No i ten... Jakby kogo to interesowało, w co wątpię... Cas ma zamiar w najbliższej przyszłości się ogarnąć i może nawet uda się publikować coś w miarę regularnie... I może przy okazji ogarnąć też bloga, co by nie wyglądał jak kupka nieszczęść... Zobaczymy, co z tych planów wyjdzie..
Dobra, to by było na tyle.
A jak ktoś to czyta to miłej lektury (taaaa.... "miłej"....)
KURS GOTOWANIA
ROZDZIAŁ III
"Coś tu jest nie tak""
Sanji.
Co. Ty. Do. Kurwy. Nędzy. Wyprawiasz?!
Miał
ochotę dać sobie w twarz. Z trudem panował nad nerwami. Jedyną rzeczą, jaka
mogła go teraz uspokoić była solidna dawka nikotyny. Ale przecież nie wyjdzie z
zajęć, które sam prowadzi! Musiał, więc cierpieć. I zgrzytać zębami, w nadziei,
że jednak nie dojdzie dziś do morderstwa. A wszystko za sprawą pewnego Glona. Który
chyba uparł się, żeby uświadomić go w bezsensowności jego starań i całkowicie
pogrzebać resztki nadziei na to, że kurs jednak ma jakiekolwiek szanse
powodzenia.
Odgłos
upadających na podłogę sztućców, był kolejną kroplą napełniającą dzisiejszą
czarę goryczy.
-Zabiję
go! – Pomyślał. Po raz czwarty w ciągu ostatnich piętnastu minut. Jednak zamiast wypowiedzieć na głos swoje
plany, wziął głęboki oddech i, starając się nadać swojemu tonowi profesjonalne
brzmienie, spytał. – Co tym razem?
Nie
bez satysfakcji obserwował rumieniec, jaki pojawił się na twarzy kursanta.
-No…
ten… - Drapał się po potylicy świadomy tego, że wszystkie oczy skierowane są ku
niemu. Znów zrobił z siebie debila. W dodatku Sanji chyba tracił do niego
cierpliwość. Co pomniejszało szanse na ich późniejszą, bliższą znajomość,
jeszcze bardziej go dołując. Może gdyby
nie odstawał tak od reszty wszystko ułożyłoby się inaczej. Pech jednak chciał,
że nie trafił do grupy „dla debili”, jak planował. Pozostali kursanci, a raczej
kursantki, podstawy miały już opanowane i w przeciwieństwie do niego doskonale
znały określenia jak siekać, które o dziwo wcale nie wiązało się w grą
komputerową, blanszować, czy podduszać… Przy czym to ostatnie wcale nie
oznaczało średniowiecznych tortur. Po za tym umiały posługiwać się
przedmiotami, które on widział po raz pierwszy w życiu, właśnie na kursie. Że
już nie wspomni o ich przeznaczeniu! Dlaczego więc oczekiwano od niego, że już teraz,
zaraz, natychmiast będzie perfekcyjnie obsługiwał na przykład taką… obieraczkę?!
Którą notabene właśnie trzymał w dłoni, a która dosłownie kilka sekund demu
upadł mu na podłogę, kiedy próbował zapanować nad zestawem tarek. Swoją drogą,
na diabła ludziom pięć różnych?! Jedna nie wystarczy?!
-Słucham,
z czym masz teraz problem? – Sanji stanął tuż przed jego stanowiskiem. Co wcale,
a wcale mu nie pomagało wybrnąć z sytuacji. Po pierwsze znów czuł się jakby był
w szkole a nauczyciel, z perwersyjną przyjemnością, odpytywał go wiedząc, że i
tak nic nie umie. Po drugie, i chyba gorsze, z bliska blondyn był jeszcze
bardziej seksowny! Zapach jego wody kolońskiej podrażniał mu nozdrza, otulał
niczym lekką mgiełką, sprawiał, że miał ochotę…
KURWA!
ZORO! OPANUJ SIĘ!
Sam
siebie nie poznawał. Jeszcze nigdy, żaden facet tak na niego nie działał. To
było chore! Zupełnie jakby trafił na karty jakiegoś kiepskiego romansu! Albo, o zgrozo, komedii romantycznej!
Właściwie,
to chyba nawet było mu go szkoda. Kiedy tak wbijał wzrok w podłogę, obracając w
dłoniach obieraczkę, wyglądał… rozczulająco?
STOP! SANJI STOP! To jest dorosły facet, on nie ma prawa być rozczulający. To jest zarezerwowane dla dzieci, szczeniaczków, kotków i pięknych kobiet! A nie dla facetów, którzy przypalając cebulę, zamiast ją zeszklić!
STOP! SANJI STOP! To jest dorosły facet, on nie ma prawa być rozczulający. To jest zarezerwowane dla dzieci, szczeniaczków, kotków i pięknych kobiet! A nie dla facetów, którzy przypalając cebulę, zamiast ją zeszklić!
Wściekły,
zarówno na samego siebie jak i na tego niezdarnego Glona, wyrwał mężczyźnie z
rąk owo narzędzie, które najwidoczniej stanowiło dla niego tajemnicę i zaczął
za niego obierać marchewkę. Szybko. Może nawet trochę za szybko. Ale dziwnym
trafem skóra paliła go w miejscach, gdzie jego palce zetknęły się z dłońmi kursanta.
Coś
tu zdecydowanie było nie tak.
-Tak,
to się robi – powiedział przez ściśnięte gardło. Nagle zrobiło mu się gorąco.
Bynajmniej nie przez uszkodzoną klimatyzacje.
Patrzył
na sprawne palce Sanjiego, bez trudu radzące sobie z postawionym im zadaniem. I
chociaż patrzył, to tak naprawdę nie widział. Wciąż miał w pamięci moment, w
którym dłonie kucharza zetknęły się z jego. Skóra blondyna okazała się
niezwykle chłodna, lecz jej dotyk, w nim samym wywoływał niemal gorączkę. Chyba
powinien pomyśleć o jak najszybszym opuszczeniu kursu. To, co się z nim działo nie było normalne.
-Teraz
rozumiesz?
Z
trudem wrócił do rzeczywistości.
-Tak.
– Kiwnął głową pewien, że akurat tę umiejętność będzie musiał potrenować w
domu.
-W
porządku. – Z ulgą odszedł od stanowiska mężczyzny. – Teraz zajmiemy się sosem
pomidorowym. – Zaczął objaśniać tajniki
przygotowywania kolejnej potrawy, jednocześnie starając się unikać pełnego
paniki wzroku Zoro. Do tej pory myślał, że gotowanie jest dla każdego.
Przynajmniej takie podstawowe. Cóż, życie postanowiło zweryfikować jego zdanie
w tej kwestii. Niektórzy, najwidoczniej, rodzą się kuchennymi kalekami… I bez
pomocy innych zwyczajnie skazani są na śmierć głodową. Albo żarcie z
mikrofalówki. Na szczęście to tylko wyjątki od reguły. Z uznaniem patrzył na
pozostałych uczniów. Znaczy uczennice, które bez problemu wykonywały kolejne
polecenia.
-Panie
Black…
Choć
głos, który go wołał nie należał do Zoro, a do uroczej Rebecci , z trudem
powstrzymał się przed wzdrygnięciem. Jeśli zaraz usłyszy kolejne głupie
pytanie, to jego wiara w ludzkość ,najzwyczajniej w świecie, weźmie nogi za pas
i spierdoli gdzie pieprz rośnie.
-Słucham,
o piękna? – Podszedł do dziewczyny i skłonił się lekko. W końcu, gentelmanem
trzeba być niezależnie od sytuacji.
Nastolatka
zaczerwieniła się po same koniuszki uszu.
-Ja…
Chyba coś zepsułam… - Patrzyła gdzieś w bok. – Bo… no… sos nie chce mi
gęstnieć… - Dokończyła tonem zwiastującym, co najmniej katastrofę, jeśli nie
koniec świata.
Za
to on się uśmiechnął. Z takimi problemami może walczyć. Zajrzał do garnka i
zaczął tłumaczyć Rebecce, gdzie popełniła błąd oraz jak go naprawić. Jednocześnie
cały czas ją kokietując. To pozwalało mu odzyskać wewnętrzny spokój. W końcu
kobiety stanowiły sens istnienia tego świata. Bez nich ziemia byłaby pusta i
jałowa. Zresztą, czy to faktycznie zbrodnia, jeśli od czasu do czasu rzuci
jakiś komplement w stronę wyjątkowo urodziwej dziewoi?
Kiedy
sos Rebecci został uratowany okazało się, że z podobnym problemem zmaga się Nami-san.
Jak na skrzydłach poleciał pomagać rudowłosej piękności. Tak bardzo w jego
typie. Zresztą każda kobieta była w jego typie.
Patrzył
na wodę o barwie dojrzałych pomidorów, gotującą się w jego garnku. Nie miał
śmiałości kolejny raz wołać do siebie prowadzącego. Zwłaszcza, kiedy widział
uradowaną twarz Sanjiego podczas rozmów z kursantkami. W jednej chwili wszystko
stało się jasne. Trafił na stuprocentowego hetero. W dodatku Casanovę. Takie
jego cholerne szczęście. Widocznie do końca życia pisane mu być singlem.
-Ależ
wspaniale ci idzie Robin-chwan!
Usłyszawszy
jak Sanji rozpływa się nad postępami brunetki, towarzyszącej rudowłosej, postanowił
do końca zajęć się nie odzywać. Nieważnie jak bardzo by mu nie wychodziło. A do
następnych przygotować się solidne. Przynajmniej teoretycznie. No i rozgryźć
działanie obieraczki. Przede wszystkim zaś, wyrzucić z głowy dziwne urojenia,
które zdążyły się tam zagnieździć.
Od
jakiegoś czasu Zoro był dziwnie cicho. Nie narzekał, nie klął, że coś mu nie
wychodzi, ani nie prosił o pomoc. To było dziwne biorąc pod uwagę fakt
przerabiania coraz bardziej skomplikowanych zagadnień. Jako dobry nauczyciel
powinien się tym zainteresować, podejść i spytać jak sobie radzi. Jednak jego
psychika, i tak była na wykończeniu. Jeszcze kilka chwil w otoczeniu tego Glona
i naprawdę może wybuchnąć. Dlatego postanowił udawać, że nie dzieje się nic
niezwykłego. Dalej prowadził lekcje, od czasu do czasu odpowiadając na pytania,
którejś z pięknych kobiet.
W
końcu zajęcia dobiegły końca. Niespodziewanie szybko. Czas, od kiedy nie musiał
przejmować się Roronoą, zdawał się przyspieszyć. Trzeba było się pożegnać.
-Dziękuję
wam za poświęcony czas. Liczę, że pierwsza lekcja spełniła wasze oczekiwania i
przyjemnością przyjdziecie na kolejną. Do zobaczenia, mam nadzieję, za tydzień.
No i pamiętajcie, że nie zwracam pieniędzy. – Suchar w jego wydaniu nie spotkał
się z aprobatą. Nikt się nie roześmiał. – Posiłek, który przygotowaliście… -
Grunt to się nie przejmować. – Możecie zabrać do domu. Po prawej stoją jednorazowe
pojemniczki. Smacznego.
Patrzył
na dziwną masę, która nijak nie przypominała tego, co przygotowali pozostali.
Już bliżej jej było Smaku Życia, dania,
jakie przywiodło go na ten kurs.
-Wyrzucić
cię teraz czy dopiero na zewnątrz? – spytał wodnistego sosu. Ten, o dziwo nie
odpowiedział. W końcu postanowił zaryzykować. Przecież to nie może być gorsze
niż jego dotychczasowego popisy kulinarne.
Kiedy
pakował swoje dzieło do pojemniczka, wyczuł czyjąś obecność. Prze ułamek
sekundy miał nadzieję, że to Sanji, lecz jeden głębszy oddech wystarczył by
zrozumiał, swoją pomyłkę. Black pachniał fajkami. I jakby trochę morzem. Za to
osoba, stojąca przed nim wydzielała intensywny zapach pomarańczy.
Niechętnie
uniósł głowę, po to by napotkać spojrzenie wielkich, orzechowych oczu, kaskadę
rudych włosów oraz słodki uśmiech. Nie to na pewno nie Sanji. Sanji nie jest
babką.
-Chyba
trochę ci nie wyszło. – Stwierdziła, bez ogródek nieznajoma, wskazując palcem efekt
jego pracy.
-A
tobie, co do tego? – Usilnie starał się przypomnieć sobie jak kobieta ma na
imię. Prowadzący, z pewnością wymienił je przynajmniej kilkukrotnie. Niestety
zupełnie wyleciało mu ono z pamięci.
-Właściwie
to nic. – Pochyliła się w jego stronę, tak że bez problemu mógł spoglądać w jej
dekolt. – Ale pomyślałam, że może potrzebujesz pomocy… - Puściła mu perskie oczko. – W końcu ślepy
by zauważył, że odstajesz poziomem od reszty.
-A
tobie, co do tego? – powtórzył pytanie, choć wolał zakończyć tę konwersację jak
najszybciej. Czuł się, bowiem… dziwnie. Jakby brał udział w grze, nie znając
zasad, w dodatku na maksymalnym poziomie trudności. A konsekwencje będą
odczuwalne także w świecie realnym.
-A
to, panie Roronoa Zoro, że chciałam ci zaproponować korepetycje… Oczywiście za
drobną opłatą. – Uśmiechnął się a Zoro
pojął, że właśnie tak uśmiecha się sam diabeł. Oto właśnie kolejny powód,
dlaczego nie przepadał za kobietami. Nawet najpiękniejsze opakowanie może
skrywać demona. Postanowił się ulotnić. I to jak najszybciej.
-Chyba
jednak podziękuję. – Zabrawszy resztki dania chciał skierować się do wyjścia,
ale rozmówczyni zagrodziła mu drogę.
-Jesteś
pewien? Bo wiesz… Następnym razem znów możesz być tym najgorszym… Mogę cię
doszkolić z podstaw. I wcale nie zażyczę sobie znów dużo… Jakaś kawa, obiad na
mieście… Co ty na to? – Pochyliła się jeszcze bardziej, jednocześnie zawijając
kosmyk włosów na palec.
Zaraz…
Czy ona go podrywa?!Nie, no świat się kończy!
-Nie
jestem zainteresowany. – Wyminął ją, po czym… uciekł. Jakby goniło go sto
diabłów.
Chyba
pierwszy raz w życiu Nami nie wiedziała, co ma powiedzieć. Poniosła klęskę.
-Domyślam
się, że nie poszło najlepiej. – Tuż obok zmaterializowała się Robin.
-Wnioskujesz
po tym, że spieprzył, czy po może widziałaś to w szklanej kuli? – Nie powinna
być dla niej złośliwa. W końcu to nie wina przyjaciółki, że facet, który wpadł
jej w oko zwyczajnie zwiał, kiedy proponowała mu randkę. Może zrobiła to zbyt obcesowo?
Była zbyt bezpośrednia? Najwidoczniej
postawa wyzwolonej kobiety, tak promowana w mediach, nijak miała się do tego,
czego oczekują mężczyźni.
Na
szczęście Robin nie obrażała się tak łatwo.
-Chodź.
– Objęła ją ramieniem. – Franky czeka na nas na zewnątrz.
Nie był z siebie dumny. Powinien rozegrać to
inaczej. Ale przechodzenie dzisiaj przez ten cały cyrk „nie interesują mnie
twoje cycki, bo nie masz penisa” poważnie nadwyrężyłoby jego psychikę. Chyba by
nie podołał. Wydarzyło się za dużo. Najpierw rozczarowanie faktem, że jest
jedynym mężczyzną na kursie, potem to dziwne zauroczenie prowadzącym, robienie
z siebie nic niepotrafiącego debila, rozczarowanie, jakiego doznał widząc
Blacka wdzięczącego się do kobiet i w końcu podrywanie przez kobietę mogącą być
marzeniem niejednego faceta… Nie. To zdecydowanie nie na jego nerwy.
O tym
wszystkim myślał grzebiąc w talerzu. Postanowił jednak spróbować swojego
„dzieła”. Wziąwszy pierwszy kęs, ze zdziwieniem stwierdził, że było nawet
jadalne. I to bez hurtowych ilości ketchupu. Resztę pochłonął w okamgnieniu. A
zaraz potem ubrał się i pobiegł do sklepu. Po obieraczkę, patelnię i trzy kilo
cebuli.
Telefon
zadzwonił ledwie przekroczył próg mieszkania. Skonany nawet nie spojrzał na
wyświetlacz tylko od razu odebrał. Byleby mieć to już za sobą.
-I
jak pierwsza lekcja sensei? – W słuchawce rozbrzmiał głos przyjaciela.
-Nikt,
nie zginął, nic nie wybuchło, pozwów też się nie spodziewam. Czyli chyba w
porządku. – Zrzucił z siebie marynarkę.
-Jak
zwykle pełen optymizm. – Nawet przez
telefon słyszał jak Usopp się krzywi.
-Uczę
się od najlepszych. – W ślad za marynarką poleciały buty. – Jestem skonany. Czy
możemy darować sobie dzisiaj złośliwości?
-Tylko,
jeśli ty, ze swojej strony, obiecasz trzymanie języka za zębami.
-Przyrzekam,
przyrzekam. – Klapnął na fotel. – A tak swoja drogą, coś ty dzisiaj taki cały w
skowronkach?
-Bo
mam powód! – Sanji mógłby przysiąc, że kumpel cały dzień czekał tylko na to, podzielić
się z nim dobrymi wieściami. Postanowił dać mu się wygadać. I przy okazji w
spokoju wypalić papierosa. Albo dwa. Kiedy Usopp zacznie gadać, trudno mu
skończyć. – Dostałem dzisiaj super fuchę! Mówię ci! Jeśli tylko uda mi się
zrobić wszystko tak jak chce klient to jestem ustawiony do końca życia!
-Usopp…
-Dobra…
Ale może w końcu zacznę zarabiać! Bo ten koleś to naprawdę gruba ryba! Może polecić
moją agencję wśród znajomych, a wtedy… - Zaczął snuć marzenia o międzynarodowej
sławie, zarabianych kokosach, splendorze i wszystkim tym, co zwykle kojarzy się
z rozpoznawalną marką.
Sanji
mu nie przeszkadzał, ale też nie słuchał zbyt uważnie. Od czasu do czasu rzucił
tylko zdawkowe „to świetnie”, „gratulacje”, „tak”, „yhy”. Choć cieszył się
szczęściem kumpla, to tak naprawdę skupiony był na własnych problemach. Właściwie
to na jednym. Tym zielonym. Jeśli Glon nie będzie robił postępów i, po
zakończeniu kursu, gotowanie nie stanie się dla niego ani trochę łatwiejsze, to
reklama, jaką mu zrobi, może okazać się, przysłowiowym, gwoździem do trumny.
-Zobaczysz!
Gość padnie na kolana przed moim projektem! – Usopp zaczął popadać w
samouwielbienie.
-Nie
wątpię. – Obiecał był miły. Niech się chłopak pocieszy. – Przynajmniej tobie
dobrze idzie.
-Co się
znowu stało? Dopiero mówiłeś, że jest w porządku!
-No
szczerze mówiąc to tak nie do końca w porządku… - Nim się zorientował już
wylewał swoje żale do słuchawki, nie dając przyjacielowi dojść do głosu. Ten,
zaś, taktownie, nawet nie próbował przerywać.
-No
i tak się sprawy mają. – Skończył jednocześnie zapalając ostatniego papierosa z
paczki. – Jestem w dupie!
-A,
co ty się tak przejmujesz tym całym Zoro, co? – Nie do końca nadążał za tokiem
rozumowania przyjaciela. – Reszta jakoś sobie radzi. I cię chwalą, więc, o co
chodzi?
-Nie
rozumiesz?! – Wrzasnął. – Ten imbecyl to być albo nie być dla mojego kursu! Mało,
kto uzna za sukces to, że nauczyłem gotować kobiety! Ewentualni przyszli
kursanci będą się opierać na doświadczeniach tego pierwszego faceta! A jeśli on
wyjdzie z zajęć tak samo zielony jak na nie wszedł to okrzykną mnie
nieudacznikiem! I stwierdzą, że szkoda czasu na kurs, który i tak nim im nie
da!
Po
usłyszanej tyradzie trochę mu się rozjaśniło w głowie. Lecz nadal nie pojmował,
czym Black tak się przejmuje.
-Słuchaj,
to dopiero pierwsze zajęcia. On cię może jeszcze zaskoczyć. A jak nie chcesz
żeby wyszedł zielony – dodał po chwili zastanowienia – to kup mu farbę do
włosów! Halo?! Sanji! Jesteś tam?!
Jedyną
odpowiedzią był sygnał zerwanego połączenia.
-Kanapki?
– Dracule zmierzył wzrokiem jego drugie śniadanie. – Myślałem, że jako przyszły
mistrz kuchni zaskoczysz nas jakąś bardziej wymyślną potrawą.
Zmierzył
partnera wzrokiem, który powinien, co najmniej zabić, jednak na Mihawku nie
zrobił najmniejszego wrażenia.
Po
raz kolejny pokonany przez swojego mentora, spuścił wzrok i wrócił do
przeżuwania kanapki z szynką.
-To
dopiero pierwsze zajęcia były – rzucił jakby na usprawiedliwienie. Nie
zamierzał przyznawać się do tego jak źle mu poszło.
Trening
już się skończył a oni czekali, jak zwykle, aż reszta grupy opuści dojo, by w
spokoju potrenować. Tylko we dwójkę. Właśnie tę część Zoro lubił najbardziej.
Kiedy w pobliżu nie było instruktora, wtrącającego się niemal w każdy ruch, a
naprzeciw niego stawał człowiek lepszy od niego, w końcu mógł rozwinąć
skrzydła. I wydobyć całe piękno z ukochanego sportu. W tych chwilach nie
liczyło się nic poza przeciwnikiem, odgłosem uderzeń brzmiących niczym
najwspanialsza muzyka oraz poczuciem, że wciąż i wciąż może stawać się lepszy. Coraz
wyżej ustanawiane poprzeczki były dla niego motywacją. Bo na szczycie stał sam
Mihawk. Człowiek, który dzierżył zaszczytny tytuł Najlepszego w Kraju. A on miał zamiar kiedyś mu ten tytuł odebrać.
-Chyba
skończyli.
-Taaa….
– Chwycił miecz i ruszył za partnerem.
Stanęli
naprzeciw siebie i…
Świat
przestał istnieć. Wszystkie problemy zniknęły jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki. Teraz liczył się tylko kolejny unik, cios, dudnienie
krwi w uszach, ból nadwyrężanych mięśni i ta radość płynąca z przekraczania
kolejnych granic. Nic więcej.
I
tylko niewyraźny zapach tytoniu przypominał mu o tym, co pozostawił w
zewnętrznym świecie.
Hej nie był nudny! A nawet jeśli troszkę to każde opowiadanie potrzebuje takiego rozdziału który jest niezbędny do tego by akcja się rozwinęła.
OdpowiedzUsuńCzekam na każdy rozdział tego opowiadania, uwielbiam takie lekkie, przyjemne Zosanki <3
Trochę szkoda mi Zoro, biedaczek nie może sobie poradzić nawet z marchewką ;D Miałam cichą nadzieję, że Sanji da mu coś do jedzenia na wynos, kurczę co on nie widzi, że Zoro został wciągnięty w złe łapy zupek chińskich i gotowego jedzenia i tylko on może go ocalić?
Trzy kilo cebuli, jeeeny widzę ten płacz i minę Zoro w stylu "Tak powinno być? to tylko trzy kilo hmmmm"
Wspominałam już, że uwielbiam twój styl pisania?
A może zdecydujesz się dodać tu "Dostrzeżony" ? Uwielbiam to opowiadanie :)
Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział i lektura była bardzo miła!
Weny!
Mr.Prince
Dziękuję :). Ale i tak wiem, że rozdział nudny jak flaki z olejem :D.
UsuńI spokojnie, Sanji jeszcze zaopiekuje się Glonem zagubionym w odmętach kuchennych ;).
Co do "Dostrzeżonego" to pewnie niedługo się pojawi. Jak tylko się zbiorę żeby go tu wrzucić... Cieszę się, że ktoś jeszcze pamięta o tym opowiadaniu . Dziękuję!
Kocham to opowiadanie xd Zaczynam poważne wkręcaćssię w Zosan :3
OdpowiedzUsuńWkręcać się*
Usuń