poniedziałek, 8 listopada 2021

Wróć do nas 2

 

WRÓĆ DO NAS
2


Jace syknął patrząc na swoje dłonie. I wcale nie chodziło o to, że ból z poobcieranych do krwi palców, w końcu, dotarł do otumanionego endorfinami mózgu. Wręcz przeciwnie. Wciąż pozostawał gdzieś daleko, na skraju jego własnego związku z rzeczywistością. Do niego po prostu dotarło, że przecież Alec mógł to poczuć. Być może, nieświadomie i niechcący sprawił bratu ból. Ich więź parabatai ostatnimi czasy wyczyniała cuda. Czasami zupełnie nie czuł Aleca, tak jakby ten… nie żył. Wtedy, kompletnie spanikowany, biegł do pokoju brata by na miejscu przekonać się, że wszystko było w porządku. Przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe w obecnej sytuacji. Zwykle wtedy okazywało się, że Alec po prostu spał otulony magią Magnusa lub Catariny.
Bywało też tak, że był świadom każdego oddechu brata. Wiedział nawet kiedy Aleca zaswędział nos i sam drapał się do tego momentu aż dotarło do niego, że to uczucie przecież nie jest jego.
Nikt nie wiedział, dlaczego tak się działo a nie mieli kogo spytać. Nie, bez wzbudzania podejrzeń. Jace uznał, że był w stanie z tym żyć, jeśli tylko zapewniało to bezpieczeństwo Alecowi. Drobna niedogodność nie stanowiła zbyt wygórowanej ceny za spokój brata. Poza tym liczył, że kiedy Alec dojdzie już do siebie wszystko się unormuje.
Wsłuchał się w siebie. Teraz więź zdawała się funkcjonować normalnie, więc może Alec nie odczuł zbytnio jego wyżywania się na worku.
Z tą myślą sięgnął po stelę i nakreślił sobie kilka iratze. Skrzywił się. Samodzielne nakładanie run nijak miało się do tego, jak robił to Alec. Wtedy odczuwał nawet coś na kształt przyjemności. Teraz zaś była to mechaniczna czynność, typowa dla Nocnych Łowców i jako taka – bolała. Może nie jakoś mocno, ale jednak. Westchnął. Naprawdę brakowało mu brata. Jego parabatai. Części duszy i najlepszego przyjaciela. Naprawdę miał nadzieję, że Alec wkrótce do nich wróci.
Kiedy palce mu się goiły zabrał się za zmywanie krwi z worka bokserskiego. Jeszcze tego brakowało, żeby Izzy ją zobaczyła i zmyła mu głowę. A może to byłoby dobre? Przynajmniej dziewczyna miałaby poczucie, że coś robi. Znał siostrę i wiedział, że to bezczynne czekanie na rozwój wypadków ją dobija. Jego w sumie też. Tym bardziej, że nie wiedzieli na czym stali. Od jakiegoś czasu Alec zaczął się budzić, ale zawsze były to krótkie, nic nieznaczące epizody, podczas których kontakt z nim był praktycznie zerowy. Zupełnie jakby Alec nie zdawał sobie sprawy z tego, co działo się wokół albo był zbyt słaby by stawić temu czoło. Jace nie wiedział, która opcja byłaby lepsza. Ani też czy chce by brat już teraz do nich wrócił. To było paskudne z jego strony, ale sama myśl, że miałby stawić Alecowi czoło po tym wszystkim co zrobił sprawiała, że przewracały mu się wnętrzności. Potrzebował czasu, żeby wymyślić, jak przeprosi brata. Padnięcie na kolana wydawało się dobrym początkiem, jednak nie miał pojęcia, co dalej.
Piknął jego telefon. Sięgnął po urządzenie i sprawdził wyświetlacz.
- Kurwa.
Musiał iść zastąpić Izzy przy Alecu. Ostatnio czas stanowił dla niego koncepcję raczej abstrakcyjną, więc zapisywanie sobie tego typu rzeczy stanowiło niejako konieczność.
Krytycznie przyjrzał się workowi. Krwi już prawie nie było widać, Izzy nie powinna mieć się do czego przyczepić. A nawet jeśli to zniesie to jak mężczyzna.
 
Siostrę zastał podczas malowania sobie paznokci. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż to samo robiła wczoraj. I przedwczoraj. Nawet dwa razy. Zaczynał podejrzewać, że Izzy straciła nad tym kontrolę, ale nie zamierzał być tym, który jej o tym powie.
- Cześć – przywitał się i usiadł na podłodze obok łóżka Aleca. Wyjął z kieszeni mały nóż do rzucania i zaczął się nim bawić. Isabelle zmierzyła go zimnym spojrzeniem, nie podobało jej się, że wnosił do pokoju Aleca ostre przedmioty. Zupełnie jakby chłopak akurat ich potrzebował, żeby spróbować ponownie. A Jace wiedział, że spróbuje. Czuł, że brat miał przygotowany plan awaryjny a im nie udało się go po prostu odkryć. Nawet po przeszukaniu całego pokoju z pomocą run i magii. To nie mogła być tylko jedna buteleczka. Znał swojego brata i wiedział, że ten nie poprzestałby tylko na tym. Gdzieś musiał być plan B, może nie w tym pokoju, ale w Instytucie na pewno. Wiedział też, że oni sami go nie znajdą, nie jeśli Alec nie będzie tego chciał.
Postanowił, że namówi brata by powiedział mu, gdzie jest druga buteleczka. Niech tylko Alec się obudzi.
- Nie zapomnij zabrać tego ze sobą, jak będziesz wychodził – warknęła Izzy zamykając buteleczkę z żółtym lakierem. Jeszcze rano jej paznokcie były zielone.
Chciał coś odpyskować, ale w porę ugryzł się w język. Pamiętał, że wciąż był na cenzurowanym. Oraz o zaróżowionej skórze na dłoniach.
- Nie zapomnę.
Siostra spojrzała na niego z trudną do zinterpretowania miną. Po plecach przebiegł mu dreszcz.
- Obiecuję.
Izzy mruknęła pod nosem coś co zabrzmiało jak „debil”, pocałowała Aleca w policzek i wyszła z pokoju. Był pewien, że gdyby nie śpiący brat, trzasnęłaby drzwiami.
- Wiesz co, Alec? – Trącił zwisającą z łóżka dłoń chłopaka. Starał się przy tym nie patrzeć na opatrunki oplatające całe przedramię. – Wróć do nas, bo nam Izzy Instytut rozpierdoli. Ja wiem, że ty masz gdzie się podziać, ale pomyśl o nas. Chyba nie chcesz żebyśmy wszyscy zwalili się Magnusowi na głowę. Brooklyn mógłby tego nie wytrzymać.
Starał się żartować choć wiedział, że szło mu to raczej kiepsko. Widok brata w takim stanie bolał. Nie wspominając już o targającym nim poczuciu winy. Wciąż nie mógł uwierzyć, że był tak głupi by gloryfikować potwory, które… gwałciły jego brata. Musiał w końcu oswoić się z tym słowem. Wszelkie eufemizmy jakie stosowały mama z Isabelle wydawały mu się nie na miejscu. Miał wrażenie, że umniejszają w ten sposób tragedię jaką przeżył Alec.
Po raz kolejny zastanowił się co by było, gdyby to on poszedł pierwszy na misję z Rajem i Edgarem. Najgorsze, że tak właśnie miało być. Alec leżał wtedy chory w łóżku, z okropną grypą i choć bardzo mu się to nie podobało, oddał swoje miejsce na misji Jace’owi. Ale wtedy do gry wkroczył Robert. Wygłosił długą tyradę o tym, że Nocni Łowcy nie rezygnują z misji tylko z powodu głupiego przeziębienia i niemal siłą wypchnął syna ze starszymi Nefilim. Nie miało dla niego znaczenia, że Alec wyglądał i czuł się jak kupka nieszczęścia. Dlatego Jace’a nawet nie zdziwiło to, że po powrocie brat zamknął się w pokoju i odmówił jakichkolwiek komentarzy. Potrafił też zrozumieć to, że następnego dnia sam garnął się do misji. I kolejnego. Jemu też słowa Roberta siadły na psychikę a wiedział, że Alec wziął je do siebie sto razy bardziej.
Zaczął mieć pretensje do brata dopiero podczas drugiej wizyty starszych Łowców. Byli już po przysiędze parabatai i doskonale wyczuwał strach Aleca na samą myśl, że on – Jace – miałby pójść na patrol z Rajem i Edgarem. Wtedy myślał, że brat nie chciał pozwolić mu stać się jeszcze lepszym Nocnym Łowcą, co skutkowałoby większym uznaniem Roberta.
Teraz, gdy znał już prawdę, nienawidził siebie za każdą z tych myśli. A także nie mógł się powstrzymać przed analizowaniem „co by było, gdyby”. Gdyby Robert się nie wtrącił? Gdyby to on wtedy poszedł z tymi zboczeńcami?
Bardzo chciałby wierzyć, że nigdy nie pozwoliłby się nikomu dotknąć, w ten sposób. A nawet jeśli zmusiliby go do tego siłą, od razu by powiedział Maryse i Robertowi zakańczając gehennę nim ta w ogóle się rozpoczęła. Wiedział jednak, że szansa na to była znikoma. Raj i Edgar potrafili manipulować i zapewne znaleźliby sposób, żeby zapewnić sobie jego milczenie. Oraz pozwolenie na dalsze wykorzystywanie. Pozostawało tylko pytanie, czy byłby w stanie, tak jak zrobił to Alec, wziąć wszystko na siebie i cierpieć przez lata w milczeniu byle tylko oszczędzić krzywdy rodzeństwu. I czy szybciej by go to nie zniszczyło…
Nawet przed samym sobą nie potrafił udzielić szczerej odpowiedzi.
- Alec… - Znów trącił jego dłoń. – Kocham cię, wiesz?
 
Sześć demonów Drevak znalezionych i zniszczonych w okolicy Central Parku. Bez strat własnych i okolicznej ludności. Niewielkie obrażenia odniesione przez małoletniego Łowcę Alexandra Lightwooda, którego udział w misji został zatwierdzony przez Maryse Lightwood – szefową Instytutu Nowojorskiego.
Konieczne okazało się zastosowanie iratze. Małoletni Alexander Lightwood nie wykazuje oznak trwałego urazu…
 
Maryse znała treść raportu tak dobrze, że obudzona w środku nocy mogłaby recytować go akapit po akapicie. Podobnie jak wszystkie inne napisane przez Edgara podczas jego służby w Nowym Jorku. Zresztą nie różniły się one znowu tak bardzo. Jedyną zmienną było miejsce i rodzaj demonów. Reszta pozostawała stała.
Demony pokonane. Bez strat własnych i wśród Przyziemnych. Małoletni Alexander Lightwood zostaje lekko ranny.
Na Anioła! Jak ona wściekała się na Alexandra przy każdym takim raporcie! Czuła, że jego wieczne potknięcia stawiają ją w złym świetle, jako Nocną Łowczynię. Że wszyscy patrzą na nią poprzez pryzmat umiejętności jej syna. Dlatego też, bez mrugnięcia okiem, przyklepywała każdą kolejną prośbę Aleca o udział w misji z Rajem i Edgarem. Liczyła, że chłopak w końcu czymś się wykaże.
Teraz miała ochotę cofnąć się w czasie i nabić samą siebie, z przeszłości na pal. Jak mogła być tak głupia i zaślepiona?! Przecież znała swoje dziecko! Wiedziała, że Alec był dobrym wojownikiem; nawet pomimo swojego młodego wieku. Więc dlaczego, tak łatwo, przyjmowała do wiadomości informacje o jego porażkach? Za pierwszym razem może i faktycznie nie powinno jej to dziwić; w końcu atmosfera pierwszej prawdziwej misji na każdego wpływa inaczej. Poza tym Alec był wtedy chory, w ogóle nie powinien iść na patrol. Ale Robert się uparł a ona nic z tym nie zrobiła…
Tak. Pierwszy raz mogła sobie wybaczyć. Kolejnych już nie. Nawet nie porozmawiała z Alekiem o całej tej sytuacji. Nie interesował jej jego punkt widzenia, tylko to jak inni go widzą.
Ukryła twarz w dłoniach. Jakim cudem przeistoczyła się z tej szczęśliwej kobiety, wprost niemogącej się doczekać przyjścia na świat swojego pierwszego dziecka, w zimnokrwistą tyrankę, której to dziecko nie obchodzi?
Wciąż pamiętała uczucie noszenia Aleca pod sercem. To było takie cudowne mieć świadomość, że tam w środku, w niej, rozwija się nowe życie.
Za to bardzo starała się zapomnieć o innych aspektach ciąży, o których nikt wcześniej jej nie mówił i na które nie była gotowa. Wieczne nudności, puchnięcie stawów i permanentne zmęczenie. Oraz to uczucie odstawienia na boczny tor. Bo przecież będąc w zaawansowanej ciąży nie mogła chodzić na patrole. To było logiczne. A i tak odebrała to jako personalny atak. Informację, że nie jest wystarczająco dobrą Łowczynią.
A potem nastąpił poród, który wspominała jako najbardziej traumatyczne wydarzenie w jej życiu. Przynajmniej do niedawna. Przy ostatnich wydarzeniach nawet tamten ból wydawał się niczym.
Co dziwne przy Isabelle i Maxie było łatwiej…
Teraz, po raz tysięczny, przeglądając raporty, zaczęła się zastanawiać czy aby na pewno o niczym nie wiedziała. Może podświadomie czuła, że z jej dzieckiem działo się coś niedobrego, ale postanowiła nie reagować, żeby ukarać Aleca za to jak się czuła będąc w ciąży?
Z jednej strony wiedziała, że to głupie a takie myślenie nie przyniesie niczego dobrego.
Z drugiej… Nie potrafiła tak do końca wyrzucić tych myśli z głowy.
Sięgnęła po kolejne akta, ale nie zdążyła nic z nich przeczytać, bo przeszkodziło jej pukanie.
- Proszę! – krzyknęła i dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego, że płakała. A jak na złość nie miała pod ręką żadnej chusteczki ani nic czym mogłaby przetrzeć twarz. Dlatego niemal odetchnęła z ulgą, gdy do gabinetu weszła Catarina Loss. Kiedyś umarłaby ze wstydu na samą myśl, że jakikolwiek Podziemny mógłby ją zobaczyć w chwili słabości. Teraz miała to gdzieś. Tym bardziej biorąc pod uwagę, ile zawdzięczała Czarownicy.
- Coś z Alekiem? – spytała instynktownie, choć było to głupie. Gdyby cokolwiek działo się z jej synem to… Nieważne. Nie powinna w ogóle o tym myśleć.
- Nie. – Czarownica wyglądała na kogoś kto czuł się bardzo niekomfortowo w miejscu, w którym przyszło mu przebywać. I cóż, Maryse nie mogła jej za to winić. – Ale sprawa go dotyczy. Chciałam porozmawiać o dalszym leczeniu.
Łowczyni pokiwała głową.
- W porządku… Dasz mi chwilę? – spytała. Mimo wszystko wolała wyglądać profesjonalnie. Nie mówiąc już o tym, że naprawdę musiała wydmuchać nos.
Catarina uspokajająco machnęła ręką i Łowczyni zniknęła w łazience,
Kiedy z niej wyszła zastała Czarownicę przeglądającą zgromadzone na biurku dokumenty. Zawrzał w niej gniew, który jednak szybko wygasł. Catarina powinna przejrzeć te akta. Wszyscy powinni się z nimi zapoznać, żeby przekonać się jak złą matką była.
Czarownica dostrzegłszy powrót gospodyni odłożyła trzymaną kartkę na stosik innych. Nie wyglądała na zmieszaną przyłapaniem na grzebaniu w cudzych papierach. Już bardziej na zaniepokojoną.
- Więc o co dokładnie chodzi? – Jednym ruchem zgarnęła wszystkie papiery i cisnęła je do szuflady, nie przejmując się chronologią. Będzie mogła zająć się tym później.
Przez moment Catarina wahała się jakby chciała powiedzieć coś co nie spodoba się Maryse, ale ostatecznie zrezygnowała. Zaczęła mówić o dalszych krokach jakie należało podjąć w leczeniu Alexandra. Według niej chłopak powinien niedługo całkiem się wybudzić i wrócić do, w miarę normalnego funkcjonowania, bez przesypiania większej części dnia. Co wcale nie znaczyło, że wyzdrowiał w pełni. Nadal miał zakaz nie tylko chodzenia na misje, ale także podejmowania jakiejkolwiek większej aktywności fizycznej. Co oznaczało zero treningów. Tak po prawdzie najlepiej, żeby wychodził z łóżka jedynie do łazienki i z powrotem.
- Jad demona wyrządził spore szkody w jego organizmie i potrzeba czasu, żeby się z nimi uporać – argumentowała Catarina celowo ani słowem nie zająknąwszy się o psychice Alexandra.
Maryse nie miała zamiaru się z nią kłócić. Więcej. Skwapliwie notowała wszystkie wytyczne, łącznie ze sposobem rozszerzenia Alecowej diety. Podczas pisania dotarło do niej, że znów będzie musiała gotować dla swojego dziecka. Minęły lata, odkąd robiła to po raz ostatni i nie była pewna czy nadal potrafi.
- Tu są leki oraz zioła. – Na zakończenie Catarina położyła na biurku kilka nieprzezroczystych buteleczek wypełnionych płynami o różnej konsystencji oraz dwa skórzane woreczki. – Oczywiście będę wpadać co jakiś czas, żeby skontrolować postępy w regeneracji. – Naprawdę nie chciała by zabrzmiało to jak groźba a, mimo wszystko, przez twarz Maryse przebiegł cień.
Łowczyni przygryzła wargę. Wiedziała, że Alec odziedziczył ten gest po niej i w jakiś sposób napawało ją to dumą i niosło pociechę.
- A co z… - Głos uwiązł jej w gardle. Musiała odchrząknąć kilka razy nim znów była w stanie mówić. – Co z zapłatą?
Do tej pory nie poruszała tematu wynagrodzenia Catariny. Nie dlatego, że nie chciała jej zapłacić. Gdyby tylko kobieta zażądała oddałaby jej wszystkie fundusze jakimi dysponował Instytut Nowojorski. Oraz cały skarbiec Idrisu. Nawet jeśli musiałaby zmusić Roberta, żeby się tam włamał.
Nie, pieniądze nie stanowiły problemu. Po prostu nie wiedziała, kiedy i jak poruszyć ich temat.
Catarina spojrzała na nią z trudnym do zidentyfikowania wyrazem twarzy.
Cat właściwie nie wiedziała co odpowiedzieć. Nigdy nie zależało jej na pieniądzach a najlepszą nagrodą było kolejne uratowane życie. A już szczególnie w tym przypadku nie wyobrażała sobie przyjąć zapłaty. Przecież robiła to dla Magnusa.  Z drugiej strony wiedziała, że pieniądze stanowią jedyną formę podziękowania Podziemnym jaką znają Nocni Łowcy. A rozumiała, że Maryse Lightwood bardzo chce wyrazić swoją wdzięczność. Coś w tej złamanej kobiecie kazało jej powstrzymać wszystkie złośliwości jakimi pragnęła ją uraczyć.
- Na razie oddaj mi tylko za składniki leków – powiedziała w końcu. – A za resztę rozliczymy się, gdy Alec już do nas wróci.
Specjalnie nie użyła słowa wyzdrowieje; bała się, że to nigdy nie nastąpi. Przynajmniej psychicznie. Fizycznie pewnie wróci do normy, był w końcu Nocnym Łowcą a ci, żeby zacytować jej starego przyjaciela, byli odporni na wiedzę i trudni do zajebania, jednak psychika chłopaka już na zawsze pozostanie złamana. Współczuła Magnusowi, że zakochał się akurat w kimś takim. Najlepszym rozwiązaniem byłoby zerwanie tej dwójki, wiedziała jednak, że na to nie ma szans. I nie tylko z powodu przyzwoitości Magnusa. Jej przyjaciel naprawdę kochał tego chłopaka. Kiedy byli razem Magnus uśmiechał się w ten charakterystyczny sposób, którego nie widziała u niego od dziesięcioleci.
Miłość naprawdę potrafiła być przekleństwem jak się nad tym dłużej zastanowić.
- Ile?
Z zamyślenia wyrwał ją głos Maryse Lightwood. Podała jakąś losową kwotę a Łowczyni nawet nie drgnęła powieka, gdy ją odliczała.
Wziąwszy pieniądze Catarina spojrzała jeszcze na szufladę, w której zniknęły przeglądane przez nią wcześniej papiery.
- To – wskazała ją brodą – nie jest zdrowe.
Widziała jak Maryse zagryza wargi, żeby czegoś nie odszczeknąć. Wbrew sobie doceniła ten gest.
- Proszę. – Machnęła w powietrzu ręką i na biurku pojawiła się wymięta wizytówka. – Rozmowa z nią powinna pomóc.
Maryse z wahaniem sięgnęła po kartonik. Dłuższą chwilę wpatrywała się w wizytówkę jakby nie była w stanie poprawnie odczytać znajdujących się na niej słów. Przez twarz Łowczyni przebiegło całe spektrum emocji. Kolejny dowód na to, w jak złym stanie była. Stara Maryse Lightwood nigdy nie pozwoliłaby sobie na choćby uchylenie maski opanowania przed jakimś Podziemnym. Catarina zaczynała coraz bardziej jej współczuć. Ragnor zawsze powtarzał, że ma za miękkie serce.
- To Przyziemna – skonstatowała w końcu Łowczyni. – Przyziemna… Lekarka? – ostatnie słowo wypowiedziała jakby z wahaniem. Catarina rozumiała to. Nefilim raczej nie znali koncepcji psychologa czy też psychiatry. Większość z nich uważała, że problemy rodzące się w głowie są oznaką słabości i należy się ich pozbyć ciężką pracą.
- Tak. Ale wie o świecie cieni, więc jeśli ci się coś wymsknie nie będzie zdziwiona.
- Nocnym Łowcom nie wolno korzystać z pomocy Przyziemnych lekarzy.
Catarina tyko cudem powstrzymała się od prychnięcia.
- Wiem. – I to bardzo dobrze, dodała w myślach. – Ale są rzeczy, dla których warto porzucić zasady. Rozmowa z nią na pewno pomogłaby wam wszystkim. Łącznie, jeśli nie głównie, z Alekiem.
Maryse nie odpowiedziała a Czarownica postanowiła nie naciskać. Łowczyni i tak poczyniła spore postępy w wychodzeniu naprzeciw światu.
- Chociaż pomyśl nad tym – poprosiła.
Ku jej ogromnemu zdumieniu kobieta nie wyrzuciła wizytówki a schowała ją do szuflady biurka. Co prawda pod stertę innych papierów, ale to potrafiła zrozumieć. Lepiej, żeby nie wpadła w niepowołane ręce.
 
Alec nie spał. Jace mógł to stwierdzić z całą stanowczością. Mówiły mu o tym nie tylko wzmocnione zmysły Nocnego Łowcy, ale także więź parabatai. Z powodów blondynowi całkiem niezrozumiałych, jego brat udawał, że śpi zamiast, jak człowiek, z nim porozmawiać.
Chociaż… Po dłuższym zastanowieniu nie dziwił się Alecowi.
Brat mógł być zwyczajnie niegotowy na konfrontacje akurat z nim. Bolało, ale starał się to zrozumieć. A kiedy do głosu dochodziło urażone ego przypominał sobie twarz Aleca po ich ostatniej „rozmowie”.
Po dłuższym wahaniu i walce sam ze sobą, wziął kawałek kartki i nabazgrawszy na niej kilka słów wysłał ognistą wiadomość.
Na reakcję nie musiał długo czekać. Po niespełna dziesięciu minutach drzwi do pokoju się otworzyły i stanęła w nich Clary. Serce Jace’a zabiło mocniej. Kochał tę dziewczynę a ona trzymała go na dystans, od czasu tej niefortunnej kłótni z Alekiem. Wiedział, że przesadził i zasłużył na karę, ale ignorowanie ze strony brata wydawało mu się wystarczające. Clary mogłaby mu darować. Tym bardziej, że naprawdę potrzebował wsparcia.
- Cześć. – Dziewczyna uśmiechnęła się niepewnie. Jace zauważył, że pod pachą trzymała szkicownik i pudełko kredek. Czyli wszyscy zaczynali traktować dyżury przy Alecu jako stały element rzeczywistości.
- Cześć – odpowiedział. Chciał dodać „dzięki, że przyszłaś”, ale wtedy wyszłoby na jaw, że poprosił dziewczynę o skrócenie jego dyżuru. Nie chciał by Alec poczuł się winny.
- To ja będę się zbierał – powiedział wstając. Rzucił jeszcze ostatnie szybkie spojrzenie w stronę Aleca i nim którakolwiek część jego umysłu zdołała mu przetłumaczyć jak zły był to pomysł, pocałował chłopaka w czoło.
- Trzymaj się bracie.
Niemal wybiegł z pokoju zapominając zamknąć za sobą drzwi. Clary zrobiła to za niego ciężko przy tym wzdychając.
- Głupek.
Kąciki ust Aleca powędrowały do góry. Postanowiła udawać, że tego nie widzi. Jeśli chłopak chciał zachować dystans to miał do tego prawo.
- Cześć Alec – powiedziała i siadła w zwolnionym przez Jace’a fotelu. Przez jakiś czas obserwowała Aleca, ale kiedy ten wciąż udawał, że śpi wzięła się za rysowanie.
Zajęcie pochłonęło ją do tego stopnia, że niemal całkiem straciła kontakt z otaczającym ją światem, dlatego prawie podskoczyła słysząc głos Aleca.
- Co rysujesz?
- Boże! Alec! – Złapała się za pierś w okolicy serca. – Przestraszyłeś mnie.
- Będąc Nocnym Łowcą powinnaś mówić „Na Anioła”.
Chwilę zajęło jej zrozumienie, że chłopak spróbował zażartować.
- Postaram się zapamiętać. – Posłała mu uśmiech. – Jak się czujesz?
Przygryzł wargę jakby się nad czymś głęboko zastanawiał.
- Co rysujesz? – powtórzył swoje pytanie a Clary zdusiła westchnięcie. Dotarcie do Aleca mogło okazać się dużo trudniejsze niż początkowo zakładali.
Sięgnęła po upuszczony rysunek i obróciła go w stronę chłopaka. Ten wydał z siebie zduszony jęk. Dziewczyna zachichotała.
- Rozumiem, że ci się podoba.
 W odpowiedzi tylko pokiwał głową, niezdolny wydobyć z siebie głosu. Rysunek go oczarował. Przedstawiał Magnusa rzucającego jakieś zaklęcie. Jego chłopak wyglądał oszałamiająco. Clary doskonale uchwyciła wszystkie szczegóły. Łącznie z tym specyficznym odcieniem niebieskiego jaki miała magia Magnusa.
- Jak chcesz mogę ci go dać, kiedy skończę – zaproponowała dziewczyna, pod wpływem impulsu. Chyba jeszcze nikt, wliczając w to mamę i Luke’a, nie patrzył na jej rysunek z takim zachwytem. Dlatego nie czuła żalu na myśl, że miałaby się z nim rozstać. Nawet jeśli zwykle nie obdarowywała innych swoimi pracami. Zwłaszcza takimi, z których była dumna. Jednak Alec na to zasługiwał. Na to i na wiele więcej.
- Mówisz poważnie? – Przeniósł wzrok na nią. W jego oczach błyszczało coś dziwnego. Jakby spodziewał się, że zaraz powie, iż żartowała a on nigdy więcej nie zobaczy tego rysunku. Jak często musiano mu odmawiać tego czego chciał, skoro nawet w tak prostej propozycji doszukiwał się drugiego dna? Zabolało ją serce na samą myśl.
- Oczywiście! – zapewniła nieco zbyt gorliwie. – A jeśli chcesz to mogę nawet narysować was razem. Co ty na to?
Alec gwałtownie pokręcił głową.
- Nie… Nie rysuj mnie… - poprosił. Brzmiał przy tym tak smutno, że Clary miała ochotę przeciwstawić się mu i stworzyć jego portret pokazując go światu takim, jakim ona go widziała. Jednego z najsilniejszych ludzi na ziemi. Wiedziała jednak, że Alec uznałby to raczej za rodzaj szyderstwa niż faktyczny komplement.
- W porządku. A więc sam Magnus.
Kiwnął głową a jego twarz nieco się rozpogodziła.
Chciała wrócić do rysowania, ale jedna rzecz nie dawała jej spokoju.
- Alec… Potrzebujesz czegoś? Wody? A może jesteś głodny?
Pokręcił przecząco głową by po sekundzie czy dwóch rozchylić usta w niemym pytaniu.
- O co chodzi? – spytała a widząc jego minę szybko dodała. – Co by to nie było, nie będę zła.
Alec nie wyglądał na przekonanego a mimo to odważył się, zadać pytanie.
- Czy mogę patrzeć, jak rysujesz?
Na końcu języka miała odmowę, proces twórczy był dla niej bardzo osobistym przeżyciem i rzadko komu pozwalała w nim uczestniczyć. Zaraz jednak przypomniała sobie z kim rozmawia.
- Pewnie.
Wstała z fotela i przestawiła go tak by Alec, siedząc na łóżku miał możliwość spoglądać jej przez ramię. Po czym pomogła chłopakowi usiąść i oprzeć się o poduszki. Łowca wyglądał na zawstydzonego i podekscytowanego jednocześnie.
- W porządku? – zapytała, gdy zajęła już miejsce i ustawiła szkicownik.
Alec poprawił się kilka razy na poduszkach.
- Tak – odpowiedział w końcu. – Dziękuję.
Uśmiechnęła się do niego po czym wróciła do rysowania.
Myślała, że to będzie trudne, z Alekiem wciąż patrzącym jej przez ramię. Okazało się, że nie miała racji. Rysowanie w towarzystwie Aleca było jedną z najłatwiejszych rzeczy pod słońcem. W ogóle nie czuła presji, która zwykle towarzyszyła jej podczas pokazywania swoich prac innym. Tak jakby wiedziała, że ma w chłopaku pełne poparcie. Że nie skrytykuje jej nawet jeśli efekt końcowy będzie daleki od zadowalającego. Po prostu pokaże co mogłaby zrobić lepiej i zachęci do spróbowania ponownie. Taki właśnie był Alec dla ludzi, których kochał. Nie wytykał błędów. Pokazywał im je, jednocześnie namawiając do kolejnej próby. A także z całych sił pomagał by w przyszłości można było ich uniknąć. A to wszystko w tak miły i taktowny sposób, że człowiekowi robiło się ciepło na sercu. Naprawdę żałowała swojego pierwotnego podejścia do chłopaka. Gdyby nie była tak zaślepiona urodą i wdziękiem Jace’a… Ona i Alec mogliby dogadać się dużo wcześniej. I być może tego wszystkiego dałoby się uniknąć.
Zerknęła kątem oka na chłopaka. Patrzył w jej rysunek jak urzeczony, oczy mu błyszczały i widać było, że naprawdę pragnie zobaczyć efekt końcowy. Był trochę jak dziecko, które czeka na rozpakowanie gwiazdkowego prezentu.
Dlaczego tyle zła musiało spaść na tak dobrą osobę?
- Powiedziałaś im.
Z rozmyślań wyrwały ją słowa Alexandra. Wiedziała o czym mówił. Dla każdego byłoby to oczywiste. Poczuła, jak żołądek związuje jej się w supeł. Wtedy, gdy wszyscy czuwali przy nieprzytomnym Alecu wyjawienie prawdy wydawało jej się jedyną słuszną decyzją jaką mogła podjąć. Teraz – widząc minę Alexandra – nie była już tego taka pewna. To śmieszne, w ten najgorszy możliwy sposób, ale wydawało jej się, że chłopak szybciej by doszedł do siebie, gdyby prawda nie wyszła na jaw. I wszystko byłoby normalnie. Przynajmniej do następnej wizyty Raja i Edgara. Albo kolejnej głupiej kłótni z Jace’em.
- Tak – potwierdziła starając się brzmieć pewnie i stanowczo. – Musiałam.
Alec smętnie pokiwał głową jakby w ogóle jej nie wierzył, ale był przyzwyczajony do tego, że jego życiem kierują decyzje wyższej wagi.
- Powiedz… - Podciągnął kolana pod brodę i objął je ramionami. Syknął, gdy naruszył jeden z opatrunków. Na szczęście żadna z ran się nie otworzyła. Clary była pewna, że sama nie zatamowałaby krwawienia a wzywanie teraz kogokolwiek wydawało jej się złym posunięciem.
- Powiedz… - odezwał się znowu Alec. – Jak bardzo, oni wszyscy, teraz mną gardzą?
W pierwszej chwili do Clary nie dotarło to, co właśnie usłyszała. Miała wrażenie, że mózg płata jej figla każąc słyszeć słowa, które nie miały prawa paść. Patrzyła na Aleca zszokowana, ale zacięty wyraz jego twarzy upewnił ją, że to wcale nie były halucynacje. On naprawdę o to zapytał.
- O czym ty…
- Po prostu odpowiedz – przerwał jej. – Tylko szczerze. Nie musisz kłamać.
Widziała jak jego ramiona drżały od powstrzymywanego płaczu.
On naprawdę w to wierzy, dotarło do niej. Alec naprawdę wierzył, że rodzina gardziła nim, bo był wykorzystywany seksualnie. Jak mocno skrzywdzono tego chłopca w przeszłości, że w ogóle dopuszczał do siebie tego typu myśli?
- Alec…  - Odłożyła szkicownik i usiadła przy Łowcy. Ten jeszcze bardziej skulił się w sobie. Wyglądał teraz na zdecydowanie mniejszego niż mógłby być nastolatek jego postury. Ta reakcja nieco ją otrzeźwiła i zrezygnowała z przytulenia go. Musiała pamiętać, że Alexander nie potrafił odmawiać dotyku. Zatracił umiejętność stawiania granic i szanowania własnej przestrzeni osobistej.
- Nikt tobą nie gardzi – powiedziała spokojnie choć w środku cała aż się gotowała z wściekłości. Na Jace’a, na Isabelle, na rodziców Aleca, na Nocnych Łowców w ogóle i w końcu na świat, który pozwolił by coś tak złego przytrafiło się komuś tak dobremu jak Alexander Lightwood.
- Mówiłem, że nie musisz kłamać. – Cały czas wzrok skupiony miał na kołdrze i ani razu go nie podniósł.
- Nie kłamię! – krzyknęła a Alec mocniej zacisnął palce na rękawach piżamy. – Przepraszam – zmitygowała się. – Ale naprawdę nie kłamię. – Znów wróciła chęć przytulenia chłopaka, ale ponownie udało jej się ją powstrzymać. Ostatnio Alec poprosił o przytulenie. Jeśli będzie go potrzebował zrobi to ponownie. Albo zwyczajnie jej na to pozwoli.
- Czy mogę cię przytulić?
Po chwili zastanowienia Alec kiwnął głową i Clary objęła go ramieniem. Początkowo siedział sztywno jakby obcy dotyk go bolał, ale w końcu rozluźnił się do tego stopnia, że położył jej głowę na ramieniu.
- Nikt tobą nie gardzi – powiedziała przeczesując mu włosy. – Wszyscy są pod wrażeniem twojej siły.
Nic na to nie odpowiedział. Clary miała wrażenie, że w ogóle jej nie uwierzył.
 
Choć do tej pory wydawało się to niemożliwe, drzwi Instytutu Nowojorskiego trzasnęły z hukiem, który wstrząsnął całym budynkiem. A wszystko to za sprawą Isabelle Lightwood, która przeszła przez nie niczym jedno wielkie, wściekłe tornado.
Młoda Łowczyni cała, od czubka głowy po obcasy absurdalnie wysokich szpilek, ociekała demoniczną posoką. W dodatku jej strój bojowy przypominał obraz nędzy i rozpaczy. Kurtce brakowało rękawa, na plecach ziały trzy wielkie dziury a spodnie wyglądały jakby dorwał się do nich wyjątkowo nadpobudliwy szczeniak.
W niewielkiej odległości za dziewczyną kroczył Jace Herondale. On wcale nie wyglądał lepiej. Nawet jego wrodzony urok niegrzecznego chłopca nie był w stanie zniwelować ogólnego obrazu rzeczywistości pod tytułem „spieprzyłem sprawę”. Bo trudno wyglądać dobrze i fajnie, gdy z włosów ścieka brunatna maź będąca niedawno częścią wnętrzności demona.
Na końcu dreptała Clary z miną mówiącą „mamo ja chcę do domu”. Ona też była cała w posoce a jej strój bojowy nadawał się tylko do śmieci. W dodatku to czego nie tak dawno była świadkiem sprawiło, że prawie posikała się w majtki. Jeśli tak wyglądało życie Nocnych Łowców to niech ktoś zatrzyma ten pociąg, ona wysiada.
Atmosfera była tak gęsta, że można było ją kroić nożem. I trzeba by uważać, żeby tego noża nie złamać. Lepiej nadawałoby się do tego serafickie ostrze.
W końcu Izzy nie wytrzymała. Stanęła na środku korytarza, położyła dłonie na biodrach i odwróciła się w stronę Jace’a.
- Jesteś cholernym idiotą!
Brat spojrzał na nią spod byka.
- Ja? To ty rzuciłaś się na tego demona bez żadnego planu!
- Miałeś mnie osłaniać!
- Skąd mogłem wiedzieć?! Nic nie powiedziałaś!
- Alec by wiedział!
Po tych słowach nastała nieprzyjemna cisza. Clary, która do tej pory przysłuchiwała się całej kłótni z boku bała się nawet głośniej odetchnąć. Rodzeństwo patrzyło się na siebie z mieszaniną złości i poczucia winy. W końcu Izzy się przełamała.
- Przepraszam – szepnęła i opuściła ramiona. Tak naprawdę nie była zła na Jace’a. Przecież nie zachowywał się inaczej niż zwykle. Podobnie jak ona. Oboje rzucili się w wir walki nie myśląc o konsekwencjach, przyzwyczajeni do tego, że ktoś – Alec – czuwa. Kiedy zabrakło ochrony starszego brata dotarło do nich jak słabymi Nocnymi Łowcami byli. Kurwa mać! Właśnie o mało nie pokonało ich stadko pomniejszych demonów! Bez Aleca, który łączył wszystko w całość i panował nad strategią, ich osobiste talenty niewiele dawały w prawdziwej walce.
- Brakuje mi go – powiedziała cicho Łowczyni. I wcale nie chodziło jej tylko o ten jeden konkretny patrol. Brakowało jej Aleca na co dzień. Jego burczenia przy śniadaniu, nim wypił swoją kawę, marudzenia, gdy znienacka wparowywała do jego pokoju, żartów podczas treningu, tego, że zawsze miał dla niej dobre słowo i ciepły uśmiech nawet jeśli wcześniej podniosła mu ciśnienie. Nie potrafiła przejść do porządku dziennego z tym, że jej starszy brat, jej ostoja, teraz sam potrzebował pomocy.
- Mi też – powiedział Jace i podszedł do siostry. Po krótkim zastanowieniu mocno ją przytulił. – Nawet nie wiesz jak bardzo.
Nikt nie wiedział. Jego runa parabatai, bez względu na to czy wyczuwał Aleca czy też nie, bez przerwy pulsowała tępym bólem. Cały czas. Ciągle przypominała mu, że jego brat leży złamany w swoim pokoju a on nie może zrobić nic by mu pomóc.
- Ale postaram się go godnie zastępować, do jego powrotu – obiecał. – Już nigdy nie pozwolę żebyś naraziła się na jakiekolwiek niebezpieczeństwo.
Nawet nie chciał myśleć o tym, co by mu zrobił Alec, gdyby Izzy stała się jakaś krzywda, kiedy była pod jego opieką. Sam też nigdy by sobie tego nie wybaczył.
Izzy chciała odwarknąć, że wcale nie potrzebuje opieki, ale głos uwiązł jej w gardle. Bo prawda była taka, że… potrzebowała. I to bardzo. Do tej pory świadomość, że zawsze będzie ktoś kto ją obroni stanowiła integralny element jej egzystencji. Nie znała innego życia. Życia bez Aleca. Uzależniła się od tego i kiedy zabrakło starszego brata poczuła jakby straciła część siebie.
- Dziękuję.
Jace nie był Alekiem, ale na pewno bardzo się starał.
Naraz w korytarzu dało się słyszeć czyjeś powolne kroki. Cała trójka, jak na komendę, odwróciła się w tamtą stronę. Tylko po to by zobaczyć…
- Alec?! – Izzy nie mogła uwierzyć własnym oczom. – Co ty tu robisz? Powinieneś odpoczywać!
Widok brata sprawił jej niemal fizyczny ból. Alec wydawał się tak bardzo nie na miejscu stojąc boso na korytarzu, ubrany jedynie w piżamę w misie. Wyglądał trochę jak dziecko, które się zgubiło a trochę jak pacjent intensywnej terapii z rozczochranymi, brudnymi włosami, śmiertelną niemal bladością i wielkimi worami pod oczami.
- Alec? – Zrobiła krok w jego stronę, ale brat w tym samym momencie się cofnął, nie pozwalając jej się zbliżyć. – Alec? – powtórzyła starając się ukryć ból wypełniający ją od środka. – Co się stało?
Dopiero po chwili zobaczyła, że chłopak miał szeroko otwarte z przerażenia oczy. Wyglądał jak ktoś przyłapany na gorącym uczynku.
Jace czuł podskórnie, że coś tu było nie w porządku. Jego runa parabatai pulsowała mocniej niż zwykle a wewnętrzny zmysł przetrwania bił na alarm silniej niż podczas polowania. Całe ciało krzyczało, że musi ratować brata. Swojego parabatai.
Przyglądał się bratu z niepokojem. Wiedział, po prostu wiedział, o co chodziło. W końcu to dostrzegł. Mały rozbłysk światła na tym co Alec trzymał w dłoni. Nie myślał, zadziałał instynktownie. Odepchnął Izzy i złapał brata za nadgarstek. Chłopak krzyknął z bólu i szoku a jego oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej.
- Nie… - wyszeptał bezskutecznie starając się uwolnić rękę. Jace odruchowo wzmocnił uścisk. Zadziałały instynkty Nocnego Łowcy.
- Nie… proszę… Zostaw… - Alec zaczął niemal skomleć. Wciąż się szamotał, ale nie było w tym grama siły. – Nie rob tego… Błagam…
Nagle umilkł i zaczął oddychać tak szybko, że Izzy od samego patrzenia kręciło się w głowie. I chyba to pomogło jej przezwyciężyć marazm w jaki wpadła. Sama wyrwała rękę Aleca z uścisku Jace’a po czym złapała brata za ramiona. Poczuła się nieswojo. Nie musiała w ogóle używać siły. Alec był bezbronny jak nowonarodzone kocię.
- Alec… - powiedziała głośno i wyraźnie starając się przebić przez spazmatyczne wdechy brata. – Słyszysz mnie?
Spróbował jej się wyrwać co bardziej zobaczyła niż poczuła. Pozwoliła mu na to; w tej chwili nie było dla niego nic gorszego niż niechciany dotyk.
- Alec.
Z rozpaczą patrzyła, jak brat obejmuje się ramionami i wciąż hiperwentylując opada na kolana, wprost na kamienną podłogę. Dało się słyszeć nieprzyjemne chrupnięcie. Alec nawet się nie skrzywił. Nadal patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem. Mentalnie nie było go w Instytucie, utknął gdzieś wśród swoich koszmarów.
- Alec! Proszę! Wróć do nas! Wszystko jest w porządku! Już nikt cię nie skrzywdzi.
Brat nie reagował, zupełnie jakby jej nie słyszał a ona nie wiedziała jak do niego dotrzeć. Spojrzała na Jace’a, ale on też wyglądał jakby utknął we własnym świecie. Być może runa parabatai przekazywała mu część paniki Aleca. Tak czy inaczej nie miała z niego żadnego pożytku.
Nieoczekiwanie pomoc nadeszła od Clary. Dziewczyna klęknęła obok Alexandra. Widać było, że się boi, ale przezwyciężyła strach i ostrożnie wzięła chłopaka za rękę.
- Już dobrze – uspokoiła go, gdy się szarpnął. – Jesteś bezpieczny Alec.
Położyła jego rękę na swojej piersi, tam, gdzie biło jej serce.
- Widzisz? Wszystko jest dobrze. Wsłuchaj się i oddychaj razem ze mną.
Zaczęła oddychać spokojnie i głęboko. Początkowo Alec nie reagował. Dopiero po dłuższej chwili zaczął naśladować oddechy dziewczyny jednocześnie się uspokajając. Oddech mu się wyrównał a w oczach pojawiło zrozumienie. Za którym przyszło przerażenie i wstyd.
- Clary?
- Tak. – Dziewczyna uśmiechnęła się jednocześnie puszczając rękę Aleca. – Wszystko jest dobrze. – Wstała pozwalając zająć swoje miejsce Izzy. Wiedziała, że teraz lepiej będzie, jeśli Alec będzie miał teraz przy sobie kogoś komu ufa.
- Izzy? – W oczach Aleca pojawiła się niewielka ulga. – Ja…
- Ciiii… - Uspokoiła go. – Jest dobrze.
Nie było. Wiedział to. Znów okazał się słaby. I to w momencie, gdy po raz kolejny zdecydował podjąć walkę. Ale żeby to zrobić musiał załatwić jeszcze jedną sprawę. Wiedział, kiedy rodzeństwo wyszło na misję i wtedy wymknął się z pokoju. Liczył, że wróci nim ktokolwiek dostrzeże jego nieobecność. Niestety osłabione ciało pokrzyżowało jego plany i został złapany podczas szwendania się po Instytucie. A potem było już tylko gorzej. Zobaczył rodzeństwo niemal skąpane w posoce. Nie wyglądali na rannych, ale jego mózg już zaczął snuć fantastyczne teorie na temat ich śmierci. I oczywiście to on byłby temu winien. Bo zamiast iść z nimi wylegiwał się w łóżku.
Tak bardzo zagłębił się w świat koszmarów, że niemal całkiem stracił kontakt z rzeczywistością. Przynajmniej do momentu, gdy Jace chwycił go za nadgarstek. Wtedy jego mózg przełączył się na wyższy poziom horroru. Znów był dzieckiem. Znów Raj i Edgar zaciągali go w zaułek, żeby…
Nie pozwolił reszcie wspomnień wydostać się na powierzchnię. Zanurkował w ciemność. Z której wydostało go dopiero bicie serca Clary.
- Przepraszam – wyjąkał.
- Nie masz za co. – Dziewczyna wciąż przy nim kucała. – Czy mogę cię dotknąć? Pomogę ci wstać – wyjaśniła widząc jego zdezorientowaną minę.
Zastanowił się czy był gotów na dotyk.
- Chyba tak – wyszeptał.
Izzy ostrożnie dotknęła jego ramienia. Wzdrygnął się, lecz była to jedyna reakcja. Siostra pomogła mu wstać a potem pozwoliła mu na sobie zawisnąć. Nie był w stanie ustać na nogach.
- Chodź, zaprowadzę cię do pokoju.
Ruszyli powolnym krokiem. Clary dreptała za nimi jako ciche wsparcie.
Jace ledwie zarejestrował całe zdarzenie. Ciągle gapił się w to co wypadło z ręki Aleca, gdy go chwycił.
Mała szklana buteleczka wypełniona czarnym płynem.

1 komentarz:

  1. O mamo...uwielbiam to opowiadanie...jest takie...z jednej strony smutne ale z drugiej w jakiś sposób tak mocno wciągające. Czekam na kolejny rozdział ❤️

    OdpowiedzUsuń