Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: yaoi
Para: ViktorxYuuri
Anime: Yuri!!! on Ice
Ograniczenia wiekowe: +12
Info/Uwagi: Krótki shot o tym, jak Yuuri, wraz z Viktorem, po zakończonym finale Grand Prix, wracają do Hasetsu. Z zamiarem oznajmienia rodzicom Japończyka swoich zaręczyn. Co, młodego Japończyka, wpędza niemal w depresję.
DO DOMU
- Aż
tak się denerwujesz? – Viktor z niepokojem patrzył na trzęsącego się Yuuriego.
Im bliżej Japonii byli tym drgawki stawały się coraz silniejsze.
- A
jak myślisz? – warknął Yuuri i, dla odmiany, zamiast wyłamywać sobie palce, zaczął
obgryzać paznokcie. – Przecież oni mnie zabiją!
Viktor
nie mógł się nie uśmiechnąć. Panika chłopaka była nawet, na swój pokręcony
sposób, urocza.
-
Nie będzie tak źle. Przecież powiedziałeś już Mari i Minako-san. I jeszcze
jakoś żyjesz.
-
Ale rodzice to, co innego! – Yuuri poczuł jak zaczyna się u niego, pierwsza
faza nerwowego rozstroju żołądka. Zgiął się w pół jęcząc tak głośno, że
pozostali pasażerowie samolotu rzucili mu zaciekawione, i trochę przerażone,
spojrzenia. Co tylko spotęgowało złe samopoczucie młodego Japończyka. – Gdybym,
chociaż przywiózł złoto…
-
Hej! – Teraz Viktor na serio się przestraszył. Jeśli do ogólnej paniki dojdzie
jeszcze depresja spowodowana przegraną w finale może mu się nie udać postawić
Yuuriego do pionu. Przez kilka następnych miesięcy. – Przecież wieziesz! –
Złapał dłoń chłopaka, w duchu, zawodząc nad stanem jego paznokci. Ten na palcu
wskazującym był obgryziony aż do krwi. – Szczere złoto! – Uśmiechnął się trąc obrączkę.
Jednak
Yuuri nie podzielał jego zachwytu. Wyrwał rękę z uścisku Rosjanina udając, że
nie słyszy jęku zawodu.
-
Dobrze wiesz, że nie o tym mówiłem. Chodziło mi o medal!
Viktor
nie dał się tak łatwo zbić z pantałyku. Zwłaszcza, że teraz Yuuri wyglądał
naprawdę uroczo! Uwielbiał, gdy jego mały prosiaczek się denerwował. Ale tylko
z dala od lodowiska.
-
Jeśli tak bardzo ci na tym zależało trzeba było powiedzieć. W domu mam, co
najmniej pięć złotych medali. Jeden bym ci wypożyczył. Oczywiście nie za darmo!
– paplał cały czas się uśmiechając. Liczył, że jego dobry humor w końcu przejdzie
na Katsukiego. Srodze się jednak pomylił. Zamiast pocieszyć, tylko zdołował
chłopaka.
-
Tak! Chwal się dalej. – burknął Yuuri nie wiedząc czy ma być zły, załamany,
przestraszony, obrażony czy po prostu zdołowany. Każda z opcji pasowała do jego
aktualnego stanu. Przedzawałowego.
- No
już, już… - Viktor zrozumiał, że przegiął. Złoty medal był czymś, czego obaj
pragnęli. Z tym, że Yuuri bardziej. Naprawdę chciał wygrać tegoroczne finały
oraz zmyć z siebie hańbę porażki jakiej doznał rok temu. I prawie mu się udało.
Różnica pomiędzy nim i Yurio była praktycznie znikoma. Tym bardziej bolało
drugie miejsce. – Przepraszam Yuuri… - Znów złapał dłoń Japończyka nie mogąc patrzeć
na krew płynącą z rozszarpanej skóry, tuż przy paznokciu. – Chciałem cię jakoś
rozweselić.
-Kiepsko
ci poszło. – Tym razem nie wyrwał ręki. Może, dlatego, że ból brzucha przybrał
na sile? Czuł, że jeśli zaraz nie wylądują - zwymiotuje. – Viktor… Ja się
naprawdę boję! – Spojrzał na Rosjanina chcąc w jego błękitnych oczach zobaczyć
coś, co choć trochę, podniesie go na duchu. I udało mu się. Bowiem Viktor…
Patrzył na niego wzrokiem pełnym miłości. Miłości tak silnej, że nawet porażka
w finale Grand Prix nie była w stanie jej zachwiać. A mimo to zbyt małą, by
całkiem odegnać strach.
- Ale Yuuri… - Starając się jakoś
przezwyciężyć niesprzyjające przytulasom samolotowe wnętrze, spróbował objąć partnera.
– Nie masz się, czego bać. Będę przy tobie.
-Wiem…
I to jest właśnie cały problem. TY będziesz. A nie jakaś seksowna, śliczna,
miła i na dodatek skromna dziewczyna…
-
Serio? Tak twoi rodzice wyobrażają sobie synową doskonałą?! – Viktor aż pisnął
z oburzenia. – Toż to woła o pomstę do nieba! Całkowity brak szacunku do
kobiet! A co z brzydkimi, pulchnymi…
-
Dlatego właśnie powinieneś zrozumieć, dlaczego boję się im powiedzieć, że
zamiast synowej dostaną zięcia.
-
Ej! Uważasz, że nie jestem seksowny, miły i skromny?!
-
Taaa… zwłaszcza to ostatnie… - Yuuri zbarczył brwi. Viktor naprawdę nie zdawał
sobie sprawy z powagi sytuacji. – A nawet, jeśli byś był, to nadal posiadasz
jedną wadę… Jesteś facetem!
Rosjanin
znów się uśmiechnął.
- Ja
tam uważam, że to tylko działa na moją korzyść.
- Na
pewno. Viktor… - Yuuri czuł jak jego żołądek zaczyna tańczyć salsę. A to nie wróżyło
dobrze, zwłaszcza, że przed sobą mieli jeszcze ponad godzinę lotu. – Zrozum,
proszę. To poważna sprawa. Może w Rosji to wygląda inaczej, ale w Japonii
ludzie są raczej przywiązani do tradycji. A w tradycji parą nazywa się kobietę
i mężczyznę. A nie dwóch facetów!
-
Niepotrzebnie panikujesz Yuuri. – Chociaż bardzo się starał, Viktor, nie potrafił
zrozumieć, czym narzeczony tak bardzo się przejmuje. Kiedy on przyznawał się do
swojej rozszerzonej orientacji (obejmującej zarówno kobiety jak i mężczyzn) nie
robił z tego wielkiego halo. Po prostu oznajmił matce i ojcu, że wkrótce może
ich odwiedzić z chłopakiem, jeśli oczywiście sprawy potoczą się w dobrym
kierunku. Nie potoczyły się. Ale państwo Nikiforov zostali oświeceni w kwestii
możliwych, przyszłych synowskich wyborów. Jakoś nie przejmował się zbytnio tamtą
rozmową. A już na pewno nie odstawiał takiego cyrku jak Yuuri.
-
Ech… - westchnął Japończyk widząc, że nijak nie uda mu się trafić do
narzeczonego. – Przesuń się.
-
Dokąd idziesz?
Pytanie,
które zadał Viktor kazało się Yuurriemu mocno zastanowić nad ilorazem
inteligencji swojego chłopaka.
-
Vitya… Jesteśmy w samolocie. – Zauważył trzeźwo. – Raczej nie wybieram na odświeżający
spacerek. – Widząc, że mężczyzna nadal na niego patrzy westchnął ponownie. –
Idę wyrzygać wczorajszą kolację, dzisiejsze śniadanie i kawałek żołądka.
-
Hej? Wszystko w porządku? – Viktor z niepokojem patrzył na wracającego z łazienki
Yuuriego. Chłopak był tam tyle czasu, że
Rosjanin na poważnie zaczął rozważać fakt, czy wspomnienie o wyrzyganiu żołądka
nie było tylko głupim żartem. A kiedy zobaczył Japończyka, zataczającego się po
pokładzie, był niemal pewien, że właśnie do tego doszło.
- W
najlepszym. – Yuuri opadł na swoje miejsce starając się nadać temu lądowaniu,
chociaż odrobinę godności. Niestety rzeczywistość miała, co do tego inne plany.
I wyszło po prostu żałośnie. – Wiesz… Chcę spocząć nad brzegiem oceanu. I
nagrobek wcale nie musi być okazały. A! I chciałbym, żeby w trakcie ceremonii
grał…
- O
czym ty gadasz?! – Tym razem Viktor przeraził się nie na żarty. Bo co innego
zwykłe marudzenie a co innego planowanie własnego pogrzebu! Tym razem Yuuri
zdecydowanie przesadził z czarnowidztwem. I on zamierzał mu o tym ostro
poinformować.
-
Jak to, o czym? O moim pogrzebie. Postanowiłem – poprawił okulary, - że kiedy
rodzice już się mnie wyrzekną, popełnię seppuku żeby zmyć hańbę, jaką na nich
sprowadziłem. Tylko ktoś będzie musiał pochować moje zwłoki. A skoro rodzice
odpadają, to pomyślałem o tobie…
-
Yuuri! Zwariowałeś?!
Spojrzał
na Viktora mętnym wzrokiem. Od tego całego wymiotowania, nerwów i zmęczenia,
kręciło mu się w głowie.
-
Nie będę się zajmował twoim pogrzebem!
Japończyk
skulił się w sobie. Świetnie. Udało mu się nawet wkurzyć Viktora. Proszę
państwa! Oto przed wami największy przegryw tego stulecia! Yuuri Katsuki!
- W
porządku… - Spuścił wzrok. – Poproszę Minako-sensei…
-
Yuuri! Ogarnij się wreszcie!
Poczuł
ja czyjeś silne ręce chwytają go za ramiona i zmuszają żeby spojrzał w górę.
Będąc zbyt zdołowanym by się kłócić posłusznie spełnił polecenie. Od razu
napotkał błękitne tęczówki pewnego Rosjanina. Którego kochał najbardziej na
świecie. I który, przynajmniej pośrednio, będzie przyczyną jego przedwczesnego
zgonu.
-
Nie będzie żadnego pogrzebu! Bo nie dam ci umrzeć! A już na pewno nie w taki
głupi sposób! Jeśli twoim rodzice, w co wątpię, nie zaakceptują naszego
związku, po prostu grzecznie im podziękujesz za dotychczasową współpracę i
przeniesiesz się do mnie. Do Rosji. Zobaczysz! Makkachin będzie zachwycony!
Na
wspomnienie pudla nie mógł się nie uśmiechnąć.
-
Zresztą – kontynuował Viktor widząc, że jego szczęście ma już trochę lepszy
humor – stawiam tytuł pięciokrotnego mistrza świata, że twoja mama będzie
zachwycona tym, że jej ukochany synek, w końcu, sobie kogoś znalazł. Poza tym,
skoro przez ponad dwadzieścia lat nie przyprowadziłeś do domu dziewczyny, to uwierz
mi, oni na bank już coś podejrzewali wcześniej…- urwał widząc minę Yuuriego.
Dlaczego?!
Dlaczego?! Dlaczego?! Dlaczego, ze wszystkich ludzi na świecie, musiał pokochać
właśnie Viktora?! Chodzącą niedelikatność z subtelnością nosorożca? - Wiesz, co?
Ty już lepiej nic nie mów. Bo zaczynam mieć wątpliwości odnośnie naszego
związku. Chociaż… Miałbym jeden problem z głowy…
Viktor
poczuł jak zaczyna brakować mu tchu. Przecież… On… Nie mógł mówić poważnie!
-
Yuuri! – zawył żałośnie. Jednak nie dostał odpowiedzi. Jego kochanie,
całkowicie ignorując stan przedzawałowy, w jaki został wpędzony Rosjanin, po
prostu poszło spać. – Yuuri…
Nareszcie
dolecieli. Przynajmniej nareszcie, jeśli chodzi o Viktora, który zdążył cały
zesztywnieć w niewygodnym wnętrzu samolotu. Zwłaszcza, że przez ostatnią godzinę
nie mógł w ogóle się ruszyć, bowiem Yuuri postanowił go wykorzystać, jako żywą
poduszkę. Rosjanin uznał, że to i tak lepsze niż ciągłe zamartwianie się
bruneta toteż uważał, by narzeczony nie został obudzony zbyt wcześnie. Teraz przeciągał się, z lubością,
rozprostowując zesztywniałe kości. I patrząc na Yuuriego, który wyglądał jakby
marzył tylko o tym, by lot trwał jeszcze jakieś… dwieście lat. Postanowił, po raz
kolejny, spróbować pocieszyć Japończyka.
-
Spokojnie. – Objął go ramieniem. Delikatnie, tak by nie spłoszyć ukochanej
świnki. – Jestem tuż obok.
-
Wiem. – O dziwo głos Yuuriego był zdecydowanie pewniejszy niż mogło na to
wskazywać jego wcześniejszego zachowanie. Oraz obecna mina. – Viktor…
-
Tak?
Przygryzł
wargę nie wiedząc czy powiedzieć, to co cisnęło mu się na usta. Jednak
wystarczył jeden szybki rzut oka na twarz ukochanego, by wyzbyć się wszelkich
wątpliwości.
-
Zostań ze mną… Na zawsze…
Viktor
mocniej przytulił chłopaka wtulając twarz w jego włosy.
- Do
końca świata. I jeden dzień dłużej.
Słysząc
takie wyznanie, Yuuri prawie się popłakał.
- A
teraz chodźmy. – Rosjanin chwycił dłoń ukochanego i pociągnął go w stronę
wyjścia. – Twoi fani czekają. A ja stęskniłem się za katsudonem twojej mamy.
-
Jacy fani? – zapytał Yuuri, ale Viktor mu nie odpowiedział. Zamiast niego
zrobił to... Tłum zebrany pod budynkiem lotniska.
-
GRATULACJE!!!
Wrzasnęli
chorem przekrzykując nawet odgłos startującego samolotu.
Yuuri
patrzył to na ludzi, którzy z jakiegoś powodu trzymali transparenty z jego
imieniem i nazwiskiem, to na uśmiechającego się Viktora. Twarz Japończyka
wyrażała bezbrzeżne zdumienie okraszone sporą dozą niezrozumienia. Na ten widok
Rosjanin nie mógł się nie uśmiechnąć. Jego mała świnka tak bardzo nie wierzyła
w siebie, że nie przyszło jej do głowy oczekiwać jakiegokolwiek komitetu
powitalnego w rodzinnym kraju. Nawet po zdobyciu srebrnego medalu w finale
Grand Prix.
-
No, co Yuuri? – Położył dłoń na ramieniu chłopaka. – Naprawdę myślałeś, po
powrót do domu, najlepszego japońskiego łyżwiarza, drugiego na świecie, mógłby
przejść niezauważony?
Ten
tylko pokiwał głową, z szoku nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Oczywiście
wiedział, że byli ludzie, którzy mu kibicowali, ale do tej pory myślał o nich
raczej jak o rozmazanym tłumie bijącym brawo podczas zawodów i rzucającym, na
lodowisko, różnego rodzaju pluszaki, (na które, swoja drogą, zaczynało mu już
brakować miejsca). Nigdy nie przyszło mu do głowy, że poza zawodami, są ludzie,
którzy oglądają jego występy. I najwidoczniej chcieliby go poznać. Albo,
chociaż uścisnąć rękę. A tłum chyba właśnie do tego dążył. Bo kiedy on tak stał
jak słup soli, próbując, swoim małym japońskim umysłem, ogarnąć całą sytuację,
Viktor, jak gdyby nigdy nic, popchnął go lekko, w stronę czekających ludzi.
-
Idź Yuuri. Tylko bądź miły.
Może
i Rosjanin powiedział coś jeszcze, ale został skutecznie zagłuszony przez
wygłaszane, w różnych tonacjach, gratulacje, zapewnienia o ciągłej wierze w
młodego Japończyka, prośby o zdjęcie. Te ostatnie szybko zostały podchwycone
przez niemal każdego z zebranych i nie minęło pięć minut a Katsuki został
zaatakowany całą artylerią lamp błyskowych. Gdyby nie przyjaźń z Phichitem,
nabawiłby się wtrętu do dźwięku migawki. Na szczęście, podczas tych wszystkich
lat w Detroit Tajlandczyk przyzwyczaił go do, wszechobecnych, w ich codziennym
życiu, zdjęć. Ale prawdopodobnie na żadnej z wykonanych przez Phichita fotografii,
nie miał tak głupiej miny jak teraz. Po prostu ciągle nie mógł uwierzyć, że to
działo się naprawdę. Że tych ludzi naprawdę cieszyło spotkanie z nim.
Początkowo
Viktor tylko patrzył jak jego narzeczony miota się pomiędzy jednym fanem a
drugim. I szczerze? Sprawiało mu to przyjemność. Naprawdę cieszył się, kiedy
Yuuri był doceniany. Chociaż chłopak mógłby wykrzesać z siebie trochę więcej
entuzjazmu. Już miał mu to krzyknąć, kiedy jakiś nadgorliwy fan przyuważył i
jego. Przez, co sam został wciągnięty w środek tego harmidru. Ale jako zwierzę
medialne, niemal wychowane na żywiołowych reakcjach fanów, doskonale wiedział
jak radzić sobie w takiej sytuacji. W przeciwieństwie do Yuuriego, który
myślał, że spali się ze wstydu, kiedy trener, kochanek i narzeczony w jednym chwycił
go w pasie, głośno krzycząc:
-
Yuuri! Uśmiechnij się.
Grymasu,
jaki pojawił się na twarzy Katsukiego nijak nie można było nazwać uśmiechem.
Tłum
zdecydował się ich puścić dopiero, kiedy, każdy z zebranych, mógł się pochwalić
przynajmniej tuzinem fotek, z dwójką sławnych łyżwiarzy, zalegającym w pamięci
telefonu. A Yuuri był bliski omdlenia. Dlatego, bez szemrania, dał się wpakować
Viktorowi do taksówki, próbując jednocześnie nie myśleć ile jego narzeczony
zapłaci za ten kurs. Ale, w końcu, na biednego nie trafiło.
-
Viktor… - odezwał się po chwili.
-
Tak, prosiaczku? – Rosjanin z zadowoleniem stwierdził, że ich sesja
fotograficzna zdążyła już opanować Instagram.
-
To… To… Było niesamowite! – Yuuriemu aż świeciły się oczy. – Ci wszyscy ludzie…
I oni… - Na moment zapomniał o stresie związanym z powrotem do domu. – Vitya! Ci ludzie naprawdę mnie podziwiają!
- A
ja wcale im się nie dziwię. – Objął chłopaka ramieniem. – Jesteś niesamowity
Yuuri. I nigdy nie waż mi się o tym zapomnieć. – Uśmiechnął się. – Poza tym, to
dopiero początek! Zobaczysz, co będzie się działo w Hasetsu.– Widząc zdziwienie
partnera podał mu telefon.
Oczom
Yuuriego ukazała się seria zdjęć, którymi upiorne trojaczki, z zaangażowaniem
wartym lepszej sprawy, informowały świat o postępie przygotowań do imprezy
powitalnej na jego cześć. I kij z tym, że to miała być niespodzianka.
Japończyk,
w ciągu kilku minut, przeszedł od stanu całkowitej euforii, przez przerażenie,
by na końcu obić się o czarną rozpacz. A później powtórzyć całą karuzele uczuć
w odwrotnej kolejności. Ostatecznie skończyło się na radości.
-Wiesz Viktor… Może to dziwne, ale… jestem
szczęśliwy.
I
tak ma być, pomyślał Rosjanin całując ukochanego w czoło. Dokładnie tak. Gdyby
mógł oddał by wszystkie swoje medale a nawet więcej, byleby tylko Yuuri
pozostał szczęśliwy już na zawsze.
Chociaż
zdjęcia na Istagramie mówiły sporo o czekającej go imprezie to i tak skala tego
wszystkiego mocno go zaskoczyła. W Yutopii zjawili się chyba wszyscy sąsiedzi.
I pół miasteczka. Pensjonat pękał w szwach. Wszędzie poniewierały się balony.
Kilka miało narysowaną nawet jego podobiznę. Kiepskiej jakości, co mogło sugerować,
iż domorosły malarz po kilku próbach po prostu zdezerterował. Albo też kazano
mu to zrobić. Ze ścian patrzyły na niego jego własne zdjęcia, z różnych etapów
tegorocznego Grand Prix. Najważniejsze miejsce zajmowała fotografia wykonana
podczas wręczania medali, gdzie, obok Yurio, pozował ze srebrnym krążkiem.
Trochę zakuło go w piersi na ten widok. I wcale nie było to miłe ukłucie. Jednak
szybko, głównie za sprawą uwieszonego na nim Minamiego, odegnał nieprzyjemne
myśli. Młodszy łyżwiarz, pomiędzy jednym szlochem a drugim, na zmianę to mu gratulował,
to mówił jak bardzo go podziwia.
Ponadto
jego mama, jak zwykle, stanęła na wysokości zadania. Po gromkim GRATULACJE
wykrzyczanym przez chyba milion gardeł i chyba po dwóch milionach uścisków,
dostał największą michę katsudonu, jaką kiedykolwiek widział. Dałby sobie rękę
(albo nogę) uciąć, że kiedy wyjeżdżał owe naczynie nie znajdowało się w ich zastawie.
Nie zamierzał jednak za długo roztrząsać tego tematu. Wieprzowinka sama się nie
zje, a on stęsknił się za ulubionym daniem, prawie tak samo jak za rodziną.
Dlatego, podziękowawszy, niemal rzucił się na jedzenie. I tym razem nawet
Minako-sensei nie wypominała mu jego tendencji do tycia, pozwalając najeść się
w spokoju. A kiedy skończył impreza mogła zacząć się na dobre.
W
sumie moment jedzenia katsudonu był ostatnim, co Yuuri zdołał zapamiętać z
wczorajszego wieczoru.
Teraz
leżąc, czy może umierając, we własnym łóżku (to jak się w nim znalazł
pozostawało tajemnicą) zastanawiał się jak wielkiego durnia z siebie zrobił. Bo
to, że zrobił nie ulegało wątpliwościom. Po alkoholu zawsze mu odbijało. Niech
najlepszym przykładem będzie zeszłoroczny bankiet, kiedy to, niemal nagi
tańczył na rurze. Oczywiście mógł sprawdzić Instagrama (trojaczki cały czas
dbały o aktualna relację w mediach społecznościowych), ale sam do końca nie
wiedział czy tego chce. Zaczęcie dnia od porządnej dawki upokorzenia jakoś nie
mieściło się w jego definicji udanych poranków. Czy raczej popołudni. Bo zegar
na szafce wskazywał piętnastą. Wreszcie uznał, że zmierzy się z
rzeczywistością. Ale najpierw pokona uporczywego kaca. Z trudem stoczył się z łóżka
i ruszył do kuchni, z mocnym postanowieniem zmniejszenia rodzinnych zapasów wody,
o co najmniej dwa litry.
Okazało
się, że poza nim, z pijackiego snu, obudzili się tylko rodzice. Znaczy w
przypadku mamy to nic dziwnego. Zawsze stroniła od alkoholu i był pewien, że
wczoraj wypiła tylko lampkę szampana, podczas pierwszego toastu na cześć jego
zwycięstwa. O ile zajęcie drugiego miejsca można nazwać zwycięstwem. Za to
ojciec… wyglądał tak jak on sam się czuł. Chyba nigdy pan Katsuki nie był
synowi tak bliski jak w tej chwili, na kacu, po wyjątkowo udanej imprezie.
- O
już wstałeś, Yuuri! – Hiroko uśmiechnęła się do syna od razu podając mu butelkę
wody. Uśmiechnął się z wdzięcznością, po czym łapczywie przyssał się do
naczynia.
Kiedy
pierwsze pragnienie zostało zaspokojone a z głowy wyparowało trochę alkoholu
rozejrzał się dookoła. Bałagan prawie uprzątnięto, co było oczywistą zasługą
jego mamy. Naraz poczuł jak bardzo kocha tę kobietę.
-
Gdzie Viktor? – spytał pociągając kolejny łyk.
-
Śpi u siebie. – Albo mu się zdawało, albo jego ojciec lekko się skrzywił. – Wczoraj,
a właściwie dzisiaj, urządzili sobie z Takeshim konkurs picia. – Złość głowy
rodu wcale nie była wycelowana w Rosjanina. Przynajmniej nie bezpośrednio. Chodziło
raczej o fakt, że młodzi mężczyźni nie zaprosili go do zabawy. I tak by
przegrał, ale liczył się sam fakt!
-
Biedna Yuuko! – Tymczasem do rozmowy włączyła Hiroko. – Jak ona sobie poradzi?
Nie dość, że musi zająć się dziewczynkami to jeszcze chory mąż…
Toshiya
posłał żonie nieprzychylne spojrzenie. Kiedy oni byli młodzi a Yuuriemu i Mari
daleko było do pełnoletniości, nigdy nie nazwała jego pijackiej niedyspozycji
chorobą. Ani też nie zwolniła z obowiązków domowych z tego powodu. Wychodzi na
to, że dla różnych ludzi obowiązują różne standardy.
Yuuri
patrzył na rodziców czując w okolicach serca dziwne ciepło. Wiedział, że miedzy
nimi nie zawsze układało się świetnie a mimo to wytrzymali ze sobą tyle lat. I
nadal się kochali. Bo jak wytłumaczyć to, że jego mama, niemal bezwiednie,
wymieniała ojcu zużyte butelki po wodzie mineralnej? Całując go przy tym w
skroń. Chciałby żeby jemu i Viktorowi też się udało przeżyć ze sobą taki szmat
czasu i nadal patrzeć na siebie z miłością i szacunkiem. Ale żeby tego dokonać
musieli zacząć, na poważnie, tworzyć swoją historię. A póki, co jego strach,
przed wyznaniem rodzinie swojej orientacji, to wszystko hamował. W jednej
chwili podjął decyzję. W końcu ten moment był dobry jak każdy inny, prawda? A
fakt, że nie było przy nim Viktora… W sumie to może i lepiej. Są rzeczy, z
którymi musi poradzić sobie sam.
Wziął
głęboki oddech.
-
Ma…
- A właśnie,
Yuuri. – Hiroko uśmiechnęła się do syna. – Wiecie już gdzie będziecie mieszkać?
-
Co? – Nic z tego nie rozumiał.
- No
z Vicchanem. – Kobieta pogłaskała chłopaka po głowie. Wiedziała, że jego stan
niekoniecznie pozwala na szybkie kojarzenie faktów. – Narzeczeni powinni
mieszkać razem.
Miał
wrażenie, że się przesłyszał.
-
Co?! Jak… Skąd… - plątał się czując jak brakuje mu tchu. Czyżby Viktor? Nie… przecież
wiedział, że sam chciał to zrobić. Więc… Jak?!
- No
przecież sam nam powiedziałeś. – Ojciec spojrzał na syna jakby zastanawiając
się gdzie popełnił błąd wychowawczy.
-
Kiedy?!
-
Wczoraj, podczas przyjęcia. – Toshiya wzruszył ramionami. – Gdzieś pomiędzy
piątym kieliszkiem szampana a pierwszą czarką sake.
Nic
dziwnego, że tego nie pamiętał.
-
Naprawdę? – Ukrył twarz w dłoniach.
-
Naprawdę kochanie. – Hiroko objęła syna ramionami. Zupełnie jak wtedy, kiedy
był małym dzieckiem i stłukł sobie kolano.
- I…
- W tym momencie matczyny uścisk był najbezpieczniejszą przystanią na świecie. Mógłby
się w nim ukryć już na zawsze. Pod warunkiem, że zaraz nie zostanie z niego
wykopany. – I… nie jesteście źli?
Państwo
Katsuki spojrzeli po sobie. Na ich twarzach błąkał się uśmiech pełen
zrozumienia. Ach ten, wiecznie zakompleksiony, niewierzący w siebie Yuuri. Ich
kochany synek.
-
Yuuri… - Hiroko odsunęła chłopaka od siebie. Tylko po to, żeby widzieć jego
twarz. – Jak moglibyśmy być źli na ciebie za to, że jesteś szczęśliwy? A Viktor
jest tym, który ci to szczęście daje. Dlatego jedynym, co nam pozostało, to
życzyć wam jak najlepiej.
Yuuri
miał wrażenie, że śni. Że to wszystko nie dzieje się naprawdę. I nawet gorące
łzy spływające po jego policzkach, łzy wzruszenia, ale tez ulgi, wydawały się
czymś surrealistycznym.
-
Tato? – zapytał jeszcze, podświadomie czując, że to właśnie ojciec miał więcej
obiekcji w związku z jego życiową drogą.
Mężczyzna
wyszczerzył zęby.
-
Zgadzam się z mamą w całej rozciągłości. Bądź szczęśliwy Yuuri. Tylko tego
zawsze pragnęliśmy, dla ciebie i Mari.
Dopiero
teraz poczuł jak waliło mu serce. Zupełnie jakby chciało wyskoczyć z piersi.
-
Kocham was! – Wstał gwałtownie i mocno przytulił swoją mamę, a zaraz potem
tatę. Lepszych rodziców nie mógł sobie nawet wyobrazić. Nie zasługiwał na nich.
Nie zasługiwał na Viktora. A mimo to… Dostał ich wszystkich. Był naprawdę
cholernym szczęściarzem.
Albo
pechowcem.
Bo
kiedy oni tulili się w najlepsze, do kuchni wpadł Viktor, ubrany w swoją
ulubiona zieloną yukatę. I bez śladu jakiejkolwiek niedyspozycji alkoholowej.
-
Yuuri! Musisz to zobaczyć! Wyszedłeś naprawdę świetnie! Zobacz ile wyświetleń!
Ile lajków!
Wiedział.
Po prostu wiedział, że to, co wywołało taka euforię u Viktora, jego doprowadzi
do śmierci z zażenowania. Mimo to wziął od narzeczonego telefon. I aż jęknął.
-
Więcej nie piję…
Chyba
wiedział, czym przyjdzie mu płacić losowi za tak wspaniałych ludzi, jacy go
otaczali.
Własną
godnością.
Ale
przecież zawsze mogło być gorzej.
Prawda?
___________________________________________________________________________
Miało być krótko - nie jest.
Miało być śmiesznie - nie jest.
Miało w ogóle nie być - jest.
Coś poszło zdecydowanie nie tak.
Ale nie mogłam się powstrzymać przed napisaniem tego! Ta para za bardzo zawładnęła moim umysłem!
PS. Nauczy mnie ktoś pisać krótkie shoty? ;(
Wcale się nie dziwię ja czytam na okrągło Victuuri <3 uwielbiam takie klimaty xD czekam na więcej Twoich opowiadań bo są świetne i w odpowiedniej ilości - mimo iż nie zawsze komentuje to wiedz, że zawsze czytam...
OdpowiedzUsuńBorn to make history ^^
* długości nie ilości xD
UsuńDziękuję :D.
OdpowiedzUsuńWe born to ship Viktuuri ;)