poniedziałek, 11 kwietnia 2022

Sprawiłeś, że uwierzyłem, iż jestem coś wart

Dzisiaj przychodzę z czymś nieco innym. Niedawno przeczytałam "Materiał na chłopaka" i absolutnie zakochałam się w głównych bohaterach! Oliver i Luc szturmem wbili się do mojego rankingu ulubionych par ;). No i nie mogłam nic o nich nie napisać :). Naprawdę polecam książkę.

Przepraszam, że to nic z Maleca, ale obiecuję, że poprawie się za dwa tygodnie :)
 
 
 
Tytuł: Sprawiłeś, że uwierzyłem, iż jestem coś wart
Liczba rozdziałów: One Shot
Gatunek: romans
Para: Oliver Blackwood x Lucien O'Donnel
Seria: Materiał na chłopaka
Ograniczenia wiekowe: Brak
Info/Uwagi:Oliver uświadamia sobie, że jego związek z Lucienem trwa ponad rok.  Nie ma doświadczenia w tak długich związkach, więc zaczyna panikować. 



SPRAWIŁEŚ, ŻE UWIERZYŁEM, IŻ JESTEM COŚ WART


Oliver odłożył telefon i spojrzał na kalendarz jakby zobaczył go pierwszy raz w życiu. Co oczywiście było kłamstwem, bo w takim przypadku, te wszystkie pokrywające go notatki musiałby robić z zamkniętymi oczami. A wyglądały zbyt starannie jak na takie działanie.
Nie. Oliver już wcześniej patrzył na ten kalendarz, ale po raz pierwszy naprawdę na niego spojrzał. Nie jak na coś przypominającego mu o posiedzeniach sądu, spotkaniach z klientem czy wizytach u dentysty, a jak na przedmiot odmierzający czas. Od wydarzenia A do wydarzenia B. W tym przypadku od bardzo konkretnego wydarzenia A, które zmieniło jego życie. A o którym, o zgrozo, przypomniała mu jego matka.
Miriam Blackwood była zdania, że wszystko powinno podążać wyznaczonym schematem. Dlatego też, co roku, dzwoniła do swojego syna i zapraszała go na „małe przyjęcie z okazji ich rocznicy ślubu” nawet jeśli wiedziała, że Oliver i tak przyjedzie. A on, jak przystało na grzeczne i ułożone dziecko jakim był, dziękował i zapisywał sobie to w kalendarzu. Bardziej z nawyku niż konkretnej potrzeby.
W tym roku zapewne byłoby podobnie, gdyby nie ostatnie słowa Miriam jakimi pożegnała syna.
- Mam nadzieję, że tym razem nie przyprowadzisz tego okropnego człowieka. Oczywiście pod warunkiem, że nadal się spotykacie – dodała, po czym rozłączyła się nie dając synowi szansy odpowiedzieć.
A Oliver został sam z myślą uparcie tłukącą mu się po czaszce.
Owszem. Nadal spotykał się z „tym okropnym człowiekiem”.
Wciąż spotykał się z Lucienem.
Od ponad roku spotykał się z Lucienem O’Donnell.
Do tej pory tylko jeden jego związek przetrwał tak długo. Zapewne dlatego, że wraz z partnerem mijali się wystarczająco często by nie mieć okazji do zerwania. Z Lucienem jednak widywali się codziennie. Cholera! Mieszkali razem! Więc to wciąż był prawdziwy związek, prawda? Taki z wzajemnym zaangażowaniem, gdy obie strony chcą…
Znajomy skurcz strachu przeszył mu serce.
Może tak było tylko z jego strony? Może pijany szczęściem i miłością nie zauważył, że gdzieś po drodze Lucien uznał, iż ma dość? A nie odszedł tylko dlatego, by go nie ranić?
Wiedział, że tego typu myśli były głupie, w końcu Lucien dzień w dzień witał go z takim samym podekscytowaniem, regularnie uprawiali seks a i słowa „kocham cię” pojawiały się dość często. Mimo to, gdzieś tam czaiła się niepewność. Bo skoro własna matka nie wierzyła, że mógł się związać z kimś na dłużej…
Poczuł nagłą potrzebę usłyszenia głosu Luciena. Chwycił za telefon i wybrał numer na szybkim wybieraniu. To też wydało mu się znamienne. Nigdy wcześniej, żadnego ze swoich chłopaków, nie dodał do tej listy. W zasadzie to nigdy nie dodał do niej nikogo. Luc był pierwszy.
Odebrał od razu. Co mogło równie dobrze znaczyć to, że dzisiaj miał wyjątkowo mało do zrobienia w pracy jak też to, że… tęsknił za Oliverem. Oliver wolał nie wyciągać zbyt pochopnych wniosków.
- Cześć, kochanie. Stało się coś?
Głos Luciena brzmiał jak połączenie radości z niepokojem. Oliver poczuł, jak zaczyna mu brakować powietrza.
- Oliverze? – Tym razem strach był dużo bardziej wyczuwalny. Dopiero to pozwoliło mu się pozbierać.
- Jestem, jestem – powiedział pospiesznie. – Zagapiłem się na maila – skłamał by jakoś wybrnąć z sytuacji bez dalszego straszenia swojego chłopaka.
Po drugiej stronie rozbrzmiało tak dobrze mu znane prychnięcie.
- Rozmawiasz ze swoim supergorącym chłopakiem i jednocześnie przeglądasz maile? Myślałem, że bardziej potrafię zająć twoją uwagę.
Niemal widział ten sugestywny ruch brwiami, który towarzyszył Lucienowi zawsze, gdy rzucał niedwuznaczne aluzje. Cholera. Chciałby go teraz pocałować.
- Lucien… Właśnie dlatego, że mam supergorącego chłopaka a jestem w pracy, muszę pracować nad podzielnością uwagi.
Zgodnie z jego oczekiwaniami Lucien parsknął śmiechem.
- Naprawdę uważasz, że jestem supergorący?
- Sam tak powiedziałeś…
- Ale ja żartowałem. Wiesz, moje poczucie własnej wartości nadal nie ma się zbyt dobrze.
No tak. Teraz chciał go przytulić.
- A ja nie, Lucien. Nie żartowałem. A twoim poczuciem wartości zajmiemy się po powrocie do domu.
Od kiedy zamieszkali razem, uwielbiał ten zwrot. I autentycznie nie mógł się doczekać aż wróci do domu. Tak pochłonęła go radość ze spędzania wieczorów u boku Luciena, że nawet ograniczył czas na siłowni. Odbiło się to na jego sylwetce, co wywołało u niego mały kryzys, ale Luc pomógł mu się z nim uporać. Teraz w pełni akceptował swoje ciało. Nawet jeśli jego mięśnie brzucha nie były aż tak widoczne jak przed Lucienem.
- Trzymam cię za słowo. A tak na marginesie, po co zadzwoniłeś? Nie żebym się nie cieszył, ale mówiłeś, że masz teraz ciężki okres w sądzie i w ogóle… Trochę się wystraszyłem, że coś się stało…
Chciał powiedzieć, że stała się jego matka, ale w porę ugryzł się w język. W tym momencie to byłoby za dużo. A on chciał się tylko dowiedzieć czy wciąż ma zaangażowanego chłopaka a nie chłopaka z litości.
- Nic się nie stało – starał się brzmieć uspokajająco. – Po prostu… - Nagle poczuł, że się rumieni a sam pomysł dzwonienia do Luciena wydał mu się dziecinny. Jak chodzenie do sypialni rodziców, by sprawdzili czy pod łóżkiem nie ma potwora. Nie żeby Dawid Blackwood robił takie rzeczy.
- Po prostu pomyślałem, że miło by było cię usłyszeć.
Albo mu się zdawało, albo Luc naprawdę pisnął jak mała dziewczynka. Boże! Jak on kochał tego człowieka.
- Jesteś niemożliwie słodki, wiesz?
Żaden z jego byłych nie nazywał go słodkim. Luciem był pierwszy.
- Kocham cię. – Poczuł, że musi to powiedzieć. I dostać odpowiedź. Jaka by ona nie była.
- Też cię kocham, Oliverze.
Całą swoją uwagę skupił na tych słowach. Wciąż brzmiały tak samo pięknie i pewnie, jak na początku ich prawdziwej wspólnej drogi.
 
Do domu wrócił spóźniony i miał nadzieję, że Lucien nie będzie o to na niego zły. Nie planował tego. Więcej. Liczył, że wyrwie się szybciej i może kupi im coś pysznego na kolację? Niestety rozmowa z matką i własne wątpliwości rozpraszały go przez cały dzień. Do tego stopnia, że nie udało mu się ze wszystkim uporać na czas. A co najgorsze, nie poinformował Luciena o spóźnieniu, bo kiedy spojrzał na zegarek było już na to zdecydowanie za późno.
Westchnął i otworzył drzwi.
Spodziewał się swojego chłopaka czatującego w progu ze wściekłą miną i całą masą wymówek na idealnie wykrojonych ustach, jednak hol był pusty. No tak. Lucienowi nawet nie chciało się na niego czekać. Czy on naprawdę liczył, że w końcu ktoś na poważnie go pokochał? Mimo wszystko?
- Oliver?
Dotarł do niego nieco przytłumiony głos partnera a chwilę później z salonu wychynął sam Lucien drapiąc się po głowie i tłumiąc ziewnięcie. Oliver dopiero wtedy usłyszał włączony telewizor, na którym leciał pewnie jakiś głupawy show. Lucien naprawdę bardzo przypominał swoją matkę.
- Cześć kochanie – zaryzykował powitanie. Lucien odpowiedział mu nieco sennym uśmiechem po czym podszedł i cmoknął go w usta. Pocałunek okazał się krótki, ale znaczący. W ten dobry Lucienowy sposób.
- Przepraszam… Najwyraźniej zasnąłem.
Oliver nie mógł, nie przypomnieć sobie, jak Lucien po raz pierwszy zasnął w jego fotelu przed telewizorem. I jak potem zaklinał rzeczywistość, że zdarzenie wcale nie miało miejsca. Był wtedy tak cholernie uroczy, że Oliver całym sobą musiał się starać by go nie pocałować.
- To ja przepraszam – powiedział i zaczął ściągać płaszcz. Nie chciał w tym momencie patrzeć na partnera. – Miałem być wcześniej…
Teraz pewnie usłyszy wymówki, na które zasłużył. Jednak Lucien zamiast krzyczeć na niego lub patrzeć wzrokiem skrzywdzonej łani objął go w pasie i mocno przytulił do piersi.
- Trudny dzień, co?
Pozwolił swojemu ciału niemal roztopić się w objęciach chłopaka, samemu splatając ich palce. Lucien lekko je ścisnął. Robił tak za każdym razem jakby potwierdzając Oliverowi, że tak, to ich miejsce i niech nawet nie próbuje ich zabierać.
Odmruknął w odpowiedzi coś co może i nie zabrzmiało wyraźnie, ale z całą pewnością było potwierdzeniem. W sumie nie skłamał. Tylko nie wyjawił dokładnego powodu, dlaczego dzisiejszy dzień był… zły.
- Domyśliłem się po tym jak brzmiałeś przez telefon.
Uniósł pytająco brwi choć przecież jego chłopak nie mógł tego widzieć.
- Brzmiałeś jakby ktoś, prawdopodobnie sam sędzia Mayhew, właśnie ci powiedział, że bycie wegetarianinem w Anglii stało się nielegalne a ty nie możesz się odwołać.
Nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem.
- Dlatego wiedziałem, że zakopiesz się w pracy i zapomnisz o całym świecie.
Można by wręcz oczekiwać, że Lucien będzie zły, ale on mówił to wszystko spokojnie z pewną dozą opiekuńczości. No może poza żartem o sędzim Mayhewie. Wtedy ewidentnie był rozbawiony. I chyba nawet dumny.
- Nie jesteś zły? – zapytał Oliver zastanawiając się jednocześnie czy Lucien w ten sposób chciał mu osłodzić przyszłe zerwanie.
- Trochę rozczarowany, że jednak nie dałeś znać jak bardzo się spóźnisz.
Poczuł na karku delikatne muśnięcia ust Luciena.
- Przynajmniej wtedy nie zastałbyś mnie drzemiącego przed telewizorem. Zachowałbym jakąś godność…
- Myślę, że jesteś słodki, kiedy zasypiasz przed telewizorem.
Lucien prychnął.
- Nie próbuj na mnie tych prawniczych sztuczek. A teraz chodź. – Obrócił go przodem do siebie jakimś cudem nie wypuszczając jego dłoni. – Po drodze z pracy wstąpiłem do Bronwyn i kupiłem nam kolację. Domyśliłem się, że nie będziesz w nastroju na gotowanie.
Oliver poczuł jak coś ciepłego rozlewa mu się po klatce piersiowej. Może niepotrzebnie dręczył się przez cały dzień? Może Lucien naprawdę go kochał i chciał być z nim?
- Ale nie myśl, że ominie cię kara.
- Nie będę spał na kanapie – oburzył się sam nie wiedząc, dlaczego. W sumie zasłużył na eksmisję z sypialni.
Lucien spojrzał na niego z przerażeniem w oczach.
- To ma być kara dla ciebie, nie dla mnie! Myślisz, że byłbym w stanie się wyspać bez ciebie obok?
Ciepło w klatce Olivera nabrało intensywności.
- Chodziło mi, że za karę, za to, że nie wysłałeś nawet sms-a dasz się nakarmić deserem. I to całym!
Oliver jęknął.
- Lucien! Jest późno. Nie można jeść słodyczy na noc. To niezdrowe.
Jego chłopak uśmiechnął się szeroko.
- Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej.
 
Zjedli w milczeniu. Kiedyś Oliver nienawidził ciszy jaka zwykle towarzyszyła posiłkom. Jego rodzice nie uznawali rozmów przy jedzeniu a wraz z kolejnymi partnerami upewniał się, że milknięcie oznaczało początek końca. Stanowiło dowód na to, że przestał być dla nich intersujący i naprawdę nie mają o czym rozmawiać.
Z Lucienem było inaczej. Może i nie zawsze prowadzili ożywione rozmowy, zdarzało im się milczeć, lecz nawet wtedy jego partner dawał mu odczuć, że chce go tutaj. Przy sobie. Czy to tęsknym spojrzeniem zielononiebieskich oczu, niby przypadkowym muśnięciem dłonią, czy tak jak teraz, gładzeniem jego łydki bosą stopą. Co było w równym stopniu urocze co pociągające.
Oczywiście Lucien nie byłby sobą, gdyby nie postawił na swoim a i Oliver miał zbyt duże wyrzuty sumienia by choćby próbować z nim walczyć. Posłusznie dał się nakarmić karmelowym brownie wiedząc, że z każdym kolejnym kęsem robił się coraz bardziej czerwony. Jednocześnie, wprost proporcjonalnie do jego zawstydzenia, uśmiech Luciena poszerzał się. Dla tego uśmiechu Oliver dałby się nakarmić wszystkimi deserami świata. I jednocześnie narazić na przytyki ze strony rodziców na temat jego wagi.
 
Po skończonej kolacji pozmywali wspólnie. I to naprawdę wspólnie. Lucien robił się coraz lepszy, jeśli chodzi o obowiązki domowe, nawet jeśli wciąż ścierał kurze wokół jakiegoś przedmiotu zamiast go podnieść. Oliverowi ostatnimi czasy zdarzało się po nim nie poprawiać. Znak, że wspólnie się docierali.
- Wiesz, że cię kocham? – zapytał niespodziewanie Lucien a Oliver zamarł z talerzem w połowie drogi do suszarki. Zwykle tego typu słowa były oświadczeniem. Nie pytaniem.
- Tak. – Pokiwał głową a twarz Luciena rozjaśnił uśmiech.
- To dobrze. – Objął go od tyłu i pocałował w kark. – Nie chciałbym, żebyś o tym zapomniał.
Czy faktycznie był aż tak przewidywalny? Czy zdradził się jakoś ze swoimi obawami?
- Nigdy – zapewnił go nieco na wyrost. – Ja też cię kocham, Lucien.
 
Tej nocy się nie kochali. Co mogłoby stanowić powód do niepokoju, gdyby nie to, że zaraz po położeniu się do łóżka Lucien przywarł do niego i otoczył wszystkimi czterema kończynami niczym wielka ośmiornica. Oliwer nie pamiętał by ktokolwiek tak pragnął jego dotyku. Ani, by z kimkolwiek spało mu się tak dobrze.
 
Obudził się sporo przed budzikiem. Czasem mu się to zdarzało. Zwykle wtedy ostrożnie wyplątywał się z objęć Luciena i szedł pobiegać. A, by wynagrodzić ukochanemu pobudkę w pustym łóżku robił na śniadanie francuskie tosty. Oraz coś pysznego i zdrowego na lunch, który pakował do specjalnie kupionego w tym celu pojemnika. Lucien zawsze wtedy parskał, że nie jest małym dzieckiem, któremu mama musi pakować drugie śniadanie do szkoły. Ale lunch brał. I zawsze przynosił pusty pojemnik.
Dziś jednak Oliver nie miał zamiaru wstawać z ciepłego łóżka. Zamiast tego umilał sobie czas patrzeniem na śpiącego Luciena. Jego ukochany wciąż był w niego wczepiony jak mały uroczy rzep. Grzywka opadła mu na czoło i Oliver, z największą ostrożnością poprawił zbłąkany kosmyk. Powstrzymał się przed wpleceniem palców we włosy Luciena, nie chciał go budzić. Zamiast tego skupił uwagę na lekko nadymających się policzkach mężczyzny. Lucien nawet oddychał uroczo.
Nagle do Olivera dotarło, z całą powagą, że chciałby by tak było zawsze. By do końca życia móc budzić się w środku nocy i mieć obok siebie Luciena O’Donnell. A co ważniejsze – miał na to szanse. Lucien zdawał się nigdzie nie wybierać. Poza tym wydawało się, że Oliver jest tym wszystkim czego Lucien potrzebował. Po raz pierwszy miał wrażenie, że komuś wystarcza. A nawet więcej. Że jest ponad potrzeby drugiej osoby.
- Kocham cię, Lucien – wyszeptał i nakrył bladą dłoń, spoczywającą na jego klatce piersiowej, własną.
 
Podejmowanie decyzji pod wpływem chwili nie było Oliverowi obce. Zdarzało się, że jako adwokat musiał działać natychmiast, w ułamku sekundy zmieniając całą taktykę obrony z powodu czegoś co powiedział świadek, lub jego własny klient. Przywykł do nieprzewidywalności swojego zawodu, co wcale nie znaczyło, że ją lubił. Wolał, kiedy wszystko szło jednym, wytyczonym przez niego rytmem. Uwielbiał mieć kontrolę nad tym co się działo. Dlatego w prywatnym życiu każda jego decyzja była gruntownie przemyślana z uwzględnieniem wszystkich za i przeciw. Każda, poza tą jedną, którą podjął w nocy patrząc na śpiącego Luciena. I choć jego praktyczny umysł oraz wychowanie wręcz krzyczały, by poświęcił jej więcej niż te trzy minuty – nie chciał. I nie zamierzał. Bo znał siebie. Wiedział, że jeśli pozwoli dojść do głosu swoim wątpliwościom, stchórzy. W tym przypadku należało kuć żelazo, póki gorące.
 
Po przyjściu do pracy postąpił zgodnie z wypracowanym przez lata rytuałem. Sprawdził pocztę, maile, odsłuchał wiadomości pozostawione na poczcie głosowej służbowego telefonu. Przekonawszy się, że od wczoraj świat jego klientów nie stanął w płomieniach i nie ma spraw, którymi musiałby zająć się już, natychmiast, przełamał swój rytuał i sięgnął po prywatny telefon. Część niego czuła się z tego powodu źle. To nic, że nie ma pilnych spraw. Są przecież inne. A on był w pracy. Nie powinien marnować służbowego czasu na prywatne rozmowy.
Zignorował ją i wybrał numer.
- Bridget? – zapytał, gdy usłyszał w słuchawce huk mogący zwiastować przynajmniej katastrofę budowlaną.
- Ollie! – Głos przyjaciółki brzmiał tak jak zwykle, co znowu nie było niczym szczególnym. Katastrofy stanowiły codzienność Bridget. – Przepraszam za hałas. Przywieźli nam nowe regały i okazuje się, że złożenie ich przerasta zdolności manualne moich kolegów. Może poszło by im szybciej, gdyby przeczytali instrukcję? – zastanowiła się. – Nieważne! – Oliver niemal widział, jak macha ręką. – Co się stało, że dzwonisz o tak nieludzkiej porze? – Nagle głos jej się załamał. – Nie mów, że zerwałeś z Luciem! – Brzmiała na autentycznie przerażoną i trochę wbrew sobie Oliver poczuł radość, że przyjaciele tak bardzo dbali o jego związek.
- Nie. Nie zerwałem z Lucienem.
- A on z tobą? – spytała podejrzliwie.
No tak, westchnął w duchu. Cała Bridget.
- Nie. I chyba nie ma takiego zamiaru. – Poczuł jak kąciki ust unoszą mu się do góry. Jak długo szukał kogoś, o kim mógłby powiedzieć coś takiego? Cieszył się, że trafiło na Luciena.
- To wspaniale! Uwaga! Leci!
Usłyszał coś co na pewno nie było skierowane do niego a chwilę później, w słuchawce dało się słyszeć potworny rumor.
- Bridget?
- Jestem, jestem. Okazało się, że jednak nie dali śrubek na zapas – zaśmiała się. – To, skoro nie zrywacie, to z czym dzwonisz? – zainteresowała się.
Oliver przełknął ślinę. Przestał już marzyć, że to o co właśnie chciał prosić Bridget kiedykolwiek będzie miało miejsce. I prawdę mówiąc – stresował się. A co, jeśli przyjaciółka uświadomi mu, że za bardzo się pospieszył?
- Miałbym do ciebie prośbę, ale chyba jesteś zajęta… - Zagrał bezpiecznie. Jeśli odmówi to nie będzie oznaczało, że on stchórzył, prawda?
- Wcale! – przyznała z dziecięcą przekorą. – Mam dość bycia „przynieś, podaj, pozamiataj, opatrz paluszek”. Skoro te bałwany były na tyle głupie, żeby wyrzucić instrukcję to niech teraz cierpią – powiedziała mściwie, nie przejmując się tym, że prawdopodobnie większość tych „bałwanów” nie dość, że ją słyszała to jeszcze była jej kolegami z pracy.
Cała Bridget, pomyślał po raz kolejny Oliver.
- W takim razie mogłabyś się ze mną spotkać na lunchu? – zapytał.
Usłyszał coś co prawdopodobnie było zasysaniem powietrza.
- Jesteś tajemniczy, Oliverze. Nie powiem, że to do ciebie pasuje, ale jestem zaintrygowana.
- Wszystko ci wyjaśnię podczas lunchu. Obiecuję.
- Trzymam za słowo! W takim razie do zobaczenia! Teraz musze lecieć! Adam chyba właśnie wkręcił sobie śrubę w dłoń! Pa!
- Do zobaczenia – odpowiedział Oliver, ale w słuchawce słuchać było już tylko jednostajne pikanie zerwanego połączenia.
Odłożył komórkę. Zrobił to. Wykonał pierwszy krok. I zaczął się denerwować.
 
- To co cię wczoraj tak zdenerwowało? – zapytał Lucien, gdy Oliver nakładał im na talerze wegetariańską zapiekankę.
Żeby zatrzeć złe wrażenie dziś zjawił się, w domu szybciej, po drodze nawet robiąc zakupy i zaraz po wejściu zaczął szykować kolację. No dobrze. Może nie od razu, bo gdy tylko zdjął buty Lucien dopadł do niego i zaczął całować tak intensywnie, że Oliverowi zakręciło się w głowie. Dlatego nie protestował, kiedy ukochany zaciągnął go na kanapę i cóż… wziął to, czego Oliver wczoraj nie mógł mu dać.
Skrzywił się. Dobry nastrój może nie prysł, ale zdecydowanie nieco umknął w bok.
- Moja matka – powiedział z ociąganiem. Lucien momentalnie przyjął pozę uważnego słuchacza. Wiedział, że ten temat był dla Olivera trudny i nauczył się nie naciskać. – Zadzwoniła i zaprosiła mnie na ich rocznicowy obiad.
- Świętują to co roku? – zapytał Lucien a Oliver uniósł brwi w zdumieniu.
- Tak. Tak robią małżeństwa – wyjaśnił. Jego ukochany wzruszył ramionami.
- Moja mama nigdy nie wyszła za mąż, więc to dla mnie raczej nowe środowisko… Chociaż… - zastanowił się. – Gdybym kiedyś został mężem też chciałbym co roku świętować najważniejszy dzień mojego życia. – Spojrzał na Olivera ciepło a ten poczuł jak wszystkie wątpliwości spływają z niego. Wraz z większością organów wewnętrznych, które właśnie zamieniły mu się w papkę.
- No tak… - odchrząknął i spróbował zebrać myśli do kupy. Co okazało się dość łatwe. Wystarczyło pomyśleć o matce. – Zaprosiła mnie, ale wyraźnie dała do zrozumienia, że ty nie jesteś tam mile widziany…
Nawet mówienie o tym bolało. Przywykł traktować Luciena jako integralną część swojego życia.
Luc westchnął i wstał. Wiedział jak bardzo Oliver potrzebował pocieszenia.
- Hej. – Wyjął mu z rąk łopatkę i włożył z powrotem do naczynia żaroodpornego z resztą zapiekanki. – Wiesz… Wcale im się nie dziwię – powiedział obejmując swojego chłopaka w pasie. – Ostatnim razem kazałem im się pieprzyć. – Przyciągnął go do siebie. – I to przy całkiem sporej widowni. Nie mówię, że żałuję, ale po czymś takim sam bym siebie nigdzie nie zaprosił. – Pocałował Olivera w policzek.
Zgodnie z jego wiedzą na temat zachowań Olivera Blackwooda, ten powinien się teraz odprężyć i wtulić w niego. Zamiast tego mężczyzna pozostał dziwnie spięty.
- Oliverze? – zapytał. – To nie wszystko, prawda?
Mężczyzna niechętnie pokiwał głową.
- W takim razie o co jeszcze chodzi? – Zaczął przesuwać dłonią wzdłuż kręgosłupa ukochanego. To też w niczym zdawało się nie pomagać mężczyźnie i Lucien zaczynał żałować, że w ogóle poruszył ten temat. Może i stał się lepszy w kwestii rozmawiania o uczuciach i całym tym gównie, co wcale nie znaczy, że to lubił. Zwłaszcza, gdy gówno oznaczało spiętego, złego lub załamanego Olivera.
- Mama zabroniła mi z tobą przyjść, dla zasady – odezwał się w końcu Oliver.
- Domyślam się. Chciała cię ukarać za posiadanie najbardziej niewychowanego chłopaka w Londynie.
Ku zdumieniu Luciena Oliver pokręcił głową.
- Nie. Mama i tak nie wierzy, że wciąż jesteśmy razem.
W tym momencie Lucien musiał przyznać, że trochę się pogubił. Co, choć przecież nie był tytanem intelektu, nie zdarzało mu się często.
- Nie rozumiem – przyznał i nieco odsunął od siebie Olivera tak by móc spojrzeć partnerowi w oczy. Czego od razu pożałował, bo szare tęczówki lśniły od wzbierających łez.
Idiota, zżymał się w duchu. Na cholerę pytałeś?! Naucz się w końcu trzymać ten pieprzony jęzor za zębami!
- Rodzice – odezwał się po dłuższej chwili Oliver – bo ojciec na pewno popiera zdanie mamy, nie wierzą, że byłbym w stanie zatrzymać kogoś przy sobie na tak długo… - przyznał ze wstydem a Lucien właśnie nabrał ochoty by wziąć rozbieg i walnąć głową w ścianę. Ale, po pierwsze, wciąż obejmował Olivera w pasie i naprawdę nie chciał go puścić. Po drugie: szkoda ściany.
Powinien sam na to wpaść a nie czekać aż Oliver przemoże wstyd i sam mu wszystko wyłuszczy, niczym opóźnionemu w rozwoju dziecku. Przecież znał przeszłość swojego chłopaka, wiedział jak szybko kończyły się jego poprzednie związki oraz to jacy byli Miriam i David Blackwoodowie. Sklecenie z tego odpowiedniej konkluzji nie powinno być trudne. A mimo wszystko spaprał to całościowo.
- Wiesz co? Pieprzyć ich!
Ku jego zdumieniu Oliver parsknął śmiechem.
- Naprawdę? Czy to jedyny komentarz dotyczący moich rodziców na jaki cię stać?
- O nie! – Wyszczerzył zęby. – Mam całkiem bogaty zasób wulgaryzmów, ale wątpię, czy chciałbyś ich słuchać.
Oliver pokręcił głową z udawaną dezaprobatą.
- Nie, szczerze mówiąc nie.
- W takim razie zostańmy przy znanym repertuarze… - Umilkł widząc uniesioną brew Olivera. – No co? Podłapuję nowe słownictwo. Ale wracając. Pieprzyć twoich rodziców za to, że w ciebie nie wierzą.
- Lucien!
- Pieprzyć też wszystkich twoich byłych za to, że nie dostrzegli jaki skarb mieli tuż obok… Chociaż nie! Im to najchętniej wysłałbym po koszu upominkowym. – Po raz kolejny wyszczerzył zęby. – Bo dzięki temu to ja na ciebie trafiłem. I teraz już jesteś na mnie skazany…
Nie zdążył powiedzieć nic więcej. Oliver ujął jego twarz w dłonie i mocno pocałował.
- Kocham cię Lucien. Tylko błagam! Nie mów już o pieprzeniu moich rodziców.
- Cóż… Nie wiem czy będę w stanie się powstrzymać. Będziesz musiał dbać, żeby moje usta były zajęte…
Poruszył sugestywnie brwiami a Oliver potarł skronie w tak dobrze znany Lucienowi sposób.
- Jesteś niepoprawny.
- I za to mnie kochasz.
- Tak za to też – przyznał, bo nie było sensu kłamać. – A skoro mówimy już o zajęciu twoich ust…
Lucien zrobił komiczny dziubek, żywcem wyjęty z jakiejś kreskówki. Kąciki ust Olivera powędrowały ku górze.
- To zapiekanka stygnie.
Z dziwną satysfakcją patrzył na konsternację jaka wykwitła na twarzy jego chłopaka. Boże! Kochał tego człowieka!
Lucien chciał się obrazić, ale ostatecznie uznał, że za bardzo lubi kuchnie Olivera by strzelać fochy. Ostatni raz pocałował mężczyznę swojego życia po czym usiadł. Oliver zrobił to samo i już po chwili ich nogi splotły się pod stołem. Kiedyś myśleli o kupnie większego, ale szybko porzucili ten pomysł. Tak jak było, było idealnie.
 
- Lucien? – zapytał Oliver, gdy leżeli już w łóżku. Luc znów użył swojej techniki ośmiornicy a Oliver po raz kolejny nie miał nic przeciwko.
- Tak? – Głos mężczyzny był lekko nieprzytomny. Nic dziwnego. Przed chwilą kochali się drugi raz tego dnia i Oliver też zaczynał odczuwać zmęczenie. Jednak musiał zapytać nim pozwoli sobie zapaść w sen.
- Masz ochotę wybrać się ze mną w sobotę do Quo Vadis?
- Z tobą? Wszędzie i zawsze.
Oliver odetchnął z ulgą.
- Dobranoc, Lucien.
- Dobranoc, Oliverze.
 
Oliver naprawdę starał się cieszyć chwilą. Tym, że Lucien, jak zwykle, pozwolił mu wybrać za niego. Tym jak ich nogi uderzały o siebie przy najmniejszym nawet ruchu, co do złudzenia przypominało tę nieszczęsną pierwszą randkę. Z tą różnicą, że teraz obaj tego chcieli. Tym jak Lucien patrzył na niego znad talerza uśmiechając się przy tym promiennie.
Starał się, ale nie mógł, bo jego myśli uparcie wracały do tej rzeczy schowanej w kieszeni marynarki. Wciąż bał się czy postępuje słusznie, nawet jeśli niczego w życiu tak bardzo nie pragnął. Ale to nie znaczyło, że Lucien też. Lucien mógł nie chcieć zmieniać statusu quo ich związku. Bridget, której zwierzył się ze swoich planów, wyśmiała jego obawy. Przez co, paradoksalnie, nabrał ich jeszcze więcej. Kochał Bridget, ale przyjaciółka, jeśli chodzi o kontakty międzyludzkie, miała tendencję do zakładania różowych okularów. A już szczególnie jeżeli kontakty te dotyczyły jego i Luciena.
Sam Lucien musiał wiedzieć, że coś było nie tak. Oczywiście. Inaczej nie dotykałby tak często jego dłoni. O nic jednak nie pytał. Wiedział, że najlepsze co mógł zrobić to dać Oliverowi czas by sam do niego przyszedł. To oraz ciche wsparcie. Do teraz, przez całe swoje życie, Oliver nie spotkał nikogo kto tak bardzo szanowałby jego i jego granice. Pozwalał mu być sobą nawet jeśli oznaczałoby to zgodę na tę nieudolną część Olivera. Kochał go za to. Chociaż nie. Miłość to za mało. Potrzebował Luciena. Bardziej niż czegokolwiek innego. A zaraz miał się przekonać, czy go dostanie.
 
W końcu przyniesiono deser. Tak samo jak na ich pierwszej randce – cytrynowy posset. I tak jak wtedy – jeden. Z tą różnicą, że tym razem Oliver nie musiał obejść się smakiem i odmawiać sobie słodyczy nawet jeśli całe jego ciało aż krzyczało o choćby kęs. Przez cały okres bycia razem wypracowali z Lucienem system. Zawsze zamawiali deser. Zawsze jeden. I dzielili się nim. Korzystali na tym obaj. On – bo w końcu mógł cieszyć się słodyczami a niewielka ilość nie wpływała zbytnio na jego dietę. Lucien – ponieważ wydawał się czerpać niezrozumiałą wręcz przyjemność z karmienia go. I, choć Oliver nie przyznałby się do tego nawet na torturach, on też to lubił.
Teraz wpatrywał się w deser, ale nie jak zwykle – łakomie. Bardziej z determinacją. Która nie uszła uwagi Luciena.
- Miałeś ochotę na coś innego? – zapytał bawiąc się łyżeczką. Przez cały obiad czuł, że coś mu umyka. Oliver zachowywał się inaczej. I to wcale nie w ten dobry sposób, który czasem sugerował, że po powrocie do domu czeka ich jeszcze jeden deser. Nie. Teraz jego chłopak wydawał się spięty. Do tego stopnia, że Lucien niemal spodziewał się pęknięcia szwów upiornie drogiego garnituru jaki Oliver uparł się, żeby założyć.
- Nie. – Pokręcił głową i aż ścisnęło go w dołku. To już. – Po prostu… Lucien… Chciałem cię o coś zapytać.
Choć nie przypominało to wstępu do zerwania Lucienowi i tak dreszcz strachu przebiegł po kręgosłupie. Może dlatego, że Oliver wyglądał zbyt poważnie jak na zwykłe pytanie.
- Tak? – Z trudem przełknął ślinę. Nagle ta pyszna kanapka z węgorzem podeszła mu do gardła i musiał się bardzo starać by nie wróciła na stół w postaci wstępnie przetrawionej papki.
- Jesteś ze mną szczęśliwy?
Jeśli wcześniej się bał to teraz ogarnęła go panika. Dlatego właśnie nienawidził rozmawiać o uczuciach. Towarzyszyło temu zbyt wiele… uczuć właśnie.
Wiedząc, że Oliver oczekuje odpowiedzi zebrał całą dostępną sobie, w tym momencie, odwagę (czyli tyle ile zmieściłoby się w kulce toczonej przez żuka gnojowego) i powiedział:
- Bardziej niż byłem kiedykolwiek.
Przez twarz mężczyzny przebiegł cień uśmiechu. A może nawet ulgi? Lucien naprawdę nie wiedział co o tym wszystkim myśleć.
- Ja z tobą też – przyznał Oliver. – Uszczęśliwiasz mnie, Lucien – powiedział miękko a jego oczy rozbłysły. – Jesteś wszystkim czego od zawsze pragnąłem. Jako pierwszy dostrzegłeś mnie i uznałeś, że jestem wart… czegokolwiek. Sprawiłeś, że sam w to uwierzyłem. W dodatku… pomimo moich wad… pokochałeś mnie. Równie mocno jak ja ciebie. Spełniłeś moje marzenia Lucien…
Słuchał przemowy Olivera i miał mętlik w głowie. Tak nie mówi ktoś kto planuje zerwać, prawda? Z drugiej strony? Oliver był adwokatem a ci potrafili robić cuda ze słowami. Oni i politycy. Chociaż nie mógł powiedzieć, żeby od słuchania tego wszystkiego nie robiło mu się ciepło, gdzieś tam w okolicy serca. Może to gadanie o uczuciach wcale nie było takie złe?
- Ale muszę zapytać… - Głos Olivera lekko drżał. – Czy zgodzisz się spełnić jeszcze jedno?
Wyjął z kieszeni aksamitne pudełeczko i położył je na stole. Tuż obok deseru.
- Poślubisz mnie? – Przez moment korciło go, żeby powiedzieć „zawrzesz ze mną umowę małżeńską” i wiedział, że Lucien doceniłby żart, ale nie tak to sobie wyobrażał. Dlatego pozostał przy staromodnej wersji. – Kocham cię i chcę spędzić z tobą resztę życia – dodał otwierając pudełeczko.
 
Lucien gapił się na prostą obrączkę z białego złota a jego umysł przypominał rozgotowanego kalafiora. Jeszcze chwile temu obawiał się zerwania a tymczasem Oliver… Zaczął się zastanawiać, w którym momencie tego snu przyjdzie mu się obudzić. Kiedy odpowie? Gdy Oliver zacznie mu wsuwać obrączkę na palec? A może w ogóle nie dane mu będzie odpowiedzieć? Bo kiedy spróbuje, nagle ocknie się we własnym łóżku, w zapuszczonym mieszkaniu i okaże się, że wszystko to, poczynając od pierwszej randki, było tylko senną wizją jaką przywołał jego otumaniony alkoholem umysł.
Ze strachu postanowił milczeć. Jednak nie był w stanie oderwać wzroku od obrączki. Nagle zapragnął poczuć jej chłód na palcu. Przekonać się jakie to uczucie należeć do kogoś już po samą wieczność.
 
Milczenie Luciena sprawiało, że wnętrzności Olivera zmieniały konsystencję ze stałej w płynną a umysł stanął na progu paniki. Czyżby faktycznie się pospieszył? Ale jeśli tak to, dlaczego Lucien mu tego nie powie? Wszystko, nawet odmowa byłoby lepsze niż ta cisza i wzrok, z którego nic nie dało się wyczytać.
- Lucien… - wyszeptał. – Proszę. Powiedz coś… Cokolwiek… Bo zaczynam panikować…
Mężczyzna drgnął. Wreszcie oderwał wzrok od obrączki i spojrzał na Olivera.
- To nie sen? – zapytał głucho.
Gdyby nie fakt, że stres zjadał go od środka, jak jeszcze nigdy w życiu, parsknąłby śmiechem. Nawet podczas najważniejszych egzaminów, od których zależała jego przyszłość w zawodzie jaki sobie wymarzył, nie bał się tak bardzo.
- Mam nadzieję, że nie… Że w końcu się na to odważyłem…
Lucien znów spojrzał na obrączkę. Zaczynało docierać do niego, że nie śni. A Oliver naprawdę poprosił go o rękę. Oliver Blackwood chciał zostać jego mężem! A on wciąż mu nie odpowiedział.
- Tak – wyszeptał zesztywniałymi nagle wargami. – Tak…
Chciał powiedzieć dużo więcej. Zapewnić jak bardzo jest szczęśliwy, jak mocno go kocha. Chciał, ale nie mógł. Wszystkie słowa nagle ugrzęzły mu w gardle. Po policzkach zaś zaczęły płynąć łzy.
Usłyszawszy to „tak” Oliver poczuł, jak zalewa go fala ulgi pomieszanej z radością. Zapragnął zerwać się z miejsca i wziąć Luciena w objęcia, nieważne co pomyśleliby o tym inni goście. Po raz pierwszy zapragnął też tych wścibskich fotoreporterów, przed którymi musiał do tej pory bronić Luciena. Niechby i robili zdjęcia. Niech cały świat się dowie, że Lucien O’Donnell zgodził się zostać jego mężem!
Nie ruszył się jednak o krok. Nogi za bardzo mu się trzęsły by był w stanie ustać. Gardło zaś dławiła dziwna gula uniemożliwiając powiedzenie choćby słowa. Dlatego, w całkowitym milczeniu, chwycił dłoń ukochanego i wsunął mu na palec obrączkę. Nie puścił jej jednak od razu. Przez chwile kontemplował swoje dzieło. Bridget miała rację. To pasowało do Luciena. Przyciągnął dłoń narzeczonego do ust i delikatnie pocałował.
 
Lucien miał wrażenie, że chłód metalu osadza go w rzeczywistości; sprawia, że wszystko wokół było jak najbardziej realne. A szczególnie to, iż właśnie stał się narzeczonym.
Obrączka pasowała idealnie. Pokochał ją całym sercem i obiecał sobie, że nigdy nie zdejmie.
- Kocham – powiedział mając na myśli wszystko. Olivera. Obrączkę. Całą sytuację. Świat. Tak w tej chwili kochał nawet świat. A pieprzyć to! Kochał nawet tego chuja Jona Flemminga! 
- Kocham – zgodził się Oliver zapewne myśląc o tym samym po czym przyciągnął Luciena do siebie i mocno przytulił. – Kocham…
Obaj wpatrywali się w obrączkę niczym w największy skarb.
A zapomniany deser stał na stole niby nieme przypomnienie od czego właściwie to się zaczęło.

 

 

 

1 komentarz:

  1. Słodki przerywnik nie czytałam tej książki ale para bardo słodziutka ...czekam na Maleca ❤️ albo na Good Omen 😝

    OdpowiedzUsuń