WRÓĆ DO NAS
14
Zimne fale obmywały mu
stopy. Woda miała ten przyjemny dla oka odcień purpury jaki nadawało jej
zachodzące słońce. Pod wpływem impulsu wszedł głębiej. Teraz woda sięgała mu do
łydek mocząc jednocześnie materiał jeansów.
Oderwał wzrok od kołyszących
się na falach rozbłysków światła i spojrzał na mokre spodnie. Z jakiegoś powodu
wydało mu się to znamienne. Wiedział, że będą nad oceanem. Wiedział, że wejdzie
do wody. A mimo to nie potrafił zmusić się by założyć szorty. Albo chociaż
koszulkę z krótkim rękawem i teraz wręcz gotował się w swoim ukochanym swetrze.
Więc czy naprawdę był gotowy na to co zamierzał zrobić?
- Alexandrze? – Usłyszał
głos Magnusa.
Czarownik stał z tyłu, w
bezpiecznej odległości i Alec wiedział, że nie podejdzie, dopóki sam go o to
nie poprosi.
- Nic mi nie jest – odpowiedział
nie odwracając się i zrobił jeszcze kilka kroków. Teraz woda sięgała mu do ud a
rozpryski fal moczyły sweter. Nadal nie czuł się na siłach by go zdjąć.
Kiedy poprosił Magnusa by
ten zabrał go gdzieś daleko, z dala od Instytutu myślał, że to wszystko będzie
jakieś takie… łatwiejsze. Że może, z dala od miejsca, w którym spotkało go tak
wiele złego, uda mu się jakoś poskładać własny umysł do kupy i znajdzie w sobie
wystarczająco determinacji by zrobić kolejny krok. Bo przecież nie miał powodów
by kryć się w pokoju. Wyjaśnił sprawę z ojcem. Pogodził się z Jace’em, więc
prawdę mówiąc nic nie stało na przeszkodzie by na nowo stał się prawdziwym
Nocnym Łowcą. No może jeszcze tylko zdrowie, które wciąż kulało, ale Catarina
była zdania, że drobny wysiłek fizyczny, teraz może tylko pomóc.
Nie miał więc wymówki. A
mimo to nie potrafił się przemóc. Nie z lenistwa. Miał już dość leżenia w łóżku,
brakowało mu treningów, uczucia zmęczenia po całym dniu wymachiwania tą czy
inną bronią, satysfakcji po udanym polowaniu… Był Nocnym Łowcą i wszystko to
stanowiło część niego. Ale myśl, że miałby stanąć twarzą w twarz z Jace’em i
pokazać przed nim swoją słabość… Przecież teraz, w stanie w jakim się
znajdował, pokonałby go nawet Max.
Poza tym nie wiedział,
jak poradziłby sobie z taką masą ludzi wokół.
Zatopiony we własnych
myślach nie zauważył kolejnej fali. Ta była dużo większa niż wcześniejsze i gdy
w niego uderzyła zachwiał się. Przez moment starał się jeszcze utrzymać
równowagę, co w jego obecnym stanie i w grząskim gruncie mokrego piasku okazało
się zadaniem ponad siły. Upadł na tyłek pozwalając by kolejna fala zakryła go
całkowicie. Woda wdarła mu się do otwartych ust i nosa wypychając z płuc
resztki powietrza. Przez chwilę ogarnęła go panika, że się utopi. Nagle
desperacko zapragnął żyć.
Wtedy czyjeś silne
ramiona podniosły go z dna i wyciągnęły na powierzchnię. Otrzymał kilka silnych
uderzeń w plecy, które pomogły pozbyć się wody z płuc. Z ulgą zaciągnął się
świeżym morskim powietrzem. Czuł jakby z każdym wdechem wstępowało w niego nowe
życie. Upajał się tym uczuciem.
- Alec! Kochanie! Wszystko
dobrze? Proszę! Powiedz coś!
Przez szum w uszach
dotarły do niego rozpaczliwe nawoływania Magnusa i dopiero wtedy zrozumiał, że
to Czarownik wyciągnął go z dna. Jeśli miał być szczery to w przenośni i
dosłownie.
- Nic mi nie jest – wycharczał,
bo gardło miał obolałe. – Przepraszam.
Spojrzał w oczy mężczyzny,
z których wyzierała czysta rozpacz. Z jakiegoś powodu jego słowa nie przyniosły
ukochanemu ulgi.
Widząc Aleca znikającego
pod wodą nawiedziło go upiorne deja vu. Znów był chłopcem, którego
ojczym próbował utopić. Z tą różnicą, że tym razem utopionym miał zostać jego
ukochany.
Zareagował całkiem
irracjonalnie. Zamiast użyć magii pobiegł do miejsca, gdzie zniknął Łowca,
nawet nie zdając sobie sprawy z przeszkadzających mu fal i używając całej
dostępnej sobie siły, dźwignął chłopaka ku górze. Nieco zbyt gwałtownie, bo
obaj zachwiali się niebezpiecznie, czego walczący o oddech Alec najwyraźniej
nawet nie zauważył.
Wciąż nie pamiętając, że
przecież ma magię, jedną ręką walił chłopaka w plecy a drugą ocierał mu wodę z
twarzy. W końcu Alec zaczął oddychać. Wciąż jednak zdawał się być myślami
gdzieś daleko a Magnus czuł jak jego, odbudowywany przez ostatnie tygodnie,
świat właśnie się wali. Nawet nie wiedział co mówił do chłopaka. Chciał tylko
by Alec się odezwał. Żeby potwierdził, że nic mu nie jest. Że wszystko w
porządku.
- Nic mi nie jest. – W
końcu usłyszał jego głos. – Przepraszam.
Fala ulgi zalała Magnusa.
Przyciągnął Aleca do piersi na chwile zapominając o jego awersji do dotyku.
- Nigdy więcej –
wyszeptał. – Nie strasz mnie tak nigdy więcej!
W pierwszym odruchu Alec
chciał się wyszarpnąć i odskoczyć, ale nogi miał jak z waty. Poza tym był coś
winien Magnusowi. Dlatego zmusił się, żeby zostać w ramionach Czarownika. Po
krótkiej chwili zaczynał odczuwać płynącą z tego przyjemność i ani się
spostrzegł sam wtulał się w swojego chłopaka, tak intensywnie jakby miał to być
ich ostatni raz.
- Obiecuję – wyszeptał.
- Co tak śmierdzi? –
zapytał Max pociągając nosem. Naprawdę miał nadzieje, że powodem odczuwanego
przez niego smrodu nie były jajka użyte do jego francuskich tostów.
- Owsianka dla Aleca – odpowiedziała
Maryse nie przestając mieszać w garnku z breją, która bardziej przypominała coś
co mogłaby, w szale twórczym, stworzyć Izzy niż owsiankę. Przynajmniej zdaniem
reszty zebranych. Z Isabelle włącznie. – I nie śmierdzi tylko pachnie
specyficznie.
- To jest właśnie
eufemizm do „śmierdzi” – stwierdziła Isabelle jednocześnie potrząsając kartonem
by sprawdzić, czy było w nim mleko. Było.
Trzeba uczciwie przyznać,
że odkąd Maryse Lightwood przypomniała sobie, że ma dzieci, w Instytucie
nowojorskim nastąpiło wiele zmian. Jedną z nich była lodówka zawsze pełna
dziwnych zdrowych rzeczy. Drugą – wspólne śniadania, które może i nie stały się
normą, w końcu trudno o coś takiego przy nieregularnym życiu Nocnych Łowców,
ale występowały dość często by zaczęli traktować je jako stały element
egzystencji. Coś jak urodziny albo święta.
- Na szczęście smakuje
lepiej niż pachnie.
Wszyscy, jak na komendę,
odwrócili się do drzwi, w których stał Alec. Chłopak miał na sobie przyduży
szary dres i wyglądał na nieco zakłopotanego. Jakby nie wiedział, czy ma prawo
wejść do środka. Pozostali także nie mieli pojęcia jak się zachować. Widok
Aleca na progu kuchni był czymś od czego odwykli. Teraz kojarzył im się on
raczej z własnym pokojem. I łóżkiem.
Tym który zareagował jako
pierwszy był Max.
- Alec! – krzyknął
radośnie i już zaczął przestawiać własne krzesło tak by brat mógł usiąść obok.
Wywołało to efekt domina, bo od razu Izzy musiała się nieco przesunąć, tym
samym spychając Jace’a na Clary. Dziewczyna odsunęła się, choć niechętnie, co
zauważyli wszyscy zebrani.
- Chodź! – Max pomachał
ręką do brata a ten uśmiechnął się do niego w odpowiedzi i zajął wskazane mu
miejsce. Momentalnie też się spiął. Odwykł od tego, że ma tylu ludzi tak blisko
siebie. Nie pomagała świadomość kim byli ci ludzie. Potrzebował chwili na
uspokojenie. Którą to chwilę mu dano. Nikt na niego nie naciskał. Po prostu
wszyscy zajęli się swoimi sprawami a on mógł powoli wsiąkać w atmosferę.
- Proszę.
W pewnym momencie
pojawiła się przed nim miska z owsianką. Maryse na chwilę przystanęła i zrobiła
gest jakby chciała pogłaskać go po głowie jednak zawahała się w ostatnim
momencie. Alec uśmiechnął się do niej zachęcająco i już po chwili szczupłe
palce matki wplątały się w jego włosy.
- Niedługo trzeba będzie
je przyciąć – stwierdziła. – Nawet jeśli taka długość ci odpowiada to lepiej, żeby
nie wpadały ci do oczu – dodała asekuracyjnie. Trudno jej było przestawić się z
wydawania rozkazów na dawanie rad.
Alec odgarnął grzywkę na
bok.
- Chyba masz rację –
powiedział i lekko się zarumienił. Wygląd był tym czemu zwykle i tak nie poświęcał
zbyt wiele uwagi a ostatnio w ogóle przestał go interesować. Przynajmniej od
momentu, gdy był w stanie brać prysznic i przestał czuć smród własnego potu.
- Mogę się tym zająć –
zaoferowała od razu Izzy. – Powiedz tylko kiedy.
Uśmiechnął się do niej z
wdzięcznością.
- Na pewno się zgłoszę.
Daj mi tylko trochę czasu.
Pokiwała ze zrozumieniem
głową i zabrała się za jedzenie. Alec ze zdumieniem stwierdził, że wpatrywał
się w jej kanapki z lekką zazdrością. Przyzwyczaił się już do ciągłego braku
apetytu i traktowania jedzenia jako bolesnej konieczności. Dlatego nie
przeszkadzała mu papkowata owsianka, którą przepisała mu Catarina. Teraz zaś
poczuł, że chętnie zjadłby coś innego. W żołądku zaś poczuł znajomą pustkę.
Bojąc się, że zaraz jego
brzuch wyda nieprzyzwoity odgłos, który jeszcze bardziej skupi na nim uwagę
rodziny, zabrał się za jedzenie. I po raz pierwszy poczuł prawdziwy bezsmak serwowanej
mu potrawy. Skrzywił się, ale jadł dalej. Ostatecznie sam był sobie winny. Na
własne życzenie rozwalił sobie żołądek. Tylko wtedy myślał, że ten żołądek nie
będzie mu już do niczego potrzebny.
Wtem Jace wstał od stołu
i podszedł do kuchenki, na której wciąż stał garnek z owsianką. Pod czujnym
okiem wszystkich zebranych nałożył sobie szczodrą porcję po czym wrócił do
stołu. Gdzie, jakby nic się nie stało, zaczął jeść. Momentalnie się skrzywił i
jasnym było, że podjęta przed chwilą decyzja ugryzła go właśnie w dupę, ale
twardo przełknął.
- To faktycznie smakuje
lepiej niż pachnie – stwierdził wypiwszy całą szklankę wody. – Chociaż
niewiele.
Nikt nie był w stanie
powstrzymać się od śmiechu. Nawet jeśli był to raczej nerwowy chichot.
Po skończonym posiłku,
gdy trwały twarde negocjacje na temat tego kto zmywa, Max przysunął się nieco
bliżej Aleca. Obaj byli zwolnieni z domowych obowiązków co skwapliwie
wykorzystywali. Max, bo akurat tego typu dorosłe sprawy nijak go nie interesowały.
Alec – ponieważ naprawdę nienawidził zmywać. Nawet jeśli do tej pory robił to
regularnie biorąc na siebie dyżury zarówno Jace’a jak i Isabelle. Teraz,
obudzona w nim nutka egoizmu, pozwoliła mu siedzieć cicho i patrzeć jak jego parabatai,
przegrawszy dyskusję, wdziewa fartuszek i z miną skazańca chwyta za gąbkę.
- Alec?
- Tak – zapytał wracając
spojrzeniem do młodszego z braci.
- Potrenujesz ze mną?
Gdzieś w głębi duszy
obawiał się tego pytania. Nawet jeśli wiedział, że Max wolał trenować z
Jace’em.
- Nie wiem czy… - zaczął,
ale brat mu przerwał.
- Nie musisz nic robić.
Tylko chodź ze mną. Tata też będzie – konspiracyjnie zniżył głos i Alec poczuł
bijącą od chłopca nutkę niepokoju.
- Boisz się taty? –
spytał szeptem, tak by reszta ich nie słyszała.
- Trochę – przyznał
niechętnie Max uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Czułbym się lepiej gdybyś
poszedł ze mną.
- A nie wolałbyś…
- Chcę ciebie –
oświadczył stanowczo Max.
Poczuł, jak coś ściska go
za gardło.
- Dobrze.
Robert Lightwood nie był
przygotowany na to, że w sali treningowej zastanie wszystkich swoich synów. Co
prawda tylko Max i Jace trenowali, czy też raczej przeprowadzali rozgrzewkę a
Alec jedynie siedział pod ścianą, ale tak czy inaczej widok ten wywołał w mężczyźnie
sprzeczne odczucia. Ogólnie, odkąd wrócił do Instytutu, nie czuł się tu
swobodnie. Zaszło zbyt wiele zmian, z którymi nie mógł się pogodzić. Dlatego starał
się omijać wspólne śniadania. Na razie nikt mu jeszcze tego nie wypomniał, ale
wiedział, że to jedynie kwestia czasu.
Maryse też się zmieniła.
I również nie był pewien czy ta zmiana mu odpowiada. Wydawało mu się, że za
bardzo cacka się z ich dziećmi. A potem przypomniał sobie Aleca szlochającego w
jego objęciach i jakiś uparty głos w głowie mówił mu, że gdyby to cackanie pojawiło
się wcześniej, ta scena nie miałaby miejsca.
Ale miała. Tak jak wszystko
co do niej doprowadziło. A on musiał poradzić sobie z konsekwencjami.
- Dobrze się czujesz? –
zagadnął Aleca nie chcąc przerywać rozgrzewki pozostałych synów.
- W miarę – odpowiedział
chłopak co dla niego samego było sukcesem. Nie czuł się już w obowiązku
udawania, że wszystko z nim w porządku. Nawet przed ojcem. – Max prosił mnie
żebym z nim przyszedł.
- On cię kocha –
stwierdził Robert opierając się plecami o ścianę.
- Ja też go kocham.
Na chwilę zapadła cisza,
bo żaden z nich nie wiedział co miałby jeszcze powiedzieć. Milczenie między
nimi nie było może komfortowe, ale daleko mu było do tego co dzielili kiedyś,
gdy Alec bał się każdego słowa, jakie mogło paść z ust ojca. A Robert doskonale
o tym wiedząc, specjalnie milczał jeszcze bardziej gnębiąc syna. Teraz było mu
za to wstyd i najchętniej coś by powiedział. Problem w tym, że nie wiedział co.
Z pomocą przyszedł mu
Max, który skończywszy rozgrzewkę podbiegł do nich.
- Cześć tato! – krzyknął
bez krzty zadyszki pomimo kilkunastu kółek wokół sali, które wymusił na nim
Jace.
- Cześć. – Robert zmierzwił
włosy syna. – Gotowy na trening?
Chłopiec z entuzjazmem
pokiwał głową, jednak zerkał przy tym z ukosa na Aleca. Brat uśmiechnął się do
niego pokrzepiająco co zdawało się wystarczyć, bo Max już zaczął ciągnąć ojca w
stronę stojaka z bronią paplając coś o mieczu.
- Młody ma zdecydowanie
zbyt wiele energii – stwierdził Jace siadając obok Aleca. Zrobił to jednak w
dość bezpiecznej odległości.
- A ty nie powinieneś
trenować?
Blondyn wzruszył
ramionami.
- Ostatnio zbyt wiele
trenowałem a za mało rozmawiałem z moim parabatai. Trzeba wyrównać
proporcje – stwierdził i dopiero po chwili dotarło do niego co właśnie palnął.
– Przepraszam, Alec! Nie miałem nic złego na myśli! Nie mam ci nic za złe!
Zaczął machać rękami w
jakiś nieskoordynowany sposób co wywołało u Aleca napad śmiechu. Jace znieruchomiał
i wpatrzył się w brata jak w jakiś cud natury.
- Już zapomniałem, jak
brzmi twój śmiech – powiedział i zaraz zakrył usta dłonią. Alec znów się
roześmiał.
- Ja też dopiero się do
niego przyzwyczajam.
Jace nie miał pojęcia co
na to odpowiedzieć, czy też raczej co powiedzieć w ogóle. Dlatego zamilkł. Nie
na długo, bo zaraz odezwał się Alec.
- Ja za to ani nie
rozmawiałem ze swoim parabatai ani nie trenowałem – stwierdził wstając.
Zachwiał się przy tym i musiał złapać się ściany. – Mam dużo więcej do
nadrobienia.
Blondyn spojrzał na brata
z pewnym przestrachem.
- Chcesz trenować? –
zapytał z niedowierzaniem. Jakoś nie wyobrażał sobie Aleca wymachującego jakąkolwiek
bronią czy choćby dzierżącego łuk.
- Myślę, że trening to za
duże słowo, ale chętnie zrobię kilka kółek wokół sali. Spacerem – dodał widząc
minę Jace’a. – Pójdziesz ze mną?
Propozycja wiele go
kosztowała. Miał wrażenie, że w ten sposób całkowicie odsłania się przed
bratem. Pokazuje pełnię własnej niemocy. A pomimo rozmowy jaką odbyli wciąż nie
był do końca przekonany czy Jace nie będzie chciał z niego zrezygnować, gdy
tylko ją pozna.
Złote oczy młodego Łowcy
rozbłysły.
- Pewnie!
Poderwał się na równe
nogi i poszło mu zdecydowanie lepiej niż Alecowi. Czego chłopak po prostu nie
mógł nie zauważyć.
- Idziemy? – zapytał i w odpowiedzi
dostał entuzjastyczne kiwnięcie głową.
Ruszyli. Co nie uszło
uwagi Maxa. Chłopiec spojrzał na nich szeroko otwartymi oczami. Jasnym było, że
wystraszył się, iż zostawiają go samego z ojcem. Alec posłał mu uspokajający
uśmiech i zrobił palcem wskazującym małe kółko w powietrzu. Max zrozumiał, bo
uniósł kciuk a strach zniknął z jego twarzy.
Robert udawał, że niczego
nie widzi.
Gdy oddalili się wystarczająco
daleko by nie być słyszanym Alec zadał pytanie nurtujące go właściwie od dnia
rozmowy z Jace’em.
- Clary była na ciebie
zła za tę randkę? – spytał.
Oczywiście w międzyczasie
zdarzało mu się rozmawiać z dziewczyną, ale jakoś jej nigdy nie odważył się
zapytać.
Jace wzruszył ramionami.
- Początkowo tak. Nawet
bardzo.
Aż jęknął w duchu na
wspomnienie zielonych oczu dziewczyny ciskających ku niemu gromy.
- I trochę jej się nie
dziwię.
Alec skulił się w sobie
co Jace od razu zauważył.
- Nie chodzi o ciebie! –
zapewnił szybko. – Po prostu z SMS-a, który jej wysłałem nic nie dało się
wyczytać. Okazuje się, że lepiej patrzeć na klawiaturę, kiedy coś się pisze –
zachichotał nerwowo. – Clary po prostu nie wiedziała, dlaczego nie przyszedłem.
I nie spodobało jej się bycie wystawioną.
- Trudno, żeby tak –
mruknął Alec, któremu zaczynało brakować tchu. A nie przeszli nawet jeszcze
jednej trzeciej sali.
- No tak – zgodził się
chłopak. – Ale później jej wszystko wyjaśniłem. Zaraz po tym jak dostałem plaskacza
w ryj. – Pomasował policzek, który nagle zapiekł dawnym bólem. – Ale że mi się należało
nie protestowałem.
- Przez grzeczność nie
zaprzeczę.
Jace miał ochotę sprzedać
bratu sójkę w bok, ale widział, że tamten i tak ledwo przebierał nogami więc
zrezygnował.
- Kiedy Clary dowiedziała
się, że chodziło o ciebie cała złość jej przeszła. Ona… Czuje się twoją
dłużniczką.
Alec nie odpowiedział. To
nie był temat, który chciał poruszać. Nie w najbliższej przyszłości. Poza tym ewentualny
dług to tylko sprawa pomiędzy nim a Clary.
Jace zrozumiał przekaz i
nie drążył dalej.
- Następnego dnia
zabrałem ją do Taki – powiedział zamiast tego. Alec zastanowił się czy kiedyś
znajdzie w sobie dość sił, by zaprosić na randkę Magnusa.
Nie doszli nawet do połowy
pierwszego kółka, gdy Alec musiał przystanąć i złapać oddech. Było mu wstyd,
ale i tak to zrobił. Dawny on wolałby raczej paść na twarz niż przyznać się do
słabości, więc chyba wszystko szło ku dobremu. Poza tym Jace wcale nie patrzył
na niego jak na nic niewartego słabeusza. Wręcz przeciwnie. W oczach brata błyszczał
podziw. Ten prawdziwy. Nieudawany. Alec potrafił je rozróżnić.
Wznowili marsz.
Nim dotarli do miejsca, z
którego wyruszyli, przystanków było jeszcze dwa. No trzy, jeśli liczyć ten
moment, gdy Alec się potknął a Jace musiał go przytrzymać.
- Nieźle jak na pierwszy
raz – stwierdził blondyn pomagając bratu usiąść na podłodze. On sam wyglądał czysto
i świeżo, podczas gdy Alec ociekał potem i jedyne o czym marzył to prysznic. Nie
miał nawet siły nic odburknąć. Czego zresztą robić nie chciał, bo… sam tak
uważał. Co było dość dziwne, bo jednocześnie odczuwał dumę i wstyd. Czasami
wolał te czasy, gdy nie dopuszczał do siebie zbyt wielu uczuć. Ale tylko
czasami.
- Jak chcesz możemy
ćwiczyć codziennie. Razem – zaproponował nieśmiało Jace przestępując
jednocześnie z nogi na nogę. Alec nie pamiętał by kiedykolwiek widział brata w
takim stanie. A już szczególnie jeśli chodziło o niego.
- Chętnie – zgodził się.
To dobry początek. Wielu rzeczy. – A teraz pomóż mi wstać. Pokibicujemy Maxowi.
Wskazał brodą ustawione
pod przeciwległą ścianą tarcze, do których ich najmłodszy brat rzucał nożami. Trafiał
zwykle cztery na sześć rzutów, co było całkiem dobrym wynikiem, jednak widząc
minę towarzyszącego chłopcu Roberta, mężczyzna liczył na więcej.
Jace momentalnie
zrozumiał co Alec miał na myśli. Chwycił wyciągniętą ku niemu dłoń i jednym szarpnięciem
poderwał brata z podłogi. Zrobił to nieco zbyt gwałtownie i Alec nie zdążył
złapać równowagi. Poleciał na Jace’a, na co ten nie był przygotowany. Instynkt
Nocnego Łowcy zawiódł i już po chwili obaj leżeli na ziemi.
Blondyn czuł, jak palą go
policzki a łokieć Aleca wżyna się w jakiś na pewno ważny organ wewnętrzny.
- Nie o to mi chodziło –
stwierdził Alec staczając się z brata i rozkładając na podłodze. Zimna
powierzchnia mile chłodziła rozgrzane, oblepione potem plecy.
- Przepraszam – bąknął
Jace. Było mu cholernie głupio. Chciał pomóc a wyszło jak zwykle. Ale dlaczego?
Przecież nigdy nie był tak niezdarny!
- W porządku. – Z
niejakim trudem Alec dźwignął się do siadu i zobaczył, że Jace wciąż leżał obok
zakrywając twarz rękoma. – Tylko teraz już na pewno będę potrzebował twojej
pomocy, żeby wstać – powiedział i trącił stopą udo blondyna.
- Zaraz. Najpierw muszĘ
pozbierać własne ego do kupy.
- W takim razie może ja
pomogę.
Nawet nie zauważyli,
kiedy Max z ojcem przerwali trening i do nich podeszli. Robert właśnie pochylał
się nad Alekiem wyciągając ku niemi dłoń. Chłopak chwycił ją zawahawszy się
tylko na ułamek sekundy. Mimo wszystko ojciec nadal budził w nim lęk i wciąż
obawiał się, że go zawiedzie.
- Tobie też pomóc? –
zapytał Robert Jace’a, kiedy Alec już bezpiecznie stał na własnych nogach.
Chłopak chciał coś
odwarknąć o swoim ego, które dopiero składał do kupy, ale uznał, że nie
wyglądałoby to dobrze, zwłaszcza gdy wszystkiemu przysłuchiwał się Alec. Dla
brata mógł poświęcić swoją dumę.
- Poproszę.
Sam wyciągnął rękę, którą
Robert chwycił bez żadnej gracji.
- Skończyliście się już
wydurniać?
Ku zdumieniu Aleca ojciec
nie patrzył na niego. Adresatem niezbyt uprzejmie zadanego pytania był Jace. Blondyn
też wyglądał na zaskoczonego. Do tej pory wszelkie wyskoki uchodziły mu płazem.
A teraz, w dodatku, to była zwykła nieuwaga.
- Tak – mruknął.
- To dobrze. Max musi
dokończyć trening.
Spojrzał na najmłodszego
syna takim wzrokiem, że wszystkim zrobiło się zimno a Alec nie zdołał zdusić w
sobie jęku. To chyba otrzeźwiło Roberta, bo jego twarz momentalnie złagodniała.
Nie bardzo, ale przynajmniej nie przypominał już wściekłego despoty.
- Muszę przyznać, że
idzie mu coraz lepiej.
Komplement wyszedł
całkiem naturalnie, co jeszcze bardziej ich zdziwiło.
- Chodź Max. – Robert
otoczył syna ramieniem i pociągnął w stronę tarcz. – A wy jak chcecie możecie
popatrzeć. – Odwrócił się jeszcze do pozostałych chłopców.
Ci spojrzeli na siebie
nie bardzo rozumiejąc co właśnie zaszło. To wszystko tak bardzo odbiegało od
ich dotychczasowego życia, że Jace aż musiał się uszczypnąć.
- Nie, nie śpię –
stwierdził.
- Za to ja chyba tak –
odparł Alec i ruszył za ojcem. Krok miał trochę nierówny, więc Jace szybko
znalazł się tuż przy nim. Tak na wszelki wypadek.
Max nieco speszył się
mając dodatkową widownię. Niby wiedział, że wcześniej bracia też go obserwowali,
ale co innego patrzenie z drugiego końca sali a co innego stanie tuż obok.
Z nerwów nie był w stanie
trafić w pierwszych czterech rzutach co wyraźnie rozwścieczyło ojca. A on
zdenerwował się jeszcze bardziej. Wtedy właśnie poczuł czyjąś dłoń na ramieniu.
To Alec pochylał się nad nim, zdecydowanie zbyt spory ciężar własnego ciała
opierając na chłopcu. Max zagryzł zęby, nie zamierzał w żaden sposób się
skarżyć. Nie, kiedy Alexander dotknął go z własnej woli.
- Spokojnie, Max – Alec
uśmiechnął się do brata i wyjął z jego dłoni nóż. Chłopiec ze zdumieniem
odkrył, że jego palce lekko się trzęsą. – Nerwy to ostatnie rzecz jaka jest ci
potrzebna. Weź kilka głębokich wdechów.
Czuł się co najmniej nie
na miejscu. To Jace był tym, który lepiej radził sobie z nożami. Oraz wszystkim
innym. Jednak tu nie chodziło o technikę. Tę Max miał opanowaną do perfekcji. Problem
stanowiły uczucia. Te same, z którymi zmagał się Alec niemal każdego dnia. Jace
ich nie rozumiał. Nigdy nie doświadczył chwili zwątpienia, jego pewność siebie
na to nie pozwalała. A gdy, jakimś cudem coś mu nie wychodziło, nikt nie patrzył
na niego jakby właśnie pogrzebał wszelkie nadzieje wszystkich Łowców. Dlatego nie
potrafił pomóc.
- Musisz być pewny, że
trafisz – zwrócił się znowu do brata, kątem oka spoglądając na ojca. Z jego
miny nie dało się nic wyczytać, co dziwnym sposobem podniosło Alexandra na
duchu. Przynajmniej nie patrzył na nich (niego) z tą swoją pogardą.
Udzielił Maxowi jeszcze
kilku rad po czym oddał mu nóż, który ten zważył w dłoni. Tym razem trzymał
broń dużo pewniej. Wycelował i rzucił. Ostrze wbiło się w sam środek tarczy a
chłopiec aż krzyknął z radości.
- Tak!
Niewiele myśląc obrócił
się na pięcie i przylgnął całym swoim chudym ciałkiem do brata.
- Dzięki Alec!
Łowca, z najwyższym
zdumieniem, odkrył, że wcale nie ma ochoty się odsuwać. Niezgrabnie poklepał
Maxa po ramieniu.
Pukanie wyrwało go z
płytkiej drzemki w jaką zapadł zaraz po powrocie z treningu. Nie miał pojęcia,
że zwykły spacer może tak zmęczyć. Ale, o dziwo, poza wyczerpaniem nic mu nie
dolegało. Więcej. Poczuł się… Głodny? A to chyba dobrze.
Pukanie powtórzyło się
tym razem nieco bardziej spanikowane.
- Proszę – krzyknął
przecierając oczy.
Do pokoju weszła, czy też
może raczej wpadła, Izzy. I choć z całych sił starała się udawać, że wszystko w
porządku a ona wcale nie panikuje bez potrzeby, oczy miała rozbiegane jakby
chciała zobaczyć wszystko na raz. Poczucie winy ukłuło Aleca wprost w sumienie.
Domyślał się czego szukała siostra i co mogła pomyśleć, gdy nie odpowiadał.
- Spałeś? – zapytała dziewczyna
widząc jego podpuchnięte oczy. Nawet w jej głosie czaiła się panika.
- Tak… Pospacerowaliśmy trochę
z Jace’em i chyba przeliczyłem własne siły.
Otworzyła usta, ale zaraz
je zamknęła. By zaraz znów otworzyć.
- Nie chciałam cię
obudzić. Przepraszam…
Nie był głupi. Wiedział,
że w pierwszym odruchu Izzy chciała mu sprzedać połajankę na temat jego niefrasobliwości.
Był jej wdzięczny za to, że się powstrzymała.
- Nic nie szkodzi –
zapewnił. – Stało się coś?
Z pełną podejrzliwości
miną spoglądał na naręcze ciuchów jakie dzierżyła jego siostra. Na szczęście, w
nawale materiału, dostrzegł kilka sukienek, więc nie były one przeznaczone dla
niego.
- Chciałam żebyś mi
pomógł wybrać co ubrać na randkę z Simonem.
Alec chyba nigdy nie
widział by Izzy czerwieniła się na wspomnienie o jakimś chłopcu. Aż do dzisiaj.
- Postanowiłaś dać mu
szansę? – Naprawdę szczerze się ucieszył. Simon wydawał się odpowiedni dla
Isabelle. Stanowił idealne przeciwieństwo jej wybuchowej natury. I zdawał się
być miły.
- Tak. – Ponownie się zaczerwieniła
i Alec zrozumiał, co Magnus miał na myśli nazywając go słodkim. Jeśli choć w
małym stopniu przypominał Izzy, nie było w tym nic dziwnego. Ani niestosownego.
– To co? Pomożesz? – Uniosła w górę przyniesione przez siebie ubrania w taki
sposób, że wypadł spod nich koronkowy stanik. Ona się tym nie przejęła za to
Alec poczuł, jak zaczynają go piec policzki a w gardle zasycha.
- Pod warunkiem, że to –
wskazał na element bielizny – nie będzie częścią wyboru!
Isabelle przewróciła
oczami.
- Dobra. Bieliznę wybiorę
sama. I nie! Nie zamierzam mu jej pokazywać na pierwszej randce! – zastrzegła
widząc jego minę. – Ale naprawdę nie wiesz, ile może zmienić dobry stanik! Albo
jego brak – Puściła mu oczko a Alec opadł na łóżko i schował twarz w dłoniach.
- Nie wiem, nie chcę
wiedzieć, nie muszę wiedzieć i będę udawał, że ty też o tym nie wiesz!
Rozbawił ją tym.
- Ale z sukienką pomożesz?
– zapytała siadając obok niego na łóżku. Pomiędzy nimi znalazły się
przyniesione przez nią fatałaszki. – Albo spodniami. Jeszcze nie zdecydowałam.
- Pomogę.
Oboje wiedzieli, że jego
pomoc była tu zbędna. A nawet więcej. Zdecydowanie niepożądana. Ale to był
sposób Izzy na zbliżenie się do niego. I to Alecowi wystarczyło.
- Jak ty to sobie
wyobrażasz?!
Maryse ze spokojem obserwowała
męża, który rzucał się od jednej ściany sypialni do drugiej. Wyglądał i
zachowywał się jak dzikie zwierzę uwięzione w klatce i próbujące się z niej
wydostać. Nawet ryczał podobnie, ale na kobiecie jego ryki już dawno przestały
robić wrażenie.
- Normalnie – odpowiedziała
zakładając nogę na nogę. Czym jeszcze bardziej rozwścieczyła Roberta.
- To Czarownik!
Podziemny! – wrzasnął tak, że gdyby nie narysowana wcześniej przez Maryse runa
ciszy na drzwiach, w pokoju zapewne zjawiłyby się wszystkie ich dzieci.
Uzbrojone po zęby i przekonane, iż do Instytutu wdarł się jakiś demon.
- A także chłopak naszego
syna – zaakcentowała trzy ostatnie słowa.
Robert przystanął i
spojrzał na żonę wzrokiem, który w równej mierze wyrażał zgrozę co pogardę.
- Jak możesz mówić to z
takim spokojem? – zapytał.
- Bo to prawda. Czy tego
chcesz Robercie czy nie, nasz syn jest gejem i spotyka się z Czarownikiem. Jest
też dzieckiem, które spotkała niewyobrażalna krzywda, na którą my pozwoliliśmy.
Więc jeśli nie chcemy całkiem stracić Alexandra, musimy zacząć go akceptować
takim jakim jest. Wyjdzie to na dobre nam wszystkim. Zresztą… – Uśmiechnęła się
ironicznie. – Czy to nie ty prosiłeś Magnusa, żeby kochał Aleca?
Robert wyglądał na
wściekłego. Tak jakby przemowa żony wzbudziła w nim nowe pokłady agresji.
- Mówiłem też, że tego
nie rozumiem i nie akceptuję! Jeśli faktycznie muszą się kochać to niech się
przynajmniej z tym nie afiszują! Jak to będzie wyglądało w oczach pozostałych
Łowców?!
Nie dała mu w twarz tylko
dlatego, że jeszcze niedawno sama myślała w ten sposób i potrzebowała pomocy w przestawieniu
priorytetów.
- Masz na myśli tych samych
Łowców, którzy z premedytacją ukrywali pedofili? Na ich zdaniu ci zależy?
Zacisnął pięści i Maryse była
niemal pewna, że mąż mógłby ją w tym momencie uderzyć. Nie dała jednak nic po
sobie poznać. Ciągnęła dalej.
- Nie było cię tu…
- Chroniłem Aleca!
- Nie przerywaj mi! Nie
mówię, że to, co robiłeś nie było ważne! Do końca życia będę ci za to
wdzięczna, co nie zmienia faktu, że tu cię nie było! Nie widziałeś jak Alec
wymiotował pod siebie! Nie pozwalał się dotknąć a każde słowo, każdy gest mógł wywołać
u niego atak paniki! Drżeliśmy ze strachu przed zostawianiem go samego! Byliśmy
pewni, że gdy tylko nadarzy się okazja, spróbuje ponownie!
Głos jej się załamał na
wspomnienie tamtych strasznych dni.
- Nie było cię tu i nie widziałeś,
jak wszystko to znosił Magnus! Ten jeden Podziemny, którymi oboje tak
gardziliśmy, miał dla naszego syna więcej wyrozumiałości i miłości niż my
wszyscy razem wzięci. Nie widziałeś jak miłość do Alexandra zabijała go z
każdym dniem! A mimo to nie poddał się!
Jestem pewna, że gdyby nie on, Alec nigdy nawet nie podjąłby walki, żeby do nas
wrócić.
Umilkła i wbiła wzrok we
własne buty. Mogła udawać przed mężem, ale tak naprawdę nie była do końca pewna
swojej decyzji. Nadal uwierało ją odebrane przez nią wychowanie.
- Ja też wolałabym, żeby
Alec był normal… - ugryzła się w język. Jeśli naprawdę chciała dotrzeć do syna
i być matką na jaką zasługiwał musiała zmienić swoją definicję normalności. –
Heteroseksualny – powiedziała i od razu wydało jej się to jakieś sztuczne.
Pożałowała, że nie można cofać wypowiedzianych słów. – Ale nie jest. A my, tak
czy inaczej, musimy go kochać. I to nie tylko dlatego, że jest naszym
dzieckiem. Zwyczajnie na to zasługuje!
Robert milczał. Tylko
dlatego, że nie miał pojęcia co powiedzieć. W jego głowie walczyły ze sobą dwie
sprzeczne opinie. Ta, wedle której Maryse miała rację oraz ta, odbierająca jej ją
całkowicie.
- Dlatego ty rób co
chcesz, ale ja zdania nie zmienię!
Czy mu się zdawało, czy
jego żona naprawdę tupnęła nogą?
- Jeszcze jedno?
Alec nabrał haust
powietrza po czym wolno je wypuścił. Dopiero wtedy jego płuca zaczęły pracować
na tyle by mógł wydobyć z nich choćby jedno słowo.
- Nie.
Ponownie zrobił tę
sztuczkę z oddychaniem, którą, notabene, pokazał mu ojciec.
- Myślę, że dwa to na
razie mój limit.
Robert pokiwał głową ze
zrozumieniem i pomógł synowi usiąść.
Początkowo to Jace towarzyszył
Alecowi na spacerach a Robert szkolił Maxa. Z czasem jednak chłopiec zaczynał
domagać się zmiany. Nie jakoś nachalnie, ale każdy widział to tęskne spojrzenie
jakim wodził za blondynem. W końcu Alexander nie wytrzymał i sam odesłał Jace’a.
Naprawdę nie spodziewał się, że ojciec zajmie jego miejsce. Niby faktycznie
obiecał mu, że kiedyś razem potrenują, ale chłopak widział to raczej gdzieś w
dalekiej przyszłości, gdzie jego trening naprawdę będzie można nazwać
treningiem.
Pierwszego dnia, w
towarzystwie ojca czuł się spięty i uważał na każdy swój krok. Co nie uchroniło
go przed potknięciem. Byłby upadł, gdyby Robert nie zareagował w porę. Złapał
go za ramię i pomógł na nowo złapać równowagę. Nie powiedział przy tym ani
słowa. Nijak nie dał po sobie poznać, że Alec właśnie go zawiódł. Nawet to milczenie
wydawało się chłopakowi inne.
- Przepraszam – bąknął
patrząc w ziemie i tylko kątem oka spoglądając na mężczyznę. Nie znalazł w sobie
odwagi, by spojrzeć ojcu prosto w twarz.
- Nie masz za co.
Odpowiedź niemal zwaliła
go z nóg. Ponownie.
- Idziemy dalej, czy
chcesz odpocząć?
Z szoku nie potrafił
wydobyć z siebie głosu, więc tylko pokiwał głową, co ostatecznie nie było odpowiedzią,
z której Robert cokolwiek by zrozumiał. Uświadomiwszy to sobie, Alec zaczął
iść. A ojciec tuż przy nim. Nadal milczący, ale teraz chłopak czuł bijące od
niego dziwne ciepło. Mogło mu się tylko zdawać, choć wolałby nie.
Potem osoba towarzysząca
Alecowi zmieniała się. Czasem był to nawet Max i wtedy Łowca szczególnie uważał.
Mógł dojrzeć do proszenia o pomoc, ale nadal czuł się nieswojo, gdy opoką dla
niego miał być dziewięciolatek. Nawet dziewięciolatek z najlepszymi intencjami.
Raz czy dwa towarzyszył
mu Magnus. Wtedy jednak z sali treningowej znikał Robert. Nikt tego nie
komentował. Wszyscy wiedzieli, że ta dwójka może i zakopała topór wojenny, ale
z całą pewnością nie wyzbyła się całej wzajemnej niechęci. I to pomimo tak
górnolotnych słów rzuconych przez Roberta, gdy Alec leżał nieprzytomny.
Sam Alec obserwował te
potyczki z boku, jakby wcale go nie dotyczyły. Jednocześnie starał się
zrozumieć co znaczy dla niego ta wzajemna niechęć. I tu, jego własne uczucia go
zdziwiły. Dotarło do niego, że go to nie obchodzi. Czy też może inaczej. Nie
obchodziło go, że ojciec nie akceptował Magnusa jako jego chłopaka. Był za to zły,
że nie okazywał mu szacunku jako człowiekowi. A Czarownik przecież na niego
zasłużył. I to nie tylko dlatego, że uratował mu życie. Od stuleci pomagał tym,
którzy tej pomocy potrzebowali. Nie zwracał przy tym uwagi na ich pochodzenie. Więc
dlaczego ojciec uparł się, żeby widzieć w Magnusie jedynie dziecko demona?
Przecież rodziców się nie wybiera. Gdyby tak było, on sam wybrałby zdecydowanie
inaczej.
Ciążyło mu to, ale nie
czuł się jeszcze na siłach by poruszyć ten temat w rozmowie z ojcem. Wątpił
też, by Robert, w nowej sytuacji, odnajdywał się na tyle dobrze, by go podjąć. Jak
się okazało, nie znał swojego ojca zbyt dobrze.
- Alexandrze – zaczął i
od razu odkaszlnął. – Alec…
Brzmiał jakby walczył sam
ze sobą. Nie patrzył też na syna; udawał, że całą jego uwagę przykuwa Max, dla
zabawy, siłujący się z Jace’em na rękę. Obaj mieli niezły ubaw udając, iż
chłopiec ma jakiekolwiek szanse. Gdyby na miejscu blondyna znajdował się
Alexander może faktycznie by tak było. Dlatego też Łowca ani myślał coś takiego
proponować. Co prawda jego ego nie było tak wywindowane w kosmos jak Jace’a,
ale jakąś tam godność miał. I zamierzał ją zachować. A przynajmniej tak sobie
wmawiał udając, że nie pamięta, jak wymiotował pod siebie podczas gdy najbliżsi
musieli to sprzątać.
Cisza ze strony Roberta
trwała wystarczająco długo by Alec doszedł do wniosku, że ojciec zmienił zdanie
i postanowił nic nie mówić. Nie byłby to pierwszy raz, gdy mężczyzna zaczynał
jakiś temat i w trakcie uświadamiał sobie swoją niegotowość na niego. Alexander
zbyt dobrze znał ten stan by próbować naciskać wtedy na ojca. Zwyczajnie udawał
wtedy, że żadna rozmowa nie miała miejsca.
Teraz też chciał tak
zrobić. Już nawet otwierał usta, żeby rzucić jakiś luźny komentarz dotyczący
postępów Maxa, kiedy Robert go zaskoczył.
- Alec… Ja… Twoja matka…
my… - plątał się niczym wyrwany do odpowiedzi uczeń, który nigdy wcześniej
nawet nie otworzył podręcznika.
Takiego ojca Alec nie
znał. I poważnie się zastanawiał czy chciał poznać.
- My… - Chyba ostatecznie
zdecydował się na formę osobową. – ZapraszamyMagnusanaobiad – powiedział na
jednym wydechu tak zniekształcając słowa, że Alec potrzebował chwili by je
zrozumieć. A potem następnej by przekonać samego siebie, że to nie żart.
Zapraszamy Magnusa na
obiad.
Jeśli śnił to nie chciał
się budzić.
Magnus miał bardzo złe wspomnienia,
jeśli chodziło o oficjalne zaproszenia ze strony Nocnych Łowców. Ostatnio
skończyło się na tym, że cała dotykana przez niego zastawa została wyrzucona na
śmietnik. Dlatego teraz, obracając w dłoniach ognistą wiadomość od Maryse
Lightwood, mimowolnie zastanawiał się jakimi zapasami w tej dziedzinie mógł się
pochwalić Instytut nowojorski. A także czy powinien z tego zaproszenia
skorzystać. Okej, jego stosunki z Maryse uległy znaczącej poprawie, ale
wymagało to sporo pracy obu stron. Robert zaś… to zupełnie inna bajka. Nie mógł
odmówić mężczyźnie starań w odbudowę relacji z Alekiem, lecz wciąż, gołym okiem
widać było, że nie pogodził się nie tylko z orientacją syna, ale też jego
doborem partnera. Robert nadal, w głębi duszy, gardził Podziemnymi. A teraz on
miałby zjeść z nim obiad? Zrobić coś z czego jeszcze nie tak dawno z Alekiem
żartowali? Wtedy żaden z nich nawet nie podejrzewał, że taka możliwość mogła
stać się opcją.
Jeszcze raz przeczytał
tekst napisany starannym pismem Maryse Lightwood. Ciągle zawierał to samo.
Zaproszenie na niedzielny obiad. Bardziej topornego wyciągnięcia ręki na zgodę
nie potrafił sobie wyobrazić. Czy powinien się zgodzić? Korciło go by zapytać o
zdanie przyjaciół, jednak z góry wiedział jaka będzie ich odpowiedź. Zarówno
Catarina jak i Ragnor będą mu odradzać udział w tej imprezie. A on chciał
pójść, choćby z ciekawości. Mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła,
z czym zgodzić się nie mógł. Był w Piekle i póki co pierwszy stopień stanowiły
nadmierne ambicje.
Poza tym był jeszcze
Alec. Czy wiedział o zamiarach rodziców? I co ważniejsze… Czy chciał, żeby Magnus
przyszedł?
Wtem jego telefon
rozbrzmiał charakterystyczną melodyjką. Uśmiechnął się pod nosem, najwyraźniej ściągnął
ukochanego myślami.
- Cześć kochanie – niemal
zaświergotał do słuchawki tylko dlatego, że wiedział jaką radość sprawi tym
chłopakowi.
- Cześć.
Już po głosie potrafił
stwierdzić, że twarz Aleca pokryta była czerwienią. Niestety, może i był
egocentrykiem, potrafił jednak przyznać się do tego, że rumieniec jego chłopaka
nie był tylko jego zasługą.
- Dostałeś już
zaproszenie mamy…
Trudno było wywnioskować
czy Alec pytał czy oznajmiał. Mimo wszystko Magnus postanowił potwierdzić.
- Tak.
W słuchawce zapadło
milczenie przerywane jedynie nieco przyspieszonym oddechem chłopaka.
- Wszystko dobrze,
Alexandrze? – Naprawdę nie chciał by ukochany właśnie teraz dostał ataku
paniki.
Odpowiedź nadeszła po
chwili.
- Tak…
Magnus zaczął się modlić
by słyszane przez niego charczenie było wynikiem zakłóceń na linii.
- Po prostu nie
spodziewałem się, że wpadną na taki pomysł… I szczerze mówiąc nie wiem jak się
z tym czuję.
To tak jak ja, pomyślał
Magnus. Na razie jednak owe myśli postanowił zachować dla siebie.
- Nie zrozum mnie źle –
ciągnął Alec. – Tu nie chodzi o ciebie. Po prostu to nie jest coś do czego
przywykłem. Ani nawet coś o czym marzyłem – wyznał. – Nigdy nie wierzyłem, że
mama… - celowo nie wspomniał o ojcu. – Przekona się do mojej orientacji. Ani tym
bardziej do ciebie. Nie mogę przestać myśleć, że to jakiś podstęp…
Umilkł a Magnusowi
zrobiło się zwyczajnie smutno. Tyle pracowali nad samooceną Alexandra a ten
wciąż nie potrafił uwierzyć w dobry gest swojej matki. Nigdy nawet by nie
pomyślał, że przyjdzie mu bronić Maryse Lightwood, ale teraz chyba właśnie
nadszedł ten moment.
- Wątpię w to. Twoja
matka stara się zmienić Alexandrze. I cóż… muszę powiedzieć, że robi to w
sposób niekonwencjonalny dla Nefilim, ale intencje ma raczej dobre.
Po drugiej stronie znów
nastała cisza. Tym razem oddech Aleca był dużo mniej słyszalny. Magnus liczył,
że to dlatego, iż chłopak odsunął od siebie atak paniki a nie telefon.
- Czyli masz zamiar
przyjść?
Usłyszał wreszcie pytanie,
w którym mieszało się ze sobą tak wiele uczuć, że nie potrafił ich wszystkich
nawet zliczyć.
- A chcesz, żebym
przyszedł? – odpowiedział pytaniem.
Tym razem cisza trwała
zdecydowanie dłużej niż dwie poprzednie razem wzięte. Magnus czekał jak na
szpilkach. W końcu usłyszał cichą, niemal nieśmiałą odpowiedź.
- Tak.
I już wiedział co zrobi. Niezależnie
od wiążących się z tym konsekwencji.
- W takim razie przyjdę.
Miał wrażenie, że wygląda
jak idiota. I wcale nie chodziło o nowy zielony garnitur wyszywany złotą nicią,
tak by podkreślał jego oczy. Nie. Ta akurat część rzeczywistości miała się jak
najlepiej. Chodziło raczej o to, że stał jak ostatni debil pod drzwiami
Instytutu nowojorskiego i czekał na wpuszczenie. Znaczy czekałby, gdyby zapukał.
Na co zdobyć się nie mógł. Do tej pory, odpowiadając na wezwania Nefilim, po
prostu wparowywał do środka, jak do siebie, za nic mając zniesmaczone spojrzenia
Dzieci Anioła. Teraz najchętniej zrobiłby tak samo z tym, że nie został
zaproszony do Instytutu jako Czarownik a jako oficjalny chłopak syna szefowej…
Co nawet brzmiało koszmarnie nadęcie. Tak czy inaczej, w tej sytuacji należało
zapukać. W czym przeszkadzały mu wspomnienia setek lat wzajemnej niechęci na
linii Podziemni – Nocni Łowcy. I nawet miłość do Aleca nie pozwoliła mu się
przełamać.
Nie wiadomo jak długo by
tak stał bijąc się z myślami, gdyby drzwi nie otworzyły się same z siebie. To
znaczy nie do końca same z siebie. Pomógł im Alec ubrany, jak na niego,
odświętnie. W spodnie od garnituru i błękitną koszulę. Zrobił też coś z
włosami, bo choć wciąż były za długie to przynajmniej grzywka nie wpadała mu do
oczu. Uśmiechał się przy tym nieśmiało, jakby nie wierzył, że to wszystko działo
się naprawdę.
- Cześć skarbie. –
Uśmiechnął się Czarownik, który nagle pozbył się wszystkich wątpliwości. Błysk
jaki zobaczył w oczach ukochanego był wart wszystkich możliwych poświęceń. – Wyglądasz
wspaniale!
Alec zarumienił się po
same koniuszki uszu.
- Nie tak jak ty…
Nieśmiało zlustrował
Magnusa wzrokiem. I była w tym wzroku nutka pożądania, która cieszyła Magnusa. Oznaczała
ona bowiem, że chłopak miał jeszcze szanse wyjść na prostą i cieszyć się
cielesnością. Kiedyś. A on poczeka. Tyle ile będzie trzeba.
- Dziękuję. Ale to
kwestia subiektywnej opinii. – Puścił mu oczko. Rumieniec na policzkach
Alexandra nabrał intensywności.
Chłopak szybko umknął
spojrzeniem. Co nie znaczy, że nie zerkał co jakiś czas na Czarownika.
- Zobaczysz, jak
odstawiła się Izzy… A Jace nawet ubrał krawat…
W tym momencie Magnus
naprawdę nie miał pojęcia co czuć. Fakt, że wszyscy Łowcy tak bardzo przejęli
się tym obiadem jednocześnie go cieszył i przerażał. Alec wyglądał jakby myślał
dokładnie tak samo, co nieco podnosiło mężczyznę na duchu.
Przez chwilę miał ochotę
złapać chłopaka w pasie, wyczarować Portal gdzieś na drugi koniec świata i
odciąć się całkowicie od Świata Cieni. Wiedział jednak, że tak nie można. W tym
związku, teraz, to on musiał być tym odważnym, który robi pierwszy krok.
- W takim razie może nie
każmy im czekać? – zaproponował i wyciągnął ku chłopakowi rękę.
Alexander przyglądał jej
się przez moment po czym chwycił ją z niezwykłą, jak na siebie, stanowczością.
- Chodźmy – powiedział i
pocałował Magnusa w policzek.
Ruszyli. Ku nowej
przyszłości.
KONIEC