KURS GOTOWANIA
ROZDZIAŁ XII
"Decyzje"
Facet
nie należał do przystojniaków, ale z pewnością był chętny. A tylko tyle było mu
dzisiaj potrzeba. Kogoś, kto pójdzie z nim do łóżka i później nie wywali na
zbity pysk. Dlatego nie strzepnął ręki nieznajomego ze swojego kolana.
Jednocześnie zastanawiał się czy to już ten moment, by zaprosić mężczyznę do
siebie. W końcu uznał, że jednak nie. Wciąż za mało alkoholu krążyło w jego
żyłach. A miał ochotę porządnie się dzisiaj napić. Dlatego zamówił kolejne
piwo. Jego towarzysz popatrzył na niego z uznaniem. Chyba nieczęsto zdarzało mu
się spotykać ludzi z tak mocną głową. W końcu pili już dobre kilka godzin.
Znaczy Zoro pił. Bo mężczyzna ślęczał nad drugim kuflem. Zoro to nie
przeszkadzało. Jeśli chciał być trzeźwy – proszę bardzo, jego wybór. Najważniejsze,
że on miał pełny kufel. Umoczył usta w pianie. Tak, tego było mu trzeba.
Solidnego wycisku na siłowni, gdzie próbował odreagować stres z rana, a później
sporej dawki alkoholu. Seks będzie tylko miłym dodatkiem. Dodatkiem, który, być
może, pomoże mu w zmierzeniu się z rzeczywistością. Sanji go nie chciał.
Więcej! Uważał go za kogoś godnego pogardy. Na samo wspomnienie kucharza ból
przeszył mu klatkę piersiową. Skrzywił się.
-Oi!
Wszystko w porządku?
-Taaa…
- Jak cholera, dopowiedział w myślach jednocześnie podejmując decyzje. Walić
to. Teraz zabierze tego kolesia do siebie i będą się pieprzyć. Upić może się
przecież później. Dopił piwo jednym haustem. – Słuchaj…
Niedane
mu było jednak dokończyć, bo ktoś rzucił się na niego, niemal zrzucając z
krzesła. Czyjeś drobne ramiona oplotły to za szyję a powietrze wypełnił zapach
pomarańczy.
NAMI!
-Kochanie!
Przepraszam za spóźnienie! Mam nadzieję, że się nie gniewasz! – gadała jak
nakręcona cały czas tuląc go do siebie, podczas gdy on, zszokowany, nie mógł
wydobyć z siebie słowa. W tym czasie, jego niedoszły partner zmył się psiocząc
coś pod nosem. Zoro nie był pewien, ale chyba mówił wyzywał go od niepoważnych
kretynów. Dopiero, kiedy całkiem znikł im z oczu, Nami rozluźniła uścisk. Tylko
po to, żeby trzepnąć go w głowę z taką siłą, że na moment pociemniało mu przed
oczami. Pewnie niemały wpływ miał na to wypity przez niego alkohol, ale i tak
był pod wrażeniem siły ciosu przyjaciółki.
-Kurwa!
Co ty wyrabiasz?! – Nie miał jednak zamiaru jej tego mówić. Ani tym bardziej
pokornie znosić takiego traktowania.
-Ja?!
– Wzięła się pod boki. – Co TY wyrabiasz?!Co to za koleś?! I czemu w ogóle
dajesz się obmacywać jakimś obcym facetom, zamiast prawilnie dobierać się do
Sanjiego?!
Ból,
jaki pojawił się na twarzy Zoro sprawił, że od razu pożałowała swoich słów.
-Co
się stało?
-Nic
– warknął i rzuciszwszy na ladę pieniądze ruszył w stronę wyjścia. W tym barze
i tak był już spalony. Po pokazie, jaki zafundowała mu Nami, nikogo nie uda mu
się tutaj poderwać. Miał ochotę zamordować rudowłosą. Po co wtrąca się w
sprawy, które jej nie dotyczą? Gdyby nie ona… Kurwa!
-Jak
to nic?! Zoro! – Pobiegła za nim, świadoma, że jej obecność nie podoba się
mężczyźnie. Który wyraźnie przyspieszył kroku. Tak, że udało jej się go dogonić
dopiero na ulicy. I jakby tego było mało właśnie zaczął padać deszcz. – Jak w
kiepskiej komedii romantycznej – mruknęła do siebie. –Zoro! – krzyknęła – A
mogłam zostawić tego kretyna w spokoju – dodała ciszej.
Facet
był totalną porażką. Nie dość, że nudny jak flaki z olejem to jeszcze urodą nie
grzeszył. Kolejna randka w ciemno okazał się być pomyłką. Tym razem jeszcze
gorszą niż poprzednia, bo przynajmniej z Zoro coś się działo, a teraz myślała,
że umrze z nudów słuchając o fascynującym świecie księgowości. Już chyba wolała
ten nudny film dokumentalny, jaki właśnie dane jej było obejrzeć. Najchętniej
zaraz po kinie zmyłaby się, ale towarzysz, niemal nie pytając jej o zdanie
skierował się do baru. Kurczowo ściskając przy tym jej ramię i uniemożliwiając
ucieczkę. W związku, z czym, została zmuszona do kontynuowania jednej z
najgorszych randek w swoim życiu. Tyle dobrego, że to on stawiał, więc mogła
dowoli znieczulać się kolejnymi drinkami. Albo, przynajmniej teoretycznie,
leczyć kaca z wczoraj. Z tym, że żadnego kaca nie było. Może poza tym moralnym.
Nie powinna była mówić Zoro tego wszystkiego. Jeśli się z dziewczynami pomyliły,
tylko narobiła mu nadziei. A sama wiedziała jak boleśnie potrafią pierdolnąć takie
nadzieje, po spotkaniu z szarą rzeczywistością.
Myśląc
o tym wszystkim Nami rozglądała się po barze. Trochę z nudów, po części zaś
szukając ratunku. Człowieka, który uwolni ją od nudnego księgowego. Z fasonem.
W
pewnym momencie wydawało jej się, że dostrzegła znajomą zieleń. Wytężyła wzrok.
Tak! To na pewno Zoro! Tylko, kim był ten facet obok? I czemu tak jawnie
przystawiał się do zielonowłosego?! I czemu Zoro mu na to pozwalał?! Przecież
Sanji… Oni…
-Przepraszam,
to nie ma sensu. – Wstała i nawet nie spojrzawszy na zawiedzioną twarz
księgowanego, ruszyła z zamiarem powstrzymania przyjaciela przed popełnieniem
błędu życia.
Tak
przynajmniej myślała wtedy. Teraz, kiedy czarne oczy patrzyły na nią z
mieszaniną złości, zagubienia i smutku, nie była już tego tak pewna. Niczego
nie była pewna. Poza tym, że wydarzyło się coś złego.
-Co
się stało Zoro?
Milczenie
między nimi przedłużało się. I kiedy myślała, że mężczyzna jednak nic nie powie
ten odezwał się tak cicho, że niemal zagłuszył go padający deszcz.
-On
mnie nie chce.
Nie
musiał mówić nić więcej. Doskonale wiedziała, kogo miał na myśli.
-Powiedział
ci to?
-Dość
bezpośrednio. –Spróbował się uśmiechnąć, ale zamiast tego tylko się skrzywił.
–Więc, z łaski swojej, daj mi spokój i pozwól znaleźć kogoś, kto jednak nie
wykopie mnie z mieszkania, zaraz po tym jak się ze mną prześpi! – Obrócił się
na pięcie i, nie zważając na padający deszcz, pomaszerował przed siebie.
Prawdopodobnie w poszukiwaniu kolejnej knajpy. I kolejnego chętnego faceta.
-I
naprawdę myślisz, że znajdziesz go szlajając się po barach i dając obmacywać
losowa napotkanym kolesiom?!
Udał,
że jej nie słyszy.
-Zoro!
Cholera! Mówię do ciebie!
-A
ja cię nie słucham! – odkrzyknął.
-Kretynie!
– Niewiele myśląc ściągnęła z ramienia torebkę i rzuciła nią w mężczyznę.
Trafiła prosto w głowę. Zoro przystanął. Zszokowany patrzył na walające się po
ziemi damskie gadżety. I Nami, która rzuciła się żeby je zbierać.
-Kurwa!
Myślałam, że jest zamknięta. A ty, co tak stoisz?! Pomógłbyś! To w końcu twoja
wina!
-Moja?!
To ty we mnie rzuciłaś!
-Bo
mnie nie słuchałeś!
-Wiedźma!
-Kretyn!
Przez
chwile mierzyli się wzrokiem, tylko po to by w końcu wybuchnąć śmiechem.
-Nienawidzę
cie. – Zoro klęknął i zaczął zbierać rozsypane rzeczy.
-Zawsze
do usług. Wiesz… - Nami schowała szminkę modląc się w duchu, żeby wkład był
cały. W końcu kosztowała ją połowę pensji. Zaraz jednak uśmiechnęła się
wrednie. Przecież zawsze może wymusić na Zoro kupno nowej. To w końcu jego
wina! Przez niego właśnie mokła! A mogła… Uzmysłowiwszy sobie, co miała do
wyboru, doszła do wniosku, że zbieranie swoich rzeczy z chodnika, w deszczu,
jest lepsze niż kolejne pół godziny w towarzystwie księgowego.
-Co?
– Przedłużające się milczenie ze strony Nami, wywołało u niego ciarki na
plecach. Nie wiedział, czemu, ale mógłby się założyć, że kobieta coś knuła.
-Musimy
głupio wyglądać. – Uśmiechnęła się odgarniając mokry kosmyk włosów za ucho. –
Dodam tylko, że to moja najlepsza kiecka. I raczej nie jest była kupowana z
myślą o klęczeniu na mokrym chodniku.
-Jakbyś
zostawiła ludzi w spokoju, to by do tego nie doszło. – Wcisnął jej do ręki
paczkę chusteczek. – Chyba ci się już nie przydadzą – mruknął, po czym wstał. –
Trzymaj się.
Patrzyła
na jego oddalające się plecy i miała ochotę mu znów przyłożyć.
-Zoro!
– Kurwa! Co za pacan! – Dokąd leziesz?!
-Do
domu! W takim stanie wywalą mnie z każdego baru! – Wskazał na mokrą koszulkę i
spodnie. – Masz, czego chciałaś! Zadowolona?
-Nie
– przyznała szczerze. – Zoro… - podbiegła do mężczyzny. – Chcesz pogadać? –
Chyba od tego powinna zacząć. Ale jak zwykle emocje wzięły nad nią górę. W dodatku
Zoro… Cóż, odpowiadał jej w taki sposób, że kłótnia była po prostu niemożliwa
do uniknięcia. Chyba to tak bardzo jej się w nim podobało.
-Nie.
Chcę się napić.
-W
tym też mogę pomóc.
Przez
chwilę przyglądał się Nami. Wyglądała nieciekawie, w mokrej sukience, z oklapniętymi
włosami i rozmazanym makijażem. W dodatku, w jej spojrzeniu było coś takiego…
Jakby jej też potrzebny był mocny drink. No może dwa. Ewentualnie dziesięć.
-Kiepska
randka? – spytał dla potwierdzenia swojej teorii.
-Chujowa.
-Pewnie
nie aż tak jak moja. – A właściwie czy to, co wydarzyło się między nim a Sanjim
można było nazwać randką? – Później mi opowiesz. Teraz wołaj taksówkę. Jest
większa szansa, że ktoś się zatrzyma dla zmokniętej kobiety, niż zmokniętego
faceta.
Deszcz
bębnił o szybę tylko potęgując jego parszywy nastrój. Czuł się fatalnie. Zagubiony,
zły, smutny, splamiony. A na domiar złego gryzły go wyrzuty sumienia. Sam już
nie wiedział, co było dobre a co złe. I jak powinien się teraz zachować.
Usopp
widział, że Sanjiego cos gryzło. I z całą pewnością był to większy problem niż to,
z czym mierzył się do tej pory. Dlatego milczał popijając swoją kawę. Nie miał
zamiaru pospieszać przyjaciela. Zwłaszcza, że dzisiaj mógł mu poświęcić dowolną
ilość czasu. Współpracę z piekielnym klientem zakończył dwa dni temu i teraz
miał nadzieje na chwilę odpoczynku. W dodatku Kaya miała podwójny dyżur na stażu,
odrabiała jakieś zajęcia czy coś i siedzenie samemu w pustym mieszkaniu trochę
go dobijało. Miał zdecydowanie za dużo czasu na myślenie o tym, co może pójść
nie tak podczas zbliżającego się ślubu. Dlatego nawet na rękę była mu
propozycja Sanjiego, by się spotkać. Po głosie poznał, że kumpel potrzebował
wparcia i, być może kilku piw, ale to, co ujrzał, kiedy wkroczył do kawiarni,
niemal zwaliło go z nóg. Sanji, ten sam, który przed wyjściem do sklepu
potrafił stać godzinę przed lustrem i układać włosy, bo a nóż spotka jakąś
uroczą damę, przyszedł nieuczesany, nieogolony w pomiętej koszuli i źle zapiętej
marynarce. A jakby sam widok kumpla mu nie wystarczył, żeby określi jak fatalnie
z nim było, Usoppa praktycznie wmurowało, kiedy przyjaciel nie zaczął podrywać
kelnerki. Pięknej, młodej kobiety! Do tej pory nie zdarzyło się, żeby Sanji
przepuścił taką okazję. Musiało stać się coś naprawdę złego.
-Oi…
Usopp…
-No?
– Z niepokojem patrzył na drżące ręce przyjaciela.
-Miałeś
kiedyś tak, że zrobiłeś coś złego i ty wiesz, że to było złe, ale… część ciebie
uważa, że to jednak było dobre… Chociaż nie było. I to, że uważasz, że to nie
było złe tak naprawdę jest złe, ale nie możesz przestać czuć, że jednak… No w
pewien sposób było dobre. I zrobiłbyś to jeszcze raz.
Uważniej
przyjrzał się Sanjiemu.
-Brałeś
coś?
Blondyn
uśmiechnął się, lecz na próżno było szukać w tym uśmiechu choćby cienia
wesołości.
-Wiem,
że gadam jak potłuczony, ale… nie mogę ci powiedzieć, o co dokładnie chodzi. –
Zastanowił się. – Przynajmniej do momentu, w którym nie zrozumiem, co to tak
naprawdę dla mnie oznacza.
-Okkkk…
- Przeciągnął ostatnią literę dając sobie tym samym czas na wymyślenie
odpowiedzi. – Ale mam nadzieję, że to nie jest nielegalne. I, że nie będę ci
musiał wysyłać paczek do więzienia, jak już ogarniesz, co i jak?
Czarnowidztwo
Usoppa w jakiś sposób go pocieszyło. Może dlatego, że kumpel pokazał mu, że
może być w jeszcze głębszej dupie niż był obecnie.
-Nie.
To nie jest nielegalne. A przynajmniej nigdy nie słyszałem, żeby za to kogoś
skazali.
Usopp
odetchnął z ulgą.
-Co
za szczęście. Bo wiesz… Posiadanie kolegi-kryminalisty bardzo źle wpłynęłoby na
mój wizerunek. I pewnie straciłbym wielu klientów…
-Dzięki.
– Skrzywił się. – Na ciebie zawsze można liczyć.
-No,
co?! Prawdę mówię!
Wiedział,
że Usopp tylko tak gadał i, gdyby przyszło, co, do czego, nigdy nie zostawiłby
go w potrzebie. Znaczy prawie zawsze. Nie potrafił odgadnąć, jak zareagowałby
kumple gdyby mu powiedział, że CHYBA podobają mu się faceci… A z jednym to się
nawet przespał. Dlatego bardzo się starał żeby zataić ten fakt a jednocześnie
móc się wygadać. Na razie kiepsko mu szło.
-Słuchaj
Sanji. – Nagle Usopp spoważniał. – Nie wiem, czemu nie chcesz mi powiedzieć, o
co dokładnie ci chodzi i co się stało. I nie! – powiedział widząc minę
przyjaciela. – Nie będę teraz narzekał i marudził, że skoro się przyjaźnimy to
masz mi tu zaraz wszystko wyśpiewać. Nie chcesz mówić, rozumiem. Chodzi mi
raczej o to, że… Mam wrażenie, że niby gadasz ze mną, owijasz w bawełnę,
kluczysz wokół tematu... cały czas
usilnie starając się żebym powiedział ci, że dobrze robisz. I nie masz się,
czym przejmować. Bo ty już podjąłeś decyzje. Szukasz tylko akceptacji u kogoś,
kto nie jest tobą. I w tej sytuacji mogę ci jedynie powiedzieć, że masz rację.
Jeśli nie jest to karalne – puścił mu oczko – a ty czujesz się przez to
szczęśliwy to… rób to. Pod warunkiem, że nikogo tym nie krzywdzisz.
Kurwa!
Usopp czasem potrafił walnąć taką gadkę, że Szlo mu w pięty. I to był właśnie
ten raz. Paradoksalnie poczuł się przez to lepiej. Jakby faktycznie potrzebował
tylko tego, by ktoś wypowiedział jego myśli na głos. Bo przecież on już podjął
decyzję. Zaakceptuje swoje uczucia do Zoro. Oraz fakt, że podobają mu się
mężczyźni. Co prawda w domu będzie spalony i nigdy niedane mu będzie tam
wrócić, ale miasto… też daje pewne możliwości, prawda? Chyba pierwszy raz od
przeprowadzki pomyślał o tym miejscu bez niechęci. Co nie znaczy, że nadal nie
miał wątpliwości. Głównie ze względu na Usoppa i Kaye. Bał się, że pozwalając
sobie na życie zgodnie z samym sobą straci ich. A sama myśl o tym, wywoływała u
niego silny skurcz żołądka. W końcu tylko oni mu pozostali, z tego dawnego
życia. Z drugiej strony… Myśl, że miałby już nigdy nie zobaczyć Zoro, nie
usłyszeć jego głosu, nie poczuć charakterystycznego zapachu stali… Bolała.
Nawet bardziej niż wyobrażenie sobie życia bez Usoppa.
-Hej!
Sanji!
Z
rozmyślań wyrwał go głos przyjaciela.
-No?
-Nie
przejmuj się. – Usopp uśmiechał się szeroko. – Jeśli to nic nielegalnego, to na
mnie możesz liczyć. – Pokazał mu uniesiony do góry kciuk. – Jak już dojdziesz
do tego, co i jak i stwierdzisz, że chcesz mi o tym powiedzieć, możesz być
pewny, że stanę za tobą murem. No chyba, że będziesz chciał mi odbić Kayę.
Wtedy nie wybaczę!
Ulga
na twarzy Sanjiego była aż nadto widoczna. Czyli trafił idealnie. W zasadzie
nie tyle trafił, co połączył w całość kawałki układanki, które to Sanji, od
jakiegoś czasu, nieświadomie, podrzucał w jego stronę. Tak, mógł się założyć,
że wiedział, co tak gnębiło przyjaciela. Mężczyźni. Czy raczej stosunek
Sanjiego do nich. Który był… nie za bardzo zgodny z ogólnie przyjętymi normami
społecznymi. Delikatnie mówiąc.
Już
od jakiegoś czasu podejrzewał, że Sanji miał skłonności homoseksualne. Pewnie
sam nie zdawał sobie z tego sprawy, ale zdarzało mu się zawiesić oko na jednym
lub drugim mężczyźnie. Rzucić jakąś dwuznaczną uwagę. Ale pewność Usopp zdobył
dopiero po ich ostatniej popijawie. Co prawda większość tego, co wydarzyła się
pomiędzy jednym a drugim kieliszkiem zakopała się w odmętach pamięci, więc
połowa wieczoru pozostawała dla niego zagadką. Doskonale pamiętał jednak scenę,
podczas której Sanji, czkając, przyznał, że chyba leci na facetów. Z
zastrzeżeniem, że na razie tyczyło się to tylko Gina.
Teraz,
z całą pewnością, sprawa nie dotyczyła Gina. Już prędzej tego całego Zoro, na
którego tak bardzo narzekał ostatnimi czasy. Nie żeby Usoppowi robiło to
jakąkolwiek różnice. Chciał żeby Sanji był szczęśliwy, zasługiwał na to, po tym
wszystkim, co przeszedł. A jeśli to szczęście ma mu dać mężczyzna? Nie będzie
się wtrącał.
-O
to nie musisz się martwić. – Nie mógł się nie uśmiechnąć. Wypowiedź Usoppa
bardzo podniosła go na duchu. Nawet, jeśli przyjaciel nie miał pojęcia, o czym
mówił. – Nie podrywam cudzych narzeczonych. A jak już przy tym jesteśmy… Jak
idą przygotowania do wesela? – Uznał, że głupio by było zamęczać Usoppa swoim
problemami, ani razu nie pytając, co u niego. Zwłaszcza, że przyjaciel pomógł
mu uporać się z tym, co go gryzło.
-A
weź nawet nie pytaj… - Jęknął Usopp i swoim zwyczajem rozpoczął litanie skarg i
zażaleń pod adresem całego wszechświata, który to oczywiście uparł się by
zrobić mu na złość. A to wredny właściciel restauracji nagle podniósł cenę. A
to liderka zespołu okazała się być w ciąży i musieli szukać kogoś innego. A to
kwiaciarka uparła się, że róże w bukiecie panny młodej będą złym pomysłem i za
wszelką cenę starała się ich przekonać do kalii.
-A
mi się one kojarzą z pogrzebem! Najgorsze jest to, że Kaya zaczyna się łamać!
Sanji,
któremu zagadnienia florystyczne były całkiem obce i który za żadne skarby
świata nie potrafił sobie przypomnieć jak wyglądają kalie, mając nadzieję na
pocieszenie kumpla, rzucił:
-A
nie możecie pójść na kompromis? I wziąć, bo ja wiem, stokrotek? – palnął
pierwszą nazwę kwiatka, jaka mu przyszła na myśl. I momentalnie został
zgromiony wzrokiem.
-Nie
pomagasz! Wyobrażasz sobie minę Kayii jak jej zaproponuję stokrotki?! Będę miał szczęście jak nie odwoła wesela!
Wnioskując
po oburzeniu Usoppa, że się nie popisał, szybko sprawdził w telefonie jak
wyglądają owe stokrotki. I kalie.
-Fakt,
zjebałem. Ale masz rację. Te kalie to jak na pogrzeb…
Usopp
tylko jęknął.
-Ale
serio? Nie możecie się zdecydować na trzecie wyjście?
-Jakie?!
Kaya chciała róże a ta piekielna kwiaciarka uparła się na kalie i tylko o nich
gada!
-Czekaj!
Zaraz coś wymyślimy! – Zaczął stukać w klawiaturę chcąc naprawić swój
wcześniejszy błąd.
Po
chwili obaj utonęli w przepastnym świecie ślubnych dekoracji.
Do
domu wrócił w zdecydowanie lepszym humorze niż z niego wychodził. Po pierwsze
pomógł kumplowi – Usopp mógł się pochwalić całą listą potencjalnych zastępców
dla kalii. Teraz tylko musiał zebrać się na odwagę i porozmawiać o nich z Kayą.
Po
drugie, ważniejsze, odzyskał spokój ducha. Rozmowa z Usoppem naprawdę bardzo mu
pomogła. Dzięki temu nareszcie zmierzył się ze swoimi uczuciami. Bez obawy, że
postępuje niewłaściwie, albo, że w ten sposób straci kogoś ważnego. I wyszło
mu, że… chciał Zoro. Tak naprawdę. Na pewno. Bez żadnego „ale”. Teraz tylko
musiał powiedzieć o tym tej głupiej Aldze. Co mogło okazać się wcale nie takie
proste. Zwłaszcza po tym, co odwalił. Był jednak pewny, że Zoro mu wybaczy.
Oczywiście na początku będzie się boczył – miał do tego pełne prawo. Ale
wszystko skończy się dobrze. Będą żyli razem długo i szczęśliwie. Jak w
szmatławym romansie.
Myśląc
o tym, zaparzył herbatę, po czym usiadł w fotelu. Na oparciu postawił ulubioną
popielniczkę – taką w kształcie małej niebieskiej rybki, chwycił paczkę papierosów
i zapalił jednego. Zaciągnął się dymem i dopiero wtedy sięgnął po telefon. Żeby
zrobić, to, co miał w planach potrzebował maksimum komfortu. Stąd ulubiona
herbata. Ukochany fotel. I fajki. Wszystko po to, żeby czuć się bezpiecznie. Bo
rozmowa, jaką miał zaraz przeprowadzić mogła należeć do najtrudniejszych w jego
życiu.
-Dobra
Sanji! Nie bądź tchórz. Dasz radę! To tylko Glon.
Z
listy kontaktów wybrał Zoro, poczym zatwierdził połączenie.
-Chcesz
jeszcze piwa?!
-Tak!
Wyciągnął
z lodówki cztery puszki zamiast planowanych dwóch, jednocześnie zastanawiając
się jak do tego wszystkiego w ogóle doszło. Przez całe życie unikał takich
sytuacji jak ognia a teraz… siedział u siebie w salonie, razem z rozgoryczoną
kobietą i narzekali razem na facetów. Stał się przyjacielem-gejem! Pewnie dałby
sobie w twarz gdyby sytuacja nie była aż tak różna od tej stereotypowej. Po
pierwsze narzekała głownie Nami. A i w tym narzekaniu odbiegała od znanej mu
damskiej części społeczeństwa. Rzucała przekleństwami aż uszy puchły. Nie żeby
mu to zbytnio przeszkadzało. Po prostu nie przywykł do takiego zachowania
kobiet.
W
dodatku Nami wcale nie chciała żeby ją pocieszał i przytakiwał, kiedy
pomstowała na cały samczy ród. Ona chciała tylko żeby podawał jej kolejne piwo.
A on chętnie spełniał jej prośby. Bo wtedy sam mógł się napić. To było o wiele
lepsze niż picie do lustra.
-Hej!
Zoro!
-Tak!
Tak! Idę! – krzyknął. – Jak chciałaś
szybciej mogłaś sama ruszyć dupę. – dodał już ciszej.
-To
dobrze, bo telefon ci dzwoni!
Pacnął
się w czoło. No tak! Wyłączył dźwięki jak tylko rozłączył się z Mihawkiem,
żeby, w razie czego, nie słyszeć telefonów z pracy.
-Kto?!
– zapytał wchodząc do pokoju i podając kobiecie puszkę. Jeśli to Mihawk będzie musiał odebrać. Chociaż
wcale nie miał ochoty z nikim gadać. Poza Nami. Która zrobiła się dziwnie
blada. Pomyślał nawet, że za dużo wypiła, ale zmienił zdanie, gdy tylko się
odezwała.
-Sanji…
- W głosie Nami słychać było niepewność.
Zamarł
z puszką przystawioną do ust. Telefon wciąż wibrował.
-Odrzuć
– warknął odstawiając piwo.
-Ale…
-Odrzuć.
Jeden opierdol dziennie mi starczy.
-Ale…
Bez
słowa wyrwał jej telefon z ręki i wdusił czerwoną słuchawkę.
Popatrzyła
na niego z naganą.
-Powinieneś
wysłuchać, co ma ci do powiedzenia.
-Podziękuję.
Usłyszałem już wystarczająco. – To powiedziawszy dodał numer Sanjiego do
czarnej listy. – Pijesz? – Wziął napoczęte piwo i upił łyk. Jednak nagle straciło
ono smak. W ogóle wszystko stało się takie nijakie. Jakby fakt, że przypomniał
sobie o odrzuceniu Sanjiego odebrał mu całą radość z życia. A przynajmniej to,
co z niej zostało.
Nami
wiedziała, że pomiędzy tą dwójką doszło do czegoś złego. Ale nie podejrzewała,
że sprawy miały się aż tak tragicznie.
-Zoro…
Co tak właściwie się wydarzyło?
Czekał
do samego końca, aż połączenie zostało zerwane. Nie namyślając się długo
ponownie wybrał numer. Bo przecież Zoro mógł po prostu nie słyszeć telefonu.
Albo go gdzieś zgubić w tym całym syfie, w którym żył. I teraz jak wariat latał
po całym domu szukając komórki.
Uśmiechnął
się do swoich myśli, ale uśmiech zaraz spełzł mu z twarzy. Bowiem to połączenie
zostało zerwane niemal natychmiast. Spróbował znowu. I znowu. Za każdym razem
efekt był taki sam. Po piątej próbie w
końcu zrozumiał. Zoro zablokował jego numer. Ukrył twarz w dłoniach i zapłakał.