniec programu dowolnego, założenie zbyt obcisłego kostiumu, (który nie
dość, że pije w strategicznych miejscach, to jeszcze widownia widzi
zdecydowanie więcej niż widzieć powinna), czy choćby wypicie kilku piw przed
treningiem (wtedy nawet pojedynczy salchow staje się nie lada wyczynem).
Patrząc
wstecz, Viktor musiał przyznać, że był mistrzem w podejmowaniu złych decyzji. Ale
miał przy tym, niesamowite wręcz, zapasy szczęścia. Z niemal wszystkich
popełnionych błędów udało mu się wyjść obronna ręką. I nawet konsekwencje nie
były dla niego zbyt dotkliwe. Nic jednak nie może trwać wiecznie. W końcu
Viktor popełnił błąd z gatunku tych, których nie da się zamieść pod dywan.
Choćby nawet bardzo się chciało. A konsekwencje mogą nawet zniszczyć człowieka.
I choćby sytuację, jakimś cudem, udało się unormować, owy błąd będzie się ciągnął
za swoim właścicielem bardzo długo, niczym przysłowiowy smród po gaciach.
Błąd
Viktora, na szczęście, w porę udało się okiełznać. I to tylko dzięki ludziom
mądrzejszym od samego sprawcy zamieszania. Niestety okiełznać nie znaczy
poskromić. Owy błąd przez te wszystkie lata czekał, utajony, w cieniu. Kładąc
czarny płaszcz strachu na Zycie Nikiforova. A od kiedy, do tego życia wkroczył
Yuuri, Viktor miał wrażenie, że owy płaszcz zmienił się w golf. Bardzo ciasny golf.
Zaciskający się na jego szyi, za każdym razem, gdy tylko pomyślał, że Yuuri
mógłby dowiedzieć się o tym. Dlatego
Viktor, dzień w dzień, prosił swojego Anioła Stróża, aby ukochany Japończyk,
nie zdobył wiedzy, której posiąść nie powinien.
Jednakże
prawda, w końcu, musiała wyjść na jaw. Za winnych należało uznać po równo: apetyt
Yuuriego, niefrasobliwość samego Viktora i pewne rosyjskie toffi.
-
Gdzie one są?! – Coraz bardziej sfrustrowany Yuuri przerzucał kolejne koszulki
Viktora, mrucząc pod nosem niewybredne japońskie przekleństwa. Rzadko cokolwiek
wywoływało u niego tak burzliwą reakcję, ale tym razem gra toczyła się o naprawdę
wysoka stawkę. A jakby tego było mało, kończył mu się czas. Viktor miał zaraz
wrócić z wieczornego spaceru z Makkachinem. I jeśli nakryje go grzebiącego, niczym
kiepski złodziej, w szafie, to najpierw strzeli mu moralizatorską połajankę a
potem będzie się z niego śmiał. Albo na odwrót, w zależności od nastroju
Rosjanina. Yuuri zaś, chciałby uniknąć obu tych rzeczy. Dlatego, jeszcze
wyraźniej, odczuwał napięcie.
-
Przecież ostatnio tu je schował! – Japończyk westchnął. Kończyły mu się
pomysły, na miejsce, w którym narzeczony mógł ukryć słodki obiekt jego
pożądania – toffi sprzedawane w jednej jednym z petersburskich sklepów ze
słodyczami. Toffi tak dobre, że poważnie zastanawiał się nad umieszczeniem ich
na swojej prywatnej żywieniowej top-liście tuż pod katsudonem mamy. Toffi, na
które aktualnie miał bana. Zdobytego zaraz po tym, jak zjadł swój miesięczny
przydział w ciągu… czterech dni.
Kiedy
Viktor zabierał Yuuriego do swojego ulubionego sklepu za słodyczami, wcale nie
myślał o tym, że wywoła, pewnego rodzaju, rewolucję w życiu ukochanego. Ot, po
prostu chciał, w jakiś sposób, zrewanżować się za katsudon, jakim raczono go, w
Hasetsu. I pozwolić Yuuriemu poznać się trochę lepiej. A małe grzeszki w
postaci czekoladowych kulek, mogących, przy nieodpowiednim stosowaniu,
zniszczyć długie miesiące ćwiczeń na lodowisku, świetnie się do tego nadawały.
Viktor liczył, że jeśli narzeczony odkryje trochę jego wad, do których na pewno
zaliczała się słabość do owych cukierków, nabierze w stosunku do niego więcej
śmiałości. Przestanie uważać go za bóstwo. Co jeszcze, od czasu do czasu, mu
się zdarzało. Plan był prosty. Ale jak się okazało, niepozbawiony wad. Viktor
nie przewidział jednego. Yuuri zakochał się w petersburskich toffi jeszcze mocniej
niż on sam. Co, biorąc pod uwagę, jego tendencję do tycia, było niezbyt
szczęśliwą konsekwencją randki. Która jeszcze długo odbijała im się czkawką,
gdy próbowali wypracować jakiś kompromis pomiędzy przyjemnością zwykłego
szarego człowieka, a obowiązkami zawodowego łyżwiarza figurowego i jego trenera.
Viktor nigdy nawet nie pomyślał, że coś takiego może przysporzyć tylu kłopotów.
I niemal doprowadzić do jego pierwszej poważnej kłótni z Yuurim. Sam nie miał
problemów z utrzymaniem prawidłowej wagi – jego metabolizm był wręcz
przerażający. Dlatego, tym bardziej, ciężko mu było wczuć się w sytuację
Yuuriego.
Na
szczęście, w końcu, po zażartych dyskusjach, udało im się dojść do pewnego
porozumienia. Które wydawało się najbardziej sprawiedliwe biorąc pod uwagę
możliwości i ograniczenia ich obu. Mianowicie, na początku każdego miesiąca,
kupowali, odgórnie ustalony zapas słodyczy i każdy z nich musiał tak zarządzać
swoim przydziałem, by starczył mu do kolejnej wizyty w cukierni. I, zwykle,
Yuuriemu się to udawało. No właśnie. Zwykle. Ale nie tym razem. I to naprawdę
nie jego wina. Po prostu… ten tydzień był okropny! Najpierw popełnił
gigantyczne faux paus, pytając Georgiego o jego nową dziewczynę. Okazało się,
że biedny Popovich, od dwóch dni, był już nie całkiem szczęśliwym singlem. O
czym nie omieszkał poinformować zawstydzonego Japończyka. W akompaniamencie łez,
szlochów, i wypowiadanemu, w każdej możliwej tonacji, imieniu ukochanej. I o
ile Yuuriemu naprawdę było, z tego powodu przykro i szczerze żałował mężczyzny,
to reszta rosyjskiej kadry narodowej, przeżywała w tym momencie katusze,
związane z własnym stanem psychicznym. I planowała masowe, międzykontynentalne,
morderstwo. Szczególnie Mila, dla której takie użalanie się nad sobą,
zwyczajnie nie mieściło się w kanonie prawdziwego mężczyzny, miała za złe
Katsukiemu, otworzenie Puszki Pandory. Co manifestowała, ilekroć Yuuri pojawił
się w pobliżu. Czy to złośliwym słowem, wiele mówiącym prychnięciem, czy też
pełnym pogardy odwróceniem wzroku. Nie raz i nie dwa, nawet wpadła na niego
podczas jazdy. Przez co oboje lądowali na twardej powierzchni lodowiska.
Twardej przynajmniej dla Yuuriego. Bo Mili, zawsze tak udało się ułożyć, że
większa część jej ciała, lądowała na biednym Japończyku. Nabijając mu dodatkowe
siniaki. I nawet ostrzegawcze krzyki ze strony Yakova na niewiele się w tej
kwestii zdały. Zresztą, wkrótce i on, zaczął uważać Yuuriego za swojego wroga.
I, o dziwo, nie miało to nic wspólnego z roczną przerwą Viktora, a z… Lilią.
Której Yuuri podpadł, podobnie jak w przypadku Georgiego, całkiem przypadkiem i
nieświadomie. Po prostu, podczas jednej z rozmów, z byłą prima baleriną, rzucił
niezobowiązujący komentarz, w którym wychwalał Minako-sensei oraz jej taneczne
zdolności. Zaraz potem został zgromiony wzrokiem przez wciekłą Lilię. Okazało
się, że obie panie, w latach młodości, rywalizowały ze sobą, na deskach,
największych teatrów. I była to rywalizacja na śmierć i życie. Nawet po tylu
latach, każde dobre słowo na temat rywalki, wywoływało u Lilii rządzę mordu.
Skutecznie zaspokajaną przez wyżywanie się na byłym mężu. Oraz, jak się okazało,
następnego dnia, na Juriju. Co wcale nie pomogło na ogólny wizerunek Katsukiego
u młodego Rosjanina. I tak, jedyną osobą, która z radością nie wysłałaby go, z
powrotem do Japonii, był Viktor. Nie do końca ogarniający powagę sytuacji. Dla
niego, postronnego obserwatora, to wszystko, było nawet dość zabawne.
Zwłaszcza, że wiedział, iż zły humor rodaków minie dość szybko. Zresztą, już poczynił
ku temu, pewne przygotowania. A mianowicie, zaprosił Yakova na wspólne picie, w
piątek wieczorem. Jeszcze nie powstał taki problem, z którymi nie poradziłaby
sobie zimna wódka. Nawet, jeśli miał one podłoże miłosne. Dlatego, usilnie
namawiał Georgiego, aby ten przyłączył się do starszych i bardziej
doświadczonych przez życie i płeć piękną (a w przypadku Viktora, również
brzydką) mężczyzn. O dziwo, udało mu się to zadziwiająco szybko.
Niestety,
zapomniał wspomnieć o swoich planach Yuuriemu, Który, jako zwierze aspołeczne i
przeczulone w kwestii kontaktów międzyludzkich, przeżywał swój mały wewnętrzny
dramat. Któremu nie mogły zaradzić nawet silne ramiona Viktora, jego ciepły
oddech, oraz uspokajające bicie serca, gdy po skończonym treningu, wspólnie zalegali
na kanapie. Dopiero endorfiny, ukryte w małych, słodkich toffi, w jakiś sposób,
radziły sobie i naprostowywały psychikę Japończyka. Yuuri wiedział, że powinien
przystopować, ale… Każde złe spojrzenie, każdy przytyk, każdy upadek,
spowodowany coraz gorszą formą psychiczna, sprawiał, że po prostu, MUSIAŁ zjeść
tego cholernego cukierka!
A kiedy
sytuacja wróciła niejako do normy, głownie za sprawą Viktora, okazało się, że cały
zapas słodyczy, po prostu wyparował. Yuuri, może i by się z tym pogodził,
cierpliwie czekając na kolejną dostawę, ale… ciało rozpieszczone codzienną
dawną endorfin zamkniętych w słodkiej, mlecznej czekoladzie, domagało się,
tego, co mu się, zwyczajnie należało.
Przez
dobre dwa tygodnie Yuuri jakoś się trzymał. Jednak dzisiaj musiał ulec. Po niezbyt
udanym treningu, podczas którego częściej szorował po lodzie tyłkiem, niż łyżwami,
złamał się. To znaczy złamałby się gdyby, wreszcie, znalazł viktorowy zapas. Przecież
specjalnie wygonił ukochanego na spacer z Makkachinem! Miał podkraść jednego,
no może dwa cukierki. Tymczasem… nigdzie nie mógł znaleźć tej papierowej torby
z charakterystycznym logo. Tak w sumie to nie wiedział, czemu Viktor chował
swój przydział. Nigdy nie dał mu ku temu powodów. Zresztą już pierwszego dnia,
kiedy wrócili ze sklepu każdy ze swoją torbą, Nikiforov na moment gdzieś
zniknął. A następnego ranka, Yuuri natknął się na toffi schowane w szufladzie z
bokserkami. Później była szafka w kuchni, tuż za żelaznymi zapasami kawy. Potem
kolejno: półka na książki, regał z łyżwiarskimi trofeami, a nawet szafka gdzie
zwykle stała karma Makkachina. Yuuri przyjmował to ze spokojem. W końcu każdy
ma swoje małe dziwactwa. Ale kiedy toffi zaatakowały go podczas wyjmowania papieru
toaletowego wygarnął narzeczonemu, co o tym wszystkim myśli. Łącznie z
połajanką na temat zagrożeń, jakie niosło za sobą trzymanie jedzenia w toalecie.
Na jakiś czas był spokój. Toffi zarówno Viktora jak i Yuuriego, leżały, jak
kultura i wzajemne zaufanie nakazywały, w kuchennej szafce. Niestety,
pięciokrotny mistrz świata, długo nie wytrzymał w tym względnym spokoju. I po
jakimś tygodniu, wrócił do swojego chomikowania słodyczy w dziwnych
zakamarkach, tym razem, szerokim łukiem omijając łazienkę.
I
tak, wczoraj, kiedy Yuuri chciał wyjąć swoją ulubioną czerwoną koszulkę,
natrafił na, na wpół rozpuszczone toffi. Nie zrobił jednak narzeczonemu o to
awantury. Bo wiedział, że wcześniej czy później skorzysta z tej wiedzy. Jak się
okazało, jednak szybciej. Z tym, że Viktor znów zmienił miejsce pobytu torby.
Yuuriemu
skończyły się już pomysły załamany poczłapał do kuchni, by z pomocą kawałka
selera, zamanifestować swoją porażkę. Kiedy jednak przechodził przez salon,
dotarło do niego, że nie sprawdził w jednym miejscu. Za regałem z książkami! Co
wcale nie byłoby taką głupia kryjówka, zważywszy na tę nieszczęsną łazienkę. Czując
jak wstępują w niego nowe siły zaczął odsuwać mebel. Kiedy szpara pomiędzy nim
a ścianą była na tyle szeroka, by mógł włożyć w nią rękę rozpoczął
poszukiwania. Nie minęło wiele czasu i jego dłoń, poza toną pajęczyny,
natrafiła na coś obiecującego. Jakby reklamówkę.
-
Bingo!
Viktor
chuchnął na skostniałe dłonie. Spacer trwał już zdecydowanie dłużej niż
powinien i nawet Makkachin wyglądał jakby tylko marzył o powrocie do ciepłego
domu.
- Co
mały? – Rosjanin zwrócił się do zwierzaka. Tamten zareagował entuzjastycznym
machaniem ogona. – Jak myślisz? Yuuri znalazł już cukierki, czy trzeba mu dać
więcej czasu?
Pies
szczeknął, co mogło oznaczać zarówno tak jak i nie. Albo też, został właśnie
wyzywany przez drugą najbliższą mu istotę. Jednak, dla własnego komfortu
psychicznego, postanowił uznać szczek za odpowiedź twierdzącą.
-
Masz rację. To, co? Wracamy?
Kolejne
szczeknięcie. Tym razem na pewno potwierdzające. Viktor roześmiał się. Nie było
szans, żeby Yuuri nie znalazł cukierków schowanych za wyciskaczem do cytrusów. Specjalnie
ulokował słodycze właśnie tam, by oszczędzić ukochanemu trudów szukania
przysmaku. Gdyby nie japońskie pokrętne poczucie dumy, już dawno zaproponowałby
narzeczonemu, że zwyczajnie się z nim podzieli. Zwłaszcza widząc ból i tęsknotę
w brązowych oczach. Chociaż… Wtedy jego chytry plan, na przeniesienie
historyjki z internetu do rzeczywistości, straciłby szanse powodzenia.
Kilka
lat temu, gdy świat Viktora ograniczał się do łyżwiarstwa a wszystko pomiędzy
zawodami, treningiem i wymyślaniem choreografii stanowiło jedynie zapychacz dla
monotonii zwanej życiem, podczas wieczornego przeglądania internetu, rosyjski
mistrz znalazł pewien tekst. Tekst, który wtedy nie bardzo zrobił na nim
wrażenia, a który, po poznaniu Yuuriego, nagle pojawił się w jego głowie
świecąc niczym neon stacji benzynowej. Tekst definiujący miłość, jako chowanie czekoladek
zawsze w to samo miejsce, mimo iż druga osoba bezustannie je podjadała. I Viktor
zapragnął by internetowa historyjka stała się częścią większej całości, jaką miał
zamiar stworzyć z tym nieśmiałym Japończykiem.
Całkowicie
ignorując, niemożliwe wręcz do przełknięcia dla normalnego człowieka, pokłady kiczu,
jakimi nasiąknięty był tekst, Nikiforov szukał sposobu, aby móc uznać
przeczytaną lata temu definicję miłości za własną. Przynajmniej w małym
stopniu. Bo codziennie, z każdym słowem,
uśmiechem, spojrzeniem Yuuriego, jego własna definicja rozrastała się do objętości
przeciętnej encyklopedii. A mimo to… tekst gdzieś tam się czaił w zakamarkach
jego pamięci. Między innymi, dlatego zabrał Yuuriego do sklepu ze słodyczami. I
z tego samego powodu chował swoje cukierki po całym domu. Szukał dla nich
miejsca, które ładnie komponowałoby się w jego interpretacje historyjki.
Niestety
Yuuri nie chciał współpracować. Nie dość, że nie doceniał romantyzmu Viktora to
jeszcze, za żadne skarby świata, nie zamierzał łamać wspólnie ustalonych zasad
i podkradać rosyjskich zapasów. Dziś jednak szczęście mu sprzyjało. Ostatnimi
czasy Yuuri praktycznie uzależnił się od codziennej dawki czekolady, przez co
szansa na złamanie japońskiej silnej woli była zdecydowanie większa. A jak raz
Yuuri spróbuje zakazanego owocu…
Viktor
już miał przed oczami scenę, w której tłumaczy narzeczonemu, czym jest miłość.
Tylko teraz, przeklinał w duchu wymyśloną naprędce kryjówkę. Górna szafka
kuchenna, tuż za wyciskaczem do cytrusów brzmi zdecydowanie mniej romantycznie
niż szuflada biurka, albo kieszonka plecaka… Trudno. Na ich prywatny użytek starczy.
-
Makkachin! Idziemy!
W
mieszkaniu było podejrzanie cicho. Nawet jak na miejsce cukierkowej zbrodni.
Może Yuuri wcinał słodycze, zapominając przy tym o całym świecie? Na wszelki
wypadek postanowił zaanonsować swoje przybycie.
-
Wróciłem!
Makkachin
szczeknął.
-
Znaczy wróciliśmy! – krzyknął ponownie. – Wybacz druhu. – Podrapał psa za
uchem. – To nie tak, że o tobie zapomniałem…
Jednak
pudel najwyraźniej nie miał w planach słuchać tłumaczeń pana. Otrzymawszy
optymalną, według niego, dawkę pieszczot, poczłapał do kuchni i po chwili ciszę
przerwało głośne chłeptanie. A Viktor stał z wciąż wyciągniętą dłonią nie mogąc
pojąć, co się właśnie stało. Makkachin. Jego ukochany pieseczek. Jego
maleństwo! Olał go… Nie! Tak być nie może!
-
Yuuri! – Jęknął wkładając w krzyk całą wypełniającą go żałość. – Makkachin jest
dla mnie niedobry! Przytul!
Był
pewien, że narzeczony zjawi się w ciągu sekundy i najpierw zmierzy go chłodnym
spojrzeniem, jakby pytał, „co znowu zrobiłeś naszemu psu” a potem, faktycznie
przytuli zapewniając o nieskończonych pokładach miłości. Zarówno tej psiej jak
i ludzkiej. Gdy nic takiego się nie stało zaczął się naprawdę bać.
-
Yuuri? – Czyżby ukochanemu coś się stało. – Yuuri? – Wszedł do salonu. I niemal
od razu odetchnął z ulgą. Yuuri tu był. Siedział na podłodze zatopiony w
lekturze jakiegoś magazynu.
Zaraz…
Magazynu…
Viktor
momentalnie pobladł.
Nie. To nie mogła być prawda.
-
Yuuri? – Podszedł bliżej, tak, że teraz mógł dokładniej przyjrzeć się okładce.
Nienienienienienienienienienienienienienienienienenienienienienie…
-
Yuuri? – powtórzył przez ściśnięte gardło. Nie widział twarzy narzeczonego,
więc nie mógł jednoznacznie stwierdzić, jakie wrażenie wywarło na nim
przeglądane znalezisko.
Znalezisko,
które już dawno powinno spocząć na dnie Newy. Co go podkusiło żeby trzymać w
domu coś tak niebezpiecznego?!
Idiota!
Debil!
Kretyn!
Ubliżałby
sobie jeszcze długo, ale Yuuri zdążył wyrwać się z szoku, jaki wywołał u niego
magazyn i powoli odwrócił się w stronę narzeczonego.
-
Viktor…
Rosjanin
widząc to pełne niezrozumienia spojrzenie miał ochotę podbiec do ukochanego,
wziąć go w ramiona i udawać, że to wcale nie miało miejsca. Ale nawet on,
wieczny optymista, wiedział, że coś takiego po prostu nie przejdzie.
-
Viktor…
Najwidoczniej
umysł Yuuriego nadal zawieszony był gdzieś w przestrzeni i tylko cienka linia
łączyła go z rzeczywistością. To dawało
Rosjaninowi chwilę na to by zebrać myśli i przygotować przemowę, która, być
może, byłaby w stanie uratować jego związek.
-
Yuuri… Ja…
Gdyby
oczywiście był w stanie myśleć.
-
Ja… Ja… Ja… - jąkał się. – Mogę to wytłumaczyć!
Nie
mógł. A przynajmniej nie w sposób, który postawiłby go w dobrym świetle.
-
Viktor… - Yuuri wyglądał jakby jego kontakt z rosyjskim mieszkaniem rósł z
minuty na minutę. – Viktor… Proszę… Powiedz, że to wynik twojej nieudanej
zabawy photoshopem!
Pomimo
całej powagi i grozy sytuacji Viktor zrobił obrażoną minę. Jak to nieudanej?!
Spojrzał na okładkę magazynu. Patrzący z niej, o osiem lat młodszy on, wyglądał
całkiem nieźle. I to wcale nie za sprawą grafiki komputerowej. No może trochę.
Jakoś trzeba było wkomponować te łyżwy w strategicznym miejscu… W
rzeczywistości, za żadne skarby świata, nie ułożyły by się tak idealnie, by
zasłonić rodowe klejnoty Nikiforova. Odsłaniając przy okazji idealnie
wyrzeźbione nogi i klatkę piersiową.
Tak
po prawdzie, to okładka była jedynym miejscem gdzie grafik mógł pochwalić się
swoim kunsztem. W końcu, pozostałe zdjęcia miały raczej odkrywać niż zakrywać…
Wszystko, co młody, na tamte czasy, łyżwiarz mógł zaoferować. A że nigdy nie
należał do osób wstydliwych, było tego naprawdę sporo. I to w dość konkretnym
rozmiarze. Oraz pozach mogących przyprawić o zawał nawet profesjonalnych
instruktorów jogi.
Tak.
Viktor Nikiforov, mając lat dwadzieścia, wziął udział w rozbieranej sesji do
jednego z rosyjskich magazynów dla dorosłych. Dostał nawet rozkładówkę. W którą
teraz wpatrywał się Yuuri. Sam Viktor zaś, po raz kolejny, przeklinał w duchu
swoją głupotę, lekkomyślność i nieumiejętność patrzenia w przyszłość.
Kiedy
podpisywał umowę, myślał głównie o tym, by zrobić na złość aktualnemu trenerowi.
Przyszedł taki na miejsce Yakova i się szarogęsił. Jakby wcale nie pracował na
zastępstwo, dopóki Feltsman nie wyjdzie ze szpitala, po usunięciu wyrostka.
Konsekwencje
jakoś nie mieściły się w jego postrzeganiu świata. Przynajmniej na tamten
moment. A już na pewno nie konsekwencje przyjmujące postać pewnego
brązowookiego Japończyka, wpatrującego się w jego goły tyłek. Na zdjęciu.
Zamiast gapienia się w oryginał. Dużo starszy oryginał.
Przeklęty
Władimir, pomyślał Viktor. Gdyby nie on, Nikiforov odrzuciłby złożoną mu
propozycję. Na pewno!
Powiedzieć,
że nowy trener i Viktor nie przypadli sobie do gustu, to jak stwierdzić, że
Rosjanie lubią wypić. Albo, że zimą, w Rosji, bywa zimno. Niby prawda, ale nie
oddająca pełnego obrazu sytuacji. Tak naprawdę, ta dwójka, wręcz się nie
znosiła. Chodziły plotki, że gdyby zamknąć tego konkretnego trenera z tym
konkretnym łyżwiarzem, samych na lodowisko, na dłużej niż pięć minut, populacja
Petersburga zmniejszyła się, o co najmniej jedną jednostkę. A infrastruktura zubożałaby
o Rosyjski Klub Mistrzów. Żeby do tego nie dopuścić, reszta rosyjskiej kadry,
zawsze pilnowała by ktoś z nich był obok i łagodził powstałe spory. Niestety,
nawet obecność kolegów i koleżanek, nie potrafiła powstrzymać obu mężczyzn przed
całą masą, rzucanych sobie nawzajem, złośliwości.
Nikt
tak naprawdę nie znał podstaw kryjących się za narastającym konfliktem. Kto
zaczął? Kto był bardziej winny? Czy ktoś był w ogóle? Na te pytania nikt z
rosyjskich łyżwiarzy, obsługi lodowiska czy też sprzątaczek, będących
niejednokrotnie świadkami bardzo widowiskowych kłótni, nie znał odpowiedzi. Za
to każdy wiedział, kiedy konflikt osiągnął swój szczyt. W końcu wszyscy byli
tego dnia na lodowisku. Yakov też. Biedny Feltsman, który dosłownie kilka
godzin wcześniej opuścił szpital, wrócił do niego z podejrzeniem zawału. A
wszystko przez swojego niesfornego ucznia.
-
NIKIFOROV! Ty pierdolony idioto! Kretynie! Pieprzona amebo intelektualna!
Pajacu! Debilu! Zboczeńcu! Patafianie! – Krzyki odbijały się echem od ścian
lodowiska. Cała rosyjska kadra, jak jeden mąż, zaprzestała treningów i trochę z
ciekawością, a trochę z przerażeniem wpatrywała się w tymczasowego trenera
zmierzającego w ich stronę. Mężczyzna trzymał w ręku jakiś magazyn i potrząsał
nim w rytm swoich wrzasków. – Czy ty,
kurwa jego jebana mać, jesteś nienormalny?! Mózg ci wódka wyżarła?! Coś ty
sobie, do jasnej cholery, myślał?!
Viktor
tylko uśmiechnął się z wyższością. Wiedział, że wkurzy trenera, ale złość
malująca się na twarzy mężczyzny przeszła jego najśmielsze oczekiwania. W tej
bitwie mógł się czuć wygranym.
Przynajmniej
wtedy tak myślał.
-
Czego się drzesz Władimir? – Yakov podszedł do kolegi z duszą na ramieniu. Georgi
zdążył mu już przybliżyć relację, jaka panowała pomiędzy nowym tern erem a Viktorem.
Po którym, sam Yakov, mógł się spodziewać wszystkiego. W końcu znał go nie od
dziś.
- Ja
się drę?! – Władimir przestał na moment mordować Nikiforova wzrokiem i spojrzał
na przyjaciela. – Zobacz, co ten twój, jebnięty w sam mózg, uczeń odjebał. – Podał
mu gazetę. – Przekonasz się, że i tak jestem spokojny.
Feltsman
myślał, że był gotowy na wszystko, na każdą rewelację. Nieślubne dziecko. Romans
z bogatą mężatką, czy nawet bogatym mężem. Publiczne zwyzywanie kogoś ważnego. Czy
nawet oficjalne przejście na pastafarianizm. To wszystko były problemy, z
którymi by sobie poradził. Nie bez powodu przecież, w każdy drugi piątek
miesiąca, pił ze specem od PR. Jednak to, co zobaczył przeszło jego najśmielsze
wyobrażenia. Nigdy by mu nawet przez myśl nie przeszło, że Viktor zrobi coś
takiego! Przecież to jeszcze dzieciak!
Może
to nie tak? Może…
Wyrwał
Władimirowi magazyn i zaczął go kartkować. Kiedy dotarł do rozkładówki jego
wszystkie nadzieje umarły. A on sam złapał się za serce, po czym… Odpłynął w
niebyt.
Omdlenie
Yakova na jakiś czas przyćmiło problem rozbieranych zdjęć Viktora. Ale kiedy
tylko Feltsman poczuł się lepiej a lekarze zapewnili, że jednak będzie żył, znaczy,
jeśli przestanie się denerwować, co przy Viktorze zakrawało na misję niemożliwą,
mężczyzna dopadł do młodego łyżwiarza i zjebał go z góry na dół. Używając przy
tym jeszcze dosadniejszych określeń niż Władimir kilka godzin wcześniej.
Gdy
Yakov poczuł, że pierwsza złość już mu minęła, zostawił, przygłuchego od
wrzasków, ucznia i chwycił za telefon. W środku nadal aż cały chodził, ale
postanowił przekuć wściekłość w energię do pracy. A tej miał mieć sporo w
najbliższym czasie.
-
Siergiej?
Opanowanie
sytuacji kosztowało Yakova i jego znajomych mnóstwo, czasu, nerwów i pieniędzy,
ale w końcu wydawnictwo zgodziło się wycofać cały nakład. Oraz odstąpić od
umowy podpisanej z Viktorem. Główny sprawca zamieszania nie miał bladego
pojęcia jak trenerowi się to udało. Wiedział jednak, że tamten właśnie uratował
mu dupę, przez co będzie jego dłużnikiem do końca życia.
Poniewczasie
dopiero, dotarło do niego jak wielki błąd popełnił. I, że gdyby nie zdecydowana
reakcja Yakova, jego kariera mogłaby umrzeć śmiercią tragiczną. Zabierając ze
sobą do grobu także sens życia i plany na przyszłość. Zostawiając go z niczym.
Dlatego obiecał uroczyście przed, wciąż wściekłym Yakovem i resztą łyżwiarzy,
nigdy już nie popełnić tak głupiego błędu.
A
mimo to… Zachował sobie jeden egzemplarz magazynu. Tak na pamiątkę.
I to
właśnie jego znalazł Yuuri.
Chociaż
Viktor obiecał sobie, że przed przeprowadzką narzeczonego pozbędzie się
kompromitującej gazety. Zamiast tego jednak, zapakował ją w kilka warstw
reklamówek i schował za regał z książkami. Nie potrafił się rozstać z
magazynem. Po prostu nie. Przez co teraz, te same emocje, co osiem lat temu, uderzyły
go ze zwielokrotnioną siłą. Bo tym razem nie chodziło o cały świat. Jego karierę,
Yakova, który mógłby naprawdę skończyć z zawałem. Nie. Chodziło o coś więcej. O
kogoś. O Yuuriego.
Jeśli
on mnie zostawi…
-
Yuuri… To nie photoshop… Ja… Ten… - Widząc jak cała krew odpływa z twarzy
Japończyka, niemal wpadł w panikę. – Yuuri! Powiedz coś! Proszę!
Yuuri
sam nie wiedział, co zszokowało go bardziej. Sam fakt istnienia gazety, czy
może to, że… wcześniej nie miał o niej bladego pojęcia. ON! Fan Viktora numer
jeden! Kolekcjonujący wszystko, co miało choćby niewielki związek z rosyjskim
mistrzem! Phichit wielokrotnie powtarzał mu, że ta fascynacja, powoli przeradza
się w obsesję, ale go nie słuchał. Przecież wcale nie miał problemu. Każdy fan
ma kilka… naście… dziesiąt… plakatów ze swoim idolem, specjalny folder na
zdjęcia wyszukane w sieci, oraz osobny twardy dysk, na którym przechowuje jego
wystąpienia, prawda? I chociaż Yuuri niemal na wyrywki potrafił odtworzyć
chronologicznie całą karierę Viktora, podać tytuły magazynów, w których
najczęściej pojawiały się wywiady z mistrzem, oraz zanucić niemal każdą
piosenkę, do której Nikiforov występował, to jednak… O istnieniu tej konkretnej
gazety nie wiedział. A przecież, kiedy się ukazała miał całe szesnaście lat. I
już dawno interesował się tymi
sprawami. Jak również zdawał sobie sprawę ze swoich preferencji okołozwiązkowych.
Więc, gdyby tylko istniała jakaś szansa, aby dostać magazyn, na pewno… Nagle
Yuuri uświadomił sobie jedną rzecz. Mając szesnaście lat hormony buzowały w nim
jak szalone… I już od jakiegoś czasu wiedział jak sobie z nimi radzić. Nie
mając dziewczyny. Ani chłopaka. Więc
gdyby, te osiem lat temu, kupił trzymaną właśnie gazetę, z całą pewnością
użyłby zawartych w niej zdjęć… we wiadomym celu. Tak naprawdę jedynym, dla
którego powstały. Jak wpłynęłoby to na jego dalsze życie? Czy mając w pamięci
swój wstydliwy sekret odważałby się, nawet po pijaku, odezwać do Viktora? A
jeśli tak, to czy, będąc kompletnie nawalonym i pozbawionym jakiegokolwiek
wstydu, nie powiedziałby, przypadkiem, rosyjskiej gwieździe, o tym, co jako
nastolatek, wyczyniał z jego zdjęciami? A później? Gdy Viktor zawitał do
Hasetsu zdołałby rozmawiać z nim normalnie? Pamiętając o owej gazecie, wciąż
tkwiącej pod łóżkiem? Czy to możliwe żeby najszczęśliwszy okres w jego życiu
mógłby się w ogóle nie rozpocząć przez jeden głupi magazyn? Chociaż… Te zdjęcia
wcale nie były takie głupie… Więcej. Kilka z nich sprawiło, że robiło mu się dziwnie
gorąco. I ciasno w pewnych miejscach. Niezależnie od tego, ile razy miał okazję,
czy może raczej przywilej, oglądać tego konkretnego modela, również nago. Na
żywo. W 3D. Więcej! Mógł go nawet dotknąć! A on dotykał jego. A mimo to…
Zdjęcia… Niosły ze sobą pewną perwersję. Nutę pikanterii. Nęciły niczym
zakazany owoc.
Poczuł
jak policzki zaczynają go piec.
Yuuri
martwił go coraz bardziej. Najpierw był blady jak ściana, teraz nabierał
niepojących rumieńców. W dodatku, wciąż nie reagował na jego próby nawiązania
kontaktu. Viktor, na poważnie, zaczął się zastanawiać, kogo, w tej sytuacji,
powinien wezwać. Lekarza? Psychiatrę (no dobra, to też lekarz… ale taki od
głowy, to się liczy inaczej)? Egzorcystę? Yakova?
Kiedy
wahał się pomiędzy wystukaniem numeru pogotowia i trenera, Yuuri w końcu, przemówił.
Trochę składniej niż do tej pory.
-
Viktor? Czy… Jest tego więcej?
Nie
to pytanie chciał zadać, jako pierwsze. Ani tez, jako drugie, czy trzecie. W
ogóle nie chciał go zadawać. A mimo to, opuściło ono jego usta, niemal bez udziału
świadomości.
-
NIE! – Viktor wrzasnął tak głośno, że aż śpiący na kanapie Makkachin, do tej
pory ignorujący dramat swoich właścicieli, poderwał głowę i nadstawił uszu.
Kiedy jednak, jego psi instynkt, nie wyczuł nic niepokojącego, znów ułożył pysk
na łapach sapiąc cicho. Wiedział, że cokolwiek by się teraz nie działo, jego
człowieki dojdą do porozumienia a on zostanie, znowu, wywalony na noc z
sypialni.
-
Nie! – powtórzył Viktor trochę ciszej. – Tylko to! Przysięgam! Zresztą zaraz
wycofali nakład!
-
Dlaczego? – W sumie to właśnie od tego pytania powinien zacząć. Bo, kiedy już
uporał się z wizją samego siebie, robiącego sobie dobrze do nagich zdjęć
Viktora, zaczęło go interesować coś innego. Wiedział, że pojęcie przyzwoitości
Viktora, znacznie różniło się od tego, które on sam wyniósł z domu, ale żeby
zrobić coś takiego… Chociaż po tym, co miało miejsce w Chinach, powinien
wiedzieć, że dla narzeczonego, pokazywanie się publicznie, w stroju biblijnego
Adama, raczej nie stanowiło problemu. Ale wtedy był pijany! A na tych zdęciach
wyglądał na trzeźwego. I bardzo zadowolonego z siebie.
-
Yakov… - zaczął, ale widząc minę Yuuriego, zaraz zrozumiał, że nie tego tyczyło
pytanie. A odpowiedź jak miała za chwilę paść odbierze mu kilka punktów w
rankingu narzeczonego. – Chciałem wkurwić trenera – przyznał w końcu. Patrząc
na wszystko przez pryzmat czasu, nawet on sam musiał przyznać, ze zachował się
jak szczyl. A konsekwencje, których wtedy udało się uniknąć, teraz zwalą mu się
na głowę.
-
Chciałeś wkurwić trenera? – zapytał Yuuri jakby bojąc się, że słuch płata mu
figle.
-
Tak… - Gdyby istniała możliwość zakupu wehikułu czasu Viktor, tym momencie,
rzuciłby się na pierwszy dostępny egzemplarz. Albo, chociaż takie fajne ustrojstwo
z Facetów w czerni, kasujące pamięć.
Jednak zamiast futurystycznych gadżetów, miał do dyspozycji jedynie spojrzenie
narzeczonego. Trochę zdezorientowane, trochę złe a trochę… smutne? Ale wciąż
piękne. Jeśli przez tę głupią gazetę Yuuri go zostawi, Viktor natychmiast pójdzie
ją utopić. A potem siebie.
-
Żeby wkurwić trenera, postanowiłeś świecić gołym tyłkiem przed całym światem?!
I nie tylko tyłkiem!?
-
Wtedy wydawało mi się to świetnym pomysłem… - Wydukał. – Ale Yakov szybko
wyjaśnił mi, że jednak nie było to tak mądre jak myślałem! – zaznaczył zaraz. –
I zjebał mnie z góry na dół. A następne pół roku treningów wspominam, jako
niekończący się koszmar! Miałem wrażenie, że chciał, żebym wyzionął ducha na
lodowisku!
- Ja
mu się wcale nie dziwie! – Yuuri mógł sobie tylko wyobrazić wściekłość Feltsmana.
Ale przynajmniej odkrył, dlaczego mężczyzna wyłysiał… Tyle lat użerać się z Viktorem
i jego pomysłami… Bezwiednie przeczesał własne włosy. Czy i jego to czeka? –
Wiesz, że…
- Mogłem
zniszczyć sobie karierę – dokończył za niego. – Tak, wiem. Yuuri – klęknął obok
mężczyzny – wiem, że wtedy zjebałem. Ale przyrzekam ci, że to był jeden jedyny
raz. Nakład nie był duży. I tak jak już mówiłem, szybko go wycofali. A
większość gazet od razu wykupił Yakov i jakiś jego kumpel. Żeby potem,
komisyjnie je spalić, na tyłach lodowiska. I nawet dostali mandat. Który
musiałem opłacić z własnej kieszeni.
Tajemnica
niedostępności pisemka została rozwiązana.
-
Ten egzemplarz zostawiłem sobie, jako przestrogę. – skłamał. Ale dla większego
dobra.
-
Czyli nie masz nigdzie pochowanych płyt z…
-
Nie! A przynajmniej nie z moim udziałem! – Uśmiechnął się szelmowsko. Bo przecież
Yuuri już widział jego kolekcję. Ba! Kilka filmów obejrzeli nawet razem.
Dobrze… obejrzeli to może za duże słowo, ale jednak zaczęli. Z tym, że po kilku
minutach, większość z tego, co robili aktorzy przenieśli do własnej sypialni.
W sumie,
Yuuri nie bardzo wiedział, co miałby teraz powiedzieć. Kiedy pierwszy (oraz
drugi i trzeci) szok minął a Viktor uspokoił go, że nie pracował po godzinach,
jako gwiazda porno… Japończyk uzmysłowił sobie, że nie był zły. Przynajmniej
nie tak bardzo jak być powinien. Gdyby obaj występowali w jakimś, średniej
jakości, romansidle musiałby zrobić narzeczonemu awanturę życia, po czym wyjść
z domu trzaskając drzwiami. A ich, na pozór idealny, związek dopadłby kryzys.
Na szczęście życie to nie film/anime/książka/badziewie fanfiction i czuł się
zwolniony z przykrego obowiązku. Zwłaszcza, że zdjęcia rozbudziły zarówno jego umysł
jak i ciało. A wyobraźnia podsuwała coraz to nowe obrazy. Które niekoniecznie,
nadawały się do umieszczenia w jakimkolwiek magazynie.
Viktor
nie bardzo wiedział, co powinien teraz zrobić. Niby Yuuri nie nawrzeszczał na
niego i nie wyszedł z doku trzaskając drzwiami, jak to powinno to mieć miejsce.
I nawet się uśmiechał. Ale… milczał! Nie powiedział mu, co o tym wszystkim
myśli. Ani tym bardziej, czy nadal chce z nim być. O co naprawdę się obawiał. W
końcu, dla niektórych, coś takiego, może się już mieścić w kategorii „za dużo”.
Ale z drugiej strony Yuuri był Japończykiem. A oni mieli te swoje hentajce… I
inne zboczone twory, więc…
Tak
bardzo zatopił się e własnych myślach, że przegapił moment, w którym narzeczony
odłożył gazetę i przybliżył się niego. Z letargu wyrwał go dopiero nacisk na
ramiona.
Mając
przed sobą ukochane brązowe oczy, w których nie czaiła się ani złość ani
pogarda, poczuł jak wraca do niego sens życia. Chciał pocałować ukochanego, ale
Yuuri się uchylił. Na co Rosjanin zareagował przeciągłym jękiem.
-
Viktor. – Japończyk wziął głęboki oddech. – Ja rozumiem, że życie z tobą to
pasmo ciągłych niespodzianek. Ale jeśli masz w zanadrzu jeszcze coś, co mogłoby
mnie przyprawić o zawał, to, proszę, powiedz mi o tym teraz.
Nikiforov
zastanowił się. Nic więcej nie przychodziło mu do głowy. A przynajmniej nie w
tym momencie. Ogólnie teraz nie bardzo był w stanie myśleć o czymkolwiek innym
niż rzucający go Yuuri. Dlatego tylko pokręcił głową. A mężczyzna odetchnął z
wyraźną ulgą.
- I
wyjaśnijmy sobie jeszcze jedną rzecz… - Japończyk przybliżył się do narzeczonego
i szepnął mu wprost do ucha. – Tylko ja mogę oglądać cię nago. Czy to jasne?
Momentalnie
zaschło mu w gardle. Te kilka słów… Yuuri wypowiedział je tak seksownie, że
miał ochotę wziąć go tu i teraz.
-
Czy to jasne? – powtórzył mężczyzna, dodatkowo głaszcząc Viktora po karku.
-
Tttt… Tak! – wykrztusił. – Nie chce żeby robił to ktokolwiek inny! Tylko ty! A
tego! – chwycił za gazetę. – Zaraz się pozbędziemy.
Jakież
było jego zdziwienie, kiedy Yuuri złapał go za nadgarstek i odebrał pisemko.
- O
nie. To zostawię sobie. Na pamiątkę. –
Puścił narzeczonemu oczko. – A teraz chodź. – Korzystając z tego, że wciąż
trzymał mężczyznę za rękę, pociągnął go w stronę sypialni. – Twoje zdjęcia
mnie… zainspirowały.
Viktor
przełknął ślinę. Ta noc zapowiadała się wyjątkowo… burzliwie.
A on
nie miał nic przeciwko.
Zamykając
za sobą drzwi przyznał Yakovowi rację. Naprawdę miał więcej szczęścia niż
rozumu.
Makkachin
spojrzał na zamknięte drzwi sypialni swoich panów. Wiedział, że to się tak
skończy. Jego człowieki były naprawdę proste w obsłudze. A on nie zamierzał na to
narzekać. Bo kiedy panowie zajęci byli sobą, on mógł podreptać do kuchennej
szafki i wyciągnąć z niej pyszne czekoladowe kulki. I nawet szelest papierków
nie ściągnął do kuchni żadnego z mężczyzn.
Makkachin
uznał, że to jego szczęśliwy dzień.
Viktor
miał podobne zdanie. Tylko, z trochę innego powodu.
____________________________________________________________
Kilka słów wyjaśnienia.
W pewnym momencie ten fik zaczął iść w naprawdę złą stronę... Ale mam nadzieję, że jednak nie wyszedł z tego potworek.
I tak! Jestem pewna, że Viktor miałby na tyle odwagi żeby wziąć udział w takiej sesji zdjęciowej!
Co do Makkachina i
górnej szafki kuchennej... Dałby radę! Pudle to cwane bestie. Moja
pudlica kiedyś się do takiej szafki dobrała i zeżarła czekoladę razem z
folią. Jak to zrobiła, do dzisiaj nie wiem. Jakoś na pewno ;).
To chyba na tyle.
I przepraszam za błędy.
<3 świetny shot myślałam, że Yuuri na niego się obrazi...a tu taka niespodzianka.... życzę weny i czekam na następne opowiadanie lub shota ^^ :*
OdpowiedzUsuń