WRÓĆ DO NAS
5
Znalezienie
skrytki okazało się dużo trudniejsze niż Magnus przypuszczał. Po pierwsze
stojak z halabardami ważył chyba tonę a on, w całym swoim rozgoryczeniu, nie
pomyślał o użyciu magii do jego przesunięcia. Gdyby nie pomoc Maryse, która miała
wystarczająco przytomności umysłu by aktywować runę siły, zapewne poległby już
na starcie.
Potem
zaś trzeba było znaleźć odpowiednią cegłę. To zadanie również nie należało do
łatwych, bo wszystkie wyglądały tak samo. Magnus musiał dotknąć każdej z nich,
by w końcu, po niemal kwadransie poszukiwań znaleźć tę, o której mówił Alec.
Kiedy
już miał ją wyjąć coś zatrzymało go w miejscu. Strach przed tym, co tam
znajdzie. I niepewność czy sobie z tym poradzi. Maryse chyba czuła to samo co
on, bo w ogóle go nie pospieszała choć miał świadomość tego jak całe ciało
kobiety drżało z niepewności.
-
Na trzy? – zapytał wiedząc, że nie może spędzić przed tą ścianą całego dnia. Łowczyni
chrząknęła potakująco. – Ok… No to lecimy. Jeden… Dwa… Trzy!
Jednym
szarpnięciem wyciągnął cegłę ze ściany i nim mózg zdołał go przekonać, że to
nienajlepszy pomysł, włożył rękę do powstałego zagłębienia. Jego palce niemal
od razu natrafiły na gładką zimną powierzchnię. Szkło. Chwycił przedmiot i
wyjął go ze ściany. Na jego widok Maryse wciągnęła ze świstem powietrze a sam
Magnus zaklął w swoim ojczystym języku. Trzymał bowiem butelkę pełną jadu
demona. Prawdę mówiąc czegoś takiego właśnie się spodziewał jednak uderzył go
jej rozmiar. Butelka była przynajmniej dwa razy większa od tej, którą znaleźli
w pokoju Aleca, tuż po próbie. Oraz tej, którą oddał mu Jace.
Magnus
i Maryse spojrzeli sobie w oczy. Oboje myśleli o tym samym. Gdyby Alec
skorzystał z tych zapasów, straciliby go.
-
Jakim cudem tego nie znaleźliśmy? – zapytała Maryse głucho. Przecież sama
kierowała poszukiwaniami. Magnus, bez słowa, pokazał jej drugą stronę cegły
zasłaniającej skrytkę. Poza runami znajdował się tam też tekst jakiegoś
zaklęcia.
-
To było nie do wyśledzenia – wyjaśnił widząc niezrozumienie w jej oczach. –
Myślę, że gdyby Alec mi o niej nie powiedział, w ogóle nie dotarłbym do
skrytki. Jakiś Czarownik odwalił kawał dobrej roboty.
Maryse
głośno przełknęła ślinę. W tym momencie miała ochotę dorwać tego bezimiennego
Czarownika i wysłać go na tortury do Clave. Wiedziała jednak, że było to
jedynie przekierowanie złości na samą siebie. Dlaczego niczego wcześniej nie
zauważyła? Jakim cudem Alec był w stanie tworzyć skrytki w Instytucie bez jej
wiedzy? I skąd, na Anioła, miał tyle demonicznego jadu?
Magnus
nie rozpoznawał śladu magii pozostałego na resztach zaklęcia, co było dziwne,
bo wydawało mu się, że znał wszystkich Czarowników w Nowym Jorku. Czyżby Alec zabezpieczył
się i poprosił o pomoc kogoś spoza miasta? Znając chłopaka nie było to
wykluczone.
Walczył
ze sobą by nie wyśledzić tajemniczego Czarownika i nie zażądać wyjaśnień, ale
bardzo źle by to wyglądało w kontekście jego pozycji oraz Porozumienia. No i istniało
też coś takiego jak tajemnica zawodowa. Nieważne jak bardzo zraniony się czuł,
musiał odpuścić.
-
Co z tym zrobimy? – zapytała Maryse a on uświadomił sobie, że od dobrych
dwudziestu minut klęczy na zimnej podłodze. Podniósł się z trudem a jego kolana
skrzyknęły. Poczuł się staro. Na szczęście Łowczyni miała na tyle taktu by nie
pospieszyć mu z pomocą.
-
To o co poprosił mnie Alec – powiedział beznamiętnie. – Zniszczę to. A zaraz
potem przeskanuję cały budynek w poszukiwaniu innych skrytek. – Nie pytał jej o
zgodę, choć przecież powinien, była ostatecznie głową Instytutu. Nie. On
informował co zamierza zrobić.
Na
szczęście Maryse popierała jego plan i nie poczuła się urażona odsunięciem jej
od sfery decyzyjnej.
-
Myślisz, że jest tego więcej? – spytała a w jej głosie pobrzmiewał strach.
Magnus
wzruszył ramionami. Maryse wciąż nie wiedziała o buteleczce, którą dał mu Jace.
Teraz sam Alec poinformował ich o położeniu kolejnej. To dawało razem trzy.
Bezpieczna liczba. W idealnym świecie tyle by wystarczyło. W idealnym świecie
przekazanie przez Aleca tej informacji Magnusowi oznaczało, że chłopak zamierzał
zawalczyć i chciał zostać odseparowany od wszelkich pokus. Z tym, że oni nie
żyli w idealnym świecie.
-
Wolę to sprawdzić osobiście. Ostrożności nigdy za dużo.
Pokiwała
głową.
-
A jak w ogóle czuje się Alec?
-
Śpi. Ataki paniki są wykańczające zarówno psychicznie jak i fizycznie. – Choć
musiał przyznać, że Alec i tak długo wytrzymał biorąc pod uwagę wszystko co się
na niego zwaliło. Magnus siedział przy chłopaku niemal godzinę nim ten zasnął
na tyle głęboko, że nie budził go każdy najmniejszy szmer. Dopiero wtedy
odważył się użyć magii, by zmienić pościel na czystą oraz odświeżyć samego
Aleca. Wiedział z własnego doświadczenia, że prysznic potrafił zdziałać cuda.
Co prawda kąpiel pozostawała poza zasięgiem Łowcy, ale odpowiednie zaklęcie
działało równie dobrze.
Gdy
skończył czarować poświęcił kolejny kwadrans na upewnienie się, że Alec na
pewno mocno śpi (nie chciał już rzucać na chłopaka tego typu czarów) i dopiero wtedy
poszedł do Maryse. Był pewien, że sam nie podoła zadaniu jakie wyznaczył mu
Alec. W ten oto sposób oboje znaleźli się w tym miejscu i tak naprawdę nie
wiedzieli co dalej.
Naraz
Magnusowi coś się przypomniało.
-
A co z Maxem?
Maryse
drgnęła wyrwana z własnej spirali myśli.
-
Izzy napisała, że zabiera go gdzieś na lody. Oboje potrzebowali wyrwać się z
tego miejsca. – Bolało ją to, że syn zgodził się pójść z siostrą a nie
przyszedł do niej po pomoc. Czy wszystkie jej dzieci uważały ją za wyrodną
matkę, na którą nie można liczyć?
Pokiwał
ze zrozumieniem głową.
-
Wcale im się nie dziwię. Ja też zawsze nie mogę się doczekać aż stąd zniknę.
Macie kiepskie feng shui – spróbował zażartować. W końcu Catarina kazała mu wziąć
się w garść. A żarty zawsze były tym czym walczył ze światem. – Co? – zapytał widząc minę kobiety. Ewidentnie
jego odpowiedź jej nie podpasowała. Okej, może to nie był najlepszy dowcip, ale
w dobrym tonie byłoby się przynajmniej uśmiechnąć a nie robić minę jakby
wyrządził jej krzywdę.
-
Miałam nadzieję, że uda mi się cię namówić na zostanie i… popilnowanie tego
małego piekiełka – wyznała nie patrząc na niego. – Nie tylko Aleca… Wszystkich…
Ja… Muszę wyjść.
Kiedy
myślał, że może w końcu uda mu się stworzyć wspólny front z Maryse Lightwood ta
pokazywała mu, iż Nocny Łowca na zawsze pozostanie Nocnym Łowcą traktującym
Podziemnych jak tanią siłę roboczą.
-
Mam być niańką? – Skrzyżował ręce na piersi i wyprostował się by jeszcze
bardziej górować nad kobietą. Na szczęście wcześniej już wysłał butelkę z jadem
do swojego mieszkania, więc nic nie psuło majestatycznej pozy. No może jego
strój, ale o tym postanowił na razie nie myśleć. – A ty co będziesz w tym
czasie robić? – W sytuacji jakiej znajdowała się Maryse nie znajdował żadnej
rzeczy a tyle ważnej by zostawiać Aleca samego. Czy którekolwiek z pozostałych
dzieci. Może któremuś coś padnie na mózg i a nuż uznają, że potrzeba im wsparcia
matki?
Kobieta
skuliła się w sobie po czym rozejrzała na boki jakby chcąc się upewnić, że nikt
ich nie słyszy.
-
Ja… Mam wizytę u… psychologa – ostatnie słowo wypowiedziała szeptem a Magnus dosłownie
zamarł niepewny czy dobrze usłyszał.
-
Psychologa? – upewnił się. Co prawda Catarina wspominała, że zostawiła Maryse wizytówkę,
ale gotów był postawić całą swoją magię, że kobieta nigdy nawet by nie
pomyślała o skorzystaniu z niej. To godziło w zbyt wiele praw Clave a Maryse
Lightwood nie była tego typu osobą.
-
Tak. – Wyglądała jednocześnie na zawstydzoną i zdeterminowaną. – Chcę wiedzieć,
jak mam rozmawiać z Alekiem. Jak mu pomóc… Uważasz, że to zły pomysł? – zapytała
widząc jego minę.
Gwałtownie
pokręcił głową.
-
Nie. Uważam, że to doskonały pomysł. I nie ma sprawy. Zostanę w Instytucie i
będę robił za niańkę. A także krył, gdyby pojawił się jakiś problem z Clave.
Maryse
posłała mu pełen wdzięczności uśmiech.
Był
tak roztrzęsiony, że ledwie zarejestrował wyjście z Instytutu. Zresztą niewiele
go to obchodziło. Przed oczami wciąż miał widok Aleca kołyszącego się wprzód i
w tył, podczas gdy po jego ręce płynęła krew. Co takiego zrobił, że brat
zareagował w ten sposób? Nie miał pojęcia, ale podskórnie wiedział, że to jego
wina. Dlatego posłusznie dał się ciągnąć siostrze pewien, że zaraz otrzyma karę.
W końcu zrobił coś czego nie wolno mu było robić. Dopytywał o powody Aleca.
Niezmiernie
się zdziwił, kiedy Izzy zatrzymała się przed przyziemną lodziarnią. Przez
chwilę kontemplowała szyld nad drzwiami, by ostatecznie mruknąć coś pod nosem.
Max był niemal pewny, że usłyszał „nada się”. Weszli do środka a ich przybycie
od razu obwieścił mały dzwoneczek. To chyba miało być urocze, ale Max skrzywił
się na ten dźwięk. Izzy za to pozostała niewzruszona. Od razu ruszyła ku
jedynemu wolnemu stolikowi, w najbardziej zacisznym kącie. Max grzecznie
podreptał za nią zupełnie skołowany. Nie miał pojęcia co się działo. Dlaczego
opuścili Instytut? I czy mama wie?
Ostatnie
pytanie musiał chyba wypowiedzieć na głos albo siostra po prostu tak dobrze go
znała, bo zaraz dostał odpowiedź.
-
Wysłałam jej SMS-a.
I
nic więcej. Musiało mu to wystarczyć.
Kiedy
usiedli, niemal od razu znalazła się przy nich kelnerka z dwoma zafoliowanymi menu.
Max wziął swoje i automatycznie zaczął je przeglądać. Nie był szczególnie
głodny, ale zdjęcia wymyślnych deserów lodowych sprawiły, że do ust napłynęła
mu ślina. Szybko otarł twarz rękawem.
-
Wybieraj co chcesz.
Głos
Izzy wyrwał go z kontemplacji nad wyjątkowo ładnie wyglądającym deserem o
trudnej do wymówienia nazwie.
-
Ja stawiam.
Max
rzadko bywał wśród przyziemnych a wszystkie swoje wizyty w kawiarniach czy
lodziarniach mógł policzyć na palcach jednej ręki. Dlatego teraz nie czuł się
zbyt pewnie a kwoty przy zdjęciach napawały go niepokojem. Dostawał kieszonkowe
i znał wartość pieniądza.
-
Na pewno? – upewnił się.
Dziewczyna
zasępiła się.
-
No dobrze. Nie ja, tylko Instytut, co nie zmienia faktu, że możesz zamówić co
chcesz.
Max
poczuł się przytłoczony. Ten dzień obfitował w zbyt wiele wrażeń. Zbyt wielu rzeczy
się dowiedział. Miał zbyt wiele przemyśleń. Teraz chciał tylko schować się pod
kołdrę, trochę popłakać a później, na spokojnie, porozmawiać z kimś o tym wszystkim.
Wizyta w lodziarni to było dla niego za dużo. Chciał rzucić menu o ziemię i
wybiec stamtąd z pełną szybkością Nocnego Łowcy.
Coś
z tych uczuć musiało odbić się na jego twarzy, bo Izzy przyjrzała mu się
uważnie.
-
Max?
Spojrzał
na siostrę. Miał wrażenie, że to ona bardziej potrzebowała tego wyjścia i jeśli
poprosi ją o powrót do Instytutu to dziewczyna się rozpadnie.
-
Chcę to. – Wskazał na pierwsze lepsze zdjęcie. Okazało się, że wybrał coś o
nazwie „Czekoladowa fantazja”. Izzy uśmiechnęła się do niego.
-
Wiesz co? Wezmę to samo. – Gestem zawołała kelnerkę i złożyła zamówienie.
Czekając
nie rozmawiali ze sobą. Max gapił się w okno, choć z miejsca, w którym siedział
było to niewygodne i wyglądało nienaturalnie a Izzy stukała paznokciami o blat
stolika. Chłopiec, ze zdziwieniem stwierdził, że siostra miała niepomalowany
kciuk. Takie rzeczy nie zdarzały się Isabelle Lightwood. To sprawiło, że
jeszcze bardziej chciał do domu.
W
końcu kelnerka wróciła i postawiła przed nimi dwa wielkie pucharki ociekające
bitą śmietaną i polewą czekoladową. Maxowi, od samego patrzenia, robiło się
niedobrze. Za to Izzy zaczęła pałaszować, jakby od tego zależało jej życie. Chłopiec
przez chwilę merdał w deserze aż w końcu nie wytrzymał. Wbił łyżeczkę w na wpół
roztopioną gałkę czekoladowych lodów i spojrzał na siostrę.
-
Co się stało Alecowi?
Izzy
zatrzymała się z łyżeczką pełną deseru tuż przy ustach. Pytanie zaskoczyło ją.
Może nie treścią, ale samym pojawieniem się. Alec i Jace wiedzieli, że kiedy
wszystkiego było już za dużo musiała opuścić Instytut i przynajmniej przez
chwilę poudawać zwykłą Przyziemną, bez zmartwień. To oni zapoczątkowali małą
tradycję polegającą na odwiedzaniu lokali z pysznym, niezdrowym jedzeniem,
kiedy coś szło nie tak. Na przykład mama była zbyt wredna.
No
tak. Ale Max nie był Jace’em ani Alekiem. Nie chodził z nimi na misję. Dorastał
niejako odseparowany od reszty rodzeństwa. Zabolało ją to.
Włożyła
łyżeczkę do ust i zjadła znajdujące się na niej lody, po czym, podobnie jak Max
wbiła ją w swój deser. Westchnęła. Nie chciała prowadzić teraz tej rozmowy, ale
wyciągając brata z Instytutu wzięła na siebie tą odpowiedzialność. Nawet jeśli
trochę nieświadomie.
-
Alec miał atak paniki. Coś jak strach tylko dużo, dużo bardziej – wyjaśniła
widząc, że chłopiec nie zrozumiał.
-
To znaczy, że Alec się wystraszył? – To było dziwne. Sam bał się wielokrotnie,
ale nigdy nie reagował tak jak Alexander.
Izzy
przygryzła wargę starając się przypomnieć sobie wszystko co wyczytała w
internecie na temat ataków paniki. I ustalić jak wiele mogła przekazać z tego
bratu, tak by ją zrozumiał.
-
Tak… Tylko, że nad tym strachem nie można zapanować. On po prostu jest. Wbrew
wszelkiej logice. Kiedy osoba, która go doświadcza zaczyna się bać, nie
wytłumaczysz jej, że nie ma powodów do strachu.
-
Ale to głupie!
Nie
mogła się z nim nie zgodzić.
-
Niestety. Ludzie czasem tak reagują pod wpływem stresu.
-
Nawet Nocni Łowcy? – Chciał wiedzieć. Do tej pory nikt mu o czymś takim nie
mówił.
-
Jak widać… - Patrząc na Aleca była pewna, że inne przypadki były po prostu
tuszowane. To niemożliwe, żeby jej brat był jedynym, który na to cierpiał.
-
Ale nic mu nie będzie? – Żołądek chłopca ścisnął się na myśl, że bratu mogłaby
stać się trwała krzywda. Z jakiegoś powodu czuł się odpowiedzialny za to, co go
spotkało.
-
Nie. – Pokręciła głową. – Magnus na pewno się nim zajmie. – Choć i jej dreszcz
przechodził po kręgosłupie na wspomnienie krwi na ręce brata.
Max
długo myślał nad odpowiedzią. Próbował to sobie przyswoić i przeanalizować, co
takiego powiedział, że wywołał u Aleca atak. Nigdy nie chciał tego powtórzyć. Nagle
coś go uderzyło. Coś co sprawiło, że cała historia zaczynała układać się w
całość.
-
Alec zaczął panikować, kiedy powiedziałem, że Raj i Edgar chcieli mnie zabrać
na misję…
-
CO?! – Izzy wstała tak gwałtownie, że wywróciła krzesło i zrzuciła swój deser
ze stolika. Lody rozlały się po podłodze brudząc zarówno jej spodnie jak i
buty. Nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. W przeciwieństwie do pozostałych
klientów, którzy ze sporym zainteresowaniem zaczęli spoglądać w ich stronę. –
Oni… Chcieli cię zabrać na misję?!
Ze
sposobu w jaki Izzy wyrażała się o Raju i Edgarze Max zdołał wywnioskować, że
miał rację. To oni byli tymi tajemniczymi „złymi ludźmi”, którzy skrzywdzili
Aleca. Dlatego tata go odesłał. Chciał trzymać go z daleka od tej sprawy. Teraz
dotarł do niego sens słów jego przyjaciela. Thomas radził mu, żeby za żadne
skarby nie zgadzał się na tę misję. Mój starszy brat z nimi poszedł i już
nigdy nie był taki sam, tak powiedział. Poza tym brat Thomasa zginął na
swojej pierwszej prawdziwej misji. Max zaczął się zastanawiać czy nie zrobił po
prostu tego samego co Alec, tylko dyskretniej.
-
Tak – powiedział jednocześnie obserwując jak twarz siostry blednie.
Isabelle
niemal osunęła się na podłogę, uratowały ją tylko instynkty Nocnego Łowcy.
Te
dranie chciały skrzywdzić jej małego braciszka. Chciały… Sama myśl o tym wypalała
dziurę w jej duszy. A skoro ona się tak czuła to jak z tym wszystkim radził
sobie Alec? Teraz wcale nie dziwił jej poziom paniki brata, który przez całe
życie robił wszystko, żeby ochronić swoje rodzeństwo a nagle został skonfrontowany
z sytuacją, gdzie i tak by przegrał. I tak nie zdołałby obronić wszystkich. Raj
i Edgar łatwo mogli dopaść Maxa w Idrisie. Czy istniał straszniejszy cios, jaki
ktoś mógł zadać Alecowi? Chyba tylko gdyby cała sytuacja wydarzyła się naprawdę
jej brat cierpiałby bardziej.
Zacisnęła
pięści. Nie, śmierć była zbyt łagodną karą dla tych potworów.
-
Czyli to oni skrzywdzili Aleca?
Głos
brata ją zaskoczył. W swoim gniewie zapomniała na chwilę, gdzie jest i z kim
jest. Rozejrzała się dookoła. Ludzie nadal im się przyglądali. Jedni bardziej ostentacyjnie,
inni mniej, ale nikt nie odpuścił przedstawienia. Nawet sprzątaczka zamiast
zabrać się za ścieranie podłogi stała oparta o mopa i z uwagą śledziła rozwój wydarzeń
Na
co oni liczyli, zastanowiła się dziewczyna. Czy myśleli, że uderzę Maxa? Albo zacznę
krzyczeć jak wariatka?
Co
do tego ostatniego, to była blisko.
-
Izzy?
-
Tak, Max – odezwała się wreszcie a jej głos brzmiał dziwnie normalnie jak na wszystko
co czuła w środku. – To oni skrzywdzili Aleca. – Wzięła głęboki oddech. –
Zapamiętaj Max. To nie byli Nocni Łowcy. To były potwory bez prawa do życia. –
A ja podkochiwałam się w jednym z nich. Ta myśl wciąż bolała. – I niech nikt ci
nie wmówi, że było inaczej.
Brat
wyglądał na przerażonego.
-
Chcę do domu…
Wypuściła
z sykiem powietrze. Niepotrzebnie wyciągała Maxa z Instytutu bez pytania go.
-
W porządku. Chodźmy.
Złapała
brata za rękę i wyszła nie przejmując się bałaganem ani tym, że zostawia za
sobą czekoladowy ślad na białych wypolerowanych kafelkach.
Budynek
górował nad nią, jakby z niej szydząc. Gdzieś tam, wysoko, na jednym z
najwyższych pięter znajdowała się kobieta, której za chwilę miała się zwierzyć
ze wszystkich błędów jakie popełniła będąc matką. Kobieta, za rozmowę, z którą groziło
jej nawet obdarcie z run. Jeszcze mogła się wycofać. Uciec. Pójść kupić jakiś
alkohol, wrócić do Instytutu i upić się do nieprzytomności. Czasem po takim
maratonie świat wydawał się prostszy, łatwiejszy w obsłudze. Zaraz jednak przypomniała
sobie jak krzyknęła na Aleca i wiedziała, że już nie miała wyboru. Jeśli
chciała mieć syna, musiała tam pójść i zmierzyć się z własnymi słabościami.
Wzięła
kilka głębokich oddechów i przekroczyła próg wieżowca.
Bat
świsnął w powietrzu i demon po prostu przestał istnieć. Izzy prychnęła
zawiedziona. Po ostatniej misji, gdzie dali z Jace’em dupy liczyła, że teraz
jakoś się odegra. Pokaże, że wciąż jest dobrą wojowniczką. Niestety.
Wszechświat postanowił z niej zakpić i akurat dzisiaj musieli trafić na małą
grupkę wojowników Seelie, którzy z jakiegoś powodu postanowili im pomóc. A żeby
jeszcze bardziej jej dokopać – przewodził im Meliorn.
-
Isabelle Lightwood. – Mężczyzna skłonił się w prawdziwie dworskim ukłonie.
Kiedyś na ten widok robiło jej się ciepło w brzuchu. Teraz czuła dreszcze
niepokoju. – Równie piękna co zabójcza.
Nie
skomentowała tego. Obróciła się na pięcie gotowa posłać kolejnego demona wprost
do Edomu. Niestety. Ostatniego – śmiesznie małego i praktycznie bezbronnego –
wykańczała właśnie Clary. Izzy zaklęła pod nosem.
-
Czyżby mojej pani nie dość było walki jak na jedną noc?
Meliorn
podszedł na tyle blisko, że bez problemu mogła poczuć kwiecisty zapach jaki go
otaczał. I wbrew wszystkiemu nie mogła powiedzieć, że się on jej nie podobał. Dlatego
odsunęła się od wojownika. Seelie spojrzał na nią zdziwiony.
-
Czyżbym cię czymś uraził? – spytał autentycznie zaciekawiony. To było naturalne
dla Seelie. Ludzkie odruchy częściej je fascynowały niż autentycznie obrażały.
Co prawda Izzy należała do Nefilim i dla wielu to wystarczyło by każdy z jej
gestów traktować jako potencjalny dyshonor, ale Meliorn był inny. I to się jej
w nim podobało. Jakimś cudem uchował się wolnym od uprzedzeń.
Odsunęła
się jeszcze dwa kroki.
-
Nie – powiedziała nieco za ostro, ale mężczyzna nie poczuł się dotknięty.
Raczej wzbudziła w nim jeszcze większe zaciekawienie.
-
W takim razie nie będziesz miała nic przeciwko towarzyszeniu mi podczas reszty
tej nocy?
Izzy
zdziwiło to jak bardzo chciała pójść z Meliornem. Zabawić się. Zapomnieć,
choćby na chwilę, o wszystkim co się do tej pory wydarzyło. Znów być tylko
Nocną Łowczynią, która wykorzystuje każdą okazję do zabawy. Ale poza zdziwieniem
przyszedł też strach i odraza do samej siebie.
-
Przykro mi, ale nie mogę… Muszę wracać do Instytutu. – Odeszła nim mężczyzna
zdążył powiedzieć cokolwiek i stanęła obok Clary. Dziewczyna uniosła brwi nieco
zbita z tropu. Co prawda jej przyjaźń z Isabelle nie trwała może specjalnie
długo, zwłaszcza jeśli za punkt odniesienia wziąć więź łączącą ją z Simonem,
ale zdążyła już poznać zamiłowanie dziewczyny do flirtowania i dobrej zabawy,
dlatego też zdziwiła się chłodem z jakim ta traktowała Meliorna.
-
Jeśli chcesz możesz iść – powiedziała. – Będę cię kryć… - Może to było
problemem. Zabrakło Aleca, który tuszowałby wybryki rodzeństwa i teraz Izzy…
-
Nie. – W głosie Isabelle pobrzmiewała stal. Clary aż się wzdrygnęła co znowu wywołało
u Łowczyni wyrzuty sumienia. – Nie – powiedziała nieco łagodniej. – Ale
dziękuję.
-
Jesteś pewna? Bo jeśli naprawdę chcesz…
Izzy
chciała. Nawet bardzo. Ale to właśnie było problemem. Chciała iść i flirtować z
Meliornem do białego rana. Ale nie mogła.
-
Nie, Clary. Po prostu nie.
Rozejrzała
się dookoła. Demony zostały zniszczone, nie mieli już czego tu szukać.
-
Powinniśmy wracać. Jace, idziesz?
Chłopak
nerwowo przestępował z nogi na nogę.
-
Nie… Ja jeszcze nie wracam.
Obserwował
jak na twarzy Izzy wykwitał gniew, samemu starając się pozostać spokojnym. A to
wcale nie było takie łatwe.
-
I tak nie mam co robić w Instytucie – warknął pozwalając Izzy czytać między
wierszami. Brat nie chciał z nim rozmawiać. Ba! On nie chciał go nawet widzieć.
Własna dziewczyna go unikała. Nie był nawet do końca pewny czy wciąż miał
dziewczynę. Może, gdzieś po drodze, w tym pieprzonym chaosie, Clary z nim
zerwała, tylko zapomniała mu o tym powiedzieć. – Równie dobrze mogę iść się
gdzieś upić.
Alec
by wiedział, co teraz powiedzieć, uzmysłowiła sobie Izzy. Ona zaś miała w
głowie pustkę. I całkowity brak chęci, by coś z tą pustką zrobić.
-
Jak tam sobie chcesz. – Machnęła ręką. – Ale jeśli mama cię złapie jak pijany
wracasz do Instytutu grubo po czasie, to ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego.
Chodź Clary.
Dziewczyna
przez chwilę wahała się jak postąpić. Z jednej strony chciała wrócić do
Instytutu, zakopać się w pościeli i spać udając, że wszystko to tak naprawdę
zły sen. Z drugiej, Jace patrzył na nią z miną szczeniaczka. Wiedziała, że
powinni porozmawiać. Wyjaśnić jakoś to małe, własne piekiełko jakie zrodziło
się między nimi. Wciąż kochała Jace’a. Ale czy miłość wystarczy, żeby wszystko
naprawić? Nie miała siły nad tym myśleć.
-
Idę.
Jace
zaklął i nie przejmując się tym, że przygląda mu się spora grupka Seelie ruszył
w kierunku centrum. Miał tylko nadzieję, że żaden z tych dziwaków nie postanowi
mu towarzyszyć.
-
Dobranoc. – Clary ziewnęła przeciągle i nawet nie czekając na odpowiedź
pomaszerowała do swojego pokoju.
Izzy
nie była jeszcze śpiąca. Prawdę mówiąc rzadko wracała z patrolu o tak wczesnej
godzinie. Zwykle, gdy demonów okazywało się mniej, wykorzystywała wolny czas na
szlajanie się po mieście, podrywanie i flirtowanie z zawsze chętnymi
mężczyznami… Potrząsnęła głową. Nie. Nie może już tego robić.
Postanowiła
sprawdzić co u Aleca. Gdy wychodzili spał i na dobrą sprawę teraz powinien robić
to samo, ale wolała się o tym przekonać na własne oczy.
Podeszła
do drzwi i ostrożnie je uchyliła. Niemal od razu uderzyło ją magiczne światło
oświetlające pokój a przynajmniej tę jego część, gdzie stało łóżko.
-
Alec! – Wpadła do środka i w dwóch susach znalazła się przy bracie. – Wszystko
dobrze?
Alec
początkowo wystraszył się reakcją Izzy a potem zrobiło mu się wstyd. Nigdy nie
chciał być powodem niepokoju siostry a teraz był nim niemal bez przerwy.
-
Tak – powiedział i nawet udało mu się uśmiechnąć. Isabelle nie wyglądała na
przekonaną.
-
To, dlaczego nie śpisz?
Wzruszył
ramionami.
-
Chyba trochę rozregulował mi się cykl snu – mruknął. – Obudziłem się i nie
mogłem zasnąć.
Trochę
uspokojona Isabelle odetchnęła z ulgą i usiadła w fotelu, wcześniej ściągając
swoje zabójcze szpilki. Dzięki temu mogła podciągnąć stopy pod pośladki i
usiąść w pozycji, która u każdego normalnego człowieka groziłaby, w najlepszym
razie skoliozą, w najgorszym – pęknięciem kręgosłupa. Alec skrzywił się widząc
akrobacje siostry.
-
Jesteś pewien, że nie czekałeś aż wrócimy z patrolu? – Lekka złośliwość była
odważnym posunięciem, ale nie mogła się powstrzymać. Tęskniła za normalnością.
Zarumienił
się, ale nie spuścił wzroku z siostry. Izzy uznała to za dobry znak.
-
Być może… Jak było?
Dużo
ukrytego znaczenia kryło się w tym pytaniu. Alec nie pytał tylko o jej osobiste
wrażenia, ale też o to czy zostali ranni i czy im go brakowało. Wiedziała to wszystko.
I dlatego musiała bardzo uważać z odpowiedzią.
-
Lepiej niż ostatnio. Przynajmniej żaden demon się na mnie nie wykrwawił. – Pokazała
czystą kurtkę od stroju bojowego.
Z
jednej strony Alec poczuł ulgę, z drugiej… żal. Bo rodzeństwo najwyraźniej
uczyło się radzić sobie bez niego. I być może wkrótce nie będą już go potrzebować.
I nie będzie miał do czego wracać…
-
Ale bez ciebie to nie to samo.
Z
zamyślenia wyrwał go głos Izzy. Dziewczyna brzmiała smutno. Poczuł, że musi ją przytulić,
ale jego ciało nie chciało go słuchać w tej materii. Jedynym kompromisem w starciu
tytanów umysł versus ciało było wyciągnięcie w stronę dziewczyny otwartej
dłoni. Isabelle najpierw spojrzała na nią zaskoczona a później uścisnęła
delikatnie. Całym sobą musiał zmusić się, żeby nie wyrwać ręki.
-
Serio, Alec. Bez ciebie na patrolach jest dziwnie. I trudno. I nawet nie staraj
się przepraszać! – zastrzegła widząc, że już otwierał usta. – Nie masz za co.
Po prostu chciałam, żebyś wiedział, że zawsze będziemy cię potrzebować. Ja,
Jace i Max.
Jakimś
cudem udało jej się odczytać jego obawy. I starała się je uciszyć. Kochał
siostrę za to, ale niechcący poruszyła kolejną kwestię, która nie dawała mu
spokoju.
-
A co z Maxem? Wystraszyłem go… - spuścił głowę, żeby siostra nie widziała łez
zbierających się w jego oczach. – Nie chciałem…
Alec
starał się nie płakać. Wiedziała o tym, ale postanowiła udawać, że nie. Jeśli
to miało pomóc jej bratu, to w porządku, mogła grać głupią.
-
Wiem, Alec. – Delikatnie ścisnęła jego rękę po czym rozluźniła uścisk tak by
chłopak mógł swobodnie ją zabrać. Chwilę się wahał, ale ostatecznie schował
obie dłonie pod kołdrę. Tak na wszelki wypadek. Nie chciał, co prawda,
powtarzać sytuacji z Maxem, ale miło było mieć świadomość o istnieniu koła
ratunkowego.
-
Wiem, że nigdy nie skrzywdziłbyś Maxa. Wiem też, dlaczego spanikowałeś.
Ostatkiem
sił powstrzymał się przed wbiciem paznokci w udo. Zamiast tego wziął głęboki
oddech i spojrzał siostrze prosto w twarz.
Wytrzymała
jego spojrzenie, choć ból w niebieskich oczach wypalał jej dziurę w sercu.
-
Max powiedział mi, co… oni… chcieli zrobić.
Nie
chciała o tym wspominać, bała się reakcji Aleca, ale brat przyjął to stosunkowo
dobrze. To znaczy nie zaczął krzyczeć ani hiperwentylować a to już uznała za
spory sukces.
-
Poza tym Max… domyślił się, że to oni cię skrzywdzili. To mądry dzieciak –
dodała nie bez wyraźnej dumy w głosie. Alec odpowiedział trochę kwaśnym
uśmiechem.
-
Wiem. Ale i tak dużo na niego spadło… Jak on się z tym wszystkim czuje?
-
Lepiej niż byśmy się mogli spodziewać – przyznała. – To prawda, ma sporo do
przemyślenia i dużo będzie mu jeszcze trzeba wytłumaczyć, ale poradzi sobie.
Jest w końcu Lightwoodem a my jesteśmy twardzi. – Puściła bratu oczko a Alec o
mało nie jęknął.
-
Oprócz mnie. – Znów utkwił spojrzenie w kołdrze. Zaczął też drapać paznokciami
w udo. Uczucie było stłumione przez materiał, ale na razie wystarczało by
utrzymać go na powierzchni.
-
Alec! – Głos siostry zabrzmiał dziwnie ostro i autorytarnie. Jego ciało
zareagowało instynktownie i wyprostował się niemal na baczność. Isabelle
chwilami aż za bardzo przypominała matkę. – Nikt nie twierdzi, że jesteś słaby.
Tak naprawdę jesteś najsilniejszą osobą jaką znam!
To
samo powiedział mu Magnus, ale czy miał prawo w to uwierzyć?
-
I będę ci to powtarzała do znudzenia aż w końcu przyjmiesz to do wiadomości,
zrozumiano?
Zastanawiał
się czy Isabelle weszła w „tryb przywódcy” specjalnie, bo wiedziała, że w ten
sposób najłatwiej do niego trafi, czy też odbyło się to głównie na autopilocie.
-
Tak – mruknął nie do końca przekonany, ale tak czy inaczej ziarenko zostało
zasiane i Alec miał nadzieję, że pozwoli mu zakwitnąć. Wiedział, że do tego będzie
potrzebował wszystkich. Izzy, Magnusa, Maxa… Jace’a… Mamy… Taty…
Myśl
o ojcu zakłuła nieprzyjemnie. Podobnie jak o Jassie. Wiedział, że był za nadto
rozbity by poświęcać im zbyt wiele uwagi, dlatego szybko przekierował swój
umysł na inną ważną sprawę.
-
Izzy…
-
Tak? – Coś w głosie brata ją zaniepokoiło.
-
Ja… - Zaczął jeszcze intensywniej drapać udo. Na szczęście miał na sobie długie
spodnie, więc dostęp do gładkiej skóry był utrudniony. Będzie musiał poprosić
kogoś, żeby obciął mu paznokcie. Nie chciał się krzywdzić, ale część jego
odruchów była bezwarunkowa i zapanowanie nad nimi jeszcze sporo mu zajmie.
-
Myślę, że powinniście powiedzieć Maxowi co… - potknął się. – Co Oni mi
zrobili…
Izzy
zesztywniała. Nigdy nie pomyślała nawet, że Alec chciałby dzielić się z kimś
swoimi przeżyciami. Tym bardziej po tym jak trzymał je w sobie tak długo. Nie mówiąc
już o tym, że tym kimś miałby być ich mały braciszek. Przecież Max nie zna
jeszcze nawet słowa seks. Jak mieliby mu to wytłumaczyć? I w zasadzie,
dlaczego?
-
Alec… Nie wiem czy to dobry pomysł… Max…
-
Powinien wiedzieć czego mogą dopuścić się inni ludzie a na co nigdy nie
powinien się zgadzać!
Znów
brzmiał jak Alec, którego znała. Silny Nocny Łowca a nie skrzywdzony chłopiec. Chyba
tylko dlatego pozwoliła mu dalej mówić nie przerywając.
-
Dotarło do mnie, że nie będę mógł go cały czas chronić. Nie tak jak was… - W
jego głosie pojawił się smutek. – Dlatego chcę…, żeby Max wiedział. Miał
świadomość własnych granic… Tego, że czasem ludzie je przekraczają, ale w
żadnym wypadku to nie jest jego wina i nie powinien się na to zgadzać. Gdybym
ja w jego wieku to wiedział… - urwał i zapatrzył się gdzieś w dal
prawdopodobnie analizując wszystko co mogłoby się stać „gdyby”. – Być może
sprawy potoczyłyby się inaczej. Iz… - Spojrzał na siostrę. Dziewczyna była
pewna, że twarz brata będzie wykrzywiał ból, zamiast tego ujrzała w niej jakąś
dziwną determinację.
-
Uczono mnie słuchać starszych, traktować słowa doświadczonych Łowców jak
wyrocznię. Dlatego… - Z jego oczu zaczęły płynąć łzy. – Na początku nie
wiedziałem nawet, że to co robią jest złe… Kiedy mnie dotykali… - Głos mu się
załamał i musiał na moment przerwać. Izzy nie pragnęła teraz niczego ponad to
by brat zamilknął. Nie chciała tego słuchać, bo przed oczami pojawiały jej się
obrazy. Jej własne wyobrażenia tego co przeżywał brat. Wiedziała jednak, że to,
czego ona chce nie miało znaczenia. Alec potrzebował to powiedzieć a ona zawdzięczała
mu zbyt dużo by na to nie pozwolić.
-
Powiedzieli, że to część treningu. Że tak ma być… - Znów wrócił do niego
obleśny uśmiech Raja, gdy tłumaczył mu, dlaczego trzymał rękę na jego kroczu. –
Nie podobało mi się to. Czułem, że nie tak powinno być, ale rodzice zawsze
kazali słuchać innych Łowców. – Przygryzł wargę i wydał z siebie zduszony jęk.
Powstrzymywał się przed płaczem, wiedział, że i tak sporo zrzucał na siostrę i nie
chciał być jeszcze większym obciążeniem. – Nie chcę, żeby Max przechodził przez
to samo. On musi wiedzieć, że może powiedzieć „nie”.
Kiedy
nad tym pomyślała miało to sens. Alec od zawsze był hodowany, bo na pewno nie
wychowywany, na idealnego żołnierza, który nigdy nie podważa rozkazów. Nic więc
dziwnego, że dwóch dorosłych facetów było w stanie tak namieszać mu w głowie i
zmusić do… Odepchnęła od siebie tę myśl. Zamiast tego skupiła się na Maxie. Czy
jej mały braciszek wiedziałby, kiedy odmówić dotyku? Nie była pewna. Nie miała
pojęcia, czego uczono go w Idrisie.
Miała
zamiar powiedzieć Alecowi, że dopilnuje rozmowy z Maxem; nawet jeśli sama nie
była w stanie tego zrobić, to od czegoś przecież jeszcze mieli matkę, prawda?
Niech Maryse uświadomi sobie, że naprawianie błędów nie ogranicza się do stania
przy garach i przekupywania dzieci smakołykami. Nie zdążyła jednak, bo Alec
znów się odezwał.
-
Przepraszam… Pewnie nie chciałaś tego słuchać… Nie powinienem cię tym obarczać.
– Nic jednak nie mógł poradzić na to, że to Izzy ufał najbardziej, jeśli chodzi
o Maxa. Wiedział, że siostra zrobi wszystko, żeby chronić chłopca. On sam… Nie
czuł się na siłach tłumaczyć cokolwiek Maxowi.
-
Nie przepraszaj!
Dziewczyna
wstała z fotela i uklękła przy łóżku brata. Wolałaby usiąść na, ale podskórnie
czuła, że Alec był zbyt pobudzony, by znieść ten rodzaj bliskości.
-
Jeśli potrzebujesz się wygadać to wiedz, że jestem dla ciebie. Będę słuchać
nieważne, co chciałbyś mi powiedzieć. Od tego jest rodzeństwo.
Spróbował
się uśmiechnąć. Izzy była zdecydowanie zbyt blisko, ale nie miał serca jej tego
powiedzieć. Zwłaszcza po tym jak zwalił na nią całe to gówno.
-
I obiecuję, że wyjaśnię wszystko Maxowi. Nie musisz się martwić.
-
Wiem, że to ja powinienem…
-
Ty powinieneś już tylko wyzdrowieć – przerwała mu. – Wiem, że to wszystko jest
dla ciebie bardzo ciężkie i nikt nie oczekuje, że weźmiesz na siebie jeszcze
dodatkowy ciężar. Alec, pamiętaj, że jesteśmy rodziną. I wszystkim nam zależy
na chronieniu Maxa. Ty i tak wykonałeś dobrą robotę. Kocham cię braciszku. I
dziękuję za wszystko co dla mnie zrobiłeś…
-
Nie dziękuj – tym razem to on jej przerwał. – Po prostu nie – powiedział widząc
jej zdezorientowaną minę.
Postanowiła
ustąpić przynajmniej na razie. Kiedy Alec poczuje się lepiej na pewno jeszcze
wrócą do tej rozmowy. Nie mogli pójść dalej bez wyjaśnienia sobie, co się
między nimi wydarzyło.
Przez
jakiś czas siedzieli w ciszy, każde zatopione we własnych myślach. Izzy
zauważyła, że jej brat był ciągle spięty.
-
Alec… Czy chciałbyś zostać sam? – Starała się przygotować na odpowiedź, żeby ta
jej nie zabolała. Alexander od zawsze był trochę samotnikiem, więc to nic dziwnego,
jeśli chciałby przetrawić wszystko sam ze sobą.
-
Tak. – Z poczuciem winy pokiwał głową i nawet egoizm Izzy, w tym momencie, się
zamknął nie odbierając nic z tej odpowiedzi do siebie.
-
W porządku. – Uśmiechnęła się do brata. – W takim razie dobranoc.
Chciała
go pocałować, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Zamiast tego posłała mu
całusa w powietrzu. Ku jej ogromnemu zdumieniu Alec odpowiedział uśmiechem.
-
Dobranoc, Iz.
Magnus
nawet nie wiedział, kiedy zasnął. Po raz pierwszy od tygodni nie napotkał w tej
materii problemów. Po prostu przyłożył głowę do poduszki i już spał. Zapewne w grę
wchodziło magiczne wyczerpanie; po tym jak Maryse zostawiła go na straży
Instytutu postanowił spożytkować dany mu czas i dokładnie przeskanować cały
budynek pod kątem innych kryjówek Aleca. Wykorzystał całą dostępną sobie wiedzą
magiczną oraz trochę pożyczonej, aby mieć pewność, że niczego nie pominął.
Jedyne co znalazł to kilka starych pisemek pornograficznych Jace’a. Nie miał
żadnych wyrzutów sumienia podczas teleportowania ich wprost na łóżko blondyna w
Instytucie. Po chwili namysłu dodał do tego jeszcze żel intymny. To było niskie
i wiedział o tym, ale wciąż nie mógł przestać obwiniać chłopaka o stan, w jakim
znalazł się Alec.
Poszukiwania
wydrenowały go z magii niemal doszczętnie dlatego, teraz gdy jego ciało dostało,
w końcu, tak bardzo potrzebną mu dawkę odpoczynku, miał ochotę spopielić
każdego, kto mu ten odpoczynek przerywał. Przynajmniej do momentu, gdy zobaczył
imię na wyświetlaczu.
-
Alec? – Poderwał się z łóżka niemal zrzucając przy tym Prezesa Miau, który
postanowił urządzić sobie legowisko z jego włosów. – Stało się coś kochanie?
Po
drugiej stronie przez chwilę panowała cisza a Magnus poczuł, jak serce
podchodzi mu do gardła. Już szykował się do otworzenia Portalu, gdy Alec
ponownie się odezwał.
-
Obudziłem cię…
Nie
było sensu kłamać.
-
Nie przejmuj się tym najdroższy. Pamiętaj, że zawsze jestem tu dla ciebie. –
Wciąż prześladowała go ich ostatnia rozmowa telefoniczna. Obiecał sobie, że już
nigdy nie spławi Alexandra. Będzie z nim rozmawiał nawet podczas przyzywania
demona. – O co chodzi, kochanie?
Niemal
słyszał jak Alec zgrzyta zębami, nim zdołał wyrzucić z siebie kolejne zdanie.
-
Możesz powiedzieć, że mnie kochasz? I, że to nie była moja wina?
-
Alexandrze… - Coś ścisnęło mu serce.
-
Proszę, Magnus. – Chłopak brzmiał jakby resztką sił powstrzymywał się przed
płaczem. – Miałem… Ciężką rozmowę z Izzy i po prostu muszę to usłyszeć. Od
ciebie – dodał po chwili czym całkowicie kupił Czarownika.
-
Kocham cię Alexandrze – starał się by jego głos przekazał prawdziwą głębie
odczuwanego uczucia. – To nie była twoja wina.
Chłopak
odetchnął z ulgą.
-
Dziękuję.
-
Nie musisz dziękować. – Magnus tak bardzo chciał być teraz przy Alecu i móc go
przytulić. Do tej pory nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak wiele radości
dawał mu fizyczny kontakt. I wcale nie chodziło o seks. Zwykłe przytulenie czy
trzymanie się za ręce… Nienawidził tego, że ktoś był na tyle okrutny, że
odebrał Alecowi możliwość cieszenia się takimi małymi gestami i uczynił z nich
torturę. Teraz najchętniej spaliłby cały Idris.
-
Wiem… Ale i tak dziękuję. Cieszę się, że cię mam Magnusie.
Chyba
jeszcze żadne ze zdań wypowiedzianych przez Aleca po przebudzeniu nie miało w
sobie takiego ładunku nadziei jak to…
-
To uczucie jest jak najbardziej odwzajemnione. – Otarł wierzchem dłoni łzy
płynące mu z oczu. Nagle ucieszył się, że Alec go nie widzi. Ciężko by było
wyjaśnić chłopakowi, że były to łzy radości. – Kocham cię.
-
A ja ciebie… Magnus?
-
Tak, kochanie? – Miał nadzieję, że policzki chłopaka pokryły się tak uwielbianą
przez niego czerwienią.
-
Przyjdziesz jutro?
-
Oczywiście. – Spojrzał na zegarek. – A wiesz co? Nawet lepiej! Przyjdę dzisiaj!
– Wiedział, że jego entuzjazm był nieco wymuszony, ale starał się być tą samą
wersją siebie sprzed całego tego koszmaru. Liczył, że Alec to doceni.
Po
drugiej stronie nastała cisza. Najwidoczniej chłopak starał się przetworzyć
żart. W końcu mu się to udało, bo do uszu Magnusa doszło ciche parsknięcie. Czarownik
aż zamarł. To było najbliższe śmiechu, co Alexander zrobił od momentu
wybudzenia. Zaczęła kiełkować w nim nowa gałązka nadziei. I pewien rodzaj dumy.
To on do tego doprowadził.
-
Nie mogę się doczekać – zapewnił chłopak.
-
Ja też, Alexandrze. Ja też.