KURS GOTOWANIA
ROZDZIAŁ XIII
"Wynoś się z mojej głowy"
Do
sali wchodził z duszą na ramieniu. I sercem w gardle. Zaraz znów miał GO
zobaczyć. Człowieka, który przez ostatnie kilka dni nie opuszczał jego myśli. Człowieka,
który wywrócił jego świat do góry nogami. Człowieka, bez którego, nie wyobrażał
już sobie życia.
Zoro.
Te
kilka dni rozłąki uświadomiły mu jak wiele czuł do Roronoy. I jak bardzo bał
się go stracić. A widmo tego nieustannie deptało mu po piętach – każda próba
kontaktu z Zoro kończyła się tak samo. Połączenie było zrywane. A kiedy przemógł
się wreszcie i pojechał do zielonowłosego, do domu, z zamiarem załatwienia
sprawy w cztery oczy, nikt mu nie otworzył. Chociaż dobijał się dobry kwadrans.
Dlatego nie pozostało mu nic innego jak tylko czekać do kursu i wtedy spróbować
porozmawiać z Zoro.
Za
każdym razem, gdy skrzypnęły drzwi podnosił głowę z nadzieją ujrzenia tego
zielonowłosego idioty. Nie doczekał się
jednak.
Choć
godzina rozpoczęcia zajęć minęła blisko dwadzieścia minut temu, Zoro się nie
pojawił. I, wbrew sobie, musiał zacząć zajęcia bez niego. Cała sytuacja
sprawiała, że nie mógł się skupić. Tym bardziej, że słodka Nami-san, co chwila
posyłała mu pełne złości spojrzenie wydawało mu się, że ona wiedziała więcej
niż powinna. Że, jakimś cudem, dowiedziała się, co zaszło między nim a Zoro. Po
cichu liczył, że to tylko jego wyobraźnia, nakręcana przez poczucie winy. Tak
czy inaczej zajęcia były koszmarem. Dlatego odetchnął z ulgą, kiedy wreszcie dobiegły
końca.
-Dziękuję
wszystkim. – Wysilił się na uśmiech. – Do zobaczenia za tydzień. Będziemy się
uczyć robić proste i szybkie ciasto. Idealne na niespodziewany najazd gości. –
Dobrze, że formułkę przygotował sobie dużo wcześniej. Inaczej teraz tylko wymruczałby
coś pod nosem, niezdolny do złożenia logicznego zdania. Miał wrażenie, że ktoś
pozbawił go wszystkich pozytywnych emocji. Nic go nie cieszyło. Ani kobiece
uśmiechy, ani gotowanie. Nawet nikotyna straciła smak. A wszystko przez brak
pewnego głupiego Glona.
-Sanji-kun?
Drgnął.
Zatopiony we własnych myślach nawet nie zauważył, że Nami-san została w sali. Porzucił,
więc kontemplację swojego obuwia i przykleił do twarzy sztuczny uśmiech.
-Tak?
Nami-san? – spytał podnosząc głowę. Tylko po to, żeby zaraz zarobić siarczysty
policzek od rudowłosej. Zamrugał kilkukrotnie nieprzygotowany na taki rozwój
sytuacji. – Ale… ale…
-Jesteś
dupkiem, wiesz? – Kobieta warknęła biorąc się jednocześnie pod boki. – Tak
wielkim, że mam ochotę poprawić ci z drugiej strony. – Chwilę zaciskała dłoń
jakby zastanawiając się czy nie wprowadzić swojej ochoty do świata realnego. W
końcu jednak zrezygnowała. – Jesteś dupkiem – powtórzyła. – Naprawdę nie wiem
jak mogłeś go tak potraktować.
Od
razu wiedział, o kogo jej chodziło. Zoro.
-Tylko
sobie nie myśl, że od razu poleciał do mnie na skargę! Musiałam go nieźle spić,
żeby w końcu to z niego wyciągnąć. A i tak pewnie nie powiedział mi
wszystkiego. – Tego akurat była pewna. Zoro wyglądał na zbyt załamanego, jak na
wersję, którą jej przedstawił. A facet jego pokroju nie załamuje się byle, czym.
-Nami-san…
-Nie
Sanji-kun – przerwała mu. – Nie chcę tego słuchać. Nie chcę poznawać twojej
wersji i nie interesuje mnie to, co masz w tej sprawie do powiedzenia. Miałam
ci tylko powiedzieć, że Zoro rezygnuje z kursu. I nie. Nie będzie się ubiegał o
zwrot kasy. Chociaż ja na jego miejscu nie byłabym tak wspaniałomyślna. – Kłamała.
Wcale nie miała mu tego mówić. Przeciwnie. Zoro prosił ją żeby się nie
mieszała. Ale nie potrafiła. Nie, kiedy uświadomiła sobie, że coś, czego ona
pragnęła Sanji dostał, ot tak. I odrzucił to. Uczucia Zoro. Czy może raczej:
Zoro. Całego. Tak. Im dłużej znała tego zielonowłosego barana tym bardziej jej
na nim zależało. Nieważne jak bardzo było to głupie, po prostu nie potrafiła
odrzucić tych uczuć. Jednocześnie nienawidząc każdego, kto skrzywdził Zoro.
Chciał
powiedzieć, że się domyśla, ale zabrakło mu odwagi. Tym bardziej, że głowę
zaprzątała mu inna myśl.
Zoro
rezygnuje z kursu.
To
znaczy, że już go więcej nie zobaczy?! Nie będzie miał okazji go przeprosić? I
błagać, by spróbowali jeszcze raz?
Poczuł
jak pęka mu serce.
Nami
mówiła coś jeszcze. I chyba znów go uderzyła, ale on utracił kontakt z
rzeczywistością. Jego najgorsze obawy właśnie stawały się faktem. Chyba, że… Spróbuje jeszcze raz. Ostatni!
-Przepraszam
Nami-san! – Wyminąwszy rudowłosa popędził do wyjścia. Nie zaprzątał sobie głowy
zamknięciem drzwi. Teraz liczyło się tylko to, by jak najszybciej dotrzeć do
mieszkania Roronoy. – Taxi!
-Zoro!
Wiem, że tam jesteś! Otwórz! – Uderzał pięścią w drzwi raz po raz wykrzykując
tę samą formułkę. – Zoro! Otwórz! Chcę porozmawiać! Przepraszam! – Nie ważne
jednak jak bardzo się starał, drzwi pozostawały zamknięte. Zupełnie jakby Zoro,
za punkt honoru, wziął sobie ignorowanie go. W końcu został przegoniony przez
jednego z sąsiadów, który miał dosyć hałasów na klatce. Nim odszedł po raz
ostatni kopnął drzwi. To też nic nie dało. Załamany poczłapał się w kierunku
swojego domu. Po drodze powinien jeszcze wrócić i zamknąć drzwi do sali
szkoleniowej, ale nie miał na to siły. Czuł jakby ktoś wrzucił go do pralki i
włączył szybkie obroty. To nie było miłe uczucie.
W
drodze powrotnej, kiedy to po raz setny analizował wszystko, co wydarzyło się
do tej pory, poczuł jak zaczyna wypełniać go gniew. I tym razem nie na siebie
tylko na Zoro. Faktycznie zjebał, miał tego świadomość, ale ten parszywy glon
też nie był bez winy! Przeleciał go, kiedy obaj mieli ostro w czubie! Takich
rzeczy nie robi się po pijaku! Poza tym ta jego subtelność nosorożca! Musiał mu
się wtedy pokazywać w samych gaciach?! Powinien wiedzieć, że czeka ich poważna
rozmowa i odpowiednio się do niej przygotować! I jeszcze to szczeniackie
zachowanie! Nieodbieranie telefonów, nieotwieranie drzwi… Ewidentnie go unikał,
co w żaden sposób nie świadczyło o jego dorosłości.
-Zachowuje
się jak gnojek! – warknął wchodząc do mieszkania. – W porządku! Tak chcesz to
zakończyć?! Nie ma sprawy! – W przypływie gniewu wyciągnął komórkę, po czym
skasował z niej numer Zoro. – Nie będę błagał o twoją uwagę pieprzony
wodoroście! Zapomnę o tobie! Raz się udało to i teraz też dam radę! A jak już
zrozumiałem, że jestem homo to i ze znalezieniem normalnego faceta nie będę
miał problemów! – Mówiąc to odpalił komputer i, wyobrażając sobie minę Zoro,
włączył stronę z gejowskim porno.
-Kurwa!
– Z całej siły kopnął automat z kawą. Piekielna maszyna chwilę wcześniej zjadła
jego ostatnie drobne i w zamian nie wypluła porcji czarnego płynu, który na posterunku,
nazywano kawą. Albo pieprzona lurą, jeśli akurat ktoś dopiero zaczynał dyżur.
Po kolejnych kilkunastu godzinach harówki, lura zawsze awansowała do miana
kawy. A czasem nawet do boskiego napoju. – Kurwa! – powtórzył i kopnął jeszcze
raz.
-Nie
tak. – Przechodzący obok Mihawk pokręcił głową z dezaprobatą. – Sposobem
Roronoa. – Podał młodszemu trzymane raporty, po czym naparł na automat barkiem.
Coś brzdęknęło i w pojemniku pojawił się papierowy kubeczek. Szybko napełniający
się kawą.
-Dzięki.
– Zoro chciał go chwycić, ale Mihawk okazał się szybszy. Zabrał partnerowi kubek
sprzed nosa i, jak gdyby nigdy nic, ruszył do ich wspólnego pokoju. – Hej! To
moje!
Mina
mężczyzny odwiodła go od zamiaru dalszej kłótni. No tak. Obaj byli dzisiaj nie
w humorze. Sobotnie popołudnie nie było tym czasem, który zwykli spędzać w
pracy. Zazwyczaj o tej porze wylewali z siebie siódme poty w dojo. Załatwienie
takiego grafiku kosztowało ich sporo. Aż się wzdrygnął na samo wspomnienie.
Jednak gra była warta świeczki. Do tej pory nikt nie zakwestionował ich
przywileju wolnych sobót. Ale, co dobre zawsze musi się skończyć. Prędzej czy
później. Teraz, kiedy cała tokijska policja postawiona była w stan gotowości,
mogli jedynie pomarzyć o wolnym. Co dla niego miało także pozytywne aspekty.
Przynajmniej nie musiał walczyć ze sobą w związku z kursem. Bo naprawdę znów
chciał tam pójść. Zobaczyć Sanjiego. Może jednak wyjaśnić całą sprawę…
-Nie!
– warknął na tyle głośno, że przechodząca obok Tashigi aż podskoczyła.
-Zwariowałeś?!
– krzyknęła zbierając upuszczone papiery.
Nie
pofatygował się z odpowiedzią. Zamiast tego ruszył do jedynego pokoju, wokół
którego nie unosiła się aura ogólnej nienawiści do świata i niechęci do pracy.
-Hej!
Johnny! Pożycz drobne na kawę!
-Jasne
Aniki!
Jeżeli
w Tokio istnieli jeszcze policjanci, którzy nie mieli dość całej afery z
przemytnikami broni, to byli nimi właśnie Yosaku i Johnny. W sumie Zoro im się
nie dziwił. Chyba po raz pierwszy, od ukończenia akademii, zlecono im
poważniejsze zadanie niż wlepianie mandatów za nieprawidłowe parkowanie. W związku,
z czym, kiedy on powoli zapominał jak wygląda jego mieszkanie i czym jest dzień
wolny, ta dwójka, z uśmiechem na ustach, przekopywała się przez kolejne
raporty. Trochę ich podziwiał za ten
entuzjazm. Zresztą nie tylko on. Słyszał, że Rayleigh, po zakończeniu tego
całego cyrku, będzie chciał dać im specjalne premie. Nawet, jeśli ich pomoc na
niewiele się zdała. Przynajmniej do tej pory.
-Dzięki.
– Schował pieniądze do kieszeni udając, że nie widzi rozradowanej twarzy
Johnnego. – Później oddam.
-Nie
ma sprawy Aniki!
Musiał
wyjść. Bo gdyby jeszcze raz usłyszał to „Aniki” cała jego frustracja, gorzką
falą, wylałaby się na biednego kolegę.
-Cześć!
– Machnął ręką i już go nie było. Po drodze zahaczył jeszcze o automat z kawą. Którą
wypił nim doszedł do pokoju. Tak na wszelki wypadek, gdyby Mihawk miał ochotę
na dolewkę.
Bez
przekonania mieszał w garnku z zupą. Nie wiedział, dlaczego właściwie ją
gotował. Nie był głodny. Zresztą, nawet gdyby, mógł się zadowolić byle czym,
nie poczułby różnicy. A tak tylko zmarnował składniki.
-Ech…
- westchnął i nałożył sobie pełen talerz. Przecież jej nie wyleje. Nie tak go
uczono.
Usiadł
przy stole, ale nie zaczął jeść. Skupił się na krześle naprzeciwko. Gdyby nie
był takim idiotą, teraz mógłby siedzieć na nim Zoro. I obaj mogliby jeść ową
zupę. A on mógłby zobaczyć iskierki podziwu tańczące w czarnych oczach.
Zupełnie jak wtedy, gdy…
-Kurwa!
– Uderzył pięścią w stół. – Cholerny Glon! Wypierdalaj z mojej głowy!
Oczywiście
Glon nie posłuchał. Nadal siedział głęboko i na nic zdały się próby pozbycia
się go. Nieważne jak bardzo się starał. Bez znaczenia czy oglądał nieprzyzwoite
strony w internecie, próbował flirtować na portalach randkowych, gotował, czytał…
I tak zawsze, w końcu, zastanawiał się, co w tej chwili robił Zoro. Oraz… Czy
za nim tęsknił.
-Bo
ja za tobą cholernie.
To
było całkiem nowe doświadczenie. Jeszcze za nikim tak bardzo nie tęsknił. Nie
tak, żeby aż bolało. Nawet tęsknota za ojcem i… Ginem… przebiegała… łagodniej.
W ich przypadku wystarczyło rzucić się w wir pracy. Jednak na myśli o Zoro, to
nie działało.
-Jeśli
tak wygląda miłość to jest mocno przereklamowana...
Z
niechęcia spojrzał na danie, które właśnie wyjął z piekarnika. Wyglądało…
paskudnie. Nie miał, co podejrzewać, że smakuje, choć trochę lepiej.
-Sanji
nieźle by mnie za to zjebał – pomyślał. I zaraz potem zaklął siarczyście. –
Kurwa! Idioto! Przestań o nim myśleć!
To
jednak było niewykonalne. Sanji tak mocno siedział mu w głowie, że każda
czynność kończyła się myśleniem właśnie o nim. A każdy sen, jaki nawiedzał go w
nocy, pełen był złotych włosów i cudownych niebieskich oczu. Rano, mógłby
przysiąc, że pokój pachniał nikotyną z ulubionych papierosów Sanjiego.
Nawet
praca nie była w stanie sprowadzić jego myśli na właściwy tor.
-Jeśli
tak wygląda miłość, to jest mocno przereklamowana.
-Wstawaj!
Uchylił
powieki nie bardzo wiedząc, kto go budził, ani tym bardziej, gdzie się
znajdował. Dopiero mocny kuksaniec w bok, od Mihawka, pozwolił mu rozeznać się
w sytuacji.
-Co
jest? – Przetarł oczy.
-Mamy
cynk, że w dokach coś się dzieje. Rayleigh chce żebyśmy to sprawdzili. Jeśli
nasz informator nie kłamie to może dzisiaj skończy się cały ten cyrk i w końcu
przyskrzynimy Doflamingo.
-Obiecanki
cacanki a głupiemu radość – mruknął idąc za partnerem. Prędzej uwierzy w
Świętego Mikołaja niż w to, że jakiś głupi cynk zakończy wielomiesięczne
śledztwo. Mihawk był chyba podobnego zdania. A przynajmniej tak mu się
wydawało.
-Jedziemy sami? – zdziwił się, kiedy nikt,
poza nimi, nie wyjechał z posterunku.
-Tak.
Jeśli to fałszywy alarm nie ma sensu odciągać innych od pracy.
-Aha…
A jakby się zrobiło gorąco mamy wezwać posiłki tak?
Mihawk
zmierzył go jednym ze swoich sławnych spojrzeń. Tym, od którego człowiekowi
robiło się na zmianę zimno i gorąco.
-Dobra!
Udawajmy, że nie było pytania. – Zjebał. Takimi tekstami rzucają ludzie tuż po
akademii, a nie policjanci z wieloletnim stażem.
-Miłość
naprawdę nieźle cię zamuliła. – Dracule ostro wszedł w zakręt a Zoro,
przyciśnięty do drzwi, spojrzał na niego zaskoczony i przerażony jednocześnie.
– Powiedz. Rzuciła cię? Bo ostatnio chodzisz jakby świat ci się zawalił na
głowę.
-Nie
wiem, o czym mówisz – burknął. Przez chwilę myślał, że Mihawk wie… Teoretycznie
to było możliwe. W końcu Nami i Perona się przyjaźniły. Wystarczyło żeby
rudowłosej coś się wypsnęło i Mihawk dowiedziałby się o wszystkim…
-Nie
kłam. Kiepsko ci to wychodzi Roronoa. To jak? Rzuciła cie? Czy macie chwilowe
problemy?
-Rzuciła
– powiedział tylko po to, żeby zakończyć temat. No i za bardzo też nie skłamał.
W końcu Sanji go rzucił. Nim w ogóle zostali parą, ale jednak.
-Wyrazy
współczucia.
-Dzięki.
– Wiedział, że to wszystko, na co mógł liczyć od partnera. I, szczerze mówić,
wystarczyło mu to. Zrobiło mu się trochę lżej na duszy. Ale tylko przez chwilę.
Bo znów jego myśli zaczęły krążyć wokół Sanjiego. A teraz nie mógł sobie na to
pozwolić. Z braku lepszych pomysłów na zmianę kierunku, w jakim podążała jego uwaga,
wyjął broń i zaczął ją sprawdzać. Wolał
by, na wszelki wypadek, pozostała w gotowości.
-Cholera!
– Jego głos utonął w huku wystrzału, gdy Mihawk pociągnął za spust. –
Wystrzelają nas tu jak kaczki.
-Oszczędzaj
siły. – Dracule wymownie spojrzał na krwawą plamę zdobiącą bark Zoro. –
Gadaniem nic nie zmienisz.
Ten
tylko mruknął coś niezrozumiale krzywiąc się, kiedy rana dała o sobie znać
ostrym bólem. Chociaż powinien się cieszyć. Gdyby zareagował dosłownie sekundę
później, zamiast dziury w ręce miały taką samą w głowie. Co, w pewien sposób,
zakończyłoby wszystkie jego problemy. Łącznie z tym, że razem z Mihawkiem dali
się zrobić jak dzieci. Informator ich wystawił. Prosto na celownik drabów od
Doflamingo. Kiedy tylko weszli do wskazanego magazynu, zostali powitani
solidnym ostrzałem. Którego wynik właśnie pysznił się na jego barku. Co bardzo
utrudniało zarówno dobre celowanie jak i samo strzelanie.
Kiedy
po raz trzeci spudłował zaklął siarczyście.
-Przyłóż
się bardziej. – Mihawk nawet na niego nie spojrzał zajęty celowaniem do
kolejnego przestępcy. Każdy strzał miał doskonale zaplanowany, nie marnował
amunicji, której i tak nie mieli za dużo. Prawdę mówiąc jakby porównać to, co
jeszcze im zostało z liczbą ostrzeliwujących ich przeciwników, to byli w
głębokiej dupie. A wsparcie, które wezwali jakoś się nie pojawiało.
-Próbuję
– mruknął starając się zignorować ból i tym razem strzelić celnie. Jeśli miał
zginąć w takim miejscu, to na pewno nie chciał tanio sprzedać skóry.
Pociągnął
za spust. Tym razem trafił. Niestety, mężczyzna do tej pory kryjący się za
metalowym słupem też. Poczuł przeraźliwe pieczenie w okolicach brzucha i osunął
się na podłogę ledwie mogąc złapać oddech.
-Roronoa!
-Jeszcze
żyję… - Z satysfakcją patrzył jak Mihawk zdejmuje kolesia, który go postrzelił.
Na szczęście żaden z pozostałych strzelców nie miał tak dobrego widoku na ich
kryjówkę, za starą, porzuconą niegdyś blachą. Co nie znaczyło, że sytuacja, w
jakiej się znaleźli wyglądała, choć trochę lepiej.
-Trzymaj
się. – Dłoń partnera, która zabierała mu z ręki pistolet była taka ciepła.
Dopiero wtedy uświadomił sobie jak bardzo było mu zimno. Przeżył już
wystarczająco, by wiedzieć, jak to się może skończyć.
-Sanji…
- pomyślał. Tak bardzo chciał go zobaczyć. Przeprosić za to, że zachował się
jak dupek. Spróbować jego jedzenia. Usłyszeć ten charakterystyczny śmiech. Ale
przede wszystkim, po raz ostatni, poczuć miękkość jego skóry. Pozwolić żeby te
szczupłe palce wodziły po jego policzku…
-Nie
zasypiaj!
Ktoś
nim potrząsnął i kiedy wyrwał się z letargu zobaczył zaniepokojoną twarz
Mihawka. Jeśli ten facet się o niego martwił, to musiało być gorzej niż myślał.
I było. Spodnie partnera były czerwone od krwi.
-Gdzie…?-
jęknął.
-Łydka.
Nic wielkiego. – A mimo to się skrzywił. – Rayleigh powinien już dawno kogoś wysłać.
Nic
nie odpowiedział. Nie miał siły. Uciekały one z niego, razem z krwią sączącą
się z ran. Nagle, tuż nad głową, usłyszał huk wystrzału.
-To
by było na tyle. Nie mamy więcej amunicji.
Czyli
jednak umrze. Przynajmniej Sanji będzie mógł odetchnąć z ulgą. Już miał zamknąć
oczy szykując się na nieuniknione, gdy, tuż za Mihawkiem, zauważył jakiś ruch.
I błysk ostrza. Nie miał pojęcia, skąd znalazł w sobie dość sił, by stanąć i
odepchnąć przeciwnika. Nie wystarczyło ich jednak, by całkiem go obezwładnić,
przez co tamten zyskał jeszcze chwilę na zadanie ciosu. Naraz cała lewa strona
twarzy wybuchła wprost nieznośnym bólem a świat najpierw zabarwił się na
czerwono, by zaraz utonąć w mroku.
Wybacz że tak późno...ale nie umiałam dobrać słów.
OdpowiedzUsuńKocham to opowiadanko:D
Oba rozdziały czyli 12 i 13 są boskie...Scena w deszczu z Nami jest prze zajebista:)
Mam nadzieje że chłopaki się pogodzą i Zoro przeżyje...
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i przesyłam mnóstwo weny:*