KURS GOTOWANIA
ROZDZIAŁ V
"Randka"
Mięso
dochodziło w piekarniku, szampan się chłodził, gotowe przystawki czekały na
talerzu, a Usopp strzepywał ostatnie, niewidoczne pyłki z marynarki. Wszystko
było gotowe na godzinę „0”. No prawie wszystko.
-S…
Sa… Sanji… - Młody grafik trząsł się jak osika. – Jesteś pewien, że będzie
dobrze? Wyglądam ok.? Zasmakuje jej? Pierścionek się jej spodoba?
Obrzucił
przyjaciela krytycznym spojrzeniem. Usopp miał na sobie swój najlepszy, i
również jedyny, garnitur. Założył też krawat od Kayi, którego pogrzebową czerń
przełamywała jasnożółta koszula. Włosy, zwykle w nieładzie, tym razem ujarzmiła
porządna gumka. Zrobili, co mogli. Właściwie nie było się, do czego przyczepić.
No może poza trzęsącymi się nogami.
-Wyglądasz
dobrze. – Pozwolił sobie zignorować jedyny mankament wyglądu kumpla. Na to nic
nie poradzą. – Za jedzenie ręczę głową. A nawet ręką. – Uśmiechnął się,
chociaż, w normalnych okolicznościach, oburzyłby się za ten brak wiary w jego
kuchnie. Lecz, tym razem, skłonny był wybaczyć przyjacielowi popełniony faux
pas. – Pierścionek pomagała ci wybrać jej najlepsza przyjaciółka, tak?
Brunet
pokiwał głową.
-Więc
w tym temacie też nie masz się, czego obawiać… I jeśli będziesz się trzymał
planu to wszystko będzie dobrze. I będziemy mogli zacząć myśleć nad menu na wasze
wesele.
Usopp
nie wyglądał na przekonanego, ale nic nie powiedział. W głębi duszy wiedział,
że przesadza i niepotrzebnie męczy Sanjiemu dupę, lecz niska samoocena – chyba
największa z jego wad a miał ich sporo – kazała mu cały czas doszukiwać się dziury
w całym.
-To
jak? Gotowy?
-Bardziej
już nie będę… I raczej nie mam już jak się wycofać, prawda? – Wskazał kciukiem
przygotowane przez kucharza jedzenie. – Zabiłbyś mnie, gdyby to się zmarnowało,
nie? – Doskonale znał stanowisko przyjaciela dotyczące wyrzucania żywności.
-Tak
– powiedział grobowym głosem. – Z tym, ze najpierw torturowałbym cię długo i
boleśnie…
Usopp
przełknął ślinę niepewny, czego teraz boi się bardziej – kumpla czy wizji
odrzuconych oświadczyn.
-Jestem
w stanie w to uwierzyć…
-No
mam nadzieję! – Klepnął go w plecy. – Więc do roboty! Poradzisz sobie ze
wszystkim?
-Chyba
tak… - Niepewnie zerknął na zastawiony stół.
-Mięso
powinno się piec jeszcze około czterdziestu minut, na wszelki wypadek
nastawiłem minutnik, ale sprawdzaj je od czasu do czasu. – Rzucał ostatnimi
instrukcjami wkładając buty. – Listę potraw i co, po czym idzie masz na
lodówce. Przy talerzach są też karteczki z numerami, gdybyś się pogubił. Jeśli
będziesz się tego trzymał to nie ma szans żebyś spieprzył Czyste kieliszki do
szampana są na suszarce, możesz je zaraz postawić przy reszcie nakrycia.
Szampan musi być schłodzony, więc nie wyjmuj go aż do finałowej części. Wino
powinno mieć temperaturę pokojową, więc zostaw je w spokoju. Ogarniasz?
-Tak…
-Cieszę
się. – Włożył kurtkę. – To ja spadam. W razie, czego jestem pod telefonem! –
Zabawnie wykręcił komórką młynka, w powietrzu, po czym schował urządzenie do
kieszeni. – Trzymaj się!
-Dziękuję
Sanji…
-Nie
ma, za co. To ja powinienem dziękować, dzięki tobie nie mieszkam pod mostem! –
Znów się uśmiechnął. – Powodzenia! I nie dziękuj!
Z
uczuciem dobrze spełnionego obowiązku ruszył w stronę stacji. Teraz czekał go
powrót do domu, a zanosiło się na deszcz. Może, chociaż uda mu się wsiąść do
pociągu nim się rozpada… I gdy tylko skończył o tym myśleć pierwsza zimna
kropla spadła prosto na jego nos. Zaraz za nią poleciały następne. Biegnąc w
stronę najbliższego daszku żałował, że nie ma samochodu. Albo, że pewien głupi
Glon właśnie go nie mija siedząc za kierownicą swojego auta… Kiedy uświadomił
sobie, że właśnie pomyślał o Zoro i to w sposób milszy niż przez ostatnie kilka
dni poczuł się zbity z tropu. Zwykle potrzebował więcej czasu żeby się do kogoś
przekonać. Zwłaszcza, jeśli ten ktoś zalazł mu za skórę. Tymczasem Zoro… Nie
mógł powiedzieć, że mężczyzna już go nie wkurzał, ale poza zdenerwowaniem
odczuwał względem niego coś więcej. Coś, co zaczynało go niepokoić.
Na
razie jednak postanowił o tym nie myśleć i żeby nakierować myśli na inny tor
spojrzał w niebo licząc na to, że zdoła dojrzeć, choć niewielkie przejaśnienie.
Lecz pogoda nie chciała działać po jego myśli. Deszcz padał dalej a niebo z
ciemnoszarego zrobiło się nagle granatowe. Zapowiadało się na dłuższą ulewę.
Prowizoryczne schronienie na pewno nie było odpowiednie na taką ewentualność.
Postanowił, mimo wszystko, ruszyć w stronę stacji. Zarzuciwszy marynarkę na
głowę puścił się biegiem, najszybciej jak umiał pokonując zalane wodą chodniki
i uważając na coraz pokaźniejsze kałuże tworzące się w ich zagłębieniach. Bądź,
co bądź nie chciał zamoczyć butów. Ze zdziwieniem stwierdził, że nie tylko on
wybrał podróż przy tej niesprzyjającej aurze. Co jakiś czas mijali go inni
ludzie – ubrani w tanie garnitury pracownicy niższego szczebla wielkich
korporacji. Zasłaniali głowy skórzanymi teczkami, przez telefony już
przepraszając za przyszłe spóźnienie lub wydając ostatnie dyspozycje swoim
podwładnym. Którzy mieli jeszcze bardziej przejebane niż oni. Nie wiedzieć,
czemu zrobiło mu się ich szkoda. Nigdy nie chciał w ten sposób zarabiać na
życie. I nie chodziło tylko o fakt, iż kochał gotowanie. Po prostu ta cała
gonitwa, ciągłe życie w biegu, pięcie się po szczeblach kariery, patrzenie na
innych wilkiem, bo przecież zawsze ktoś może podłożyć ci świnię… Nie, to nie
dla niego. Nawet, jeśli w zamian otrzymałby perspektywę w miarę dostatniego
życia, w którym nie musiałby martwić się o czynsz… Jednak cena była zbyt
wysoka. Chociaż pewnie, ci wyżej w hierarchii mogli sobie pozwolić na lepsze
wino… I wtedy właśnie naszła go pewna myśl. Akurat drzwi pociągu się za nim
zatrzasnęły a on starał się jak najlepiej osuszyć marynarkę, kiedy go to
uderzyło. Tak znienacka. Gdzie właściwie pracuje Zoro? Jakoś nie wyobrażał go
sobie, jako jednego z tych biznesmenów mozolnie robiących karierę. Nie. Glon
musiał mieć jakiś wolny zawód…
-Ale,
po co ja w ogóle o nim myślę?! – spytał sam siebie, cicho tak, żeby żaden ze
współpasażerów nie usłyszał i nie patrzył na niego jak na wariata. To jak jego
myśli konsekwentnie wracały do Roronoy zaczynało go przerażać. – Pewnie, dlatego, że napsuł mi tyle krwi! –
Dalej prowadził ze sobą cichy monolog. – Myślałem jak sobie poradzić z nim i
teraz ciągle mi sieci w podświadomości! Na pewno! – Pokiwał głową, próbując
uwierzyć we własne wyjaśnienie. Bo prawda mogła być o wiele bardziej
niewygodna. – Dobra! Dość o glonach! Trzeba pomyśleć o obiedzie. – Podrapał się
po brodzie szukając w pamięci dania, na jakie miałby dzisiaj ochotę. Kiedy miał
już koncept, myślami krążył wokół zawartości lodówki. I na raz uderzył się
dłonią w czoło! Zaaferowany zakupami dla Usoppa i zaręczynową kolacją zapomniał
uzupełnić własne zapasy. Teraz w lodówce czekało na niego tylko światło. No
nic. Będzie musiał wysiąść przystanek wcześniej, znów narażając się na
zmokniecie, i zrobić zakupy w markecie koło domu, bo targ już pewnie dawno
zamknęli. A nawet gdyby nie to, o tej porze, i tak nie znajdzie tam żadnych
zadowalających produktów.
Poprawił
koszyk próbując odszyfrować datę ważności makaronu, lecz w końcu dał spokój i
po prostu chwycił inną paczkę. Chciał już być w domu. Mokra marynarka ciążyła
mu na ramieniu, buty też jakimś cudem przemokły, przez co palce u nóg miał
niemal zupełnie skostniałe. Nabawił się kataru, a że nie zaopatrzył się
wcześniej w chusteczki pociągał nosem jak uparty siedmiolatek. Uparty,
niewychowany siedmiolatek. W dodatku zakupy wprawiały go w coraz większe
uczucie przygnębienia. Sam nie wiedział, dlaczego, ale czuł się… samotny? Chyba
tak. To pewnie przez wcześniejsze zakupy z Zoro. Zapomniał już jak to fajnie
robić zwykłe, codzienne rzeczy mając kogoś przy boku. Dopiero Glon mu o tym
przypomniał. I uświadomił, że właściwie nie ma nikogo, kto mógłby mu
towarzyszyć. Jego grono znajomych nigdy nie było zbyt liczne, a teraz pozostał
mu tylko Usopp, który zajęty własnymi sprawami – rozkręcaniem firmy, Kayą –
zwykle nie miał dla niego zbyt wiele czasu. W sumie, do niedawna, działało to w
obie strony. Też ledwie znajdował czas na sen, więc kontakt z kumplem
ograniczał się do krótkich telefonów w czasie przerw w pracy. Trochę z
nostalgią zaczął wspominać kolegów z rodzinnego miasta. Większość pracowała w
restauracji jego ojca, więc, czy tego chcieli czy nie, widywali się niemal
codziennie. I choć nie łączyły ich bliższe relacje to przynajmniej zawsze miał,
z kim wyskoczyć na zakupy, albo do kina…
Wypuścił
ze świstem powietrze z ust. Sam, z własnej woli, zrezygnował z tego.
Wyprowadził się z domu i ruszył w nieznane, tak samo jak wcześniej zrobił to
Usopp. Z tym, że długonosy podążył za miłością swojego życia, a on… Uciekł. Ale
nie mógł postąpić inaczej. Gdyby został… Nawet nie chciał myśleć o
konsekwencjach. Wiedząc, że dokonał jedynego słusznego wyboru, jakoś sobie
radził. Aż do dzisiaj. Zoro obudził w nim głęboko skrywaną tęsknotę.
-Może
to czas pomyśleć o ustatkowaniu się? Żonie? Dzieciach? – pomyślał, wiedząc
jednak, że na to są marne szanse. Chociaż odkąd zaczął prowadzić kurs zyskał
trochę wolnego czasu, lecz nadal nie tyle, by móc zacząć chodzić na randki.
Chodząc
po sklepie usłyszał grzmot. Czyli jednak ulewa zamieniła się w pełnowymiarową
burze. Postanowił jeszcze trochę się powłóczyć. Kolejne moknięcie mu się nie
uśmiechało. Ruszył w stronę działu z akcesoriami kuchennymi. Miał to załatwić
później, ale skoro i tak traci czas, może zająć się tym już teraz. A może
akurat, nim skończy, przestanie padać?
W
idealnie odprasowanej koszuli i spodniach od garnituru czuł się jak kretyn.
Jakby tego było mało krawat zaczynał go dusić, a przyciasne buty pić w duży
palec. To zupełnie nie był jego styl. Ale Mihawk się uparł. Szczęśliwie dla
niego, Jastrzębiooki darował mu, chociaż marynarkę. Z nią to byłaby już
całkowita klapa. A tak, przynajmniej, mógł sobie poluźnić tą cholerną smycz i
nadal wyglądać w miarę dobrze, czyli tak jakby mu zależało. Chociaż nie
zależało. Tak po prawdzie wcale nie zamierzał pojawić się w restauracji, ale
kiedy już miał wychodzić z posterunku, przy drzwiach zmaterializował się
Dracule, z jego garniturem pod pachą. Zdziwiony zapomniał nawet spytać, jakim
cudem parter uzyskał dostęp do jego szafy. Bardziej skupiony był na kłótni z
Mihawkiem na temat zbliżającej się randki. Wypróbował wszystkie dostępne
argumenty, ale Dracule, delikatnie mówiąc, miał je gdzieś. Cały czas stał przed
nim i mierzył go tymi swoimi oczami, które potrafiły wywołać strach nawet u
najgroźniejszych przestępców. Zoro podejrzewał, że gdyby teraz przyznał się do
swojej orientacji, Mihawka by to nie obeszło. I tak odtransportowałby go do
restauracji, albo mu nie wierząc i myśląc, że kłamie, bo nie chce iść. Albo,
zwyczajnie każąc wypić piwo, które nawarzył trzymaniem w tajemnicy faktu bycia
homo. Toteż nie pozostało mu nic innego jak tylko wbić się w garnitur i przyjąć
pieniądze, jakie Jastrzębiooki niemal niepostrzeżenie wcisnął mu do kieszeni.
Zaraz potem wpakowano go do auta – czarnego jaguara kosztującego równowartość
jego zarobków prawdopodobnie od momentu narodzin – i zawieziono pod samą
restaurację.
-Baw
się dobrze! – Usłyszał, kiedy wysiadał. – I bądź grzeczny!
Miał
jeszcze nadzieję, że uda mu się zwiać, kiedy mężczyzna odjedzie, ale Mihawk
chyba i taką ewentualność przewidział, bo czekał aż zielonowłosy zniknie w
drzwiach. A kto wie czy nie dłużej. Tak na wszelki wypadek.
W
poczuciu kompletnej porażki, ruszył w stronę kontuaru.
-Rezerwacja
na nazwisko Dracule.
Mężczyzna
ubrany w idealnie dopasowany smokingu skłonił się lekko.
-Proszę
za mną.
Został
zaprowadzony do stolika w głębi sali, blisko okna, z widokiem na główne
wejście. Gdy tylko usiadł, zaraz pojawił się kelner z wyuczonym uśmiechem na
ustach.
-Czy
życzy pan sobie menu?
O
mało nie parsknął śmiechem. Zwykle bywał „panem” dla dzieciaków w przedszkolu.
Gdzie systematycznie, raz na pół roku, występował na zmianę z reszta
posterunku, w charakterze straszaka przed wszelkimi zagrożeniami, jakie mogą
czekać małolatów.
Z
trudem udało mi się zachować powagę.
-Nie,
dziękuje. Czekam na kogoś.
-Rozumiem.
– Mężczyzna zniknął niemal bezszelestnie, a on mógł teraz dobrze przyjrzeć się
pomieszczeniu, bezwstydnie strzelając oczami na boki. Jak do tej pory był w Going Merry tylko raz i to służbowo.
Dopiero z perspektywy gościa odkrywał prawdziwą naturę restauracji. Musiał
przyznać, że Mihawk wybrał doskonałe miejsce. Elegancki wystrój,
charakteryzowany na styl europejski, idealnie komponował się z drobnymi
japońskimi elementami, wywołując uczucie swojskości. Ściany w ciepłym
brzoskwiniowym odcieniu tylko potęgowały to wrażenie. Idealnie wyszkolona
załoga restauracji, nie rzucała się w oczy, pojawiając się tylko wtedy, gdy
akurat byli potrzebni. W dodatku, bez zaglądania w menu, wiedział, że posiłek
tutaj nie zrujnuje jego portfela. Nieważne, że dziś stawiał Jastrzębiooki.
Mihawk musiał mieć dość oleju w głowie żeby nie porywać się z motyką na słońce
i na pierwszą randkę nie wybrać lokalu, który, w każdych innych
okolicznościach, byłby po za jego zasięgiem. Bo gdyby znajomość miała rozwijać
się dalej, tylko naraziłby Zoro na zbłaźnienie się przed potencjalną partnerką.
Z tym, że sam zainteresowany zamierzał już na wstępie postawić sprawę jasno. I
w miarę możliwości zakończyć tę farsę tak szybko jak to tylko możliwe.
Naraz
usłyszał jakieś poruszenie przy wejściu o chwilę później zobaczył zbliżającego
się do niego kelnera w towarzystwie młodej kobiety. Z tej odległości nie mógł
stwierdzić tego na pewno, ale wydawało mu się, że już ją wcześniej gdzieś
widział. Ta burza rudych włosów. Ten charakterystyczny chód, z kołysaniem
biodrami na boki… Im bliżej byli, tym jego pewność wzrastała, a kiedy w końcu
stanęli przy stoliku, odpowiednie trybiki zaskoczyły mu w głowie.
-To
ty?! – krzyknął napotkawszy spojrzenie orzechowych oczu.
Wyszedł
z łazienki, z ręcznikiem owiniętym wokół bioder a z włosów nadal kapały krople
wody. Na przemarznięcie nie ma nic lepszego niż gorący prysznic. Wkładając
domowe ciuchy zerknął na wyświetlacz komórki, lecz telefon milczał jak zaklęty,
chociaż od rozpoczęcia kolacji minął już szmat czasu. Spojrzał na zegarek.
Usopp z Kayą właśnie musieli kończyć danie główne i za chwilę na scenie miał
pojawić się gwóźdź programu. A długonosy ani razu nie zadzwonił o pomoc w
kuchni, czy też z napadem paniki. Zaczynał się denerwować. Ta cisza mogła
znaczyć wszystko. Zarówno fakt, że prawie narzeczeni doskonale bawią się w
swoim towarzystwie, ale też to, że Usopp stchórzył i właśnie był w drodze do
Tybetu żeby hodować jaki.
-Przestań!
Jest dobrze! Od kiedy jesteś takim czarnowidzem? I od kiedy gadasz do siebie? –
zmełł w ustach przekleństwo na temat swojego zdrowia psychicznego, po czym
skierował się ku kuchni. Na stres nie ma nic lepszego niż praca. A on musi
ugotować dla siebie obiad i przygotować się do następnych zajęć. A Usopp w
końcu zadzwoni. Na pewno.
-Oby
nie z Tybetu…
-To
ty?!
Nie
ma, co! Popisał się kulturą osobistą, niech to drzwi ścisną. Nawet kelner
popatrzył na niego z mieszaniną pogardy i pewnej dozy, chyba, nienawiści.
Kobieta
z gracją usiadła na odsuniętym przez mężczyznę krześle, po czym podziękowała mu
skinieniem głowy, odbierając menu. Zoro też wziął swoje, żałując tylko tego, że
jest takie małe i nie zdoła cały się za nim ukryć.
Wykonawszy
swoją pracę kelner odszedł a pomiędzy nimi zapanowała złowroga cisza.
-Tak,
ja… - Uśmiech, do tej pory zdobiący twarz rudowłosej spełzł z niej momentalnie.
– Zawsze się tak witasz?
-Nie
– wybełkotał zza karty dań, która teraz wydała mu się dość marną osłoną.
-A,
więc mam szczęście być jedyna w swoim rodzaju… - Spojrzenie, jakie posłała w
jego stronę sprawiło, że włoski na karku stanęły mu dęba.
Cholera!
Czy naprawdę ze wszystkich kobiet w Japonii musiał trafić akurat na nią?! Nie
wystarczy, że już raz doprowadziła między nimi do niezręcznej sytuacji? Teraz
było jeszcze gorzej, bo ona myślała, że to randka. Której raz już, niezbyt
delikatnie, odmówił. Kto, kurwa, pisze scenariusz do jego życia?! Bo miał
ochotę tej osobie nieźle najebać. No nic. Teraz tylko musi z tego jakoś
wybrnąć. Bez strat w kończynach. I bez wyjścia na chama. Chociaż na to już za
późno.
-Przepraszam
– wybełkotał ponownie. – Po prostu… No… Ten… - Zaczął drapać się po głowie
czując jak pieką go policzki. – Byłem zaskoczony…
Nagle,
zupełnie nieoczekiwanie, kobieta zaczęła się śmiać. Chichota zasłaniając usta
dłonią i musiał przyznać, że wyglądała naprawdę uroczo. Urody też jej nie można
było odmówić. Więc czemu łapała się ostatniej deski ratunki, jaką były randki w
ciemno? On tu był, bo go wmanewrowali, ale ona… Wydawało się, że sama tego chciała.
Jak inaczej wytłumaczyć fakt wciśnięcia się w czarną obcisłą sukienkę?
Spódnicę? Nigdy nie potrafił zapamiętać różnicy. Grunt, że sięgała zaraz za
kolano, więc nie godziła w niczyją moralność. W dodatku te niebotyczne szpilki
i dyskretny makijaż. Nawet dla niego, całkowitego laika w tej kwestii, jasnym
było, że przygotowanie się do spotkania zajęło jej sporo czasu. Efekty musiały
być porażające, bo na sali nie było mężczyzny, który choć raz nie zerknął w ich
stronę. Nawet kelner porzucił swój profesjonalizm, by zawiesić wzrok na
zgrabnych nogach. Tylko on pozostawał niewzruszony, odporny na jej wdzięki. I o
ironio losu, to właśnie z nim została umówiona. Nieporozumienie stulecia.
-Możesz
przestać? – warknął, bo ten śmiech zaczynał działać mu na nerwy. – Wiem, że się
wygłupiłem i zachowałem jak prostak, ale chyba wystarczy.
-No
nie wiem… - Umilkła, lecz w jej orzechowych nadal błyszczały wesołe iskierki. –
Za taki brak kultury wobec damy, należy się dotkliwsza kara… - Pochyliła się
kusząco eksponując dekolt.
-Już
przeprosiłem! – Uciekł wzrokiem gdzieś w głąb sali. Policzki znów zaczęły go
palić a usta jego towarzyszki rozchyliły się w uśmiechu. Tym razem niemym. –
Uznajmy sprawę za skończoną, dobra? – Wiedział, że zachowuje się jak szczeniak
na pierwszej randce, ale nic nie mógł na to poradzić. Kobiety zawsze go
onieśmielały. Zwłaszcza takie.
-Ech…
No dobra – westchnęła, po czym oparła podbródek o splecione ze sobą dłonie,
bezczelnie taksując go wzrokiem. – Zacznijmy od początku. Miło cię widzieć
Zoro.
Jedna
gafa została mu wybaczona a nie chcąc popełnić kolejnej postanowił skłamać.
-Ciebie
również… - I dokładnie w tym momencie uświadomił sobie, że nie pamięta jej
imienia! – Eeee… eee… eee… - Gorączkowo szukał w myślach czegoś, co mogłoby
naprowadzić go na trop. Wracał pamięcią do początku zajęć, ale we wspomnieniach
królował tyłek Sanjiego. W końcu się poddał. – Wybacz. Mogłabyś przypomnieć mi
swoje imię?
Dobrze,
że kelner jeszcze nie podał sztućców, bo bliskie spotkanie z nożem było aż
nazbyt prawdopodobne. Widział to wyraźnie w spojrzeniu, jakie mu rzuciła.
-Ty
tak na serio?
Pozostało
mu tylko wzruszyć ramionami. Może wcale nie zostanie zmuszony niczego
wyjaśniać? Jeśli los będzie mu sprzyjał to rudowłosa zaraz się obrazi i po
spektakularnym policzku wyjdzie z restauracji, śmiertelnie obrażona. A on
będzie mógł, z czystym sumieniem powiedzieć Mihawkowi, że nie przypadł jej go
gustu. Zapalił się do takiego rozwiązania, zwłaszcza, że kobieta zanurkowała w
czeluściach swojej torebki wyraźnie czegoś szukając. Najprawdopodobniej
chusteczek. Kobiety potrafią płakać na zawołanie. Jakież było jego zdziwienie,
kiedy w ręce rudowłosej pojawił się długopis. Wzrosło ono jeszcze bardziej, gdy
towarzyszka chwyciła go za dłoń i… zaczęła na niej pisać. Zszokowany zastygł bez
ruchu pozwalając jej kontynuować. W głowie miał pustkę. To tak bardzo nie
pasowało do schematów, jakie znał i do jakich przywykł, że całkiem stracił
rozeznanie w sytuacji. Ta cała randka coraz mniej mu się podobała.
-Już.
– W pewnym momencie usłyszał jej głos. Nie zauważył nawet, kiedy skończyła.
Niepewny zabrał dłoń i zaczął rozszyfrowywać wykaligrafowany napis.
-NAMI.
-To
moje imię! – Zakręciła długopisem młynka, po czym schowała go do torebki. –
Lepiej je zapamiętaj.
Zaczął
się śmiać. Tak szczerze i serdecznie nie robił tego od dawna. Aż łzy zakręciły
mu się w oczach. Ta kobieta to chodząca niesamowitość. Naprawdę. Może gdyby
była facetem, coś by z tego wyszło…
-Tego
akurat możesz być pewna – powiedział zapanowawszy wreszcie na głosem.
-No
ja myślę! – Nie wyglądała na obrażoną. Więc albo szybko puszczała urazy w
niepamięć, albo wręcz przeciwnie – zapamiętywała je, by zrobić z nich użytek w
najmniej dogodnym momencie.
-Także
ten… Miło cię widzieć Nami. – Tym razem mówił całkiem szczerze. Jakiś cichy
głosik, w jego głowie mówił mu, że być może w przyszłości pożałuje tej
znajomości, ale postanowił go zignorować. Co nie znaczy, że Nami przestała go
przerażać.
-Nareszcie
gadasz do rzeczy. I skoro formalności mamy za sobą, to chyba możemy zacząć się
dobrze bawić. – Puściła mu oczko jednocześnie, dałby sobie rękę uciąć, poczuł
jej stopę na swojej nodze. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, w dodatku nie
zdradziła się żadnym innym gestem, spojrzeniem, rumieńcem… Mimo to wiedział.
Chyba naprawdę wpadł jej w oko. A to nie wróżyło nic dobrego. – Więc pracujesz
w policji, tak? To musi być fascynujące zajęcia, nawet, jeśli nie najlepiej
płatne.
-Nami,
posłuchaj – Przerwał jej niezbyt grzecznie. – Na wstępie muszę ci cos
powiedzieć.
-Skoro
musisz no to słucham. – Na próżno było doszukiwać się w niej entuzjazmu. Chyba
podświadomie wyczuła, że to nie będzie miłe.
-Wiesz…
- Zastanawiał się jak ma to ująć, by zabrzmiało najdelikatniej i najmniej
obcesowo. – Nie obiecuj sobie za dużo po dzisiejszym wieczorze.
-Co?!
– Podniosła głos mierząc go wściekłym spojrzeniem. Kilka osób z pobliskich
stolików rzuciło nim zaciekawione spojrzenie. Zaczynali robić za atrakcje
wieczoru.
-Nic
z tego nie będzie. – Już wiedział, że łatwo nie pójdzie. Zwłaszcza, kiedy pod
warstwą pudru na policzkach, dostrzegł zmatowiałe rumieńce. Szykowała się
poważna awantura.
-Proszę,
proszę… Mamy tu prawdziwego jasnowidza! – Głos Nami aż ociekał jadem. Złożyła
ręce na bujnych piersiach. – Widzimy się drugi raz w życiu, rozmawialiśmy
łącznie może z pół godziny, a ty już jesteś w stanie stwierdzić, że dalsza
znajomość nie ma sensu, tak?
-No
mniej więcej. – Wciąż był wdzięczny za brak sztućców. Pierwszy raz znalazł się
w takiej sytuacji. Zwykle, żeby zniechęcić kobietę wystarczyło jedno mordercze
spojrzenie. Jakoś wszystkie od razu traciły chęć do dalszej znajomości. No, ale
nikt wcześniej nie przejął się jego kawalerskim stanem tak bardzo jak Mihawk z
żoną. Gdyby wiedział jak skończy się objadanie tej dwójki, nie tknąłby ani
jednego posiłku.
-A
niby czemuż to? – Teraz, dla odmiany, mówiła szeptem, cedząc powoli każde
słowo. Była niczym kobra gotująca się do ataku. Zoro wiedział, że kiedy już
zaatakuje, cios zostanie wymierzony prosto w serce. Zaczął się bać, jak to
wszystko się skończy. Nawet najważniejsze zawody jego życia nie wpędziły go w
taki stres. Naprawdę. Dał się wrobić w niezłe bagno. – Możesz mi łaskawie
powiedzieć? Czy to jakaś wielka tajemnica? A może próbujesz zgrywać
niedostępnego, co?
-Nie?
-Więc
dlaczego? Co? Nie podobam ci się? Nie jestem w twoim typie? – Chyba
nieświadomie znów zaczęła podnosić głos. A ciekawskich spojrzeń przybywało.
Kelnerzy, widząc, co się dzieje, taktownie omijali ich stolik, zbierając
zamówienia od pozostałych gości.
-No
tak jakby… - Bo co innego miał powiedzieć? Nie była w jego typie i nigdy nie
będzie. Chociaż chyba powinien zgrabniej ująć to w słowa, bo twarz Nami nagle
oblała się krwistą czermienią, pomimo warstwy makijażu.
-Ty!
– Gwałtownie wstała, a jej krzesło zaszurało na miękkim dywanie. – Ty! –
powtórzyła wskazując na niego palcem. Musiał naprawdę mocno zranić jej ego,
albo po prostu trafił w czuły punkt, bo nie przejmował się nawet tym, że teraz
już wszyscy goście i nawet część obsługi gapiła się na nich. Część szeptała coś
miedzy sobą. Być może robili zakłady, jak szybko pewien zielonowłosy mężczyzna
dostanie w twarz od wkurzonej partnerki.
Zoro
czuł jak skacze mu ciśnienie. Chciał być miły. Załatwić to kulturalnie, bez
niepotrzebnych awantur. Takich jak ta, w jakiej właśnie tkwił przez rudowłosą.
Robiła przedstawienie, zupełnie niepotrzebnie.
-No,
co ja? – warknął przez zęby.
-Jesteś
taki sam jak cała reszta!
-Śmiem
wątpić – Uśmiechnął się wrednie, ale Nami raczej tego nie zauważyła, bo
kontynuowała swój wywód zupełnie jakby się nie odezwał.
-Wszyscy
zwracacie uwagę tylko na wygląd! Reszta was nie interesuje! Byle tylko się z
ładną dziunią na mieście pokazać, co? Cyce jak donice i nogi do samej szyi,
tak? Tego byś chciał?! Przyznaj się!
-No
niekoniecznie. – Aż się wzdrygnął.
Lecz
Nami dalej nie słuchała.
-No,
ale może sam powiedz?! Co ci się we mnie nie podoba! Niech wszyscy usłyszą! –
Wskazała ręka po sali. Widownia momentalnie się wykruszyła, nagle w centrum
zainteresowania znalazło się Menu oraz zawartość talerzy. Personel też
przypomniał sobie, że są w pracy i naprawdę mają masę rzeczy do zrobienia.
Tylko nieliczni nadal przyglądali się intrygującej parze. Lecz już nie jawnie a
jedynie zerkając od czasu do czasu ukradkiem. Ale chociaż nikt oficjalnie się
już nie gapił, to szeptać nie przestano. Wręcz przeciwnie. Ciche rozmowy przy
innych stolikach przybrały na sile.
Wzmagający
się szmer zaczynał działać mu na nerwy. Tak jak wściekłe spojrzenie Nami. Lada
moment i on wybuchnie.
-No
i co nic nie mówisz? – Jeszcze bardziej podniosła głos. – Dlaczego ci się nie
podobam?!
Nie
wytrzymał. Wstał otwartymi dłońmi uderzając o blat stołu. Głośny trzask
rozszedł się po całym pomieszczeniu uciszając, co poniektórych gości.
-Bo
masz cycki i nie masz penisa! – wrzasnął nim zdołał pomyśleć. Dopiero, kiedy
słowa opuściły jego usta zrozumiał, co właśnie zrobił. Zawstydzony i czerwony
niczym burak usiadł. – Przepraszam…
Tymczasem
w restauracji zaległa cisza przerywana jedynie buczeniem klimatyzacji. Nawet
nieliczne muchy, do tej pory zatruwające życie gościom, umilkły. Kilka osób
zastygło w trakcie jedzenia i teraz siedzieli z widelcami w powietrzu, jakby
zapominając, co mieli z nimi zrobić. Kawałki jedzenie, które z nich spadły
zdobiły odświętne koszule, drogie krawaty, czy też gustowne sukienki.
Zoro
czuł jak palą go policzki. Był na siebie wściekły za ten wybuch, wkurwiony na
Nami za to, że go do niego praktycznie zmusiła, swoimi oskarżeniami, a także
zły na otaczających ich ludzi. Bo byli. Miał ochotę zapaść się pod ziemię, albo
wyemigrować. Gdzieś daleko. Najlepiej do miejsca, gdzie nikt nie słyszał nawet
o Japonii, nie wspominając już o restauracji Going Merry. Znów dał plamę i na dodatek, najprawdopodobniej,
właśnie narobił sobie wrogów. Bądź co bądź, homoseksualizm to drażliwy temat i
nie powinien z nim wyskakiwać w szanowanej restauracji. Zwłaszcza w taki
sposób. I nie podczas randki z kobietą. Rzucił krótkie spojrzenie Nami, ale ona
wciąż stała jak wryta. Dopiero, po blisko trzech minutach, osunęła się na
krzesło.
-Hej?
W porządku? – Zdusił w sobie chęć mordu, lecz wstydu nie potrafił przełknąć. Co
chwila spoglądał, czy aby jakiś rosły ochroniarz nie zmierza w ich kierunku,
żeby go wyprosić. Tylko tego by brakowało. Oczywiście, oficjalnie nie wyrzucono
by go za orientację, tylko za zakłócanie spokoju. Jednak wszyscy znaliby
prawdę. – Oj! Nami?
Nie
odpowiedziała, tylko podniosła rękę przywołując kelnera. Zoro spiął się w
sobie, gotowy ażeby wyjść.
Mężczyzna
w służbowej kamizelce zjawił się momentalnie, bezszelestnie niemal wyrastając
przy Nami. Roronoy nie zaszczycił nawet jednym spojrzeniem. Może to i dobrze.
-Tak?
Co podać? – Skłonił się lekko.
-W…
Wódkę. – Głos miała zachrypnięty jakby zabrakło jej w ustach śliny.
Po
minie kelnera widać było, że zamówienie mu, delikatnie mówiąc, nie leżało.
-Pozwolę
sobie zasugerować, iż wino w tej sytuacji byłoby lepszym pomysłem…
Zoro
momentalnie zobaczył przed oczami samego siebie, oblanego czerwoną cieczą. No
cóż, zasłużył.
-Słuchaj!
– Kobieta odwróciła się w stronę pracownika i chwyciła go za poły kamizelki. –
Powiedziałam, że chcę wódkę. Zimną. Najmocniejszą, jaką macie. I to już! Czy wyraziłam się jasno? – Puściła go.
-Jak
najbardziej. – Kolejny ukłon. – Proszę o chwilę cierpliwości. – Odszedł, po to
by za chwilę wrócić niosą na tacy szklaną, wciąż oszronioną butelkę i dwa
kieliszki.
W
międzyczasie oni nie zamienili ani słowa, jedynie mierząc się wzrokiem. Znaczy
Zoro mierzył Nami, bo kobieta patrzyła przed siebie jakimś dziwnym niewidzącym
wzrokiem. Chyba doznany szok był większy niż można by się spodziewać.
-Zgodnie
z życzeniem. – Kelner ponownie się skłonił, zupełnie jakby cierpiał an nerwicę
natręctw, po czym postawił na stoliku kieliszki. Butelka wciąż stała na tacy.
Spływająca z niej woda, pozostałość po pobycie w lodówce, zdążyła uformować
osobliwą kałużę.
-Polej. – Nami wyrwała się z letargu i teraz
wyczekującym spojrzeniem popędzała kelnera.
Widać
było, że mężczyzna walczył ze sobą podczas otwierania butelki. To, dokąd
zmierzała cała ta sytuacja było mu nie w smak. Zdążył się już założyć z kumplami,
że dziwny zielonowłosy gość wyjdzie oblany winem. Wódka była zbyt mało
efektowana a on liczył na jakiś ciekawy akcent po nudnej, dwunastogodzinnej
zmianie. W dodatku po takiej akcji rudowłosa piękność po prostu musiałaby
opuścić lokal. Tak stanowiły prawa komedii romantycznych, na które zabierał
swoje potencjalne partnerki i na których zastanawiał się czy można śmiertelnie
udławić się popcornem.
A
kiedy kobieta wyjdzie, bo wyjdzie na pewno, do tych praw nie było wyjątków, on
już będzie na nią czekał, gotowy pocieszyć i przywrócić wiarę w mężczyzn.
Przynajmniej na dzisiejszy wieczór. Dlatego tak bardzo walczył ze sobą podczas
napełniania kieliszków.
-Czy
życzą sobie państwo coś jeszcze? – Mimo użytego zwrotu pytanie skierował tylko
do rudowłosej, bezczelnie stając tyłem do jej towarzysza. Chciał by mężczyzna
odczuł pogardę, jaką wobec niego żywił. Nawet, jeśli później przyjdzie mu się z
tego tłumaczyć na szefowskim dywaniku.
-Na
razie wystarczy. – Z przerażeniem patrzyła jak kobieta bierze kieliszek do ręki
i jednym haustem wypija jego zawartość nawet się nie krzywiąc. Ani nie
popijając. A zaraz potem robi to samo z drugim. – Dziękujemy.
Odszedł
niepocieszony. Teraz stanie się obiektem drwin numer jeden dla całej załogi.
Kumple nie dadzą mu żyć. Chyba czas pomyśleć o zmianie pracy.
Próbował
zrozumieć, co się właśnie stało. Jeśli, do tej pory, myślał, że dzisiejszy
wieczór może przebiegać według jakiś ogólnie przyjętych reguł, to właśnie
stracił resztkę tej wiary. Teraz mogło się zdarzyć dosłownie wszystko.
-Więc…
Drgnął
usłyszawszy głos Nami. Spojrzał na kobietę. Była blada a jej oczy błyszczały od
wypitego alkoholu. Mimo to miała się chyba nieźle.
-Więc…
- powtórzyła. – Mam rozumieć, że lubisz facetów tak?
Bezpośredniość
pytanie mogła konkurować tylko z jego wcześniejszą deklaracją.
-No
tak. – To chyba logiczne. Zwykle kobiety nie miały penisów, chyba, że w
Tajlandii, a to właśnie brak tej części ciała jej wcześniej zarzucił.
-Znaczy…
Jesteś gejem?
-Nie
da się ukryć. – Z lekką obawą obserwował jak Nami napełnia kieliszek i, po raz
trzeci, w ciągu niespełna dziesięciu minut podnosi naczynie do ust. – Wiesz,
może przystopuj trochę, co? – Bo, co ja zrobię jak mi się tu spijesz w trzy
dupy? Dodał w myślach.
Ale
ona miał gdzieś jego dobre rady. Przełknęła palący płyn, tym razem się
krzywiąc.
-Zabiję
Peronę! – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Kurwa! – Znów sięgnęła po butelkę,
lecz Zoro był szybszy. Zabrał naczynie z zasięgu rąk partnerki.
-Już
naprawdę wystarczy. I… - sam nie wierzył, że to robi. – Nie miej za złe
Peronie. Chciała dobrze. Po prostu nie wiedziała… - Cholera! Ten dzień nie może
być gorszy ani dziwniejszy. Właśnie broni to różowowłose dziwadło, które
napsuło mu w życiu tyle krwi i przez, które właśnie utknął na najgorszej randce
świata. Czas umierać.
-Oddaj
butelkę! – Spojrzała na niego wilkiem i o dziwo, poza błyszczącymi, lecz wciąż
rozumnymi oczami, nie widział u niej żadnych śladów upojenia. Mimo to nie
zamierzał ryzykować. –Powiedziałam „oddaj”!
-Nie.
Nie będę cię odprowadzał na wytrzeźwiałkę.
-Nie
będziesz musiał! Znajdę sobie jakiś rów po drodze!
-Jasne!
To wtedy trawisz na izbę dzięki miłym panom policjantom. A do mnie pewnie trafi
rachunek za ten wątpliwej, jakości hotel, tak? – Musiał przyznać, że ta
dyskusja… sprawia mu frajdę. Kto by pomyślał, że tak bardzo lubi się kłócić.
-Żebyś
wiedział!
Przez
chwilę mierzyli się wzrokiem, czekając aż to drugie pęknie. W końcu Nami
skapitulowała i zaczęła się śmiać.
-Dobra.
Jak nie chcesz oddać to przynajmniej polej. I nie bój się. Nie upiję się. Mam
mocną głowę.
Spojrzał
na nią sceptycznie, ale faktycznie wyglądała jakby wypity do tej pory alkohol
nie zrobił na niej żadnego wrażenia.
-No
już. Jestem dużą dziewczynką. Jak będę chciała się sponiewierać, to kupie kilka
butelek wina i zadzwonię po przyjaciółkę, która będzie mnie pilnować przed
zrobieniem głupstwa. Teraz po prostu muszę zrozumieć, jakim cudem wylądowałam
na randce z gejem, który ukrywa się przed własnym przyjacielem, ale jakoś nie
ma oporów przed zrobieniem coming out w restauracji przy zupełnie obcych mu
ludziach. A na trzeźwo to będzie raczej trudne.
Co
mógł zrobić usłyszawszy takie wyjaśnienie? Wzdychając ciężko polał wódki do
kieliszków. Jeden wziął sobie, a drugi, napełniony do połowy, podał Nami.
-Zjebałem?
Skrzywiła
się widząc ilość płynu.
-Dokumentnie.
– Podniosła kieliszek do góry. – Zdrowie!
-Zdrowie.
Przełknął
palący płyn jednocześnie pilnując by się nie skrzywić. Nie będzie przecież
gorszy od kobiety.
Tymczasem
pierwszy szok już chyba minął, bo po wypiciu swojej porcji Nami momentalnie
zrobiła się czerwona na twarzy a z oczu pociekły jej łzy.
-Ej?
W porządku?
Krztusząc
się sięgała po stojący nieopodal dzbanek z wodą. Dopiero popiwszy była w stanie
mu odpowiedzieć.
-Tak.
Ale na razie chyba wystarczy.
Zakręcił
butelkę, jednak nadal trzymał ją z dal od niej. Tak na wszelki wypadek.
-Wiesz…
- Postanowił, chociaż spróbować zetrzeć złe wrażenie, jakie wywołał. Mimo
wszystko to była jego wina. Dlaczego w ogóle dał się wrobić w tę randkę? –
Przepraszam. Nie tak to powinno wyglądać. Powinienem był to wszystko odwołać
już na samym początku, jak tylko Perona zaczęła mieszać… Wybacz…
Patrzyła
na niego i jakoś nie potrafiła być zła. Upokorzył ją, to prawda, ale… Chciał
zachować się fair. Gdyby ona nie zaczęła robić sceny, można było uniknąć tej
niezręcznej sytuacji. Albo przynajmniej tej części, w której robią za główny
punkt wieczornego programu. Widocznie złe doświadczenia z facetami trochę
zaburzyły jej światopogląd. Spojrzała na Zoro. Był naprawdę przystojnym
facetem. Zwróciła na niego uwagę już na kursie, na który poszła zresztą tylko
po to, żeby kogoś poznać. Z jakiegoś powodu ciągnęło ją do niego. Może chodziło
o te niezwykłe włosy? Albo o tę otaczającą go aurę? Ciężko wyczuć. Zaczęła
bawić się kieliszkiem.
-Ty… Naprawdę jesteś gejem?
-A
niby, czemu miałbym kłamać? – Uniósł brwi, nadając swojej twarzy wyraz
całkowitego zdziwienia.
-Bo
ja wiem? Może na przykład po to, żeby mnie spławić? Odstraszyć i uwolnić się,
na zawsze, od namolnego rudzielca? – Pokazała mu język.
-Uwierz
mi, że gdybym chciał to zrobić to powiedziałbym ci o tym wprost. Zwykle nie
owijam w bawełnę…
-To
akurat zdążyłam zauważyć – wtrąciła a on oblał się rumieńcem, na samo
wspomnienie swojego wcześniejszego wybuchu. – Czyli jesteś i nie mam, co się
łudzić?
Nie
wiedząc, co powiedzieć wzruszył ramionami.
-Takie
moje szczęście – westchnęła. – Jak nie świr to gej. To może mi, chociaż
powiesz, dlaczego tu jesteś? Znaczy, dlaczego tak bardzo ukrywasz swoja
orientację przed kumplem, że zgodziłeś się nawet na randkę z kobietą?
Starał
się odwrócić wzrok od tych oczu, które zdawały się przewiercać go na wylot, ale
Nami miała w sobie coś, co mu na to nie pozwalało. Nie ważne ile razy próbował
i tak kończył wpatrzony w twarz swojej towarzyszki. Ładną twarz, jednak
nierobiącą na nim żadnego większego wrażenia. Wreszcie skapitulował.
-Chyba
należą ci się wyjaśnienia…
-No
raczej!
Przez
chwilę miał wrażenie, że znów zacznie krzyczeć, na szczęście nic takiego się
nie stało. Widać alkohol pomógł jej w opanowaniu nerwów i teraz, gdyby to od
niego zależało, dałby jej jeszcze jeden kieliszek. Walić wytrzeźwiałkę.
Przynajmniej dwóch pracujących tam dupków wisi mu przysługę. Jakoś by to było.
Tylko, że wtedy sam wyszedłby na dupka, albo gorzej. No i miałby problemy z
patrzeniem na siebie w lustrze. Trudno.
-Wiesz,
że jestem policjantem. – Bardziej stwierdził niż spytał.
Kiwnęła
głową.
-Domyśliłam
się, kiedy Perona powiedziała, że pracujesz z Mihawkiem. Chociaż zawsze mogłeś
być sprzątaczem…
-Taaa…
Zasze marzyłem o takiej karierze… - Niechcący poruszyła dość nieprzyjemną część
jego wspomnień, dotyczącą prac dorywczych, jakich łapał się podczas studiów. –
Tak czy inaczej… Znasz stereotyp policjanta?
-Gruby,
łysiejący facet z wąsem, objadający się pączkami? – spytała z miną niewiniątka,
doskonale wiedząc, że go zdenerwuje. Mówiła jej to ta pulsująca żyłka na czole.
A potwierdzał dźwięk trących o siebie zębów.
-Doskonale
się bawisz, co? – Byle tylko nie wybuchnąć. Spokojnie.
-No
nie narzekam. Zresztą coś mi się chyba z tej randki należy, co? Jakaś kara, dla
ciebie też by się przydała.
Trafiła
w sedno. Potrafił się przyznać do błędu. I do tego, że coś spieprzył też.
-Ech…
Dobra, jak chcesz. Ale chodziło mi raczej o ten drugi stereotyp
policjanta. – Podjął przerwany wątek
obiecując sobie, że nie da się wyprowadzić z równowagi.
-Ten
bardziej macho?
-Dokładnie.
A teraz zestaw o sobie ze stereotypem homoseksualisty i masz odpowiedź. Nie
daliby mi żyć w robocie.
Zaczesała
włosy za ucho, machinalnie sprawdzając czy na siedzącym naprzeciw mężczyźnie zrobiło
to jakiekolwiek wrażenie. Nie zrobiło. Chyba faktycznie jej nie okłamał.
Dopiero później zaczęła analizować jego słowa. I musiała przyznać mu trochę
racji. Te dwa wzorce, wbite standard myślenia społeczeństwa, nijak do siebie
nie pasowały. Co prawda stereotyp nie zawsze pokrywał się z rzeczywistością,
ale ludzi tak łatwo nie przekonasz. Ona była tego najlepszym przykładem. Wciąż
nie mogła uwierzyć, że Zoro to gej. Był na to zbyt… męski! Jak ktoś taki może
lubić facetów? Nawet teraz, kiedy, chyba nawet nie zdając sobie z tego sprawy,
strzelał oczami na tyłek kelnera obsługującego stolik po prawej, jej
podświadomość, nie chciała pogodzić się z faktami. Mimo wszystko musiała
spróbować.
-Dobra,
wierzę, że jesteś homo – skłamała licząc, że jeśli powie to na głos to naprawdę
uwierzy. – Żaden facet nie posunąłby się
w kłamstwie aż tak daleko.
-Co?
-To,
że mógłbyś już przestać się gapić! – Podążyła za wzrokiem Roronoy stwierdzając,
że chyba mają podobne gusta. – Chociaż swoją drogą masz dobre oko.
Zoro
momentalnie spłonął rumieńcem. Coś dzisiaj zdarzało mu się to nad wyraz często.
Nami
zachichotała. Ten facet potrafił być naprawdę uroczy. Żeby ukryć rozbawienie
sięgnęła po kartę dań.
-To
jak? Zamówimy, coś wreszcie? Chyba mam ochotę na rybę. – Pobieżnie przeleciała
wzrokiem menu. – Chociaż jak tak patrzę, to już sama nie wiem… No co? –
Wzruszyła ramionami napotkawszy zdziwione spojrzenie Roronoy. Brwi mężczyzny
zawędrowały niemal na środek czoła nadając jego twarzy wyraz bezbrzeżnego
zdumienia. – No, co? – powtórzyła.
-Chcesz
coś zamówić?
-Jak
najbardziej –przytaknęła znów zagłębiając się w lekturze, tym razem poświęcając
większa uwagę poszczególnym pozycjom. – Nie wiem jak ty, ale ja nie mam zamiaru
rezygnować z darmowego posiłku w dobrej restauracji. Z moimi zarobkami,
następną taką okazję mogę mieć dopiero przy kolejnej randce w ciemno.
Pokiwał
ze zrozumieniem głową. Znał tę sytuację, można by rzec, od podszewki. Sam miał
podobnie.
„Więc
dlaczego nie skorzystać z okazji?” Pomyślał i samemu zabrał się za studiowanie
menu.
-No
to smacznego – rzucił. –Mihawk płaci.
-W
takim razie tym bardziej nie mogę odmówić.
Wybierali
przez chwilę, by wreszcie zawołać kelnera. Ku wielkiej uldze Zoro, mężczyzna,
który do nich podszedł nie był tym, obsługującym ich wcześniej. Naprawdę miał
dosyć pogardliwych spojrzeń rzucanych w jego stronę. Jak na jeden dzień w
zupełności mu wystarczy. Tymczasem kelner okazał się prawdziwym
profesjonalistą. Sprawnie przyjął zamówienie i nawet powieka mu nie drgnęła,
kiedy Roronoa się do niego zwrócił. Tak jakby tego całego przedstawienia z
wcześniej, nie było. Ale i tak nie zamierzał się tu więcej, nikomu, pokazywać
na oczy. Nawet, jeśli niektórzy pracownicy byli niczego sobie. Tak bardzo, że
musiał się powstrzymywać żeby za bardzo się nie gapić.
Kiedy
kelner już odszedł pochwycił wbite w niego spojrzenie Nami.
-No
już. – Wykonała specyficzny ruch głową. – Nie będę zła.
Po
takim zapewnieniu nie zostało mu nic innego jak tylko ulec. Patrzył na tyłek
kelnera, tak długo aż ten nie zniknął za wahadłowymi drzwiami jednocześnie
zastanawiając się jak bardzo jest to nienormalne. Zwłaszcza, że nie był w tym
gapieniu osamotniony.
-Wiesz,
co? Naprawdę masz niezły gust – stwierdziła rudowłosa.
Przewracał
kartki nie skupiając się zbytnio na tekście. Akcja utknęła w martwym punkcie
trzy rozdziały temu. A rozdział później pożegnała się z jakąkolwiek logiką. Sam
nie wiedział, czemu jeszcze nie rzucił tej książki w cholerę. Z drugiej strony,
nie miał innego pomysłu na spędzenie wieczoru. Mieszkanie wysprzątane, obiad na
jutro ugotowany. Do zajęć też się przygotował. Zaś, jeśli chodzi o wyjście
gdziekolwiek to nie miał na to ani ochoty, ani tym bardziej nie miał, z kim. A
samotne wałęsanie się po Tokio… Nie. Ani pomysł dobry, ani bezpieczny. Zresztą
czy to ważne gdzie będzie się nudził? W domu czy na dworze? Nie mógł nawet
wypełnić sobie czasu zamartwianiem się od Usoppa. Kilka godzin temu dostał od
przyjaciela lakonicznego sms-a „Zgodziła się”. Nie żeby spodziewał się innej
reakcji ze strony Kayi. Na większe uznanie, jego zdaniem, zasługiwał fakt, że
Usopp wykazał się dostateczną odwagą i w końcu się oświadczył. Nie przypłacając
tego zawałem. Przynajmniej taką miał nadzieję nie otrzymawszy telefonu ze
szpitala.
Spojrzał
na zegarek. Dochodziła północ. Godzina duchów. Chyba należało się wreszcie
położyć. Może będzie miał szczęście i zaśnie szybko?
Musiał
przyznać, że… Świetnie się bawił. Kiedy wszystkie nieporozumienia zostały już
wyjaśnione a atmosfera oczyszczona mógł z czystym sumieniem stwierdzić, że Nami
była niezłą babką. Rozmawiało im się całkiem przyjemnie, tak… normalnie. Jakby
znali się zdecydowanie dłużej. Sporą zasługę miał pewnie fakt, że żadne nie
chciało zrobić na drugim super wrażenia i zachowywali się naturalnie. W końcu
jedyne, na co mogli liczyć oboje to przyjaźń. I Zoro naprawdę miał nadzieję, że
rudowłosa będzie chciała się jeszcze kiedyś spotkać na stopie koleżeńskiej.
Nawet, jeśli trochę go przerażała. Zapomniał już jak to jest, móc po prostu z
kimś pogadać, pośmiać się, przekomarzać… Odkąd opuścił rodzinną wioskę, zwykle
bywał sam. Zazwyczaj mu to odpowiadało, ale czasem… Tęsknił za innymi ludźmi.
Chociaż w życiu by się do tego nie przyznał. Zwłaszcza, że inni ludzie zdawali
się go unikać.
Może
to jego chłodny sposób bycia tak na nich działał? Kto wie. Jedyną osobą, która
jako tako się do niego zbliżyła był Mihawk. Jednak jego relacje z
Jastrzębiookim nie wychodziły poza te służbowe, czy też uczeń-mistrz, kiedy
spotykali się na tatami. No i oczywiście dożywianie. Które jednak zdawało się
istnieć jakby mimochodem. To nie była jakaś trwalsza relacja. Dlatego tym
bardziej starał się cieszyć wieczorem. Zwykłym wieczorem z ciekawą osobą, przed
którą bardziej wygłupić się już nie mógł. A nawet gdyby… Cóż, trudno. Przez
chwilę zastanawiał się jakby wyglądał ten wieczór gdyby zamiast kobiety, po
drugiej stronie siedział Sanji. Pewnie, z nerwów, nie przełknąłby ani kęsa.
Zaraz jednak odegnał te myśli. Nierealna wizja niemająca szans na spełnienie.
-Hej!
Jesteś tu? Ziemia do Zoro!
-Jestem,
jestem – zaśmiał się podnosząc kieliszek do ust. – Zdrowie!
-Zdrowie!
– Sama też się napiła. – Mówię ci! Czasem mam ochotę ich wszystkich podusić.
-Groźby
słowne są karalne. I nie zapominaj, że rozmawiasz z policjantem. Co prawda, po
służbie, ale…
-Pij
nie pierdol!
Stuknęli
się kieliszkami a Nami wróciła do przerwanej opowieści. Pracowała, jako
przedszkolanka, więc zabawnych historyjek z udziałem wychowanków miała na
pęczki. W dodatku Zoro dowiedział się, że zapisała się na kurs, żeby właśnie
kogoś poznać. I, podobnie jak on, liczyła na większe zagęszczenie facetów. Poza
tym faktycznie miała mocną głowę. Kończyli właśnie drugą butelkę a ona wciąż
nie miała dosyć. I zdawała się być prawie trzeźwa.
-Wiesz,
co?
-No?
– Łypnęła na niego okiem.
-Niezwykła
z ciebie kobieta. – Mówił poważnie. Nami była kompilacją cech, które zwykle go
wkurzały u płci przeciwnej: przesadnie dbała o siebie. Chyba ze trzy razy w
ciągu wieczoru wychodziła poprawić makijaż, uwielbiała zakupy, o czym nie
omieszkała go poinformować no i kochała plotki. Wiedziała chyba wszystko o
swoich współpracownikach. Ale jednocześnie zdawała się być inna… Przez całą
rozmowę nie odniosła się do jego orientacji próbując wciągnąć go w narzekanie
na samczy ród, co już nie raz mu się zdarzało. Piła jak chłop, nie przejmując
się, że to nie przystoi kobiecie. Nie żałowała sobie też jedzenia i ani razu
nie wspomniała o diecie.
Prawdę
mówiąc takie połączeni trochę zbijało go z tropu. Polubił ją, ale jednocześnie…
Ciężko to było ubrać w słowa. Lubił i ją i chyba jednocześnie… nie. Ale na
następne spotkanie chętnie by się wybrał.
-Uznam
to za komplement. – Uśmiechnęła się. – Ale powiedz… Nie na tyle niezwykła,
żebyś się zastanowił nad orientacją, co?
-No…
ten… No…
Widząc
jego minę znów musiała się uśmiechnąć.
-Tak
tylko pytam. Jednak wiedz, że jakby, co…
-Będę
pamiętał… - Miał wrażenie, że to nie był żart.
-Co
powiesz na deser? – Nie czekając na jego odpowiedź zawołała kelnera.
-Mihawkowi
bardzo musiało zależeć na tym, żeby cie wystawać, skoro pomyślał nawet o
kwiatach – stwierdzała Nami wtulając twarz w aksamitne płatki krwistoczerwonych
róż.
-Widocznie
naprawdę ma dosyć dokarmiania mnie. Ale nie mów, że ci się nie podobają.
-Są
piękne. I cudownie pachną.
Słodka
woń kwiatów, lekki szum w głowie spowodowany wypitym alkoholem, zmysłowe
oświetlenie wąskich uliczek Tokio oraz męskie ramie podtrzymujące je stanowczo
i delikatnie jednocześnie. To wszystko sprawiało, że przez chwilę naprawdę
miała wrażenie, że wraca z randki. Bardzo udanej randki. Zoro, jeśli nie liczy
samego początku spotkania, zrobił na niej pozytywne wrażenie. Żałowała, że nic
z tego nie wyjdzie. I teraz, kiedy alkohol trochę stępił jej zmysły, musiała
się pilnować, żeby nie pozwolić wyobraźni za bardzo poszaleć.
-Mihawk
naprawdę wie, jak postępować z kobietami – powiedziała chcąc zająć myśli, czym
innym. – Więc jakim cudem utknął z kimś takim jak Perona?
-Nie
przepadasz za nią? Myślałem, że się przyjaźnicie? – Był naprawdę zdziwiony.
Wzruszyła
ramionami.
-Powiedzmy,
że się tolerujemy. To stara znajoma. Jeszcze z liceum. Naprawdę nie wie, jakim
cudem jesteśmy w kontakcie przez ten cały czas.
Nie
bardzo wiedział, co ma na to odpowiedzieć, więc milczał.
Szli
dalej w ciszy, mijając kolejne domy. Zoro chciał wezwać Nami taksówkę, ale
kiedy okazało się, że kobieta mieszka zaledwie kilka przecznic od restauracji
uparł się, że odprowadzi ją pod same drzwi. Tak dla bezpieczeństwa.
Przez
całą drogę zastanawiał się jak poruszyć niewygodny dla obojga temat. Prędzej
czy później, a raczej prędzej, zarówno Perona jak i Mihawk będą chcieli znać
wynik końcowy zorganizowanej przez siebie randki. I o ile Jastrzębiooki dorwie
go w pracy, co w znacznym stopniu ułatwi mu odpowiedź, to jego żona, pewnie
zasypie koleżankę pytaniami. Niezbyt wygodnymi, zważywszy na to, co się stało.
-Jesteśmy
na miejscu. – Nami przerwała jego rozważania zatrzymując się przed furtką.
Domek
był raczej zwyczajny. Niczym nie wyróżniał się na tle innych budynków. Te same
białe ściany, teraz wyglądające na lekko pożółkłe w mdłym świetle latarni,
identyczne brązowe dachówki. Jedyną różnicą był fakt, że w żadnym oknie nie
świeciło się światło. Dom stał pogrążony w ciemności.
-Mieszkasz
sama? – spytał Zoro.
-Z
Robin i jej mężem. Ale często ich nie ma. Ona jest stewardesom a Franky
pilotem. Latają razem niemal po całym świecie. – Zaczęła bawić się klamką od
ogrodzenia. – Więc zwykle mam cały dom dla siebie. A płacę tylko jedną trzecią
czynszu. – Niby się uśmiechała, ale jej oczy pozostawały smutne. – Interes
życia.
Gołym
okiem widział, że walczyła ze sobą, żeby nie zaprosić go do środka. Musiał jak
najszybciej się zmyć. Z tego nie wynikłoby nic dobrego. Ale pozostała jeszcze
jednak niezałatwiona sprawa.
-Nami…
Bo wiesz…
-Spokojnie
– przerwała mu wiedząc, co chce powiedzieć. – Jak Perona mnie zapyta, to
powiem, że nie zaiskrzyło. Nie było chemii. Ale…
Wstrzymał
oddech.
-Zoro.
Wiem, że znamy się krótko i to raczej nie moja sprawa, ale powiedz Mihawkowi.
Bo znów wylądujesz na jakiejś koszmarnej randce, z cycatą laską. – Puściła mu
oczko. – A ona może nie być tak wyrozumiała jak ja.
Odetchnął
z ulgą.
-Powiem…
- Sam już doszedł do takiego wniosku. – I… Dziękuję. Za miły wieczór też. – Był
całkiem szczery.
-Wzajemnie.
Do zobaczenia w sobotę! – Pomachała mu na do widzenia i pobiegła w stronę domu.
– Trzymaj się!
Trzasnęły
drzwi. A on uświadomił sobie, że nie ma zielonego pojęcia jak wrócić do siebie.
Wściekły sięgnął po komórkę. Numer do korporacji taksówkarskiej miał już w
szybkim wybieraniu.
______________________________________________________________________
Pokarało mnie! Tak bardzo chciałam opisać randkę Zoro i Nami, że zmieniłam pierwotny zamysł wedle, którego teraz miał się pojawić kolejny rozdział Poświęcenia. No i mnie pokarało. Nie dość, że się zacięłam przy niej na dość długo to jeszcze wyszła pokracznie... :(. Ech... Przepraszam za jakość i błędy.
Hej wyszło dobrze :) prawdziwie
OdpowiedzUsuń