piątek, 19 lutego 2016

Poświęcenie: Rozdział 5

Ech... Postanowienie było się ogarnąć i jak widać nic z tego... No cóż, bywa. Wniosek? Nie robić więcej postanowień ;).

Przepraszam za błędy.


POŚWIĘCENIE

Rozdział 5.

Nami


Pił łapczywie krztusząc się wodą i własną śliną. Ciało trawiła gorączka, obraz rozmazywał mu się przed oczami, widział tylko jasne i ciemne bezkształtne plamy. Wszystko go bolało. Szczególnie porozcinane batem plecy. Koszulka zdążyła już przyschnąć do lekko zagojonych ran i przy każdym ruchu odrywała się od nich na nowo je otwierając, tym samym tylko potęgując ból. Wiedział, że najpierw powinien spróbować ją odkleić, nim dźwignął się z podłogi, ale pragnienie było silniejsze. Bardziej dotkliwe. Gorsze niż ból. To pragnienie wypalało mu przełyk, sprawiało, że w ustach czuł tylko wiór, niemal rozrywało wnętrzności. Wysuszało od wewnątrz i na zewnątrz. Jakby nie pozostała w nim kropla cieczy.

Woda skończyła się zdecydowanie szybciej niż by tego chciał. Niechętnie odstawił kubek i, w poczuciu całkowitego oderwania od rzeczywistości, rozejrzał się dookoła. Obraz tylko trochę zyskał na ostrości. Był w stanie odróżnić kontury niektórych przedmiotów. Lecz w tej chwili niewiele go to obchodziło. Teraz jego głowę zaprzątała jedna myśl: czy to dzisiaj dostanie swój przydział wody? Chociaż bardzo się starał nie potrafił umieścić, w otaczającym go świecie, dzisiejszego dnia, a może nocy? Całkiem stracił orientację. Wszystko zlało się w jedność. Był tylko ból, głód, a teraz pragnienie. Całość poprzeplatana kolejnymi wizytami diabła w ludzkiej skórze. Na samo wspomnienie Kapitana zrobiło mu się gorąco. Jeszcze bardziej niż dotychczas. Cały aż spływał potem, w głowie łupało od gorączki. I tak bardzo chciało mu się pić. Nie jeść. Pić. Pragnienie przytłumiło pozostałe odczucia, zawładnęło jego ciałem, tak bardzo, że nawet ta dopiero raczkująca w jego umyśle myśl, na razie nie wypływała na światło dzienne. Pozostawała ukryta, przynajmniej do czasu. Wiedział o niej i dlatego czuł coś na kształt ulgi. Podskórnie wiedział, że miała ona coś wspólnego z podawanym mu narkotykiem. Dlatego tym bardziej skupił się na pragnieniu. Je można było uciszyć. Walczyć z nim. Może to dzisiaj dostanie wodę? Uczepił się tej myśli tak mocno, że aż zabolało. Bo jakiś wewnętrzny głos w jego głowie, jedyny, który chyba pozostał przy zdrowych zmysłach, postanowił go uświadomić w bolesnej prawdzie. Otrzymał już swój przydział. Wczoraj, po wizycie Kapitana, co ledwo zarejestrował, jeden z Marynarzy, zostawił mu kubek wody. Po którym teraz zostało tylko wspomnienie i dominująca suchość w ustach. Ale… Może… Może… uda mu się przekonać strażników, żeby przymknęli oko na reguły ustalone przez Kapitana? Jeśli ich poprosi? Zacznie błagać?

Do głosu zaczął dochodzić pierwotny instynkt przetrwania. Ta część każdego człowiek, która każe mu robić wszystko, byleby przetrwać. Zwykle jest tłumiona przez te bardziej racjonalne, ludzkie odruchy. Ale on… Sam czuł, że powoli przestawał być człowiekiem. Odarto go z dumy, przerobiono na królika doświadczalnego, na zabawkę pozbawioną wolnej woli. Więc dlaczego nie porzucić człowieczeństwa całkowicie? Może dzięki temu uda mu się coś ugrać?

Zaczął koncentrować się na otaczającym go świecie. Z bezkształtnej plątaniny barw powoli wyłaniały się kształty. Jego własne nogi, tak chude, że z trudem je rozpoznał. Kraty pokryte rozbryzgami krwi. Dalej byli oni… Uciekł wzrokiem, nie chcąc dopuścić, by ich spojrzenia się spotkały. Jeśli na to pozwoli cały plan zostanie zniweczony. A palenie w przełyku przybierało na sile.

Wreszcie dojrzał to, co chciał. Dwóch strażników, po jednym na każdą celę. Nie potrafił rozróżnić twarzy, lecz ten biało – błękitny mundur rozpoznałby na końcu świata. Wstąpiła w niego nadzieja. Skoro tu są, to może… Otworzył usta, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Spróbował znowu, z podobnym skutkiem. Wysuszone gardło zapiekło przy trzecim podejściu, podczas której udało mu się wykrzesać z niego jedynie warkot. Próba przełknięcia śliny także zakończyła się fiaskiem. Ślinianki odmówiły współpracy. Momentalnie cała nadzieja się ulotniła pozostawiając po sobie jedynie strach. A co jeśli nie uda mu się nic powiedzieć? Co wtedy? Przecież milcząc nie poprosi! A pragnienie stawało się coraz dotkliwsze. Tak bardzo, że nawet ból gardła przestał mieć znaczenie. Musiał spróbować znowu. I robić to tak długo, aż w końcu ciało zacznie go słuchać. Ponowne otworzy usta, lecz nim spróbował wydać z siebie jakiś dźwięk powietrze przeszył krzyk.

-ZORO!

Z całych sił walczył by nie spojrzeć w tamtą stronę. Ale coś go wołało. Ta kamizelka. Jej czerwona barwa przywodząca na myśl, o dziwo nie krew, lecz… nawet nie potrafił sprecyzować tej myśli. To było jakby zapowiedź największej z przygód. Czerwień, tak intensywna, nawet pod warstwą kurzu i brudu, wołała go. Mimowolnie, więc odwrócił się w tamtą stronę i napotkał spojrzenie czarnych, zdeterminowanych oczu. Oczu przepełnionych nienawiścią, ale też kiepsko ukrywanym strachem. Uświadomił sobie, że to strach o niego. Wiedział, że jeszcze kilka dni temu, takie odkrycie wywołałoby by w nim całą gamę emocji. Teraz jednak patrzył obojętnie na swojego kapitana, wciąż zafascynowany czerwoną kamizelką.

-ZORO!



-ZORO!

Czuł, podświadomie wiedział, co chciał zrobić jego przyjaciel. Jak bardzo zamierzał się poniżyć. Mówiły mu to głód i pragnienie, w zamglonych oczach kamrata. Nie mógł na to pozwolić. Przecież Zoro mu obiecał, że już nigdy więcej nie przegra. A on, jako przyszły Król Piratów musiał mu pomóc dotrzymać obietnicy.

-Nie poddawaj się! PROSZĘ! BĘDZIE DOBRZE!

Tylko on wiedział ile kosztowały go te słowa. Jak bardzo bolało kłamstwo.

-OBIECUJĘ!

Patrzyli na niego wszyscy, cała załoga, łącznie ze strażnikami. Ci ostatni chichotali naśmiewając się z jego przemowy. Miał to gdzieś. Najważniejsze było zwrócenie uwagi Zoro. Sprawienie żeby uwierzył, w wypowiedziane przez niego kłamstwo. I chyba mu się udało, bo z twarzy szermierza po raz pierwszy od przebudzenia zniknął ten tępy wyraz całkowitej uległości i poddania. Nadal dominował na niej ból i cierpienie, z którymi Roronoa już nie walczył, ale już bez tego, co kazało mu myśleć, być pewnym, że przyjaciel znów, tym razem przez samego siebie, zostanie poniżony.

-Luffy… - ktoś ścisnął go za rękę.

-Luffy… - inna dłoń pociągnęła jego rękaw.

-Luffy… - Ręka na ramieniu.

-Luffy… - Czyjeś czoło oparte o jego plecy.

-Luffy… - Ciepłe ciało owinięte wokół nogi.

-Luffy… - Głos dochodzący z oddali.

-Luffy… - Bezgłośnie wypowiedziane słowa przyszłego Najlepszego Szermierza na Świecie.

-Zoro…



-Luffy… - poruszył wargami świadom, że nadal nie jest wstanie wydobyć z siebie głosu. To zabawne. Albo żałosne. Wiedział, że kapitan kłamie. Nic nie będzie dobrze. Nie z tymi bliznami na plecach. Jako szermierz był skończony. Jak może dzierżyć miecze okryty hańbą? Jak spojrzy w oczy Jastrzębiookiemu? Nie. Słowa Luffiego były kłamstwem. Mimo to uczepił się ich niczym ostatniej deski ratunku. Z jednego powodu. „Obiecuję”. A Monkey D. Luffy zawsze dotrzymywał złożonych obietnic.

Odwrócił się tyłem do przyjaciół i tym samym do strażników, przekonany, że mając ich w zasięgu wzroku mógłby ulec. Wtedy nawet Luffy nie zdołałby go odwieźć od podjętej decyzji. Jednak to było za mało. Nie widział ich, ale wciąż wiedział, że tam są. Musiał szybko zająć czymś myśli. Skupić się na innej rzeczy. Choćby na tym okropnym bólu pleców. Spróbował odkleić przyschniętą koszulkę i naraz poczuł jak skóra pali go żywym ogniem a powietrze wypełniło się zapachem świeżej krwi. Ledwie zdołał pojąć, że należała ona do niego. Dopiero ciepła wilgoć w okolicach nerek, a później na pośladkach, uzmysłowiła mu, że znów zaczął krwawić. To, w połączeniu z kolejnymi porcjami cierpienia, sprawiło, iż zrezygnował z dalszych prób. Nie dał rady.  W poczuciu całkowitej klęski położył się na ziemi, uważając żeby plecy ani na chwilę nie zetknęły się z chropowatymi kamieniami.



Czuł jakby ktoś przejął władzę nad jego ciałem. Wiedział, co planował Zoro i jakie będą tego konsekwencje, ale chociaż bardzo chciał nic nie mógł zrobić. Żadna część niego, nie chciała go słuchać. Był jakby biernym widzem, nic nie zależało od niego, nie ważne jak bardzo pragnął wpłynąć na fabułę. To dobijało. Już sam fakt, że ten głupi glon cierpiał za nich był wystarczająco bolesny. Dodatkowy ból duszy, bo ciało miało się znakomicie, nie był wcale potrzebny. I tak czuł się jak śmieć.

Z tego dziwnego letargu wyrwał go dopiero krzyk Luffiego. Słyszał jak kapitan krzyczy, rozróżniał słowa, znał ich znaczenie, mimo to… Nie rozumiał. Dlaczego ten cholerny żarłok kłamie? Będzie dobrze? Kurwa! Jak jakim świecie ty żyjesz debilu?! Nic nie będzie dobrze! Wszystko! Całe to twoje Zostanę Królem Piratów! Znalezienie All Blue! Mapa całego świata! Stanie się wielkim wojownikiem! I zostanie Najlepszym Szermierzem na Świecie! To wszystko, te wszystkie głupie marzenia rozjebią się na tej pierdolonej wyspie! Nie widzisz tego pajacu?!

Chciał to wykrzyczeć kapitanowi prosto w twarz. Chwycić za poły, wkurzającej go, czerwonej kamizelki i mocno potrząsnąć. Zamiast tego poczuł jak wzbiera w nim śmiech. Ta dziwna, upiorna wesołość, wydała mu się nagle bardzo na miejscu. Wyśmiać całą tę sytuację.

-Sanji-kun?

Chłodna dłoń dotknęła jego policzka i dopiero wtedy zorientował się, że płakał.

Nami dalej ocierała jego łzy w takim skupieniu, jakby za wszelką cenę zmuszała się do patrzenia gdzie indziej, niż przeciwległa cela. On też chętnie skorzystał z tej możliwości cała uwagę skupiając na rudych włosach kobiety.

-Przepraszam Nami-swan… - powiedział nie bardzo więcej, co innego mógłby zrobić.

Nawigatorka pokręciła głową otwierając usta, lecz zaraz je zamknęła. Pod wpływem impulsu chciał ją przytulić, ale uchyliła się w ostatniej chwili i zostawiwszy go w osłupieniu, przysiadła pod ścianą, ze wzrokiem skupionym na swoich dłoniach.

-Z Nami też nie jest najlepiej…

Drgnął słysząc te słowa. Tym bardziej, że wypowiedział je najlepszy lekarz, jakiego znał. Chopper stał tuż obok, jednak wydawało się, że nie zwraca na niego większej uwagi. A rzucone przed chwilą stwierdzenie skierowane była bardziej do siebie niż innego członka załogi.

-Co masz na myśli? – spytał jednocześnie próbując znaleźć w kieszeni papierosa. Nie mógł się pozbyć tego nawyku, za co był na siebie wściekły.

-Słucham? – Renifer przeniósł na niego spojrzenie, które do tej pory krążyło od szermierza do nawigatorki i z powrotem.

-Co masz na myśli – powtórzył. – Mówiłeś o panience Nami. I nie próbuj kręcić.  – Już wystarczająco mamy kłopotów, dodał w myślach.

Lekarz zasępił się. Widocznie nie chciał, by ktoś jeszcze znal jego zdanie na temat rudowłosej.

-Sanji… Wiesz… Wydaje mi się, że Nami zbliża się do swojej granicy…

Spojrzał na przyjaciela. Albo mu się wydawało, albo przez ostatnie kilka dni renifer zmienił się. Jakby dorósł. Utracił tę swoją dziecięcą niewinność, jaką charakteryzował się podczas ich pierwszego spotkania. Widocznie to, co nie udało się Wapolowi, osiągnął Kapitan. Przeraziła go ta myśl. Chyba dopiero teraz dotarło do niego, że nie tylko Zoro cierpi. Oni też, razem i każdy z osobna, w jakiś sposób byli torturowani. A dni spędzone w niewoli zostawiały trwały ślad na ich psychice. Kiedy, czy raczej, jeśli, uda im się stąd odpłynąć, nic już nie będzie takie samo. Bez względu na to czy Roronoa przeżyje czy też nie. Przeraziła go obojętność, z jaką przyjął ostatnią myśl. To było tak jakby już pochował szermierza. Co się z nim dzieje?! Przecież jeszcze wczoraj… Nie… Wczoraj też nie było dobrze. Ale to akurat nie najlepszy czas uporządkowywanie myśli.

Postanowił zostawić temat Nami-san. Dowiedział się mniej więcej, o co chodziło Chopperowi, reszty mógł domyślić się sam. 

-A, co z nim? – Nie chciał dalej ciągnąć tego wątku. Lekarz też najwyraźniej nie miał na to ochoty. Fakt, że kolejna osoba w jego otoczeniu cierpi wyraźnie dawał mu się we znaki. Dlatego Sanji postanowił przynajmniej udawać, przed nim, że temat nie istnieje. Oczywiście samemu postanawiając otoczyć nawigatorkę należytą opieką.



To pytanie było chyba jeszcze gorsze.

-Ma gorączkę, ale to normalne po solidnym biciu. – Starał się patrzeć na sytuację chłodnym okiem lekarza, niezwiązanego emocjonalnie z pacjentem, ale nie potrafił. Ilekroć spojrzał na Zoro miał przed oczami te wszystkie wspólnie spędzone chwile. – Najgorsze, że nie wiem dokładnie, w jakim stanie są plecy. Czy nie wdało się zakażenie… Przy ranie takiej wielkości to mógłby być naprawdę duży problem.



Jakby te do tej pory były małe, pomyślał Sanji, lecz nie ośmielił się powiedzieć tego na głos. Chopperowi i tak już było ciężko. Wcale się nie dziwił, że renifer skupił się teraz na świeższych ranach szermierza ignorując wcześniejsze.

-Sanji… - Lekarz chwycił go za nogawkę.

-Tak?

-Czy naprawdę wszystko będzie dobrze? – Czarne oczka błyszczały od łez a kucharz zrozumiał, że przyjaciel, nadal był dzieckiem. Rzuconym w naprawdę przejebane problemy dorosłych. – Luffy powiedział…

Niech szlag trafi tego cholernego gumiaka!

-Będzie. – Czuł się jak śmieć. – Przecież znasz Luffiego, jak on coś postanowi, to nie ma przebacz. – Kątem oka obserwował Nami-san. Nadal siedziała pod ścianą, z taką miną, że nie odważyłby się do niej podejść. W tej chwili potrzebowała samotności. Przynajmmniej tyle ile mogła uzyskać w ciasnej celi. – Będzie dobrze, Chopper. – Czy ktoś kiedyś nie powiedział, że kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą?



Patrzyła na swoje dłonie zastanawiając się, dlaczego nie widzi na nich śladów krwi. Przecież powinna! Wszyscy cierpią przez nią! Zoro umiera z jej winy! Jako nawigator popełniła niewybaczalny błąd kierując ich na tę wyspę. Miała krew na rękach. Więc dlaczego są one tak cholernie czyste?! I dlaczego nikt jej nie obwinia?! Czy tak bardzo ją znienawidzili, że nie zniżą się do tego?! A może czekają na odpowiedni moment? Kiedy przyjdzie ten potwór, wskażą ją, jako głównego winnego i każą uwolnić Zoro? Nie zdziwiłaby się. Wiedziała, że to ona powinna siedzieć tam, na miejscu szermierza, lecz zabrakło jej odwagi, by się zgłosić. Prawdę mówiąc wtedy sparaliżował ją strach. Paniczny lęk. Modliła się, żeby za żadne skarby nie trafiło na nią. Żeby żaden z przyjaciół jej nie wskazał. I nie zrobili tego. Więcej. Człowiek, który powinien najbardziej ją nienawidzić wstawił się za nimi wszystkimi. Zoro. Ilekroć przypomniała sobie swoje wredne zagrywki względem szermierza chciało jej się wyć. Jak mogła być taką suką dla człowieka, który nie raz i nie dwa uratował jej dupę? A teraz przez nią i dla niej, umiera.

Spojrzała na ścianę obwieszoną listami gończymi. Dzisiaj jej kolej. Czuła to. Na samą myśl robiło jej się niedobrze. Jak przetrwa kolejny raz patrząc na gwałconego przyjaciela? Wiedziała, że właśnie taką torturę przygotował dla niej Kapitan. Bo, w jaki inny sposób można bardziej skrzywdzić i upokorzyć kobietę?

Zresztą, do diabła z nią! Jak to przetrwa Zoro?



Na zmianę to zapadał w krótki, niespokojny sen, to budził się zlany potem, suchością w ustach i bolącą każdą częścią ciała. Po jednej z takich drzemek uświadomił sobie, że zamiast wiórów czuje coś innego… Słodki metaliczny smak… Krew… Przejechał językiem po zębach odkrywając, że górna prawa trójka zniknęła. I to dosłownie. Nigdzie jej nie było. Musiał ją połknąć. To powinno napawać go obrzydzeniem, ale zamiast tego cieszył się, że przynajmniej odszedł mu problem lub jego część, ukrywania braków w uzębieniu przed przyjaciółmi. Zresztą i tak bardziej interesowała go teraz wilgoć w ustach. Rozkoszował się nią, starając się nie pamiętać, że pije własną krew. Tak było bezpieczniej. Inaczej dystans, jaki dzielił go przed całkowitym szaleństwem znacznie by się skrócił.

Oszołomiony chwilową ulgą nie zauważył nawet przybycia Kapitana, chociaż ten stał przed celą i gapił się na niego z wyrazem zadowolenia na szkaradnej twarzy. Przynajmniej do momentu, w którym ten się nie odezwał.

-Jak się dzisiaj czujemy?



Wyczuła go jeszcze zanim drzwi więzienia się otworzyły. Głos w jej głowie powiedział jej, że to właśnie teraz. I miał racje. Niestety. Kiedy tylko wszedł, mogła przysiąc, jego spojrzenie od razu spoczęło na niej. Wpatrywał się w nią kilka przerażających ułamków sekundy, by zaraz potem zainteresować się Zoro. Zupełnie jakby reszta nie istniała. To tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że dziś jej kolej. Mocnej zacisnęła pięści, z premedytacją raniąc się aż do krwi.



-Jak się dzisiaj czujemy?

Jak gówno, byłoby prawdziwą odpowiedzią, jednak wiedział, że gdyby powiedział to na głos twarz Kapitana rozszerzyłaby się tym uśmiechu, którego tak nienawidził. Ostatnim, czego chciał to sprawić mu satysfakcję.

-Powiedz no, Roronoa… - Marynarz nie wydawał się urażony brakiem odpowiedzi na pierwsze pytanie. – Nie chciałbyś czegoś ode mnie dostać?

-Tak – wycedził przez zaciśnięte zęby. Przynajmniej te, które mu jeszcze zostały. – Twoje jaja na srebrnej tacy. – Co się z nim dzieje? Jeszcze kilka godzin temu był gotów skamleć o kilka łyków wody, a teraz wkurza największego popaprańca po tej stronie Grand Line! Chyba naprawdę mu odwala. Albo chce popełnić najbardziej widowiskowe samobójstwo.

Ale, o dziwo, Kapitan się nie zdenerwował. Chyba ta odpowiedź nawet go ucieszyła, bo… zaczął się śmiać. I to był wesoły śmiech.

-Wiesz, co? – Oparł się o kraty. – Miałem już do czynienia z różnymi ludźmi: piratami, łowcami głów, zwykłymi bandziorami, nawet Marynarzami, ale… Jeszcze nikt nie dostarczył mi tyle rozrywki, co ty! Żaden nie wytrzymał tak długo! Jesteś najlepszy Roronoa Zoro!

-Mam w dupie twoje komplementy!

-A ja myślałem, że w dupie to miałeś, co innego mojego…

Zoro zesztywniał na samo wspomnienie a uśmiech Marynarza poszerzył się.

-No, ale było minęło… Nie wracajmy do tego. Nawet, jeśli to miłe wspomnienia, to nie ma sensu zaprzątać sobie nimi głowy. Teraz jest teraz, a w związku z tym… - Pogrzebał w kieszeni, tylko po to, by wydobyć z niej małą szklaną ampułkę z szarobrunatną zawartością. – Nie tęsknisz za tym? – spytał przykładając naczynie do krat. – Powiedz.



Sam widok sprawił, że na nowo zaschło mu w ustach, a w żołądku pojawiło się ssanie innego rodzaju, niż to, jakiego doznawał do tej pory. Ręce zaczęły mu drżeć, serce tłukło się w piersi w jakimś dziwnym rytmie. Wiedział, co mężczyzna trzymał. Narkotyk. I chociaż nigdy by nie przypuszczał, ze do tego dojdzie, chciał, dostać kolejną dawkę. Mimo iż zdawał sobie sprawę z konsekwencji. Jednak teraz ten ból… był czymś, czego zaczynał pragnąć.



Ampułka rozbłysła w mdłym świetle korytarza momentalnie doprowadzając go do rozpaczy. Kolejna dawka mogła zabić Zoro. On wiedział o tym lepiej niż ktokolwiek z tu zebranych. Zresztą Kapitan też został ostrzeżony, więc co on do cholery wyprawia. Nagle, pod warstwą futra pojawiły się dreszcze. A co jeśli mężczyzna nie uwierzył swojemu podwładnemu? I na własną rękę będzie kontynuował tortury? Co wtedy? Czy on naprawdę będzie aż tak głupi?

-Chopper? – Głos Luffiego dochodził do niego jakby zza ściany. – Czy to…

Nie kończ! Nie chce na to odpowiadać!

Na szczęście nie musiał.



-Siedzisz cicho – stwierdził Kapitan. – Więc chyba jeszcze aż tak bardzo za tym nie tęsknisz. – Schował ampułkę do kieszeni, czemu towarzyszyło westchnienie ulgi wydobywające się z siedmiu gardeł. – Jednak spokojnie. To się zmieni. Możesz mi wierzyć.

I Zoro wierzył. Kazało mu to robić ssanie w żołądku.

-Tymczasem… Chyba czas już na kolejną próbę twojego szczęścia, nie uważasz? – Nie czekając na odpowiedź ze strony szermierza odwrócił się w stronę pozostałych piratów i zmierzył ich wzrokiem. – No chyba, że ktoś chce się zgłosić na ochotnika.

-Co? – Sanji przez chwile myślał, że się przesłyszał. Ten człowiek nie mógł być aż tak szalony. I wtedy zobaczył minę Nami. Kapitan też musiał ją zobaczyć. Inaczej nie proponowałby nic takiego.  Widząc jak nawigatorka otwiera usta skoczył ku niej, chcąc ja powstrzymać, jednak był za daleko. Reszta chyba się nie zorientowała, co właśnie miało się wydarzyć.

-Ja… - Zrobi to! Da radę! Po prostu będzie myślała o czymś innym. Nie pozwoli, żeby kolejna osoba cierpiała żeby ją uratować! Bell-mere-san oddała życie w zamian za jej. Nie pozwoli na ten sam krok Zoro. – Ja… - Czyjaś ręka złapała ją w pasie. Pewnie Sanji. Musi się pospieszyć. –Ja chcę…

-ŻARTOWAŁEM! – Przerwał jej głośny krzyk Marynarza.

Łzy zaczęły torować sobie drogę po jej policzkach, a głos uwiązł w gardle. Nie zdążyła. Zakpił z niej zarówno Los jak i Kapitan. Załamana nie zwróciła nawet uwagi na fakt, że kucharz stał tuż obok z ręką na wysokości jej ust. Mężczyzna oddychał przez nos jakby próbując zapanować nad wściekłością.



-A to drań… - Z trudem udało mu się odzyskać panowanie nad sobą. Ten dupek zrobił to specjalnie! Dobrze wiedział, że Nami-san będzie chciała… Pokręcił głową. Nie może teraz o tym myśleć. Musi zachować się jak prawdziwy mężczyzna.

Przytulił nawigatorkę do piersi, nie mogąc patrzeć na jej łzy. Nie protestowała, ufnie wtulając się w podniszczoną, brudną marynarkę. Objął ją ramionami, z pewną obawą spoglądając do sąsiedniej celi. Przeczucie go nie myliło. Zoro ich obserwował. Wiedząc, że nawalił skrzyżował spojrzenie z szermierzem. Ten wzrok mówił wszystko, z czego doskonale zdawał sobie sprawę. Ale czasami taki solidny opieprz, nawet niemy, trzeba dostać od kogoś innego.



-Naprawdę myśleliście, że pozwolę wam decydować? – Tymczasem Kapitan zabrał się za przygotowania do decydującego rzutu. Dziś był sam, bez nieodłącznej do tej pory, obstawy. Nawet strażnicy pełniący wcześniej wartę zniknęli. Pewnie, dlatego szło mu trochę nieporadnie. – W ten sposób złamałbym zasady. I odebrał grze pikanterii. Kurwa! – wrzasnął, kiedy ukłuł się rzutką w policzek podczas wiązania przepaski. Zły włożył zabawkę do ust. – Oftatecnie – seplenił – sdecydować ma ślepy los. – Ostatnie dwa słowa wymówił już wyraźnie, bo akurat wtedy lotka leciała już w stronę ściany. – No to, komu dopisze dzisiaj szczęście?



Przecież wiedziała, że tak będzie, czuła to od samego rana. Więc dlaczego jest taka zaskoczona? Dlaczego moment, w którym lotka utkwiła w jej rudych włosach, był dla niej takim szokiem?

Bezradnie wpatrywała się w listy gończe, zadając sobie te pytania. Nie zauważyła nawet, kiedy tuż przed nią zjawił się Kapitan. Zareagowała dopiero, kiedy wielkie łapsko pogłaskało ją po włosach. Odskoczyła jak oparzona wydając z siebie głośny pisk.

-Zostaw ją! – krzyknęli jednocześnie Luffy, Sanji i Zoro. Przy czym ten ostatni zaraz potem dostał ataku kaszlu.

-Spokojnie – Mężczyzna uniósł ręce w geście poddania. – Nic jej nie zrobię. Po prostu bardzo podoba mi się kolor jej włosów. – Trudno było cokolwiek wywnioskować z wyrazu jego twarzy. – Piękny rudy. A wiesz maleńka… - Spojrzał jej prosto w oczy. – Że dawniej rudowłose kobiety były uznawane za najlepsze dziwki? Każda burdelmama dałaby się pokroić żeby sprawić sobie, chociaż jeden taki okaz…



Wciąż czuła na sobie jego dotyk. Jakby sięgnął jej duszy plamiąc ją własnym szaleństwem. Miała wrażenie, że to uczucie towarzyszyć jej będzie do końca życia. Jednak myliła się. W miarę jak docierały do niej kolejne słowa Kapitana, jego obecność na jej ciele przestawała mieć znaczenie. To… Miała złe przeczucia, bardzo złe.

-O, czym ty mówisz? – Usłyszała swój własny głos. Nawet nie wiedziała, kiedy postanowiła się odezwać.

-O historycznej ciekawostce. Ciekawostce, która pozwoliła mi wybrać idealną torturę dla ciebie. Chociaż mam nadzieję – teraz zwracał się do Zoro, – że moi chłopcy nie będą mieli mi za złe tej małej zamiany ról.

-Ty chyba nie… - Nie mogła wymówić tego na głos. To było zbyt strasznie. Wiedziała, że to będzie gwałt, ale… nie taki!

Zoro też już wiedział, bo patrzył na Kapitana szeroko otwartymi oczami, w których jawił się czysty strach.

-Zaraz wracam.  – Marynarz, w przeciwieństwie do nich, był zadowolony. – Muszę zdecydować, kogo kopnie zaszczyt. – Ruszył w stronę wyjścia podśpiewując pod nosem. – Oj! Roronoa! – Zatrzymał się przy drzwiach. – Jak myślisz? Czterech wystarczy?

To było za dla niej za dużo.

-Zostaw go! – wrzasnęła. – Zostaw! To mnie chcesz, prawda?! Odczep się od niego! Słyszysz? Zostaw go!

Odpowiedziało jej echo zamykanych drzwi. Osunęła się na podłogę opierając czoło o kraty i łkając spazmatycznie.



Faktycznie było ich czterech. Blondyn, brunet, rudy i łysy. Jeden brzydszy od drugiego. Zakazane, poprzecinane bliznami mordy, kaprawe świńskie oczka, wpatrzone w niego, i ten lubieżny uśmiech na ustach, który tak bardzo go przerażał. W ten sam sposób uśmiechał się Kapitan podczas gdy… Na samo wspomnienie zrobiło mu się zimno a parada obrazów z tego dnia przede filadowała mu przed oczami. 

Jeszcze zanim wybór padł na Nami, wiedział, że czeka go powtórka z rozrywki. Wszak mieli w załodze dwie kobiety, jednak nawet mu przez myśl nie przeszło… TO!

-Zdziwiony? – Kapitan bezbłędnie odczytał jego emocje. No może prawie bezbłędnie. Bo poza zdziwieniem czuł tez skrajne przerażenie. – Widzisz… Nie jestem taki do końca zły. – Podszedł do podwładnych i otoczył ich ramionami, niemal w ojcowskim geście. – Dbam o tych, którzy dobrze mi służą.  Ta czwórka – wzmocnij uścisk – to najlepsi z najlepszych. Znaczy najlepsi z najlepszych, którzy nie mają obiekcji przed pieprzeniem faceta – poprawił się, czym wywołał wybuch wesołości wśród podwładnych. – To jak Roronoa? Podobają ci się twoi przyszli partnerzy?



Nie był w stanie odpowiedzieć. Strach paraliżował go całego. Nienawidził siebie za to uczucie, ale nie mógł go w sobie zdusić. Bał się. Bólu, kolejnego upokorzenia, wtargnięcia w jego intymność. Wszystkiego, co niósł ze sobą gwałt. Zwłaszcza w wykonaniu czwórki mężczyzn, którzy wyglądali jakby znaleźli się w Marynarce przez przypadek. Bardziej przypominali lokatorów Impel Down. I raczej nie tylko z wyglądu, patrząc na to, że Kapitan nazywał ich swoimi najlepszymi ludźmi.



-A tobie dziewczynko? – Teraz uwaga mężczyzny skupiona była na Nami. Nadal chcesz zastąpić swojego przyjaciela?

Któryś z Marynarzy roześmiał się a za chwile zawtórowali mu pozostali. Łącznie z samym Kapitanem.



Przerażali ją. Cała piątka. Sama myśl o tym, że któryś z nich miałby ją dotykać i to nawet normalnie, bez żadnych podtekstów, budził w niej lęk i obrzydzenie. Ale chyba jeszcze bardziej bała się o Zoro. Jak on to zniesie? Czy wytrzyma?

-No powiedz. Chciałabyś to zrobić?

Udzielenie odpowiedzi uniemożliwiła jej Robin. Kobieta, do tej pory jedynie trzymała ją w ramionach, rozumiejąc jej ból, jednak kiedy Kapitan zadał to jedno pytanie, siłą zmusiła ją by tuliła twarz w jej szyję.

-Ciiii… - szepnęła do ucha. – Nic nie mów. 



Źle się z tym czuła, ale nie mogła pozwolić Nami mówić. Kto wie, do czego zdolny był ten popapraniec. Już zdążyli się przekonać, że jego wyobraźnia w niektórych kwestiach przekraczała wszelkie granice.

Pełna obaw spojrzała w stronę Zoro. Gotowa była zobaczyć w oczach szermierza wszystko poza… wdzięcznością. A właśnie w ten sposób na nią patrzył. I jeszcze te nieme „dziękuję”. Nie wytrzymała. Zaczęła płakać.



Część niego zareagowała na deklarację Nami z radością. Ta sama część chciała, żeby nawigatorka powtórzyła ją przed Kapitanem. I żeby ten się na nią zgodził. Wizja odroczonej kolejnej tortury była kusząca. Tak bardzo, że sam prawie zdecydował się prosić Marynarza o spełnienie życzenia rudowłosej. Po czym oczami wyobraźni zobaczył tę scenę. Nami i czterech mężczyzn – każdy o twarzy Kapitana – w spleconych w uścisku jak z ostrego porno. I zrobiło mu się niedobrze. Tak bardzo, że zwymiotował krwią, strasząc tylko Choppera. To wystarczyło żeby go otrzeźwić. Zgodził się na to, by chronić przyjaciół. Co z niego za Nakama?! Więcej! Co z niego za człowiek, jeśli pozwala, by ktoś ściągał z niego odpowiedzialność jego własnych decyzji?

Jednakże zdawał sobie sprawę z tego jak kruchy i niestabilny jest teraz psychicznie. I że jeszcze jedna taka deklaracja ze strony przyjaciółki, może zniszczyć jego postanowienie. Dlatego miał nadzieję, że pozostali uratują go. I ją.

-Dziękuję – Ni to wyszeptał ni to wypowiedział bezgłośnie w stronę Robin. Udało się. Teraz tylko przetrwać najgorsze.



-Szefie! – Jeden z Marynarzy miał już dosyć czekania. – Możemy już zaczynać? Ta cizia to za duży cykor, żeby zdobyć się na ratowanie kumpla. Zwłaszcza teraz – Wskazał kciukiem kolegów. – A mi się już chce!

-Jak raz się z nim zgodzę. – Do rozmowy włączył się kolejny z mężczyzn. Pozostali pokiwali głowami z aprobatą.

-Dobra! – Kapitan się poddał. – W końcu to wasza nagroda… Ale pozwolicie mi popatrzeć, co?

-Porno na żywo?

-Takie są najlepsze!

Wszyscy zgodnie roześmiali się z dowcipu, który dla pozostałych pozostał niezrozumiały.

-To jak chłopaki?

-A patrz sobie ile chcesz szefie!

-Jasne! – Łysy już gramolił się do celi. – Szef jak chce to się nawet może przyłączyć.

-Im nas więcej tym weselej. – Poparł go blondyn.

-Nie, to wasz dzień. – Usadowił się pod celą reszty Słomkowych. – Ale przedstawienia sobie nie odpuszczę – zarechotał.



Stali nad nim taksując go wzrokiem. Czuł na sobie ich lubieżne spojrzenia, nawet, jeśli sam wpatrywał się w podłogę. Nie mógł zmusić się żeby na nich spojrzeć. Wiedział, że i tak ich gęby będą go prześladować w koszmarach.



Naraz, jeden z Marynarzy chwycił go za szczękę i pociągnął do góry.

-No kochanieńki! – Zmusił go, aby otworzył usta pokazują te zęby, które jeszcze nie wypadły. – Zaczynamy tę zabawę!

Wpakowano mu do ust śmierdzące potem palce a chwilę później ból przeszył dziąsło. Zrozumiał. Facet chciał mu wyrwać zęba! Albo zęby! Momentalnie się spocił. Co innego, kiedy wypadały same, osłabione brakiem witamin, ale jedynki, bo to przy nich majstrował Marynarz miały się jeszcze całkiem dobrze.

-Hej! Co ty wyprawiasz?

Został odepchnięty przez innego z katów, tego rudego, i z plaskiem wylądował na podłodze. Szybko sprawdził językiem stan swojego uzębienia. Na szczęście wszystkie jedynki były na miejscu.

-Pojebało cię? – Rudzielec gapił się na kompana z pewną pogardą.

-No, co? – Zoro dopiero wtedy zauważył, że znęcanie się rozpoczął brunet. – Skoro już inspirujemy się historią – nawiązał do wcześniejszej wypowiedzi Kapitana. Mężczyzna musiał im ją powtórzyć. – To chciałem żeby było całkiem historycznie. Wiecie, że dawniej, najlepszym dziwkom wyrywano przednie zęby, żeby nie mogły ujebać swoich klientów? I żeby lepiej robiły laskę?

-Tak wiemy! – Do rozmowy włączył się blondyn. – Ale kurwa nie tuż przed pieprzeniem, koleś! Przecież on po tym będzie krwawił jak zarzynana świnia! Serio chcesz, żeby twój kutas wyglądał jak pierdolona rzeźnia?! Bo ja jakoś nie mam ochoty wpakować swojego, w coś takiego! Zresztą – Nagle jego głos zmiękł. – On nie będzie gryzł. Prawda Zoro? Będziesz grzecznym chłopcem?

Musiał kiwnąć głową. To było jedyne wyjście. Zresztą wcale nie zamierzał się stawiać, wiedział jakie mogą być tego konsekwencje.

-Widzisz? – Mężczyzna wyglądał na ucieszonego. – Obejdzie się  bez twoich chorych zabiegów.

Brunet nie wydawał się przekonany.

-Dobra, ale cię ujebie, to nie przychodź do mnie z płaczem.

-Nie zamierzam. – Blondyn pokazał koledze faka. – No skoro pewne kwestie zostały wyjaśnione… - Sięgnął do rozporka. – Pozwolicie, że będę pierwszy?

-A z przodu czy z tyłu? – Zaśmiał się łysy. – Takie rzeczy trzeba ustalać, w końcu koleś ma tylko dwie dziury…

-I dwie ręce. – stwierdził rudy. – To jak Raeleo?  Przód czy tył?

Blondyn uśmiechnął się.

-Przód, o tył bijcie się między sobą – mówiąc to podszedł do Zoro. – Jesteś gotowy Roronoa?

Czy był sens odpowiadać? Kiedy na już niemal twardy penis mężczyzny zbliżył się do jego twarzy posłusznie zaczął go lizać, starając się za bardzo nie myśleć o tym, co właśnie robił. Ani o pozostałych Marynarzach dyskutujących o czymś zawzięcie.



-To ja biorę dupę! – oświadczył brunet i zaczął ściągać szermierzowi spodnie. Ten drgnął, kiedy zimna dłoń otarła się o jego pośladek. – Patrzcie! Podoba mu się!

-Pewnie Brun! – Łysy prychnął. – Jak cholera. Zamiast gadać po próżnicy weź się do roboty. Każdy chce zaruchać.

-Oj, już się tak nie spinaj llern. – Dla zabawy, i wkurzenia kompana, zaczął ugniatać tyłek Roronoy. – Kurde! Niewiele ciałka już została na tych kosteczkach…

Na czole llerna pojawiła się pulsująca żyłka.

-Kurwa! Weź go wsadź, albo ja wsadzę tobie!

-Serio? Aż tak ci się podobam? Czy może po prostu chcesz zaliczyć najlepszy tyłek w całej Marynarce?

-Ty…

-Chłopaki! – Widząc, że sytuacja staje się coraz bardziej napięta, rudzielec postanowił uspokoić kompanów. Im dłużej oni będą się kłócić, tym później zaczną to, po co tu przyszli. A jemu w spodniach zaczynało robić się zdecydowanie zbyt ciasno. – Dajcie spokój, mamy się dobrze bawić, nie szefie?

-Takie było założenie. – Kapitan najwyraźniej bawił się lepiej niż jego podwładni.

Samo włączenie się do dyskusji przełożonego wystarczyło żeby llern i Brun zakopali topór wojenny w ekspresowym tempie.

-Ok., rozumiem Dahal. – Łysy poklepał mężczyznę po plecach. – Chodź zobaczymy jak nasz pacjent radzi sobie z rękodziełem!

-I to ja rozumiem.



Tymczasem Zoro, średnio zorientowany, co działo się za jego plecami nadal obciągał blondynowi. Któremu kilkukrotnie wymsknęło się westchnienie przyjemności. Przez co Roronoa jeszcze bardziej znienawidził samego siebie. Bo wyglądało na to, że naprawdę nieźle mu szło. I chociaż starał się o tym nie myśleć. To wracało. Z każdym pchnięciem wymierzonym w jego gardło i ciosem, na razie delikatnym, w policzek, kiedy Raeleo chciał akurat żeby w tym momencie zaczął go ssać. Oczywiście robił to. Zmieniał też tempo zgodnie z życzeniami mężczyzny. Naprawdę zachowywał się jak dziwka. Dlatego tak bardzo cieszyły go łzy cisnące mu się do oczu za każdym razem, gdy nie mógł złapać oddechu, bo penis Marynarza doszedł za głęboko. Mógł nimi maskować, może niezbyt skutecznie, własny płacz.

-Posłuszna z ciebie kurwa – stwierdził blondyn, pomiędzy kolejnymi sapnięciami. – Kapitan musiał cię nieźle wyszkolić.

I znów wspomnienia z „Dnia Robin” zaczęły go nawiedzać. Lecz nie mógł się na nich za bardzo skupić, bo w tym momencie ktoś zaczął go macać po tyłku. Wiedział, co to oznacza, dlatego zadrżał. Czym tylko wywołał salwę śmiechu. A zaraz potem jego ręce zostały nakierowane na dwa penisy.

-No już! Na co czekasz?

Posłusznie zaczął przesuwać dłońmi, cały czas zaspokajając oralnie blondyna. I zastanawiając się, kiedy ten czwarty zacznie działać. Wtem poczuł w ustach pulsowanie. Raeleo zaraz skończy. Jednak mężczyzna zaskoczył go. Zamiast dojść w nim, tuż przed końcem wyciągnął przyrodzenie z jego ust i samemu doprowadzając się do spełnienie wytrysnął mu na twarz. Biały płyn trafił do oczu i nosa. Kilka kropelek spadło mu do gardła. Naraz powietrze wypełniło się odorem spermy, tak obrzydliwym, że miał ochotę to z siebie zetrzeć, nawet, jeśli miałoby schodzić ze skórą. Nie mógł jednak tego zrobić, bo wciąż miał zajęte ręce. Wkrótce Dahal i llern też doszli a jego oblała kolejna dawka spermy. Spróbował sie wytrzeć, ale dokładnie w tym momencie czwarty z Marynarzy postanowił włączyć się do zabawy. Wszedł w niego jednym ostrym pchnięciem otwierając ledwo zagojone rany. Zoro wrzasnął, kiedy jego odbyt stał się siedliskiem bólu. Ten krzyk wykorzystał, rudy, który już doszedł do siebie, po wcześniejszym wytrysku i miał ochotę na jeszcze. Prawie nie mógł oddychać krztusząc się przyrodzeniem mężczyzny i wrzaskiem grzęznącym mu w gardle.

Pozostali dwaj chyba na razie mieli dosyć, bo tylko obserwowali. Tak jak Kapitan, który od czasu do czasu sprawdzał jak mają się pozostali więźniowie. I tylko raz musiał interweniować. Kiedy ten blondyn próbował uratować rudowłosą nawigatorkę przed pokazem na jej cześć. Ale wystarczyło tylko jedno groźne zmarszczenie brwi i gówniarz pojął swój błąd. Teraz wszyscy grzecznie patrzyli na Roronoę. Kobiety płakały, tak jak ten mały renifer. Mężczyźni zaciskali pięści. Boże! Jak on uwielbiał ten wzrok! Tą czystą nienawiść połączą z niemocą. W takich chwilach kochał życie!



Nami-san nie musiała tego widzieć. Dla Zoro już nie było ratunku, ale ją mógł jeszcze ocalić. Przynajmniej tak myślał, dopóki nie napotkał spojrzenia Kapitana. Coś w nim, w tych oczach rasowego skurwiela, kazało mu puścić kobietę pozwalając jej tym samym oglądać TO. Nienawidził siebie za to, ale dał się zastraszyć. I wybrał dobro glona ponad dobro Nami.



Nie mogła na to patrzeć. A jednak patrzyła. Czując niemal fizyczny ból. Czy naprawdę, gdyby nie Zoro, ona musiałaby… Z nimi wszystkimi?

Nie zwracała już uwagi na łzy rozbijające się na zaciśniętych w pięści dłoniach, całkiem pochłonięta rozgrywającą się przed nią sceną.

Właśnie zaciągała dług, na spłatę, którego zabraknie jej życia.



Pierwszy doszedł Dahal spuszczając się w jego ustach. Zrezygnowany połknął wszystko, co podarował mu mężczyzna krzywiąc się. Żołądek zaprotestował tak silnym skurczem, że nie udało mu sie powstrzymać wymiotów. Zwrócił, cały czas będąc pieprzonym przez Brun’a. Czym tylko wkurzył Marynarza.

-Ty skurwielu! – wrzasnął jednocześnie ciągnąc za ramiona pirata, co pozwoliło mu wejść głębiej. Jego oblała fala przyjemności a zielonowłosego prawdopodobnie fala nowego bólu. Bo darł się wniebogłosy. Tylko jeszcze bardziej go to nakręciło. Przyspieszył i w końcu doszedł. Puścił Roronoę i mężczyzna runął, niemal lądując twarzą we własnych wymiocinach. Uratował go llern, kopnięciem zmieniając tor lotu szermierza. I przy okazji chyba łamiąc mu jakąś kość, bo dało się słyszeć suchy trzask.

-Przepraszam Szefie! – Nagle mężczyzna skupił się w sobie.

-Spokojnie. Kilka takich wypadków mam wliczonych w straty. Bawcie się dalej.

Łysy od razu odzyskał rezon.

-Słyszeliście chłopaki?! Bawimy się!

Tylko, że im nie trzeba było tego mówić. Po sprawdzeniu czy pirat jest przytomny znów zmusili go, żeby uklęknął. Ale najpierw zdarli z niego spodnie.

-Sam rozumiesz. – Dahal wzruszył ramionami. – Pieprzenie się w ubraniu jest raczej w złym tonie, nieprawdaż? – Po czym i on ściągnął z siebie do końca mundur odsłaniając umięśnione ciało pokryte sporą liczba blizn i tatuaży, przedstawiających głównie trupie czaszki.

Pozostali poszli za jego przykładem. Okazało się, że wszyscy, poza llern’em , wyznawali ten trend. Tylko ciało łysego nie nosiło śladów walki, poza drobną blizną, tuż nad kolanem. Ale przypominało to raczej pamiątką z dzieciństwa, niż owoc służby w Marynarce. Mężczyzna nie miał też tatuaży. Dlatego bardzo wyróżniał się na tle kolegów. Oni jednak traktowali go jak jednego z nich. Widać więzy pomiędzy nimi opierały się na czymś innym niż fizyczne podobieństwo.

-Dobrze panie Roronoa, my jesteśmy gotowi. – Dahal klęknął przed szermierzem.  –Czas żebyś i ty się pozbył wszystkiego… - To mówiąc dał znak Raeleo i blondyn pociągnął za koszulkę Łowcy Piratów. Rozległ się rozdzierający uszy wrzask. Przepełniony bólem, niczym sama definicja czystego cierpienia.



Wrzasnął, kiedy koszula została z niego zerwana razem z kawałkami skóry. Krzyczał nie mogąc przestać a krew płynęła leniwie po jego bokach i skapywała na podłogę. Zapomniał gdzie jest. Liczył się tylko ten ból. Pulsujący, odbierający zmysły, ból. Wszystko poza nim stało się nieważne. Przynajmniej do momentu, w którym ktoś nie uderzył go w twarz. Raz, potem kolejny i następny, aż w końcu ból w plecach trochę złagodniał. Ciało dostało kolejne bodźce, którymi musiało się zająć, co pozwoliło mu wrócić do rzeczywistości. Tylko nie wiedział, co było gorsze.

Otworzył oczy (nie pamiętał, kiedy je zamknął) i chociaż obraz był nieostry, bez problemu rozpoznał trzech mężczyzn dookoła. I czwartego pochylonego nad nim, z zaciśniętą pięścią. 

-A nie mówiłem? – Brun podniósł się z klęczek otrzepując dłonie. – Ten sposób zawsze działa.

-Niezły z ciebie sukinsyn, chłopie!

-Patrzcie państwo! Siostra miłosierdzia się odezwała!

-Pieprz się!

-Taki mam właśnie zamiar. Co ty na to Zoro? – zwrócił się do Pirata, który odkrywał właśnie, że można sobie zedrzeć gardło do krwi. Chociaż prawdę mówiąc dziwne było to, że nie udało mu się to wcześniej. Nie miał jednak czasu się na tym zastanawiać. Marynarz zawisł nad nim jakby faktycznie oczekiwał odpowiedzi.

-Co? – Uznał, że to pytanie będzie, w tym momencie, najbezpieczniejszym wyjściem.

-Gówno! – Najwyraźniej się pomylił. Albo llern’owi zaczęły puszczać nerwy.

-Spokojnie, stary! – O dziwo Brun wyglądał jakby dobrze się bawił. Nie zdradzał żadnych oznak zdenerwowania. – Pytałem – ponownie jego uwaga skupiła się na szermierzu, – co ty na to? Żeby zacząć kolejną rundę?

Świńskie oczka Marynarza przyglądały mu się w napięciu. Podejrzewał, że szukały oznak buntu. Jakiejkolwiek niesubordynacji, która… Mimowolnie zadrżał na są myśl o tym, jaką karę mógłby sprowadzić na siebie, i co gorsza, na przyjaciół, gdyby dał dojść do głosu instynktowi. Temu samemu, który cisnął mu na usta stosy przekleństw. Czy Kapitan, w takiej sytuacji, pozwoliłby podwładnym na kontynuowanie „zabawy” z Nami? Zadrżał ponownie. Po czym wykonał szybki rzut oka w stronę sąsiedniej celi.

-Doczekam się, w końcu, odpowiedzi?



On… Chyba nie każe mu tego mówić? Z jakiegoś powodu wydawało jej się to chore. I bardziej okrutne niż ten zbiorowy gwałt. Przecież on go niemal zmusza do przyznania, że tego chce! W ten sposób poniży go jeszcze bardziej! Czy oni naprawdę są tak spaczeni? Aż taką przyjemność im sprawia mieszanie innych z błotem? Łamanie ludzkiego ducha? Traktowanie ludzi jak śmieci? Kiedyś myślała, że to Arlong był uosobieniem czystego zła. Z zimną krwią zabił jej matkę, zniewolił wioskę, mimo to… Nagle wydał jej się bardziej ludzki niż Kapitan i jego ludzie. Nigdy, w najgorszych koszmarach, nie podejrzewała, że będzie zdolna znienawidzić kogoś bardziej niż ryboluda, lecz teraz, mając do wyboru tych dwóch i jeden nabój… Miałaby problem. Strzelić Marynarzowi w jaja czy w głowę.

Chociaż nie spuszczała oczu z przyjaciela, dopiero po chwili dotarło do niej, że szermierza patrzył wprost na nią. W tym momencie, po jej policzkach, znów spłynęły łzy. Mimo iż tak starała się je zatrzymać.

-Zoro… - wyszeptała bezgłośnie.

-Doczekam się, w końcu, odpowiedzi?

-Nie…

-Tak.

-NI… - Spróbowała krzyknąć, lecz po raz kolejny tego dna, ktoś jej to uniemożliwił. Tym razem był to Luffy. Gumiak wyglądał strasznie. Blady niczym sama śmierć, z sińcami pod oczami i trzęsącymi się z wściekłości dłońmi.

-Luffy…

-Cicho bądź. – Nie był opryskliwy. Po prostu teraz… chyba nie potrafił inaczej. – Wiem, że chcesz mu pomóc… - Głos chłopaka się załamał. – Ale… - po chwili podjął przerwany wątek. – Takim zachowaniem tylko mu zaszkodzisz. Nami. – Ściągnął z głowy kapelusz. – Będzie dobrze. – Założył go jej na głowę i nagle, bez żadnego ostrzeżenia uderzył pięścią w podłogę.



-Tak – powiedział i natychmiast odwrócił wzrok nie mogąc już wytrzymać spojrzenia Nami. Dlatego nie wiedział, co zaszło w celi przyjaciół. Do jego uszu doszedł tylko huk. Wiedział, że powinien to sprawdzić, ale nie miał na to siły. Gdyby to było coś poważnego, Kapitan by zareagował. Choćby głośno komentując przedstawienie. A tymczasem mężczyzna siedział i nadal oglądał swoje prywatne porno.

-Co mówiłeś? – Brunet też najwyraźniej miał gdzieś hałasy z sąsiedniego pomieszczenia.

Już raz to powiedział. Więc co za różnica czy zrobi to ponownie?

-Tak. Możemy kontynuować.

-I to właśnie chciałem usłyszeć.

Ponownie wylądował na kolanach, w pozycji najwygodniejszej dla swoich prześladowców. Piekło rozpoczęło się na nowo. Gwałcili go z pasją, jęcząc przy tym głośno, lub też wymieniając między sobą kąśliwe uwagi. Spuszczali się w nim, albo na niego, tak że wkrótce cały aż lepił się od spermy, potu i krwi. W głowie wirowało z powodu nieprzyjemnego zapachu, żołądek skręcał się w supeł za każdym razem, kiedy Marynarz, któremu obciągał zmusił go do połknięcia swojego nasienia. Odbyt bez przerwy pulsował bólem, podobnie jak plecy. Oberwał w nie parę razy, gdy zmęczony nie miał już siły dotrzymywać tempa niewyżytym Marynarzom. To pozwalało mu odnaleźć w sobie jeszcze jakieś resztki energii. Nie chciał tego bólu przeżywać ponownie.

Nie wiedział już, który był gdzie. Który go właśnie pieprzył, któremu obciągał, a których pieścił rękami. I prawdę mówiąc było mu to obojętne. Starał się nie myśleć. Oderwać się od rzeczywistości. Udawać, że to ciało wcale nie należało do niego. Chciał, lecz nie mógł. Nie pozwalał mu na to ból. Okropny, to prawda, ale jednak nie na tyle, by móc odpłynąć w niebyt. Wręcz przeciwnie, teraz odczuwał swoje ciało bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Każda pulsująca żyła, każdy mięsień, czy płatek skóry wydawała się połączona z mózgiem dodatkowymi zakończenia nerwowymi. Tym bardziej czuł, to co robili z nim Raeleo, Brun, llern i Dahal. Poza tym, po głowie obijała mu się jeszcze jedna myśl.

„Jest przyjemniej niż z Kapitanem”.

I chociaż to, co przeżywał nie miało nic wspólnego z przyjemnością właśnie to słowo pojawiało się w jego myślach. Jakby doceniał fakt, że oni… nie bili. Przynajmniej tak mocno i często jak ich przełożony. I żaden nie dzierżył w rękach bata.

Czy naprawdę osiągnął już taki poziom, że odnajduje powody do radości w gwałcie? Znienawidził siebie jeszcze bardziej. A myśl i tak pozostała.



-O tak! – llern sapnął i wytrysnął na dłoń Zoro, zaciśniętą na jego penisie. – Ale jazda! Chłopaki! – zawołał do pozostałych.

Ci spojrzeli na niego, z niechęcią odwracając uwagę od cielesnych przyjemności.

Brun, z penisem w pełnym wzwodzie przygotowywał się właśnie do wsadzenia go w tyłek Roronoy. Zastygł w takiej pozycji, z dość głupim wyrazem twarzy, czym tylko wywołał rozbawienie u kamrata. W odpowiedzi pokazał mu międzynarodowy gest pokoju.

Raeleo i Dahal odepchnęli zajmującego się nimi Zoro, wiedząc, że w takiej sytuacji trudno będzie im się skupić. A błysk w oku łysego kompana, mówił im, że ten wymyślił coś, w najgorszym razie, ciekawego.

-Czego łysa pało? – Rudzielec z żalem patrzył to na usta pirata, to kumpla.

llern zapożyczył gest Brun’a.

-Gówno wychędożona wiewióro! – Wbrew własnym słowom raczej nie był zły. – Co powiedzie na małą zmianę?

Trzy pary brwi uniosły się ku górze.

-Co masz na myśli? – spytał Raeleo z błyskiem w oku i uśmiechem rodzącym się na ustach.

-Zaraz się przekonacie. Hej! Brun!

Brunet, jako że większość jego krwi znajdował się pomiędzy nogami, miał opóźnione procesy myślowe, więc dopiero po chwili zrozumiał, że llern mówił do niego.

-Co?

-Siadaj! – Ten uśmiechnął się wrednie.

Posłusznie usiadł i wtedy go oświeciło. Zaczął się śmiać

-Dobre! – Aż zamlaskał sięgając dłonią do przyrodzenia, które stwardniało jeszcze bardziej, kiedy właściciel pojął, w czym rzecz.

Zoro też zrozumiał. I momentalnie zrobiło mu się zimno. Dosłownie wszystkie mięśnie skostniały tak, że nie mógł się ruszyć.

-No Zoro! – Łysy podszedł do niego i dźwignął go z kolan, ubawiony strachem w oczach więźnia. – Zmieniamy pozycję. – Cały czas uśmiechał się, jakby wciąż trzymał jakiegoś asa w rękawie.

Rzucił mężczyznę na, już leżącego kompana, a że ten nie miał siły stać, runął ja długi lądując na wytatuowanym torsie.

Rozległ się rechot, do którego dołączył się nawet Kapitan.

-Wiedziałem, że wybrałem idealnych ludzi! I co, panienko? – odezwał się do Nami. – Na pewno chciałabyś ich bliżej poznać?

Nawigatorka nie odpowiedziała. Siedziała pod ścianą, obejmując kolana ramionami, z kapeluszem Luffiego nasuniętym na oczy. Tak by nikt nie widział jej łez.



W sąsiedniej celi nadal trwała zabawa, do której włączyli się pozostali Marynarze.

Dahal chwycił Zoro za włosy i podniósł go ku górze. Z ust pirata wydobył się jęk. Co tylko podtrzymało ogólną wesołość.

-No już! – Blondyn postanowił pomóc kolegom. – Przytulanki później! – Widząc, że Roronoa po prostu nie da rady zapanować nad ciałem i zrobić tego, czego do niego oczekują, sam niemal nadział szermierza na sterczącego penisa. Zielonowłosy znów krzyknął. Tym razem głośniej, lecz krzyk został zduszony przez Dahala, który postanowił kontynuować, przerwaną przez llern’a, zabawę. Zaraz potem Brun zaczął poruszać biodrami więźnia w dogodnym dla siebie tempie. Podniecenie niemal go rozsadzało. Miał teraz jeszcze lepszy widok na to jak jego penis zagłębia się w ciele kochanka. O tak! To było coś!

Raeleo postanowił wziąć przykład z reszty i podszedł do rozbawionej grupki. Zmusił Zoro, aby ten zajął się nim ręką, z radością oddając się przyjemności.

Tylko pomysłodawca stał z boku, samemu doprowadzając się do wzwodu. Kompani byli zbyt zajęci sobą, by zwracać na niego uwagę. Zresztą pies go jebał. Jeśli chce tracić taką okazję i walić sobie konia to spoko. Im nic do tego. Jednak Zoro, chociaż obolały, na skraju załamania psychicznego, czuł, że mężczyzna ma jakiś plan. Plan, który bardzo mu się nie spodoba.

Wkrótce okazało się, że miał rację.

Kiedy penis llern’a posłusznie stanął, ten podszedł do kompanów. Akurat Dahal skończył spuszczając się na twarz Roronoy. Widząc kumpla, odsunął się, robiąc mu miejsce. Jednak ten nie wydawał się zainteresowany ustami pirata. Cały czas wrednie się uśmiechając położył rękę na jego klatce piersiowej i popchnął go lekko. Zoro odchylił się do tyłu a jego tyłek, z wbitym w niego członkiem Brun’a ukazał się oczom łysego pod najlepszym możliwym kątem.

Nagle pojął wszystko.

-Nie… - wyszeptał. – Prosz… - urwał, gdy kolejny twardy przedmiot zagłębił się w nim. Wywołując ból, o jakim myślał, że w ogóle nie istnieje. Nagle zatęsknił za batem Kapitana.

Tymczasem Marynarze wydawali się zachwyceni pomysłem. To było widać w ich oczach.

-No to zaczynamy!

Następne chwile były jak z koszmaru. Stracił poczucie rzeczywistości. Zapomniał gdzie jest. Liczył się tylko ból i czterech mężczyzn pieprzących go na zmianę. Chciał stracić przytomność, ale nie mógł. Chciał krzyczeć, lecz za każdym razem usta blokował mu czyjś penis. Kiedy zwalniał silne, bezwzględne pięści obijały mu żebra.

Sam też doszedł kilkukrotnie, z tą różnicą, że jego orgazmy pozbawione były przyjemności. Przeciwnie bolały. Ciało, serce i duszę.

Widząc jak bardzo mu się to nie podoba, któryś z Marynarz zaczął go pieścić z radością przyjmując jego łzy.

-Lubisz to dziwko! Prawda? Lubisz to? Lubisz? Lubisz? Lubisz? – powtarzał coraz szybciej, w rytm swojej poruszającej się ręki. Nie skończył nawet wtedy, kiedy doszedł. – Lubisz prawda? – Wcisnął ubrudzoną spermą dłoń w jego usta. – LIŻ! Przekonaj się jak smakujesz!

Posłusznie zaczął zlizywać płyn, zbyt zmęczony, aby protestować.



Kiedyś myślał, że ten dupek zasługuje na wszystko, co najgorsze. Był przecież beznadziejny! Ciągle spał i pił! Nie miał za grosz szacunku dla kobiet. Gubił się na prostej drodze… Wkurwiał go! Przed sobą mógł to przyznać: bywały dni, zwykle po zacieklejszej kłótni, kiedy życzył mu wyruchania przez stado małp. Nigdy jednak myślał tego na poważnie. Nie chciał, by to TAK się potoczyło. Nie chciał na to patrzeć. A jednocześnie nie mógł odwrócić wzroku. Jego ciało żyło własnym życiem. A właściwie zastygło w bezruchu całkowicie odbierając mu kontrolę nad sobą.

-To nie w porządku! – Usłyszał głos Usopp gdzieś z tyłu.

Tak. Kurewsko nie w porządku…



Kiedy myślał, że ten koszmar już nigdy się nie skończy stało się coś niespodziewanego. A mianowicie Kapitan spojrzał na zegarek mrucząc coś do siebie.

-No chłopaki! – Wstał i podszedł do krat celi. – Kończcie już. Tyle wam powinno wystarczyć. Nie chcemy przecież go zajechać, co? – Niby się uśmiechał, ale oczy pozostały nieruchome, z morderczym błyskiem w czarnej tęczówce.

-Ale… - zaczął Raeleo, lecz momentalnie umilkł widząc jak twarz przełożonego tężeje. – Tak – sapnął. – Rozkaz.

Pozostali byli mądrzejsi. Nawet nie próbowali się odzywać, tylko od razy sięgnęli po ubrania. Jeśli któremuś jeszcze stał, to wystarczyło jedno zerkniecie na szefa i momentalnie wiądł. Z doświadczenia wiedzieli, że mężczyzna nie lubił czekać. Oraz, że szybko mogą stracić status najlepszych z najlepszych, jakim ich dzisiaj obdarzył. Z tym człowiekiem nigdy nic nie wiadomo. A w tej cholernej bazie lepiej być po jego stronie i nie pozwolić żeby uważał cię za wroga.

Już ubrani zaczęli wychodzić z pomieszczenia.

-A, co z nim? – spytał Brun wskazując kciukiem leżącego pod ścianą Zoro. Tak się spieszyli, że Dahal po prostu go z siebie zrzucił i ten uderzył głową o wystający kamień jednocześnie tracąc przytomność. Z rozcięcia płynęła krew. A rudy srał po nogach przed gniewem przełożonego.

Mężczyzna spojrzał we wskazanym kierunku.

-Zostawcie go. – Machnął ręką. – Raczej nie zdechnie od czegoś takiego. Przyśle do niego później doktorka, niech się darmozjad do czegoś przyda. Tak na wszelki wypadek – dodał widząc zdziwione spojrzenia Marynarzy. – Zostało mi jeszcze dwóch piratów i chciałbym dokończyć zabawę.

Pokiwali ze zrozumieniem głowami, po czym skierowali się ku wyjściu.

-Podobało się wam? – spytał jeszcze Kapitan z uśmiechem godnym demona.

Odpowiedział mu okrzyk aprobaty i gorące zapewniania, że to najlepszy dzień ich życia. Oczywiście zaraz za tym jak zostali przydzielenie do jego jednostki. Przymknął oko na to kłamstwo, ale ego zostało mile połechtane.

-A wam? – zwrócił się do Słomkowych. – Podobało się dzisiejsze przedstawienie?

Tu odpowiedź była zgoła odmienna. Pełna nienawiści cisza i spojrzenia wyrażające chęć mordu. Uwielbiał takie połączenia. To było niemal tak samo przyjemne jak znęcanie się na Roronoą.

-Cieszę się. Naprawdę się cieszę. – Po tych słowach skierował się ku wyjściu. – Jesteście najlepszymi więźniami, jakich kiedykolwiek miałem.

Trzasnęły drzwi.

Dopiero wtedy Luffy pozwolił sobie na wrzask. Pełen bólu i nienawiści krzyk człowieka, który przegrał najważniejszą w życiu walkę.




5 komentarzy:

  1. Rozdział przejrzałam i oficjalnie mogę stwierdzić, że jest mi zbyt szkoda Zoro żeby przeczytać wszystkie rozdziały ;/
    Utwierdziłas mnie w przekonaniu, że o wiele bardziej lubię takie lekkie historie z wątkami yaoi ;d Także ja czekam na "Kurs gotowania" tym razem z większą ilością Sanjiego bo Nami nie lubię ;D Czekam też na nowy rozdział Dostrzeżonego!
    Wybacz, ale starałam się przeczytać raz. drugi. trzeci i po prostu nie mogą bo mną nosi ;/ Ciśnie mi się na usta zbyt wiele przekleństw, biedny Zoro ;/
    Uwielbiam twój sposób pisania, uwielbiam twojego bloga i twoje historie, ale wychodzi na to, że mam zbyt miękkie serce :(
    Weny! <3
    Mr.Prince

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozwaliłaś mnie Cas, naprawdę rozwaliłaś, to BYŁO CUDOWNE (o ile to tak można nazwać) emocje i wszystko, pięknie to opisałaś.

    I sam fakt, że koledzy z celi obok też dostają świra, dobrze to rozegrałaś!

    Wyrywanie zębów?! Skąd masz takie info? Pewnie się naszukałaś *^* To cudowne, że ktoś o tym wie!

    Powiem Ci, ciarki mnie przeszły!
    Extra *^*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jesteś wspaniała Cas. Piękny rozdział. Realcje i myśli Słomkowych idealne. Czytając ten rozdział trzęsłam się niezmiernie, modląc się żeby Zoro przeżył. Wszystkie opisy wyszły wspaniale. Rzeczywiste. Uwielbiam to opowiadanie. Jedno z twoich najlepszych. Twój styl pisania rozwala wszystko. Życzę Ci tytanicznej weny na kolejny rozdział. Bo z całego serca wierzę że jesteś tam wspaniała aby go napisać '-' Dziękuję Ci za coś tak wspaniałego i jeszcze raz: niepoliczalnej weny na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  4. No wreszcie! Tyle się naczekałam na ten rozdział, że chęć komentowania przyszła ponad miesiąc później. Fajnie by było, gdyby udało ci się częściej dodawać notki...może co miesiąc? :P chociaż to trudne, wiem...ale rzuć wszystko inne, tylko dokończ to opowiadanie xd
    Co do notki...
    Brutalne, owszem. Czytając to byłam przepełniona odrazą i zawiścią (normalne, czytanie wywołuje uczucia xd. I dobrze). To było stuprocentowo obrzydliwe ^^ ale fajne, dobrze napisane, spełniło moje oczekiwania.
    Odetchnę z ulgą, kiedy przeczytam ostatnią część tego opowiadania, ale i bardzo się zasmucę, że to już koniec :< trzymam kciuki za Zoro no i za Ciebie, żebyś nie pisała notki, kiedy będziesz miała zły dzień (nie wyżywaj się na nim, to taka owca teraz...). Życzę weny, chęci do pisania i wolnego czasu!
    Trop.

    OdpowiedzUsuń
  5. straszne !!! potem dodam więcej jak się pozbieram :(

    OdpowiedzUsuń