poniedziałek, 15 listopada 2021

Wróć do nas 3

 

WRÓĆ DO NAS
3


- Dlaczego go nie pilnowałaś?!
Izzy wpadła do gabinetu matki z rządzą mordu w oczach. Maryse oderwała się od studiowania dokumentów i spojrzała na córkę wzrokiem mówiącym, że nie bardzo rozumie o co chodzi.
- Dlaczego nie pilnowałaś Aleca?!
Twarz Łowczyni momentalnie przybrała barwę popiołu. Gwałtownie poderwał asie z krzesła o mało go nie przewracając.
- Czy on… - Nie potrafiła dokończyć pytania.
- Śpi u siebie. – Głos Izzy nieco złagodniał, kiedy zobaczyła reakcję matki. – Jest z nim Clary.
Maryse z westchnieniem ulgi opadła na krzesło. Czy już zawsze będzie reagować w ten sposób na utratę kontroli nad życiem syna? Nie chciała tak żyć. I nie chciała, żeby Alec był do tego zmuszony. Wiedziała, że swoją nadopiekuńczością tylko sprawi mu ból.
- Co nie zmienia faktu, że nie dalej jak czterdzieści minut temu, szwendał się sam po Instytucie! – kontynuowała młodsza z Łowczyń.
Jace mocniej zacisnął palce na buteleczce schowanej w kieszeni. Nie powiedział o niej Isabelle a teraz obawiał się czy powinien mówić matce. Obie kobiety ta informacja prawdopodobnie by zabiła. Nie… Bedzie milczał. Przynajmniej, dopóki nie rozmówi się z Alekiem.
- Dlaczego go nie pilnowałaś? – Izzy powtórzyła swoje pytanie. Przez chwilę myślała, że matka odpowie jej atakiem oraz nieśmiertelną tyradą o tym, że nie powinna zwracać się do niej w ten sposób. Poniekąd nawet na to liczyła. Byłby to jakiś powiew normalności w tym popierdolonym świecie. Ale nie. Maryse tylko spuściła wzrok.
- Spał, kiedy wychodziłam. A musiałam utulić Maxa do snu.
Zarówno Jace jak i Izzy zastygli porażeni usłyszaną wiadomością.
- Max tu jest? – Isabelle nie mogła znieść zawodu w swoim głosie. W każdej innej sytuacji skakałaby z radości z powodu odwiedzin młodszego brata. Ale teraz?
- Dlaczego? – zapytał Jace. Kochał Maxa i naprawdę uwielbiał spędzać z nim czas, ale obecność młodego w Instytucie, akurat teraz, sporo komplikowała.
Maryse westchnęła ciężko.
- Nie wiem. Robert powiedział, że tak będzie lepiej.
- A nie powiedział przypadkiem, jak mamy wyjaśnić dziewięciolatkowi stan Aleca?! – Jace aż gotował się w wściekłości. – Słuchaj Max, twój starszy brat jest teraz wrakiem psychicznym po nieudanej próbie samobójczej, którą podjął, bo nie wytrzymał wieloletniego wykorzystywania seksualnego. Więc jak możesz, bądź miły i nie wspominaj o tych dwóch fajnych Łowcach, których tak uwielbiasz, bo to oni…
- Zamknij się Jace! – wrzasnęła Maryse jednocześnie uderzając otwartą dłonią o blat biurka.
Chłopak zamarł. Maryse, do tej pory, nigdy się tak do niego nie odniosła. Nieważne co gadał przyjmowała to z pewnym politowaniem. Nie. To złe słowo. Po prostu dała mu dyspensę na głupie wypowiedzi. To Alec zawszy był uciszany, jeśli nie mówił zgodnie z kanonem Nocnych Łowców.
- Nigdy więcej nie waż się wspominać o tych zwierzętach w mojej obecności – wysyczała przez zaciśnięte zęby. – Czy to jasne?
Pokiwał głową. Maryse wyglądała teraz tak, że zgodziłby się na wszystko, byle tylko jeszcze bardziej jej nie rozgniewać. Był pewien, że ten wzrok mógłby zamrozić całe Piekło i pół Czyśćca.
- To świetnie – powiedziała już nieco spokojniejszym tonem. Widać było, że nie czuła się dobrze z powodu wcześniejszego wybuchu, ale nie zamierzała za niego przepraszać.
- Słuchajcie. – Spojrzała na swoje dzieci. Kiedy one tak wyrosły? Po raz kolejny dotarło do niej, że sporo straciła jako matka. – Chociaż kocham Maxa nad życie też uważam, że jego obecność sporo komplikuje. Ale wasz ojciec jest zdania, że dłuższe przebywanie Maxa w Idrisie może być dla niego niebezpieczne. Przynajmniej do końca śledztwa.
Po plecach Isabelle przebiegł zimny dreszcz.
- Podejrzewają tatę?
Maryse pokręciła głową.
- Nie. Przynajmniej Robert tak uważa. Chodzi o coś innego – westchnęła. – Ale nie powiedział mi dokładnie o co. – Nie znosiła tego w Robercie. Te jego sekrety niemal zniszczyły ich małżeństwo. A teraz, gdy naprawdę powinni się wspierać i trzymać wspólny front, on wracał do starych nawyków.
- Musimy uwierzyć mu na słowo i jakoś sobie z tym poradzić.
Izzy miała ochotę wyć z bezsilności. Znów wszystko waliło im się na głowy a ona mogła jedynie stać z boku i bezsilnie patrzeć. Tak bardzo chciała zaoszczędzić Maxowi tego bólu i strachu jaki oni przeżywali…
- Czyli co? – Wbiła paznokcie w skórę przedramion, żeby się nie rozpłakać. – Mamy powiedzieć Maxowi, że Alec próbował popełnić samobójstwo?
Mówienie o tym głośno wywoływało niemal fizyczny ból.
- Chyba nie mamy wyjścia. – Maryse też nie podobał się ten pomysł. – Max to bystre dziecko. Poza tym nie chcę go okłamywać. Kłamstwa już wystarczająco złego zrobiły naszej rodzinie.
- Ale chyba nie powiesz mu, dlaczego?! – do rozmowy włączył się Jace. Był przerażony tym co się właśnie działo, tym co dopiero miało się wydarzyć…
Ścisnął mocniej buteleczkę.
Oraz tym co mogło się wydarzyć.
Maryse pokręciła głową.
- Nie. Na to jest zdecydowanie za mały. Poza tym wydaje mi się, że Alec by tego nie chciał. Jeśli kiedyś będzie gotowy na pewno opowie Maxowi o wszystkim, ale to nie my powinniśmy decydować, kiedy to będzie.
Jace, nie wiedząc co powiedzieć, milczał. W tej sytuacji nie było dobrego rozwiązania. Istniały tylko takie, które można było nazwać „mniejszym złem”.
- Trzeba uprzedzić Aleca – powiedziała nagle Izzy. – Źle by było, gdyby obecność Maxa go zaskoczyła.
Maryse przyjrzała się córce z pewnym rodzajem dumy. Nie wiedziała dotąd jak mądre i rozsądne ma dziecko.
- Masz rację. Jutro mu powiem.
Isabelle skrzywiła się na te słowa.
- Nie obraź się, ale chyba lepiej będzie, jeśli ja to zrobię.
Nie chciała skrzywdzić matki, ale w tym momencie komfort Aleca był na pierwszym miejscu. A ona miała z bratem dużo lepszy kontakt i potrafiła złe wieści przekazywać subtelnie.
Przez moment myślała, że Maryse zaprotestuje, ale Łowczyni tylko opuściła ramiona w geście poddania i mruknęła:
- Masz rację.
W sumie nie było już nic więcej do dodania.
To Jace pierwszy wyszedł z gabinetu. Czy też raczej prawie wybiegł. Musiał to zrobić. Jeszcze chwila a powiedziałby o fiolce w jego kieszeni.
Będąc już we własnej sypialni wyjął naczynie i ze wstrętem rzucił je na łóżko, czarny płyn zafalował niemal doprowadzając chłopaka do mdłości. Ale nie tylko. Także dziwnie zafascynował. Podniósł buteleczkę i kilka razy obrócił ją w dłoni przyglądając się cieczy. Nie była do końca płynna, przypominała raczej na wpół rozpuszczone lody. Ciekawe jak smakowała… Wystarczyło tylko kilka ruchów i spłynęłaby mu do gardła…
- NIE!
Uderzył pięścią w ścianę nie przejmując się tym, że może zrobić sobie krzywdę. Musiał pozbyć się tych myśli z głowy. Tym bardziej, że nie należały do niego, tylko do Aleca. Przeraziło go to. Jak bardzo brat pragnął tej butelki, skoro to uczucie przedostało się przez więź parabatai? Nic takiego nigdy wcześniej nie miało miejsca. A oboje z Alekiem pragnęli różnych rzeczy.
Nie do końca sobie ufając przykrył buteleczkę jedną z poduszek. Tą z wielką kaczką, którą dostał od Aleca na czternaste urodziny, a której nie potrafił wyrzucić nawet jeśli patrząc na nią czuł się nieswojo.
Podszedł do okna i otworzył je na oścież. Wciągnął w płuca nocne powietrze. W czymkolwiek miało mu to pomóc – nie podziałało. Nadal był skołowany i rozbity. Z jednej strony chciał pójść do sali treningowej i rozpieprzyć wszystko co się tam znajdowało w drobny mak. Z drugiej – nie marzył o niczym innym jak tylko położyć się do łóżka, zasnąć i już nigdy się nie obudzić.
Wiedział, że ta druga część pochodziła od Aleca. Po prostu wiedział. Co tylko wszystko pogarszało. Bo przez to ciągle miał świadomość, że brat… Pewnego dnia będzie chciał spróbować ponownie. I tym razem mogą nie zdążyć. Jego wzrok automatycznie powrócił do poduszki, pod którą znajdowała się buteleczka. Może mógłby…
- NIE!
Wbił paznokcie w skórę tak mocno, że na jej powierzchni pojawiły się sine półksiężyce. Musiał szybko pozbyć się tego cholerstwa i to na dobre. A potem przetrząsnąć cały Instytut w poszukiwaniu kolejnych. I znajdzie je. Choćby miał rozebrać cały ten pieprzony budynek cegła po cegle.
Ale jeden problem na raz. Sięgnął po telefon. Wybór osoby, którą miał zamiar poprosić o pomoc nie wydawał mu się zbyt trafny, ale w ten sposób przynajmniej utrzyma Izzy z dala od całej sprawy. Teraz chronienie jej spadło na jego barki.
- Magnus?
 
- Możesz łaskawie przestać bawić się w Drama Queen i zacząć robić to, za co ludzi ci płacą? Albo czego wymaga od ciebie twoja pozycja? A jak to przekracza twoje możliwości, to chociaż to, czego wymagałaby podstawowa higiena osobista!
Raphael patrzył na Magnusa z typową dla siebie pogardą.
- Serio, Bane! Jesteś obrzydliwy! Nie myślałem, że kiedyś to powiem, ale rzuć ten swój pieprzony urok na włosy i zacznij żyć!
Jedyną odpowiedzią Magnusa było przejechanie dłonią po zlepionych czarnych kosmykach. Kiedy ostatnio mył głowę? Nie pamiętał. W sumie wystarczyłoby proste zaklęcie, ale… nie miał na to siły. Ani ochoty. Odkąd w nocy obudził go Jace i niemal zażądał otworzenia Portalu, jedyne o czym mógł myśleć to to, że Alec chciał spróbować ponownie.
Obrócił w dłoniach małą buteleczkę, którą dał mu blondyn. Jak wiele rzeczy zrobił źle, skoro jego ukochany był gotowy posunąć się tak daleko?
Raphael wyrzucił ręce w górę w dramatycznym geście, tak bardzo niepasującym do wampira, że gdyby Magnus skupił się na czymś poza własnymi wyrzutami sumienia zapewne poczułby się zaniepokojony.
- Dios! Może ty przemówisz mu do rozumu! – zwrócił się do siedzącego w fotelu Ragnora. Czarownik odłożył przeglądaną, od dłuższego czasu, księgę zaklęć na stolik i splótł palce w profesorskim geście.
- Magnus… Raphael ma rację. – Starał się mówić spokojnie choć nerwy miał napięte jak postronki. Oglądanie przyjaciela w takim stanie bolało. Było nawet gorzej niż po zerwaniu z Camille a teraz, w dodatku, nie mógł rzucić swojego słynnego „a nie mówiłem?”. Jakimś cudem nigdy, bezpośrednio, nie wyśmiał związku przyjaciela z Nocnym Łowcą.
- Musisz w końcu wrócić do żywych, do swoich obowiązków. Naprawdę mam dość bycia p. o. Wysokiego Czarownika Brooklynu! – Gdyby nie prośba Catariny nigdy by się na coś takiego nie zgodził. Miał dość urzędowania po Londynie.
- To nim nie bądź. – Odpowiedź Magnusa była prosta a Ragnor miał ochotę rzucić w niego kulą energii.
- Może nie zauważyłeś, ale Podziemni potrzebują lidera. Muszą mieć świadomość, że w razie czego mają się do kogo zwrócić. Tym kimś jesteś ty Magnusie Bane! Czy ci się to podoba czy nie! Nawet jeśli zdecydujesz się zrezygnować z funkcji – a patrząc na przyjaciela Ragnor był pewien, że Magnus, choćby przez chwilę, ale rozważał ten pomysł – ludzie i tak będą zwracać się do ciebie! Przyzwyczaiłeś ich do tego! Więc spinaj dupę i wracaj do nich!
Magnus nie wyglądał jakby przemowa przyjaciela w jakikolwiek sposób go ruszyła.
- Wrócę, kiedy Alec wróci do mnie.
Ragnor miał ochotę wyć z bezsilności. Od wieków wiedział, że jego przyjaciel był niepoprawnym romantykiem, ale to co się teraz działo przechodziło wszelkie pojęcie.
- Nie rozumiem o co tyle hałasu. – Skrzyżował ręce na piersi. – On i tak prędzej czy później umrze. To śmiertelnik…
Nim tak naprawdę skończył zdanie już wiedział, że użył bardzo niewłaściwych słów. Chciał tylko nieco zdenerwować Magnusa, by wyrwać go z marazmu, w jaki wpadł a wywołał prawdziwą furię syna Księcia Piekła.
Postać Czarownika otoczyły niebieskie wyładowania magii a temperatura w pokoju spadła o dobre kilkanaście stopni. Ragnor widział parę unoszącą się z jego ust zaś skóra Raphaela widocznie zsiniała. Przynajmniej tyle Czarownik był w stanie zaobserwować, gdy wampir kręcąc głową, z rozczarowaniem w oczach, dyskretnie wycofał się z loftu. Innymi słowy zostawił go na łasce Bane’a. W sumie… Nie mógł winić za to przyjaciela. Sam się wkopał.
Furia Magnusa narastała. Po całym pomieszczeniu zaczęły latać papiery, drzwi od szafek uderzały o siebie czyniąc niemożebny hałas. Prezes Miau czmychnął do sypialni swojego właściciela by schować się pod łóżkiem.
Ragnor myślał, że widział już Magnusa w porywie furii. Teraz przekonał się w jakim był błędzie.
- Wynoś się – wycedził Bane zaciskając zęby. – Przez wzgląd na naszą przyjaźń… Po prostu się wynoś.
Mężczyźnie nie trzeba było dwa razy tego powtarzać.
- Przepraszam – wyszeptał i wyczarowawszy portal, przeszedł przez niego.
Kiedy przejście zniknęło, z Magnusa jakby opadła cała energia. Jego furia, ot tak, zniknęła. Magia przestała iskrzyć a wszystkie przedmioty, do tej pory znajdujące się w powietrzu, opadły na ziemię. Razem z Magnusem, który ukrył twarz w dłoniach i zaczął płakać.
 
Robert Lightwood rzadko odczuwał coś takiego jak poczucie winy. Nawet kiedy zdradzał żonę udało mu się wmówić sobie, że przecież nie robi nic złego. Natomiast teraz… Wyrzuty sumienia nie dawały mu żyć. Nie było to miłe uczucie, zwłaszcza że nie miał ich czym zagłuszyć. Spierdolił tak wiele spraw… Ponadto zamiast pomagać rozwiązać problem do powstania, którego sam się przyczynił, tylko pogarszał sprawę. Wiedział, że wysłanie Maxa do Nowego Jorku spowoduje szereg komplikacji i narazi na stres wszystkich, łącznie z Alekiem. Jednak po tym co wczoraj usłyszał, nie mógł pozwolić by jego syn pozostał w tym toksycznym środowisku choćby o dzień dłużej. Więcej. Poprzysiągł sobie, że noga Maxa niepostanie w Idrisie przynajmniej do dnia, w którym chłopiec nie osiągnie pełnoletności. Zamknął oczy i choć wcale nie chciał, wrócił myślami do wczorajszego wieczoru.
 
Kolejne przesłuchanie nic nie dało. I bardzo dobrze. Robert naprawdę miał nadzieję, że wkrótce im się znudzi i zakwalifikują wszystko jako wypadek. Nie bał się powiązania go z tą sprawą, zapewnił sobie alibi nie do podważenia, ale chciał jak najszybciej wrócić do Nowego Jorku. Tam był bardziej potrzebny.
- Nie wiem, po chuj, się tak staracie!
Przystanął słysząc czyjś wzburzony krzyk. Powinien go zignorować i ruszyć dalej, ale coś kazało mu zostać i słuchać. Aktywował runę ciszy i ostrożnie przywarł do ściany; nie odważył się wychylić głowy, dlatego, po chwili wahania, narysował sobie również runę słuchu. Gdyby ktoś go teraz zobaczył, miałby się z pyszna.
- Ponieważ sprawca powinien zostać ukarany!
Znał ten głos, należał on do jednego z członków Rady, którego w tajemnicy podziwiał. Ten człowiek cieszył się nienaganną opinią i nigdy nie przeciwstawił się Clave.
- Przez niego życie straciło dwóch wspaniałych Łowców.
Robertowi pot spłynął po plecach. Po raz pierwszy zaczął się bać, że zostanie odkryty.
- Powinieneś to wiedzieć, synu.
Nie miał pojęcia, że mężczyzna posiadał jakiegokolwiek potomka. To było raczej… Niespotykane.
- No właśnie nie rozumiem!
W głosie młodszego z Łowców słychać było dziwną nutę.
- Według mnie sprawca, jeśli w ogóle istnieje a wy nie gonicie za własnym ogonem, powinien dostać gratulacje, medal, kosz słodyczy i pomnik w samym środku miasta!
- Jonathanie!
Chłopak zdawał się nie słyszeć słów ojca.
- Poza tym życia nie straciło dwóch Łowców tylko dwóch pieprzonych pedofili!
Serce Roberta na moment przestało bić. Czyżby miał przed sobą inną ofiarę Raja i Edgara? Oparł się pokusie wychylenia głowy za róg. Nie chciał zostać dostrzeżony. Nie w takim momencie.
- Już dawno ktoś powinien rzucić ich demonom na pożarcie! – krzyczał dalej chłopak, lecz nagle gwałtownie umilkł a powietrze przeszył charakterystyczny dźwięk. Robert doskonale wiedział, co się stało. Ojciec spoliczkował syna.
- Zabraniam ci tak mówić! To byli wspaniali Łowcy!
- To były śmiecie, które zgwałciły twojego syna! – Chłopak ewidentnie był na skraju histerii. – Jak możesz ich jeszcze bronić?!
Robert chciał uciec, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Stał jak wmurowany. To wszystko tak bardzo przypominało mu jego sytuację… Nagle zapragnął przytulić Aleca.
- Przecież nie stała ci się żadna wielka krzywda.
Robert poczuł, jak zaczyna mu brakować powietrza.
- To był tylko jeden raz. Poza tym to czego się od nich nauczyłeś, warte było chwili dyskomfortu.
To było dla niego za dużo. Nie przejmując się tym, że runy prawdopodobnie przestały działać, obrócił się na pięcie i pognał do swojego mieszkania.
Będąc w środku od razu ruszył do łazienki, gdzie pochylony nad muszlą zaczął wymiotować. Słowa mężczyzny tłukły mu się po głowie przez cały czas, tylko napędzając mdłości. To właśnie wtedy zdecydował się odesłać Maxa. Wiedział, że powinien wyjaśnić wszystko Maryse, ale wolał zrobić to osobiście. Miał tylko nadzieję, że jego żona sprosta zadaniu, jakie przed nią postawił.
 
Teraz, siedząc w fotelu i sącząc whisky, usłyszane słowa wciąż go prześladowały. Ten chłopak miał dość odwagi, żeby powiedzieć ojcu o gwałcie. A tamten nic z tym nie zrobił. Więcej! Bronił sprawców. Czy Alexander bał się, że Robert postąpi tak samo? Dlatego milczał? I co najważniejsze… Jak faktycznie by postąpił, gdyby Alexander przyszedł do niego po pierwszym razie?
Nie chciał udawać. Przynajmniej nie przed samym sobą. Być może postąpiłby tak samo jak tamten mężczyzna. Kazałby Alecowi zagryźć zęby i zapłacić tę cenę, za możliwość uczenia się od najlepszych. Tym bardziej, że kiedy usłyszał o próbie samobójczej Alexandra jego pierwszą myślą nie było to, że mógł stracić syna. Nie. Jego interesowało, jak wyjaśni całą sprawę Clave.
 
- Max!
- Izzy!
Chłopiec z piskiem radości wpadł w rozłożone ramiona siostry. Dziewczyna, z zadziwiającą łatwością, uniosła brata i obróciła się z nim kilka razy. Max, pomimo pisków radości, udawał oburzonego.
- Przestań! Nie jestem małym dzieckiem!
- Fakt – do rozmowy włączył się Jace. – Teraz bliżej ci do młodego mężczyzny.
- Jace!
Chłopiec wyplątał się z objęć siostry i pognał do przyrodniego brata, żeby go przytulić. Ten jednak wyciągnął przed siebie rękę w bardzo oficjalnym geście. Max łypnął na niego podejrzliwie, ale kiedy zobaczył wesołe iskierki w złotych oczach odetchnął z ulgą. Starając się zachować powagę uścisnął dłoń brata tylko po to by zaraz zostać przyciągniętym do uścisku i potarganym po włosach.
- Hej! Układałem to!
- Nie widać.
- Teraz to już na pewno nie! – Pokazał bratu język.
- Max! – Maryse odwróciła się od kuchenki. – Zachowuj się. I przywitaj się z Clary.
Chłopiec jakby dopiero teraz zauważył dziewczynę.
- Cześć! – Podbiegł do niej i mocno ją przytulił. – Masz jakieś nowe mangi?
- Cześć. Coś się znajdzie.
Nie zdążyła jednak powiedzieć nic więcej, bo Maryse zagnała wszystkich do stołu. Max przyglądał się temu z pewnym zaciekawieniem, ale też niepewnością. To nie było normalne. Nie jadali wspólnie a mama nie gotowała. A już na pewno nie przygotowywała naleśników na śniadanie. Może i był dzieckiem, ale swój rozum miał. Wiedział, że stało się coś złego; coś co próbowano przed nim ukryć myśląc, że nie zrozumie.
Mógłby zacząć dociekać już teraz, ale wtedy straciłby naleśniki. A to podchodziłoby pod świętokradztwo. Poza tym, jak mawiał Jace, darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda.
Zaczął pałaszować swoją porcję jednocześnie bacznie obserwując pozostałych. Mama wyglądała… staro. Tylko tak umiał to określić. Clary zdawała się być myślami gdzie indziej a Jace i Izzy… Sam nie wiedział, jak to nazwać. Kiedyś usłyszał zwrot „złamany” i jego rodzeństwo zdawało się idealnie do niego pasować. A przynajmniej do wyobrażenia jakie on sam miał odnośnie tego słowa. Starali się uśmiechać nawet nie wiedząc jak sztucznie im to wychodziło. W dodatku prawie nic nie zjedli. A Jace przecież uwielbiał naleśniki! Zawsze podbierał je Alecowi. Alec… Nieobecność najstarszego brata była zagadką; przecież zawsze kręcił się obok Jace’a. Czyżby to był powód dziwnego zachowania wszystkich? Może Alec…
Poruszył się niespokojnie na krześle. Nagle śniadanie przestało mu smakować.
- Gdzie Alec? – zapytał nim zdążył się zastanowić, czy faktycznie chce znać odpowiedź.
Atmosfera widocznie zgęstniała. Jace nawet przestał udawać, że je.
- Nie chciał się ze mną zobaczyć?
Izzy, z wrażenia, aż upuściła widelec, który z brzdękiem upadł na podłogę; nikt się nim nie przejął.
Chciała podbiec do brata, przytulić go i… w sumie sama nie wiedziała co jeszcze, ale uprzedziła ją matka.
Maryse po prostu rzuciła łopatką do naleśników, nie przejmując się tym czy trafi do zlewu czy na, wciąż włączony, palnik i klęknęła przy najmłodszym dziecku.
- Max, kochanie. – Kobieta wzięła ręce dziecka we własne. Izzy pierwszy raz widziała matkę taką. Jakby świat, w końcu, zrobił coś co ją pokonało. – Alec… on… - Kobieta ewidentnie nie potrafiła znaleźć słów a Max jej tego nie ułatwiał wpatrując się w nią tymi swoimi szarymi oczami.
Jace nie mógł znieść tego spojrzenia. Wstał i podszedł do kuchenki. Wyłączył gaz po czym sam, z własnej woli, zaczął zmywać. Izzy pozazdrościła mu refleksu.
- Alec… - Maryse spróbowała znowu. – Gdyby tylko mógł na pewno by się z tobą przywitał.
Nie był to najbardziej fortunny wstęp i Izzy aż się skrzywiła.
- A nie może? – Oczy Maxa jeszcze bardziej się rozszerzyły, tym razem ze strachu. Jego i Aleca łączyła raczej specyficzna więź. Nigdy nie udawał, że nie woli Jace’a, ale kochał Aleca i nie wyobrażał sobie go stracić.
- Nie… - Maryse pokręciła głową. – Alec… Jest chory.
Częściowo odetchnął z ulgą. W świecie Nocnych Łowców ciągle ktoś był chory lub ranny. Jednak coś w postawie zarówno matki jak i rodzeństwa mówiło mu, że chodziło o coś więcej niż tylko zaatakowanie przez demony.
- Został ranny na misji? – zapytał, żeby sprowokować dalsze wyjaśnienia.
- Nie. – Maryse przygryzła wargę a Jace syknął przez zęby. – Alec… - zaczęła Łowczyni i urwała. – Pamiętaj Max, że Alec jest naprawdę wspaniałym Łowcą.
Tym razem syknęła Isabelle.
- A także cudownym człowiekiem.
Max patrzył na matkę i nic nie rozumiał. Ten wstęp wydawał mu się dziwny. Ponadto budził w nim niepokój.
- Max… Alec jest po próbie samobójczej.
Zamrugał. Słowa matki do niego dotarły, ale nie potrafił w pełni ogarnąć ich sensu.
- To znaczy… - Przełknął ślinę. – Alec chciał się zabić? – zapytał cicho. Jako Nocny Łowca był zaznajomiony z ideą śmierci. Nefilim, od najmłodszych lat, oswajano z nią i przekonywano, że oddanie życia na polu bitwy zapewnia wieczną chwałę i jest miłe Aniołom. Więc Max, czy tego chciał czy nie, wielokrotnie zastanawiał się, jakby to było stracić któregoś z członków rodziny. Jednak, w całym tym kulcie śmierci, nie było miejsca dla samobójców. Takich ludzi uważano za słabych i żałosnych. Przecież ich celem istnienia była walka z demonami, w której liczył się każdy żołnierz. Więc o życie należało dbać. Po to by móc poświęcić je dla wyższego celu.
W takiej wierze Max został wychowany. Teraz zaś czuł, że wszystkie przekonania jakie wpajano mu od kołyski, walą się jak domek z kart. Jego starszy brat próbował odebrać sobie życie i nikt nie był z tego powodu zły. Nawet mama, która ponad wszystko stawiała zawsze powinność Nefilim i prawa Clave, wydawała się raczej zasmucona. Poza tym Alec na pewno nie był słaby! Co prawda Jace bił go na głowę, ale i tak nadal pozostawał prawdziwym Nocnym Łowcą, z krwi i kości. Więc dlaczego?
- Tak. – Usłyszał głos brata.
Spojrzał na Jace’a. Chłopak wyglądał bardzo źle, jakby opadła z niego maska jaką nałożył by go powitać. Nigdy nie widział brata takiego. Pierwszy raz był świadkiem sytuacji, w której wielki Jace Herondale wydawał się złamanym przez życie nastolatkiem. Przez jeden krótki moment znienawidził Aleca za to, że do tego doprowadził.
- Tak – powtórzył Jace. – Alec próbował się zabić, ale na szczęście mu się nie udało.
- Dlaczego?
Nastała cisza. Mama uciekła wzrokiem a w oczach Izzy pojawiły się łzy. Za to Jace wyglądał jak ktoś kto ostatkiem sił powstrzymuje się przed wybuchem.
- To… skomplikowane – powiedziała w końcu Maryse a Max, od razu, wyrwał swoje dłonie z jej uścisku. Zeskoczył z krzesła i stanął na środku kuchni patrząc na rodzeństwo i matkę wzrokiem pełnym furii.
- Mam prawo wiedzieć! Przestańcie traktować mnie jak dziecko tylko dlatego, że jestem najmłodszy!
- Max… - odezwała się Izzy. – To… Naprawdę skomplikowane. I najlepiej, żeby sam Alec ci powiedział. O ile zechce – zastrzegła od razu. – To… Bardzo intymna sprawa.
- Ale wy wiecie! – Nie ustępował chłopiec.
- Tak. Ale dowiedzieliśmy się o tym wbrew woli Aleca. – Spojrzała na Clary. Dziewczyna momentalnie się spięła, lecz w oczach Izzy nie było wyrzutu. Jedynie smutek i żal, że ktoś obcy, pierwszy poznał straszliwy sekret jej brata i jeszcze musiał mówić o nim publicznie.
- Więc dlaczego ja nie mogę? – Max sam już nie wiedział czy dalej walczył po poznanie prawdy czy też o traktowanie go jak dorosłego.
- Bo wystarczy, że my pogwałciliśmy jego prywatność! – huknął nagle Jace. – Ty już nie musisz!
Max poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku. Jace nigdy się tak do niego nie zwracał. I choćby dlatego, postanowił się dalej nie upierać.
- Ale posłuchaj Max. – Nie wiadomo, kiedy brat pojawił się, przy nim, zastępując Maryse, która stanęła przy kuchence. Mieszała teraz w garnku z dziwnie wyglądającą zawartością. Max pożałował każdego kto będzie zmuszony to zjeść.
- To, co pchnęło Aleca do tego, co zrobił… - Znów skupił uwagę na Jassie. Uderzył go ból w oczach brata. Wykraczał on poza zwykły niepokój o rodzinę czy też parabatai i Max poczuł jak po raz kolejny rośnie w nim złość na Aleca. – To… - blondyn zawahał się. – To złamałoby wielu dorosłych Nocnych Łowców. Więc nie masz prawa myśleć, że twój brat jest słaby! Rozumiesz?
Automatycznie pokiwał głową, choć daleko mu było do zrozumienia czegokolwiek.
- To świetnie. – Jace poklepał go po ramieniu. Po męsku. Tak jak Max lubił. – A teraz wracajmy do śniadania. Kto wie, kiedy znowu zaznamy takiego zaszczytu.
Maryse postanowiła zignorować przytyk i udawać, że odbyta rozmowa załatwia sprawę.
- Ktoś chce dokładkę?
 
Bawił się zapięciem bandaża. Rana pod spodem pulsowała tępym bólem, co nie tylko go obudziło, ale też nie pozwoliło wyłączyć się z rzeczywistości. Żeby nie myśleć o wszystkim innym zaczął się zastanawiać jak duże i jak dobrze widoczne będą blizny na jego przedramionach. Wiedział, że nie dało się ich uniknąć. Nawet magia Czarowników miała swoje ograniczenia. Żałował, że jednak nie mniejsze. Wtedy nie siedziałby w łóżku jak ostatni idiota i nie zastanawiał się jak bardzo zawiódł wszystkich dookoła.
Wtem, od strony drzwi, dotarło do niego ciche syknięcie i runa blokująca dostęp zniknęła. Do pokoju weszła Maryse. W ręku trzymała tacę. Żaden, ze znajdujących się na niej przedmiotów, nie budził jego entuzjazmu. Zwłaszcza miska, jego prywatna, w odcieniu zgniłej szarości jak to kiedyś określiła Izzy, z której unosił się zapach wykręcający mu żołądek. Choć może był niesprawiedliwy. Teraz wszystko wykręcało mu żołądek.
- Cześć. – Wydawała się zdziwiona tym, że nie spał. Podobnie zresztą jak sam Alec. – Jak się czujesz, synku?
To słowo brzmiało fałszywie w jej ustach, choć Alec zdawał sobie sprawę, że winna jest raczej jego wyobraźnia. A to znów sprawiało, że poczucie winy boleśnie ściskało mu klatkę piersiową. Chciał komuś o tym powiedzieć, zrzucić ten ciężar z pleców. Wiedział jednak, że nie miał prawa obarczać innych swoimi problemami. Zwłaszcza teraz gdy i tak zrobił im ogromną krzywdę.
- Nie jestem więźniem – burknął w końcu, zamiast wykrzyczeć wszystkie swoje bolączki.
Ku jego zdumieniu twarz matki przybrała odcień szkarłatu a w oczach pojawiło się coś jakby zmieszanie. Nie wiedział nawet, że była zdolna do odczuwania tego typu emocji.
- Przepraszam.
 Drgnął. Nigdy nie słyszał od matki tego słowa.
- Po tym, co stało się w nocy nie chcieliśmy, żebyś sam chodził po Instytucie. – Nie patrzyła na niego. I bardzo dobrze, bo Alec czuł, jak blednie. Nagle zrobiło mu się cholernie niedobrze. Nie dość, że urządził scenę godną rozhisteryzowanego czterolatka i Clary musiała go uspokajać, to jeszcze zrobił to z powodu dotyku swojego parabatai. Już nigdy nie zdoła spojrzeć Jace’owi w oczy. Więcej! To Jace nigdy nie będzie chciał na niego spojrzeć. Wtedy uderzyła go inna myśl. Taka, która sprawiła, że skóra mu ścierpła.
- Czy… Izzy i Jace… Oni… - Nie potrafił ubrać własnych obaw w słowa. O dziwo matka zdawała się go rozumieć.
- Nic poza kilkoma siniakami i otarciami. Nic z czym iratze nie poradziłoby sobie w dziesięć minut. Najbardziej chyba ucierpiało ego Jace’a.
Widziała jak ciało Aleca rozluźnia się po usłyszeniu tej informacji. Nagle poczuła niesamowitą wręcz dumę z syna. Był naprawdę fantastycznym przywódcą, który zawsze, w każdej sytuacji, najpierw martwił się o swój zespół.
- No i zużyli całą ciepłą wodę w Instytucie.
Uśmiechnęła się do syna, ale ten nie odwzajemnił gestu. Zaczął, jeszcze intensywniej, skubać opatrunek na nadgarstku. Maryse odstawiła tacę i ostrożnie odsunęła rękę chłopaka od bandaża. Spojrzał na nią z paniką jakby się bał, że zaraz go skarci. Zamiast tego, bez słowa, poprawiła opatrunek.
- Catarina mówi, że ładnie się goi – oznajmiła, gdy odsunęła się już na bezpieczną odległość.
Pokiwał bez przekonania, głową.
- Twierdzi też, że być może uda się uniknąć blizn. Tylko najpierw musi skontaktować się z jakimś przyjacielem z Australii.
Na wspomnienie blizn coś w Alecu zgasło i Maryse pożałowała, że w ogóle zaczęła ten temat.
- Alec…
- Gdybym poszedł z nimi nic by im się nie stało.
Początkowo Maryse nie była w stanie zrozumieć o czym mówił jej syn. Dopiero po czasie wyłapała nawiązanie do poprzedniego tematu.
- Tego nie wiesz.
Skulił się w sobie jakby właśnie smagnęła go biczem. Czy naprawdę była takim potworem, że każde z jej słów Alexander odbierał jak atak?
- Synku…
Przysiadła w nogach łóżka i zaczęła gładzić, ukrytą pod kołdrą, stopę chłopaka. Uważnie przy tym obserwowała jego reakcje. Przy najmniejszej oznace dyskomfortu zamierzała się wycofać. Lecz twarz Aleca pozostawała pusta.
- Mogę to robić? – zapytała cicho.
Alec spojrzał na nią a w jego niebieskich oczach kryło się zaskoczenie. Najwyraźniej pytanie go o zgodę było dla niego nowością. Zmarszczył brwi jak wtedy, gdy się nad czymś głęboko zastanawiał. W końcu odpowiedział.
- Tak.
Pytanie matki zaskoczyło go i sam nie wiedział co o tym myśleć. Posiadanie kontroli, prawdę mówiąc, go przerażało. A myśl o przeciwstawieniu się matce uwierała w tę część duszy, której zwykle nie pokazywał światu. Chłopca pragnącego miłości i akceptacji rodziców. Dlatego, choć skóra nieprzyjemnie mrowiła pod naciskiem, powiedział „tak”. Matka nawet nie pomyślała, że mógł kłamać. Czy to źle świadczyło o niej jako matce czy o nim jako synu? Nie wiedział. I chyba nawet nie chciał wiedzieć.
- Synku… - podjęła znowu Maryse. – Nie musisz brać na siebie każdego niepowodzenia podczas misji.
Jeśli wcześniej był zdziwiony to teraz szok wstrząsnął całym jego jestestwem. Co innego zawsze mu powtarzano. Czego innego był uczony. I czego innego od niego wymagano.
Maryse, widząc minę syna, nabrała ochoty by uderzyć głową w ścianę.
- Wiem, jak to brzmi w kontekście… No wszystkiego co robiłam i mówiłam wcześniej… Ale przemyślałam kilka spraw, Alec. I doszłam do wniosku, że w wielu rzeczach, po prostu, się myliłam. Postaram się to naprawić, jeśli tylko dasz mi szanse.
Delikatnie ścisnęła kostkę syna. Alec syknął i wyrwawszy nogę z uścisku podciągnął ją pod samą brodę. Kiedy dotarło do niego to co zrobił spuścił wzrok i się zarumienił.
- Przepraszam.
- Nie mogłeś powiedzieć, że ci to przeszkadza?!
Słysząc krzyk matki jeszcze bardziej skulił się w sobie. Znów ją zawiódł. Nawet w takiej sytuacji potrafił być rozczarowaniem.
Maryse zacisnęła dłonie w pięści. Nie chciała krzyczeć, Anioł jej świadkiem! I tak po prawdzie sama nie wiedziała czemu to zrobiła. Zareagowała instynktownie a to wiele mówiło o niej zarówno jako o matce jak i człowieku.
- To ja przepraszam – szepnęła a Alec niepewnie podniósł wzrok. – Nie powinnam była krzyczeć. Alec, zrozum. – Zdusiła w sobie chęć pogłaskania syna po głowie. W tym momencie na pewno zostałoby to źle odebrane. – Musisz nauczyć się stawiać granice. Jeśli nie chcesz być w jakikolwiek sposób dotykany musisz o tym mówić. Nikt nie ma prawa być na ciebie zły za to, że bronisz swoich granic.
- Nawet ty? – zapytał cicho, bo nie wyobrażał sobie, że matka mogłaby, ot tak, przyjąć jakąkolwiek odmowę. Najlepszy dowód miał przed chwilą.
- Ja – zgodziła się. – Twój ojciec. Izzy. Jace. A nawet Magnus.
Chłopak niemal poderwał się z łóżka słysząc te słowa.
- Magnus nigdy by… - Nic więcej nie chciało mu przejść przez gardło. Już sama myśl, że Magnus, jego wspaniały Magnus, dzięki któremu przetrwał tak długo, miałby zachować się jak Oni wydawała mu się bluźnierstwem. Czy jego matka aż tak nienawidziła Czarownika?
- Wiem. – Jej słowa go zdziwiły. – I wcale nie mówię, że jest inaczej. Chciałam po prostu uzmysłowić ci, że każdy ma obowiązek szanować twoje granice. Nawet twój chłopak.
- On to robi – niemal wyszeptał. To była prawda. Magnus nawet zdawał się wiedzieć lepiej z jakimi rodzajami dotyku Alec będzie się czuł dobrze a z jakimi nie. I nigdy nie zrobił nic co by mu się nie spodobało.
- Na jego szczęście. – Maryse uśmiechnęła się do syna. W jej mniemaniu miało to być coś w rodzaju żartu, jednak Alec odebrał jej słowa jako atak i skulił się w sobie. Kobieta westchnęła. Rozmowa z Alexandrem była naprawdę wykańczająca psychicznie. Przychodząc tu chciała poruszyć jeszcze kilka ważnych tematów, ale prawdę mówiąc nie miała już na to siły. A patrząc na Aleca – on również. Dlatego chwyciła się swojego koła ratunkowego.
- Przyniosłam ci śniadanie.
Alec zamrugał zaskoczony samą ideą po czym spojrzał na przyniesioną przez Maryse tacę. Jego twarz wykrzywił grymas. Kobieta nie mogła powstrzymać uśmiechu. Dokładnie w ten sam sposób patrzył na brukselkę, kiedy miał pięć lat. A jadł ją tylko dlatego, że Izzy nie miała z tym najmniejszego problemu. Niestety, w drugą stronę to nie działało. Do dzisiaj Isabelle nawet nie zbliży się do kalafiora.
- Smakuje lepiej niż wygląda i pachnie – zapewniła biorąc miskę. – Testowane na Jessie.
Nie był to jej pomysł. Chłopak sam chciał sprawdzić czym będzie karmiony jego parabatai.
Alec najpierw się uśmiechnął a potem zmarkotniał. Wspomnienie brata wywołało u niego wstyd w związku z tym, jak zachował się w nocy.
- Wiem. – Maryse źle zinterpretowała jego zmianę nastroju. – Ale musisz zacząć jeść. –Zamieszała w misce. Trochę niepokoił ją zielonkawy kolor dania, ale postanowiła zaufać Czarownicy. W końcu chyba wiedziała co robi dając jej ten przepis. – Tak twierdzi Catarina.
Alec nie wyglądał na przekonanego.
- Jedna łyżeczka? – Na potwierdzenie swoich słów pokazała mu łyżeczkę do herbaty. Zastanowił się. Tyle chyba był w stanie w siebie wcisnąć. Pokiwał głową i chciał wziąć od matki łyżeczkę, ale ta była szybsza i sama go nakarmiła. Był tak zaskoczony, że automatycznie, bez żadnego sprzeciwu, otworzył usta. Kleik smakował… Dziwnie. Nie niedobrze, tylko właśnie dziwnie. Przełknął rozkoszując się ciepłem spływającym mu po przełyku. Choć było to miłe wiedział, że kolejna łyżka go zabije.
- Dzielny chłopiec.
Zarumienił się.
- Nie jestem małym dzieckiem! – Chociaż… Miło było usłyszeć pochwałę, nawet tak infantylną.
 Wiem. – Maryse uśmiechnęła się do niego w sposób jakiego nie widział od lat. Ostatni raz chyba zaraz po tym jak dostał swoją pierwszą runę. Czy tak wyglądała duma? – Na drugą raczej nie mam co liczyć? – Ponownie zamieszała w miseczce.
Pokręcił głową. Bał się kolejnego wybuchu, ale Maryse poprzestała jedynie na uspokajającym kiwnięciu.
- W porządku. Może jutro się uda. Potrzebujesz czegoś?
W odpowiedzi przeszkodziło mu ziewnięcie.
- Rozumiem. Prześpij się.
Chciała zostać i otulić go kołdrą, lecz zamiast tego wzięła tace i ruszyła do drzwi. W progu zatrzymał ją jeszcze głos Aleca.
- Mamo…
- Tak? – Odwróciła się, ale syn na nią nie patrzył. Wzrok miał utkwiony w przeciwległej ścianie, kołdrę zaś mocno przycisnął do piersi, niczym tarczę.
- Czy możesz powiedzieć Jace’owi, żeby tu nie przychodził?
Zdziwiło ją to. Myślała, że kogo jak kogo, ale swojego parabatai Alec będzie chciał widywać. Jednak starała się by jej zdziwienie nie zostało przez Alexandra zauważone.
- Oczywiście. Co tylko zechcesz.
Nie odpowiedział za to mocno zacisnął powieki. Powstrzymywał płacz. Maryse widywała już u niego tę minę, gdy był młodszy a Robert postanowił wyrazić swoje niezadowolenie z jego postępów. Z czasem Alec nauczył się lepiej panować nad emocjami. Teraz znów był na etapie kilkuletniego dziecka i mocno przeżywał wszystko co działo się nie tylko dookoła ale także w jego głowie.
Jakaś część niej, ta należąca do posłusznego żołnierza Clave chciała w tym momencie krzyknąć i kazać mu przestać się mazać. Mocno zagryzła policzek od środka, by zatrzymać słowa wewnątrz własnej głowy. Alec musiał się wypłakać i miał do tego pełne prawo.
Bojąc się, że nie będzie w stanie dłużej panować nad własnymi odruchami szybko wyszła z pokoju a korytarz dzielący ją od kuchni pokonała niemal biegiem. Wrzuciła całą tacę do zlewu, obiecując sobie, że posprząta później i udała się do gabinetu. Tam od razu usiadła przy biurku, lecz kiedy miała otworzyć szufladę jej determinacja nieco osłabła. Lata surowego wychowania próbowały odwieźć ją od podjętej decyzji i dopiero wspomnienia jak nakrzyczała i prawie nakrzyczała na syna pozwoliły jej ruszyć dalej. Otworzyła szufladę i wygrzebawszy wizytówkę, niemal bez udziału świadomości wybrała znajdujący się na niej numer.
 
Max długo się zastanawiał, czy powinien to zrobić. Jednak dość miał traktowania go jak dziecko albo mebel, który bez problemu można przesunąć, jeśli ktoś potknie się o niego zbyt wiele razy. Tak. Był zły na tatę za to, że bez żadnego ostrzeżenia odesłał go z Idrisu. I to akurat wtedy, gdy znalazł sobie przyjaciół w swoim wieku. Tak samo nierozumianych jak on, najmłodszych z rodziny. Wiedział, że jego ekspresowa przeprowadzka miała jakiś związek z Alekiem i tym co zrobił. Samobójstwo. Słowo odbijało się w głowie Maxa echem. Tak do końca nie potrafił połączyć go z konsekwencjami i własnym bratem. Nie potrafił też znaleźć powodów, dla których ktoś miałby coś takiego robić. Przecież śmierć wywoływała tylko smutek. Brał już udział w ceremoniach pogrzebowych i wiedział. Widział zalane łzami twarze ludzi. Więc dlaczego? Wiedział, że Alec na pewno mu nie powie. Brat zawsze odnosił się do niego z dystansem, więc teraz tym bardziej nie potraktuje go jak kogoś równego sobie, kto powinien znać prawdę.
Na szczęście w Instytucie była jeszcze jedna osoba, której też zawsze broniono dostępu do informacji. Tak. Clary powinna go zrozumieć. I chociaż trochę rozjaśnić sytuację.
Będąc już przed drzwiami pokoju dziewczyny stracił niemal całą odwagę. Może faktycznie nie powinien tego robić? Zaraz jednak przypomniał sobie słowa ojca. Nocny Łowca nigdy nie cofa się z raz obranej ścieżki.
Wziął głęboki oddech i zapukał. Usłyszał jakiś hałas, coś spadło na podłogę, drzwi się otworzyły i stanęła w nich Clary. Dziewczyna wyglądała jakby wyrwano ją z twórczego szału. Włosy miała potargane a na policzkach kolorowe smugi. Na jego widok uśmiechnęła się szeroko.
- Cześć.
Odwzajemnił uśmiech.
- Cześć. Mogę wejść?
Clary wyraźnie się stropiła.
- Jeśli tylko nie przeszkadza ci bałagan…
Chłopiec spojrzał na nią z pobłażaniem. Widział pokój Izzy, gdy ta szykowała się na randkę. Ten widok uodpornił go prawdopodobnie nawet na efekt działalności demonów. Pewnie wszedł do środka i rozejrzał się dookoła. Miał rację. Pokój Clary można było uznać raczej za średnio zagracony. I to nawet biorąc pod uwagę stertę ciuchów na podłodze.
- Uważaj, bo Church może użyć ich jako toalety. – Wskazał ubrania palcem. Clary zbladła. Nie uśmiechała jej się taka perspektywa.
Kiedy dziewczyna, w panice, zabrała się za upychanie ubrań po szafkach on uważniej przyjrzał się pomieszczeniu.
Wszędzie walały się kredki, pędzle, puste kartki, kilka zgniecionych prac, które nie okazały się dość dobre, by poświęcać im więcej uwagi. Centralnym punktem tego, nieco kontrolowanego, chaosu była sztaluga. Znajdujący się na niej rysunek (wykonany kredkami, co zdziwiło Maxa, ale może po prosu się nie znał) przedstawiał Magnusa Bane’a rzucającego jakiś czar.
- Podoba ci się? – spytała Clary niby neutralnie, ale widać było, że podskórnie czuła zdenerwowanie.
- Jest świetny. – Co prawda nigdy nie spotkał Czarownika osobiście (kolejny dowód na to, że Alec nie traktował go poważnie), ale jeśli porównać rysunek do zdjęć jakie oglądał to… Wow! Tylko pozazdrościć talentu.
- To prezent dla Aleca – wyjaśniła dziewczyna a głos jej zmiękł.  Max przyjrzał się koleżance uważniej. Przecież ona i Alec się nie lubili! Poza tym Clary była dziewczyną Jace’a! O tak wielu rzeczach mu nie powiedziano! Znowu!
- Dlaczego? – spytał.
Zamrugała.
- Co?
- Dlaczego chcesz mu to dać?
Jej twarz przybrała trudny do zinterpretowania wyraz.
- Bardzo wiele zawdzięczam twojemu bratu.
Brzmiała dziwnie i Maxowi dreszcz przeszedł po plecach.
- Nigdy nie zdołam mu się odwdzięczyć, ale będę próbować.
To było zagmatwane. Nie rozumiał tego. Nie pojmował.
- Czy to ma związek z tym, że Alec próbował się zabić?
Mógłby przysiąc, że Clary na moment przestała oddychać.  Na sztywnych nogach podeszła do łóżka i opadła na nie, nie przejmując się tym, że trafiła na pudełko kredek. Kilka z nich trzasnęło nieprzyjemnie.
- Czyli tak.
Mógł być młody, ale nie był głupi.
- Max… - Głos Clary brzmiał głucho. Kiedyś podsłuchał jak takim samym tonem, jego kolegę poinformowano o śmierci babci. Wzdrygnął się na samo wspomnienie. – To… Jest skomplikowane.
Nienawidził tego w dorosłych. Wszystko sami komplikowali a później nie chcieli mu nic powiedzieć, bo „nie zrozumie”.
- Wcale nie! – Tupnął nogą. – Albo ma związek, albo nie ma!
Clary westchnęła. Cóż… W czarno-białym świecie dziecka być może faktycznie tak było.
- Dobrze, Max. Faktycznie ma.
Bolało ją serce na samą myśl.
- Co? – Chciał wiedzieć. O mało nie zaklął nowo poznanym słowem widząc, że dziewczyna spuszcza wzrok. Zamiast tego podszedł do łóżka i wspiął się na nie, siadając obok Clary.
- Proszę… Dobrze wiesz, że Alec nic mi nie powie. – Wspomnienie brata jakoś dziwnie zakłuło go w piersi. Wciąż myśl o stracie go wydawała mu się abstrakcyjna. – A ja musze wiedzieć.
- Max…
- Przecież wiesz, jak to jest, kiedy inni decydują o tym co powinnaś wiedzieć a czego nie!
Trafił w sedno i Clary nie mogła mu teraz odmówić nie wychodząc na hipokrytkę. Przecież jeszcze nie tak dawno sama wkurzała się na mamę za ukrywanie przed nią ważnych informacji.
- Dobrze – westchnęła. – Nie mogę ci powiedzieć dokładnie o co chodzi, bo to wciąż tajemnica Aleca, ale… - zawahała się. – Wydaje mi się, że ogólny obraz sytuacji powinieneś znać.
Max wbił w nią swoje szare oczy, ale ona tego nie widziała. Skupiła wzrok na portrecie Magnusa.
- Alec… - podjęła w końcu wątek. – On został bardzo skrzywdzony przez bardzo złych ludzi.
- Kogo?! Jak?! – Chciał wiedzieć wszystko a nie tylko ogólniki, ale Clary pokręciła głową.
- To może powiedzieć ci tylko Alec. Ale chodziło o coś naprawdę złego. Ci sami ludzie chcieli też, tak samo, skrzywdzić mnie. – Zadrżała. Do Maxa dotarło, że chodziło o coś NAPRAWDĘ złego. – Alec im na to nie pozwolił.
Zastanowiła się czy poruszyć dalszą część historii. Ostatecznie uznała, że Max powinien wiedzieć. Nie miała też zamiaru kryć Jace’a.
- Ale zrobił to w tajemnicy i Jace o niczym nie wiedział.
Max poruszył się niespokojnie. Skąd w tej historii nagle Jace?
- Źle zinterpretował zachowanie Aleca i… uderzył go – słowo pobił nie chciało jej przejść przez gardło – oraz podważył zasadność ich więzi parabatai.
Max gwałtownie poderwał się z łóżka i stanął przed Clary. W jego oczach błyszczała panika.
- Nie! Jace nigdy by nic takiego nie zrobił! On kocha Aleca! – Część o bracie zdecydowanie mocniej do niego trafiła niż enigmatyczne opowieści o jakiś złych ludziach, których nawet nie znał.
Clary smutno pokręciła głową.
- Niestety…
- Kłamiesz!
Chłopiec wybiegł z pokoju trzaskając drzwiami. Początkowo Clary chciała za nim pobiec, ale ostatecznie zrezygnowała. Wiedziała, że chłopiec powinien w samotności przetrawić swoje emocje. Ktoś właśnie zrzucił z piedestału, w najgorszy możliwy sposób, jego brata.
Westchnęła.
Jak wiele zła jeszcze czekało tę rodzinę? I do jakiej jego części ona sama się przyczyni?

 

1 komentarz:

  1. Trzymasz w niepewności ❤️ Magnus musi się ogarnąć!! Uwielbiam ten rozdział chociaż ten drugi sezon jest zdecydowanie cięższy. Podziwiam cię za pisanie go. Dużo weny ściskam mocno😉❤️

    OdpowiedzUsuń