Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: yaoi
Para: ViktorxYuuri
Anime: Yuri!!! on Ice
Ograniczenia wiekowe: +18
Info/Uwagi: Biorąc pod uwagę statystyki, Rosja jest krajem homofobicznym. Yuuri boleśnie się o tym przekonał na własnej skórze.
UWAGA: Zawiera sceny przemocy oraz liczne wulgaryzmy.
Tekst nie ma za zadanie obrazić niczyjej narodowości. Myślę, że podobna sytuacja mogłaby mieć miejsce praktycznie w każdym kraju. No, ale chłopaki mieszkają w Rosji, dlatego cała akcja toczy się właśnie tam.
OBRĄCZKA
Czy
istnieje coś gorszego od świadomości, że bliska ci osoba cierpli a ty nie
jesteś w stanie jej pomóc? Że jedyne, co możesz zrobić, to bezczynnie czekać?
Viktor
Nikiforov nigdy się nad tym nie zastanawiał. Życie nigdy nie postawiło go w sytuacji,
której musiałby roztrząsać taki problem. Nigdy nikt nie był dla niego na tyle
ważny.
Aż
do dzisiaj.
Dziś,
gdy siedział na niewygodnym plastykowym krzesełku i z uporem maniaka wpatrywał
się w czerwoną lampkę, świecącą tuż nad wejściem do sali operacyjnej, zrozumiał,
że tak wygląda piekło. Pełne bezczynności i strachu o drugą osobę. Osobę,
której ból najchętniej wziąłby na siebie. Gdyby to było możliwe, oddałby
wszystko żeby się z nią zamienić. Z własnej woli położyłby się na tym
cholernym, zimnym stole operacyjnym i niech robią z nim, co chcą. Byle tylko… on… był bezpieczny. Niestety. Jego
marzenie, jedyne, jakie miał w tej chwili, nie mogło się spełnić. Jak to
możliwe, że ludzkość, która przecież dzień w dzień dokonywała niezwykłych
odkryć, wysłała człowieka na księżyc, penetrowała najgłębsze odmęty mórz i
oceanów, nie była w stanie wymyślić sposobu na zabranie bólu jednej, niewinnej
istocie? Dlaczego Yuuri… Jego Yuuri…
musiał cierpieć? Przecież nie zasłużył na to! Był za dobry! Za…
-
Przestań ryczeć staruchu!
Przetarł
oczy wierzchem dłoni, dopiero wtedy orientując się, że faktycznie – płakał. A
co najgorsze, nie mógł przestać. Łzy płynęły same, ignorując jego wysiłki, by
je zatrzymać. Zaśmiał się gorzko. Jakim cudem, będąc tak beznadziejnym,
zasłużył sobie na miłość Yuuriego?
-
Zaczynam się ciebie bać.
Podniósł
wzrok, tylko po to by napotkać szkliste spojrzenie zielonych oczu, których
właściciel wyglądał jakby sam ledwie hamował płacz.
Hipokryta,
pomyślał Viktor. Nie zamierzał jednak mówić tego głośno. Doceniał obecność Plisetsky’ego,
tuż obok. Nawet, jeśli miałaby ona sprowadzać się do obrażania jego osoby, czy
nawet rękoczynów, ze strony młodego Rosjanina. To i tak było lepsze niż samotne
siedzenie i oczekiwanie na jakikolwiek znak od lekarzy.
-
Wybacz Yurio.
Nastolatek
prychnął. Fakt, iż nie zareagował dzikim wrzaskiem na znienawidzone przezwisko,
najlepiej świadczył o tym jak bardzo przejmował się stanem Katsukiego.
-
Będzie dobrze. – Chłopak opadł na krzesełko obok Viktora, najwidoczniej
zmęczony ciągłym łażeniem wte i wewte po korytarzu, po czym prychnął. Trochę
jak kot. Mężczyznę rozbawiło to porównanie, nie na tyle jednak, żeby znów się
zaśmiać. Swoją drogą, chyba naprawdę zaczynało mu odbijać skoro, w jednej
minucie ryczał jak bóbr, nie zdając sobie nawet z tego sprawy, a z w drugiej,
śmieszyło go niemal wszystko. – Będzie dobrze – powtórzył Jurij nieświadom
całej karuzeli uczuć nękającej Viktora. – Ten twój prosiak ma więcej szczęścia
niż rozumu.
Nie
obraził się na to stwierdzenie, nie skomentował go w żaden sposób. Wiedział, że
cynizmem i złośliwością, nastolatek maskuje własny strach.
-
Yurio…
-
No?
- Dziękuję,
że przyjechałeś tu ze mną.
Chłopak
znowu prychnął. Chyba zaczynało to być jego znakiem firmowym.
-
Każdy powód jest dobry, żeby, chociaż na chwilę, uciec od tego psychopaty. –
Zadrżał teatralnie chcąc pokazać, jak bardzo przeraża go nowe oblicze trenera.
– Odkąd wróciłeś zachowuje się jakby opętał go sam szatan. – Jurij wiedział, że
nie o tym powinno się rozmawiać w szpitalu, czekając pod salą operacyjną, a mimo
to brnął w temat. Żeby, choć na moment zapomnieć o tym, dlaczego się tam
znaleźli. I to samo zapomnienie podarować Viktorowi, który wyglądał jakby zaraz
miał się rozpaść na tysiąc kawałków. Ręce mu drżały, dolna warga, nieustannie
przygryzana, krwawiła, oddech był nierówny, chrapliwy od duszonego szlochu.
Cholerny Wieprz, pomyślał
Jurij. Patrz, do czego doprowadziłeś.
Lepiej, żeby nic ci nie było, bo inaczej… On tego nie przeżyje.
- To
prawda. – Z zamyślenia wyrwał go głos Viktora. – Yakov ostatnio trochę
przesadza…
-
Trochę?!
- No
dobrze… Bardzo.
Uczepił
się tego tematu jak tonący brzytwy. Żeby tylko nie myśleć… Nie wyobrażać sobie…
Nie płakać…
Rozmawiali
o trenerze, narzekając, wieszając na nim psy, wypominając najmniejsze
przewinienia sprzed kilku, a w przypadku Viktora, nawet kilkunastu lat. Obaj
wiedzieli, że przesadzali i Yakov wcale nie zasłużył sobie na tą ilość jadu,
jaką obaj go obrzucali. Jednak chęć wyładowania na kimś złości, zajęcia umysłu
na tyle, żeby nie myśleć o otaczającym świecie, była silniejsza niż zdrowy
rozsądek. Viktor obiecał sobie w duchu, że kiedy to wszystko się skończy a on
znów stanie się tym samym wesołym człowiekiem, z Yuurim u boku, przeprosi Feltsmana
za wszystko. I nawet kupi mu dobrego szampana z tej okazji. Teraz jednak… trener
musiał pogodzić się z otrzymaną rolą.
-
Mówię ci! Nienawidzę jak on…
-
Panie Nikiforov…
Jurij
zamilkł. Podobnie jak Viktor. Obaj wpatrywali się w stojącą obok pielęgniarkę.
Obaj wiedzieli to samo. Smutne, niebieskie oczy i… złotą obrączkę trzymaną w
szczupłych palcach.
Viktor
poczuł jak zaczyna brakować mu tchu. Jego świat powoli rozpadał się kawałek po
kawałku.
Jak
to możliwe, że dzień, który rozpoczął się idealnie – od aromatu kawy, słodkich
pocałunków i cudownego ciepła drugiego ciała, skończył się w ten sposób?
Bolesnym chłodem obrączki, niemal wypalającym mu skórę na dłoni.
Obudził
go zapach kawy. Będąc jeszcze gdzieś pomiędzy jawą a snem, wyciągnął rękę chcąc
przygarnąć do siebie leżącego obok mężczyznę. Zamiast jednak na miękkie ciało
kochanka trafił w próżnię. Z dobrą minutę zajęło mu pokojarzenie faktów. Kiedy już,
wszystkie kropki w jego umyśle, połączyły się w jeden spójny obrazek,
uśmiechnął się do siebie.
-
Szczęściarz – szepnął mając na myśli własną osobę. Dziś faktycznie mógł się za
takowego uważać. Zaraz, bowiem miał dostać śniadanie do łóżka, zaserwowane
przez najpiękniejszego mężczyznę na świecie.
Yuuri
Katsuki, poza sferą sportową, znany był z czterech rzeczy: praktycznie znikomej
pewności siebie, sporej wyobraźni, objawiającej się głównie, po spożyciu
napojów alkoholowych, uwielbienia dla wieprzowej potrawki oraz miłości do
długiego spania. Ale odkąd zamieszkał razem z Viktorem w Petersburgu, próbował
walczyć z tą ostatnią częścią swojej, dość skomplikowanej, natury. Zwykle
wychodziło mu średnio i budził się dopiero, kiedy narzeczony wracał z porannego
spaceru z Makkachinem. A i wtedy potrzebował dobrych trzydziestu minut, aby
odzyskać kontakt ze światem. Viktor nie miał mu tego za złe. Uwielbiał budzić
chłopaka słodkimi pocałunkami. A zaspany Yuuri to uroczy Yuuri. Nie żeby
kiedykolwiek było inaczej. Yuuri był uroczy dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Ale
bywały dni, kiedy Japończykowi udawało się poskromić swojego wewnętrznego
śpiocha. Wtedy wstawał grubo przed budzikiem Viktora, zaliczał poranną
przebieżkę z uszczęśliwionym pudlem, po czym… Szykował śniadanie, które serował
ukochanemu wprost do łóżka. Viktor ubóstwiał takie poranki. Bycie
rozpieszczanym przez najważniejszą osobę w jego życiu, pozwalało mu stawiać się
w czołówce najszczęśliwszych ludzi na świecie. Wiedział jednak, że sprawi kochankowi
zawód, jeśli ten odkryje, iż już się obudził. Bez jego pomocy. Toteż zacisnął
powieki, uregulował oddech i czekał. Na szczęście niezbyt długo. Nie minęło
pięć minut, gdy drzwi do sypialni skrzypnęły a aromat kawy stał się jeszcze
bardziej intensywny. Viktor walczył całym sobą, by się nie uśmiechnąć. Szczęknęła
taca ustawiana na szafce nocnej a zaraz potem materac, po stronie Yuuriego,
lekko się ugiął.
-
Viktor… - szepnął chłopak tak cicho, że Rosjanin ledwie go usłyszał. – Viktor…
- Druga próba była już nieco głośniejsza i Nikiforov postanowił na nią
zareagować.
-
Mhnnnnn – mruknął niby przez sen. Wiedział, co wydarzy się, jeśli teraz nie
otworzy oczu. I właśnie na to czekał.
Yuuri
westchnął. Właściwie to liczył na takie obudzenie ukochanego. Pochylił się
jeszcze bardziej nad śpiącym i musnął delikatnie jego usta. Viktor sapnął. Chłopak
powtórzył czynność, tym razem poświęcając Rosjaninowi trochę więcej czasu. Nadal
jednak pocałunek był tak subtelny, że nie udało mu się zbudzić śpiącego.
Viktor
myślał, że oszaleje. Gorący oddech chłopaka, palce muskające jego szyję i ta świadomość,
że był teraz zdany na łaskę i niełaskę Yuuriego… Z trudem pozostał w miejscu, z
całych sił zwalczając potrzebę przyciągnięcia do siebie młodego Japończyka i
zatopienia swoich ust w jego. Ale jeśli Yuuri się nie pospieszy, kto wie na ile
starczy mu samokontroli.
Katsuki
chyba doszedł do podobnych wniosków, z tą różnicą, że to jego samokontrola
została wystawiona na próbę, bo jeszcze tylko raz wyszeptał:
-
Viktor…
Po
czym wpił się w usta kochanka wymuszając na nim długi i namiętny pocałunek. Viktor
mógł przestać udawać, że śpi. Uchylił powieki, a widząc przed sobą zaczerwienioną
twarz Yuuriego aż jęknął z rozkoszy. Tym samym pozwalając językowi chłopaka
spenetrować swoje wnętrze. Intensywność doznań z samego rana, zaprowadziła go
niemal do raju. Nie wiedział, komu powinien dziękować za szczęście, jakie go
spotkało. Bogu? Losowi? Jakiejś innej nieznanej sile, która kierowała jego
życiem? W sumie nieważne, kto lub co, to było. Najważniejsze, że będzie temu wdzięczny
po wsze czasy.
W
końcu się od siebie oderwali.
-
Nie spałeś? – rzucił Yuuri trochę z żalem a trochę z naganą w głosie. Tak jakby
udawanie Viktora go ubodło. I w dodatku, był na siebie zły, że nie udało mu się
wstać wystarczająco wcześnie. Chociaż budzik zaczął dzwonić dopiero teraz.
-
Spałem! – W końcu Yuuri nie sprecyzował pory, jakiej dotyczył jego zarzut, a on
całą noc grzecznie spędził w ramionach Morfeusza. I nie tylko jego.
Japończyk
rzucił narzeczonemu wiele mówiące spojrzenie zastanawiając się jednocześnie czy
chce zaczynać kłótnię o taką pierdołę. W końcu uznał, że nie.
-
Zrobiłem jajecznicę. – Najwyżej następnym razem wstanie jeszcze wcześniej. Albo
będzie ciszej tłukł się po kuchni.
Viktor
zrobił zbolałą minę.
- W
tych waszych anime, zwykle na śniadanie do łóżka podawane są naleśniki…
-
Albo francuskie rogaliki. Tak wiem. Ale Viktor… - Yuuri przybliżył twarz do
twarzy Rosjanina. Tak, że teraz stykali się czołami. – Pozwól, że cię
uświadomię, co do jednej rzeczy. Nie jesteśmy w anime. Zresztą jajecznica jest
bardziej pożywna niż naleśniki. A ty masz dzisiaj trening. Wyobrażasz sobie
minę Yakova, gdybyś nagle padł podczas wykonywania poczwórnego flipa?
Niestety
nawet wizja trenerskiego opierdolu nie sprawiła, że Viktor przestał marzyć o
naleśnikach. Zwłaszcza takich w kształcie
małych słodkich serduszek. Dlatego jedyną odpowiedzią, na jaką się zdobył, było
wydęcie warg.
Yuuri
westchnął. Viktor to jednak takie duże dziecko. Z tym, że dziecku dasz klapsa i
przestanie marudzić. A Viktor… cóż. Mógłby uznać klapsa za wstęp do nieco
innych zabaw.
Mając
na uwadze dziecinną naturę ukochanego postanowił skapitulować, bo naprawdę skończą
z zimną jajecznicą.
-
Następnym razem zrobię naleśniki, dobrze?
Twarz
Viktora momentalnie się rozpogodziła,
-
Zgoda!
- To
teraz jedz, zanim wystygnie.
Naprawdę
bał się otworzyć drzwi. Niby wiedział, co za nimi zastanie a mimo to… Strach
paraliżował go. I nawet zachęcający wzrok Yurio nie potrafił tego zmienić.
Dopiero wymowne chrząknięcie pielęgniarki przypomniało mu, że godziny odwiedzin
skończyły się już jakiś czas temu a jego wpuszczają w ramach wyjątku. No i
dlatego, że był sławny. Pewnie bali się skandalu. Mimo to, nie powinien
nadużywać dobrej woli szpitalnego personelu. Mocniej ścisnął trzymaną w dłoni obrączkę
i otworzył drzwi.
Pierwszym,
co zwróciło jego uwagę był cichy szum pracującej maszynerii, której dokładnego
przeznaczenia nawet się nie domyślał. Dopiero później, kiedy nic już nie mogło
opóźnić tej chwili, spojrzał na stojące w sali łóżko. Na nim, bowiem spoczywał
Yuuri. Jego Yuuri. Chłopak… Viktor chciałby móc powiedzieć, że wyglądał
spokojnie, ale to nie była prawda. Masa kabli, nienaturalna bladość skóry,
mnóstwo siniaków, widocznych nawet spod szpitalnej pościeli, odbierały
Japończykowi cały spokój. I jemu przy okazji też. Gdyby nie ściana, upadłby.
Tak bardzo wstrząsnęło nim to, co zobaczył. A najgorsze miało dopiero nadejść.
Bo przecież… Obrączka spoczywała w jego dłoni.
Nie
wiedział, skąd znalazł w sobie siłę, by ruszyć się z miejsca. Żałował, że nie
ma z nim Yurio, ale pielęgniarka jasno dała do zrozumienia, że tylko on może
wejść. Jedna osoba. Chciała go ukarać za ten pełen bólu wrzask wcześniej? A
może po prostu trzymała się procedury? Bał się zapytać. Tak samo jak bał się
spojrzeć w dół, mimo iż stał już praktycznie przy łóżku Yuuriego. Jak można wytrzymać
tyle strachu? Jak można…
Zbierając
całą pozostałą mu odwagę, spojrzał na ukochanego. I aż jęknął. Paskudny
fioletowy siniak tuż pod lewym okiem, zszyty łuk brwiowy, popękane wargi, sine
pręgi wokół szyi, metry bandaży owinięte wokół głowy… A mimo to… Najgorsze
nadal czaiło się gdzieś niżej.
Jak
można zrobić coś takiego drugiemu człowiekowi?
Tylko
za to, że kocha?
Jego
wzrok spoczął na prawej dłoni Yuuriego. Tej, w której brakowało serdecznego
palca.
- Na
pewno dasz sobie radę sam?
-
Viktor! – Yuuri wziął się pod boki, przez co wyglądał jak sfrustrowana
nauczycielka. – Nie jestem małym dzieckiem!
-
Ale nie znasz języka… Poza tym urząd jest daleko… I jest zimno… W dodatku w
każdej chwili mogą wylądować kosmici i jeszcze mi cię porwą! – Mówił to tak
poważnym głosem, ze Yuuri nie mógł się nie uśmiechnąć.
-
Zapewniam cię, że nawet, jeśli kosmici, jakimś cudem, wybraliby sobie
dzisiejszy dzień na międzyplanetarną wycieczkę, jestem ostatnią osobą, jaką
mieliby ochotę zabrać do siebie. – Cmoknął narzeczonego w policzek. – Zimno też
mi niestraszne. – Zastanowił się. – Przynajmniej dopóki mam swoją kurtkę. W
Detroit nieraz uratowała mi skórę. I tyłek przed odmrożeniem. – Uśmiechnął się.
– Myślę też, że jakimś cudem trafię do urzędu. Ten – policzył na palcach –
piąty raz. I uda mi się dogadać. W końcu kupiłeś mi rozmówki
rosyjsko-angielskie. – Pomachał trzymaną w ręku książką. – I to dla opornych.
Pomimo
całej tej tyrady, Viktor nie wyglądał na przekonanego. Naburmuszył się tak
bardzo, że nawet Makkachin zrezygnował z dalszego towarzystwa ukochanego pana i
postanowił resztę drzemki odbyć na swoim posłaniu. Yuuri tylko pokręcił głową z
rezygnacją. Naprawdę! Życie z Viktorem chwilami stanowiło nie lada problem. Ale
raczej z kategorii tych miłych. Takich, które człowiek aż chce rozwiązywać.
- To
może inaczej… Viktor… Ja naprawdę nie chcę mieć w Yakovie wroga!
- W
Yakovie? – Viktor przekrzywił zabawnie głowę.
-
Tak! Już i tak mnie nie lubi – jęknął chłopak. – Przez ten rok, który straciłeś
na trenowanie mnie.
-
Niczego nie straciłem! – Rosjanin oburzył się. – Powiem więcej! Zyskałem! –
Jednym zgrabnym ruchem posadził sobie Yuuriego na kolanach. Ten nawet nie
próbował protestować. – Najlepszego narzeczonego na świecie.
-
Powiedz to jemu! Albo nie! – Zaraz zmienił zdanie. – Bo będzie jeszcze gorzej.
Viktor
uważnie przyjrzał się ukochanemu.
-
Yuuri… Czy Yakov coś ci zrobił? – zapytał całkiem poważnie gotów mścić się za
każdą krzywdę, jaka spotkała młodego Japończyka.
-
Co?! Nie! – Zaczął machać rękoma, za wszelką cenę chcąc zarówno uspokoić
Viktora jak i ściągnąć z Feltsmana wszelkie podejrzenia. – Po prostu przeraża
mnie sposób, w jaki na mnie patrzy… Dlatego… Vitya… Proszę… - Spojrzał narzeczonemu
prosto w oczy. – Idź na ten trening. Jak Yakov dowie się, że opuściłeś go ze
względu na mnie, znów stracę u niego kilka punktów… A jeśli mamy dzielić jedno
lodowisko, wolałbym nie czuć na swoich plecach jego morderczego wzroku…
-
Ech… Wiesz, że nie jestem w stanie ci odmówić?
-
Wiem. – Uśmiechnął się.
- I
bezczelnie to wykorzystujesz!
- Za
każdym razem.
- Mała
wredna świnka z ciebie. – Otarł się nosem o nos Yuuriego.
-
Ale i tak mnie kochasz. – Odwzajemnił gest.
-
Najbardziej na świecie.
-
Może gdybym poszedł z tobą, to by się nie stało? – Siedział przy łóżku gładząc
czarne kosmyki.
-
Albo obaj byście tu leżeli.
Niemal
podskoczył na krześle słysząc znajomy głos.
-
Yurio! Pielęgniarka pozwoliła ci tu wejść?
Nastolatek
wzruszył ramionami.
-
Nie zabroniła – bąknął wzrokiem uciekając gdzieś w bok.
- To
znaczy? – Naprawdę nie chciał żeby chłopak miał kłopoty. Jeden powód do
zmartwień to aż nadto.
- To
znaczy, że wszedłem jak już sobie poszła. A nikt inny nie patrzył. No, co?! –
warknął. – Te przepisy są głupie! Naprawdę myślisz, że jemu przeszkadza tłok?!
– Wskazał na pogrążonego w farmakologicznym śnie Yuuriego.
Viktor
pokręcił głową.
-
Twoja obecność nigdy mu nie przeszkadzała.
- No
i widzisz. – Jurij zdobył się na krzywy uśmiech. Uśmiech pełen fałszu. Bo w
żadnym razie nie odczuwał wesołości. – Co z nim? – zapytał. Ale nim Viktor zdołał,
choć otworzyć usta, sam sobie odpowiedział. – Nienajlepiej.
-
Nienajlepiej – powtórzył jak echo Nikiforov.
- A ten… no… - Chłopak chciał o coś zapytać,
ale za nic nie potrafił wykrztusić odpowiedniego słowa.
Na
szczęście Viktor doskonale wiedział, o co chodziło młodszemu. Bez słowa
podniósł okaleczoną dłoń Yuuriego, delikatnie ujmując ją w swoje ręce. Tak, aby
nie naruszyć żadnego z opatrunków.
Jurij
momentalnie zacisnął pięści.
-
Skurwysyny!
Normalnie
Viktor zrugałby chłopaka za używanie wulgarnego języka, ale dziś postanowił nie
reagować. Bowiem Yurio wypowiedział na głos, to, co on sam myślał.
Czy
naprawdę to, że się pokochali było aż tak wielką zbrodnią?
Yuuri
z dumą patrzył na prawo jazdy uprawniające go do kierowania pojazdami
mechanicznymi na ternie Rosji. Co prawda miał już takie wcześniej, ale w
ferworze ostatnich wydarzeń nie zauważył nawet, kiedy dokument, wyrobiony
jeszcze w Detroit, stracił ważność. I całą przeprawę z urzędnikami trzeba było
zaczynać od początku.
Pierwsze
formalności pomagał załatwić mu Viktor. Potem jednak chłopak stwierdził, że
targanie ze sobą, wszędzie narzeczonego nie ma sensu. Znaczy, każda chwila u
boku Viktora miała sens. Ale godziny spędzone na bezczynnym staniu w kolejkach,
zabierały im cenny czas, jaki mogliby spożytkować na lodowisku. Zwłaszcza
Viktor, który przez ostatni rok zamiast swoją karierą zajmował się nim. Co
Yakov wypominał mu przy każdym najmniejszym błędzie. Dlatego, w końcu, bardzo
wylewnie podziękował narzeczonemu za pomoc i sam zaczął walczyć z machiną
rosyjskiej biurokracji. No dobrze, nie był sam. Sława okazywała się naprawdę przydatna,
jeśli trzeba było wypełnić jakiś wniosek wypisany nieznanym mu alfabetem,
wyjaśnić pani z okienka, po co się przyszło, w momencie, kiedy jedynym językiem,
jakim operowała był rosyjski, albo zwyczajnie odnaleźć odpowiedni pokój. Zawsze
znalazł się ktoś, kto za drobną opłatą w postaci autografu lub szybkiego
zdjęcia na Instagrama, pomagał młodemu Japończykowi ogarnąć rzeczywistość.
A
dzisiaj, wreszcie, jego wysiłki zostały wynagrodzone. W końcu będzie mógł
zabrać Viktorowi samochód i pojechać na jakieś normalne zakupy! Bo gdyby ich dietę
pozostawić Rosjaninowi, do końca życia jedliby mrożonki. Viktor nadal nie
przyzwyczaił się do faktu, że jeden z nich, potrafi gotować. No przynajmniej mniej
więcej. Ale nie stanowił przy tym zagrożenia dla siebie i innych.
Myśląc
o tym, szedł uliczkami Petersburga. Miał jeszcze trochę czasu nim Viktor wróci
z treningu. A gdyby tak, wystawić na próbę dzisiejsze zapasy szczęścia i
spróbować zrobić te zakupy? I powitać narzeczonego domowej roboty katsudonem?
Na samą myśl, ile radości sprawiłby ukochanemu na jego twarzy pojawił się
uśmiech.
Tak
bardzo zatopił się we własnych myślach, że nie zauważył, kiedy coś, czy raczej
ktoś, zastąpił mu drogę.
-
Przepraszam. – Cofnął się o krok czując jak na policzki wkrada mu się
zdradziecki rumieniec. No tak. Taką gapą mógł być tylko on! – Przepraszam –
powtórzył, tym razem po rosyjsku, korzystając z tej namiastki wiedzy, jaką
Viktor i słownik zdążyli mu włożyć do głowy. Dopiero, kiedy był pewien, że
został zrozumiany, odważył się podnieść wzrok. I zaraz tego pożałował.
Mężczyzna, na którego wpadł, miał dobre dwa metry, łysą głowę oraz mięśnie
budzące grozę i szacunek jednocześnie. Zwłaszcza w pewnym nieśmiałym
Japończyku. – Przepraszam! – Ponownie skorzystał z jedynego słówka, jakie był w
stanie sobie teraz przypomnieć. Dla lepszego efektu pochylił głowę, w geście
popularnym w jego rodzimym kraju. Miał nadzieję, że takie połączenie dwóch
kultur zagwarantuje mu przychylność mężczyzny. Mylił się jednak. Rosjanin
mruknął coś, co Yuuriemu wcale się nie podobało. I chociaż nie zrozumiał ani
słowa, wstrząsnęły nim dreszcze. Tym bardziej, że niewiadomo skąd, nagle przy
mężczyźnie znalazło się jeszcze dwóch kolegów, obchodząc go tak, że nie miał
już drogi ucieczki. Cała trójka nie wyglądała jakby miała pokojowe zamiary.
Yuuri, w myślach, zdążył pożegnać się zarówno z portfelem jak i telefonem.
Widywał już takich byczków w Detroit. I nigdy nic dobrego z tego nie wynikało.
A już na pewno nie dla jego finansów.
Tymczasem
mężczyźni rozmawiali między sobą. Jego rosyjski nijak nie pozwolił mu
zorientować się w temacie rozmowy, ale ton głosu Rosjan dawał mu, jako takie
wyobrażenie, jak bardzo źle się to dla niego skończy. Bo raczej nie zanosiło
się żeby ktoś mu pomógł. Ludzie mijali go udając, że nic złego się nie dzieje.
Nie winił ich. W końcu trzech napakowanych mężczyzny to nie towarzystwo,
któremu zwykły, szary człowiek może zwrócić uwagę i wyjść z tego cało.
Nagle
jeden z Rosjanin złapał go boleśnie za podbródek unosząc jego twarz do góry. Chyba
żeby mu się lepiej przyjrzeć. Spojrzenie niebieskich oczu, tak innych od oczu
Viktora, nie było ani trochę przyjazne.
-
Hej! Sasza! To ten pedał z telewizji!
-
Jaki pedał, Borys?! O czym ty pieprzysz?!
- No
ten, co na łyżwach jeździ. I pieprzy się z tym no… No! Gościem, co od nas
startuje!
-
Borys, a skąd ty taki w sporcie obeznany?! – Do rozmowy włączył się trzeci
mężczyzna. Yuuri nadal nie potrafił nawet zgadnąć, co było tematem dyskusji. –
I to takim… - splunął – pedalskim.
-
Zamknij mordę Ivan! Co zrobię jak starej uda się dorwać pilota?! Przecież
własnej matki nie stłukę. Ale tego pedalczyka to już inna historia! –
Uśmiechnął się krzywo.
-
Jesteś pewny, że ten to homo? – Sasza nie wyglądał na przekonanego.
- No
ci kurwa mówię, że pedał! Sam widziałem jak się całował z takim drugim śmieciem.
Chociaż tamten mniej winny – bo swojak. I to jeszcze jakiś tam ważny, miszczu
świata, czy coś…
-
Czyli to ścierwo spedala nam kadrę narodową? – Ivan potarł dłonie, wielkie jak
bochny chleba. – Trzeba mu wytłumaczyć, że tak nie wolno.
- No
nareszcie gadasz po mojemu! – Ucieszył się Borys. – To, co? Ty trzymasz ja
walę. A potem zmiana?
-
Czekajcie chłopaki! – Radosną atmosferę popsuł Sasza. – Chyba nie chcecie robić
tego tutaj, co? Jeszcze się psy zlecą. Naprawdę macie ochotę tłumaczyć się na
komendzie przez takiego śmiecia?
Borys
jednak nie dał się zbić z pantałyku.
-
Czyli trzeba naszego drogiego koleżkę – ponownie złapał chłopaka za podbródek –
zaprosić w bardziej ustronne miejsce…
Yuuri
poczuł jak zamiera mu serce. Nawet bez rozumienia słów, ogólny wydźwięk rozmowy
był dla niego zrozumiały. Oni chcieli coś mu zrobić. Spróbował się cofnąć, ale
drogę zagrodziła mu czyjaś sylwetka.
-
Już nas opuszczasz? – spytał Ivan, który, jako jedyny z grupy, pojął, że
chłopak ich nie rozumie. To było nawet zabawne. – Chcieliśmy jeszcze z tobą
porozmawiać… bliżej się poznać…
Pomocy, pomyślał Yuuri. Niech mi ktoś pomoże. Ktokolwiek. Viktor!
Niestety
pomoc nie nadeszła.
-
Wiesz… - Jurij postanowił przerwać ciszę, do tej pory zakłócaną jedynie ich
oddechem i szumem pracujących maszyn. Ten dźwięk powoli go dobijał. Zwłaszcza,
kiedy tak siedział pod ścianą, bo jedyne krzesło okupywał Viktor. Do wyboru miał
gapienie się na załamanego Nikiforova, pobitego Katsukiego albo paskudną brudno-szarą
szpitalną tapetę. Naprawdę powinni pomyśleć o zmianie wystroju. – Podsłuchałem
jak lekarze rozmawiali…
Viktor
niechętnie oderwał wzrok od Yuuriego.
-
Tak?
-
Yhy… - Nastolatek nagle pożałował, że zaczął temat. Już lepiej było siedzieć
cicho. Tym bardziej, że temat, jaki chciał poruszyć mógł całkiem skruszyć maskę
opanowania, jaką nałożył Viktor. – Mówili… - Przełknął ślinę. – Mówili, że
chcieli przyszyć… ten palec. – Wzdrygnął się. – Ale… nie dało się… Minęło za
dużo czasu… Czy coś. – Dodał szybko, jakby to miało poprawić nieco ogólny
wydźwięk jego wypowiedzi.
Tymczasem
Viktor wstał i podszedł do okna. Kiedy stanął tyłem do chłopaka, całym nim
wstrząsnął dreszcz. Jurij wiedział, że jego mentor, przyjaciel, rywal… płakał.
I, że za szelką cenę, nie chciał przed nim tego pokazać. Dlatego pozwolił na tę
małą szopkę, samemu zajmując miejsce na, dopiero, co zwolnionym, krześle. Teraz
on głaskała Yuuriego po głowie. Zrobił to, bo w sumie nie miał lepszego pomysłu,
jak przekazać chłopakowi swoje wsparcie.
Znów
zaległa cisza. I tylko maszyny pracowały dalej, nieczułe na ludzkie dramaty.
Viktor
zaciskał pięści tak mocno, że aż zbielały mu knykcie. To, co powiedział Yurio zniszczyło
tę imitację spokoju, jaką udało mu się stworzyć. Jeśli faktycznie minęło za dużo
czasu… To znaczy… Że Yuuri cierpiał dłużej niż początkowo zakładał. Że ci
dranie dłużej się nad nim znęcali. Że dłużej… Miał ochotę wyć. Albo wyjść z
tego pieprzonego szpitala, znaleźć tych zwyrodnialców i ich pozabijać.
Własnoręcznie. Bić, kopać, gryźć… Nie okazując litości. Tak jak oni wcześniej
nie okazali jej Yuuriemu.
-
Jurij… - odezwał się niespodziewanie nawet dla samego siebie.
-
Tak?
-
Czy my… Ja i Yuuri… Czy to naprawdę aż taka zbrodnia?
Cios
nadszedł niespodziewanie. I był tak mocny, że Yuuriego zamroczyło. Na tyle, by,
bez sprzeciwu, dał się poprowadzić w ciemną alejkę, z dala od ciekawskich
spojrzeć mieszkańców Petersburga. A tam rozpętało się piekło.
Następny
cios był silniejszy. I wymierzony w żołądek.
Zgiął
się wpół z trudem łapiąc oddech. Usta miał pełne śliny, która ciekła mu też po
brodzie. Tymczasem mężczyźni tylko się śmiali. Chciał prosić, żeby przestali.
By więcej go nie bili, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. Zresztą pewnie i
tak by go nie posłuchali. Pomijając już barierę językową.
Kiedy,
w końcu, udało mu się zaczerpnąć powietrza, został kopnięty w głowę. Zaszumiało
mu w uszach a obraz przesłoniła czerwona mgiełka. Co dziwne, nie czuł bólu.
Dopiero kolejny kopniak odblokował komórki nerwowe i Yuuri krzyknął. Czego
zaraz pożałował, bo znów celem stał się jego żołądek. Tym razem zwymiotował,
obrzygując, jednemu z napastników, buty. Zaraz został za to ukarany kopnięciem
w żebra. Usłyszał trzask i całe wnętrzności zalała mu fala tak okropnego bólu,
że nie był w stanie porównać go z niczym, co przeżył do tej pory.
-
Proszę… - Jakimś cudem udało mu się wyszeptać cichą prośbę. Jednak mężczyźni
znów się roześmiali. Bawiło ich jego cierpienie. I to jak wił się na ziemi
obsypywany coraz to nowymi ciosami. Przestał już liczyć, który z kolei raz
czyjś but trafia go w brzuch, czy pięść w głowę.
Po
pewnym czasie poczuł w ustach metaliczny posmak krwi. Nie wiedział, czy to z
popękanych warg, dziury po wybitym zębie, który walał się gdzieś obok czy może,
zwyczajnie, posoka cieknąca z rozciętego łuku brwiowego trafiła tam gdzie nie
powinna.
Pewnie
by błagał, gdyby wcześniej nie zorientował się, że jego prośby tylko nakręcają
oprawców. Dlatego milczał, a przynajmniej starał się. Bo chwilami, utrzymanie w
sobie, wrzasku pełnego bólu, nie było możliwe. Starał się jednak nie jęczeć. Chociaż
tyle. Nie dać im pełnej satysfakcji. Co było raczej trudne. Zwłaszcza, kiedy
pięść jednego z Rosjan uderzyła go w twarz, roztrzaskując tym samym jego
okulary, które, tylko cudem, wciąż były na swoim miejscu. Odłamki szkła
poleciały wszędzie, przecinając mu skórę, ale też, co ważniejsze, kalecząc
mężczyznę, który wymierzył cios.
-
Kurwa!
Naprawdę
starał się nie uśmiechać z satysfakcją, słysząc krzyk bólu. I to nie swój. Ale
to było silniejsze od niego.
-
Tak cię to śmieszy?! – Borys warknął zapominając, że obcokrajowiec go nie
rozumie. Ivan zdążył ich już uświadomić w tej kwestii. – Zobaczymy, co powiesz
na to! – Ivan! Podnieś go.
Mężczyzna
wykonał polecenie, ciekaw, co takiego przyjaciel wymyślił. W sumie naprawdę
dobrze się bawił.
Yuuri
stał tylko dzięki silnym ramionom podtrzymującego go Rosjanina. Bez tego, już
dawno upadłby twarzą na beton. Jego ciało nie chciało go słuchać. Było zbyt
słabe. Zbyt zmęczone. Zbyt obolałe. Nie miał siły się nawet bać. Dlatego Borys,
szykujący się do potężnego kopnięcia nie zrobił na nim wrażenia. Dopiero
świadomość, w co celował mężczyzna trochę go otrzeźwiła. Spróbował się nawet
wyrwać, ale nie miał na to najmniejszych szans. Mógł tylko, z rosnącym przerażeniem,
patrzeć jak obuta w glana noga szybko zbliża się do jego piszczelu. Nawet bez
okularów był to paskudny widok.
-
Nie… Błagam… - Wiedział jak to mogło się skończyć. Jedno złe złamanie i już
nigdy nie włoży łyżew. – Nieeeeeaaaa! – Krzyk zmienił się we wrzask, kiedy kość
ustąpiła jasno wskazując kto, w tym starciu, był górą. Trzask poniósł się echem
po opustoszałej uliczce.
Yuuri,
nadal krzycząc z bólu, upadł na ziemię, bo trzymający go Ivan chciał zobaczyć,
czy chłopak da sobie radę z jedną nogą. Nie dał.
-
Lamus – mruknął Rosjanin.
-
Frajer – poprał go Sasza. – Ale jest trochę głośno… Jeszcze komuś się zachce
sprawdzić, co za baba się tak drze. Wypadałoby go jakoś uciszyć… - Nim dwaj
pozostali zareagowali uklęknął przy Japończyku i zacisnął dłonie na jego szyi.
Ogłuszający wrzask urwał się a jego miejsce zajęło dziwne charczenie.
-
Ale fajnie! – Borys z miną uradowanego dziecka, uderzył dłońmi o uda. Wyglądał
jakby w tym roku, Dziadek Mróz przyszedł do niego dużo wcześniej. – Weź trochę
mocniej, może zacznie skrzeczeć!
Sasza
spełnił prośbę przyjaciela. Katsuki faktycznie zaczął niemal skrzeczeć, walcząc
o każdy haust powietrza. Trzej mężczyźni śmiali się w głos, jakby oglądali
kawał dobrej komedii.
Tymczasem
Yuuri czuł, że zaczyna tracić siły. Brakowało mu tchu a walka o chociażby łyk
życiodajnego tlenu wykańczała. Silne palce Saszy skutecznie stały na drodze
jego drogom oddechowym. Tym samym odsyłając go w niebyt. Całkiem przyjemny
niebyt. Wolny od bólu, trosk, trzech Rosjan, którym przecież nie zrobił nic
złego…
Zaczynał
godzić się z faktem, że przyjdzie mu umrzeć w tej zapyziałej uliczce. Z dala od
wszystkich, których kochał. Z dala od Viktora.
Kiedy
myślał, że to już koniec, nagle ucisk na szyję zelżał, by za chwilę całkiem
zniknąć. Ciało zareagowało instynktownie. Wziął głęboki wdech, ignorując obolałą
krtań i połamane żebra. Zakręciło mu się w głowie, ale to nie było ważne. Mógł
oddychać! I skwapliwie korzystał z tego przywileju, zapominając na chwilę o oprawcach.
-
Dlaczego mi przerwałeś? – Sasza patrzył się groźnie na kompana.
Borys
tylko wzruszył ramionami wyjmując z kieszeni nóż motylkowy. Kilka razy machnął
nim od niechcenia, jakby sprawdzając czy dobrze leżał w dłoni.
- Bo
skończyłbyś za szybko. A tego pedałka trzeba pozbawić jeszcze jednej ważnej
rzeczy…
Dwaj
pozostali mężczyźni spojrzeli po sobie.
-
Chyba nie chcesz obciąć mu fiuta! – Ivan skrzywił się. – Chłopie weź! To
obrzydliwe!
-
Zgadzam się. Ja tam go dotykać nie będę! – Na potwierdzenie swoich słów Sasza
zrobił dwa kroki do tyłu.
Borys
tylko jęknął. Czasem się zastanawiał, dlaczego zadaje się z tymi idiotami.
-
Pojebało was?! Też nie mam zamiaru go tam dotykać. Jeszcze jakiegoś syfa
złapie, czy coś… Już bym wolał przelecieć tę Ankę spod trójki!
Pokiwali
zgodnie głowami. Tak, to miało sens.
-
Więc po co ci to? – Spytał Ivan.
- W
telewizji mówili, że to gówno zaręczyło się z tym swoim kochankiem. – Wskazał
na obrączkę widniejącą na prawej dłoni leżącego Japończyka. – Chcę mu pokazać,
że w Rosji nie zgadzamy się na taki upadek norm moralnych. – Nie do końca rozumiał
słowa, które wypowiedział. Ale grunt, że brzmiały mądrze. A kumple nie starali
się ich podważyć. – I, że ten pierdolony pierścionek nie będzie mu potrzebny.
Ani żaden inny. – Ponownie machnął nożem. – Wiecie… bez palca…
Wszyscy
troje ryknęli śmiechem, jak po usłyszeniu przedniego dowcipu.
-
Dajesz! – Sasza delikatnie pchnął kumpla w stronę ich ofiary. Kurwa! A ten
dzień miał być chujowy! Jak to się człowiek może pomylić?
- O
czym ty pieprzysz?! – Jurij wstał gwałtownie, tak że krzesło, na którym wcześniej
siedział zachybotało się niebezpiecznie. – Kurwa! Viktor!
Ale
Viktor nie zareagował. Dalej stał twarzą w kierunku okna. I tylko coraz silniej
drżące ramiona zdradzały jego pogarszający się stan.
-
Nie robicie nic złego! Znaczy, to jak migdalicie się do siebie na treningach,
przyprawia mnie o mdłości. Ale tylko, dlatego, że cukier, tęcze i pieprzone
latające jednorożce się z was wylewają. Cukrzycy idzie dostać. Ale w sumie tak
samo było jak Georgi był z tą swoją Anną, czy jak jej tam. Więc to chyba po
prostu efekt uboczny tego całego zakochania. Ale naprawdę w tym, nie ma nic
złego!
-
Więc dlaczego oni…
- Bo
to wykolejeńcy! Psychopaci! – darł się nie zważając na nic. A już w szczególności
nie na fakt, iż ktoś może go usłyszeć i wyrzucić z sali. – Ogarnij się
staruchu! – Nie mógł pozwolić, by Viktor naprawdę wbił sobie do tego pustego łba
jakąś głupotę. Którą później gotów jeszcze przenieść do świata rzeczywistego.
I, nie daj Boże, zostawić Wieprza. Dla jego dobra. Niemal słyszał głos
Nikiforova tłumaczącego, że Katsukiemu będzie mu lepiej bez niego. Z tym, że to
wcale nie była prawda. I miał tu na myśli obu mężczyzn. Bo nie tylko Yuuri
zmienił się pod wpływem nowego trenera. Jurij widział to doskonale. Viktor
również sporo zyskał na tej ich wspólnej więzi. Jeszcze rok temu był jak pusta
skorupa stworzona jedynie do wygrywania. Nic, co robił, poza łyżwiarstwem, nie
miało dla niego większego znaczenia. Czasem, kiedy przyszło im ze sobą
rozmawiać, nastolatek autentycznie bał się starszego kolegi. Czy raczej tego,
że mógłby stać się taki jak on. To, co kiedyś było jego marzeniem, z roku na
rok zmieniało się w grozę uniemożliwiającą mu dalszy rozwój, jako łyżwiarza.
Dopiero za sprawą Wieprza, Viktor jakby odzyskał człowieczeństwo, a on sam mógł
się doskonalić, bez obawy, że jemu zostanie ono zabrane. Tak. To dzięki
Katsukiemu zdobył złoty medal na poprzednich zawodach. Przyrzekł sobie, że
kiedy tylko Yuuri się obudzi, podziękuje mu.
Tymczasem
musiał się postarać, by Japończyk miał, dla kogo się obudzić.
-
Słuchaj łysolu. – Podszedł do Viktora i złapał go za koszulkę na piersi. – Ani
mi się waż odpierdalać jakiś szajs z tytułu tych „będzie mu lepiej beze mnie” –
zniżył głos w kiepskiej parodii mężczyzny.
-
Ale…
-
Morda! Mówię poważnie. Jeśli go zostawisz zrobię ci z życia piekło! Zobaczysz!
Wmówię Georgiemu, że może przychodzić do ciebie i żalić się ilekroć jakaś panna
go rzuci!
Viktor
uśmiechnął się lekko. Zaraz jednak spoważniał.
- A
co jeśli to on mnie rzuci? – zapytał zbolałym głosem. – Jeśli uzna, że to wszystko
to moja wina?
Plisetsky
prychnął.
-
Jeśli tak się stanie to obiecuję, że zatańczę z Milą w parze! I w dodatku
pozwolę jej wybrać utwór! Przecież on poza tobą świata nie widzi! Chociaż
naprawdę nie wiem, dlaczego… Jesteś beznadziejny.
Viktor
opuścił ramiona. Wyglądał jakby napięcie ostatnich godzin, przynajmniej trochę,
z niego zeszło. Jakimś cudem, krzyki i tyrada Jurija mu pomogły.
-
Wiem… Nie mam pojęcia, co bym bez was zrobił. Dziękuję.
Chłopak
prychnął. Znowu.
-
Wiódłbyś nędzny żywot pięciokrotnego mistrza świata w łyżwiarstwie figurowym.
-
Pięcio?
-
Tak. Nawet gdybyś w tym roku startował i tak bym się wgniótł w lód. Pamiętaj,
kto pobił twój rekord!
Gdzieś
spomiędzy zasłony bólu, do Yuuriego dotarło, że to jeszcze nie koniec. Oprawcy
nadal nie zaspokoili swojej rządzy krwi. Podświadomie czuł, że teraz nastąpi
coś gorszego niż wszystko, co spotkało go do tej pory. Dlatego kiedy jeden z
nich, przy nim klęknął spiął się w sobie, chociaż całe ciało protestowało
przeciwko najmniejszemu nawet ruchowi.
Mężczyzna
chwycił go za rękę. Yuuriemu przyszło do głowy, że i ją chcą mu złamać, dlatego
spróbował się wyrwać. Ale coś, co miało być stanowczym gestem okazało się
jedynie machnięciem, które nie zrobiło na Rosjaninie najmniejszego wrażenia.
-
Spokojnie – zaśmiał się. – Bo krzywo utnę.
Japończyk
z przerażeniem patrzył jak ostrze motylkowego noża zbliża się do nasady jego
serdecznego palca, tuż pod obrączkę. Nagle wszystko stało się jasne.
Nie… chciał krzyczeć,
ale z gardła wydobył mu się tylko niezrozumiały jęk.
A
mężczyzna kontynuował.
Najpierw
naparł ostrzem delikatnie, tylko na tyle by przeciąć skórę i wywołać, u swojej
ofiary lekkie pieczenie. Które zwiastowało przyszłą tragedię.
Yuuri
zagryzł wargę i zacisnął mocno powieki. Nic więcej nie mógł zrobić. No może
jeszcze tylko wrzasnąć, kiedy nóż powoli zagłębiał się w jego ciele. Apogeum nastąpiło,
gdy metal otarł się o kość. To było dla niego zbyt wiele. Zemdlał. Ostatnim, co
usłyszał był szyderczy śmiech trzech Rosjan.
Znaleziono
go kilka godzin później, całkiem przypadkiem. Jakiś mężczyzna wyprowadzał psa,
gdy nagle, zwierzak zaczął opętańczo szczekać i wyrywać się w stronę zaułka, do
którego nikt przy zdrowych zmysłach nie odważyłby się nawet zbliżyć. Na
ścianie, pod którą leżał nieprzytomny Japończyk czyjaś niezbyt sprawna ręka
nagryzmoliła cyrylicą:
NIE!
DLA PEDAŁÓW.
-
Yuuriś… Możesz już się obudzić. Czekamy na ciebie wszyscy… Ja… Jurij… Mari… Tak
przeleciała tu aż z Japonii! I dlaczego nie powiedziałeś, że twoja siostra ma
tak dobry prawy sierpowy? Jak mi przywaliła, to do dzisiaj mnie boli… Ale rozumiem,
zasłużyłem. A wiesz, że nawet Yakov dopytuje się, co u ciebie? Widzisz? Myliłeś
się. On cię lubi. Dlatego możesz już wrócić. Do nas… Do mnie… Kocham cię…
Viktor
powtarzał to od tygodnia. Dzień w dzień siedząc przy szpitalnym łóżku i
głaszcząc ukochanego po głowie. Lekarze mówili, że wybudzenie może nastąpić w
każdej chwili. Ale nie wykluczali też, iż cały proces może zabrać lata. Z
urazami głowy nigdy nic nie wiadomo. Dla medycyny ludzki mózg wciąż pozostawał
sporą zagadką. Mimo to Viktor nie tracił nadziei. Codziennie przychodził
licząc, że to może dziś, znów dane mu będzie spojrzeć w tęczówki barwy gorącej
czekolady.
Wymieniał
się czuwaniem z Mari, która po pierwszej dawce przemocy i nienawiści, widząc
jego ból, wybaczyła mu niedopilnowanie brata. Ale nie miał złudzeń. Jeśli Yuuri
się nie obudzi… Dziewczyna byłaby zdolna go zabić. Oczywiście, jeśli zdążyłaby
przed nim samym. Nie wyobrażał sobie życia bez Yuuriego. Dlatego… Gotów był je
sobie odebrać. Póki jednak istniała nadzieja, musiał walczyć.
-
Kochanie… - Pogłaskał policzek narzeczonego. – Proszę… Proszę…
Proszęproszęproszęproszęproszęproszę… - powtarzał jak mantrę. – Yuuri… -
Zamknął oczy czując jak pod powiekami zbierają mu się łzy. – Błagam…
- V…
Vi… Vi… ktor…
Głos
był słaby, niepewny, ale z pewnością należał do…
Otworzył
oczy. I napotkał ukochany brąz.
-
Yuuri!
Czy
może być coś piękniejszego?
-
Ciii… Już dobrze… Jestem przy tobie… Ciii…
Yuuri
obudził się zlany potem, z krzykiem uwięzłym w gardle. Koszmar, jaki przeżył na
jawie, znów odwiedził go we śnie. Znów sprawił, że strach sparaliżował całe
jego ciało a z oczu zaczęły płynąć łzy. Nie chciał tego a mimo to… rozpłakał
się. Budząc śpiącego obok Viktora. Który, nauczony wcześniejszymi atakami
ukochanego, wziął go w ramiona szepcząc uspokajająco.
Minęło
pół roku od pobicia a Yuuri nadal wyglądał jak cień człowieka. Panicznie bał
się obcych, bez Viktora nie odważył się wyjść z mieszkania. W dodatku każde
wyjście, na które narzeczonemu udało się go namówić, odchorowywał bólem
żołądka. Regularne rozmowy z psychologiem niewiele dawały. Póki, co jedynym
sukcesem był fakt, że Yuuri nie panikował słysząc rozmowy prowadzone po
rosyjsku. Ale i tak spinał się słysząc obcy język. Nawet, jeśli to Viktor był
autorem słów.
-
Ciii… - Serce mu się krajało, kiedy widział ukochanego w takim stanie. Oddałby
wszystko żeby wymazać z jego pamięci tamten dzień. Dzień, który na zawsze
zmienił ich życie. Jego skazując na patrzenie jak najważniejsza, dla niego, osoba
cierpi, a Yuuriego łyżwiarstwa i spokoju. Co prawda złamana noga zrosła się nad
wyraz dobrze. To uszkodzona psychika Japończyka nie pozwoliłaby mu wyjść na
lodowiska, narażając się tym samym na miliony spojrzeń zupełnie obcych ludzi.
-
Viktor… - Yuuri mocniej wtulił się w jego koszulkę.
-
Tak?
-
Ja… Ja… Ja tak dłużej nie mogę! – Ukrył twarz w zagłębieniu ramienia kochanka.
Viktor
czuł jak drętwieje mu całe ciało. Bał się nawet poruszyć. Panika rozsadzała go
od środka. To dziś. Dzisiaj Yuuri z nim zerwie oskarżając o wszystko.
- Ja
już nie mogę mieszkać w Rosji… - kontynuował chłopak nie wiedząc, jaki ból tymi
słowami zadaje partnerowi. – Viktor… proszę… Wyjedźmy stąd!
Fala
ulgi, jaka go zalała była tak wielka, że w tym momencie mógłby obiecać
Katsukiemu wszystko.
-
Oczywiście! – Mocniej go do siebie przytulił. – Chcesz wrócić do Japonii?
Chłopak
pokręcił głową.
-
Nie… Tam też… Nie… takich… jak… my… - Yuuri mówił cicho, bezskładnie. Mimo to,
Viktor zrozumiał.
-
Dobrze. – Uśmiechnął się, choć przyszło mu to z trudem. – W takim razie, co
powiesz na Holandię? Zawsze chciałem zobaczyć te pola tulipanów – mówił z
przesadnym entuzjazmem. – I wiatraki! I…
-
Może być – przerwał mu Yuuri wygrzebując się z jego objęć. – Dziękuję. –
Spojrzał Viktorowi prosto w oczy. Na twarzy Japończyka błąkał się nieśmiały
uśmiech. Pierwszy raz od pół roku Yuuri naprawdę próbował się uśmiechnąć. Dla
takiego widoku, Viktor gotów był zrobić wszystko. Nawet przeprowadzić się do
innego kraju.
- To
ja dziękuję. Za to, że jesteś. – Ujął dłonie Yuuriego w swoje własne i na
każdej złożył delikatny pocałunek. – Kocham cię.
- Ja
ciebie też Vitya. Ja ciebie też…
Tej
nocy, po raz pierwszy, Yuuri spał spokojnie.
___________________________________________________________
Dobra... To ten... Zna ktoś jakiegoś dobrego psychologa? Bo chyba naprawdę potrzebuję jakiejś terapii, czy coś...
I muszę się nauczyć pisać krótsze teksty...